piątek, czerwca 10, 2016

O zblakłych gwiazdach, które się cudownym nagle blaskiem rozświetlają...

... po swym, w jakżeż odpowiednim momencie przychodzącym, zgonie


Nie wiem jak kto, ale ja dość sporo (robiąc sobie luźno różne inne rzeczy) patrzę co tam śmierdzi w zachodnich telewizjach, i w wyniku tego widzę, jak niesamowity cyrk dla lemingów uczyniono ze śmierci dawno już nieaktualnego, zdawałoby się, boksera Muhammada Alego. Cyrk z tego powodu jest po prostu tak niebywały, że aż daje okazję do popisania się spiskową teorią.

Spiskowe teorie to, jak wiadomo, podstawa sporej części współczesnej literatury i publicystyki - w dodatku tej lepszej części - tyle że spiskowe teorie są różne i także różna jest ich jakość. Najgłupsza z nich to oczywiście taka, że wszystkie spiskowe teorie Z DEFINICJI są idiotyzmem, a świat wygląda dokładnie tak, jak nam, prolom, raczą to pokazywać media i autorytety.

Potem, pod względem jakości, idą modne teorie, którymi (excusez le mot) brenzluje się co drugi leming, choćby i prawicowy - w rodzaju sfingowanego lądowania na księżycu czy sfingowanego ataku na WCT. (Swoją drogą nie dałbym głowy, że ruscy naprawdę byli w międzygwiezdnej przestrzeni Gagarinem, ale to ruscy i oni w takich sprawach mogą wszystko, natomiast w innych nie przesadzajmy.)

No i istnieją teorie spiskowe mające, jeśli nie zawsze ręce i nogi, to przynajmniej sporo wdzięku i logiki, choć na ogół rozkosznie przewrotnej. Mamy tu, na naszym krajowym jak-to-określić (no bo nie "rynku" przecie, choć bardzo by chciał) gościa, który potrafi snuć zaiste smakowite spiskowe teorie, tylko niestety ktoś mu powiedział, żeby wziął się za coś całkiem innego i, mnie przynajmniej, ostatnio potężnie nudzi.

Jednak tamte teorie sprzed lat naprawdę były słodkie jak miód - tak słodkie i miodopłynne, że niechybnie przyciągałyby niedźwiedzie, gdyby tylko takie stworzenia znajdowałyby się w pobliżu. Istnieje też coś, co można by nazwać (gdyby to nie było tak kulfoniaste, szczególnie optycznie) "meta-spiskową teorią", czy może raczej "spiskową meta-teorią", i to jest to, co ja najbardziej lubię praktykować, choć dotychczas w sumie bardzo platonicznie.

Najlepszą moim zdaniem z tych meta-teorii jest taka, że oto istnieje cała masa gwiazd, w sensie celebrytów - przede wszystkim różnych tam, w mniejszym lub większym cudzysłowie, "artystów" - którzy najpierw, z mniejszą lub większą pomocą nie-wiadomo-kogo, są na te gwiazdy wylansowywani, potem zaś, gdy już lemingi na ich temat dostają fioła i bulą, wydziczają się zamiast grzecznie zarabiać forsę dla swoich dobroczyńców-sponsorów...

Chleją, ćpają, wyczyniają dzikie brewerie, domagają się forsy, okazują się "gejami" lub wręcz przeciwnie, co akurat całkiem nie pasuje do zamówionego przez sponsora image'u i mentalnych potrzeb leminżej publiczności... I jakoś tak sama z siebie, ukradkiem przychodzi skądś taka myśl, że gdyby taki nagle zmarł, najlepiej nieszczęśliwie jak cholera, lemingi się wzruszą, ach...

W kiblu, dusząc się własnymi zaćpanymi wymiotami... To takie rokendrolowe! Albo w dziwnym wypadku samochodowym... Może też być przedawkowując środki nasenne... O AIDS oczywiście nie zapominając (a już byśmy zapomnieli!)... To tylko kilka luźnych przykładów, bo możliwości tu jest skolko ugodno.

No to wtedy lemingi nasze kochane znowu zaczęłyby tych naszych celebrytów wielbić, podniecać się, kupować koszulki, kubeczki, płyty długo- i krótkogrające... Chodzić na filmy i domagać się magna voce reedycji ukrytych w piwnicy, i słusznie, niewydarzonych fragmentów nieudanych eksperymentów... Skutkiem czego interes znowu by się ładnie kręcił, a nie trzeba by z kosztownymi i kłopotliwymi fanaberiami takiego, turpe dictu, szmirusa, się użerać...

Istnieje też sprawa pokrewna, choć różna, mianowicie jakże adekwatna pod względem momentu swego nadejścia, choć przecie zaskakująca, śmierć różnych, mniej lub bardziej kontrowersyjnych (dla niektórych szczególnie) polityków.

Tutaj, żeby trzymać się od tych naszych (?) podłych czasów w bezpiecznej (?) odległości, wspomnę hipotezy wspomnianego tu mimochodem autora na temat zgonu Zygmunta Batorego (b. moim zdaniem udaną), francuskiego króla Henryka II (śmierć dość faktycznie niezwykła, ale fakty które do nas doszły mocno ją osłabiają, choć oczywiście te fakty też nie są całkiem pewne)...

Choć po prawdzie, jeśli jesteśmy przy francuskich monarchach, to bardziej jeszcze należałoby się chyba przyjrzeć śmierci np. Karola VIII, który uderzył głową o framugę spiesząc pograć sobie w piłkę... I paru innych. Na temat czasów bardziej współczesnych zamilczymy, bo nie lubimy jak nam drony nad głową hałasują, ale kto chce, może sobie różne takie przypadki przypomnieć i się nad nimi zadumać.

No i co z tego wszystkiego wynika dla dzisiejszej biężączki, spyta ktoś? W dodatku takiego, co by miało jakikolwiek związek z Muhammadem Alim? Który, gdyby ktoś nie śledził, karierę zakończył 30 lat temu zdradzając już wtedy objawy choroby Parkinsona, potem żył z tym Parkinsonem aż do niemal dziś, o wiele jakby sympatyczniejszy, choć trudniejszy do zrozumienia, gdy mówił... Czasem go pokazywali, ale nie za często, raczej jak umarł jakiś jego ważny dawny przeciwnik, np. Joe Frazier...

I tak to szło. Aż tu nagle facet zmarł i zaczęła się dzika orgia żalów, celebracji, wspominków itd. Fakt, że Muhammad Ali, wcześniej Cassius Clay, był, poza tym, że znakomitym bokserem, w dużej mierze tworem mediów i propagandy, bo co to w końcu przeciętnego leminga obchodzi, czy ktoś jest lepszym, czy gorszym bokserem?

Gość był, wtedy, bo niektóre nowe informacje sugerują, że z Parkinsonem mu to przeszło, odwróconym rasistą (czemu ja się aż tak nie dziwię, znając historię Murzynów w USA), jeśli był amerykańskim patriotą, to b. marnym (sprawa służby w Wietnamie)...

Przeszedł był na islam, co zresztą wtedy było modne wśród radykalnych amerykańskich Murzynów, no bo przecież fakt, że białym plantatorom sprzedali ich, a wcześniej złowili, arabscy i muzułmańscy do bólu handlarze, w niczym nikomu nie mógł przeszkadzać, natomiast plantatorzy oczywiście byli be. I tak dalej, i tak dalej.

Tak więc, gdybym bardzo chciał, z jakichś nieznanych nikomu powodów, zaserwować teraz Moim Ukochanym Czytelnikom teorię spiskową jak się patrzy, to byłaby ona jakaś taka, że jakiś tam masowy/weekendowy przyspieszył zgon dawnego Mistrza, a to w interesie Ludzkości i Postępu. Wtedy wszystkie elementy tej układanki - sorry! - wskakują na swoje miejsce.

Wybory wygrać ma Clintonowa, tak? Gdyby, apage Satanas, zwyciężył Trump, to żadnego postępu nie będzie przez wiele stuleci. Trump na samym początku rzekł był, że w tej sytuacji, kiedy nagle dobry amerykański obywatel, tyle że muzułmanin, bierze i wystrzeliwuje jak kaczki 40 swych kolegów z pracy, z całkiem niewiadomego powodu, ale jedyny w miarę sensowny jest właśnie ten islamistyczny, no to może być na czas jakiś żadnych nowych muzułmanów do kraju nie przyjmować i sprawdzić, jak ta sytuacja wygląda i co z tym można zrobić.

Na co, oczywiście, podniósł się niesamowity jazgot protestów na skalę globalną. No a tutaj mamy akurat muzułmanina, czarnego w dodatku, amerykańskiego... Kto z lemingów pamięta, lub zwróci uwagę na to, że to był marny patriota - zresztą wtedy rządził Nixon, więc gdyby nawet Ali sprzedał ruskim bombę hiper-jądrową, to i tak byłoby super... No i można zrobić cyrk dla lemingów, a nawet należy, co przy okazji przykryje całą masę nieprzyjemnych und dla waadzy niewygodnych faktów i wydarzeń.

Ma to sens? Oczywiście że ma. Dałoby się to zrobić? Bez najmniejszego trudu, nie takie rzeczy weekendowy masowiec już robił, prawda? Ktoś by tu miał jakieś opory? Bez żartów! Skoro nawet, wciąż przecież dość słodka, Marilyn Monroe, płaczem i błaganiem nie wykręciła się od konsumpcji pigułek nasennych i alkoholu, to co mógł zrobić trzęsący się od Parkinsona, niewyraźnie bełkoczący starszy facet o ciemnej, nalanej twarzy? Kiedy mu się nagle przyplączą problemy oddechowe znaczy. Kto zresztą by się takim drobiazgiem przejmował? "Jednostka zerem, jednostka niczym", rzekł był poeta i miał absolutną rację.

Tak więc, kochane lemingi, nadal się podniecajcie, przedziwnym zaiste, nokautem na Sonny Listonie w początkach zawodowej kariery Alego, oraz jego przedziwną odpornością na ciosy w walce z Georgem Foremanem (za co zresztą zapłacił solidną cenę, podczas gdy wściekle zmęczony i znokautowany w końcu Foreman sobie nadal kwitnie), bo wam to wciąż pokazują w telewizjach, i udawajcie, że cokolwiek z tego rozumiecie. Podczas gdy ja zacieram łapki, że udało mi się pokazać światu, iż gdybym chciał, to też spiskową teorię jestem w stanie wygenerować.

triarius

P.S. Wychodzimy pojedynczo. Uważać na drony i ogony! (Tak Mądrasiński - na ogony dronów też uważajcie.)