Pokazywanie postów oznaczonych etykietą niedokształciuch. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą niedokształciuch. Pokaż wszystkie posty

środa, maja 07, 2008

Ardrey w pigułce (za to z dygresjami)

Co właściwie mówi Robert Ardrey - myśliciel, który chyba na mnie osobiście miał największy ze wszystkich politycznych wpływów? Każdy właściwie powinien sam przeczytać i odpowiedzieć sobie na to pytanie, jest tu jednak kilka problemów. Po pierwsze, Ardrey dostępny tak po prostu nie jest. Co wprawdzie nie przeszkadza np. takiemu Dawkinsowi "polemizować" z nim ostro przez kilkanaście stron, by w końcu ogłosić swój całkowity triumf, ale Ardrey po polsku nigdy nie był wydany, a nawet w jego rodzimym języku trzeba go dzisiaj szukać w antykwariatach.

Nie jest to aż tak trudne, bo w takim alibris.com można go dostać bez trudu i za całkiem godziwą cenę, wydano go także (dawno oczywiście) w wielu innych językach. Ja wiem o wersjach niemieckiej, szwedzkiej i hiszpańskiej. Można go także znaleźć, choć jedynie niecałe dwie książki z czterech, nie licząc artykułów, w linkach po prawej części tego blogu.

Można też przeczytać co Ardreyu, choć tutaj oczywiście trzeba bardzo uważać. W końcu gdyby w lewackiej Wikipedii miano o nim pisać dobrze, albo co najmniej uczciwie, to by go można było i dzisiaj kupić w niemal każdej księgarni. Jednak np. prof. Bartyzel wymienia go w swym słowniku prawicowych myślicieli (niestety ten słownik, wraz z bezcenną "mapą" politycznych ideologii prof. Bartyzela, znikł mi jakoś z sieci, gdyby ktoś to miał, proszę o info), i to bez żadnych uszczypliwości, choć Ardreyowi, z jego naciskiem na rolę ewolucji, do katolickiego fundamentalisty jak prof. Bartyzel musi być dość daleko.

Trzecim problemem który dostrzegam, jest to, że polska prawica, jak z pewnością niemal wszyscy dzisiaj, ma spore problemy z dyscypliną myślenia. Najbardziej chodzi mi tutaj o coś, co można by nazwać hierarchizacją. Czyli o to, że są sprawy ważniejsze, o wyższym priorytecie, oraz mniej ważne; są cele i środki do nich prowadzące; są wartość wyższe i niższe, na wielu poziomach; bezpośrednie, oraz takie, które wartościami są jedynie dlatego, iż prowadzą do, lub sprzyjają wartościom wyższym.

Nasza prawica nie potrafi, moim oczywiście prywatnym zdaniem, oddzielić hasła ew. nadającego się na sztandar, w rodzaju "Konserwatyzm, Patriotyzm, Wolny Rynek", od czegoś, co może służyć za bazę do tworzenia autentycznego i skutecznego ruchu. Gdzie powinny zostać najpierw ustalone najwyższe wartości i najważniejsze sprawy, potem zaś stopniowo wartości mniejszej wagi, oraz środki prowadzące do osiągnięcia wartości wyższych. I tak do samego dołu.

W końcu "Polska", czy powiedzmy "polski naród", czy "polska suwerenność", czy "polska racja stanu" - to wszystko dla mnie wartości najwyższego priorytetu i powinny się w takim wstępnym dokumencie znaleźć. Tak samo powiedzmy "konserwatyzm" - można i trzeba to dodefiować, ale w sumie to jest wartość, którą my jak najbardziej cenimy, nasi zaś wrogowie nienawidzą, bez porównania woląc np. "postęp". Jednak "wolny rynek" to już nie jest dla mnie wartość tego samego rzędu, mimo wszystkich Locke'ów, Misesów i Korwinów. To może być ważna sprawa, zgoda, ale jest to i tak środek do innych celów.

Gdyby się nagle, mówię czysto teoretycznie, okazało, że są lepsze ekonomicznie rozwiązania od "wolnego rynku", a przy tym nie czynią one z obywateli mrówek czy niewolników, to co? Wypięlibyśmy się na nie?

Przykładem braku dyscypliny myślenia, i po prostu braku umiejętności myślenia, jest także np. mylenie opisów tego, jak sprawy realnie wyglądają, z tym, jak sprawy wyglądać POWINNY. Naprawdę zadziwiające, a i smutne, jak wielu bystrych i mających w sumie dobrze w głowie ludzi myli te dwie sprawy na każdym praktycznie kroku!

No więc, po tym przydługim - choć mam nadzieję, że nie bezwartościowym - wstępie, dzięki któremu uporządkowaliśmy sobie to i owo w szarych komórkach, mówię, jak to jest z tym Ardreyem. Kiedy się coś o nim czyta, to niemal na pewno będzie to, że "człowiek pochodzi od drapieżnej małpy, co determinuje jego charakter i zachowanie." Prawda to, czy też bujda?

Prawda, zgoda, ale nie cała. Jedna, pierwsza zresztą, książka Ardreya - "African Genesis" - jest poświęcona tej właśnie przede wszystkim idei. Która wtedy właśnie się pojawiła w naukowym świecie... A może raczej należałoby powiedzieć "na oszołomskim marginesie naukowego świata", bo to i Afryka Południowa, i takie mało liberalne te małpoludy...

Jednak w mojej opinii nie to jest najważniejszym przesłaniem dzieła Ardreya. Najważniejszym jest dla mnie teza, iż człowiek nie jest żadną tabula rasa. Czyli nie jest żadną pustą tabliczką, na której można pisać co się tylko zechce - wychowaniem, psychologią behawiorystyczną, propagandą... Nie da się, jeśli Ardrey ma rację - a ja akurat jestem pewien, że ją ma - do woli kształtować ludzkiego społeczeństwa, bo człowiek nie jest przede wszystkim dziełem takiej czy innej cywilizacji czy obróbki, tylko dziełem paru milionów lat ewolucji swego gatunku.

W dodatku ta ewolucja działa nadal - niby dlaczego miałaby przestać? - i ma to ogromne znaczenie. Nie w tym sensie, że stajemy się "coraz wyżsi, piękniejsi, obdarzeni coraz bardziej melodyjnym głosem" (żeby zacytować mój ulubiony fragment z Trockiego), czy że będziemy wkrótce mieli piętnastostopowy ogon z okiem na końcu (co podobno wieszczył inny lewak, Charles Fourier), tylko w tym, że społeczeństwa, które gwałcą pewne odwieczne biologiczne zasady, znikają z powierzchni ziemi, pozostają zaś te, które do nich się najlepiej przystosowują.

Na razie wygląda jakby było dokładnie odwrotnie, ale bez żartów - to co się teraz dzieje nie jest nawet pryszczem na dupie historii naszego gatunku! Co oczywiście nie stanowi wielkiej pociechy dla konkretnych ludzi, mających jedno krótkie życie, a będących akurat w swym jednym krótkim życiu ofiarami zabiegów rozszalałego lewactwa i naprawiaczy świata.

Drugim pod względem ważności przesłaniem Ardreya, w mojej prywatnej opinii oczywiście, jest takie, że dzisiejsza nauka (o innych dziedzinach życia społecznego i umysłowego już nie wspominając, bo tam jest jeszcze gorzej, choć Ardrey tym akurat się niespecjalnie zajmuje) broni się przed prawdą o człowieku - o jego naturze przede wszystkim, o jego biologicznych uwarunkowaniach, jak diabeł przed święconą wodą. Darwin i ewolucja są cacy, kiedy służą jako pała na chrześcijaństwo, jednak potem... Potem mamy: "Murzyn zrobił swoje, niech Murzyn głosu w salonie nie zabiera!"

W tym sensie rację ma mój ulubiony Artur M. Nicpoń, który swoje pobieżne lektury tekstów o Ardreyu dostępnych w sieci, plus moje niezbyt obszerne wyjaśnienia, skwitował w duchu, że: "E tam, u nas na wsi to każdy fizyczny te rzeczy wie i nie potrzebuje do tego Ardreya!" Zgoda Artur, coś w tym jest co mówisz, ale to właśnie nie przekreśla wagi tego pisarza, tylko wręcz przeciwnie. Bowiem fizyczny na wsi to wie, ale on nie ma cienia tego wpływu na losy nas wszystkich, co pierwszy lepszy błazen z Brukseli czy Warszawy, albo choćby wielkomiejski niedokształciuch po pcimskim marketingu i "Szkle Kontaktowym".

W tym właśnie rzecz! Jednak tu kończę, bo jak na "Ardreya w pigułce" to i tak jest dość długie. No a poza tym zaraz bym się poczuł w obowiązku mówienia o drugim mym ogromnym faworycie, czyli Spenglerze. Bez niego nijak nie da się bowiem zrozumieć: ani współczesnej nauki, ani wielkomiejskiego niedokształciucha. Ani nic innego w sumie. (Choć do niedokształciucha to "The Lonely Crowd" też się b. przydaje. Nie wiem tylko, czy to wydano po polsku.)

A w ogóle to miałem zamiar napisać tekst "Ardrey w pigułce i co z tego wynika", jednak długie się to zrobiło, bo dało mi o okazję do powiedzenia kilku rzeczy, które od dawna chciałem przy jakiejś okazji powiedzieć... Więc to o "wynikaniu z" napiszę, Deo volente, już innym razem.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, kwietnia 13, 2008

Małym kamyczkiem w Niedokształciucha

Całkiem niedawno powstało coś, co może kiedyś stanie się lepszym salonem24 - czyli salonem24 bez "24", bez lewactwa i bez lewacko-polityczno-poprawnej cenzury (która np. mnie stamtąd wypędziła). Chodzi o blog.media.pl.

Powie ktoś, że jak to tak? Dyskusja bez udziału lewactwa? Bez udziału drugiej strony? Jednostronna?! Właście tak mi pasuje, bo absolutnie nie wierzę w sens dyskutowania z lewakami, europejsami, smętnymi "konserwatystami" bez hormonów czy kręgosłupa. Ani choćby z wielkomiejskim plebsem - "patrzącym na wszystko trzeźwo" (oczywiście święte relikwie w rodzaju znicza olimpijskiego i Święta Świeckość Jacka Kuronia to już inna sprawa), "odrzucającym przeżytki" (ditto), "wykształconym i zaradnym".

Mógłbym tę ostatnią swoją podeprzeć historiozofią, bo to ten sam w sumie wielkomiejski motłoch - jego "wyższe" wykształcenie i zdolność posługiwania się komputerem niczego istotnego tu nie zmienia - który kotłował bez sensu się w każdej schyłkowej cywilizacji, stanowiąc nawóz dla sił, które naprawdę miały wpływ na wydarzenia, choć przeważnie nie pchały się z tym na afisz.

Tak więc, osobiście uważam, że powinniśmy zasadniczo zrezygnować z użerania się z lewactwem, w sensie "dyskutowania", a skoncentrować, się:

1. na nas samych, czyli tworzeniu wspólnoty, dochodzeniu do konstruktywnych konkluzji, rozwijaniu kontaktów z podobnie myślącymi wśród polonii i w innych krajach... tu jest wciąż naprawdę masa do zrobienia;

2. urabianiu tych, których urobić można, czyli:

a. zwykłych ludzi, mających dość nikłe pojęcie o tym, co się dzieje, ale zasadniczo zdrowe odruchy;

b. działanie na platfusów i im podobnym, głównie jednak przez obśmiewanie, ukazywanie im ich kretynizmu, naiwności - nie zaś przez jakieś "dyskutowanie", czy uderzanie we wzniosłe, czy patriotyczne tony... (w stosunku do pewnej ich części może na to jeszcze przyjść czas, ale na razie nie są po prostu gotowi, a większość jest i tak dla nas i patriotyzmu stracona).
Ad. 1, to powiem, że zawsze byłem niemal fanatykiem "rewolucyjnej czujności". Czyli takiej stałej troski o to, by naszą sprawę - osobiście i konkretnie - popychać do przodu. (Zapobiegając jednocześnie oczywiście jej popychaniu do tyłu, co niestety na razie raczej przeważa.) Wszystkich platfusiarskich dowcipnisiów, gdyby tacy się tutaj znaleźli, zawiadamiam, że określenie "rewolucyjna czujność" jest wprawdzie bolszewickie, ale sama idea wcale nie - czym jest bowiem np. codzienny rachunek sumienia? I o coś takiego właśnie chciałbym zaapelować. Czyńmy codzienny rachunek sumienia, zadając sobie pytanie: "Co dzisiaj uczyniłem dla naszej sprawy, dla Polski, dla katolicyzmu, dla tradycji naszej cywilizacji?"

Oto drobny przykład. Poniekąd pro domo mea, bo jest w tym nieco autoreklamy, ale naprawdę nie o to mi przede wszystkim chodzi. Otóż na wspomnianym blog.media.pl jest forum, i ja, sprawdzając jak to forum działa, coś chciałem wpisać, w miarę z sensem. No więc przyszła mi do głowy taka myśl... Zaproponowalem mianowicie, by "wykształciucha" nazwać "niedokształciuchem". Dlaczego? To chyba dość oczywiste - "wykształciuch" stał się w tamtych kręgach słowem nobilitującym i tym ludziom kojarzy się z wykształceniem. Faktycznie, od tego to słowo pochodzi, choć oznaczać miało co innego. Jednak, to make the long story short, "niekdokształciuch" jest lepszy i ma wszystkie zalety "wykształciucha", bez jego wad. W końcu ci ludzie NAPRAWDĘ wcale nie są wykształceni, prawda? Pomijając już nawet sprawę łaciny i takich spraw, ostatnie propozycje upiornej min. Hall jasno wykazują, jak wygląda "wykształcenie" wykształciuchów... Przepraszam - NIEDOKSZTAŁCIUCHÓW!

Mój, niegłupi chyba, językowy pomysł, skończył by się z pewnością tak jak inne tego typu moje pomysły... A naprawdę z przekonaniem sądzę, że w sprawie języka, przy pomocy dość podobnych środków, moglibyśmy zrobić całkiem niemało... W końcu oni największe być może sukcesy odnieśli właśnie zawłaszczając język... (Pomijam tu czynniki obiektywne, jak spengleryczna późność i wynikająca z tego schyłkowość naszej cywilizacji, co ten i ów mógłby chcieć kontestować, oraz szalejący konsumpcjonizm - mówię o ich świadomej z nami walce.)

Więc ten pomysł nie dałby kompletnie nic, jak już sporo podobnych (moich i nie moich zresztą), ale oto widzę, że znakomita, znienawidzona przez wszelkie lewactwo, blogerka Maryla - autorka najlepszych w krajach byłego RWPG prasówek - podjęła słowo "niedokształciuch" i go konsekwentnie używa. A więc, jednak non omnis moriar i tym razem być może udało się poruszyć mały kamyczek, który, daj Boże, rozpocznie nieco większą lawinę.

Tutaj warto zwrócić uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, że współpraca może dać wyniki, podczas gdy działanie w pojedynkę... Ma sens intelektualny, w końcu wszystko co naprawdę intelektualnie znaczące odbywa się w umyśle pojedynczego człowieka... Ale w świecie realnym, świecie politki i historii, tylko palce ściśnięte w pięść odgrywają znaczącą rolę, nie zaś bez koordynacji rozczapierzone, które można nawet bez większego trudu po kolei powyłamywać.

Po drugie zaś, dokładnie jak w przypadku klasycznego rachunku sumienia, tak i tutaj chciałbym - bez fałszywej skromności, ale i bez jakiegoś samochwalstwa, bo to naprawdę nie o to chodzi - zwrócić uwagę, że lata kultywowania w sobie (nie zawsze skutecznie mi to wychodziło, ale się starałem, słowo!) rewolucyjnej czujności, owocują m.in. tym, że jak np. mamy coś napisać na forum, a nie wiemy co, to możemy nagle mieć (drobne) "olśnienie" i napisać coś, co choć trochę ma szansę ten świat zmienić.

Oczywiście pisanie na blogu to tylko jednek drobny przykład, jednak faktem jest, że większość rzeczy, które dzięki kultywowaniu rewolucyjnej czujności zrobimy, nie będzie o wiele większa. Ale nie o to chodzi - kropla drąży skałę, grosz do grosza, kamyk do kamyka... Więc codzienny drobny kopniak w lewacko-ojropejską dupę, i siniak będzie większy, niż gdybyśmy kopali mocno, ale raz na 40 lat. Co też, mam nadzieję, kiedyś zrobimy - jeszcze za życia mojego, Tuska i Borrella.

A więc, od teraz naprawdę warto nazywać niedokształciucha jego prawdziwym mianem. I nie czynić mu idiotycznie niezamierzonego zaszczytu. Zgoda? (I naprawdę dzięki Marylo, że nawet takie drobiazgi potrafisz dostrzec i zadziałać. To jest właśnie piękny przykład rewolucyjnej czujności!)

Skoro zaś mówiliśmy o wspólnym działaniu i inicjatywach, to wypada mi zareklamować akcję bojkotu obcych nam und wrogich mediów, ogłoszoną przez prawicowych blogerów salonu24. Oto jeden z jej (b. moich zdaniem efektownych) bannerków:


No i to by było na razie na tyle. Z rewolucyjnym pozdrowieniem

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.