poniedziałek, lipca 22, 2013

Maczugi, viagra i przyjacielski seks (część 1)

Opowiadałem wczoraj Adasiowi com kiedyś wyczytał u Frazera. O tych mianowicie dawnych cesarzach Kambodży, którym co rano dawano do skonsumowania (nie w sensie gastronomicznym, tylko wenerycznym) nową dziewicę, a kiedy taki owej panny któregoś dnia nie skonsumował, odwiedzali go zaraz dostojnicy i (z należnym szacunkiem, jak by się można domyślić) zatłukiwali na śmierć. Maczugami. (Tytułowymi, więc tę część tytułu mamy odhaczoną.)

Motywem zaś tego owych dostojników (czy tam kapłanów, nie pamiętam) działania nie była troska o honor wzgardzonej dziewicy, tylko kwestie religijne i państwowe. Król przecież to istota SAKRALNA i nie może być pierdołą, niezdolną do uszczęśliwienia, czy jak to tam nazwać, dorodnej i dojrzałej do zamęścia panny.

Każdy oczywiście sam to czytał i zna, tylko nie Adaś, który czyta wprawdzie naprawdę sporo, ale obraca się raczej w kręgu martyrologii - i nie jest to nigdy martyrologia kambodżańskich cesarzy czy wzgardzonych bez powodu dziewic, tylko martyrologia bardziej (choć nie jest to najlepsze słowo) swojska.

Adaś mi na tę historię, że "jak to, cesarz mógł wcale jeszcze nie być stary i spsiały, tylko po prostu kuśka go tego dnia zawiodła". Na co ja Adasiowi, że tamtym całkiem to nie robiło, bo oni nie byli liberalnymi legalistami, tylko naprawdę dbali o dobro im powierzonych ludzi i spraw, i tutaj trzeba było działać szybko - tak, żeby bogowie się nie zorientowali, że cesarz stary ramol, co nie może, tylko szybko zastąpić go nowym, zdrowym, jurnym i rumianym, który i bogom zaimponuje, i cesarstwu plony zapewni...

A całkiem przy okazji zapewni parę miłych chwili zaniedbanej przez Św. P. Poprzednika dziewoi. No, i ktoś to jeszcze musi monitorować - w trakcie, albo po, chyba nawet sam Frazer nie wiedział, jak to oni tam rozwiązali - więc śmiechu i radości było przy tym co niemiara! Choć oczywiście bez porównania najważniejsze było to, żeby cesarz zawsze był rześki i rumiany, no i żeby bogowie się nie połapali, że to formalnie rzecz biorąc, już nie całkiem ten sam cesarz.

I tak to się toczyło przez czas długi, a wszyscy byli zadowoleni. (I komu to przeszkadzało?) A morał z tego jaki? A wieloraki! Jest tu bowiem i coś dla naszych (?) poczciwych "monarchistów", tylko że by im to trzeba było palcem dokładnie pokazać i przystępnie, jak dziecku, wytłumaczyć. Bo jakby nie było trzeba, to by sami już doszli i pojęli, jak durna jest ta ich ideologia.

Jest tu coś dla erotomanów, ale oni sobie potrafią znaleźć to co lubią praktycznie wszędzie. (No, może poza Platformą i Krytyką Polityczną.) No i jest też dla nas - zdrowych i rumianych na umyśle ludzi, zainteresowanych subtelnościami ludzkiej natury i historiozofią. Nie mówiąc już o Elicie tego gatunku istot, czyli blogowych autorach, którzy od lat bezskutecznie zabierają się do wzięcia na warsztat kwestii związanych z Życiem Seksualnym (jeśli to tak można nazwać) Leminga, oraz szeroko pojętą rolą Seksu dla Historiozofii i rolą Historiozofii dla Seksu.

Poza tym zaś - i to może być dla naszego dalszego wywodu NAJWAŻNIESZE - z moich długoletnich (mówiąc podniośle) studiów nad dawną historią wynika, że takie przypadki, iż "kuśka akurat nie stanęła na wysokości zadania" w owych dawnych czasach po prostu były ogromną rzadkością. Ot co!

Śmy o tym już sporo razy zaczynali pisać, i, zanimśmy doszli do sedna, ogrom problematyki powalał nas, każąc - albo wprost porzucić tę cyklopową pracę i uciec gdzie przysłowiowy pieprz, albo też rozmienić tę Najistotniejszą Ze Wszystkich W Obecnej Epoce Problematykę na serię trywialnych dowcipasów i żałosnych do potęgi językowych eksperymentów.

Ale może tym razem? (Choć ta pierwsza część też dobrze nie zapowiada... Mówię jak to widzę.)

triarius

2 komentarze:

  1. No proszę, już myślałem, że zrobi Pan ten sam numer, co (nieodżałowany) Nicpoń i zniknie, ale co widzę, jest wpis, mało tego, część pierwsza, ba! O życiu płciowym!

    Ciekawy kołowrót, nawiasem mówiąc, od żulerii rządzącej na Zachodzie, dla której wsród najważniejszych problemów politycznych są narządy płciowe, przez Czerwonych Khmerów, którzy (doczytuję sobie w wikipedii ;)) nie tylko że tzw. seksu, ale nawet miłości zakazywali, aż do khmerskiego cesarstwa, przeprowadzającego sukcesję przy pomocy dziewic.

    Nawiasem mówiąc, czy mógłby Pan przybliżyć o który okres historii Kambodży chodziło i jak długo (czy też: ile razy) była ta metoda zastosowana? Zakładam, że jeśli cesarze, to cesarstwo 800-1400, ale nie mam żadnych przyzwoitych źródeł.

    No i czekam na ,,ten raz'', zawsze zwracał moją uwagę współczynnik kuśkowy rewolucji typu bolszewickiego, jeśli postanowi Pan walnąć to w większe historyczno-socjobiologiczne tło, lecę popkorn piec. Smażyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. A, witam! Dopiero odkryłem tego komęta.

    Co do zniknięcia, to może nie całkiem jak Nicpoń (sobie pochlebiam), ale faktycznie czuję się zniknięty. (A przy okazji - może nie "Pan", co? Bo mi to cholernie komplikuje. Wspomniany Nicpoń dawno temu nauczył mnie mówić do ludzi w sieci per ty, no i teraz miałbym problem.)

    Co do seksu, to ja naprawdę tę dziedzinę uważam za niezwykle ważną. To nie jest żaden żart czy ironia. To kwestia identyfikacji, która, powyżej poziomu elementarnego żarcia i ochrony przed chłodem, jest sprawą może nawet najważniejszą.

    Tylko że wszelka lewizna - z leberałami włącznie, jeśli nie wprost na czele - robi z tego parodię. Jak zawsze. "Wolność, wolność, wolność nade wszystko!" - jasne, ale nie dla ludzi jacy realnie istnieją, tylko dla wydumanych ludzików z patyczków. I to samo z seksem. (Nieźle o tym pisał Rollo May w wydanej w mrocznych latach książce, choć głowy dać nie mogę, muszę tę książkę ponownie po pół wieku przeczytać. Ale chyba pisał naprawdę niegłupio.)

    Seks, moim zdaniem, jest ogromnie ważny, tylko że to nie ma prawa wyglądać tak, jak nam się to, siłą i sposobem, od co najmniej dziesięcioleci wciska. A stosunek leminga do seksu i jak na tym jest zbudowana spora część obecnej piramidy liberalnego koszmaru, to naprawdę wielki temat.

    Temat, któremu pewnie nikt poza mną (hłe hłe) nie byłby w stanie podołać, a ja zapewne nigdy się za to na serio niestety nie zabiorę. To jest temat na książkę lub półroczny cykl wykładów, a nie na pisanego lewą ręką blogaska!

    Warto by to było napisać, ale chyba najpierw musiałbym z sukcesem rozpisać subskrypcję na tę książkę, a potem już po prostu nie miałbym wyjścia i ją pilnie pisał.

    Ale co ja tu w ogóle opowiadam! Świat w przededniu niespotykanych wstrząsów, a żaba nadstawia łapę... ;-)

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń