Pokazywanie postów oznaczonych etykietą seks. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą seks. Pokaż wszystkie posty

wtorek, września 28, 2021

O miłości do silnych kobiet

W sitcomach (z których pochodzi połowa mojej znajomości psychologii) do stałych grepsów należą takie oto sytuacje:

- Przecież nie jestem niesympatyczny!
- Jesteś!
- Ale przyznasz, że dość przystojny ze mnie facet?
- Wcale nie! Jesteś paskudny!
- Robię dużo w domu, pomagam ci, jestem dobrym ojcem...
- Nieprawda, wszystko kłamstwo!
- A ty mnie całkiem przecież nie kochasz.
- I znowu łżesz jak pies! Kocham!

Wicie rozumicie, Moi Nieprzeliczeni, o co nam tu chodzi? O to (gdyby ktoś jeszcze nie zajarzył), że jak się nastawimy na negowanie dosłownie wszystkiego, to możemy zostać chytrze wykiwani, jak w powyższym dialogu. (Nie jest to sitcomowego dialogu arcydzieło, ale jak na szybki przykład ujdzie.)

I po co ja wam to mówię, drodzy ludkowie? Po to, że podobne sytuacje występują i w poważnych kontekstach, potrafią prowadzić do poważnych skutków, pozostają jednak nierozpoznanymi od szerokiej publiczności, bo dopiero Tygrysizm Stosowany potrafił tu dostrzec i przystępnie ujawnić metodę, strukturę i istotę sprawy. (Trzykrotne hip-hip hurra? Fakt, byłoby na miejscu!)

Jakie to mogą być przykłady, pytacie wielogłosowym chórem? A na przykład... Ktoś nam zarzuca, żeśmy mordowali Żydów, że te wszystkie Auschwitze to nie Niemce, tylko my... Plus tysiąc podobnych zarzutów. Skutek tego zaś potrafi być taki - a w naszym polskim przypadku to jest po prostu gwarantowane - że z całych sił zaczynamy siebie i drugich przekonywać, że Żydów uwielbiamy, mamy to wyssane z mlekiem matki, do głowy by nam nawet nie przyszło pomyśleć bez gorącej sympatii o jakimś starszym bracie... "Pejsy? Ależ są przecudne! Sam bym chciał! Kilka razy próbowałem sobie je wyhodować - niestety u mnie rosną one jakoś krzywo, widać mam za mało prawidłowych genów. Boleję nad tym, zastanawiam się nad jakąś operacją, ale na razie to jest tak."

I dawajże z całych sił udowadniać, że nikt jak my, że tylko u nas mogą się poczuć jak u siebie, tylko lepiej... Na tym poprzestaniemy dalej rozwijać ów przykład, ale to chyba przy pewnym wgryzieniu się w temat musi się wydać prawdą. Tak to po prostu działa. A oni w końcu gotowi w to uwierzyć i do nas masowo na przykład przyjechać, po  czym będzie: "Mówiłeś, że nas uwielbiasz, a teraz co, kłamco jeden? Udowodnij skurwysynu, że nas ordynarnie nie oszukałeś!" Itd. itp. Dalszy przebieg wydarzeń można znaleźć w mojej sławnej nowelce/scenariuszu o Icku, Tzipie i Zacnym Doktorze Mengelmanie.

Jednak my dzisiaj nie o tym, po prostu bardzo podobny mechanizm dostrzegam w kwestii miłości do "silnych kobiet". Femnistki, a któraż dzisiejsza tzw. "kobieta" nie jest już przez feminizm całkiem potężnie ukształtowana? Wie o tym i się z tego cieszy, czy też całkiem nieświadomie. Żeby tylko "kobiety"! Gorzej, że większość tzw. "mężczyzn" nie pozostaje tutaj daleko w tyle! I my właśnie o tym. Tak się energicznie staracie wybronisz przed zarzutem, żeście "szowinistyczne męskie świnie", że aż się, ludkowie moi, sami skutecznie kastrujecie! No bo przecież ciągle wam mówią, że to oznaka słabości, być kimś takim znaczy, a nikt wam nigdy nie rzekł na ten temat nic przeciwnego? Cóż z tego, że to akurat mechanizm funkcjonowania psychiki pospolitego leminga, bez przerwy tresowanego propagandą i zawsze skutecznie!

Standardowy tekst w takich razach brzmi: "Bo ty, jak każdy słaby facet, boisz się silnych kobiet!" I co na to odpowiedzieć?! Tygrysiczna odpowiedź, zakładając, że jeszcze mielibyśmy ochotę ciągnąć wymianę zdań z tą osobą, byłaby w stylu: "Nie boję się, co za durny pomysł! Po prostu zupełnie mnie nie kręcą." Ew., gdyby rozmów... czyni (?) była w miarę z wyglądu atrakcyjna i rokowała naprostowanie swej zwichniętej jaźni, można dodać: "Nie jestem, słodka mordko, twoim wiernym wibratorem i wciąż pokornie dopraszam się prawa wyboru w kwestii kogo, kiedy i jak będę pożądał! Da to się zrozumieć?"

Teraz słyszę protest z tylnego rzędu, że dlaczego Pan T. zabrania kobietom być silnymi i od kiedy to Tygrysizm potępia siłę? No więc, siła u kobiet... Za i przeciw, taka co ją lubimy, i taka, która co najmniej nas erotycznie, matrymonialnie i ew. także towarzysko całkiem nie podnieca. Matka trojga małych dzieci, która w czasie jakiejś wojny, okupacji, po stracie męża, utrzymuje siebie i dziatki przy życiu, per fas et nefas nawet, czy jest silna? 

Dla mnie jest, jak najbardziej, no i kapelusz z głowy, pełen jestem szacunku! Tyle że to nie jest sytuacja erotyczna, czy nawet towarzyska, w której to facet potrzebuje czuć się (najlepiej słusznie i bez picu!) silny, właśnie na tle swojej partnerki. Tak to po prostu działa! To może być nawet świetny materiał na żonę, i takie małżeństwo może się kochać do grobowej deski, tyle że jako dwoje partnerów w walce ramię w ramię z wrogim światem, a nie jako, powiedzmy, Rycerz i Księżniczka (w tle stadko Jednorożców). Żartuję z Księżniczką i Jednorożcami, ale tuszę, że pojmujecie o co mi chodzi.

Oczywiście - są faceci, których kręcą silne i okrutne kobiety z batem i w futrze na gołe ciało! Dosłownie parę dni temu dla zabawy przeczytałem ponownie "Wenus w futrze" krajana mojej św.p. Matki - Sacher-Masocha. Zabawne to było, ale właśnie dlatego, że to nie o mnie, czy choćby o w miarę normalnych facetach i w miarę zdrowych sytuacjach.

Zakonnica mimo tortur trwająca w wierze i niezłomna, także jest silna i zasługuje na podziw. Ta siła nawet jest jakby bardziej właśnie kobieca ze swej natury. Jednak to nie jest sytuacja erotyczna i to nie jest ta siła w taką dumę wprawiająca pyskato-agresywne korporacyjne szczurki z korą zrytą feministyczną propagandą. I bez nadziei na faceta, który nie byłby co najmniej socjaldemokratą lub liberałem. (Niezależnie nawet od tego, czy głosował na PiS. Różnica żadna! Maski spadły wraz z pojawieniem się podpasek na gębę, moje drogie ludzie! A one przeważnie nawet nie wiedzą, lub nie wierzą, że jacyś inni faceci mogą w ogóle istnieć - w każdym razie poza więzieniem czy domem wariatów.)

Danuśka z "Krzyżaków", Nel z "W pustyni i w puszczy", i Krzysia z "Pana Wołodyjowskiego" to już może lekka przesada, a w każdym razie lukier na tym ciastku, ale sienkiewiczowska Jagienka dla faceta z gonadami i nie do końca ogłupionego jest fajna właśnie dlatego, że mimo tej jej siły i chłopakowatości, w końcu się ją... Sami wiecie. W końcu okazuje się normalną dziewczyną, Zbyszko i tak jest od niej znacznie silniejszy (sok wyciska z gałęzi), a ona i wstyda się jak każda gąska, o ile nie jest całkiem ciemno, i kocha tak samo, i te same ma te swoje różne dziewczyńskie... Ach! Jak co do czego, to jak one wszystkie - nagie, bezbronne, zakochane dziewczątko. Zgadza się?

No jeszcze ktoś może nam tu zaprotestować, że przecież kulturystki czy karacistki... Te to nawet w pornografii (i to tej dobrej) stanowią pewną niepozbawioną atrakcyjności niszę, więc to jak z nimi? Ja się z tym zgodzę, że nisza i to może kogoś nawet i normalnego kręcić, ale zaraz dodam, że to dokładnie tak jak z przed chwilą wspomnianą Jagienką! Zresztą ten wzgl. zdrowy facet, który w realu chodzi z kulturystką czy bokserką, to niemal zawsze także kulturysta czy bokser. Od swojej ukochanej o wiele silniejszy, bardziej umięśniony, i/lub mający lepszy cios z prawej - zależnie od konkretnej obsesji. Jeśli jest inaczej, to sorry, ale wracamy do "Wenus w futrze"! Ciekawa sprawa ta Wenus, zgoda, przynajmniej dla mnie (i paru innych Tygrysistów może też), ale to już psychopatologia życia seksualnego, a nie zdrowa erotyka, jaką mielibyśmy powód w naszym cnotliwym Ludzie (ach!) szczepić.

Teraz zaś nadeszła w końcu chwila, by chórem spytać: "Co na jutro?" Tak? No to pytajcie, a ja odpowiem,  że na jutro macie powyższe dokładnie ze trzy razy przeczytać ze zrozumieniem, a potem się zastanowić. Nad czym zastanowić? Nie udawaj głupka Mądrasiński, bo cię Napieska porzuci dla kogoś nie zadającego tak głupich pytań! Nad samą opisaną tu metodą, macie się, ludkowie rostomili, zastanowić! No i też nad kwestią silnych bab - argumenta za i przeciw, kiedy tak, kiedy nie. Oraz jak sobie z tym radzić. Szczególnie sporo oczekiwałbym tutaj od panny Napieskiej, która jako białogłowa, jest w to zaangażowana chyba najmocniej i od tej drugiej strony. Prosiłbym szczerze, osobiście i bez niepotrzebnych zahamowań - robisz to dziecino dla Ludzkości! Żartuję, ale dla Braci w Tygrysiźmie na pewno, więc twoje zrozumiałe dziewczyńskie zawstydzenia złóż proszę na ołtarzu... Te rzeczy!

triarius

P.S. A teraz przekażcie sobie pocałunek pokoju... Bez macania koleżanek po schabach, Mądrasiński! To możesz za pół godziny w jakimś parku, jak już się bezpiecznie rozejdziecie! Pojedynczo proszę, góra parami, jak zawsze - proszę uważać na możliwe ogony!

środa, lipca 26, 2017

O słoniu na sznurku i plemnikach

Eunuch
Powiedzenie o słoniu w salonie jest dość znane (choć nie aż tak, jak to o słoniu w składzie porcelany). To by nam wystarczyło, ale że nigdy dość lansowania Ardreya, więc przypomnę, że ów genialny człowiek (oskarowy scenarzysta m.in.) porównuje gdzieś zachowanie współczesnej zachodniej (jest jakaś inna?) nauki i całego tego dookoła niej interesu do historii z jednego hollywódzkiego filmu... Otóż mamy cyrk, a w nim uroczy i (jak to się często składa) niezbyt mądry klaun, którego wszyscy lekceważą, poza jego jedynym przyjacielem - ogromnym słoniem.

Tego słonia zamierzają w końcu źli cyrku właściciele sprzedać na słoninę, czy coś tam takiego, w każdym razie nasz bohater, klaun znaczy, głęboką nocą, w tajemnicy bierze przyjaciela na sznurek i chce z nim z cyrku uciec. Uciekinierzy szybko jednak zostają złapani, a nasz klaun, pytany gdzie tak po ciemku maszeruje ze słoniem na sznurku, zaczyna się bronić w te słowa: "Słoń? Jaki znowu słoń? Nie ma tu żadnego słonia!" Niby całkiem to samo porównanie, ale dłużej, piękniej, no i mieliśmy bezinteresowną okazję znowu podlansować nieco Ardreya, bez którego nijak, i Polska nie będzie Polską.

Fascynujące, zgoda, ale dlaczego dlaczego o tym akurat teraz? A dlatego, że właśnie ogłoszono wstrząsające zaiste wyniki badań, z których wynika, że w cywilizowanym zachodnim świecie w ciągu 38 lat (od 1972 do 2011) ilość plemników w... wiadomo... u przeciętnego tzw. "mężczyzny" zmniejszyła się o 60 procent.

Nie-wia-ry-god-ne, ale bynajmniej nie w pierwotnym sensie tego słowa, bo to akurat badanie było ponoć pierwszym w tym temacie naprawdę rzetelnym, pełnym, dającym w sumie niepodważalne wyniki. Że zaś te wyniki robią wrażenie, to się chyba każdy zgodzi, ale tytułem wisienki na torcie można to uzupełnić oficjalnym komentarzami owych naukowców, które także są szeroko w mediach propagowane, że oto "ten spadek zagraża przetrwaniu gatunku ludzkiego".

Tutaj w miły sposób uderzamy w adreyiczne tony, ale jednak z tym przetrwaniem nie byłbym aż tak radykalny. Dlaczego? No bo przecież cywilizowany Zachód to nie cała, excusez le mot, Ludzkość, prawda? Nasi drodzy naukowcy nie zbadali przecie zawartość tych tam plemników w... wiadomo... już nie tylko u rzekomych bojowników rzekomego rzekomo islamskiego państwa, ale nawet u Azjatów, Afrykanów, czy mieszkańców Południowej Ameryki. Na marginesie zresztą referowania owych szokujących (niektórych, bo nie aż tak bardzo nas tutaj) rezultatów wprost wspomniano nawet, że w Azji czy gdzieś wyniki są całkiem inne.

Tak więc, kochani naukowcy, kochane media i uwielbiana cała reszto - to nie o "Ludzkość" (ach!) chodzi, tylko o... Spengler jak zawsze miał znowu rację. Tylko tyle i aż tyle! To, tuszę, było wesołe i zajmujące, ale teraz dochodzimy do części najważniejszej i najzabawniejszej. W powietrzu wisi bowiem nabrzmiała aż do zsinienia kwestia DLACZEGO TO TAK SIĘ DZIEJE? Zgoda? No przecież wisi, a pytanie ciśnie się wprost na usta.

Naukowcy kochani i umiłowane media (a mogli to wszystko przemilczeć, tym bardziej, że akurat odbywa się jakieś lesbijskie mistrzostwo świata w piłce kopanej!) starali się nas tutaj usatysfakcjonować - podając różne ad hoc hipotezy: a to że za dużo jemy, a to że ekologia i różne tam szkodliwe substancje. I temuż podobnież. Czyli jak zwykle, ten sam krąg podejrzanych, te same co zawsze miłościwie nam panujące i jedyne dopuszczalne ideologie, jak ekologizm i odchudzizm z anoreksją. W BBC zasugerowali też, że może za dużo oglądamy telewizji, ale mieli przy tym tak zażenowane miny, że nawet samo zastanawianie nad tą możliwością intelektualnie kompromituje.

Czyli oczywiste brednie, w które nikt powyżej poziomu trzech... No niech będzie pięciu... Rysiów Petru nie uwierzy. Ja wam powiem, ludkowie rostomili, z czego ten przeraźliwy spadek ilości tych tam małych robaczków tam gdzie... wiadomo... Ten przeraźliwy spadek męskości - bo przecież to jest w sumie jeden z tej męskości przejawów i świadczy o stanie całości... Z czego to się bierze.

Z "RÓWNOUPRAWNIENIA" się bierze, kochane moje ludziątka! Pisaliśmy sobie już o tym, ale pewnie trudno by to było teraz wszystko odnaleźć, więc b. pokrótce powiem... Psychika wpływa na hormony - to chyba jest oczywiste? No a te z kolei wpływają, bo i jakby mogły nie, na te tam robaczki w waszej, ludkowie moi rostomili... Sami wiecie gdzie. I w.... Waszych kochanych męcizn też, drogie panie/bezpitulki! Kiedyś, kiedy facet widział kobietę, to reagował. No bo albo miał szansę ją... Nawet nie zawsze w łeb i w krzaki, ale powiedzmy zbajerować gadką i prezencikiem... Te rzeczy...

Nie zawsze, a nawet może i nieczęsto, było to możliwe, ale nie dlatego, że tak go od żłobka wychowano, ino dlatego, że był ojciec, bracia, sztylety, surowe prawo i co tam jeszcze. Facet mógł sobie spokojnie czuć chuć, w kobiecie (bezpitulki były wtedy praktycznie nieznane) widzieć obiekt seksualny - przeważnie niewiele z tego w praktyce wynikało, ale dla jego hormonów było to dokładnie to, co Mama Natura w mądrości swojej niepojętej przepisała.

Teraz inaczej. Codziennie setki kobiet, czy to co za kobiety dzisiaj uchodzi, prowokuje każdego biednego... Jak to stworzenie nazwać...? Może "pitulek"? Zbyt filglarnie i chyba do tego zbyt pochlebnie. Fakt że analogia do bezy. Niech będzie "MĘCIZNA". No i ta męcizna nic - nie reaguje, nie dlatego, że się boi sztyletu brata wybranki i rodowej zemsty, ale dlatego, że tak go wychowano i, mówiąc bez ogródek tak go WYKASTROWANO.

Darujcie, ale, choć kobiety (bezpitule mniej, fakt) cenię, kocham i chciałbym im nieba przychylić, jednak ich kopaniem (a tym mniej bezpituli, choć niewykluczone, że to tylko one robią) piłki podniecać się nie zamierzam, a poglądu że KAŻDY przypadek, kiedy dorosły facet musi być posłuszny jakiejkolwiek/jakiemukolwiek kobiecie/bezpitulkowi, to czyste tego faceta kastrowanie, nie zmienię! (A ta dorosłość to tak na oko od wieku czterech lat w mojej skromnej opinii. Więc tutaj przedszkola i cały ten nasz obecny liberalny raj. I nie mówię tu o naszym rodzimym bantustanie, który od jakiegoś czasu jest akurat wyraźnie mniej nieszczęsny.)

Tak to widzę, i możecie mi łaskawie uwierzyć (albo nie, mam w nosie), że w moim akurat przypadku nie jest to jakieś sobie wmawianie i dodawanie sobie pyskiem, czy wiązką elektronów, męskości, bo ja jej mam tyle, że gdyby mnie uwzględniono w dyskutowanym tu badaniu, wynik byłby sporo lepszy. I mówię to nie po to, żeby się dowartościować (bo niby jak by to miało działać?), tylko dlatego, że takie są fakty i gadki-szmatki o kompleksach i kompensatach możecie sobie włożyć, tam gdzie tęczowa flaga nie sięga. Dość miałem w życiu problemów w wyniku niezwykle podwyższonego poziomu testosteronu - mam je zresztą nadal - by się potrafić takimi ew. zakompleksionymi gadkami zakompleksionych męcizn przejąć. (Zresztą są oczywiście i korzyści z tego podwyższonego poziomu, nawet poniekąd więcej.)

Opisany tu powyżej mechanizm jest zapewne najpowszechniejszy i dlatego działa najsilniej, ale podobnie taśmowo trzebiących to, co w mniej podłych okolicznościach mogłoby być zadatkiem na mężczyznę, mechanizmów jest znacznie więcej. Np. te związane z pigułką, z alimentami, albo z Viagrą. (Czyniącą z faceta marną namiastkę wibratora i odbierającą mu prawo do powiedzenia nachalnej babie: "a idź się bujać smętny bezpitulu, poszukaj sobie kogoś w typie... Wiadomo kogo, prawda? Może on cię zechce!" Na szczęście tylko w przypadku smętnej męciźny to tak działa, bo prawdziwy facet i tak to potrafi, a Viagry nawet nie dotknie. Ale i tak, ponieważ mało kto z was. ludkowie, jest dziś w całkiem kastracją nietknięty.)

Moim skromnym, żeby już przejść do podsumowania, nie tyle Ludzkość (ach!), co zachodnia cywilizacja, skazała się sama na śmierć samym (?) faktem wykoncypowania i narzucenia sobie (z nieudolną próbą narzucenia go wszystkim innym też) absurdalnej i chorej idei "równouprawnienia". A wyście, drogie ludzieńki, już dawno temu uwierzyli, że to "równouprawnienie" to droga do uszczęśliwienia kobiet. Co jest oczywistą, jeśli się rozejrzeć bez ideologicznych końskich okularów, brednią.

Ani "uszczęśliwienie", ani nawet "kobiety". Nikt tu, na tym dzisiejszym Zachodzie, nie jest naprawdę szczęśliwy, a o "kobietach" niestety można tylko pomarzyć. Oczywiście że są, ale siedzą gdzieś w ukryciu i haftują ornaty, karmiąc piersią stadko dzieci, podczas gdy w ich imieniu wrzeszczą na nas... Na mężczyzn, na ile jeszcze się jakiś zachował... na męcizn... upiorne sfrustrowane harpie, w rodzaju tej tam. I tej drugiej z tą trzecią.

Dorabiajcie sobie ideologie, naukowce i media, poszukujcie wytłumaczenia właśnie odkrytego niewyjaśnionego fenomenu, ale ja wam mówię jak to jest. Tylko że wy, przy całym waszym zadęciu i rzekomej mądrości, zachowujecie się gorzej, niż wspomniany na wstępie klaun, udając, że istnieje tylko to, co otrzymało pozwolenie na istnienie od waszych szemranych sponsorów. Do tego klaun chociaż był sympatyczny i miał autentycznego przyjaciela, kiedy wy mordeczki... Róbcie tak dalej, a wkrótce zobaczycie!

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo. I uważać na ogony!

czwartek, listopada 13, 2014

Gdzie łuk i oszczep nie może...

Znalazlem fajną historyjkę u Herodota. Może być mniej lub bardziej prawdziwa, ale, skoro ktoś to nawet i wymyślił, a inni uwierzyli (z niegłupim Herodotem włącznie), to jest to interesujące i rzuca światło na kwestie, o których myśmy tu sobie ostatnio.

Swoją drogą, ci starożytni Grecy nie mieli telefonów komórkowych i sond kosmicznych, ale na pewne tematy zdawali się wiedzieć o wiele więcej od (większości z) nas. Zresztą ja to raczej tak widzę, że oni wszelkie takie sprawy jak telefony i sondy mieli głęboko w dupie - i jak najbardziej słusznie.

Historyjka Herodota dotyczy Scytów. Walczyli oni przez dwadzieścia osiem lat daleko od własnych ziem z Medami i takimi, którzy po angielsku nazywają Cymmerians (po polsku też ich pewnie jakoś nazwano, ale trudno znaleźć jak, a zresztą czy nas musi obchodzić co wymyślił jakiś szemrany TW?).

W ciągu tych długich lat ich pozostawione w domu kobiety zaczęły się parzyć z niewolnikami. Tych niewolników Scyci rutynowo oślepiali, stosując ich głównie, jeśli nie wyłącznie, do produkowania kobylego mleka. Za pomocą kobył zresztą i bardzo oryginalnych, żeby na tym słowie poprzestać, metod.

Kobietom widać ta ślepota za bardzo nie przeszkadzała, pewnie nie były za piękne. Nie wykluczam też, że owe codzienne obowiązki tych niewolników mogły się im, kobietom znaczy, wydawać cholernie sexy i zaostrzać ich, kobiet znaczy, weneryczne apetyty. (Któż zrozumie kobietę!)

W każdym razie oni tam się parzą, czego rezultatem są dzieci. Scytyjska armia wraca w końcu w domowe pielesze, a tutaj staje jej naprzeciw armia synów owych ślepych niewolników i ich własnych stęsknionych niewiast. Walki trwają długo i Scytowie nie odnoszą w nich żadnych znaczących sukcesów. Aż w końcu jeden z nich tak przemawia do swych towarzyszy...

(Powiem to własnymi słowy, ale w końcu tradycja ciągnąca się co najmniej do Herodota właśnie, a uświęcona przez Tukidydesa, daje mi do tego prawo.) Rzekł więc ów mądry człowiek coś w tym duchu:
Walczymy i walczymy, jak oni nas zabijają, to jest nas coraz mniej, jak my ich zabijamy, to tracimy niewolników i też nie jest fajnie. Prawda koledzy? No to właśnie! Kiedy my walczymy z nimi oszczepami i łukami, to oni się czują nam równi i stawiają, całkiem poważny, trzeba sobie otwarcie powiedzieć, opór. Więc ja wam mówię - odłóżmy łuki i oszczepy, niech każdy weźmie w dłoń bat, taki na konia... I na niewolnika też oczywiście. I wtedy, z batem w dłoni, na nich ruszymy. Zobaczycie jak od razu się wszystko zmieni!
Rada trafiła pozostałym Scytom do przekonania, odłożyli broń, uzbroili się w baty i ruszyli na swych, jakby nie było, z legalnego i każdego innego punktu widzenia, niewolników. Niewolnicy ci zaś nie zawiedli oczekiwań i wrócili do swej naturalnej roli. Scytowie opanowali sytuację, porządek, pokój i harmonia powróciły. Tyle, dzięki z uwagę!

triarius

sobota, sierpnia 24, 2013

Powrót dziewicy

Introductio

Takie jak ten soczyste i celne marketingowo tytuły przywabiają, niczym przysłowiowe muchy, wielbicieli pornografii. Których licznie przybyłych niniejszym serdecznie witam, ale jednocześnie zmuszony jestem oświadczyć, że żadnej pornografii w rodzimym, tak przez moich rodaków ukochanym, plebejskim stylu tu jednak nie będzie. Tę więc część moich niezliczonych wielbicieli niniejszym żegnam - w dodatku nigdy nie spodziewając się spotkać ich więcej. Pornografia może i niecałkiem niewykluczona, ale to, co się rodakom dzisiaj serwuje i co zdajecie się tak kochać - niedoczekanie!

(Co to jest "pornografia w rodzimym plebejskim stylu"? To są rubaszne kawałki, które jakby wyszły spod pióra Morchołta Grubego a Sprośnego. Takie w stylu: "*** jej *** ***, a ona krzyczała: '*** moją *** ***!'" Choć na pociechę obiecuję, że już za malutką chwilę padnie jednak słowo DUPA, a to nie jest jednak całkiem nic.)

Niniejszy wpis, czy, mówiąc bardziej podniośle, tekst, tytuł swój zawdzięcza nawiązaniu do mojego dawnego zamiaru dogłębnego zbadania kwestii... (I tu właśnie wymawiam to słowo) jak najszerzej pojętej DUPY w Historii. Także jak najszerzej pojętej.

Zamierzyłem sobie cały cykl, bo temat zaiste ogromny, ale niewiele z tego wyszło, bo temat mnie przerósł, a ze mnie żaden Coryllus, który mimochodem pisze sobie książkę w cztery miesiące, i to nie byle jaką. Potem, całkiem niedawno zresztą, uczyniłem jeszcze jedną próbę wzięcia się za bary z owym zagadnieniem, ale tym razem skończyło się na jednym zaledwie odcinku zamierzonego cyklu, i niczego naprawdę istotnego powiedzieć nie zdołałem. (Tamten cykl nosił tytuł "Dziewica dla leminga", co powinno wyjaśnić kwestię tego tu tytułu.)

Teraz uczynię kolejny wysiłek, żeby jednak coś istotnego na ów najważniejszy z ważnych tematów rzec. Zapłodniły mnie moje dydaktyczne rozmowy z Adasiem, którego, odłogiem dotąd leżący, ale chłonny i ciekawy świata, umysł mobilizuje mnie i inspiruje. A tutaj najbardziej zapłodniła mnie ta niedawna rozmowa na temat seksualnych problemów starożytnych cesarzy Kambodży.

A także przedwczorajsza awantura z jednym pajacem na Facebooku, który (i nie on pierwszy) przywalił mi miażdżącym we własnej opinii argumentem, że grappling to mniej lub bardziej skryta forma uprawiania pedalstwa. On oczywiście w pedalstwie nic złego nie widzi, ale ja widzę, no to właśnie... Itd.

Po prostu ten gość zachęcił mnie do przekierowania moich myśli na problem obecnego zeunuszenia. (Podczas gdy Adaś wręcz przeciwnie - i to właśnie się ładnie zazębiło. Aż iskry poszły!)

Postanowiłem postawić sobie mniej ambitne zadanie i jednak coś istotnego o tej DUPIE i jej roli w Historii w końcu powiedzieć, choćby nie było to na miarę wiadomego Magnum Opus. No więc mówię co mi przyszło do głowy...


Rzecz sama w sobie

Zawsze mnie fascynowała przyczyna tego, że ludzie późnych Cywilizacji już się nie mnożą i opanowuje ich jakiegoś rodzaju "pragnienie śmierci". Oczywiście powołuję się na to, co pisze o tych sprawach Spengler, ale jeśli już ktoś na to zwrócił uwagę, to potem samo rozglądanie się wokół, samo w sobie, potwierdza i wzmacnia tę hipotezę. Dlaczego jednak tak właśnie miałoby być?

Spengler jest trudny, może w związku z tym robić wrażenie mętnego i mało konkretnego, ale to tylko wrażenie, w dodatku błędne. Tutaj jednak już parę dziesięcioleci zastanawiam się nad przyczyną tego mało entuzjastycznego rozmnażania, tego pragnienia śmierci, i wciąż nie potrafię znaleźć dla nich jakiejś głównej istotnej przyczyny.

Oczywiście mamy dziś niesamowity poziom substancji chemicznie i biologicznie zbliżonych do żeńskich hormonów w wodzie i żywności - ale przecież trudno zakładać, że tak samo było w późnym Rzymie czy późnym Egipcie. Są i inne przyczyny, które mogłyby tu działać, ale przecież trudno bez dowodu przyjąć, że Rzym miał także swoje feministki, a Babilon swoją Szkołę Frankfurcką.

Coś mi jednak przyszło ostatnio do głowy, co by mogło stanowić główną i w sumie wystarczającą przyczynę coraz bardziej dziś powszechnego - nie bójmy się tego słowa! - zeunuszenia. Zeunuszenia, przejawiajacego się między innymi "równouprawnieniem" i marnym rozmnażaniem. Oczywiście - "równouprawnienie" jest narzucane "z góry", przez macherów i uszczęśliwiaczy świata, mających w tym swoje cele.

Jednak jest i druga strona zagadnienia - mianowicie łatwość, z jaką rzekomo normalni ludzie te rzeczy przyjmują. Czyli łatwość, z jaką przyjmują owo "równouprawnienie", plus łatwość, z jaką się nie mnożą, w ogóle zapominając o męskości i kobiecości, oraz o różnicach między nimi, jakie od milionów lat ludzie mieli w genach. Łatwość, z którą od może stu lat ludzie pozwalają, by wszystkie te sprawy warunkowały całkiem inne od genów, o tysiące lat trwającej tradycji już nie wspominając, czynniki.

Przyszło mi do głowy, że może tu grać ogromną rolę to, co się popularnie określa mianem "koedukacji". Dlatego "popularnie", że nie chodzi tu wyłącznie o mieszanie płci w edukacji, tylko wszędzie. Jednak na to mieszanie wszędzie nie ma chyba określenia, dlatego też mówi się o tym popularnie właśnie "koedukacja". Jest więc dzisiaj koedukacyjne wojsko, koedukacyjna policja, koedukacyjne parlamenty. Nie jest to językowo ścisłe, ale ma nawet swój wdzięk (wdzięk lekko zalatujący absurdem, co mi się podoba), i nie ma co przesadzać z językowym puryzmem.

Całkiem lubię introspekcję jako metodę spychologicznych studiów, więc teraz zachęcę moich P.T. Czytelników do zapuszczenia sondy we własne serce i odpowiedzenia sobie, i mnie, na pytanie... Czy łatwo jest przestawić się z ASEKSUALNEGO nastawienia do osoby przeciwnej płci na nastawienie SEKSUALNE?

A przecież wystarczy się rozejrzeć wokół siebie - ba, przypomnieć sobie własny zwyczajny dzień - żeby "odkryć", że bez przerwy obracamy się wśród osób przeciwnej płci, które dla nas jakiejś seksualnej zwierzyny łownej absolutnie nie stanowią.

Z tą zwierzyną nieco zażartowałem, ale chodzi o to, że, nawet jeśli jakoś tam w tych osobach ich płeć, i ewentualnie nawet ich seksualny powab, dostrzegamy, to jest to sprawa na dalekim planie, bo w realu ta dziewczyna jest koleżanką z roku, ten chłopak jest naszym sąsiadem na koncercie, ta kobieta to z księgowości, a ten (faktycznie przystojny, nie da się ukryć) mężczyzna nalewa nam co sobotę drinki. Itd. itd.

Więc my się na nich oczywiście nie rzucamy, żeby ich, jak to się mówi w fajnych romansach, posiąść. Jest to całkiem zrozumiałe, ale wcale nie zawsze tak było i wcale nie wszędzie tak jest nawet dzisiaj. Są takie miejsca, nie mówiąc już o tym, że kiedyś takich miejsc była zapewne większość, gdzie kobieta (bo na niej się teraz skoncentrujmy, z powodów niejako "technicznych") jest, przez sam fakt swego istnienia i swojego bycia kobietą, obiektem seksualnym, zwierzyną łowną i czym tam jeszcze chcemy.

W jednej wersji sama nie potrafiłaby się męskim zalotom, nawe najbardziej zdawkowym, oprzeć. W innej wersji nie ma na to ochoty, nie interesuje jej to, ale przecież co to obchodzi faceta. Te kobiety - w tych miejscach i w tych epokach znaczy - nie są bez przerwy... jak to powiedzieć... przez najróżniejszych facetów.... powiedzmy "poznawane" (w sensie starotestamentowym), ale to z bardzo konkretnych przyczyn.

Przyczyny te mogą być dość różne i działają albo pojedynczo, albo po kilka na raz. Jakie to przyczyny? No więc, po pierwsze, to, że światy kobiet i mężczyzn w wielu miejscach są, i w wielu epokach były, niemal całkowicie oddzielone. Haremy, ginecea, "domy meżczyzn" są tego znanymi przykładami, ale wcale nie są jakimiś niezwykłościami.

Drugim powodem, dla którego każda kobieta, która nawet znajdzie się oko w oko z mężczyzną, nie jest przez niego w sensie wenerycznym konsumowana, jest to, że te kobiety mają ojców, wujów i braci, ci zaś mają noże, a czasem nawet i AK-47. Mężczyźni mogą bezpiecznie napalać się na kobietę "jako taką", czyli sumie na cokolwiek w spódnicy (lub i bez niej, choć o to tam trudniej), w wieku w miarę nadającym się do spożycia - bo i tak mają świadomość, iż w większości przypadków skończyłoby się to dla nich szybką śmiercią.

Śpiewają więc rancheras, piszą wersze, wzdychają, czują się nastojaszczimi samcami. I mogą to wszystko robić, wolno im, w końcu jest to sprawa niemal zawsze czysto platoniczna. Natomiast kiedy już jakąś babę dorwą - wtedy... Klękajcie narody! Tak to działa i, moim zdaniem, stanowi to najistotniejszą część odpowiedzi na pytanie dlaczego tak mało w historii słyszymy o zapotrzebowaniu na Viagrę, żeby to tak figlarnie określić. Przynajmniej w tych okresach, zanim Cywilizację opanuje megapolitalny leming ze swym pragnieniem śmierci i niechęcią do płci przeciwnej.

Do tego oczywiście dochodzą różnego rodzaju religijne i społeczne tabu. Które tak samo działają, pozwalając mężczyznom wiedzieć kobietę jako z natury obiekt seksualny, a mimo to zapobiegają zbytniemu promiskuityzmowi.

Powie ktoś, że przecież dzisiaj jak najbardziej są różne przepisy i cały majestat (?) prawa broni kobiet przed nieproszonymi zalotami ze strony przygodnych mężczyzn. Dobra, zgoda, mogę się nawet zgodzić, że dzisiejsze prawo o "seksualnym molestowaniu" stanowi jakiś odpowiednik noża w bucie brata upragnionej przez nas, a przed chwilą pierwszy raz ujrzanej, dziewczyny.

Jednak faktem jest, że tamte społeczeństwa, nawet jeśli nie oddzielają od siebie bardzo radykalnie obu płci, jednak od tej naszej (?) dzisiejszej "koedukacji" są ogromnie dalekie. Tam chłop to chłop, a baba to baba - nie zaś kolega z pracy. Kobiety i mężczyźni mają inne role, funkcje społeczne, inaczej się zachowują, inaczej się noszą.

W końcu nawet rodzina, taka jak my ją pojmujemy, wcale nie jest w przekroju ludzkich społeczeństw aż tak powszechna. (Co pokazuje np. Ardrey.) Dopiero gdyby się nosili niemal tak samo, robili niemal to samo, byłaby prawdziwa "koedukacja". Taka, która, wedle mojej intuicji, mogłaby stanowić sedno badanego tu przez nas problemu.

Cytowałem kiedyś tutaj, w moim własnym tłumaczeniu, fragment z książki gen. Glubba o historii krajów arabskich, traktujący o schyłku tamtej arabskiej cywilizacji (w sensie potocznym, dlatego z małej, choć mogłoby być i z dużej), z paroma refleksjami na temat późnych i schyłkowych cywilizacji ogólnie, z naszą na czele.

Te refleksje gen. Glubba nie wydają mi się przesadnie głębokie - na pewno nic, co by się dało porównać ze Spenglerem - ale jest tam kilka interesujących rzeczy. Na przyład to, że w Bagdadzie schyłkowego okresu tamtej cywilizacji były kobiety lekarze, kobiety wykładowcy, "równouprawnienie" zaszło naprawdę daleko... A potem szybko to się skończyło, ponieważ kobietom przebywającym poza domem bez męskiej opieki groziło już zbyt wiele niebezpieczeństw.

I tak mi się to za każdym razem kojarzy, kiedy słyszę, że w jakimś Mumbaju, jak całkiem ostatnio, dziennikarkę zgwałcono zbiorowo, i to aż 23 razy. I nie jest to przecież pierwsze tego typu zdarzenie w ostatnich miesiącach. Zawsze mi to pobrzmiewa tym, co mi tak wpadło w pamięć w owym fragmencie z książki gen. Glubba.

Oczywiście, powie ktoś, że Indie to nie jest ta sama cywilizacja co nasza. Na co ja odpowiem, że w sumie jest, bo spenglerycznie to fellachy po własnej cywilzacji żyjące w pseudomorfozie cywilizacji zachodniej. Jak praktycznie wszyscy ludzie na ziemi w tej dobie. Nie chcę się tu wdawać w spengleryczne rozszczepianie włosa. Dla wtajemniczonych będzie to i tak zrozumiałe, dla  innych i tak niezrozumiałe. Zreszą może akurat tej mojej, przedstawionej tu, hipotezy, nie należy pochopnie z tymi indyjskimi gwałtami wiązać. Mi się to kojarzy, ale może związku nie ma. Hipoteza nie na tym jednak buduje.

Co chciałem powiedzieć, i co jeszcze byłbym w stanie sporo rozwijać i motywować, to taka rzecz, że być może ta powszechna dziś zachodnia "koedukacja" jest z samej swej natury czymś bardzo niezdrowym, nienaturalnym, i ma ponure, daleko sięgające skutki. Skutki, które być może wyjaśniają niektóre charakterystyczne i trudne inaczej do wyjaśnienia przypadłości dotykające ludzi żyjących w schyłkowych, wielkomiejskich społeczeństwach.

Biologiczne i społeczne mechanizmy mogą tu być różne i potencjalnie bardzo złożone. (A trudno liczyć, by na tego typu badania ktoś dał wystarczające fundusze.) Jednak mnie osobiście wydaje się całkiem możliwe, że to po prostu ta, popularnie zwana, "koedukacja" jest odpowiedzialna za{o, i tu mi obcięło koniec, dopiero zauważyłem, ale w końcu wiadomo o czym mówimy, prawda?}


triarius

poniedziałek, lipca 22, 2013

Maczugi, viagra i przyjacielski seks (część 1)

Opowiadałem wczoraj Adasiowi com kiedyś wyczytał u Frazera. O tych mianowicie dawnych cesarzach Kambodży, którym co rano dawano do skonsumowania (nie w sensie gastronomicznym, tylko wenerycznym) nową dziewicę, a kiedy taki owej panny któregoś dnia nie skonsumował, odwiedzali go zaraz dostojnicy i (z należnym szacunkiem, jak by się można domyślić) zatłukiwali na śmierć. Maczugami. (Tytułowymi, więc tę część tytułu mamy odhaczoną.)

Motywem zaś tego owych dostojników (czy tam kapłanów, nie pamiętam) działania nie była troska o honor wzgardzonej dziewicy, tylko kwestie religijne i państwowe. Król przecież to istota SAKRALNA i nie może być pierdołą, niezdolną do uszczęśliwienia, czy jak to tam nazwać, dorodnej i dojrzałej do zamęścia panny.

Każdy oczywiście sam to czytał i zna, tylko nie Adaś, który czyta wprawdzie naprawdę sporo, ale obraca się raczej w kręgu martyrologii - i nie jest to nigdy martyrologia kambodżańskich cesarzy czy wzgardzonych bez powodu dziewic, tylko martyrologia bardziej (choć nie jest to najlepsze słowo) swojska.

Adaś mi na tę historię, że "jak to, cesarz mógł wcale jeszcze nie być stary i spsiały, tylko po prostu kuśka go tego dnia zawiodła". Na co ja Adasiowi, że tamtym całkiem to nie robiło, bo oni nie byli liberalnymi legalistami, tylko naprawdę dbali o dobro im powierzonych ludzi i spraw, i tutaj trzeba było działać szybko - tak, żeby bogowie się nie zorientowali, że cesarz stary ramol, co nie może, tylko szybko zastąpić go nowym, zdrowym, jurnym i rumianym, który i bogom zaimponuje, i cesarstwu plony zapewni...

A całkiem przy okazji zapewni parę miłych chwili zaniedbanej przez Św. P. Poprzednika dziewoi. No, i ktoś to jeszcze musi monitorować - w trakcie, albo po, chyba nawet sam Frazer nie wiedział, jak to oni tam rozwiązali - więc śmiechu i radości było przy tym co niemiara! Choć oczywiście bez porównania najważniejsze było to, żeby cesarz zawsze był rześki i rumiany, no i żeby bogowie się nie połapali, że to formalnie rzecz biorąc, już nie całkiem ten sam cesarz.

I tak to się toczyło przez czas długi, a wszyscy byli zadowoleni. (I komu to przeszkadzało?) A morał z tego jaki? A wieloraki! Jest tu bowiem i coś dla naszych (?) poczciwych "monarchistów", tylko że by im to trzeba było palcem dokładnie pokazać i przystępnie, jak dziecku, wytłumaczyć. Bo jakby nie było trzeba, to by sami już doszli i pojęli, jak durna jest ta ich ideologia.

Jest tu coś dla erotomanów, ale oni sobie potrafią znaleźć to co lubią praktycznie wszędzie. (No, może poza Platformą i Krytyką Polityczną.) No i jest też dla nas - zdrowych i rumianych na umyśle ludzi, zainteresowanych subtelnościami ludzkiej natury i historiozofią. Nie mówiąc już o Elicie tego gatunku istot, czyli blogowych autorach, którzy od lat bezskutecznie zabierają się do wzięcia na warsztat kwestii związanych z Życiem Seksualnym (jeśli to tak można nazwać) Leminga, oraz szeroko pojętą rolą Seksu dla Historiozofii i rolą Historiozofii dla Seksu.

Poza tym zaś - i to może być dla naszego dalszego wywodu NAJWAŻNIESZE - z moich długoletnich (mówiąc podniośle) studiów nad dawną historią wynika, że takie przypadki, iż "kuśka akurat nie stanęła na wysokości zadania" w owych dawnych czasach po prostu były ogromną rzadkością. Ot co!

Śmy o tym już sporo razy zaczynali pisać, i, zanimśmy doszli do sedna, ogrom problematyki powalał nas, każąc - albo wprost porzucić tę cyklopową pracę i uciec gdzie przysłowiowy pieprz, albo też rozmienić tę Najistotniejszą Ze Wszystkich W Obecnej Epoce Problematykę na serię trywialnych dowcipasów i żałosnych do potęgi językowych eksperymentów.

Ale może tym razem? (Choć ta pierwsza część też dobrze nie zapowiada... Mówię jak to widzę.)

triarius

wtorek, kwietnia 17, 2012

African Genesis" Roberta Ardreya po polsku - część 2 A

2. Jeden tygrys na jedno wzgórze

Spóźnione rozpoznanie przez naukę terytorialnych zachowań na wiele sposobów potwierdza przenikliwość spojrzenia poetów i prostych chłopów. Półtorej stulecia przed Eliotem Howardem, Oliver Goldsmith zastanawiał się dlaczego rzadko udaje się dostrzec dwa samce tego samego ptasiego gatunku na jednym krzaku. A „jeden tygrys na jedno wzgórze” to ludowa obserwacja o podobnej przenikliwości. Jednak, choć rolnik czy poeta mogą dojrzeć prawdę, obowiązkiem nauki jest zdefiniować ją, udowodnić, włączyć jej substancję w ogół naukowej myśli, oraz uczynić wnioski z niej zarówno dostępnymi, jak i zrozumiałymi dla społeczeństwa, którego nauka jest częścią. Są to obowiązki, które różne nauki spełniają z ogromną skrupulatnością w każdej dziedzinie związanej z wysadzaniem człowieka w powietrze, ale w sprawach związanych ze zrozumieniem go, występuje tendencja do traktowania tej odpowiedzialności znacznie lżej.

To, czy za ludzkimi zachowaniami stoi, czy też nie stoi, wszechmocny instynkt terytorialnego posiadania, stanowi kwestię, która nie powinna być trzymana w zamrażalniku. A jednak żadna biblioteka na świecie nie oferuje, ani zwykłemu czytelnikowi, ani nawet naukowcom, żadnej pracy na ów temat. Żadna encyklopedia, jak dotąd, nie zawiera najkrótszego choćby omówienia pod hasłem „terytorium”. Słowo to nie występuje w słownikach w jakichkolwiek związkach z biologią. Jedynie pierwotne źródła, jakimi my się tu zajmiemy w tym rozdziale, pozwolą nam wydestylować na własny użytek definicję, zrozumienie i ocenę jednego z najważniejszych naukowych odkryć. Zanim jednak całkiem zatracimy się w świecie zwierząt, rzućmy przez chwilę okiem na cenę, jaką płacimy, kiedy nauka nie potrafi stawić własnych owoców.

Sir Solly Zuckerman jest jednym z najbardziej prominentnych światowych uczonych. Tak jak Raymond Dart, jest anatomem, który spędził większość swej kariery jako szef wydziału anatomii, w tym przypadku uniwersytetu w Birmingham. Tak jak w przypadku Darta, jego zainteresowania były szerokie, a swą sławę ugruntował on w dziedzinie różnej od sfery swej głównej kariery. Kiedy Zuckerman był jeszcze dość młodym człowiekiem, opublikował studium na temat zachowania naczelnych, przedstawiające seks jako podstawę zwierzęcej społeczności. Niewiele naukowych książek w tym stuleciu zdobyło sobie równie szerokie i równie trwałe uznanie. Jednak wnioski w niej były wysnute głównie z obserwacji w ogrodach zoologicznych.

Istnieje prześliczna opowiastka – z pewnością zbyt śliczna, by była prawdziwa – opowiadana przez ówczesnych przyjaciół Zuckermana z Bloomsbury. Młody uczony pochodził z Południowej Afryki i nie poznał jeszcze wszystkich niuansów zachowań obowiązujących w dostojniejszych brytyjskich instytucjach. Kiedy przerażeni przyjaciele dowiedzieli się, że nowa książka ma nosić tytuł The Sexual Life of the Primates („Życie seksualne naczelnych”), uświadomili go szeptem, że „primates” („naczelne”, ale także „prymasi”, przyp. tłumacza) w Anglii nie może się odnosić do niczego innego, niż do hierarchii Kościoła Anglikańskiego. Książka ukazała się pod tytułem The Social Life of Monkeys and Apes („Życie społeczne małp wąsko i szerokonosych”).

Niezależnie od tego, czy owa historia jest prawdziwa, czy nie, wynika z tego konkretna prawda. Oryginalny tytuł precyzyjnie odzwierciedlał treść książki, będącej arcydziełem obserwacji seksualności naczelnych, choć przeprowadzonych w nienormalnych warunkach niewoli. Kiedy jednak czytamy ją jako analizę społeczeństwa naczelnych, wszystko pada pod ciężarem popełnionego błędu. W londyńskim zoo nie ma innych zwierzęcych społeczeństw, niż sztuczne.

Tamta książka została napisana w roku 1932, zanim różnica pomiędzy zachowaniem zwierząt w niewoli i ich zachowaniem w stanie naturalnym stała się oczywista. Sławny anatom nie ponosi winy za przyjęcie, iż seksualna obsesja i wynikające z niej zachowania londyńskich pawianów odzwierciedlają prawdziwe zachowania naczelnych, ani za wyciągnięcie logicznego wniosku, że potężny magnes seksualnego przyciągania musi być tą siłą, która spaja społeczności naczelnych. Będziemy jednak raz po raz napotykać w toku niniejszej narracji katastrofalne konsekwencje stosowania niepodważalnej logiki do fałszywych założeń. A założenie Zuckermana było fałszywe. Stworzenie, które oglądamy w zoo, to stworzenie pozbawione, w wyniku panujących w zoo warunków, normalnego przepływu instynktownej energii. Ani dręczący głód, ani też strach przed drapieżnikiem, nie zakłócają bezczynności jego godzin. Ani przymus ze strony normalnego społeczeństwa, ani wymóg obrony terytorium nie wyczerpują energii, w którą natura je wyposażyła. Jeśli wydaje się stworzeniem opętanym seksem, to tylko dlatego, że seks jest jedynym instynktem, który pozwala mu się zaspokoić w niewoli.

Zgubne dla twojego i mojego życia były filozoficzne konsekwencje konkluzji Zuckermana. Antropologia – nauka o człowieku – przyjęła na słowo twierdzenie zoologii, że społeczeństwo naczelnych opiera się na seksie, i całkowicie logicznie wywnioskowała, że skoro ludzkie społeczeństwo nie, więc znane nam społeczeństwo musi być wynalazkiem człowieka, niczego nie zawdzięczającym biologicznej ewolucji. Następnie socjologia – nauka o społeczeństwie – przyjmując na słowo tezę antropologii, że nasze społeczeństwo jest ludzkim wynalazkiem, logicznie wywnioskowała, iż co bardziej nieprzyjemne aspekty życia społecznego, takie jak wojna, przestępczość, czy dość powszechna w końcu niechęć do kochania bliźniego swego, muszą wynikać z warunków ludzkiej egzystencji. W wyniku czego ty i ja, przyjmując opinie różnorodnych autorytetów, które przecież chyba wiedza, co mówią, mamy skłonność rozumować w ten sposób, że jeśli, na przykład, można by wymazać z ludzkiej sceny presję ekonomicznej biedy, stalibyśmy się świadkami spadku przestępczości, nieuniknionego złagodzenia wojowniczych instynktów, oraz uwolnienia społecznej energii dla powszechnej miłosnej harmonii. Ogary naszych lęków ujadają nad starymi, wystygłymi tropami, podczas gdy lisy natury przyglądają się rozbawione.

* * * * *

triarius

piątek, września 23, 2011

Lewizno, wracaj do Freuda!

Iwona Jarecka posłała mnie wczoraj na szalomowy blogasek niejakiego Chevaliera, gdzie licznie zgromadzona lewizna, z gospodarzem bloga (lewakiem o kulturalnych pretensjach) na czele, próbowała się znęcać nad pewnym tekstem panny Żuraw. A także nad nią samą. (Konkretnie tutaj: http://satyra.republikanska.salon24.pl/345322,kobieta-zbrojnego-ksiecia-z-usty-rozdziawionymi.)

Przeczytałem co tam ta lewizna prawi i poczułem się jakby mnie robactwo oblazło. Szczerze mówiąc b. mało czytam tego, co głosi lewizna - gazet raczej nie ruszam, prorządowych telewizji nie oglądam, na lewackie strony wchodzę b. rzadko, a nawet jako blogera i komentatora na blogach jakoś mnie Bóg przed kontaktami z lewizną chronił. (W czym mu zresztą pilnie pomagałem, bo wszystkiego na Boga zwalać nie wypada.)

Po chwili jednak te robaki zaczęły mi nieco mniej dokuczać, a moja uwaga przeniosła się na kwestię naprawdę żałośnie marnego poziomu wszystkich tych lewackich "argumentów", ze szczególnym uwzględnieniem rubasznych (w zamierzeniu, jak chyba trzeba by sądzić) dowcipasów.

Dowcipasów, którymi owa gromadka starała się zagłuszyć - przy okazji opluwając, bo to przecież odwieczna lewacka strategia, i to z tych najskuteczniejszych - takie sprawy, jak to czego naprawdę chcą kobiety, oraz czy kobieta ma prawo powiedzieć czego naprawdę chce. Bez uprzedniego skonsultowania się z Biedroniem i Środą.

I czego, jak mam prawo sądzić, chce spora część, może po prostu większość, innych kobiet - a przynajmniej czego by chciała, gdyby nie były poddawane ciągłej obróbce i ciągłemu naciskowi tej specjalnej "rzeczywistości", którą nas miłościwie nam panująca Elita uszczęśliwia. (Marksiści nazywają to "bazą", za to ta obróbka to część "nadbudowy", mamy więc praktycznie całość.)

W sumie może drobnostka - w końcu lewizna, przynajmniej ta niedysponująca wprost środkami przymusu bezpośredniego, ta blogowo-sieciowa, stale kogoś próbuje obśmiać, przy okazji opluwając. Jednak w tej sprawie jest, jak mi się zdaje, sporo bardzo interesujących aspektów.

Po pierwsze - wielkie, kosmiczne kwestie w rodzaju: Co to jest baba? Co to jest chłop? Jakie to ma miejsce w kosmicznym porządku (ach!)? Jak to się ma do prawicowości, do lewicowości, do Postępu, do totalitaryzmu... Próbowałem już się z tym bykiem kiedyś wziąć za rogi, ale powalił mnie ogrom tematu, a do tego zdławił lęk, że wyjdę na pornografa zmieszanego z ekshibicjonistą. (Trochę przesadzam, ale to wielki temat jak na po prostu blogowy tekst. A nie jestem widać panną Żuraw.)

Są nieco mniejsze kwestie, ale także istotne, jak ta, czy kobieta, której się nie podoba "postęp" i "równouprawnienie", z feminizmem na czele, i która to otwarcie głosi, ma prawo iść do polityki? Mnie się odpowiedź, po paru sekundach zastanowienia, wydaje oczywista - czemu niby nie?

To, iż sama głosi, że kobiety są mniej mądre od mężczyzn, nie przeszkadza jej, a w każdym razie nie musi, być mądrzejszą od sporej większości mężczyzn - a tym bardziej od lewaków i różnych dodatkowych płci (nie, sorry, "orientacji seksualnych"). Czego, szkolona widać w logice w szkołach III RP, lewizna tam na blogu owego Chevaliera nie potrafiła pojąć. Zresztą, czy mądrość ma być jedynym istotnym kryterium oceny parlamentarzysty? (A poza tym - co to jest ta mądrość? To co widzimy u Chevaliera? Pęknę ze śmiechu!)

Dla mnie to całkiem zdrowe, że kobieta, której nie pasuje taki - polityczny przecież par excellence - projekt, jak feminizm i "równouprawnienie", które przecież stanowią b. istotną część programu miłościwie nam panujących naprawiaczy świata (vide parytety na listach, istne horrendum i gwałt na zasadach demokracji!), idzie do polityki właśnie po to (choć może nie wyłącznie po to), żeby ten projekt zwalczać. Oraz wyrazić poglądy i bronić interesów innych kobiet, które widzą to i czują tak samo. Co w tym niby niewłaściwego?

Jeśli ona czegoś pragnie, to są to FAKTY - fakty fenomenologiczne! To nie jest ani "ruszajmy z posad bryłę świata"; ani świecka świętość Jacka Kuronia; ani też, przysługujące podobno Biedroniom tego świata, prawo człowieka do kutasa w tyłku! Żadne tego typu mętne i wydumane lewackie brednie! Prawda?

Ja tu jednak w sumie najbardziej w tej chwili chciałbym poruszyć kwestię inną - trudniej może uchwytną, ale z drugiej strony jakby ogólniejszą i  "bardziej historiozoficzną". Otóż, kiedy się tak czyta te wszystkie żałosne koncepty i dowcipasy tych wszystkich lewaków, aż się człowiekowi chwilami robi ich żal. Czego my tu bowiem nie mamy!

Są jurno-pryszczate prawicze dowcipasy, takie, że od razu przed oczyma staje przerośnięty kolega z klasy powiedzmy szóstej - wraz z pryszczami! Na długiej przerwie, albo po lekcjach pod trzepakiem - ach, w jakiejż cenie były tego typu informacje! Na tematy, od których uszy zaczynają, w tym wieku, płonąć... Jak smakowite są typu koncepty, tego typu dowcipy! Potem człowiek z tego oczywiście wyrasta, a niektórzy nawet sami uzyskują dostęp do różnych damskich szczególików. (Inni zaś stają się szalomową lewizną i komentują u Chevaliera.)

Są też ironie w stylu "tak, prawica i tej jej kult Siły, Instynktu, Męskości! hłe hłe hłe!" Tyle, że tam nic takiego nie było - były natomiast całkiem REALNE odczucia realnej młodej kobiety, wyrażone sensownie i składnie, plus moja własna (poprzez Iwonę) uwaga, że tych właśnie rzeczy lewizna się panicznie boi, bo rozkłada im się ojro, narracja Freuda, czują na karczkach oddech realnego życia, to się i zaczynają znowu moczyć w nocy. (Jakoś tak to było.)

No i są oczywiście różne przemądrzałe "analizy". Już bez powoływania się na dialektykę, o dziwo, ale równie mądre i równie talmudycznie pokrętne. Plus oczywiście różne takie z trzewi wychodzące deklaracje, jak to "ja bym nigdy nie chciał z głupią kobietą!" Albo "naprawdę uważasz, że kobiety są głupsze?! Toż to... itd."

W sumie jednak, jak człowiek się tak w te lewackie komęty zatopi, to zaczyna go uderzać fakt, że tam po prostu brak jest spójnej NARRACJI. (Żeby użyć tego pijarowskiego, mistewiczowskiego, i lewackiego przecież, określenia.) Młodych może to nie uderzać, ale ja pamiętam, jak swego czasu lewizna spójną narrację z pewnością miała - i w dużej mierze tym właśnie (obok oczywiście pałek ZOMO, ubecji, ruskich czołgów itd.) wygrywała z całą resztą.

I nie chodzi mu tu wcale wyłącznie o narrację prlowską, zgrzebną, mniej lub bardziej ortodoksyjnie marksistowską i prosowiecką. Nie, ja tam nawet w czasach prlu nurzał się - w sensie umysłowym - w Zachodzie, a przynajmniej w tym, co z tego Zachodu cenzor łaskawie dopuścił, albo i co właśnie Władzy pasowało. Czasem były to rzeczy b. pokrętnie Władzy pasujące i Władza się nawet częściowo potrafiła pomylić, ale plan w tym z całą pewnością zawsze był.

Ale nawet na tym Zachodzie - takim wolnym, ach! takim pluralistycznym - także grasowały sobie różne narracje, często dominowały, a głos przeciwników Komunizmu, Postępu, Ojczyzny Proletariatu, i czego tam jeszcze z tych cudowności, pozostawał nieskoordynowanym jazgotem, szumem, piskiem...

Czemu? Bo brakowało mu spójności. Bo brakowało mu SPÓJNEJ NARRACJI! Która u lewizny natomiast, niestety, była. Jakie konkretnie narracje mam na myśli? Lewackie i spójne zarazem? A, przede wszystkim Freud i po nim popłuczyny. Ileż to filmów, ileż to powieści, wierszy, obrazów, opowiadań, teatralnych happeningów, baletów, dramatów, i czego tam jeszcze, zaistniało tylko dlatego, że freudyzm dostarczył artystom, pisarzom i obrotowym autorytetom spójnej, niepodważalnej (Popper się kłania!) interpretacji: ludzkiej natury, mechanizmów psychologicznych i społecznych, a przede wszystkim każdej dosłownie kwestii związanej z seksem.

Istnieją oczywiście i inne lewackie narracje i niektóre jakoś tam jeszcze nawet zipią do dziś. Jak religia "wolnego rynku", na przykład. Jednak Freud, jeśli go pojmiemy naprawdę bardzo szeroko - tak żeby obejmował praktycznie wszystko na styku psychologii, erotyki i lewackich utopii - wydaje mi się (jeśli pominiemy czysto sowieckie wynalazki, jak socrealizm) bez porównania najpotężniejszy i najbardziej płodny.

No i teraz popatrzmy co mamy. Jest dyskusja na lewackim blogasku... Jest kwestia seksu, kobiecości, męskości, kobiecych pragnień... Lewizna próbuje zwalczyć niemiłe jej poglądy - a w sumie po prostu niemiłe jej zjawiska i fakty... I - jerum jerum! - kompletnie brakuje jej jakiejkolwiek spójnej NARRACJI. Czy to się nie prosi o przywalenie przeciwnikowi Freudem? Albo chociaż jakimś jego późnym prawnukiem?

Oczywiście że się prosi - w końcu pienia na temat świetlanej przyszłości We Wspólnej Europie i w Promieniach Wspólnej Waluty Ojro (której każdy będzie miał pełno, za co będzie mógł sobie kupić Świat) jakoś chwilowo mniej się wydają na czasie i mogą nieco stracić na skuteczności. Ale Freud?!

Toż bez Freuda jakakolwiek intelektualna, niedogmatyczna, młoda (i co tam jeszcze) lewica (w sensie LEWIZNA, nie chodzi mi o Orwella czy Gwiazdów!) - ta od Barrosów, ta od Kołakowskich, ta od Palikotów... Po prostu NIE MOŻE ISTNIEĆ!

Albo więc mamy z nimi już po prostu spokój, albo oni się jednak w miarę szybko obudzą. I albo sobie odgrzebią tego Freuda i zaczną go pilnie stosować, bo bez Freuda wszelkie lewackie koncepty na temat akurat seksu są tak śmieszne i bezzębne, jak śmieszne i bezzębne byłyby np. zaloty, w realu i przy zapalonym świetle, niedawno odkrytej Bohaterki Solidarności Madame Krzywonos do Pana Tygrysa. Albo kogokolwiek zresztą, może poza Chevalierem. Albo też szybko wymyślą sobie jakąś inną, nową narrację. I też zaczną ją konsekwentnie stosować. Twitter, SMSy i tak dalej!

Jednak, jako dobry w sumie człowiek, przypominam: kiedy będziecie tej zwalającej z nóg i poruszającej z posad bryłę narracji poszukiwać, od razu dajcie sobie spokój z "Wspólnym Europejskim Domem", "Zieloną Wyspą", "Wspaniałą Walutą Ojro", czy wszelkiego rodzaju "Yes, we can!" To już nie zadziała, przynajmniej przez najbliższych tysiąc lat.

A na zakończenie nie mogę się jednak powstrzymać od wydania z siebie magna voce przejmującego apelu:

Lewizno, powróć do Freuda! Jak najszybciej! To dzisiaj twoja jedyna szansa! Bez tego jesteś nie dość, że żałosna, to jeszcze po prostu upiornie nudna! No bo jeśli twoje koncepty na temat seksu są tak tak trywialne - to znaczy, przykro mi, że już po tobie. Ojro ci zdycha - nie pozwól by z wszystkich tych wzniosłych pedalskich idei CAŁKIEM NIC nie zostało! Powróć do Freuda, powiadam - tylko kompleks Edypa i FAZA ANALNA mogą cię uratować! Bez nich jesteś NICZYM.

Pryszczate dowcipasy spod trzepaka działają co najwyżej pod trzepakiem, a i to marnie, no bo dzisiaj internety, komóry, bajery... Przykro mi, ale bez NARRACJI po prostu nie istniejesz, lewizno kochana. Freud, Freud i jeszcze raz Freud - na tym się skoncentruj! Co najmniej przez najbliższych dwa tysiące lat. Potem doprawisz go sobie Zapaterem, Barrosem, Łysenką, Magdaleną Środą i Pawką Morozowem. O Biedroniu też nie zapominając. Ani oczywiście o lewackich pedofilach w typie Cohn-Bendita czy Polańskiego. Dzięki Freudowi będzie ci o ileż łatwiej i zgrabniej tłumaczyć, dlaczego w ich wykonaniu to jest dobre, postępowe i słuszne.

Na razie jednak... Chyba już rozumiesz? Jednak nie, wiem żeś tępa (choć oczywiście w czarujący sposób), więc powtórzę:

                 LEWIZNO - WRACAJ DO FREUDA!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

poniedziałek, listopada 23, 2009

Rozgryź Tuska i zostań nowym Sardanapalem!

Obserwuję ostatnio spore zainteresowanie metodami Programowania Neurolingwistycznego, w skrócie NLP, wywołane oczywiście postpolitycznymi działaniami naszych kochanych postpolityków. Niektórzy dopytują się o jakieś publikacje, które mogłyby im to tajemnicze NLP przybliżyć.

Well, jeśli nie chodzi wam o akademickie teorie i stuprocentowo ścisłą terminologię, a o zrozumienie jak to działa - lub jak ma z założenia działać... A do tego jeśli chcielibyście sami to względnie szybko móc wypróbować... Nieważne, czy to aby po prostu skorzystać, czy to aby lepiej zrozumieć i przetestować, albo też i to i to - to ja mogę z przekonaniem polecić te dwie publikacje:

http://ukryta-hipnoza.zlotemysli.pl/triarius,1/

http://seksualny-klucz.zlotemysli.pl/triarius,1/

Jeśli macie wybrać jedną, to raczej tę drugą - jest wprawdzie znacznie bardziej wyspecjalizowana, ale też większa szansa, że trafi wam do wyobraźni, a przy okazji pozwoli zaznać rozkoszy Sardanapala (no, może poza tą zupełnie końcową). Obie jednak są warte uważnej lektury.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, grudnia 18, 2008

Do kurwy nędzy ludzie - nie bójcie się IPN'u!

Czytam sobie Barbarę Tuchman o XIV wieku. Doszedłem w końcu do chłopskiego powstania zwanego Żakerią. Jak ja lubię te ludowe powstania - chaos, namiętności, krew, goła władza, żadnego "Postępu", żadnych "Praw Ekonomii"... W takich momentach nawet liberalnie nastawiony historyk (to poniekąd zresztą oksymoron, bo liberałowie nic z historii nie kapują i tworzą z niej niemal wyłącznie umoralniające gnioty, powinni chyba mieć ustawowy zakaz pisania o historii)... Więc, jak mówię, w takich momentach nawet liberalnie nastawiony historyk ma trudności ze spapraniem swej roboty.

Przed opisem Żakerii, naprawdę fajnym, była dola chłopa. Dola, w sensie płaczu nad jego losem, ale i po prostu opis jego życia i jego sytuacji w ówczesnej Francji. No i wtedy, jak zawsze w podobnych przypadkach, poczułem najpierw przypływ nadziei, potem jednak ta nadzieja zgasła... Znowu bowiem nie znalazłem tego, czego najbardziej od niezliczonych już lat pragnąłbym się dowiedzieć - na temat IPN'u.

O średniowieczu czytało się sporo książek, łącznie z klasycznymi pozycjami, jak "Społeczeństwo feudalne" Blocha. Nie mówiąc już o esejach w rodzaju "Jesieni średniowiecza" Huyzingi, czy różnych Bainvillach i Gaxotte'ach. Historią interesuję się bowiem od pół wieku z okładem. Nikt jednak z wymienionych autorów, ani nawet z pomniejszych popularyzatorów, nie potrafił mi nic powiedzieć na temat, który mnie dziko fascynuje od kiedy sięga moja pamięć. Czyli na temat IPN'u.

Obok historii mam bowiem parę innych zainteresowań, a do najbardziej ulubionych należy erotologia stosowana i pornoskopia porównawcza. I na styku właśnie tych dziedzin z historiografią leży dziedzina o której mam zamiar dziś rozmawiać: Ius Primae Noctis (dalej w skrócie IPN).

Jeśli ktoś nie wie, ani nawet nie potrafi się domyślić, co IPN oznacza, to albo nie chodził do szkoły (mógł mieć lepsze rzeczy do roboty, zgoda), albo też chodził, ale to było oszustwo a nie szkoła... I teraz, jeśli taki ktoś pokornie skłoni głowę i wyszepcze, że nie wie i prosi o przetłumaczenie - nie ma problemu! Wyjaśnię, dodając coś o kaganku oświaty. A zakończę słowami: "idź dziecię, ja cię uczyć karzę". Choć właściwie sam już nauczyłem, więc iść nie musi. A jeśli serce mi podpowie, wezmę takiego słodkiego niedouczka na kolana, przytulę i pogłaskam po czuprynce.

Jeśli jednak będzie to ktoś hardy, ktoś kto powie: "nie wiem co to znaczy, ale i tak jestem inteligentem, wykształciuchem!"... (Z dumą to powie, bo "wykształciuch" to już dla niektórych dzisiaj nobilitacja.) To ja odpowiem: "Won niedouku, na drzewo niedokształciuchu! Nie masz pojęcia o podstawowej łacinie - nie jesteś żaden inteligent!"

A teraz, obu tym kategoriom niedou(cz)ków, choć jednej ze znacznie większą przyjemnością, wyjaśniam, że IPN to Prawo Pierwszej Nocy. Słyszeli? No to właśnie.

No i teraz chodzi o to, że takie zjawisko istniało, przynajmniej w folklorze historycznym. Skoro każdy o tym słyszał, a już ja na pewno. Dlaczego więc NIGDZIE nie można się dowiedzieć, co to naprawdę było? Gdzie występowało i kiedy? Jak funkcjonowało w szczegółach? I te rzeczy.

Mógłbym niby pójść po ten informacje na Wikipedię, ale tam w istotnych sprawach (a za taką, bez żartów, uważam tę kwestię) piszą głupoty i lewackie kłamstwa. Po prostu. Mógłbym wrzucić w googla, ale googiel daje się przecież od lat cenzurować Kitajcom, a ostatnio podpisał zgodę na cenzurowanie treści na YouTube z b. paskudną żydowską masonerią. I cholera wie komu jeszcze robi na rączkę nieco ciszej.

A ja naprawdę chciałbym się wielu rzeczy dowiedzieć, chciałbym by mi wyjaśniono (oprócz już wymienionych) na przykład:
  • jak do tej sprawy podchodził Kościół? czy kiedy taka mężatka napoczęta w ramach feudalnego prawa przez Pana Hrabiego (lub innego Barona, Kasztelana, Podsędka itp.) wchodziła do lokalnego kościoła, to: a) natychmiast robiono jej miejsce w ławce dla VIP'ów; czy też b) ksiądz automatycznie zaczynał kazanie na temat Jezabeli i jej obleśnych figlasów, patrząc na nią przy tym wymownie, a cała kongregacja ostentacyjnie odsuwała się od jawnogrzesznicy?

  • czy Pan Hrabia (Podsędek itp.) traktował potem męża wzmiankowanej (byłej) panienki jak krewnego? mówił do niego "szwagrze?" i wzajemnie? czy też boczyli się na siebie?

  • jakie były potem stosunki Pana Hrabiego (Podsędka itp.) z jego teściową na jedną noc? a z teściem?

  • co się działo, jeśli w ramionach Pana Hrabiego (Podsędka itp.) panienka (wtedy jeszcze) okazała się nie być już w całym tego słowa znaczeniu panienką?

  • jeśli zaś panienka (jeszcze, o dziwo) okazała się potem w łożnicy (co za słowo!) swego prawowitego małżonka nadal panienką - CO WTEDY się działo?
Takich, i jeszcze bardziej dociekliwych, pytań mam dziesiątki, jeśli nie setki. I dlatego wznoszę okrzyk, magna voce zresztą (niedokształciuchy, domyślajcie się co to znaczy!):

Historycy! Popularyzatorzy historii! Wsłuchujcie się w zew pasjonatów! Przyłóżcie ucho do ziemi i odpowiedzcie na ewidentne zapotrzebowania! Zacznijcie wreszcie uczciwie zaczerniać te białe karty! Kwestia IPN to właśnie jeden z przykładów waszych infantylnych lęków, waszego wygodnictwa, waszego tchórzostwa po prostu!

Mówię więc po raz ostatni tak łagodnie i bez gróźb. Łaskawie zwróćcie na moje słowa należytą uwagę, bo w nieskończoność powtarzał nie będę i w końcu was moja frustracja zaboli:

Ludzie, do jasnej i niespodziewanej cholery - NIE BÓJCIE SIĘ IPN'u!

A teraz DO ROBOTY!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, lipca 27, 2007

"Ojcowie nie poświęcają..." - nie, to naprawdę zbyt obrzydliwe. Czyli dzisiejsza Europa.

"Ojcowie nie poświęcają łechtaczce i waginie córki wystarczająco uwagi. Zbyt rzadko ich pieszczoty obejmują te rejony ciała. A tylko w ten sposób dziewczynki mogą rozwinąć poczucie dumy ze swej płci" - czytamy w broszurze "Miłość, ciało i zabawy w doktora" wydanej przez Federalne Centrum Oświaty Zdrowotnej (BZgA). Jest skierowana do rodziców dzieci w wieku od roku do trzech lat.

Według autorów dla zdrowego rozwoju dziewczynki istotne jest, żeby ojciec okazywał jej, jak bardzo jest dumny z tego, że jest dziewczynką. Najlepiej za pomocą rąk: "Dziecko dotyka wszystkich części ciała ojca. Czasami podniecając go. Ojciec powinien robić tak samo".

Z broszury można się dowiedzieć, że matki często nadają penisowi syna pieszczotliwe nazwy. Organy seksualne dziewczynki pozostają jednak bezimienne. W ten sposób dziewczynka ma się czuć gorsza od chłopca. Ojcowie powinni więc z czułością mówić o waginie córki, nazywając ją na przykład "kubeczkiem miodu."

Autorzy broszury radzą rodzicom, aby pozwalali dzieciom na "nieograniczoną masturbację". "Kiedy dziewczynka wkłada sobie przedmioty do waginy, rodzic powinien tylko wtedy interweniować, kiedy istnieje ryzyko, że zrobi sobie krzywdę. Na przykład kiedy jej wargi sromowe są już spuchnięte od ocierania się o fotel. Wtedy trzeba powiedzieć dziecku, że nie powinno się kaleczyć. Tłumacząc równocześnie, że stymulacja genitaliów jest całkowicie w porządku" - czytamy.

Masturbacja i dotykanie genitaliów przez rodziców ma zapobiec zahamowaniom seksualnym dziecka w wieku dorosłym: "Dzieci powinny się nauczyć, że nie ma czegoś takiego jak wstydliwe części ciała. Ciało to dom, z którego trzeba być dumnym".

BZgA ma także dobre rady dla rodziców nieco starszych dzieci. Niedawno urząd wydał poradnik na temat rozwoju seksualnego przedszkolaków. Rodzice dowiadują się, że naśladowanie ruchów kopulacyjnych jest wskazane dla rozwoju czterolatka.

Wraz z poradnikiem urząd rozsyła książeczkę z piosenkami pod tytułem "Nos, brzuch i pupa". Jedna z nich, brzmi następująco: "Kiedy dotykam mego ciała, odkrywam, co mam. Mam waginę, bo jestem dziewczynką. Ona nie tylko służy do siusiania. Kiedy ją dotykam, czuje przyjemne mrowienie".

Broszura BZgA należy do lektur obowiązkowych w dziewięciu landach niemieckich. Stosuje się ją podczas szkolenia wychowawców w żłobkach, przedszkolach oraz szkołach podstawowych. Poleca ją nawet wiele organizacji oficjalnie walczących z pedofilią. Tak jak Niemiecki Związek ds. Ochrony Dzieci (Kinderschutzbund). BZgA, która jest podporządkowana Ministerstwu ds. Rodziny, co roku rozsyła miliony egzemplarzy 40-stronicowej książeczki.

Odmienne opinie można jednak znaleźć na licznych niemieckich forach internetowych. "Przerażające", "perwersyjne" lub "szokujące" - te słowa pojawiają się najczęściej w wypowiedziach internautów.

Podobnego zdania są psycholodzy. - To patologiczne spojrzenie na rzeczywistość. Dzieci nie powinno się uświadamiać w taki sposób. Trzeba mieć perwersyjny umysł, żeby coś takiego napisać - powiedział Rz jeden z wykładowców psychologii klinicznej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

BZgA odpiera zarzuty. - Dzieci są stworzeniami seksualnymi i szukają ciągle zaspokojenia swych potrzeb - powiedział Rz urzędnik BZgA Eckhardt Scheffer. - Źli nie są rodzice, którzy na to pozwalają, lecz ci, którym się to źle kojarzy.

Oryginał tutaj.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.