Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SLD. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SLD. Pokaż wszystkie posty

niedziela, kwietnia 19, 2009

No i Unia wreszcie się do czego dąży przyznała...

Chcecie biężączki? Bardzo? Jak bardzo? Aż TAK bardzo?! No to ją dostaniecie! Nie dziękujcie, wyznam wam szczerze... (I tu dalej "Powrotem taty".)


Obejrzałem ci ja sobie dziś... A właściwie to było wczoraj, bo to już 22 minuty po północy... W każdym razie to był konwentykiel komuchów z SLD. No i chłopcy naprawdę dali czadu. Jeden mały Napieralczak zawodził, nie dość że bez sensu, ale takim głosem, że widać było, że mu coś dali. Publice się w każdym razie tym bardziej chyba podobało, jeśli oczywiście zbiorowy orgazm można tak banalnie i zdawkowo określić.

Drugi mały Napierniczak, nie żeby miał całkiem normalny głos, bo tego nigdy nie ma, ale zawodził nieco jakby mniej, za to stała się rzecz historyczna. Napieralczak zdradził był bowiem licznie tam zebranym i rozentuzjazmowanym komuchom - a przy okazji paru milionom przy telewizorach - o co tak naprawdę chodzi Unii... Napieralczak stwierdził otóż (audite populi!), że (cytat z pamięci, ale dokładnie o to szło):

w Unii mamy standardy na oscypki i ogórki, nie mamy jednak wciąż standardów na ludzi!
Łał, mocne! Proponuję te wzniosłe słowa odszukać w jakimś WSI24, by je wykuć w marmurze, a dzień wczorajszy ogłosić Świętem Europejskim. Tylko nie wiem, jako żywo, czemu towarzysze tak późno tę rewolucyjną prawdę ludowi zdradzili! Przecież zawsze o to chodziło, prawda? Tylko że lud nie wiedział, no to i lewicowy entuzjazm trudno było zeń wykrzesać. Teraz jednak mamy o co walczyć, mamy do czego dążyć! A więc, tawariszczi:

Ruszaaaaajmy z posad bryłę świaaata, dziś niczym, jutro... Soczyste diety posła w Parlamencie Eurooo-o-o!
Nie zapominając oczywiście o przerabianiu Europejczyków na oscypki. Albo ogórki. Byle standardowe. Odpowiednio zakrzywione. I kochające Unię ma się rozumieć. (Ostatnio taki jeden mędrzec z PSL... Ale to już inna historia.) A na myśl o standardyzacji automatycznie dostające orgazmu. Niemal takiego jak towarzysze obecni na sali w czasie tej historycznej enuncjacji.

Inną - choć nie aż tak historycznie znaczącą jak ta standardyzacja ludzkich ogórków - a raczej lekką zabawną, rzeczą, było stwierdzenie jednego z braci Napierdolczak, że (cytat z pamięci): "SLD to partia, która nie zmienia szyldów". Hłe, hłe, hłe!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, marca 25, 2008

Biężączka - kasjer lewicy (i morderca)

Każdy w miarę inteligentny człowiek, który zwrócił w ogóle uwagę na informację o aresztowaniu kasjera lewicy i brutalnego mordercy Petera Vogla vel Piotra Filipczyńskiego, ułaskawionego niegdyś z jakichś niezrozumiałych dla przeciętnych czytelników oficjalnej prasy przyczyn przez tow. Kwaśniewskiego (wówczas prezydenta RP), musiał sobie zadać pytanie, dlaczego ten człowiek w ogóle przybył do Polski. To znaczy - po co to wiadomo, żeby łowić dusze, dusze bogatych postkomunistów. Ale dlaczego podjął tak znaczne ryzyko, to jest pytanie!

Dużej części odpowiedzi udzielił Zbigniew Ziobro, mówiąc coś w tym duchu, że Vogel, widząc osiągnięcia ministra Ćwiąkalskiego, wyraźnie uznał, że ryzyko aresztowania go teraz nie jest już wielkie.

To na pewno prawda, ale chyba nie cała. Dla mnie nigdy nie było sprawą ani prostą, ani czystą, jakim to cudem wypuszczony w bardzo dziwny sposób... To znaczy byłby on dziwny, jeśli by się nie wiedziało jakim krajem była PRL w tamtych czasach, ale ze szwajcarską bankowością i jej szczerozłotymi standardami rzetelności ma to, przyznać trzeba, niewiele wspólnego. A więc wypuszczony jakoś tak, pokątnie, z totalitarnego kraju odsiadujący wyrok za morderstwo facet, w parę lat po przybyciu do Szwajcarii - kraju jakby nie było całkiem dlań obcego, więc to i język na pewno nie perfect i znajomość realiów, no i sprawdzić się nie bardzo miał czas - staje się kimś w sferach bankowych.

Sam spędziłem za granicą parę lat i przyznam ze wstydem, że mnie tam nikt żadnej wielkiej kariery nie proponował, ani w bankowości, ani w niczym innym. Choć tak się zabawnie składało, że mordercą wyjechawszym za granicę w stanie wojennym w czasie odsiadywania wyroku akurat nie byłem. Tak nawiasem i całkiem nie na temat, to kiedyś jeden szwedzki publicysta bardzo się dziwował karierze - jednak akademickiej, a nie bankowej, to spora różnica! - jaką przed wojną zrobił na Oxfordzie filozof Ludwig Wittgenstein. (Fakt że Żyd.) "Dzisiaj to taki imigrant mógłby na naszych uniwersytetach co najwyżej obsługiwać kserokopiarkę", podsumował różnice pomiędzy tym co było kiedyś, a tym co jest obecnie.

Oczywiście nie oszukujmy się - kim był Filipczyński dało się sprawdzić, zaś jeśli jego tropy były aż tak poplątane, że się nie dało, to tym mniej powodów by go czynić szychą w szwajcarskiej bankowości. A więc mamy kilka interesujących hipotez. Pierwsza jest taka, że cały ten szwajcarski bank był w jakiś sposób związany z prlowską razwiedką. I przez nią kierowany, albo przynajmniej skutecznie manipulowany. Jeśli tak było, co z pewnością nie jest całkiem nieprawdopodobne, to wątpliwe, by aż tak wiele się do dziś w tym tej sprawie zmieniło, bo nie miało powodu. Zaś działania Vogla, z tą ostatnią wizytą w ojczyźnie włącznie, świadczą przecież dobitnie o tym, że działania tego banku są nadal związane z tymi samymi sferami dawnych właścicieli PRL (i obecnych współwłaścicieli III RP).

Nieco mniej ekstremalna hipoteza jest taka, że bank może był w miarę zwyczajny, czyli bezpośrednio prlowska razwiedka nimi nie kierowała, ale kariera w nim Vogla/Filipczyńskiego wynikała w stu procentach z tego, iż miał on znakomite dojścia do komunistycznych i (potem) postkomunistycznych prominentów, dzięki czemu mógł bankowi (i prominentom także) zrobić na rączkę, generując dla banku ogromne zyski. Mnie ta hipoteza wydaje się niemal stuprocentowo pewna, tyle że ja nie mam akurat wielkich złudzeń co do rzeczywistych mechanizmów rządzących współczesnym liberalizmem.

No bo robienie forsy przez banki to liberalizm, zaś jeśli akurat najlepiej robi się forsę z totalitarystami i ewidentnymi zbrodniarzami - to cóż, forsa wszak nie śmierdzi. Dlatego też mózgowe twory w rodzaju "konserwatywnego liberalizmu", mające rzekomo łączyć w sobie kult żądzy zysku z konserwatywną etyką, są w moich oczach tak wewnętrznie spójne i harmonijne, że potwór Frankensteina to przy tym Afrodyta z Knidos. No, ale ja to wiadomo - antyliberalny fanatyk. Krótko mówiąc świat bankowości rysuje się na podstawie historii skarbnika lewicy jako bagno... Nie, chyba raczej szambo. No a czego można się domyśleć na temat innych sfer wielkiego biznesu i jego okolic (czyli przede wszystkim polityki i mediów), skoro tkanka nerwowa ekonomii, czyli banki, jest aż tak przeżarta cynizmem i moralną obrzydliwością?

Pytanie pozostaje, czy Vogel/Filipczyński przyjechałby do Polski nawet teraz, podczas rządów tak kochanego przez przestępców, i ze wzajemnością, ministra Ćwiąkalskiego, gdyby to całkiem i tylko od niego zależało? Nawet jeśli prawdopodobieństwo aresztowania spadło powiedzmy do 20% tego, które było za Ziobry - w końcu Ćwiąkalski i Platforma aż tak długo jeszcze nam miłościwie nie panują, choć dla mnie to już naprawdę sporo - to czy warto by mu było ryzykować? Oczywiście że nie byłoby mu warto, tyle że nie sądzę, by go o to pytano w tym jego banku, w tych tam szwajcarskich sferach bankowych.

Vogel/Filipczyński, kasjer i bankier lewicy (ach, jak miło się to pisze, kiedy oficjalne pismaki kulą już ze strachu przed procesem ogony!), morderca i człowiek ściśle związany z prlowską ubecją, po prostu jest od tego, żeby swemu bankowi załatwiać klientów. Tam gdzie ma kontakty, czyli w III RP. No a kto się nadaje na klienta, jeśli nie prominenci lewicy III RP a wcześniej PLRu? Zaś Vogel/Filipczyński najprawdopodobniej nie ma wielkiego wyboru - musi tych klientów łowić, czy ma ochotę ryzykować wpadnięcie w łapy ludzi, których na stanowiskach prokuratorów ustawił jeszcze Zbigniew Ziobro, czy nie ma. Gdyby się stawiał, na pewno cała jego zawodowa kariera ległaby w gruzach. Jeśli nie coś więcej...

Teraz słów parę na temat dzisiejszej konferencji prasowej postkomuny. Bractwo wyraźnie wpadło w panikę, czemu się zresztą specjalnie nie dziwię. Co dla mnie było interesujące, to to wyraźne wołanie o pomoc do wszelkiego lewackiego planktonu, z "Krytyką Polityczną" na czele. Były tam bowiem sugestie, że sprawa może uderzyć w całą lewicę, i wspomniano wprost właśnie "Krytykę Polityczną". Zabrzmiała w tym stwierdzeniu nawet nutka groźby, i jeśli ktoś zna nieco teorię gier, to z pewnością nasunął mu się "dylemat więźnia". "Jedziemy na tym samym wózku, towarzysze! Jeśli pójdziemy na dno, to wciągniemy was ze sobą w topiel!"

Sama konferencja oficjalnie poświęcona została przede wszystkim promowaniu aborcji, co również można odczytać jako wyciągnięcie ręki do obyczajowego lewactwa, a przy tym ukazanie się jako bezkrytyczny zwolennik wszystkiego, co "Europa" ze sobą niesie w sferze obyczajowej. Mamy więc, co już zresztą od dawna było widać, dwie partie zagranicy, które będą się chyba teraz coraz ostrzej ścigać o pozycję głównego tej zagranicy agenta i piewcy na gruncie III RP. Być może ta niemal otwarta deklaracja, iż postkomuna całkowicie już stawia na "Europę" i jej bezkrytycznych rodzimych wielbicieli, można odczytać jako pewną groźbę wobec Platformy.

W każdym razie jest zabawnie. Głupi ludek i tak wprawdzie niczego nie zrozumie, a zresztą co go to obchodzi, skoro ma seriale, a wkrótce olimpiada, ale człowiek inteligentny kolejny raz znalazł potwierdzenie tezy Flauberta, iż "życie wszy może być równie fascynujące, co życie Aleksandra Wielkiego". Co tam wesz - nawet życie Petera Vogla jest fascynującą zagadką, jeśli się na nie spojrzy pod odpowiednim kątem! Bardzo chciałbym znać odpowiedzi na parę związanych z tym panem zagadek. Choć dla mnie najciekawsze zagadki wcale nie są tam, gdzie się to głupiemu ludowi wmawia, bo kilka kwestii jest tu dla mnie w miarę oczywistych. Podzieliłem się zresztą nimi tutaj z Czytelnikiem.

A poza tym, dlaczego miałbym jeszcze raz nie powiedzieć prawdy? Więc mówię: Vogel/Filipczyński, kasjer i bankier lewicy, morderca nie wiadomo czemu (komu nie wiadomo, temu nie wiadomo, choć dotychczas twardych dowodów podobno wciąż jeszcze brak) ułaskawiony przez tow. prezydenta Kwaśniewskiego. Ułaskawiony, w dodatku, w wyjątkowo przyspieszonym trybie - normalnie trwa to ponoć od półtora roku w górę, w tym przypadku trwało miesiąc. No a teraz, towarzysze, czekam na pozew!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, września 25, 2007

Zamiast głupich wojen

Pewnie jestem dziecinny, ale kiedy przedwczoraj ujrzałem plakat wyborczy SLD umieszczony w pewnym niezmiernie strategicznym punkcie, nie poczułem przemożną chęć uwiecznienia go. Ten strategiczny punkt to ruchliwe skrzyżowanie dwóch wielkich arterii w centrum Gdańska, konkretnie na murze więzienia, a jeszcze bardziej konkretnie pod samą wieżyczką strażnka.

Kiedy to pierwszy raz ujrzałem, strażnik był na zewnątrz, oczywiście z karabinem i marsową miną, ale wtedy nie miałem jak tego uwiecznić. (Po co ja za grosze sprzedawał tę komórkę z aparatem?!) Niestety, kiedy już obleciałem pół miasta, aby kupić jednorazowy aparat, strażnika nie udało mi się z budki wywabić, na czym - przyznaję - ekspresyjność tych zdjęć bardzo straciła. Pewnie dlatego, że słońce stało w zenicie i na zewnątrz było cholernie gorąco.

No a poza tym, w końcu musiałem także zadbać o to, by nie zaczął do mnie ze złości strzelać, a więc pole możliwości miałem dość poważnie ograniczone. (To była nieco taka sytuacja jak, z tego co wiem, przy próbach uzyskania halucynacji za pomocą sporyszu albo muchomora - gdzie niestety dawka dająca pożądany efekt jest niebezpiecznie bliska dawki śmiertelnej.)

A więc zdjęcia są jakie są, do artystycznej doskonałości nie aspirują (ten "panoramiczny" format w pionie!), ale mnie wydają się dość zabawne i, dałby Bóg, w jakiś sposób prorocze. Ponieważ musiałem nabyć cały jednorazowy aparat, więc kleję tu jeszcze parę zdjęć tego samego motywu.

Niestety ten cholerny blogger sprawia kłopoty i nie mogę tych zdjęć ładnie tu wkomponować, bo znikają. Masę czasu już na to zmarnowałem. Będzie więc na chama.

Na tym trzecim z kolei są prześliczne "bułhaczki" (czyli takie promyczki światła - ach jakżesz cudne! - spopularyzowane przez przedwojennego fotografa o nazwisku Bułhak) czyniące z tego zdjęcia prawdziwie arystyczne dzieło. A nie chcę już nawet myśleć, czego dopatrzą się w nim zwolennicy SLD, gdyby tutaj jakimś cudem trafili. Pewnie byłoby to jakoś związane ze świętymi relikwiami Jacka Kuronia, którego, jak wszyscy wiemy, tow. Kwaśniewski już od pieluszek skrycie wielbił.


Na czwartym zaś i ostatnim jest prześliczny tow. Olejniczak, budka strażnika i malutki kawałek budynku więzienia. Bo dotychczas był tylko dach sądu. A więzienie jednak bardziej a propósito, no i... Milcz serce! Niestety nie jestem aż tak wysoki, by udało mi się więcej tego więzienia przez ten mur uchwycić. Na przyszłą kampanię wyborczą, Deo volente, zaopatrzę się w peryskop, a marketingowcy SLD z pewnością znowu mnie nie zawiodą.

W sumie niby nic, a zająło mi półtorej godziny (nie licząc szarpania się z bloggerem), kosztowało z pół stówy, i dało nieco przyjemności. Może komuś też da. A gdyby ktoś zapragnął tych zdjęć w większym formacie, to może je bez problemu otrzymać. Wystarczy ładnie poprosić.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, kwietnia 25, 2007

Ostatnia reduta tow. Blidy - zaiste dziwna sprawa

Na temat dzisiejszego samobójstwa tow. Blidy Barbary...

Otóż faktu, że pistolet wspomniana towarzyszka trzymała akurat w kiblu - w dodatku nabity (co wcale nie jest typowe), może nawet odbezpieczony - nie potrafię sobie wytłumaczyć inaczej, niż tak, że był on przeznaczony właśnie takiego użytku, a nie na przykład od obrony przed ew. bandytami. No bo przecież, gdyby napadł ją bandzior, to szansa, że na tyle przejmie się jej zadeklarowanymi fizjologicznymi potrzebami, by dać się zastrzelić, byłaby dość niewielka, prawda? Najpierw by ją zabił, albo ogłuszył, albo związał, puszczaniem jej do kible specjalnie by się nie przejmował.


Jeśli zaś naprawdę ten pistolet był przewidziany dokładnie na taką okazję - czyli na wizytę ABW (czy podobnej instytucji), a nie bandyty - to w głowie się kręci od wniosków hipotez. Z których pierwszym i najoczywistszym jest taki, że sprawa, w której ABW naszło tow. Blidę była bardzo, ale to bardzo poważna.

(20 kwietnia 2010: Wtedy widocznie nie wiedziałem, że to był rewolwer, a nie (półautomatyczny) pistolet. Nie żeby to coś istotnie zmieniało, ale parę sformułowań tutaj byłoby nieco inne.)


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo. (I takoż realny liberalizm.)

poniedziałek, czerwca 05, 2006

Strajki, socjaldemokrata Pinior i tow. Borowski

Nie jestem libertarianem, mimo że od lat czytuję "Najwyższy Czas!", ale całkiem możliwe, że się nim wkrótce stanę. Dzięki naszym dzielnym górnikom i pracownikom służby zdrowia.

Co do górników sprawa jest dziecinnie prosta - albo mieli te pieniądze oficjalnie obiecane, albo nie. Jeśli nie mieli obiecanych, to nie mają do nich żadnego prawa i tyle. Mogą sobie negocjować z pracodawcą nowe warunki, ich prawo. Może im się nie podobać tak ciężka, brudna, niebezpieczna praca poniżej pewnej płacy, ich prawo. Ale jeśli nie mieli obiecanych pieniędzy, ani określonej części zysków, to nic im do nich.

Z lekarzami i pielęgniarkami sprawa wydaje się być nieco trudniejsza. Mają dziwnie mało płacone, za ciężką i bardzo odpowiedzialną pracę, do której w dodatku muszą się całe lata z wysiłkiem i kosztem wielu wyrzeczeń przygotowywać. (Te studia to ewidentny przykład na "opportunity cost".)

Jednak narzuca się pytanie - czy dotychczas było w porządku? Czy coś się wyraźnie pogorszyło w ciągu ostatniego półrocza? Dlaczego takich strajków nie było za rządów SLD, czy AWS'u z Unią Wolności?

W dodatku firmy farmaceutyczne, które wydają się być ogólnie wyjątkowo cynicznymi graczami w skali światowej, oskarżanymi o wyjątkowo paskudne sprawy, bez wątpienia jakąś rolę w tym wszystkim tutaj odgrywają. Rolę mniejszą lub większą, ale z tych paru ujawnionych dotąd faktów wynikałoby, że raczej sporą. Tak to wygląda, na zasadzie czubka góry lodowej.

Nie jestem (jeszcze? wciąż się jak widać rozwijam) pryncypialnym wrogiem związków zawodowych. I nie chodzi o to, że zakładałem kiedyś w swoim zakładzie Solidarność, bo akurat czysto związkowa działalność nigdy mnie nie interesowała i chodziło mi o coś zupełnie innego, robiło się po prostu to, co było możliwe. Ale dziki kapitalizm, taki jak ten wielokrotnie ujawniany w polskich filiach Daewoo, albo w hypermarkecie Biedronka, musi być zwalczany. I to przede wszystkim same ofiary mają prawo się bronić. Prawo do samoobrony to to, co odróżnia wolnego człowieka od niewolnika, jeśli państwo, lub jakaś inna potęga, nie potrafi ludzi całkowicie ochronić przed bezprawiem, to nie ma moralnego prawa pozbawiać ich prawa do samoobrony. Może bardziej chrześcijańskie byłoby nastawienie drugiego (i trzeciego) policzka, ale mnie to dość mało wzrusza.

Jednak warto by było wyjaśnić sprawę, dlaczego personel medyczny uznał swoją sytuację za nie do zniesienia akurat teraz, a nie powiedzmy dwa lata temu. Dobrze by było, gdyby obecny rząd tę próbę przetrzymał i, jeśli trzeba, pozwalniał z pracy, albo - w ostateczności - wziął w kamasze.

Przy okazji, wspomniałem tu o "Solidarności". Wczoraj oglądałem spotkanie prominenta naszych rodzimych socjaldemokratów Józefa Piniora z młodzieżówkami różnych partii. Facio wydaje się dość w sumie nieszkodliwy osobiście, ale kompletnie pozbawiony hormonów. Co nie znaczy, iż nie było w jego wypowiedziach sporej ilości nadużyć. Na przykład twierdził on, że "program socjaldemokracji najbardziej ze wszystkich programów polskich partii odzwierciedla 21 postulatów Solidarności". Co za naiwna demagogia! Wtedy każdy wiedział, czego się na pewno nie da powiedzieć głośno i z konieczności ludzie walczyli, o to, co był cień szansy uzyskać. Dzisiejsza partia z tym samym programem to nie jest nawet porządny związek zawodowy!

Skoro już jesteśmy przy Piniorze, to rozczulające było, kiedy zapytany o różnice między jego socjaldemokracją, a SLD, odpowiedział, że "teraz jesteśmy nie w fazie wyszukiwania różnic, ale w fazie wyszukiwania podobieństw". I na tym oczywiście kwestia różnic się skończyła.

No i jeszcze coś mi się przypomniało. Spytany o Borowskiego - o to jak taki dawny aparatczyk komponuje się z etosem Solidarności do którego się Pinior i socjaldemokracja przyznaje - Pinior odparł, że Borowski to w istocie ofiara komunizmu, bo w '68 odebrano mu z powodów politycznych pracę naukową. Paradne! Na co w takim razie tow. Borowski robił przez następnych 21 latek? I jak znalazł się w SLD?

Wydarzenia roku '68, każdy to wie, to była przede wszystkim wewnątrz-partyjna dintojra, co kogo to obchodzi, że tow. Borowski miał drobne przykrości, bo np. uznano go za Żyda? Albo np. za marionetkę jakiegoś wyżej postawionego partyjnego Żyda? (Byli wtedy inni?)

Tak właśnie działają tego typu programy - jeśli pytanie jest niewygodne dla "naszego człowieka", daje się "ofierze" odpowiedzieć cokolwiek, byle wyglądało na zbicie argumentów przeciwnika, po czym przechodzi się do następnego pytania. Większość nadużyć w środkach przekazu to nie ewidentne kłamstwa, tylko umiejętne wykorzystanie informacyjnego szumu i rozkładanie akcentów. O czym wszyscy już wiedzą, ale może warto sobie to co pewien czas zwerbalizować.