Pokazywanie postów oznaczonych etykietą homoseksualizm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą homoseksualizm. Pokaż wszystkie posty

sobota, grudnia 26, 2020

Coś mi się widzi...

... że bardzo niedługo usłyszymy konkretny i całkiem bliski termin przyjęcia przez tenkraj ojro. To by tłumaczyło wiele dziwnych rzeczy - np. te "kowidowe" szpitale, stojące puste i bez sensu, albo ostatnie zachowania Morawieckiego, przypominające jak żywo występy wyjątkowo tchóżliwego "torreadora" (naprawdę to się nazywa "torero", dlatego w cudzysłowie). 

Nie mówiąc już, że przecież bierzemy wraz z całą Unią niebotyczny kredyt, a to ma swoje konsekwencje. (Jakie? A co powiecie, w razie jakichś mrzonek o Polsce, czy kiedy się komuś tam coś nie spodoba, na Brexit to ósmej potęgi, uderzający nie we, wciąż jeszcze, mimo wszystko, wzgl. poważne państwo, tylko w bantustan, gdzie dziwaczne homoseksualne fascynacje jednego człowieka potrafią przekreślić tysiąc lat krwi i potu?)

Wspomnijcie moje słowa!

triarius

P.S. Po co ja w ogóle zacząłem znowu pisać? Po co się tu wygłupiam, skoro wszyscy zgadzamy się, że to nie ma sensu, że moja działalność na niwie okazała się fiaskiem, że Ardrey przegrał z Misesem i JP2, a dzisiejsza "prawica" marzy tylko, by położyć łeb pod gilotynę, nie zdając sobie w swej głupocie nawet sprawy z tego, że tamci robili to przynajmniej z wdziękiem, a teraz o wdzięku nie może nawet być mowy? Po to piszę, ŻEBY MIEĆ WZGL. CZYSTE SUMIENIE. ŻEBY NIKT NIE MÓGŁ POWIEDZIEĆ, ŻE POPIERAŁEM PIS I KACZYŃSKIEGO TAKŻE WTEDY, GDY JUŻ SPADŁY MASKI I ZBAWCA OKAZAŁ SIĘ KOLEJNYM KATOWSKIM PACHOŁKIEM. NIEWAŻNE JAK POKRĘTNĄ DO TEGO DORABIA SIĘ IDEOLOGIĘ! (A o tym, że nie ufam Morawieckiemu, pisałem od kiedy tylko się pojawił, można sprawdzić!)

środa, listopada 27, 2019

Pełnia człowieczeństwa

Pisać nic od siebie nie mam ochoty, ale kolejny linek mogę wam jednak polecić. Rzecz jest równie słodka, jak ta poprzednia, tylko wymaga mocniejszego żołądka - to stanowczo nic dla ministrantów i cnotliwych dziewic, ostrzegam!

Z drugiej strony dotyczy to jednak kogoś, kogo wielu głosi "najwybitniejszym polskim pisarzem zeszłego stulecia", a nawet mnie, choć nic nadzwyczjnego w facecie nigdy nie dostrzegłem, bawią niektóre jego sformułowania, a bywa i że całe fragmenty. Kto ma dość mocny żołądek i stalowe nerwy, niech jednak zobaczy "skąd przyszliśmy" i jakie przeraźliwe szmbo nas od niepamiętnych czasów zalewa...


To była zasadnicza część naszej  akademii, teraz jeszcze część artystyczna... Otóż uważam, że Rojt w sumie wykonuje b, dobrą robotę, nikt jednak nie jest, widać, idealny... I np. wypuszczając się na odmęty cukrzanej socjologii, gość zdaje się nie mieć najmniejszego pojęcia o tym, jaki los spotykał znaczną część owych wymarzonych przez lud białych kryształków. Chodzi mi o tę Rojta "demaskację":


Ja, który, wraz z kobietą, w "stanie wojennym" wymieniałem cały przynależny nam wtedy cukier na masło (które namiętnie kocham do dziś, by the way), akurat wiem, co ci znajomi z cukru uzyskiwali. A przecież żaden ze mnie socjolog, czy ekspert od prlowskich ekonomicznych... Jak to tam można nazwać. Widać Rojt miał innych znajomych - bogatszych, więc nie muszących się trudnić chałupnictwem? Albo może wprost abstynentów?

triarius

niedziela, listopada 24, 2019

Hłe, hłe, hłe!

Just (czyt. "dżast") linek. Pisać za ch... olerę nie mam ochoty, ale po co pisać, skoro w sieci za darmo są takie jak ten smakołyki:


Ubawiłem się jak, norka, a jeszcze nie dojechałem do końca. Całe nasze @#$% liberalno-komusze życie w pigułce. (A już szczególnie życie tych, co mieli to szczęście, że wtedy żyli, of course. Z czego teraz są szacowni, bo starzy. Choć sadly not homo. Ach, o ileż życie byłoby prostsze!)

A zresztą zdjęcie też damy, co nam szkodzi...

Poseł Jerzy Zawieyski - IV Kadencja


triarius

P.S. 1 To zjęcie to bynajmniej NIE JA, tylko Nasz Bohater! (Zresztą nawet np. w Wiki są przezabawne rzeczy o tym panu.)

P.S. 2 Czytałem to, kulałem się ze śmiechu, aż bez większego zastanowienia dałem taki banalny tytuł. Notując nijako i uwieczniając mój homerycki śmiech. A gdybym był choć trochę pomyślał, dałbym coś w rodzaju: "Opowieść o Ludziach Życiowo Zaradnych"... Albo nawet "Ballada o..." No bo przecież tutaj jeden na drugiego, jeden drugiemu niby wbrew, a jednak każdy jakoś koniec z końcem w końcu potrafi związać, wódkę zakąsić, w telewizji wystąpić, a i na (męskie) dziwki mu nie zbraknie. Albo sukcesy w Totolotku i poklepanie przez oficera prowadzącego, jeśli nawet nie telewizja. Cudna zaiste symbioza, szapoba!

piątek, sierpnia 16, 2019

Super linek dla umiejących spuszczać wodę i wiązać buty

Jack London - prawdziwy mężczyzna
Dla z nających narzecze Lengłydź (plus rzeczy wymienione w tytule, ale to pakiet) fantastyczny linek! Z wrodzonej uczciwości powiem, że znalazłem go w komentarzu u Coryllusa na https://coryllus.pl/tysiac-slow-dziennie/ (gdzie też ciekawie na ten sam tenat).


Można by tu jeszcze masę napisać, ale to ew. ęteraktywnie.

triarius

P.S. A zresztą, sami nie znajdziecie, nawet jeśli co pewien czas udaje wam się te buty... http://mileswmathis.com/beat.pdf - o Teozofii, Beatnikach i sztuce abstrakcyjnej, i coś jeszcze, nie wiem, szczerze mówiąc jeszcze o czym http://mileswmathis.com/river.pdf

niedziela, maja 19, 2019

Obejrzałem film Latkowskiego...

Moralny autorytet Cohn-Bendit reklamuje pedofilię
Obejrzałem film Latkowskiego. (Było już? Ale w tytule i to się nie liczy.) Ten o pedofilach z Dworca Centralnego w Wawie. (To nie jest żaden "tekst", panno Napieska - to EJAKULACJA! Mądrasiński ci wytłumaczy, jak go ładnie poprosisz.)

Obejrzałem (ci ja) zatem ów Latkowskiego film i, z ręką na sercu, nie mogę powiedzieć, że równie koszmarnego gówna nie było nigdy we wszechświecie, bo gównianych reportaży z zasady nie oglądam, gdybym przypadkiem na coś takiego trafił, po trzech minutach bym wyłączył, ale tutaj czułem się, well... "Osobiście zaangażowany", więc się przymusiłem... I mówię, że tak gównianego filmu nie pamiętam od niepamiętnych czasów, i tutaj są tylko dwie możliwości...

Albo pan L. jest kimś, komu nie tylko kamery, ale nawet kawałka szyny tramwajowej do zabawy nie należałoby nigdy dawać, a ja nie dałbym mu chyba szmaty to wytarcia podłogi w łazience, albo - i to wydaje mi się jeszcze bardziej ponurą i o naszej (z przeproszeniem pań kurw) rzeczywistości świadczącą możliwością - czyli że nakręcenie tego arcydzieła miało na celu "spalenie", jak to się fachowo mówi, tematu, czyli zrobienie tak, żeby już nigdy nikt w obecnym pokoleniu się tym tematem w żadnym filmowym reportażu nie zajął.

(Czemu by nie miał? Nie udawał idioty Mądrasiński! "Już raz o tym jedni nakręcili. Wyszła upiorna nuuudaa. Temat nie wywołał większego oddźwięku, w sumie pudło, nie dostaniecie żadnej forsy, idźcie dalej filmować Festiwal Eurowizji! I bez głupich pomysłów mi tu proszę!") Ten "reportaż" był po prostu tak beznadziejny, i w dodatku tak kłamliwy, że ta druga opcja widzi mi się b. prawdopodobna, choć patrząc na panalatkowską twarz, od razu przypomina mi się anegdota o tym malarzu, co miał malować portret bogatego rzeźnika... (Znajoma wciąż mi zarzuca, że oceniam ludzi po wyglądzie, co nie jest całkiem prawdą, ale jednak charakter, czy też jego brak, piętno odciska... Itd.)

Że to było chaotyczne, tandetne, próbujące, w najbardziej nieudolny sposób w dodatku, budzić gotowe, z puszki, emocje... To chyba każda ofiara tego cuda musiała dostrzec. Jednak że to było po prostu KŁAMSTWO i PRZYKRYWKA, czy ja to potrafię wyjaśnić? Pewnie że tak! Ja tam jedną noc na tym dworcu spędziłem, jak to pokrótce opisałem w niedawnym tekście.... Sorry - ejakulacji! I widziałem np, że te męskie - żeńskich żadnych nie widziałem, jeśli były, to b. wkomponowane w tło i słabo widoczne, co mi się jakoś marnie zgadza z tym zajęciem, choć co ja tam wiem - excusez le mot, prostytutki, to były DZIECI, tak na oko góra po 10 LAT, a nie żadni marudni i mocno już dojrzali pedałowie!

Te dzieci wesoło sobie konwersowały z obsługą i bywalcami, a miały chyba, każde z nich - albo i nie, ale to dopiero by stanowiło! - jakichś opiekunów, rodziców, nauczycieli, wychowawców... Tak? I co? I nic. Siedziały sobie w środku nocy przy bufecie wesoło konwersując z bywalcami i obsługą, a nikt nie rzekł im, że zacytuję: "Co ty tu robisz szczeniaku? Dobranocka skończyła się osiem godzin temu!"

Prawda? I to są po prostu kręgi na wodzie - każde takie dziecko to tak na oko co najmniej 25 dorosłych, którzy coś o jego obyczajach muszą wiedzieć... Tylko że nikt nie raczył ich odszukać i zadać paru pytań. Policja też nigdy na ten dworzec nie zaglądała? A jeśli, to dlaczego nie zainteresowało jej to tak ciekawe przecież zjawisko? DLACZEGO?

Tak należało się do tego zabrać (widzę tu analogię do Teorii Maskirowki FYMa, w której było jednak więcej sensu, niż to się ludziom wydaje, przynajmniej w kwestii metodologii dochodzenia do prawdy), a nie udawać czternastolatka i ganiać za jakimś biedakiem, który być może chciał tylko sobie przypomnieć szkolne lata i pogadać o kopaniu szmacianki! Albo serwować niemal niezrozumiałe z powodu gównianej jakości dźwięku, ale nudne jak flaki, "wyznania" młodocianej prostytutki i żale nad swoim losem jakiegoś odstawionego przez rodzinę od piersi pedała. Co z tych "rewelacji" miałoby niby wynikać?!?

Na razie tyle, mógłbym to rozwijać i rozwijać, ale chyba dla ludzi powyżej poziomu Latkowskiego nie ma sensu, a ja też nie bardzo mam powód robić konkurencję Latkowskim tego świata, kiedy oni są wielcy dziennikarze, a ja mam tu rywalizować z gimnazistkami piszącymi o modzie. (Kiedyś jakiś lewak zaczął mnie, nawiasem, ochrzaniać za słowo "gimnaziści", bo mu się to z "nazistami" kojarzyło. Współczuję takich obsesji, to może rzeczywiście być przykre, ale może już daje się leczyć?)

Reakcje tych wszystkich Ogórków po wyświetleniu owego latkowskiego arcydzieła jakoś mi się dziwnie i paradoksalnie skojarzyły z reakcjami elit słuchających pedofilskich wyznań Cohn-Bendita (brat Mitteranda tam chyba był itd.). Nie wiem, coś może ze mną nie tak, ale tak mi się to skojarzyło, skutkiem czego panna Ogórek, którą dotychczas, mimo upiornej chudości, bez większego bólu tolerowałem, co najwyżej traktowałem wzruszeniem ramion, całkiem mi zbrzydła. Róbcie tak dalej!

Aby podsumować - zasygnalizowałem temat - to nie jest "tekst", powtarzam, bo takich już nie widzę powodu pisać, skoro, jak uważacie, jest tylu lepszych, ino ejakulacja, ale i tak. W razie czego ęteraktywnie albo coś

triarius

P.S. Hastatus w komęcie poparł moją błyskotliwą inicjatywę wrzucania tu jednak co pewien czas hiper-aktualnych kawałków sprzed lat, więc proszę, oto kolejny, tym razem hiper-i-aż-nie-do-uwierzenia-optymistyczny:

Dzień jaguara (wstępny szkic ew. opowiadania)




środa, maja 15, 2019

U mnie dosłownie każdy ważny temat...

,,, został gruntownie naświetlony zanim pies z kulawą nogą zaczął o tym głośno mówić.

Do pisania już nnie chyba nikt nie skłoni - czytajcie sobie Ogórki, Gadowskie i Ziemkiewicze, skoro wolicie (a jest przecież masa o wiele gorszych), ale jednak lubię się czasem pochwalić swymi proroczymi talentami i przenikliwością. Pedofilia? Proszę bardzo! Na pewno było o tym coś więcej, ale i to powinno wystarczyć, żeby kto potrafi mógł ocenić, kto tu kojarzy i umysłem swym piorunowym przenika, a kto jakby mniej, choćby i...

Rok 2011 - Robin Hood i pedofile:


Rok 2019 -  O nadaniu imienia Moniuszki Dworcowi Centralnemu w Warszawie:


Enjoy!

triarius

niedziela, lipca 03, 2016

"Hello Mary-Lou", czyli Jak Rozpętałem Marzec '68 (odcinek 1)

The London Beats
Gdzieś tak chyba w połowie roku Pańskiego 1967 w księgarni przy głównej ulicy Elbląga, ulicy pod wezwaniem 1 Maja, pojawiły się autentyczne zachodnie płyty długogrające. (To jednak mogłoby być też nieco wcześniej, nie mam teraz możliwości sprawdzenia kiedy to dokładnie było.)

Już pierwszy rzut oka wystawę tego przybytku kultury, gdzie pyszniły się ich kolorowe, lakierowane okładki robił wrażenie - ich wygląd był tak różny od wyglądu dóbr konsumpcyjnych, które się wówczas w Elblągu miało szansę oglądać, że wątpię, by wielu przechodniów pozostało całkiem obojętnymi.

Kiedy przystanąłem, by zobaczyć co to konkretnie jest, dopiero doznałem szoku, bo to były naprawdę niezłe płyty - sporo wykonawców, których znałem z radia lub z magnetofonowych taśm mojego ojca, a niektórych także z filmów. I to dobrych wykonawców. W większości jazz, co dla mnie wtedy akurat było super, bo właśnie to zaczynało mnie najbardziej ze wszystkiego kręcić (co miało jeszcze potrwać jakieś 20 lat). Te płyty, jak wynikało z opisu, były produkcji izraelskiej, choć pod względem "merytorycznym" były to najautentyczniejsze amerykańskie longplaye.

Sam, jeśli dobrze pamiętam, wszedłem w posiadanie tylko jednej z nich - z Rick Nelsonem. Nie wiem dlaczego akurat to, może po prostu tego jazzu było zbyt wiele i zadziałało znane nam z "Patyczków i płatków śniadaniowych" zjawisko? Ten Rick (wcześniej znany jako Ricky, co było nieco dziecinne i wyrósł) to gość, który jako młodziutkie chłopię występował w kultowym (niemal?) westernie Rio Bravo, potem zrobił pewną, niezbyt wielką, karierę jako dość nietypowy wokalista z pogranicza Country (choć był z północy Stanów), w końcu dość młodo umarł. Oczywiście szkoda, ale z punktu widzenia muzyki tragedii nie było.

Z tej jego płyty pamiętam do dziś dwa kawałki: "Hello Mary-Lou", którego w polskim radio było nieco aż zbyt wiele, zresztą i tak by mi szybko zbrzydło, bo to był mocno banalny numer, oraz kawałek, który wtedy naprawdę lubiłem, a nawet dzisiaj nie mam do niego odrazy, choć to też prościutka piosenka i nie ma tam nic nadzwyczajnego. Chodzi o "String Along". Który to wiekopomny utwór możecie usłyszeć klikając tutaj poniżej. A przy okazji zobaczyć, jak wyglądał Rick Nelson (ładne chłopię) i ew. przypomnieć sobie który to był w Rio Bravo,


Swoją drogą, na tej płycie grał James Burton, gitarzysta z niektórych najwcześniejszych nagrań Elvisa, które to nagrania były znakomite, jak i występujący tam gitarzyści (ze zmarłym parę dni temu Scotty Moorem na czele), ale po prawdzie to tutaj akurat Burton nic nie pokazuje.

No a przy okazji poszukiwań powyższego nagrania przypomniano mi, że było tam także "Gypsy Woman". Puściłem to sobie z YT i także niesamowicie prościutkie, jak wszystko na tej płycie. Do wytrzymania raz na dwa lata, góra, James Burton znośny, ale to musiał być akurat jakiś poważny spadek jego formy, albo po prostu to miała być taka łatwa w konsumpcji komercja i gitarzysta nie miał szansy się wykazać. W sumie nie ulega dziś wątpliwości, że łatwo mogłem sobie był kupić coś znacznie lepszego, ale cóż...

Mój wuj, który mieszkał wtedy blisko nas i był b. muzykalny, miał z tego miotu sporo płyt, i to faktycznie lepszych. Pamiętam Armstronga z Ellą Fitzgerald, Brubecka z Desmondem, jakieś bigbandy... To z jazzu. Do tego Eartha Kitt, śpiewająca Cole Portera. "Love for Sale", "Diamonds Are the Girl's Best Friends" i inne takie. Wtedy to uwielbiałem.

(Jeśli wierzyć Lucjanowi Kydryńskiemu, Earthę Kitt uwielbiał też George Harrison.) Cud, że nie zostałem homoseksualistą! (Bo nie zostałem, słowo! Co zaś do Harrisona, to nie mam żadnych pewnych informacji.) Czemu? Bo to podobno jedna z ich ulubionych wykonawczyń. (Musicale też w młodości lubiłem, więc było naprawdę blisko. Swoją drogą sam Kydryński, z tego co się teraz mówi... Nieważne, nie zaglądajmy pod sukienkę, a już szczególnie tam, gdzie sami byśmy nie chcieli się znaleźć!)

Także jakieś symfonicznie wykonane, jak Bóg przykazał, Gershwiny wuj miał i to też musiało być z tego miotu, bo skąd inaczej? I całe "Porgy and Bess" także. No i były te płyty dostępne przez czas jakiś, ciesząc melomanów i wpędzając w głęboką melancholię producentów pocztówek dźwiękowych... Nie wiecie co to takiego? Pomódlcie się i poproście o następny odcinek - żeby się zmaterializował - to się może dowiecie. A także, być może, dowiecie się co reprezentuje sobą ta kapela na zdjęciu u góry.

(Choć musicie wiedzieć, że w tamtych czasach nikt tak by tego nie określił, bo TO by dopiero było WSIowe! To był "zespół" i tyle. Dla koneserów jednak chyba już nie "bigbitowy", ino "rockowy". Może zresztą jeszcze nie "rockowy", tylko właściwa nazwa była pilnie poszukiwana, ale "bigbit" to był obciach zarezerwowany dla odgórnie lansowanych krajowych koszmarków w rodzaju Czerwono-Czarnych, bo Niebiesko- dawali się znieść).

No i najważniejsze - jeśli Bóg, oczywiście, pozwoli, dowiecie się także jak ja ten Marzec '68 rozpętałem. Dawno byście to już wiedzieli, bo miałem zamiar napisać krótki, jadowity tekścik w samo sedno, ale tak mnie wzięło na te dokoła-muzyczne wspominki, poszukiwanie informacji, zdjęć i nagrań, że mi się to rozrosło w rozlazłe starcze memuary... Co mi musicie wybaczyć. (Albo sobie nie wybaczajcie i na drzewo!)

triarius


piątek, listopada 06, 2015

Żegnaj siostro!

Nic tak dobrze temu blogu nie robi na popularność (a sprawdzam to często!), niż erotomański dowcipas, a już szczególnie takie coś w samym tytule. A że sa tu, w ośmioletnich czeluściach tego bloga, treści nie-byle-jakie i które mogłyby wstrząsnąć niejednym, więc o tę popularność znowu zadbam i napiszę sobie taki właśnie kawałek. (Mądrzy i/lub cnotliwi nie czytać!)

Swoją drogą, w kwestii formalnej - co to było? To poprzednie znaczy? Całym zdaniem? Tak, Mądasiński, całym zdaniem proszę. To było, panie psoze, zjadanie własnego oguna. Bardzo, dobrze Mądrasiński, siadaj.

* * *

Niedawno temu dowiedziałem się o istnieniu córki Premiery Kopacz. (Nic nie napiszę o jej urodzie, choć widziałem zdjęcie, ale w końcu Bóg daje i Bóg odbiera - tylko, w nieskończonej mądrości swojej, nie zawsze tym samym osobom.) Dowiedziałem się oczywiście w związku z tym jej zapowiedzianym wyjazdem na stałe do Kanady, gdyby mamusia straciła fuchę, a do władzy dorwali się ci potworni.

Ludzie o tym dyskutowali i ktoś wkleił taki krótki fragment o tym, że córka Premiery nie zdała testów i nie dostała się "na swoją ukochaną ginekologię". Od tamtego czasu do momentu dosłownie przed chwilą męczyło mnie dlaczego ktoś takie kawałki na temat córki Premiery ujawnia - a była to chyba jej własna matka, w jakimś babskim tygodniku, czy coś...

Przed chwilą mnie w końcu oświeciło. Miało to przecie pokazać, że patrzcie państwo - córka Premiery, a zawala egzamin jak byle prol! W końcu co to za sztuka dla Platformy była wepchnąć taką znakomitą osobę na "jej ukochaną ginekologię", prawda?

Tośmy sobie tę kwestię w końcu wyjaśnili i można by się cieszyć, ale mnie jednak jest smutno. Dlaczego? A dlatego, że czuję, jakbym własnie tracił siostrę - w dodatku taką, o której istnieniu miesiąc temu nie miałem nawet pojęcia. No bo jednak emigruje chyba do tej Kanady, a, jak mawiali nasi przodkowie: partir c'est mourir un peu. Czyli że wyjechać to trochę jak umrzeć.

Mówili tak wprawdzie raczej tylko ci przodkowie, którzy mieli sporą służbę, przed którą pragnęli, mimo wszystko zachować pewne sekrety. Zobaczyć Jaśniepanią bez majtek to jedno, ale informacja o tym, że Wowo wyraźnie znów ma się ku Lolusiowi i sa pauvre maman chyba upragnionych wnuków nigdy się nie doczeka, to jednak co innego. Mogłaby dotrzeć do uszu biednej Niuni, albo nawet doprowadzić do społecznego przewrotu. Ô mon Dieu, quelle horreur!

Po przeczytaniu powyższego, a proszę mi wierzyć - wiem co mówię - każdy w miarę bystry czytelnik zrozumie, że te jaczejki komunistyczne, które zajmowały się czymś innym, niż edukowanie lokajów i pokojówek w mowie Moliera, przewalały po prostu forsę otrzymaną od żydowskich bankierów z Londynu, rewolucję mając w tłustej derrière. Coryllus na pewno by nam to o wiele szerzej i piękniej wyjaśnił, ale my tu niestety musimy się zadowolić mną.

Dlaczego jednak to by miała być moja siostra? - spyta ktoś. I będzie to ktoś naprawdę bystry oraz czujny, ktoś kto nie dał się zwieść na manowce perfidnym kluczeniem wokół tematu. No więc odpowiadam... Gdyby mi ktoś włożył do jednej ręki długopis, a do drugiej dokument, na którym ładną czcionką byłoby wydrukowane "moja ukochana ginekologia", to nie miałbym wielkich oporów przed tego dokumentu podpisaniem. To raz.

Dwa to fakt, że ja także nie dostałem się na ginekologię. Nie żebym się kiedykolwiek starał, czy choćby studiował medycynę, ale fakt pozostaje faktem - nie przyjęli mnie! Tak że obecnie, głównie kiedy nikt nie widzi, z żalu za tak późno odzyskaną, a tak wcześnie utraconą siostrą, trochę szlocham i co chwilę osuszam rąbkiem chusteczki niesforną łezkę w kąciku oka.

Szepcząc przy tym bon voyage, ma soeur aimée! W związku z czym dopraszam się łagodnego traktowania od ew. czytelników (a także ew. krytyków, krytykantów, trolli i tzw. "hejterów"), ze względu na ciężkie przeżycia i trudną sytuację rodzinną. W dodatku zaczyna mnie dręczyć myśl, że może niepotrzebnie zrezygnowałem z miłości... Bo też dopiero siostra ukazała mi, co ważne w życiu.

(Nie powiem "ale jaja!", bo to cholernie plebejskie, a do tego w tym kontekście może się nieładnie kojarzyć. W końcu my nie Wowo, n'est-ce pas? Już raczej "ale..." Nieważne! Najwyżej kiedyś, po francusku.)

triarius

środa, października 01, 2014

Damski bokser - fuj!

Przykro to stwierdzić, ale to okazało się, że to po prostu damski bokser. Zobaczcie sobie, oto dowód:


damski bokser - niestety...


Jest napisane "sojuszniczką"? Jest. Jak w pysk strzelił! Szok, prawda? Który kibic by się tego spodziewał? Zapewne skutek uderzeń w głowę (taki miał styl, co widać było pod koniec kariery), oraz nurzania się w bardziej  od Polskich światłych i postępowych atmosferach.

No to może jeszcze coś dla zatarcia niesmaku. Kawałek literackiej klasyki z wielkiego kraju za oceanem. Niektórzy już znają, ale dobrego nigdy zbyt wiele:

http://bez-owijania.blogspot.com/2011/05/na-odmiane-nieco-literackiej-klasyki_08.html

triarius

P.S. Swoją drogą, mówiąc serio - żeby AŻ TAKIEGO błazna dać z siebie zrobić swym lewackim rzekomym przyjaciołom! Chyba poprzestanę już na grapplingu (a alternatywnie na karmieniu kaczek w parku), bo jednak z boksem nigdy nic nie wiadomo. Fikasz sobie wesoło, zdrowy jak rybka, a tu nagle takie coś...

wtorek, listopada 22, 2011

Dzień jaguara (wstępny szkic ew. opowiadania)

Przyszło mi do głowy napisanie opowiadanka. Temat, który mi się nasunął b. mi się spodobał. I zacząłem je pisać. Ale jak to ja, jakoś nie mam ochoty siedzieć parę dni i dziełka cyzelować nie widząc reakcji Szan. Publiczności, a także mając problemy z formatowaniem... Wie ktoś, tak przy okazji, jak się robi krótkie wstawki czyjejś wypowiedzi w toku narracji i, z drugiej strony, krótkie wstawki narracyjne w toku wypowiedzi? Bez tego nijak mi się nie uda tego zrobić porządnie, wiec jeśli ktoś wie, to proszę o radę i ew. przykład! Mówię serio. Chodzi o te miejsca, które są tu oznaczone na żółto.

Na razie zamieszczam to, co mi się w godzinę napisało. Tuszę, że na swój postmodernistyczny sposób, to nie jest całkiem nieinteresujące i w sam raz nadaje się na bloga. Jeśli się mylę - proszę mi to bez ogródek powiedzieć! Zniosę to jak samiec. I w ogóle ciekaw jestem głosów i reakcji P.T. A teraz... DZIEŁO! A raczej pierwszy szkic, w postaci paru fragmentów. Które ew., jeśli się oceni że warto, trzeba by oszlifować, uzupełnić, i połączyć.  "Tragedia w Harlemie" to to pewnie nie jest, ale za to jakie na czasie!

Te "bullety" w dialogach powinny oczywiście być kreskami, a nie kulkami, ale cóż, tak mi się z Open Office przekopiowało i tak na razie musi być. Akapity są, jak na internet i na mnie, długie, ale to miało być w zamierzeniu drukowane w książce! A każdym razie: Przyjemnej Lektury!

* * * * *


Triarius the Tiger


Dzień jaguara

Matka trollowała praktycznie od kiedy pamiętał, przeważnie na dodatkowy etat. Ojciec też przez większość swego zawodowego życia łączył pracę lokalnego działacza Partii z koordynowaniem internetowych trolli i cenzurowaniem internetu. Sam zaczął bardzo młodo i przez długi czas bardzo mu się ta służba podobała. Oczywiście nie robił tego za darmo, ale dla niego, inaczej niż dla większości, to była raczej służba. Wierzył w to, co robił. Nie chodziło tylko o forsę na nową komórkę, czy na wspólne wakacje z ukochanym chłopakiem. Zresztą jego nigdy całe to, jak to wtedy nazywano, "gejostwo" nie pociągało. Musiał się przymuszać do fizycznych kontaktów, a nawet do trzymania innego chłopca za rękę. Nawet wtedy, gdy była to jedyna opcja dla młodego człowieka z ambicjami.

Wzdrygnął się kiedy sobie przypomniał szczegóły tamtego swojego życia. Teraz myślał o tym z odrazą. Jak wiele dałby, by o tym w końcu potrafić zapomnieć! Spowiedź? Oczywiście, ale świadomość, że Bóg mu wybaczył, nie sprowadzała automatycznie niepamięci. Cóż, za wszystko się widać w życiu płaci, także za młodzieńcze ambicje bycia cool... Tak to się wtedy określało, z angielska. Niedługo potem nastała moda na słowa rosyjskie i północnokoreańskie. I to trwało właściwie aż do końca. Do końca TAMTEGO. Aż do... Wielkiego Przewrotu.

Gorliwość i skuteczność młodego człowieka została wkrótce zauważona. Rodzinne kontakty także z pewnością nie zaszkodziły. Wiedział to zresztą już wtedy, lub może raczej przeczuwał. W każdym razie zaraz po ukończeniu gimnazjum został skierowany do berlińskiej filii słynnej moskiewskiej Akademii NKWD. Ukończył ją jako jeden z najlepszych na swoim roku. Przed nim, wciąż to pamięta, po tylu latach, byli Francuz i Amerykanin. Bardzo ich wtedy nie lubił. - Zaśmiał się cicho. - Ciekawe czy żyją, czy też zginęli, jak tylu innych absolwentów owej akademii. A jeśli im się udało przeżyć, to co robią?

Po studiach wrócił do Priwiśliszczyny i podjął pracę... Lub raczej służbę – w każdym razie sam tak to widział – w Służbach. Konkretnie w Departamencie III Priwiślińskiego NKWD. Który zajmował się kontrolą, regulacją i pacyfikowaniem internetu. Szaleństwo było wtedy z tym internetem, teraz trudno to sobie nawet wyobrazić. Przez kilka miesięcy robił różne rzeczy. Śledzenie niebezpiecznych treści, drobne prowokacje, składanie wniosków o poranną kontrolę, o zakaz dostępu do internetu, o aresztowanie, o przesłuchanie... Przesłuchania były różnego stopnia. Lekkie dla zwykłych katolików... Wtedy jeszcze Kościół Księży Internacjonałów znajdował się w powijakach i wielu było takich, którzy wciąż próbowali zachować wierność dawnemu papieżowi. Od paru lat ukrywającemu się gdzieś na wyspach Pacyfiku. W każdym razie dla tych niepokornych katolików były przesłuchania stosunkowo lekkie, za to zdecydowanych eurosceptyków traktowało się już zgodnie z wszystkimi regułami sztuki.

O tym, co działo się z ludźmi nielubiącymi Ojca Narodów nigdy nie lubił myśleć, a już szczególnie teraz, po tym, jak... Zawsze, w każdym razie, była to śmierć naturalna. Albo prawie zawsze. Albo sprawa była na tyle niewyraźna, że z zatuszowaniem nie było nigdy problemów. Boże, jak nisko może człowiek upaść! Czy kiedykolwiek sam sobie potrafię te wszystkie rzeczy wybaczyć?

Rozległo się pukanie, drzwi się lekko rozwarły i ukazała się w nich głowa Prywatnego Sekretarza, Kowalskiego. Wciąż dość młody człowiek, choć już niemal całkiem łysy. Co jednak nie przeszkadzało mu w znakomitym wypełnianiu swoich funkcji.
  • Panie Prezydencie, przypominam, że za dokładnie godzinę powinien Pan być w śmigłowcu! Na Placu Spenglera są już w zasadzie wszystkie delegacje, a tłum liczy ponoć ponad pół miliona i wypełnia całą dzielnicę.
  • Dziękuję Kowalski, pamiętam i będę gotowy. A swoją drogą, jak tam – nie mieliście problemów z rozsadzeniem delegacji? Bo wiem, że spodziewano się drobnych tarć.
  • Nie, Panie Prezydencie. Jest w porządku. Udało nam się wszystko rozwiązać. Chan Moskiewski wprawdzie boczył się nieco na Sułtana Lubeki, który otrzymał bardziej honorowe miejsce na trybunie, ale obiecaliśmy Moskwie zwiększone dostawy perkalików i szklanych paciorków od nowego roku. Co załagodziło sprawę.
  • To bardzo dobrze! A jak z Amerykanami?
  • Tak... Było też rzeczywiście nieco kłopotu, bo Król Północno-Zachodniej Kaliforni i Emir Chicago z Przyległościami - obaj rościli sobie prawo do tytułu przedstawiciela Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. W sumie nic wielkiego. W bardzo dyplomatyczny sposób zagroziliśmy obu zmniejszeniem dostaw szklanych paciorków i perkalików. Od razu zrezygnowali ze swoich pretensji. Teraz atmosfera jest naprawdę serdeczna. O takiej miłości między narodami ci dawni uszczęśliwiacze świata nie mogliby nawet marzyć, Panie Prezydencie!
  • I bardzo dobrze Kowalski! Chyba nam się jednak w końcu udało osiągnąć coś, jak na ludzkie i ziemskie warunki, znośnego. Też tak uważasz?
  • Oczywiście, Panie Prezydencie!
  • A jak byś nie uważał, to też byś to powiedział, bo jesteś gorliwym i lojalnym urzędnikiem, prawda?
  • Tak jest, Panie Prezydencie!
  • I tak trzymać, Kowalski! Dobrze, że się rozumiemy. Chyba nam się nadal będzie nieźle współpracować. Też tak sądzisz?
  • Oczywiście, Panie Prezydencie!” Odparł tamten ze śmiechem.
  • Świetnie! No to teraz zostaw mnie jeszcze na chwilę samego, bo muszę parę rzeczy przemyśleć. Będę gotowy na czas.
  • Tak jest, Panie Prezydencie!
Drzwi się zamknęły i Prezydent znowu został sam w swym ogromnym, wykładanym orzechem i skórą gabinecie. Krótką chwilę próbował wyłapać cokolwiek z cichego szumu dobiegającego od strony centrum miasta, gdzie, jak wiedział kłębiły się, w tym świątecznym dniu, rozentuzjazmowane tłumy. Chwilami dawało się też jakby uchwycić pojedyncze dźwięki czegoś, co brzmiało jak marszowa muzyka. Potem wrócił do swych wspomnień.

Po upływie tych kilku miesięcy, kiedy to robił mniej więcej to, co wszyscy niżsi pracownicy Departamentu, wezwał go do siebie sam Szef. Z niepokojem – pamięta to tak żywo, jakby to było wczoraj – wszedł do gabinetu, gdzie siedział Szef w towarzystwie samego Sowieckiego Doradcy Przy Departamencie III. Doradca przez cały czas nie odezwał się słowem, ale wyraźnie słuchał z uwagą.

Szef rozpoczął od pytania. Pytania o to, czy podwładny zetknął się w swej dotychczasowej pracy z niejakim Jaguarem? Na co podwładny, zgodnie z prawdą, odparł, że spotkał ów pseudonim w sieci kilkukrotnie, ale dotychczas niewiele ponad to.

Szef naciskał dalej. Przyszły Prezydent (cóż by dał ów Szef, żeby móc to wtedy przewidzieć! Pomyślał i roześmiał się cicho.), wyraźnie zmieszany, pogrzebał w pamięci i dodał, że z jakichś powodów ów Jaguar nazywanych jest często przez swych wielbicieli Panem Jaguarem. Ale w sumie to są jakieś intelektualne, czy raczej pseudo-intelektualne, bzdety. Którymi nie ma raczej powodu się zajmować, bo nie wydaje się to przedstawiać najmniejszego zagrożenia.

To chyba nie zaimponowało Szefowi, który stwierdził, że zagrożenia prawdopodobnie rzeczywiście nie przestawia, choć to nie jest sprawa podlegająca ocenie pracownika na tak niskim stanowisku, „ale w ramach działań pacyfikacyjnych w internecie chcemy się temu jaguarowi i jego dziwnym gadkom bliżej przyjrzeć i do tego zadania wybraliśmy właśnie was, towarzyszu. Partia was oddelegowuje na ten konkretny odcinek.”
  • Zgodnie z rozkazem!
  • Tak więc, towarzyszu, przyjrzycie się dokładnie tym wszystkim rzeczom, co on tam pisze, i co piszą ci inni, co się z nim kontaktują... A potem sporządzicie dokładny, szczegółowy raport. Powiedzmy, że ma być na moim biurku... 10 września, tydzień przed Świętem Pokoju i Miłości. Zrozumiano?
  • Tak jest, Panie Pułkowniku!
  • No to odmaszerować!
Do dziś nie wie, czy skierowanie na ten specjalny, i w oczywisty sposób dziwny odcinek, to był wyraz zaufania, wstęp do awansu, czy też szykana ze strony Szefostwa. W każdym razie jego kariera nie zatrzymała się, a nawet wyraźnie przyspieszyła. Już podczas najbliższego Święta Pokoju i Miłości, czyli wkrótce po złożeniu raportu, otrzymał Złotą Budionnówkę z Sierpem i Młotem Oraz Diamentami III Klasy. Było to podczas uroczystego rozdawania tzw. Feliksów, transmitowanej przez wszystkie media i długo, długo potem we wszystkich mediach Priwiśliczyny omawianego. Ach, jakiż był wtedy dumny! - zaśmiał się gorzko. A jak dumna była jego rodzina! Szczególnie matka, która zawsze chyba wierzyła, że robota internetowego trolla może być znakomitą trampoliną do sukcesu. Dobrze, że nie dożyła!

***

Wraz ze śmiercią internetu Jaguar znikł z pola zainteresowania Służb. Przestał cokolwiek znaczyć. Długo potem prywatne poszukiwania w bazach danych wykazały, że żył jeszcze parę lat, po czym zmarł. Jak tylu innych w owym czasie, właściwie z głodu. Choć młody już nie był, fakt. Zresztą może to i dobrze, bo ten wielki umysł wyraźnie zaczął tracić już swoją ostrość. Jeszcze trochę i... „Cóż, takie jest życie!”, pomyślał filozoficznie, choć oczywiście wiedział, że nie jest to filozofia najwyższej próby.

***

triarius

P.S. A teraz idź i przytul lewicowca.

piątek, marca 11, 2011

Coś prawie jak biężączka (w tym nieco i o pedałach)

Wszyscy, którzy to czytują, wiedzą chyba, że biężączki und aktualności nie ma sensu ode mnie oczekiwać, bo raz - nie nadążam z pisaniem (jak ja nie znoszę pisać!), a dwa - w sumie nie śledzę. Jednak dzisiaj coś, co przy ogromnej dozie dobrej woli można uznać za rodzaj biężączki właśnie. (Słyszę chóralne "ŁAŁ!"? Dobra, to jeszcze parę, a potem przejdźcie na "Alleluja!")

Jednym z moich (obok blogów) b. nielicznych źródeł aktualnych informacji jest tasiemka, a czasem nawet wiadomostki, na francuskiej telewizji państwowej dla zagranicy. Obłęd jakie to lewackie i postępowe! Bo że proojropejskie, to nawet niesposób się bardzo dziwić.

Wciąż dokładnie np. pamiętam, jak kilka miesięcy temu mieli duszoszczipatielnyje kawałki na temat fejsbukowych akcji młodych wykształconych od Tarasa przeciw faszystom i oszołomom zgromadzonym wokół krzyża. Ach - gdybym był Francuzem i takie pierdoły oglądał bez beczki soli (szczypta oczywiście nie starczy) - jakżeż bym tych oszołomów nienawidził! I jak się modlił... Świecko znaczy, za tych odważnych młodych ludzi, którzy mieli odwagę im się przeciwstawić!

Jednak co widzę? Otóż nawet na tej postępowej ojrotelewizji zaczynają się pojawiać ciekawe wiadomostki - i to nie tylko ciekawe jako przykład neo-sowieckiej ojroagitki! Parę dni temu płakali, że "eurosceptycy zwyciężyli w Strassburgu", a chodziło o to, że brytyjscy konserwatyści (tzw. oczywiście, bo prawdziwy konserwatyzm byłby dziś "faszyzmem" co najmniej) chcą gdzieś z tego Strassburga przenieść jakiś rzekomy "Trybunał Sprawiedliwości". Na co francuskie polityczne elity rozgdakały się, że "nie oddamy, będziemy bronić niczym niepodległości..." Może nie dosłownie tak, ale w sumie pojechali jakimś takim dętym bełkotem w stylu Rokity.

To było parę dni temu. A wczoraj co widzę? Na tasiemce lecą naprawdę zabawne rzeczy. Jak to, że Francja uznała libijskich bojowników o wolność, na co wkurzyła się Merkel, bo Niemce chciałyby jeszcze czekać. Dosłownie napisali na tej tasiemce, że Merkel niezadowolona! Choć tam przecież miejsca tyle, co na Twitterze. Wydaje mi się, że Sarkozy z żabojadami się natnie, bo Kadafi się utrzyma... O czym można sobie poczytać np. tutaj: http://www.bibula.com/?p=33961.

Inną "europejską" wiadomostką na tej tasiemce było, też wczoraj, że "Grecja domaga się od Europy, żeby podziałała na agencje ratingowe w sprawie jej notowań". Niezłe! To prawie coś, jak III RP domagająca się od Unii interwencji u Rosji w sprawie naszego (czyjego właściwie, bo nie mojego przecież?) mięsa, czy innych jagódek. Tyle, że Grecja jednak jest nieco (?) ważniejsza. No bo gdzie, że spytam, pojadą na wakacje niemieccy homoseksualiści, jeśli na Mykonos wilki będą włóczyć padłych z głodu Greków? (Bo chyba jeszcze szkopy za swą hojność nie dostali tych wyśnionych wysp egejskich?)

Na tym blogu, com tu przed chwilą dał doń linka, sporo innych ciekawych rzeczy, które, niektóre, polecę, a niektóre może nawet skomentuję. Jak to, że obecnie Izrael brata się z wszelkimi neonazistami, ponieważ oni ostatnio mniej kochają muzułmanów, niż Żydów. Oto linek: http://www.bibula.com/?p=30268. Plus masa informacji o postępach postępu, i to takich, że ze trzy pokolenia wstecz za takie rzeczy byłaby po prostu czapa od jakiejś podziemnej armii.

Może nie aż czapa dla byle szeregowego nauczyciela, który, zgodnie z prikazem, naucza trzylatki o urokach homoseksualizmu - może dla tego wystarczyłoby wytarzane w smole i pierzu, czy podobne sprawy - ale na pewno już dla urzędnika, który takie coś wymyśla czy zatwierdza! No, ale nic - my już tak skurwieni, że najlepsi z nas co najwyżej cieszą się, że kiedyś, może całkiem niedługo, za tych zbrodniarzy wezmą się islamiści. Mniejsza już o to, kim wtedy, na tle tych islamistów, będziemy my.

Faktem jest jednak, że taki islamista, choć człowieka Zachodu raczej swymi motywami, wyglądem i zachowaniem nie przekonuje, nie jest czymś tak obrzydliwym i tak zbrodniczym, jak ci, którzy wyczyniają dzisiaj te pedofilnie obrzydliwe rzeczy z naszymi bezbronnymi i oddanymi na ich pastwę państwowym przymusem dziećmi. Poszukajcie sobie tych rzeczy na owym blogu, a potem się głęboko zamyślcie!

Mamy też drugiego bloga, którego też właśnie w ostatnich dniach znalazłem. Pisze go gość, któren pisuje w "NCz!" (zatem poniekąd mój "diachroniczny" kolega), więc trzeba stale brać poprawki na rynkowy bełkot, JOW'y i inne tego typu zboczenia, ale jest tam sporo ciekawych rzeczy. Gość mianowicie zabawia się - nie ma w tym określeniu nic pejoratywnego! - obliczaniem różnych, często istotnych rzeczy.

Jak np. tego, czy rzeczywiście - jak nam głoszą oficjalne media - w Kościele jest masa pedofili, a katolicyzm, szczególnie zaś kler, to jakaś pedofilii specjalna hiper-wylęgarnia. Niezły tekst, wnioski dość jednoczne i istotne, polecam: http://pilaster.blog.onet.pl/Pedofilia-w-sluzbie-Kulturkamp,2,ID415838211,DA2010-10-15,n.

Tytułem komentarza zaś powiem, że sam swego czasu pisałem o tym, że większość pedofili, przynajmniej tych praktykujących, musi być homo. No bo jak? Homo to od 1% do 3% społeczności, zgoda? Takie są oficjalne informacje i to się z grubsza musi zgadzać. Teraz - kiedy robi się wrzask, bo złapali jakiegoś pedofila (na tyle nisko postawionego, że nam o tym mówią, a nie tylko salutują i robią w tył zwrot), to jak często dobiera się on do chłopców? W co najmniej połowie przypadków z tego, co kojarzę.

A więc? Jeśli się napala na chłopców, a nie wzdryga się na samą myśl, to musi pedał, tak? Więc te góra 3% obsługuje z grubsza (bądźmy ostrożni) połowę przypadków pedofilii... Z czego wynika, że jest wśród pedofili homosów znaczna większość! W dodatku, czym się tak istotnie różni pedofilia od homoseksualizmu, żeby jedna była chorobą I JEDNOCZEŚNIE zbrodnią, druga zaś żadną chorobą, a tylko "inną orientacją"?

O czym na tym samym blogu tutaj: http://pilaster.blog.onet.pl/Homo-nadal-nie-wiadomo,2,ID405243367,DA2010-04-25,n. Tekst który naprawdę warto przeczytać! Autor ma całkowitą rację, że z nauką te oceny, co jest chorobą, a co nie jest, nie mają absolutnie nic wspólnego. To już jakaś post-nauka, po prostu. Zaczyna się od zakazu badań nad "holocaustem"... Z lokalnymi drobiazgami w rodzaju zakazu badań nad ew. korzyściami z elektrowni atomowych, który wydano w Szwecji na fali czarnobylskiej demagogii.

Potem ustala się, że homoseksualizm "to nie choroba"... Jedni zaczynają od wprowadzania "naukowego" pojęcia "schizofrenii bezobjawowej", inni od jakiegoś innego, ale mamy przecież konwergencję, więc w końcu wszystkie te Naukowe Prawdy będą NAS obowiązywać, spokojna głowa! (Można by to chyba fajnie nazwać "Rewolucją Naukawą".)

Acha, jeszcze coś o tym pedalstwie... Autor przedstawia tam, b. moim zdaniem sensowną, teorię, która wyjaśniałaby jakim cudem pedalstwo utrzymuje się, skoro jest wadą (czy zaletą, jak chcą niektórzy) genetyczną, a przecież znacznie utrudnia pozostawienie potomstwa. B. mi się to podejście tam podoba, ale pragnąłbym uzupełnić. Otóż nie musi być tak, że ktoś noszący w sobie gen pedalstwa, ale utajony i nieaktywny, zyskuje genetyczne punkty za to, że jest, jako metroseksualny, atrakcyjniejszy dla płci pięknej (ale widać bez gustu).

On może zostawiać więcej potomstwa z wielu innych powodów. Że rzucę od ręki: może rzadziej ginie w młodości na wojnie czy w pojedynkach... W końcu kiedyś wielu ginęło (a pewnie niedługo będą znowu)... Albo też ostrzej od normalnych ludzi tyra, więc zostawia swoim (może i nielicznym) dzieciom masę w spadku, dzięki czego jego WNUKI robią karierę u płci nadobnej i zostawiają miliony genów. Wnuki i dalej. To wcale nie musi być atrakcyjność! Pragnę wierzyć, że większość niewiast ma jednak, przez Mamę Naturę dany, nieco lepszy gust, niż upodobanie do metroseksualnych facetów. (Czy jak to nazwać.) To co teraz się nie liczy, to tylko pryszcz na ewolucji i historii - mówię o setkach tysięcy lat.

Jest też na tym blogu interesujący tekst o obecnej "rewolucji" w krajach arabskich, a konkretnie o Egipcie. Ze sporą częścią się zgadzam, ale śmieszy mnie liberalne zadęcie i oburzenie autora, który naprawdę wierzy... Przecież wiem, że oni w to wierzą, ale za każdym razem mnie to jednak dziwi... Naprawdę wierzy, że to nasze (?) tyranie na różowe golarki do kuciapy i możliwość oglądadania Tańca z Gwiazdami w HD i 3D, to takie mecyje, że "Jerum, jerum, pani Popiołkowa!"

A tym cholernym Arabom, widzicie ludzie, się nie chce! Oni lubią tylko zabierać innym, a sami pracować, a już szczególnie usługiwać w śmiesznych czapeczkach hotelowych boyów bogatym turystom z Europy, to już nie! Czy można, droga pani Popiołkowa, wyobrazić sobie większe zboczenie?! Ja na to patrzę całkiem inaczej i śmieszy mnie niepomiernie to oburzanie się, że ktoś wyznaje inne od naszych ideały etyczne i ma inne życiowe ambicje.

Tym bardziej przecież, że MY TAK NAPRAWDĘ WCALE TAKICH AMBICJI NIE MAMY! A przynajmniej nie wszyscy z nas. Ja na przykład nie mam, a jestem pewien, że jeszcze by się nieco takich znalazło. No, ale jak to wyjaśnić liberałowi, skoro on się oburzać po prostu kocha, a człowieka - choćby samego siebie - za przysłowiowe Chiny Ludowe (nasza jedyna nadzieja, swoją drogą!) nie zrozumie. Innego, niż liberalno-oświeceniowy człowieczek z patyczków, pracowicie zmajstrowany przez oświeceniowo-liberalnych mędrców.

Na użytek mądrusich chłopiąt spędzających dnie całe pod trzepakiem, na pełnym zapału naprawianiu świata. (Ew. na blogaskach, różnica zupełnie żadna.) Więc tekst jest naprawdę interesujący, ale podstawowe różnice - już w samych założeniach wstępnych - pomiędzy liberalizmem tego autora z jednej, a Spengleryzmem-Tygrysizmem Stosowanym z drugiej, biją tam aż w oczy. Co, oczywiście, dla bystrych czytelników powinno być dodatkową tego (tamtego znaczy) tekstu atrakcją.

I to by było na tyle.

(Chciałem po prawdzie jeszcze przedstawić fajny darmowy serwis internetowy, któren by się mógł wielu przydać, także ew. w podziemiu, ale ich skrypt ma wciąż tyle błędów, że się chwilowo wstrzymam. A zresztą, jeśli ktoś się chce z tym użerać, to oto linek: http://issuu.com/triarius. Stosować mocne hasła, inteligentnie podzielić co prywatne, a co dla friendów, tych też dobierać z rozwagą... To się naprawdę może przydać, szczególnie, jak zacznie lepiej chodzić. A może to ZNOWU tylko u mnie?!)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, maja 16, 2009

Spodnie z wbudowanym generatorem i co było dalej

Właśnie sobie kupiłem na rynku (!) nowe spodnie. Poprzednie, a miałem ich kilka par, rozsypały mi się praktycznie w rękach, a raczej nie tyle w rękach, co w tzw. kroku. Emocje związane z tym faktem, jak też szukanie i zakup nowych spodni uruchomiły u mnie procesy myślowe... I zacząłem się zastanawiać. Najpierw nad tym, dlaczego te wszystkie portki tak krótko żyją. To akurat nie było trudne, wiadomo bowiem nie od dzisiaj, że najlepsze zarobki są nie na produktach, które ktoś kupuje raz, a potem jeszcze jego prawnuki się tym cieszą, tylko przeciwnie - na produktach wielokrotnego użytku (proszki do prania, tampony, żele do pięt - końcu z jakiegoś powodu tyle nam ich pokazują!), rzeczach silnie podlegających modzie (co daje w sumie ten sam efekt, co w przypadku tamponów), oraz właśnie tandety, co to się zaraz rozsypie i trzeba ją będzie kupić znowu. To są podstawy ekonomii i każdy z żyjących w tych szczęśliwych czasach powinien sobie z tego zdać sprawę. Oszczędzi mu to niepotrzebnych wydatków na listy do redakcji z narzekaniami i marnowania czasu na różnych forach konsumentów.

I uświadomiłem sobie, że, patrząc na tę sprawę bardziej filozoficznie i abstrakcyjnie - spodnie które noszę na tyłku mają wbudowany generator zysków! Oczywiście nie dla mnie, tylko dla ich producenta i sprzedawcy. Jakich bym bowiem spodni na wolnym rynku nie nabył, z góry wiadomo, że wkrótce wymuszą one na mnie (i na każdej innej ofierze realnego liberalizmu) zakup następnych... Które też oczywiście będą miały wbudowany generator zysków... I tak ad infinitum, a raczej aż mnie śmierć od tego wyzwoli.

I zacząłem się zastanawiać nad tym zjawiskiem w skali bardziej ogólnej. Ja tak mam - jedni patrzą na las i krzyczą "o, drzewo!"... Snują uczone rozważania o rzeczach, które nigdy nie istniały i istnieć nie będą... Walczą o sprawy, które na moment tylko zagościły w historii świata, a teraz odchodzą w dal i nigdy się już nie powtórzą (kapitalizm, liberalna demokracja, wolność słowa)... A ja odwrotnie - dajcie mi przetarte w kroku portki, a ja wam z nich wywróżę bieg historii i przyszłość ludzkości!

No więc się zacząłem zastanawiać, gdzie podobne do tych spodni z wbudowanym generatorem zjawisko występuje jeszcze, najlepiej w jakimś wzniosłym historiozoficznym kontekście. I od razu przyszedł mi na myśl niejaki Eryk Mistewicz, o którym bym nigdy pewnie nie usłyszał, gdyby nie to, że Jarecki o nim sporo ostatnio opowiada i w ogóle, na ile się orientuję, łączą ich dość dziwne, niejednoznaczne stosunki. Nie żeby jakaś wprost wielka miłość, ale na pewno się chłopaki wzajemnie zapładniają, a nawet drug drugu poprawiają ponoć przecinki. (Jeżeli to oczywiście prawda, co Jarecki opowiada, bo niewykluczone, że to tylko taka narracja. Niewykluczone też, że ja po prostu niewiele z tego, co Jarecki opowiada, rozumiem. W końcu postmodernizm to niełatwe.)

No i w każdym razie ten Mistewicz, jak go Jarecki przedstawia, wszystko sprowadza do "narracji". A już politykę to najbardziej. Ta polityka to jego zdaniem w ogóle nie jest polityka, tylko postpolityka. Nie wiem co się stało z polityką, gdzie ona poszła, nie wiem też skąd się ta postpolityka wzięła... Mamy jednak tę postpolitykę, mówi Mistewicz (a raczej Jarecki mi go referuje, a ja wierzę, bom ufny), i ta postpolityka polega właśnie na tym, że rządzi nam miłościwie NARRACJA.

I akurat przed chwilą przypadkiem obejrzałem sobie na jednym polskojęzycznym francuskim (choć kto to może naprawdę wiedzieć? w każdym razie taka jest narracja) lewackim kanale duszoszczipatielnyj biograficzny program o Andersenie, tym od bajek. No i wyszło, że ten Andersen to był pedał i bardzo z tym nieszczęśliwy, bo facet, w którym się kochał, zawarł małżeński związek z kobietą... A więc zdrada podwójna, albo i do kwadratu. Nie wiem wprawdzie, na jakiej podstawie Andersen uznał, że ma powód czuć się zawiedziony, bo programu nie widziałem od początku, za to mówili, że Andersen był dziewicą i zostać nią miał zamiar na zawsze, bo go te sprawy okrutnie brzydziły.

W każdym razie był nieszczęśliwy i miał takie skłonności. Cóż więc tu mamy? Brawo! Mamy tu NARRACJĘ. (Proszę to sobie w zeszycikach zapisać i podkreślić.) Idźmy dalej! Skoro zaś mamy narrację, to niewykluczone, że mamy i... co? Postpolitykę, znowu brawo! I faktycznie, gdyby ktoś tak się zaczął głęboko zastanawiać, to by może stwierdził, że problemy duszne zbliżone do tych, które Andersen w owym biograficznym programie przeżywał... No, co te problemy? Oczywiście - od jakiegoś czasu stanowią rdzeń i jądro polityki, którą nas się częstuje, targa za uszy i ogólnie przerabia z nielubiących pedałów zjadaczy chleba, na postpolityczne anioły (świeckie ma się rozumieć) - jeśli nawet nie do końca odczuwające andersenowe dreszcze na temat własnej płci, to z pewnością erotyczne dreszcze na temat homoseksualizmu jako takiego.

I tak sobie zacząłem na temat tych narracji rozmyślać... Taką sobie narrację na ten temat snułem - jak to być może (choć co ja mogę o tym wiedzieć, przedpostpolityczny cham, goj i heteryk?!) powiedziałby Eryk Mistewicz, albo jakiś jego postpolityczny uczeń... Aż przyszła mi do głowy taka oto rzecz...

Faktycznie narracja zdaje się być od całkiem dawna metodą tego, co ogólnie nazywamy lewicą. Metodą propagandy, to na pewno. A niewykluczone, że to jest naprawdę ich sposób, ich metoda, na rozumienie świata. Po prostu, że oni tak świat rozumieją i bez "narracji" po prostu nic dla nich nie istnieje, albo w każdym razie nic o tym nie potrafią powiedzieć. Całkiem to możliwe, ale trudno to w tej chwili stwierdzić, więc pozostańmy przy propagandzie. Czyli przy metodzie zdobywania zwolenników, kształtowania poglądów innych ludzi, zwiększania własnej roli i możliwości oddziaływania.

Weźmy Marksizm. Czy tam nie było narracji? Ależ była, jak najbardziej. Tu robotnicy, tu szlachta, tu pokrętna burżuazja - najpierw obiektywny, choć pogardzany, sojusznik, potem wróg... Największy, zanim nie okaże się, że jednak największym wrogiem jest heretyk - inny marksista, ale o nieco innych poglądach na jakąś kwestię. A w każdym razie komuch o nieco innych poglądach.

Narracja potężna, epicka, wywołująca emocje. Tego się jej nie da odmówić, prawda? Zejdźmy jednak z tych manichejskich wyżyn, gdzie zło walczy z dobrem pod nielitościwym słońcem dialektycznego i historycznego materializmu, by powrócić na chwilę do moich podartych spodni z wbudowanym generatorem. Czy w świetle tych spodni zaczynamy dostrzegać w owej epickiej narracji o walce klasowej, o Partii - nowym Prometeuszu, w tych wszystkich sugestywnych i mobilizujących do walki obrazach i scenach - jakiś malutki, ale jednak dotkliwy, brak?

Cóż, niestety. Ułatwię zadanie mojemu czytelnikowi, który mógłby się nad tą kwestią zastanawiać tygodniami, a tyle czasu jednak nie mamy, i powiem, że tym malutkim, ale z punktu widzenia rewolucji niemiłym brakiem jest to, że ta narracja nie ma wbudowanego odpowiedniego generatora. Jaki generator byłby tu potrzebny? Generator narracji oczywiście, jakiż by inny?

Chodzi o to, że historia walki klasowej, uciśnionego proletariatu, który potem... Wszyscy z grubsza wiemy o co chodzi. Więc ta historia jest super, ale jakoś, jak już się nią nacieszymy, to nam się zaczyna wydawać... Apage Satanas! Nieco monotonna. I co można na to pomóc? Kazać robotnikom pisać powieści? Próbowano to robić, ale jakoś ta najbardziej zapalna, najbardziej skłonna do walki o Postęp i wiary w przyszły Raj Na Ziemi część Ludzkości - inteligencja - nie reaguje wystarczająco silnie na subtelne narracje w stylu "no to my wzięli śrubokręta i my dokręcili te śrubę, a majster był świnia, bo potrącił nam wszystkim premię".

A więc robotnicy, proletariat, uciśniony lud roboczy - nie sprawdzili się jako generator narracji. Nie okazali się, wbrew pierwotnym nadziejom, zakochanym spojrzeniom, ukradkowym pieszczotom... Tym wybranym, tym jedynym dla walczącej o Postęp Ludzkości i Stworzenie Nowego Człowieka (krótko mówiąc o Raj Na Ziemi) lewicy.

Smutne to, ale w końcu tak bywa. Prędzej czy później to proletariat miał odczuć smutek tego rozstania. Lewica zdołała się po tym miłosnym zawodzie dość szybko pocieszyć. W czyich ramionach? No przecież, że w ramionach takich, którzy lepiej potrafili generować odpowiednią narrację! Kto to był konkretnie? Żartujecie sobie, każdy chyba już wie, jakie były kolejne WIELKIE MIŁOŚCI lewicy i Sił Postępu. W dodatku, w odróżnieniu od proletariatu (w pierwotnym sensie, czyli biednych, a przede wszystkim robotników), te nowe miłości nie obracają się w brzydką niechęć. Nie znaczy to oczywiście, że lewica jest monogamiczna, a tym mniej, że (po swym pierwszym nieudanym małżeństwie) trwa w dozgonnej wierności, ale o swych nieco już wyblakłych dawnych miłościach nie zapomina.

Jakie one były? No dobra, przypomnę: freudyzm, feminizm, trzeci świat, Żydzi, Palestyńczycy, przestępcy, przypadki psychiatryczne, imigranci, kolorowi, młodzież... No i wreszcie obecna wielka miłość - czyżby już ostatnia? czyżby już TA PRAWDZIWA, TA JEDYNA? - homoseksualiści.

Co te wszystkie grupy mają ze sobą wspólnego? Jaką mają wspólną przewagę nad mało elokwentnymi robotnikami od śrubokrętów i majstra co jedzie po premii? Już wam ludzie bardzo ułatwiłem, chyba nie jest trudno odgadnąć. No dobra, ale nie mam już czasu, więc powiem: wszystkie te grupy mają nie byle jaką zdolność tworzenia WŁASNYCH NARRACJI! Innymi słowy, mają one taki wbudowany generator narracji... Generator sprzedaży po prostu - sprzedaży własnej ideologii, a przy okazji ideologii z nią sprzężonej, czyli... No właśnie - lewicowości i Ideologii Postępu jako takiej! O co przecież właśnie chodzi, prawda?

A więc, kochane ludzie - nie pytajcie się, co jest tak atrakcyjnego w homoseksualistach, że całe watahy Autorytetów Moralnych i Ludzi Światłych dostają orgazmu na samą o nich myśl! W nich jest to samo, co w moich spodniach. W tych, com je sobie dzisiaj kupił na rynku, i w tych, co mi się tak paskudnie przetarły na (excusez le mot) dupie... Zarówno tych chińskich, com je sobie kupił w "Realu", jak i tych... Co się boję powiedzieć, żem je kupił w "Tesco", bo pan Bratkowski może znowu mnie zganić, żem anty.

W każdym razie ludzie teraz już wiecie, że jeśli nie wiadomo o co chodzi, na pewno chodzi o sprytnie wbudowany generator narracji. A narracja, co z pewnością potwierdziłby pan Mistewicz, gdyby raczył mnie czytać i komentować moje kawałki, to sprzedaż. Postpolityka... płaczliwy i zakochany Andersen z dłuuugim nosem... Inni smutni (wbrew oficjalnej od jakiegoś czasu wesołej nazwie) homoseksualiści, którym nieludzkie heteroseksualne społeczeństwo nie daje... nie pozwala... się, ten tego... Wiadomo, o co chodzi. To wszystko to po prostu przecudowny generator narracji! A tym samym generator sprzedaży. Dokładnie taki, jaki wszyscy mamy wbudowany w spodnie, które nosimy na tyłkach! (Nie mówiąc już o tamponach i papierze toaletowym, które też to mają, a nawet im to łatwiej przychodzi.)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, kwietnia 01, 2008

Może trochę WSI24? O pedałach może być? Proszę bardzo!



triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, stycznia 20, 2008

Jestem mniejszością i łaskawie proszę się z tym liczyć!

Niniejszym zawiadamiam oficjalnie i uroczyście, że jestem przedstawicielem mniejszości. Mniejszości zaś to, jak wszystkim wiadomo, podstawa demokracji. A już szczególnie demokracj europejskiej. (Fanfary, werble, chóry starców zawodzą.)

Wyjaśniam teraz o jaką mniejszość konkretnie chodzi: o taką chodzi, do której argumenty na rzecz “zjednoczonej Europy” docierają dokładnie tak samo skutecznie, jak do pedałów docierają argumenty na rzecz seksualnej atrakcyjności damskiej cipy.

Co z tego wynika? Naprawdę niemało z tego wynika. A w każdym razie wynikać POWINNO. Że wymienię tylko kilka z brzegu…

Jako przedstawicielowi mniejszości należy mi się szacunek i opieka państwowych oraz europejskich władz, swoboda wyrażania opinii, demonstrowania, dążenia do własnych, coraz to ambitniejszych celów… A kto będzie mi robił wbrew, powinien zostać przykładnie w majestacie prawa ukarany.

W tej chwili jako przedstawiciel mniejszości czuję się niedowartościowany, ksenofobiczna ludność o faszystowskich skłonnościach ma brzydką tendencję patrzyć na mnie krzywo, władze próbują mnie ignorować, nie daje mi się móżliwości głoszenia mych opinii i upodobań... To się musi zmienić!

Jestem w końcu mniejszością i należy mi się powszechna miłość wszystkich dookoła. Oraz opieka władz. Także finansowa.

A swoją drogą, może to wcale nie jest aż taka malutka mniejszość? Może jest nas dość, byśmy mogli sobie pozakładać własne kluby i uprawiać w nich własne orgie. Orgie antyunioeuropejskie oczywiście, nie mówię o dokładnym kopiowaniu zachowań bywalców przybytków w rodzaju “Le Madame”.

Warto sprawdzić... A więc, kto jest w tej samej mniejszości? Dotąd jeszcze ignorowanej, żeby nie powiedzieć prześladowanej, ale już jutro… Kto wie!

Naprawdę warto być mniejszością w dzisiejszej Europie więc pomyślcie! No a niskie numery legitymacji zawsze mają jakieś znaczenie, co by na ten temat nie mówili różni mózgowi teoretycy i propagandziści od umoralniania ciemnego luda.

A więc – kto jeszcze?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.