Pokazywanie postów oznaczonych etykietą problemy rasowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą problemy rasowe. Pokaż wszystkie posty

sobota, września 24, 2016

Czarny motyl Nemesis (3)

Czarny motyl
Bywam czasem na Fejzbuku, a tam różni prawicowi Amerykanie lubią narzekać na ichnich Afro-tubylców, że nie dość się kochają z policją, zakładają jakieś takie ruchy pod wariackimi hasłami jak np. żeby do nich łaskawie w miarę możności nie strzelać itd. itd. Na co lubię im mówić, że rozwiązanie tego problemu jest dziecinnie proste: trzeba się mianowicie cofnąć w czasie o jakieś 300 lat, i tym razem powstrzymać się przed sprowadzaniem sobie do czarnej roboty niewolników z Afryki.

Mam w tym pewną dodatkową satysfakcję (mały ze mnie człowiek), bo takich zachowań oni mają przecie na liczniku już parę, w tym Jałtę, o czym kiedyś im nawet parę razy przypomniałem - jako o smętnych skutkach zdradzania sojuszników, co też zdaje się już powoli mścić. Nazwijcie to "karmą", "Nemesis" (o, padło to tytułowe imię, mamy więc to odhaczone!), a jeśli lubicie dźwięk dronów o poranku, to nawet i "kismetem".

Ja jednak za dronami o szóstej rano nie przepadam, lubię długo pospać, więc tej Jałty już tak bez namysłu nie wspominam, natomiast z tymi Afro i cofaniem się w czasie nie mogę się powstrzymać, kiedy mi tylko dają okazję. Rozmawiałem ci ja jednak nie tak dawno z na odmianę rodakiem i na szalomie, który to rodak w dość sensowny i wyważony sposób narzekał jednak na tych Afro, że oni tak z tą policją nie chcą się dogadać, do pracy się nie palą, i w ogóle co z nich za pożytek, a Trump... jakie to cudo i w ogóle.

No to ja mu na to, że Nemesis i trza było sobie radzić bez bawełnianego niewolnictwa. On mi na to, że tyle lat już minęło, więc ten uraz mógłby już osłabnąć, lub, daj Boże, całkiem zniknąć. No to ja mu, że tu, na Amerykanów (a niewykluczone że nie tylko ich) nieszczęście, nie chodzi o uraz, tylko o to, że ci Afro się nigdy do US of A nie prosili, nie ma żadnego dowodu, że jakoś ich te amerykańskie wartości specjalnie przyciągały, i że oni po prostu mają te wartości serdecznie (excusez le mot) w dupie.

No bo tak i jest, widać to gołym okiem, a ja i tak to wyraziłem dość oględnie. Pisaliśmy o tym zresztą już nieraz, bo my wszystkie istotne problemy tego świata mamy ładnie posegregowane, poopisywane i porozwiązywane nawet, o czym niestety decydenci zdają się nie wiedzieć. Na ich i naszą zgubę. (Z tym rozwiązywaniem raczej żartuję, człek czasem musi, bo pęknie. Tak z tylnego siedzenia się po prostu rządzić i problemów rozwiązywać nie da.)

Całkiem niedawno na ten temat miał być - zanim nam się wykoleił w czystą literaturę (żeby tylko każdemu się tak cudnie blogaskowe kawałki wykolejały!) - kawałek pod tytułem chyba "O patyczkach i płatkach śniadaniowych", który zresztą jakiś czas później naprostowaliśmy z tej czystej literatury takim wpisem podwiązującym kilka rozplątanych ogonów. (Nie da się zrozumieć? Chodzi o niedoprowadzone do końca wątki.) Nie pamiętam tytułu.

No a całkiem za rogi tego byka chwyciliśmy lata temu, w takim tekście (jak na nas dziwnie składnym i mało gawędziarskim), co się nazywał chyba "Jerry Springer i Ronald Reagan". Jeśli się komuś chce tego szukać, to uważam, że warto. Jest tam moja odpowiedź na wolnorynkowe ideologie, i na sporą część tego, co na nasze nieszczęście i skutkiem niezłej, jak się niestety okazało, skuteczności komuszej socjalnej cybernetyki (czy jak to nazwać), uchodzi u nas, i w świecie dzisiaj, za prawicowość.

Gdyby ktoś znalazł wspomniane tu powyżej trzy moje blogaskowe kawałki, może mi dać linki, to je gdziesik umieszczę i będzie potem ludziom łatwiej. Jeśli się komuś nie chce tego szukać, co potrafię zrozumieć, to powiem już b. krótko, że różne są idee na życie, i ta amerykańska - mówię o tej ogólnodostępnej, wyrażanej często jako "z pucybuta do milionera", co zresztą, jeśli się kiedykolwiek sprawdzało, to obecnie b. rzadko, a te przypadki wydają mi się dość szemrane - nie każdemu musi pasować.

Acha, miałem już kończyć, ale przypomniało mi się, że jeszcze nic nie było o motylu. Czarne jest, chyba każdy widzi, Nemesis też, a motyla niet'. No to wam powiem, kochane moje ludzie, że napisanie tego arcydzieła sztuki blogerskiej przyszło mi do głowy po tym, jak olśniła mnie myśl, że ta amerykańska obsesja uszczęśliwiania całego świata na własną modłę - więc nie tylko "wolny rynek", "demokracja", "wolność słowa", co może komuś (lekko przymulonemu) się wydawać racjonalne, ale i sprawy tak obłędne, jak np. "równouprawnienie", "prawa gejów", "politpoprawność" itd. itp...

Ta obsesja, która ich w końcu zgubi, a że to jest jednak globalne imperium, to smród, krew i łzy będą zapewne też mocno globalne, mogła się częściowo przynajmniej wziąć z tego, że oni sami siebie muszą stale przekonywać, że ich pomysł na życie, na państwo, na naród, na demokrację, na "porządek światowy", na ekonomię - jest jedyny, a każdy kto tego nie widzi i się grzecznie nie podporządkowuje, to zbrodzień i, co najmniej bezobjawowy, schizofrenik. Albo może raczej psychopata, ew. też bezobjawowy.

Ponieważ większość Amerykanów zdaje się nie mieć co do tego ich ideału większych wątpliwości - byli kiedyś hipieje, ale ich też ten system ładnie całkiem szybko oswoił i strawił - w każdym razie przodkowie ich sami tego chcieli, Grzegorzu Dyndało, a chcącemu nie dzieje się krzywda, więc pozostają jedynie dwie grupy etniczne, których to może nie dotyczyć. Jedna to Indianie, ale oni rozpłynęli się, wymarli, a ci co zostali, otrzymali kasyna.

Druga, liczniejsza i wciąż nie mająca zamiaru wymrzeć, to właśnie Afro... cośtam. W normalnym języku Murzyni. (W którym to słowie nie ma absolutnie nic obraźliwego.) Część tych Afro stara się odnieść sukces wedle amerykańskiego wzoru i na tamtych warunkach, i jakiejś tam części się to udaje super, a pozostali z tych słodkich naiwniaczków zwalają winę na siebie, co jest samym fundamentem liberalizmu. Reszta ma w dupie, a tak przecież być nie może, no bo przecież Amerykanie, co by o nich nie mówić, to ludzie ideowi, chcą wierzyć we własną moralną słuszność, a nawet szlachetność... (Nie to co ci drudzy.)

Co dodaje im, mimo ich rozlicznych wad i niewielkiego zazwyczaj rozumu w tym, co robią, sporo wdzięku, ale także potrafi być problemem. Jak tutaj na przykład, o ile mam w tym rację. Nasprowadzali sobie tych Afro na niewolników, a chcą wierzyć, że wszyscy tam dobrowolnie, z pasji do tych ich genialnych rozwiązań i wartości. Nie uważam, by fakt, że coś 96 procent tych ich Afro głosowało na Obamę, był jakoś zdrożny, bo sam, gdybym był Afro, też na pewno chciałbym, żeby się mój wreszcie na tego Prezydenta załapał.

Jednak wmawianie sobie, że tamto społeczeństwo jest ślepe na kolor skóry, to lewacka brednia. Tego nie ma nawet w Brazylii, a co dopiero w US of A! (W Brazylii, gdzie wszystkie możliwe odcienie, bowiem wszystko się ładnie wymieszało. Czemu? Bo jurny plantator, skutkiem katolickiej swobody seksualnej i swej jurności, miał masę, excusez le mot, brązowych bękartów, które w dzieciństwie były urocze... I mieliśmy od razu paniczy mieszanej rasy, czego u protestantów nie było. I tak dalej.)

Jednak poparcie Obamy jest o wiele większe i ja w tym dostrzegam - przyzwoitą, a jakże, nawet trochę w duchu "Chaty Wuja Toma" moralną - chęć naprawienia dawnych win. Tylko że to się nigdy nie udaje! To tak samo, jak przysłanie podarków dla "S", które zresztą przejmowała ubecja i Bolek, co miało odkupić nazistowskie winy. Chcemy być szlachetni, a wychodzi obrzydliwa obłuda.

Amerykanie mają z tymi swoimi Murzynami (co się będziemy bawić w jakieś lewackie terminologie, choćby je wyśmiewając!) cholerny problem, i ten problem nijak nie chce się rozwiązać. No i ja dojrzałem w tym jeszcze jeden aspekt - nie wiem na ile istotny, i chyba nie sposób tego ustalić - taki mianowicie, że skoro Murzynów... Afro znaczy cośtam dla politpoprawnych...

Nie można zmuszać do akceptowania i życia podług AMERYKAŃSKICH wartości i idei, a inaczej się po prostu nie da - choćby dlatego, że Ameryka MUSI wierzyć, że tych Afro w sumie to ona przecie USZCZĘŚLIWIŁA, choć sami uszczęśliwiacze tego jeszcze nie wiedzieli - no to jedyne rozwiązanie jest takie, że to NIE SĄ idee i wartości "amerykańskie", które komuś mogą się podobać, lub nie - ino "OGÓLNOLUDZKIE" (ach!), a wtedy, jeśli ktoś ma je w dupie, no to sam sobie winien, psychopata przebrzydły!

Tak to Afro... tentego, nieoficjalnie i w sposób nieunikniony stają się w oczach standardowych, prawowiernych, rytualnie pożerającyh indyki i czekoladowe serca Amerykanów, nieuleczalnymi psychopatami. Nie to że "czarni" broń Boże - po prostu im się nie chce w zgodnym chórze itd. Z drugiej zaś strony te amerykańskie wartości i idee muszą w tym celu stać się wartościami i ideami OGÓLNOLUDZKIMI, więc każdy - czy w Baltimore, czy w Bagdadzie, czy w Radomiu (z wyjątkiem Riyyadu i chwilami Moskwy) po prostu MUSI się nimi kierować, czcić je, wpajać swym dzieciom...

I dzięki temu ci, jakżeż łagodni z natury Amerykanie mogą tamtych brzydkich ludzi z czystym sumieniem zwalczać - nie jako zbuntowanych potomków niewolników bynajmniej, nie jako ludzi innej, gorszej rasy, nie jako ludzi mających całkiem inną wizję świata, godnego życia, społecznego porządku... Ale jako wrogów Rodzaju Ludzkiego po prostu. W Radomiu, w Bagdadzie, czy w Charlotte Virginia - nieważne, ma być jak tam! Może jest to swego rodzaju obłęd, który się ma szansę smutno dla dotkniętych nim skończyć. Czyli właśnie tytułowa Nemesis.

I właśnie ta druga strona tego medalu mnie zafascynowała, a że przyczyna tego amerykańskiego obłędu, choć wcale nie drobna przecie, jednak jest bardzo pośrednia i ew. jej wpływ musi być przesubtelny, skojarzyło mi się to z motylem - tym co to nad Amazonką, wiecie, skrzydłeczkami macha niczym gąska - skutkiem czego dostaliście "Czarnego motyla Nemesis".

Motyl nad Amazonką, albo może jadowity cierń w dupie, zatruwający cały organizm szaleństwem. Choćby szaleństwem politpoprawnościowego imperializmu, żeby daleko nie szukać. A że działa to od półtora stulecia co najmniej, więc skutki są dość poważne. Tak to widzę. Więcej grzechów sobie nie przypominam.

triarius

P.S. Nie chciałem tego animowanego cuda dać na szczyt, bo by mogło rozpraszać, ale całkiem się nie oprę, więc oto macie...

Aż dwa motyli, niebrzydka buzia i animacja, łał!