Pokazywanie postów oznaczonych etykietą łacina. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą łacina. Pokaż wszystkie posty

niedziela, kwietnia 03, 2016

O jednym genialnym Ezopie

Czytałem ci ja kiedyś taką bajkę Ezopa... Nawiasem po łacinie, bo było to w ramach przecudnego radiowo-książkowego kursu "Łacina bez pomocy Orbiliusza"... (Od lat nawiasem nie mogę się nadziwić, że jedyny w historii radiowy kurs martwego języka był właśnie w PRL, za Gierka, a w dodatku była to łacina, która dla wciąż balansujących na skraju Zachodu i wschodniej barbarii Polaków jest jak pożywna pierś, i smakowita, matki, ach! Ale co wy o tym możecie wiedzieć, "łacińska cywilizacjo".)

Czytałem więc, a także zapewne usłyszałem, ową bajkę Ezopa, która była o tym, że Żmija, wzruszona prośbami Jeża, któren nie miał się gdzie podziać na zimę, zaprosiła go do swojej jamki, gdzie zaraz jeż zaczął się wiercić, dotkliwie raz po raz kłując gospodynię, a kiedy ta się skarżyła i prosiła go, by przestał, robił się coraz bardziej niegrzeczny i bezczelny, aż na koniec Żmija, w środku zimy, uciekła z własnego domu na tułaczą poniewierkę. Tyle!

Nie wymaga wielkiej tygrysicznej inteligencji dostrzeżenie w tej historii sprzed ponad dwóch i pół tysiąca lat analogii z tym, co się w Europie dzieje całkiem ostatnio, a przy jeszcze nieco większej inteligencji automatycznie człowiek zaczyna się zastanawiać dlaczego Ezop wybrał takie dziwnie mało sympatyczne stworzenie do roli pozytywnego i skrzywdzonego bohatera - tym bardziej, że szwarccharakterem jest całkiem sam w sobie sympatyczny Jeżyk... Tyle że kolczasty, ale czy to jego wina?

Ja się nad tą kwestią, przyznam otwarcie, zastanawiam od samego początku, czyli już ponad 35 lat. Przy Ezopie to oczywiście nic nie jest, ale w skali ludzkiego żywota całkiem przecie sporo, zgoda? Nie powiem, że mi nic do głowy nie przychodziło, ale nigdy dotąd jakaś jednoznaczna i klarowna odpowiedź mi się nie sformułowała. Aż do teraz. No to wy się też spróbujcie nad tym zastanowić. Tylko galopem!

Nie chciałbym bowiem, byście i wy zastanawiali się nad tym 35 lat, bo wtedy może mnie tu już nie być, albo w każdym razie może tu nie być tego bloga, którego zastąpią osiemset-wymiarowe hologramy oparte na technologii odkrytej przypadkiem podczas badania Alfy Centauri, a wspartej badaniami nad pyłkiem kwiatowym z Saturna. Czy coś podobnego. (Wygłupiam się oczywiście, niczego takiego już nigdy nie będzie, co by Nicki tego świata sobie na podstawie obejrzanych filmów wyobrażały.)

Więc się zastanawiacie...

I się zastanawiacie...

I się zastanawiacie...

I się zastanawiacie...

Już? Mogę powiedzieć o co panu E. chodziło i dlaczego świadczy to o jego geniuszu? W dodatku o geniuszu PONADCZASOWYM? Każdy szmirus potrafiłby wymyślić bajeczkę o rozkosznym mięciutkim Króliczku, cynicznie wykorzystanym przez paskudnego Tasiemca, albo przez paskudną... No przecież, że Żmiję! Prawda? Ezop jednak tego nie zrobił, a naszych Aktorów poobsadzał niemal dokładnie w przeciwnych rolach do tych, w których by ich obsadził przeciętny reżyser.

Otóż moja odpowiedź jest taka: Ezop po prostu właśnie nie chciał, żeby to była historia słodkiego, może nieco wprawdzie naiwnego, stworzonka, wykorzystanego przez paskudnika bez sumienia. To miała być historia (i pięknie się to panu E. udało), o tym, że słodycz słodyczą, może my Polacy... Albo raczej "my Grecy"... Naprawdę jesteśmy cudne ptacy, najcudowniejsze skrzydlate stworzenia pod słońcem, i w ogóle... Albo i nie... Może nawet przeciwnie...

Natomiast nasz gość, z początku wcale nie taki znowu "nieproszony", ale szybko niechciany i, powiedzmy to sobie otwarcie - w przykry sposób agresywny, wcale nie musi być z natury czymś paskudnym... Tyle, że to nie ma większego znaczenia! Tu chodzi o naszą jamkę, nasz domek, i jeśli jakiś gość - słodki z natury, czy nie, nawet niech ci on będzie z początku miły naszemu sercu, a nasza gościnność dająca nam błogie poczucie, żeśmy oto jeszcze cudniejsze ptacy, niż przed chwilą, i że niechybnie pójdziemy do nieba...

To nie jest tutaj istotne. Ważne jest to, że gość to jest gość, a facet, który nam w jakikolwiek sposób odbiera nasz domek, albo jego istotną część, odbiera nam nasza SUWERENNOŚĆ, przestawia nam nasze życie w istotny sposób niezgodnie z naszą w tej kwestii wolą, w dodatku trwale... To po prostu nie jest fajny gość, a zapraszanie takiego gościa do siebie, do swojej jamki (tu mi się nagle w mózgu pojawiły jeszcze inne skojarzenia, ale dla wspólnego dobra zamilczę), choćby płakał i trząsł się z zimna, nie jest jednoznacznie mądrą, czy nawet jednoznacznie wzniosłą, decyzją.

Tak to widzę i mam niepłonną, że paru ludzi przekonałem, iż Ezop wielki był, a ci Grecy, choć nie mieli różowych golarek, ani nawet komórek, wiedzieli o świecie parę rzeczy, których my się już nigdy dowiedzieć chyba nie zdążymy... (No, chyba żebyśmy pilnie studiowali Panatygrysiego blogaska.)

triarius

sobota, marca 16, 2013

Habamus papus

Zacznę od tego, że jakoś tak mam od dłuższego czasu wrażenie, iż blogaskowanie - to "istotne" - bardziej już wpada w oczy, i serca, różnym tam ubecjom, tajnym, widnym, dwupłciowym, jakoż i różnym Mossadom, niż komuś, dla kogo warto by było pisać. Jest to jeden z zasadniczych powodów, dla których nie mam ostatnio zapału do blogaskowania. No, ale poblogaskujmyż jeszcze trochę, skoro paru ludzi (i Łubianka) wciąż nas z jakichś względów odwiedzają... Tak? Czy może jednak już nie?

* * *

Alleluja, dostaliśmy chyba całkiem idealnego papieża! O czym zdaje się także świadczyć ów dziki, nawet jak na tę trzodę, skowyt wszelkiej lewizny - od rozczulającego "to nie jest nasz papież" tego tam płciowo niedookreślonego stwora pt. "Środa", po konsekwentną już międzynarodową kampaniię oskarżania Ojca Świętego o różne brzydkie - w przekonaniu lewizny (zakładając, że lewizna ma tego typu przekonania, a nie tylko "mądrość etapu", co wydaje mi się bardziej jednak prawdopodobne) - uczynki.

Oskarżeniami lewizny oczywiście nie ma się co przejmować, z wielu zresztą powodów o różnej wadze i ogólności. Najogólniejszym i najbardziej "filozoficznym" jest ten, który wynika z pewnej b. mądrej sentencji de La Rochefoucauld. Sentencji, o której warto by było "naszej prawicy" bardziej pamiętać, a już szczególnie, gdy ma do czynienia z lewizną. (Włączając w to oczywiście także leberałów.)

Jaka to sentencja? Nie chce mi się szukać oryginału, by potem dosłownie tłumaczyć, ale sens jest dokładnie taki, że: "Kiedy ktoś ci coś mówi, zastanów się, jaki ma powód, by w ogóle do ciebie mówić, oraz jaki ma powód, by ci powiedzieć prawdę. Uwierz mu jedynie wtedy, kiedy ma dobry powód ci powiedzieć prawdę."

Powie ktoś, że przecież to samo mogłoby dotyczyć prawicy. Ale to nie całkiem tak: po pierwsze, prawica to przecież MY. I to (wbrew różnym mędrkom) przesądza. Po drugie zaś, dla prawicy prawda jest sama w sobie wartością, i to nie byle jaką. Dla lewizny (a mówimy o tej wściekłej lewiźnie, która np. tak fajnie zareagowała na nowego papieża, nie o porządnej lewicy, która od nas różni się w sumie jedynie nieco priorytetami) prawda nie jest żadną istotną wartością - a w każdym razie w porównaniu z "przyszłym szczęściem ludzkości", "nowym człowiekiem" (hodowlanym i mrówczo posłusznym światłemu przywództwu), itd., jest to wartość pomijalnie drobna.

Tak że, jeśli komuś jeszcze trzeba to tłumaczyć, od razu było wiadomo, że jeśli nowy papież nie będzie lewiźnie po myśli, zacznie się opluwanie, szczucie, haki i biały szum informacyjny. Przyznam, że papież Latynos był moim marzeniem (jak nie wiecie czemu, to pytajcie!), choć oczywiście w tym przypadku istniało spore ryzyko, że załapie się jakiś lewak - teologia wyzwolenia, czy inne tego typu sprawy. Tak się mi przynajmniej wtedy wydawało, kardynałowie jednak wykazali się szokującą dla mnie mądrością i troską o dobro Kościoła i wiernych.

Afryka jeszcze zbyt młoda, w sensie katolicyzmu, papież "kolorowy" po Obamie to już by i tak nie było wielkie coś. Trochę "odgrzewany kotlet", co swoją drogą nie brzmi przesadnie subtelnie. Przyjdzie i na to czas (Deo volente), ale nie ma co się na siłę spieszyć. Zresztą "ludy kolorowe" generalnie też trochę jeszcze jakby w tym kontekście "przymłode". Ew. jakiś Filipińczyk mógłby się nadać, jeśli nie Latynos. Ale zrobiono (o ile nas jeszcze coś b. nieprzyjemnego nie zaskoczy, ale wierzę, że nie) najlepiej jak się dało.

Gość nawet włoskojęzyczny z domu ("Od Apeninów do Andów" się przypomina, jedyna fajna książka ulubionego przez Brixena i znienawidzonego od przedszkolnych czasów przeze mnie Amicisa), co w sytuacji, gdy będzie teraz mówił głównie po włosku, daje mu dotatkowy atut elokwencji.

Nie wiem, na ile nowy papież będzie odkręcał Vaticanum Secundum, które usobiście uważam za koszmar i dzieło wyjątkowo pokracznego Belzebuba, ale wygląda na to, że na jakiś czas odsunęła się bezpośrednia groźba, iż KK stanie się jakąś mało istotną filantropijną doczepką do światowego establiszmętu, który nas tak pragnie uszczęśliwić, już nie mówiąc o uszczęśliwieniu naszych ew. wnuków, a na katolików będzie się bezkarnie polować z nagonką i eksponować z dumą ich skalpy.

Zresztą, o ile dobrze zrozumiałem sens jednej z pierwszych wypowiedzi papieża Franciszka... Mniejsza, że to były obce języki, bo na jakiejś obcej telewizji - jeden włoski oryginału, a na to nakładało się jakieś inne, nie pamiętam już jakie, tłumaczenie, no ale przede wszystkim wzruszenie... To rzekł on explicite coś takiego, że "Bez Chrystusa Kościół to byłaby tylko dość marna organizacja charytatywna". Czyli, o ile właściwie zrozumiałem istotę wypowiedzi, dokładnie to, o czym mówiłem.

Może obejdzie się bez "katolickich talibów", co by musieli z establiszmętem nieco konkretniej porozmawiać, może się nie obejdzie, ale jeszcze nie teraz, w każdym razie jest nadzieja, że Kościół przestanie się płaszczyć przed każdym, odnajdować "głęboką prawdę" w najbardziej sprzecznych z jego własną doktryną ideologiach i religiach. No i przede wszystkim - pozostawiać swoich wiernych na pastwę rozpasanych leberałów i ich psychopatycznych hunwejbinów, nadstawiając za każdym razem drugi policzek, tyle, że nie całkiem własny. (Oczywiście, ściśle rzecz biorąc, to nie "Kościół" tak postępował, tylko co najwyżej jego hierarchia. Ale też niespecjalnie mi się to podobało.)

Słowo daję - mógłbym jeszcze sporo na ten temat i co najmniej część z tego nie byłaby pozbawiona sensu i wartości, ale na tym na razie poprzestańmy. Jak coś, to sobie jeszcze kiedyś te kwestie obgadamy. Zresztą nie sądzę, by lewizna tak łatwo dała za wygraną. W końcu ONI NAPRAWDĘ BYLI PEWNI, ŻE, PRZYNAJMNIEJ NA TYM "RELIGIJNYM" ODCINKU FRONTU, BÓJ TO JEST ICH OSTATNI.

I  OSTATNI BÓJ KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO, jeśli to, co się ostatnio działo, w ogóle można "bojem" nazwać. I pewni byli, że nie może być już cienia wątpliwości, kto zwycięzcą, kto zaś pokonanym. A tutaj... Patrz pan, taki okrutny psikus!

* * *

W komęcie pod niedawnym tekstem Sea*** (Seamana? Seawolfa? któregoś z nich) na szalomie, zresztą naprawdę fajnym, ktoś podał takie oto info na temat sprawozdania na żywo z wiadomych wydarzeń na TVN. Cytuję to, co ten ktoś zacytował:
Red. Oliwnik: Jest, jest, biały dym! A zatem habamus papus!
Prof. Szwarcman (nieśmiało): Habemos papes...
(Wytłuszczenia moje.) Przyznam, że  mnie szczególnie zachwyciło to drobne "nieśmiało", w subtelnym nawiasie, choć cała reszta też zwala z nóg. Znajomość łaciny ostatnio nie jest mocną stroną Polaków, bez czego dość chyba trudno w pełni ocenić śmieszność i głupotę powyższych "łacińskich" zwrotów, ale proszę mi uwierzyć na słowo - to jest po prostu obłęd! To coś jeszcze o wiele pięter poniżej wszelkiej "łaciny kuchennej" z dawniejszych czasów. No, ale też - co wtedy były za autorytety?

Jeśli jest w tym cokolwiek z prawdy, to ci ludzie powinni się do końca swego nędznego życia chować w mysiej dziurze i ze wstydu nikomu nie pokazywać. (Fakt, że wielu powinno, a zamiast tego mamy weekendowego samobójcę i radosne autorytety moralne.)

Ani jedno słowo nie jest tu tak, jak powinno, a w końcu to tylko dwa niezbyt trudne słowa, których można się było nauczyć na pamięć, tym bardziej, że miało się komentować wybór papieża. Nie wiem - może gość z tego komentarza przesadził, ale coś chyba musi być na rzeczy. Obłęd!

Cieszmy się (znowu ten mój historiozoficzny pesymizm!) tym, krótkim zapewne, okresem, kiedy oni jeszcze sobie nie zdają sprawy z tego, jakie mało imponujące w nas wzbudzają wrażenia, a już te wrażenia wzbudzają i możemy się, zamiast bać, pośmiać. Jak się w końcu zorientują, jakie z nich "autorytety", to zaczną wsadzać (łagry, psychuszki) i/lub strzelać. Nie będą po prostu mieli innego wyjścia.

No, chyba żeby się to skończyło tak jak w przypadku niezapomnianego Black Addera ("Czarna Żmija" on się chyba nazywał po polsku, co zresztą miało akurat sens), który zorganizował sobie ekipę najgorszych bandziorów, aby zniszczyć swego wroga - wyjątkowego skurwiela i zbrodniarza. Ci dzielni ludzie zadali sobie jednak szybko dość oczywiste pytanie: "A dlaczego mielibyśmy służyć tej łamadze, zamiast facetowi takiemu, jakim sam każdy z nas pragnąłby zostać?" I dali Black Adderowi popalić, nawet dość ostro i w naprawdę wyrafinowany sposób. Oby!

* * *

Byłem sobie na rynku i (oprócz paru pisemek komputerowych) kupiłem sobie dwa, całkiem niedawne, egzemplarze "Najwyższego Czasu!" Przyjemne zaskoczenie. Oczywiście nadal masa o "wolnym rynku", "liberatarianiźmie" i tego typu pierdołach, nadal jest tam (a mieli się pono kłócić, czy nie?) niezawodny Korwin, ale parę rzeczy całkiem interesujących.

Na przykład przegląd najnowszych osiągnięć światowej lewizny. Najbardziej mi się spodobało, jak to w Szwecji ostatnio choremu na raka dwudziestotrzylatkowi urzędasy kazali podać szacunkową datę jego śmierci, stawiając to jako warunek wypłacenia mu zasiłku. Cóż, uszczelniamy system! (Swoją drogą, czy to się liberałom rynkowym nie powinno przypadkiem właśnie podobać?!)

Drugą fajną rzeczą w "NCz!" - i w dodatku cykliczną, obecną chyba w każdym numerze - są korespondencje z Izraela gościa o imieniu (czy też ksywie, nie wiem) Kataw Zar. Są zabawne, przenikliwe, b. złośliwe wobec tego państwa... Po prostu, gdyby to nie był certyfikowany (z całą pewnością) Żyd, to by łowcy anysemitników, hasbary i reszta tej trzody, mieli używanie. A tak to nie mogą, biedaczyny.

Wrzucę tu drobny przykład tego, co ów korespondent "NCz!" z Izraela pisze. Strasznie mi się ten fragmencik spodobał - a ile w nim podtekstów i wieloznaczności!
Religijna prasa pisała po hebrajsku, ale myślała w yidisz, podając, że "premier to i owo obiecał, ale nie zobowiązał się dotrzymać słowa". Trudno tej definicji odmówić uroku, zalatującego atmosferą galutu (rozproszenia).
Owo "rozproszenie", to chyba musi być słynna "diaspora", tylko tym razem nie po grecku, a w jakimś bardziej tubylczym narzeczu. Premier zaś to wcale nie Tusk (choć nie żeby do niego też ładnie nie pasowało), tylko ten tam ich Neta... njahu? Czy jakoś. (Którego Kataw Zar nazywa zresztą Bibijahu, co pewnie ma jakiś powód i coś zabawnego oznacza, ale dla mnie jest niejasne, bo nie w każdym numerze niestety to autor objaśnia, a moja znajomość zarówno yidisz, jak i hebrajskiego, jest niemal zerowa.)

* * *

I to by było na tyle. (Żeby zacytować niezapomnianego Jana Tadeusza Stanisławskiego. Co zresztą każdy robi, ale ja przynajmniej podaję tym razem źródło. Warto czasem takich ludzi przypomnieć.)

triarius

piątek, stycznia 20, 2012

O przegranej wojnie i innych mniej lub bardziej przykrych rzeczach

Bez wskazywania kogokolwiek palcem, powiem, że się z nim zgadzam w kwestii rozlicznych zalet i pożytków postrzelania sobie z działka i pojeżdżenia sobie różnego rodzaju opancerzonym blaszanym szmelcem, na jakich te działka często bywają. Tyle, że ja te zalety i pożytki widzę jednak inaczej, niż owa osoba. Dla mnie chodzi przede wszystkim o pożytki, że tak to określę, ardreyiczne. Czyli psychologia, prawdziwa prasamcza męskość, radzenie sobie w sytuacjach, umiejętność dania popalić jakby coś, i te rzeczy.

Perspektywę, że przy pomocy takich blaszanych pudełek, choćby i na kółkach, albo nawet na gąsienicach, choćby i z szybkostrzelnym działkiem, uda się zrobić jakąś sensowną kontrrewolucję, albo pomóc cokolwiek temu nieszczęśliwemu krajowi, oceniam jako niewielką. Niewiele większą, niż powiedzmy szansa na to, że człek zginie w wypadku lotniczym, która jest taka, że jakby latać codziennie, to trzeba by poczekać średnio z 12 tysięcy lat na swój śmiertelny wypadek. (Co oczywiście jest w wielu istotnych kontekstach wysoce pozytywne.)

A zatem (jak zwykle) - ardreyizm i te sprawy TAK, ale kontrrewolucje jednak nie tak się robi, jak sobie niektórzy wyobrażają. (Jeśli się oczywiście grubo nie mylę, co teoretycznie też nie jest całkiem wykluczone.) Dlaczego tak jest? A raczej - dlaczego tak uważam?

Otóż dlatego, że dla mnie ta wojna... Nie macie ludzie pojęcia, jak przykro mi to mówić, jak bardzo chciałbym ochronić wasze słodkie malutkie serduszka przed tak niemiłą prawdą - a i mnie samemu wcale ona z przyjemnością przez gardło nie przejdzie... Ale ta wojna, drogie ludzie, już jest od dawna definitywnie przegrana.

Na terenie w wąskim i ścisłym sensie polskim - ponieważ Polska... I co właściwie to słowo miałoby dzisiaj znaczyć? Bandy lemingów? "Elity" na których tle Szczęsny Potocki jawi się jako polityczny geniusz i bohaterski patriota? Już chyba raczej punkt przecięcia linii sił różnych - jak najbardziej nie-polskich - agentur i zagranicznych wpływów.

No więc ta Polska (jeśli przyjmiemy, że to słowo jeszcze w ogóle, tak bez dodatkowych komentarzy czy kwalifikatorów, daje się sensownie używać) jest teraz zbyt słaba, zbyt zależna, zbyt przeżarta wszelkiego rodzaju syfem, by w ogóle mogła - w przewidywalnej perspektywie i w warunkach nie różniących się całkiem radykalnie od obecnych - o sobie stanowić.

Tym bardziej, że, jak i w reszcie zachodniego świata, ale raczej w większym stopniu, znaczna większość naszych rzekomych "rodaków" to ludzie o niczym innym nie marzący, niż o życiu sytego i bezpiecznego niewolnika, a istniejący system, mimo wszystkich swoich braków, słabości, i całego dawania prostemu człekowi w dupę, wciąż taką możliwość tym ludziom, i to ze sporym marginesem, zostawia.

I zostawiać ją będzie jeszcze zapewne bardzo długo - mimo "kryzysu" (czy raczej, jak sądzę, końca "kapitalizmu" wraz z "demokracją"), mimo zapewne rychłego upadku waluty ojro i niewątpliwej porażki rządzącej Europą lewacko-urzędniczej "elity". Która jednak, z pomocą i na plecach owych (nie bójmy się tego słowa!) lemingów sobie w końcu poradzi i tak dociśnie ludowi (w tym lemingom) śrubę, że ten będzie żałośnie jęczał - zamiast, jak teraz, wznosić entuzjastyczne okrzyki i głosować jak trzeba.

Na czym to się zresztą skończy - mówię teraz o reakcji ludu na dociśnięcie śruby, wzięcie za mordę i na ścisłą dietę - a biurokratyczno-lewacka elita wyjdzie z tego wzmocniona, z o wiele większą władzą... I syf będzie o wiele gorszy niż obecnie. No, chyba, że to wszystko naprawdę szybko i skutecznie się zawali. I wtedy trudno cokolwiek w ogóle teraz przewidywać.

A Smith & Wesson zakupiony za poniżej stówy na Allegro (swoją drogą serdecznie polecam!) i tak zapewne będzie miał o wiele większe zastosowanie - w rękach zwykłych ludzi, o tym teraz mówię, w tym i ew. kontrewolucjonistów, a nie pacyfikujących głodny i sterroryzowany lud sił zbrojnych - niż jakiekolwiek blaszane Skoty z działkiem, czy jak to się teraz wabi.

Z ową osobą, cośmy sobie o niej na początku (i którą w sumie b. cenię, choć przydałoby się jej więcej mózgowej dyscypliny) nie zgadzamy się także w kwestii szeroko pojętej propagandy. Owa osoba uważa, jak ja to rozumiem, że propaganda załatwia nam praktycznie wszystkie problemy - trzeba tylko nieco rozbudzić tych wszystkich zwykłych ludzi, którzy RZEKOMO już są i tylko czekają... Nie mając, of course, absolutnie nic wspólnego z żadnymi lemingami... Itd., itd.

Podczas gdy ja kompletnie tych ludzi nie widzę. 50%, co najmniej, rzekomych "rodaków" to zadowoleni, w sumie, ze swego statusu syci niewolnicy. Może ze 30% z reszty to niewolnicy niespecjalnie syci i niespecjalnie zadowoleni, ale jednak i tak o niczym innym naprawdę nie marzący, niż żeby sytymi i zadowolonymi się stać. Plus ew. JP2, plus ew. nieco "śpiewów narodowych" z martyrologią na czele. Takie same lemingi jak tamte, tylko gorzej im się powiodło.

No i reszta... Ile nam zostało? 20%, tak? No więc ci coś by tam chcieli zmienić, piszą zatem sobie na blogach, gaworzą na forach, puszczają baloniki i głosują na opozycję. Tyle! Dużo więcej z tego NIGDY nie będzie, bo ci ludzie po prostu lubią robić to co robią i nigdy nic zdecydowanie innego robić nie będą. Chyba że się ich zmusi, ale kto niby miałby ich zmusić? I jak? Raczej nie my, już znacznie prędzej tow. Mąka, Barroso, Putin, Cohn-Bendit. I kto tam jeszcze.

Skrajny defetyzm to co ja tu mówię, tak? Plus plucie porządnym ludziom do zupy? Cóż, przykro mi, ale prawda jednak - choć sama z pewnością nie wyzwoli - lepsza jest od idiotycznych ckliwych bajd na własny temat i na temat własnych możliwości. Tym bardziej, że ten mój obraz nie jest tak co końca, ze szczętem, jednoznacznie mroczny.

Jest pewien procent ludzi - jak zawsze chyba i wszędzie - którzy się ze statusem sytego i bezpiecznego (do czasu, do czasu!) niewolnika tak czy tak nie pogodzą. Po prostu to jest sprzeczne z ich naturą. Nie mogą, choćby chcieli, a chcieć też nie mają jak. No i ci ludzie jakoś tam walczyć (w mniejszym lub większym cudzysłowie) nadal będą.

Mądrze i skutecznie, albo głupio i bez skutku. I sporo tu zależy od tego, czy będą sobie wmawiać, że ta wojna jeszcze wciąż jest do wygrania - "tylko jeszcze jeden zryw, tylko powiem sąsiadowi, że Tusk jest be, że Komorowski to idiota"... Czy też uświadomią sobie, że tutaj już się niewiele da zrobić i zaczną się przygotowywać do NOWEGO EWENTUALNEGO (da Bóg!) STARCIA.

No bo to jest tak, że w irracjonalnym oporze przed dopuszczeniem do siebie myśli, że TA wojna już jest przegrana, jest chyba wcale nie więcej zdrowej bojowości i chwalebnego bohaterstwa, niż umysłowego wygodnictwa i rozmemłania? Czemu tak? Przecież to wydaje się być bez sensu!

A jednak - jeśli się z tego typu faktem nie pogodzimy (oczywiście ze stosownym bólem, bo w klęsce nie ma i nie może być nic przyjemnego!), to po prostu będziemy cały czas walczyć (to wariant hiper-optymistyczny, bo u nas nikt w żadnym sensie raczej teraz nie walczy, co najwyżej gada) wojnę z przeszłości, zamiast TĘ PRZYSZŁĄ! Bo do przyszłej, choć niepewnej i nie wiadomo kiedy, trzeba się przygotowywać - nie do tej, która była i którą już ze szczętem przegraliśmy.

W dzisiejszej "Polsce" (żeby to tak prowizorycznie nazwać) nie ma już żadnej prawdziwej wojny, żadnej prawdziwej walki - jest okupacja i są zabory. A patrioci, i w ogóle ludzie etycznie i psychicznie zdrowi - ludzie przyzwoici wedle kryteriów które 70 lat temu były dla każdego normalnego człowieka oczywiste - są uciskaną mniejszością. Z poważnym ryzykiem, że niedługo mogą się stać mniejszością po prostu prześladowaną i tępioną. No i trzeba się do tej sytuacji przystosować, jeśli marzy się o przyszłym zwycięstwie! Nie ma niestety na to innej rady.

Tyle, że tutaj żadna propaganda, żadne filmy czy seriale, nie pomogą. Na pewno nie tyle, ile nam potrzeba. Choćby dlatego, że ci, którzy jeszcze - mimo całego naporu mediów, ekonomii, "edukacji" i gołej przemocy (np. sądowej) jeszcze do szczętu lemingami nie zostali, TO SĄ WŁAŚNIE LUDZIE NA PROPAGANDĘ Z NATURY ODPORNI. Gdyby odporni nie byli, to dawno byliby lemingami. (Wystarczy liznąć nieco Spengleryzmu Stosowanego, żeby to było oczywiste. Fajny przykład przewagi książki nad serialem, by the way!)

No więc dobra, sporo tego już napisałem, choć temat daleki od wyczerpania. Resztę zostawimy sobie na ew. "zaś" i dokonamy błyskawicznego przeskoku. Słowa kluczowe to: "pozytywny snobizm", "nie ma sukcesu bez poświęceń, trzeba z czegoś zrezygnować, żeby coś osiągnąć", "tężyzna fizyczna", "czuj duch, pręż się!", "rozwój osobisty", "wychowanie", "wpływ na otoczenie", "budo" (tak Mustrum - właśnie chuju muju!).


* * *

No więc... Kiedyś gadaliśmy o łacinie i pytano mnie o fajny podręcznik lub kurs. Wydaje mi się, że ta książka (plus płyta CD), co ją sprzedają tutaj ==>; http://www.jezykiobce.pl/lacina-dla-poczatkujacych,551.html <== , jest fajna. I na pewno niedroga. Mówię to na podst. dostępnych tam fragmentów, plus ich kursu japońskiego, co go posiadam. Nie będę tu rapsodyzował na temat znaczenia łaciny, ale można by sporo. Zachęcam do się zainteresowania, poduczenia się, zarażenia rodziny...

I co tam jeszcze. Sama BEZINTERESOWNOŚĆ takiego hobby oddala nas psychicznie od lemingów, a od czegoś trzeba przecież zacząć, bowiem lemingoza, w mniejszym lub większym stopniu, wisi nad każdym z nas jak przysłowiowy miecz Damoklesa.

* * *

Wrzućcie se w jakiegoś gugla "Skazany na trening" i kupcie se tę książkę! (Autor Paul Wade, jeśli mnie pamięć nie myli.) My to już z niektórymi kolegami znamy od dość dawna - w amerykańskim oryginale i w postaci ebooka pod tytułem "Convict Conditioning". Naprawdę warto się tym zainteresować!

* * *

Nigdy się nie ogłaszałem specem od rodzimej historii - z różnych względów w tej właśnie specjalnie obryty nie jestem - ale coś tam się w mym długim życiu przeczytało, i jakoś wszystko dotąd pozostawiało pewien, czasem spory, niedosyt. A to zbyt ckliwe, istne "śpiewy narodowe" i "czytanki ku zbudowaniu dziatwy" (w skrajnych przypadkach ze słowianofilią, JP2 i Wałęsą na dokładkę), a to nadmiar martyrologii (każda jej ilość do dla mnie nadmiar!), a to propaganda sprzed stu lat robiąca u nas za poważną historię... W najlepszych przypadkach raczej publicystyka, niż prawdziwa historia. A jeśli historia, to wycinkowa i przeważnie dość nudna.

Ale akurat kupiłem sobie całkiem niedawno "Dzieje Polski w zarysie" Michała Bobrzyńskiego no i pierwszy raz jestem usatysfakcjonowany. Ma ona niemal ze sto lat (autor zmarł w 1935), ale i tak to jest coś - w jednym, niezbyt wielkim tomie - co można z przyjemnością i pożytkiem przeczytać, nie wzdrygając się bez przerwy z obrzydzenia, nie zastanawiając cały czas gdzie nas autor (z głębi swego patriotyzmu) zwodzi und oszukuje.

Jasne, że to TEŻ nie jest żadne słowo Boże, tylko krótka historia Polski, zrobiona przez autentycznego historyka, pracującego na autentycznych źródłach, który to historyk do tego potrafi syntetycznie i głęboko rozważać historyczne trendy, politykę przez duże P, itd. Serdecznie polecam - dla was ludzie, dla waszych dziatek, a nawet kobiet, jeśli która aż tak mózgowo rozwinięta!

Co najmniej jako odtrutkę na pseudo-nacjonalistyczne przekłamania, prymitywne ideologizowanie historii, martyrologię, "śpiewy narodowe" i inne takie, których, jak chyba wszyscy wiemy, w naszej historiografii (o "historiozofii" już litościwie nie wspominając) nieprzeliczona masa.

I to by było na razie na tyle.

triarius

P.S. A teraz idź i przytul lewicowca. (Przyzwoitego lewicowca - nie lewaka albo leminga!)