piątek, kwietnia 29, 2016

W tych podłych...

Hermafrodyta
(Początek całkiem jak w bulli papieskiej. Jeszcze tylko powinno być po łacinie.)

Otóż w tych (podłych) czasach, kiedy:

1, monarchia stała się już tylko trzeciorzędną operą mydlaną dla kucht i furmanów;

2. wszystkie formy instytucjonalnego zachodniego chrześcijaństwa załamały się i nawet nie próbują udawać, że nie biegają na posługi globalnemu totalitaryzmowi od "praw człowieka", wszechogarniajacej "tolerancji" i politpoprawności;

3. wszelkie prawdziwe bogactwo jest już praktycznie nie do pomyślenia, jeśli nie zostanie zaaprobowane i nie będzie służyć wyżej wspomnianemu globalnemu totalitaryzmowi;

4. Itd.;

jedynym realnym kryterium prawicowości - rozumianej jako opozycja, przeciwieństwo i, chciałoby się, w jakiejś odległej przyszłości pogromca wyżej wspomnianego - wydaje mi się być stosunek do tzw. "równouprawnienia płci". To jest kamień probierczy, to jest dział wód, to jest jeden z bardzo niewielu frontów, na których jeszcze w ogóle możemy zadziałać. Nikt, kto akceptuje obecnie od gminu akceptowany poziom "równouprawnienia" (często zresztą po prostu z braku wyjścia), nie może się w mojej opinii nazwać "prawicowcem" - jeśli to słowo ma oznaczać to, co powiedziałem, a jest to (w mojej skromnej opinii oczywiście) JEDYNE sensowne rozumienie tego słowa w tej (szpetnej i coraz bardziej ponurej) epoce.

Wszystko inne, to albo pic i samooszukiwanie, albo "sentymentalizm" w sensie, w jakim to słowo rozumiał Brzozowski (o czym może kiedyś). Jeśli ktoś uważa wszystkie te... Niech im będzie - "kobiety" - pilotów myśliwców, dyrektorów koncernów, generałów, prezydentów, policjantów, bokserów itd. za coś normalnego, to, sorry, ale dla mnie jest co najwyżej centrowym... W sumie lemingiem, nie da się ukryć.

Wszystkie te rzeczy to tylko baba z brodą, wybryk chorego mózgu, pryszcz na dupie Historii. Miną jak sen jakiś złoty... W taki czy inny sposób. Z mniejszym lub większym kacem. Już zresztą mijają na naszych oczach - tylko trzeba nie mieć na nich bielma i umieć patrzeć. Najpotężniejsze mocarstwo z najpotężniejszą armią na świecie nie może sobie poradzić z kilkudziesięciu tysiącami obdartusów z ręczną bronią - ale za to ma już w tych siłach zbrojnych całe 16% tych dziwnych nie-facetów, którzy niedawno uzyskali prawo służenia we wszystkich dosłownie formacjach...

Co można z pożytkiem wypowiedzieć w odwrotnej kolejności, proszę: najpotężniejsze mocarstwo z najpotężniejszą armią na świecie ma już w tych siłach zbrojnych całe 16% tych dziwnych nie-facetów, którzy niedawno uzyskali prawo służenia we wszystkich dosłownie formacjach, ale za to nie może sobie poradzić z kilkudziesięciu tysiącami obdartusów z ręczną bronią.

I oczywiście nikt żadnego związku pomiędzy tymi jakże interesującymi faktami zauważyć raczy. Ale to dopiero początek. Kiedy tych tam krwiożerczych niewiast będzie powiedzmy 80%, a faceci zaczną w rewanżu dawać mleko - wtedy ho ho! Wtedy nikt Ameryce nie podskoczy! I tak jest wszędzie, a tam gdzie kobiety są jak najbardziej na miejscu, pakuje się na siłę eunuchoidalne hybrydy ze szczątkowymi kuśkami.

I tak się wesoło toczy ten nasz światek, ale jeśli kogoś zdjęcia z Marsa, albo nowy model różowej golarki do części intymnych, przekonały, że kwitniemy, Zachód znaczy, to muszę nieśmiało zaznaczyć, że ja mam odmienne zdanie. Co zaś do kobiet - na odmianę tych prawdziwych i nie udających chłopów - to oczywiście, że do głowy mi nawet by nie przyszło je lekce-sobie-ważyć, albo też ociągać się z przychylaniem im nieba, kąpaniem w mleku oślic i smarowanie krągłości miodem. Wstyd mi nawet za was, moje ludzie, że muszę wam takie trywialne rzeczy jak zwykłym idiotom tłumaczyć.

I to by było dzisiaj na tyle.

triarius

P.S. A teraz wychodzimy pojedynczo i uważać mi na łaszących się obłudnie szpicli!

niedziela, kwietnia 03, 2016

O jednym genialnym Ezopie

Czytałem ci ja kiedyś taką bajkę Ezopa... Nawiasem po łacinie, bo było to w ramach przecudnego radiowo-książkowego kursu "Łacina bez pomocy Orbiliusza"... (Od lat nawiasem nie mogę się nadziwić, że jedyny w historii radiowy kurs martwego języka był właśnie w PRL, za Gierka, a w dodatku była to łacina, która dla wciąż balansujących na skraju Zachodu i wschodniej barbarii Polaków jest jak pożywna pierś, i smakowita, matki, ach! Ale co wy o tym możecie wiedzieć, "łacińska cywilizacjo".)

Czytałem więc, a także zapewne usłyszałem, ową bajkę Ezopa, która była o tym, że Żmija, wzruszona prośbami Jeża, któren nie miał się gdzie podziać na zimę, zaprosiła go do swojej jamki, gdzie zaraz jeż zaczął się wiercić, dotkliwie raz po raz kłując gospodynię, a kiedy ta się skarżyła i prosiła go, by przestał, robił się coraz bardziej niegrzeczny i bezczelny, aż na koniec Żmija, w środku zimy, uciekła z własnego domu na tułaczą poniewierkę. Tyle!

Nie wymaga wielkiej tygrysicznej inteligencji dostrzeżenie w tej historii sprzed ponad dwóch i pół tysiąca lat analogii z tym, co się w Europie dzieje całkiem ostatnio, a przy jeszcze nieco większej inteligencji automatycznie człowiek zaczyna się zastanawiać dlaczego Ezop wybrał takie dziwnie mało sympatyczne stworzenie do roli pozytywnego i skrzywdzonego bohatera - tym bardziej, że szwarccharakterem jest całkiem sam w sobie sympatyczny Jeżyk... Tyle że kolczasty, ale czy to jego wina?

Ja się nad tą kwestią, przyznam otwarcie, zastanawiam od samego początku, czyli już ponad 35 lat. Przy Ezopie to oczywiście nic nie jest, ale w skali ludzkiego żywota całkiem przecie sporo, zgoda? Nie powiem, że mi nic do głowy nie przychodziło, ale nigdy dotąd jakaś jednoznaczna i klarowna odpowiedź mi się nie sformułowała. Aż do teraz. No to wy się też spróbujcie nad tym zastanowić. Tylko galopem!

Nie chciałbym bowiem, byście i wy zastanawiali się nad tym 35 lat, bo wtedy może mnie tu już nie być, albo w każdym razie może tu nie być tego bloga, którego zastąpią osiemset-wymiarowe hologramy oparte na technologii odkrytej przypadkiem podczas badania Alfy Centauri, a wspartej badaniami nad pyłkiem kwiatowym z Saturna. Czy coś podobnego. (Wygłupiam się oczywiście, niczego takiego już nigdy nie będzie, co by Nicki tego świata sobie na podstawie obejrzanych filmów wyobrażały.)

Więc się zastanawiacie...

I się zastanawiacie...

I się zastanawiacie...

I się zastanawiacie...

Już? Mogę powiedzieć o co panu E. chodziło i dlaczego świadczy to o jego geniuszu? W dodatku o geniuszu PONADCZASOWYM? Każdy szmirus potrafiłby wymyślić bajeczkę o rozkosznym mięciutkim Króliczku, cynicznie wykorzystanym przez paskudnego Tasiemca, albo przez paskudną... No przecież, że Żmiję! Prawda? Ezop jednak tego nie zrobił, a naszych Aktorów poobsadzał niemal dokładnie w przeciwnych rolach do tych, w których by ich obsadził przeciętny reżyser.

Otóż moja odpowiedź jest taka: Ezop po prostu właśnie nie chciał, żeby to była historia słodkiego, może nieco wprawdzie naiwnego, stworzonka, wykorzystanego przez paskudnika bez sumienia. To miała być historia (i pięknie się to panu E. udało), o tym, że słodycz słodyczą, może my Polacy... Albo raczej "my Grecy"... Naprawdę jesteśmy cudne ptacy, najcudowniejsze skrzydlate stworzenia pod słońcem, i w ogóle... Albo i nie... Może nawet przeciwnie...

Natomiast nasz gość, z początku wcale nie taki znowu "nieproszony", ale szybko niechciany i, powiedzmy to sobie otwarcie - w przykry sposób agresywny, wcale nie musi być z natury czymś paskudnym... Tyle, że to nie ma większego znaczenia! Tu chodzi o naszą jamkę, nasz domek, i jeśli jakiś gość - słodki z natury, czy nie, nawet niech ci on będzie z początku miły naszemu sercu, a nasza gościnność dająca nam błogie poczucie, żeśmy oto jeszcze cudniejsze ptacy, niż przed chwilą, i że niechybnie pójdziemy do nieba...

To nie jest tutaj istotne. Ważne jest to, że gość to jest gość, a facet, który nam w jakikolwiek sposób odbiera nasz domek, albo jego istotną część, odbiera nam nasza SUWERENNOŚĆ, przestawia nam nasze życie w istotny sposób niezgodnie z naszą w tej kwestii wolą, w dodatku trwale... To po prostu nie jest fajny gość, a zapraszanie takiego gościa do siebie, do swojej jamki (tu mi się nagle w mózgu pojawiły jeszcze inne skojarzenia, ale dla wspólnego dobra zamilczę), choćby płakał i trząsł się z zimna, nie jest jednoznacznie mądrą, czy nawet jednoznacznie wzniosłą, decyzją.

Tak to widzę i mam niepłonną, że paru ludzi przekonałem, iż Ezop wielki był, a ci Grecy, choć nie mieli różowych golarek, ani nawet komórek, wiedzieli o świecie parę rzeczy, których my się już nigdy dowiedzieć chyba nie zdążymy... (No, chyba żebyśmy pilnie studiowali Panatygrysiego blogaska.)

triarius

sobota, kwietnia 02, 2016

O urzędnikach i korwinozie rdzenia kręgowego

Co pewien czas jakiś mędrek swym niedonoszonym rozumkiem odrywa, a potem magna voce ogłasza, że Pan T. mówi coś "całkiem jak Korwin". Na przykład w kwestii tej paskudnej globalnej urzędniczej zgrai, która nas tak skutecznie od lat uszczęśliwia. Mająż te mędrki rację? Korwinoza rdzenia kręgowego to przecież groźna i ogromnie zaraźliwa choroba, przenoszona drogą bezpłciową...

Otóż nie, spokojnie! Groźna i zaraźliwa, zgoda, ale jeśli ktoś się nie pozwala molestować korwinoidom tego świata, i dodatkowo nie jest bezpłciowy, to raczej nic mu strasznego nie grozi. W kwestii zaś biurokratów, to każdy z IQ powyżej IQ takich mędrków z uwiądem rdzenia wie, że:

Korwin głosi, iż jak nie będzie urzędników, to wszyscy będziecie jeździć Rolls-Royce'ami i Ferrariami, tak? Pan T. zaś mówi wam otwarcie i bez owijania w bawełnę, że całkiem bez urzędników nie będziecie jeździć nawet Syreną 103 - tylko że Pana T. taka perspektywa wcale specjalnie nie przeraża.

I dodaje Pan T., że gdybyście, mimo wszystko, jakoś zlikwidowali państwową (państwowa jest dla każdego korwinoida najkoszmarniejsza) biurokrację, to zjedzą was szybko w kaszy PRAWNICY, którzy faktycznie może nawet Rolls-Royce'ami będą sobie jeździć - no bo czymże jest prawnik, jeśli nie biurokratą, tyle że o wiele agresywniejszym i mniej leniwie otłuszczonym, bowiem pracuje ci on NA AKORD (mówiąc dawnym językiem), czyli NA PROWIZJĘ (mówiąc językiem współczesnym).

Nie chciałbym tutaj wyglądać na gościa pragnącego obrażać WSZYSTKICH prawników, bo z pewnością sporo z nich jest porządnych i właśnie starają się nas przed tą @#$% resztą zabezpieczać (jak czołg przed czołgiem, pancernik przed pancernikiem, skąd my to znamy?), tym niemniej zastąpienie państwowej biurokracji wszechwładzą prawników oznacza wszechwładzę właśnie tamtych agresywnych, chciwych i cwanych, nie zaś tych "naszych"... Zobaczcie sobie co się dzieje w Stanach i jak szybko tamten kraj, w znacznej mierze przez to właśnie leberalne zjawisko, upada!

Oczywiście - tacy jak Pan T. mogliby niemal, w swym prywatnym życiu, bez urzędników się obejść, skoro zarówno Syrena 103, jak i Rolls-Royce luźno im w sumie powiewa. Jednak kiedy zaczniemy rozmawiać o sprawach nieco już mniej prywatnych - takich jak suwerenność i obrona kraju - to całkiem bez urzędników się nie da. Współczesna armia może się ew. obejść bez żołnierzy (marynarka bez marynarzy, lotnictwo bez lotników itd.), ale na pewno nie obejdzie się bez biurokratów. (Co z tego, że będą w mundurach.)

Może to się wydawać cholernie śmieszne, i faktycznie jest, ale c'est la vie i tego w przewidywalnej przyszłości nie zmienimy. Wypada więc na zakończenie wykrzyknąć: "Urzędnik - dobry sługa, zły pan!", a potem się ew. głęboko zastanowić nad własnymi priorytetami, np. nad tym, czy naprawdę najważniejsza jest dla nas ta Syrena 103... Chciałem rzec Rolls-Royce... Sorry - Audi z '95, czy też coś może innego

I nie powtarzać mi tu więcej głupot po prowokatorach i ich wiernych, acz przygłupich bezmózgach! Dixi!

triarius

P.S. I dodam jeszcze coś, co już parę razy zdążyłem rzec: "Kto nie szanuje własnych państwowych urzędników, będzie szanował cudzych". Gorzkie to, zgoda i mnie to wcale nie cieszy, ale tak właśnie ten współczesny świat wygląda. I raczej byśmy, mimo wszystko, nie chcieli, by nagle przestał być współczesnym. Choć akurat mnie, jako się rzekło, na tych wszystkich różowych golarkach i Rolls-Royce'ach zależy stosunkowo niewiele. Co innego z wami!