Tygrysiczna nauka niemal od początku swego istnienia zmaga się problemem, który możnaby lapidarnie ująć jako: "Schizoidy się nie przeziębiają". Nieuświadomionym wyjaśniam, że "schizoid" to nie całkiem to, co "schizofrenik", choć w tę stronę.
Konkretnie jest to swego rodzaju ocięcie ciała od "ducha" (w sensie całkowicie świeckim, w każdym razie przede wszystkim), owocujący "wolnym duchem przywiązanym do trupa", przy czym ten duch nie tyle jest "wolny", co właśnie z niczym konkretnym i biologicznym niezwiązany. Poza trupem.
To wyjaśnienie, kwestii w końcu pobocznej, jest o tyle cenne, że schizoidia jest dziś powszechna, coraz częstsza, ma to różne bardzo ciekawe aspekty i skutki - jak to, na przykład, że w obozach koncentracyjnych dobrze się pono psychicznie czuli jedynie schizofrenicy, a schizoidy nienajgorzej...
Jak to że schizoidy są potrzebne na różnych tam astronautów... I do wypełniana druczków też... Że tego jest coraz więcej w "cywilizowanym świecie"... I że ma to, wedle tego co nam mówi tygrysiczna nauka, ogromny związek z lewicowością. Jak by ktoś był tym głębiej zainteresowany, polecam książkę Alexandra Lowena "Betrayal of the Body" (chyba nawet jest po polsku).
Książka ta jest poniekąd czystym zaprzeczeniem wszelkiej "prawicowości", przesiąknięta psychoanalizą i New Agem, ale uczyć się nawet od diabła, a tam jest w sumie bardzo dużo z sensem o tej schizoidii.
Spora czczypta soli oczywiście niezbędna, ale ile jest w końcu dziś książek, które by można czytać bez tego? (Choćby samo takie "on lub ona", pakowane bez żadnej potrzeby, tygrysiście stawia włosy na plecach na sztorc.)
Wracając po tej długiej dygresji do naszego głównego tematu, przeformułujemy sobie ten na poczatku wymieniony problem. Niech będzie: "Dlaczego różne ewidentne zdechlaki tak rzadko chorują, a tan czy ów atletyczny, męski i w ógole tryskający zdrowiem człek jednak co pewien czas się przeziębi?"
Ew. Czytelnik proszony jest, by sam przejrzał szybko w myślach listę swych znajomych, posegregował ich wedle poziomu zdechlactwa, a potem sprawdził, czy na tej populacji ta teza też jest słuszna. W tej chwili, dla uproszczenia, interesują nas wyłącznie mężczyźni, a w każdym razie nie-kobiety. OK?
Ostatnio tygrysiczna nauka chyba w końcu wpadła na trop rozwiązania tej intrygującej sprawy. Wspominałem tu jakiś czas temu, tę książkę o płci i hormonach, która nas tak swym nowoczesnym i liberalnym nastawieniem zafascynowała. "Mózg i płeć" to się nazywało. (Nie mylić z książką "Płeć mózgu".)
Jej Autorka, w przezabawny sposób, podając całą masę całkiem interesujących faktów, unikała jednak jakichkolwiek bardziej stanowczych konkluzji... No i słusznie, bo przecież nie ma żadnej gwarancji, że taka konkluzja nie stanie się nagle - z tygodnia na tydzień - czymś hiper-niepoprawnym politycznie i nie przekreśli Autorki kariery.
Zabawne jest przy czytaniu tej książki, zamiast jedynie przyglądać się drzewom - poobserwować las, czyli owe fascynujące akrobacje, które dziś są niezbędne, by jednocześnie stworzyć sobie szansę na kolejną nagrodę Pulitzera - pisząc coś w miarę interesujacego; i nie ryzykować kariery, albo i gorzej - poprzez postawienie jakiejś konkretnej i zdecydowanej tezy w tak naładowanych emocjami i ideologiczną poprawnością kwestiach!
Było tam jeszcze więcej zabawnego, o czym sobie już pisaliśmy, ale dzisiaj interesuje nas ten tutaj aspekt. No i w tej książce Autorka pisze, że testosteron, wpbrew pozorom, to nie jest samo wyłącznie dobro, ponieważ on, przy wszystkich swoich licznych zaletach, jednak obniża odporność immunologiczną organizmu.
Z początku byłem niemal pewien, że to kolejny, i tym razem naprawdę bardzo brzydki, przykład ustawiania się Autorki tej książki rufą do wiatru. Jednak to nie tak! W końcu się sprawa wyjaśniła, czy raczej wyjaśniła ją sama Autorka...
Okazuje się że (excusez le mot) sperma jest przez organizm mężczyzny traktowana poniekąd jako ciało obce, w związku z czym zapora immunologiczna nieszczęśnika nie może być zbyt wysoka, bo by ją to zniszczył.
Nie zaporę oczywiście, tylko spermę. I to ma sens, choć smutne. (Kobietom w ciąży też się odporność obniża, z analogicznego powodu. Co akurat brzmi bardzo logicznie i samemu możnaby na to niemal wpaść.)
Zdechlaki i schizoidy (gdyby już ktoś zdążył zapomnieć o czym my tutaj) mają tego testosteronu niewiele w swych wątlutkich ciałkach - a więc ich bariera immunologiczna jest potężna i nie musi się dla przyszłych pokoleń (cholerny samolubny gen, ale nie mówcie tego Dawkinsowi!) poświecać.
Wydaje się więc, że kolejne z wielkich pytań padło pod naporem Tygrysizmu Stosowanego. Że przy pomocy jakiejś książki, a nie własnych badań? Nic nam to nie przeszkadza! Słyszeliście o łańcuchu pokarmowym?
Jak to na dole są rośliny, wyżej różne tam roślinożerne stworzenia, a na samej górze drapieżniki, żywiące się gotowym, przez roslinożerców z tej tam trawy, liści i innych glonów wytworzonym źwierzęcym białkiem. I my mamy tak samo z intelektem, choć - niczym szczere niedźwiedzie z naszych lasów - potrafimy się też żywić jagódkami i korzonkami.
No dobra - a jakie z tego mągą wynikać wnioski i skutki dla spraw OGROMNYCH i ważkich? Na razie tego jeszcze nie ustaliliśmy, zresztą byłoby to coś na osobne wpisy, lub nawet książkę, ale tak ad hoc przychodzi mi do głowy, że opisane zjawisko mogłoby być częściowo wytłumaczeniem tego dziwnego (dla niektórych) zjawiska, że poziom testosteronu (z wiążącymi się z tym sprawami, jak, excusez le mot, ilość plemników itp.) u dzisiejszych mężczyzn (?) w niesamowitym tempie wprost spada.
Byłoby to reakcją na obecne zagęszczenie, wymieszanie różnych grup etnicznych, a także przemieszczanie się ludzi na ogromnych przestrzeniach. Skutkiem czego nowe, nieznane organizmom choroby, mikroby, wirusy - te zaś bardziej by dawały w kość prawdziwym facetom, oszczędzając kobiety, stwory płci nieokreślonej, zdechlaków i schizoidy.
Mogłoby to też w jakimś stopniu tłumaczyć schyłek wielkich cywilizacji ogólnie, choć oczywiście tygrysiczna nauka na ten temat nie ma jeszcze nic konkretnego do powiedzenia. W kategoriach zaś czysto biologiczno-zdrowotnych, ta sprawa mogłaby mieć jakiś związek z kwestią alergii.
Które wydają sie być swego rodzaju "doraźną", "punktową", "selektywną", czy jak to określić, immunologiczną obroną organizmu - w tym przypadku akurat często raczej oszałałą, choć być może czasem jednak w sumie pożyteczną. Oczywiście to tylko zupełnie luźno rzucone przypuszczenie, a nie jakaś "naukowa" hipoteza.
No i na koniec, w kwestii już całkiem hiper-ogólnej... Spyta ktoś: "A po co w ogóle tygrysiczna nauka?" Pan Tygrys sam nauką, jako taką, się już od dawna nie podnieca, choć na przykład różne, mniej lub bardziej naukowe, eseje, w rodzaju książek Ardreya, bardzo sobie ceni. Jednak skoro sam Dávila każe nam stworzyć sobie nasze własne Oświecenie - no to sorry, ale nauka też musi być! Ja tego nie zrobię, ale ktoś będzie musiał.
triarius
P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. I uważać na ogony!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz