Pokazywanie postów oznaczonych etykietą harem. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą harem. Pokaż wszystkie posty

sobota, października 01, 2016

Seriale niszczą Polskę!

Odaliska

Niejedno można w telewizji znieść, jeśli człowiek umie brzdąkać na gitarze. Albo czymś. Lub, powiedzmy, jeśli lubi położyć bosą stopę na nagiej piersi niewolnicy i akurat ma takie pod ręką. (Niejednego zapewne zmartwię, ale sama stopa nie wystarczy.) W tym akurat przypadku chodziło o gitarę. Przez "niejedno", nie mam oczywiście na myśli nudnego bicia piany w wykonaniu "naszych", żeby już nie wspomnieć "nienaszych", martyrologii, "filmów dla prawdziwych mężczyzn" (pościgi samochodowe, strzelaniny, chude agresywne laski), babskiego porno, czy babskiego MMA...

Te rzeczy oczywiście nie, ale zwykła, powiedzmy, komedia, czy coś takiego da się wytrzymać. Szczególnie jeśli poprosi kobieta. Żebyśmy wytrzymali. Obejrzeli znaczy. (Nie wiem jak tam dzisiaj jest z młodymi, podobno z tym ich testosteronem istna tragedia, ale jeśli by ktoś np. chciał mieć szczęśliwy i zgodny wirtualny harem, z którym by zdalnie rozstrzygał różne nabrzmiałe problemy i wymierzał sprawiedliwość widzialnemu światu, to taki ktoś powinien starać się spełnić sporą część pragnień tych swoich ulubionych, a tak mu oddanych, kobiet. Szczególnie tych, o których one same nie mają pojęcia. I takie rzeczy. Szczegóły może kiedyś, szczególnie, jeśli zaczniecie chóralnie prosić.)

No więc znajoma poprosiła mnie, żebym obejrzał polską komedię pod tytułem "Wkręceni", a ja się zgodziłem. Przygotowałem gitarę... Nie, wygłupiam się, ona zawsze czeka przy telewizyjnym fotelu, takoż i banjo, tylko elektroniczny stroiciel gdzieś mi zniknął. Odpowiedniej niewolnicy akurat pod ręką nie miałem, więc rytm musiałem wybijać o podłogę, ale za to nie było konieczne zdejmowanie skarpetki, a to też plus.

No i obejrzałem ci ja ten film. Jakie wnioski, jakie refleksje? Po pierwsze, w części dzięki gitarze i Siboneyowi, pięknemu jak tropikalne karaibskie marzenie, nie tylko dotrwałem do końca, ale nawet było to dość przyjemne przeżycie. (Poza dręczeniem gitary udało mi się jeszcze podczas tego seansu wykonać nieco ćwiczeń izometrycznych, które ostatnio stały się jedną z mych tkliwych pasji, i nie bez powodu, ach!)

Niezłe, albo nawet całkiem dobre, aktorstwo, choć miejscami mocno przeszarżowane ("komedia panie, komedia!"). Trzy główne postacie. Jeden aktor znany mi z reklam, nie żebym dobrowolnie chciał je oglądać, bo poza Małym Głodem i paroma arcydziełami, głównie z podpaskowej niszy, reklamy mnie nie kręcą. Ten miał rólkę dość nijaką, ale na koniec się zakochał i to zapewne dla normalnych kinomanów było super.

Drugi, drobny blondynek, był za kretyna. Jak to w komedii. Trzeci i najbardziej cwany, pyskaty i chyba także najbardziej nasz, to był młody, jak się potem dowiedziałem, Opania. To nazwisko mi się już obiło o uszy. Przystojny, z imponującą fryzurą (coś nie tak z testosteronem?), choć lekko nalany. Na twarzy znaczy.

Dla mnie byłby idealny do roli Dyzmy, bo Wilhelmi mi się z tą postacią wcale nie kojarzy. Nie żebym oglądał ten film - czytałem dwa razy książkę i to mi wystarczy. Wilhelmi to zdaje się był super aktor, ale z tą jego twarzą lumpa, to nie jest to, co ja widzę w Dyzmie. Jakby nie było mandoliniście. Nie mógł więc wyglądać jak Wilhemi, z całym doń szacunkiem. (A swoją drogą, jak oni sobie radzili bez elektronicznych stroicieli z tymi ośmioma strunami?!)

Kobiety też były, jakoż i różne drugoplanowe postacie. Kobiety przeszarżowane na maksa, schematyczne i w ogóle, choć pani domu pragnąca się od pierwszego wejrzenia puścić z przybyłym bezrobotnym, branym za niemieckiego mega-inwestora, była zabawna. Konwencjonalna jak cholera, ale zabawna i w jakiś tam demokratyczny sposób drapieżna. (W sensie drapieżnego zarysowania postaci, ale zresztą w innych znaczeniach też.)

Bardzo ładne widoki Zamościa. (Dziwnie pusty jednak ten ich rynek.) "Życiowe", z założenia w każdym razie, dialogi, i parę całkiem niezłych dowcipów na temat Unii, Naszych Przyjaciół Zza Zachodniej Granicy. (Nie mówimy tu o serbo-łużyczanach, choć ja bym akurat chciał.) Drugoplanowe postacie bardzo już schematyczne, nie tylko kobiety. Cała historia wzięta żywcem z setek, jeśli nie tysięcy, różnych filmów czego tam, czyli "Kapitan z Köpenick", czy jeszcze chyba wcześniej, "Martwe dusze". Z pewnością jednak Plautus z Terncjuszem też ten motyw wykorzystywali.

Czyli przyjeżdża jakiś byle kto gdzieś, a tam biorą go za bógwico i odpowiednio do tego traktują. No więc doszliśmy do scenariusza, stwierdzając, że sam pomysł nie był oryginalny, mówiąc bardzo już łagodnie, i choć został dość radykalnie, w założeniu przynajmniej, zaktualizowany, to jednak cały czas miało się to subtelne wrażenie mocno odgrzewanego kotleta.

Dalej, jeśli chodzi o scenariusz, który był absolutnie najsłabszym elementem tego filmu - w istocie niezwykle wprost słabym - było już tylko gorzej. Odgrzewany motyw główny da się przeżyć, a w mistrzowskim wykonaniu potrafi nawet stanowić zaletę, vide różne dowcipne parafrazy, choćby te Mela Brooksa (rodem z Warszawy, by the way), żeby daleko nie szukać, bo i żaden ze mnie znawca kina. Jadnak, poza niezłymi dowcipami i (zapewne) znośnymi, w dolnej granicy chyba jednak, dialogami, było fatalnie.

Nie dość że sytuacje niezwykle wprost banalne i tylko dlatego nieprzewidywalne, że nikt takiego przewidywalnego banału nie mógł przewidzieć... Może przesadziłem - ja w każdym razie bym nie mógł, choć za wychowanego na serialach konesera sztuki filmowej nie mogę ręczyć. Szczególnie, jak to bywa, rozwiązanie okazało się słabe i naciągane, bo, jak każdy wie, pierwszy akt sztuki potrafi napisać każdy, a dopiero potem zaczyna się prawdziwe pisarstwo. To faktycznie dość prawdziwe stwierdzenie, bo wystarczy wymyślić jakichś ludzi, jakąś sytuację, i pozwolić tym ludziom gadać, albo czasem nawet i działać... Tylko co potem!? Co potem!?

I tu, niestety, prawda ta okazała się dla twórców zgubna. Co do nieprawdopodobnych wprost idiotyzmów scenariusza, to najpierw uderzyła mnie taka rzecz (faktycznie nie dla każdego konesera kina i balonów chyba oczywista), że oto do ratusza w Zamościu nasz dzielny zakochany przywiązał balon, w którym się zaraz miało skończyć paliwo, bo to był balon w stylu pana Montgolfier, więc panika i w ogóle. Tylko jak on ten balon, duży, lecący sobie w łatwy do zauważenia sposób i z założenia niesterowny, zdołał on tam niepostrzeżenie podprowadzić i przywiązać?

No dobra, akurat do mnie doszło, dlaczego ten rynek widziany z lotu ptaka był taki dziwnie pusty. Jeśli był taki pusty w dzień, to co dopiero w nocy! Więc faktycznie, w tym specyficznym świecie to się dało jakoś zrobić. Jednak najniesamowitszym idiotyzmem filmu było to, że szwarcharakter, który podmienił naszym bohaterom milionową łapówkę na wydrukowane własnoręcznie pieniądze...

Ucieka i najpierw cieszy się tą swoją pełną gotówki teczuszką, co jest dość zrozumiałe, tym bardziej, że jedzie super bryką, co niektórych podnieca bardziej niż gitara czy niewolnicza pierś, a potem gdzieś tam na chwilę wstępuje, do banku chyba - jakże logicznie! - pozostawiając tę teczkę z milionem w niezamkniętym najnowszym BMW (poznałem po napisie, że to było BMW, bo inaczej bym nie miał jak), no i oczywiście w pięć sekund jakiś złodziejaszek mu to kradnie. Zbrodnia nie popłaca, kochane prole, idźcie pracować - taki musi z tego być morał. (A na deser serial.)

Nie tak to wyglądało w genialnej, choć przecie prlowskiej, komedii "Gangsterzy i filantropi"! Czyli jeszcze jednej wariacji na odwieczny temat kapitana z K., tylko że naprawdę znakomitej. Tam zarówno samo zawiązanie tematu, jak i jego rozwiązanie, były błyskotliwe. Nie to co tutaj.

A tak przy okazji, skorośmy przy scenariuszu, to już nie będziemy nawet omawiać nie-do-wyobrażenia zawiązania tej cudownej, jak się pod koniec szczęśliwie okazało, miłości nie wspomnę, bo to by się nie dało wyjaśnić krótko i bez liźnięcia co najmniej Propedeutyki Psychologii Podlotka. Może współczesny młodzian wierzy w taką wersję kobiecej psychologii, ale stary wróbel jak ja nie. (Fakt, że wróble nie oglądają seriali i niewiele rodzimych komedii.)

W sumie, jeśli robi się w tenkraju filmy na podstawie tak beznadziejnych scenariuszy, to musi działa tu - świecka, cywilna zapewne, choć i na to nie ma gwarancji - wersja Resortowych Dzieci. Czyli że komuch miał swoich artystów, którzy byli sprzedajne świnie, ale jednak część z nich to były niebylejakie remiechy. Ich natomiast potomstwo to już przeważnie dno (oczywiście są wyjątki, a mówię tu tylko o SCENARIUSZU tego filmu).

Co drugi "prawicowy bloger" w tenkraju (bez cudzysłowu się nie da, ale chyba się rozumiemy), po parodniowym kursie, napisałby znacznie lepszy scenariusz. Po prostu! Więc to, że nie pisze, a pisze ktoś, kto potrafi wyprodukować tak nieprawdopodobną chałę, świadczy o tenkraju więcej, niż całe masy tego, co nam w "naszych" mediach stręczą. Scenariusz zaś wydaje mi się najważniejszą w istocie częścią filmu, i to nie tylko ja tak sądzę, bo słyszałem ostatnio wielkiego zagranicznego znawcę, który tak właśnie twierdził.

I mimo to, mimo że to kosztuje i przynosi miliony, zajmują się tym w tenkraju ludzie, którzy pewnie na codzienny chleb zarabiają pisaniem scenariuszy do tasiemcowych seriali, którymi się pono lud pasjonuje, i które bez cienia wątpliwości zarówno mają służyć do urabiania tego ludu na lubianą przez niektórych, tzw. "elity", modłę, jak i świetnie się w tym z pewnością sprawdzają. Przerabiając zwykłego prola, w sumie wciąż jakoś tam zdrowego, na leminga.

To, że mamy podobno dobrych aktorów, nie jest zapewne złą rzeczą - lepsze dobre cokolwiek, niż złe - ale też, jak to zauważył jakiś publicysta w mrocznych czasach PRLu (niewykluczone że Urban nawet, ale w czasach prze-rzecznikowskich, kiedy dawał się strawić, poza oczywiście wyglądem, który wiele tłumaczy) -  ale też powtarzanie cudzych kwestii i udawanie różnych emocji to nie jest ani męska sprawa, ani bardzo mądra, więc to raczej świadczy o naszej, jak twierdził ten ktoś, i moim zdaniem nie bez racji, niedojrzałości. Intelektualnej i emocjonalnej, jako... Jako no - Polaków, żeby nie komplikować z "narodem" czy "społeczeństwem".

A film to w tenkraju (w mrocznym PRLu było jednak z tym znacznie lepiej), to po prostu zbieranina różnych przecudnych rzeczy, bez większego ze sobą związku: dowcipasy, choćby nienajgorsze i w sumie słuszne; widoczki zabytkowego miasta; dialogi "prosto z życia" (nie do końca mnie jednak przekonujące); trochę ślunskiego akcentu (lubię dialekty, nie tylko zresztą polskie); niezłe, albo i lepiej, aktorstwo... Natomiast cała historia i połączenie tego wszystkiego w jedną całość - totalna klapa!

Ludzie, chcemy uratować tenkraj, to wymieńcie kadry, nie tylko w sądach, ale także np. wśród scenarzystów! Wsadźcie tam choćby blogerów. Blogerzy na plan! A jeśli ktoś, nawet i bliski mojemu wirtualnemu i intelektualnemu sercu, zechce następnym razem przekonać mnie do obejrzenia w całości zrobionego w III RP filmu - to niech mi dostarczy słodką i uległą cycatkę pod stopę! Albo chociaż niech nastroi mi tę cholerną mandolinę!

triarius

P.S. A jako bonus wymyśliłem właśnie dla was zagadkę: Jak się nazywa scenariusz filmu o bokserach? "Szczenariusz"!

sobota, stycznia 23, 2016

No dobra - podwiążmyż zatem te zaległe ogony... (2)

Z tego, co pamiętam i miałem zamiar wziąć na warsztat, został nam jeszcze niedawny kawałek, a właściwie sam wstęp, pod smakowitym tytułem Pan Lew a sprawa polska. Nie bardzo palę się do zawiązywania tego akurat, na razie ostatniego, ogona, ale cóż...

Skoro już się tego podjąłem i wymieniłem trzy moje niedokończone, lub zboczone w stronę Czystej Literatury (oczywiście wyłącznie tej Największej), teksty, to należy sprawę tę zakończyć. Ćwiczenie autodyscypliny takie, w duchu dawnego jezuickiego szkolnictwa (i komu to przeszkadzało?).

Do tego akurat ogona się nie palę, bo tam była zasadniczo bardzo prosta myśl - miała być znaczy - plus dowolna ilość (od zera, ponad to co już było, po istną epopeję) fajnych opowiastek o Lwach i Tygrysach, z których dziwnie często płynie jakaś nauka, a nierzadko wiąże się to także i z tytułową "sprawą polską".

Ta myśl zasadnicza była prosta i krótka do wyrażenia - o ile się coś wie o zwyczajach Lwów! Wiecie coś? Jest o tym dość sporo u Ardreya, którego macie, do @#$% nędzy, pilnie czytać, albo żadni z was Kandydaci na Tygrysistów... Ale nie czytacie.

Disneyowski film "Król Lew" chociaż widzieliście? Ja nie widziałem, bo sztukę filmową lekce sobie ważę, a co dopiero w nowoczesnym disneyowskim wydaniu, ale z tego co do mnie przez te wszystkie lata doszło, było to oparte właśnie na takim odwiecznym lwim losie.

* * *

Digressio:

I nikt się nie dowie, że kiedy mówię takie rzeczy, zresztą absolutnie prawdziwe i na serio, to jakoś zawsze oczyma duszy widzę sceny w rodzaju tej, jak młodziutka, skromna i dopiero-od-paru-godzin-zamężnej istota, cichutko szepce, leżąc grzecznie pod swym grubym, spoconym i o wiele starszym, choć przecie świeżutkim, małżonkiem: "Ach, ten nasz żeński los!"

Nie wiem skąd to mam, ale wygląda na to, że Wielka Literatura i ja po prostu bez siebie nawzajem nie potrafimy żyć. I tak cieszcie się, że na tym poprzestanę. Tylko jeszcze nieśmiało spytam: a TO komu właściwie przeszkadzało? W każdym razie przekonany jestem, że dla nas dzisiaj sama koncepcja "losu" jest już całkiem nie do pojęcia. I że zawsze tak właśnie jest w schyłkowych epokach każdej cywilizacji.

* * *

No więc, jeśli widzieliście tego Króla Lwa (albo czytaliście jakieś coś i/lub oglądaliście przyrodnicze filmy) i wiecie, jak to jest u Lwów, to wtedy moje zadanie jest w sumie dziecinnie proste. Po prostu mi się tak skojarzyło, że Niemce, jak również US of A, to takie trochę już Króle Lwy na wylocie. Czyli osłabione, przegrywające już coraz więcej starć z Młodymi Wilkami, choć też Lwami, żeby za chwilę z Króla Lwa stać się Lwem Samotnikiem...

Takim, jakie właśnie jedzą ludzi, bo zbyt niedołężne, by bez pomocy zgranego i zdyscyplinowanego haremu upolować coś mniej niezdarnego od człowieka (a mówimy o Murzynach - co by było, gdyby tam posłać prawicowych blogerów?!), więc wrodzony avsmak, jaki w nim wywołuje ludzkie mięso musi umilknąć, wobec Ody do radości w wykonaniu lwich jelit.

(Bo to podobno głównie brak gastronomicznych zalet ludzkiego mięsa sprawia, że drapieżniki chętniej jedzą antylopy i małpy, niż ludzi. Oczywiście fakt, że było się przez miliony lat uzbrojoną i agresywną małpką, też swoje zapewne tu robi.)

No a potem dzieją się takie rzeczy, jakie oglądałem swego czasu w przyrodniczym filmie, gdzie Pan Lew i Pan Bawół, bardzo starzy obydwoje, leżeli obok siebie przy niewielkiej sadzawce z błotnistą wodą na spieczonej suszą sawannie, Pan Lew podjął wysiłek, żeby Pana Bawoła udusić, męczył się tak przez wiele minut, ale nic z tego nie wyszło, więc zrezygnował i leżeli tak obaj obok siebie jak bracia, czekając na anorektyczkę z kosą...  

(A lewizna wmawia ludziom, że życie może być wiecznie radosne - byle było tak infantylne, jak zabawa w piaskownicy, no i trzeba na czas grzecznie poddać się eutanazji. Już  tylko za to... Sami wiecie.)

No więc to była nasza główna myśl. Bardzo w sumie prosta, niczym wielkim nie podparta - ani analizą w normalnym PanaTygrysim stylu, ani szeptem do ucha przez Ducha Świętego pod postacią Białej Gołębicy, jak u części naszej konkurencji... Po prostu nagły atak intuicji, tyle że intucja od zawsze służy nam tutaj (i gdzie indziej) naprawdę nienajgorzej.

I miały też być różne, jako się rzekło, smakowite dodatki w owym tekście. Nawet sobie poszukałem w necie informacji na temat Lwów i Tygrysów, żeby nie gadać głupot, no i znalazłem naprawdę ciekawe info na temat m.in. walk między tymi stworzeniami, oraz bojowych zalet każdego z nich. Oto jeden naprawdę fascynujący linek, gdyby ktoś chciał sobie pogłębić:

https://www.quora.com/Who-will-win-a-fight-between-a-tiger-and-a-lion

Zgodnie z naszymi tu zainteresowaniami, to możnaby w tą kwestię wpleść jedną z tych rzeczy, którąśmy sobie tu czas temu jakiś poruszali, a którą uważam za bardzo istotną, przez nikogo nie poruszaną, a co najmniej nie w ten sposób, i w ogóle jedną z pereł w koronie naszej blogaskowej, tygrysicznej działalności. Chodzi o sprawę różnych rodzajów Agresji, z dwoma najważniejszymi jej rodzajami - czyli Agresją Społeczną i Agresją Aspołeczną.

(Kto nie wie o co chodzi, niech sobie łaskawie poszuka wstecz, bo naprawdę jest to istotne i nikt inny tego nie uczy! A kto wie, może sobie też ew. przypomnieć.) No i można by na przykład analizować to w ten sposób, że Pan Lew, niczym jakiś pancernik, jest stworzony do Agresji, ale agresji w dużej mierze SPOŁECZNEJ - choć jej skutki, wbrew temu co nam wmawiają różne Konrady Lorenze, często są dla przeciwnika zgubne i to wcale zdaje się Lwu nie przeszkadzać.

Jest to jednak walka z innymi Lwami, i jeśli taki samiec gamma będzie zwiewał, to nasz alfa raczej zostanie przy haremie (dotychczasowym lub nowo-zdobytym) i zagryzaniu dzieci poprzednika (też agresja, ale dla Pana Lwa to chyba coś takiego, jak dla nas zabicie komara, żadna w każdym razie walka).

Walka bowiem, o ile to naprawdę walka, zawiera w sobie sporo przypadkowości, a na sawannie byle zranienie może się dla zranionego zakończyć smutno. Choćby dlatego, że Pan Lew, choć to Król Źwierząt, nie dysponuje, ani srebrem koloidalnym (KTÓRE GORĄCO WSZYSTKIM TYGRYSISTOM IN SPE I RZECZYWISTYM NA WSZELKIE NIECHCIANE MIKROBY, ŁĄCZNIE Z WIRUSAMI POLECAM!), ani choćby antybiotykiem.

Pan Tygrys zaś, przypominający pod tym względem wielorybniczą szalupę, agresję stosuje niemal wyłącznie ASPOŁECZNĄ - wprawdzie na ogół nie wobec innych drapieżników, czy stworzeń, które by mu mogły łatwo zrobić krzywdę, ale jednak on po prostu ofiarę zabija i tyle. Nie bawiąc się w przerażające miny, ryki i pokazywanie kłów. Z powyższego wynikają liczne ciekawe sprawy - zarówno w fizycznej budowie obu tych Panów, jak i ich obyczajach.

No i trzeba wam, ludkowie rostomili, wiedzieć, że, wbrew temu, co większość zdaje się sądzić, Pan Tygrys, kiedy się jakimś cudem z Panem Lwem na ubitej ziemi spotka (w rzymskim cyrku, w zwyklym cyrku, czy w zoo, jednak potrafi), to niemal zawsze zwycięża, a dla Pana Lwa często kończy się to b. smutno.

Nie chcę tego fascynującego tematu tutaj dalej rozwijać, bo książkę dałoby się o tym łatwo napisać, a ja przecież żadnym ekspertem od wielkich kotów nie jestem. Zakończę tylko takim wątkiem, nie wiem jak on nam się zrobi długi, który można by słusznie uznać jako hołd złóżony przez Pana T. jego ulubionym Braciom Mniejszym - czyli Domowym Kotom. Z podwórzowymi, z całkiem dzikimi na czele, ale oczywiście Belinda nade wszystko!

(Zresztą takie trzystukilowe Byki jak Pan L. i Pan T. to raczej chyba jednak Bracia Więksi. Św. Franciszek by się może tu z nami zgodził, choć z drugiej strony, skoro Pan Wół był Bratem Mniejszym, to pewnie i ci Panowie... Ech, te teologiczne zawiłości!) Pan Lew to duże, silne źwierzę, które ma potężną paszczę i wielkie zęby. Nie jest to byle co, ale tyle tego. Pan Tygrys za to to takie coś, jak Pan Domowy Kot, tylko lekko licząc pięćdziesiąt razy cięższe.

Ktoś tam po drugiej stronie tego ekranu próbował kiedykolwiek utrzymać w rękach Pana Kota, kiedy ten był wkurzony lub przestraszony? (Nie że Panią Kotkę dużo łatwiej.) No to niech sobie teraz wyobrazi Kota dwumetrowej długości i z pazurami po 8 cm! Bo Pan Tygrys robi dokładnie to samo, czyli przede wszystkim szaleje z pazurami, choć także zgrabnie uzupełnia gryzieniem.

Pan Lew faktycznie nie może mieć większych szans, a dochodzi do tego jeszcze zimny instynkt zabójcy Pana Tygrysa, podczas gdy Pan Lew zabiera się za przeciwnika nieco ospale, sprawdzając, czy prężenie bicepsów i pokazywanie kłów jednak nie wystarczy. (Faktem jest jednak, że Panu Tygrysowi, jeśli coś idzie nie tak, o wiele szybciej się odechciewa, co też jest dość logiczne wobec ich sposobów życia.)

To tyle. Nie będę nawet udawał, że te różne, mniej czy bardziej oczywiste, związki ze "sprawą polską" są dla mnie tu jasne i jednoznaczne, ale mamy to, co ja ogromnie lubę - czyli właśnie inspirujący materiał, nad którym możemy się pozastanawiać, na którym możemy sobie pofilozofować...

I na pewno niejeden związek z naszym życiem i naszymi sprawami tutaj się słusznie odnajdzie. A więc wszystkie trzy ogony, którymi mieliśmy się zająć, są już teraz ładnie zawiązanie - cieszmy się, Alleluja!

triarius

środa, czerwca 29, 2011

Drugi tekst z cyklu "Dziewica dla leminga"

Nieprzyzwoitość: xxx (słownie 3) na xxxxxxxxxx możliwych (słownie 10)

* * *

Pewien rolnik zaobserwował, że jego kogut, wybierając się na obchód swego haremu (co czynił kilka razy dziennie, był to bowiem kogut nie byle jaki!), ubiera się zawsze w tym celu w lisią skórę, którą skądsiś wygrzebał i między obchodami chowa w ciemnym kącie kurnika.

Wypytywany na tę okoliczność, kogut stwierdził, cytuję: "Kury dostają dużo większego orgazmu, kiedy mam na sobie tę skórę, a mnie daje to więcej satysfakcji. Głównie chodzi o poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Ale nie tylko to." (Koniec cytatu.)

Na drugi dzień rolnik zabrał jednak kogutowi tę skórę, potrzebował bowiem jakiegoś prezentu dla swojej matki na imieniny. (Piotra i Pawła.) Wyczyścił ją porządnie z kurzu, pierza i czego tam jeszcze, i dał. Kogut z rozpaczy zapiał się wkrótce na śmierć, co z kolei sprawiło, że rolnik także poszedł się zapić - konkretnie do baru "Micwa".

Kiedy wrócił, czekała na niego ogromna micha rosołu. Żona powiedziała mu, że tego rosołu nagotowała na co najmniej tydzień, i to raczej dla głodnej dwunastoosobowej rodziny. "A w ogóle to zabawna historia. Zaraz po twoim wyjściu przyszła do mnie delegacja kur i poprosiła o natychmiastowe przerobienie ich na rosół. Nie mogą bowiem żyć bez swojego lisa."

"Tak? To dość dziwne!", rzekł rolnik, choć język mu się nieco plątał. Żona zaś uzupełniła z tajemniczym i jakby nieco bolesnym, a jednocześnie wniebowziętym uśmiechem: "Najbardziej urocza była ta ta najmłodsza, wiesz, ta co ją kogut poślubił w zeszły piątek. Ta ładna, z dużym biustem."

"I co ona?", spytał rolnik zaciekawiony. "Przyszła do mnie potem, jak już wszystkie wyszły, spuściła oczki i mówi, tak, słuchaj! Że ona by może nie chciała na ten rosół, bo młoda jest i jeszcze niejeden kogut... Wiesz. Ale jak jej koleżanki... Czy siostry może? Tak, powiedziała siostry. Jak jej one, mówi, wytłumaczyły, że już nigdy nie będzie jej żaden lis... To ona też się zgadza." Żona chłopa opowiadała to wszystko wyraźnie poruszona, raz to śmiejąc się, raz popłakując. Oczy jej błyszczały jak nigdy dotąd.

* * *

Jaki z powyższego morał? Zastanówcie się nad tym w domu. Przedyskutujcie tę kwestię z bratem/siostrą. (A jeśli z was naprawdę okropne świnki, to nawet z ojcem/matką.) Potem napiszcie krótkie wypracowanie na ten temat - nie mniej niż 5 stron A4, pojedyncze odstępy, nie mniej niż 25 znaków, nie licząc białego, w wierszu.

* * *

No dobra, spyta ktoś, a co to w ogóle jest? Jaki to ma związek z czymkolwiek, a już szczególnie z kontrrewolucją? Na co odpowiem, że przecież głównym naszym tu tematem jest akurat nie kontrrewolucja (choć oczywiście staramy się o niej nie zapominać), tylko "Dziewica dla leminga oraz szeroko pojęta Dupa i jej rola we Wszechświecie"!

Teraz się nie podoba tekst, z życia wzięty, o kogucie w lisiej skórze i zakochanym w nim haremie, wczoraj zaś - jestem tego niemal stuprocentowo pewien! - kręcił taki nosem, na temat pierwszego tekstu z cyklu, tego wczorajszego, że, cytuję: "Gdzie tu jest w ogóle coś o Dupie? Gdzie tu jest coś konkretnie o Lemingu i Dziewicach?!"

Mógłbym na to odpowiedzieć, cytuję: "A idź'że erotomanie jeden! Że się w ogóle nie wstydzisz!" Po czym bym mu zalecił szwedzką gimnastykę przy otwartym oknie, zimne prysznice, nie przejadać się, co najwyżej sześć godzin snu... Ręce oczywiście obowiązkowo na kołdrze! Prysznice prysznicami, ale alkoholik już zawsze będzie alkoholikiem i najmniejszy choćby łyk Beaujolais Nouveau ściągnie go ponownie w przepaść. Ufamy, oczywiście, ale też wiemy, że "kontrola jest najwyższą formą zaufania", jako rzecze Lenin.

Żeby zaś nie było, że tylko wymagamy i tylko kontrolujemy (mimo, że mamy na to błogosławieństwo Lenina, świeckie w dodatku), chcieliśmy dać takiemu komuś... Erotomanowi, żeby to brutalnie i bez ogródek określić... Podleczonemu, ale zawsze, do końca już na krawędzi... Chcieliśmy mu dać coś na pociechę. I stąd właśnie wzięła się ta powyższa historia.

Nikt nam nie może już teraz zarzucić, że obiecujemy pisać o Dziewicach i Dupach, a piszemy o przedszkolnych samczykach omega, które sobie lękliwie chronią kark przy byle konflikcie (czy o co tam w tym geście chodzi) i ich kształcunych, z dużego miasta matkach-wumlikach. Teraz już nikt nam nie może tego zarzucić, powiadam!

Że nie było jeszcze nic o dziewicach? A skąd wiecie, że ta urocza kurka z dużym biustem, ta co wiecie... Ta, która tyle radości sprawiła swemu kogutowi... Czy może lisowi... I która dodała tamtemu rosołowi więcej słodyczy, niż cała marchewka razem wzięta... (Zaprawdę, powiadam wam!) Więc skąd niby wiecie, że ona nie była dziewicą? Przed nocą poślubną znaczy? Ja właśnie mówię, że z całą pewnością BYŁA i że nie macie prawa rzucać oskarżeń!

Lemingi mamy tu, na tym blogu, często, i jeszcze, z Bożym przyzwoleniem, często będziemy ich mieli. Zresztą żaden erotoman (a kto nam się tu w końcu wykłóca, że spytam?) nie będzie się pieniaczył o Leminga. Co innego o Dupę i Dziewice, prawda? No to teraz w naszym cyklu była już Dziewica, na razie jedna, ale to też nie byle co. No i była Dupa, a nawet cały ich Harem.

A więc spokój! I grzecznie czekać na następny odcinek cyklu! Nie zapominając jednak o wypracowaniu na temat morału całej tej... Bajki? No nie, nie bajki, skoro to była sama i czysta Prawda - a nawet coś od Prawdy o wiele prawdziwszego. Więc spokój, do wyra i spać! Tylko pamiętać - ręce na kołderce!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

piątek, lipca 30, 2010

Pępo

Motto (stary limeryk by TtT):


Ambitny ktoś niebywale
Chciał zostać Sardanapalem.
Udało to mu się częściowo,
Gdy ukłuł widelcem teściową,
Żonę swą ugryzł zaś w palec.

Niedawno znalazłem gdzieś takie oto, dowcipne i niepozbawione sensu, stwierdzenie: większość ludzi wciąż trzyma w dłoniach swoją pępowinę, rozglądając się, gdzie by ją tu podłączyć. Jak się rozejrzeć po ludziach, to to by się zgadzało, no a na rodzimym gruncie, to nawet mamy na takich ludzi fachowe określenie: Lemingi.

Typowy rodzimy leming ma wprawdzie tę swoją pępowinę bezpiecznie podłączoną do telewizora i Gazownika, ale w sumie nie zmienia to zbytnio postaci rzeczy.

Jak się nad tym jeszcze nieco głębiej zastanowić, to można pójść i dalej. Kogóż tam widzimy? Któż to leży tam na kanapie? W tym skąpym peniuarze... W pozie haremowej odaliski w zmysłowym omdleniu czekającej na swego pana. Zaraz... To przecież TYPOWY PRAWICOWY BLOGER III RP! Czeka, żeby mu się leming z pępowiną podłączył.

* * * * *

Powyższy kawałek jest w oczywisty sposób stronniczy, niesprawiedliwy, pochopny w sądach, idiosynkratyczny... W ogóle wstrętny! (Tfu!) Na domiar hańby nie posiada także certyfikatu Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, Unii Europejskiej, ani nawet najzwyklejszego zaświadczenia z Urzędu Skarbowego. Naprawdę nad tym wszystkim boleję, ale na swoje usprawiedliwienie podam, że to nieokiełznana twórcza wena, a trochę i stan polskiej prawicowej blogosfery zmusiły mnie do jego napisania.

Jeśli ktoś odniósł w wyniku lektury poważne szkody na ciele i/lub duszy - proszę przykładać zimne kompresy i brać brom (3 pigułki dziennie, po jedzeniu). Jeśli ktoś żadnych szkód nie odniósł - proszę czytać następny raz! I tak, aż do skutku. (Donosy, pogróżki, dobrowolne datki pieniężne - proszę na zwykły adres.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już w tym tygodniu kolejnego leminga od piersi?