Introductio
Takie jak ten soczyste i celne marketingowo tytuły przywabiają, niczym przysłowiowe muchy, wielbicieli pornografii. Których licznie przybyłych niniejszym serdecznie witam, ale jednocześnie zmuszony jestem oświadczyć, że żadnej pornografii w rodzimym, tak przez moich rodaków ukochanym, plebejskim stylu tu jednak nie będzie. Tę więc część moich niezliczonych wielbicieli niniejszym żegnam - w dodatku nigdy nie spodziewając się spotkać ich więcej. Pornografia może i niecałkiem niewykluczona, ale to, co się rodakom dzisiaj serwuje i co zdajecie się tak kochać - niedoczekanie!
(Co to jest "pornografia w rodzimym plebejskim stylu"? To są rubaszne kawałki, które jakby wyszły spod pióra Morchołta Grubego a Sprośnego. Takie w stylu: "*** jej *** ***, a ona krzyczała: '*** moją *** ***!'" Choć na pociechę obiecuję, że już za malutką chwilę padnie jednak słowo DUPA, a to nie jest jednak całkiem nic.)
Niniejszy wpis, czy, mówiąc bardziej podniośle, tekst, tytuł swój zawdzięcza nawiązaniu do mojego dawnego zamiaru dogłębnego zbadania kwestii... (I tu właśnie wymawiam to słowo) jak najszerzej pojętej DUPY w Historii. Także jak najszerzej pojętej.
Zamierzyłem sobie cały cykl, bo temat zaiste ogromny, ale niewiele z tego wyszło, bo temat mnie przerósł, a ze mnie żaden Coryllus, który mimochodem pisze sobie książkę w cztery miesiące, i to nie byle jaką. Potem, całkiem niedawno zresztą, uczyniłem jeszcze jedną próbę wzięcia się za bary z owym zagadnieniem, ale tym razem skończyło się na jednym zaledwie odcinku zamierzonego cyklu, i niczego naprawdę istotnego powiedzieć nie zdołałem. (Tamten cykl nosił tytuł "Dziewica dla leminga", co powinno wyjaśnić kwestię tego tu tytułu.)
Teraz uczynię kolejny wysiłek, żeby jednak coś istotnego na ów najważniejszy z ważnych tematów rzec. Zapłodniły mnie moje dydaktyczne rozmowy z Adasiem, którego, odłogiem dotąd leżący, ale chłonny i ciekawy świata, umysł mobilizuje mnie i inspiruje. A tutaj najbardziej zapłodniła mnie ta niedawna rozmowa na temat seksualnych problemów starożytnych cesarzy Kambodży.
A także przedwczorajsza awantura z jednym pajacem na Facebooku, który (i nie on pierwszy) przywalił mi miażdżącym we własnej opinii argumentem, że grappling to mniej lub bardziej skryta forma uprawiania pedalstwa. On oczywiście w pedalstwie nic złego nie widzi, ale ja widzę, no to właśnie... Itd.
Po prostu ten gość zachęcił mnie do przekierowania moich myśli na problem obecnego zeunuszenia. (Podczas gdy Adaś wręcz przeciwnie - i to właśnie się ładnie zazębiło. Aż iskry poszły!)
Postanowiłem postawić sobie mniej ambitne zadanie i jednak coś istotnego o tej DUPIE i jej roli w Historii w końcu powiedzieć, choćby nie było to na miarę wiadomego Magnum Opus. No więc mówię co mi przyszło do głowy...
Rzecz sama w sobie
Zawsze mnie fascynowała przyczyna tego, że ludzie późnych Cywilizacji już się nie mnożą i opanowuje ich jakiegoś rodzaju "pragnienie śmierci". Oczywiście powołuję się na to, co pisze o tych sprawach Spengler, ale jeśli już ktoś na to zwrócił uwagę, to potem samo rozglądanie się wokół, samo w sobie, potwierdza i wzmacnia tę hipotezę. Dlaczego jednak tak właśnie miałoby być?
Spengler jest trudny, może w związku z tym robić wrażenie mętnego i mało konkretnego, ale to tylko wrażenie, w dodatku błędne. Tutaj jednak już parę dziesięcioleci zastanawiam się nad przyczyną tego mało entuzjastycznego rozmnażania, tego pragnienia śmierci, i wciąż nie potrafię znaleźć dla nich jakiejś głównej istotnej przyczyny.
Oczywiście mamy dziś niesamowity poziom substancji chemicznie i biologicznie zbliżonych do żeńskich hormonów w wodzie i żywności - ale przecież trudno zakładać, że tak samo było w późnym Rzymie czy późnym Egipcie. Są i inne przyczyny, które mogłyby tu działać, ale przecież trudno bez dowodu przyjąć, że Rzym miał także swoje feministki, a Babilon swoją Szkołę Frankfurcką.
Coś mi jednak przyszło ostatnio do głowy, co by mogło stanowić główną i w sumie wystarczającą przyczynę coraz bardziej dziś powszechnego - nie bójmy się tego słowa! - zeunuszenia. Zeunuszenia, przejawiajacego się między innymi "równouprawnieniem" i marnym rozmnażaniem. Oczywiście - "równouprawnienie" jest narzucane "z góry", przez macherów i uszczęśliwiaczy świata, mających w tym swoje cele.
Jednak jest i druga strona zagadnienia - mianowicie łatwość, z jaką rzekomo normalni ludzie te rzeczy przyjmują. Czyli łatwość, z jaką przyjmują owo "równouprawnienie", plus łatwość, z jaką się nie mnożą, w ogóle zapominając o męskości i kobiecości, oraz o różnicach między nimi, jakie od milionów lat ludzie mieli w genach. Łatwość, z którą od może stu lat ludzie pozwalają, by wszystkie te sprawy warunkowały całkiem inne od genów, o tysiące lat trwającej tradycji już nie wspominając, czynniki.
Przyszło mi do głowy, że może tu grać ogromną rolę to, co się popularnie określa mianem "koedukacji". Dlatego "popularnie", że nie chodzi tu wyłącznie o mieszanie płci w edukacji, tylko wszędzie. Jednak na to mieszanie wszędzie nie ma chyba określenia, dlatego też mówi się o tym popularnie właśnie "koedukacja". Jest więc dzisiaj koedukacyjne wojsko, koedukacyjna policja, koedukacyjne parlamenty. Nie jest to językowo ścisłe, ale ma nawet swój wdzięk (wdzięk lekko zalatujący absurdem, co mi się podoba), i nie ma co przesadzać z językowym puryzmem.
Całkiem lubię introspekcję jako metodę spychologicznych studiów, więc teraz zachęcę moich P.T. Czytelników do zapuszczenia sondy we własne serce i odpowiedzenia sobie, i mnie, na pytanie... Czy łatwo jest przestawić się z ASEKSUALNEGO nastawienia do osoby przeciwnej płci na nastawienie SEKSUALNE?
A przecież wystarczy się rozejrzeć wokół siebie - ba, przypomnieć sobie własny zwyczajny dzień - żeby "odkryć", że bez przerwy obracamy się wśród osób przeciwnej płci, które dla nas jakiejś seksualnej zwierzyny łownej absolutnie nie stanowią.
Z tą zwierzyną nieco zażartowałem, ale chodzi o to, że, nawet jeśli jakoś tam w tych osobach ich płeć, i ewentualnie nawet ich seksualny powab, dostrzegamy, to jest to sprawa na dalekim planie, bo w realu ta dziewczyna jest koleżanką z roku, ten chłopak jest naszym sąsiadem na koncercie, ta kobieta to z księgowości, a ten (faktycznie przystojny, nie da się ukryć) mężczyzna nalewa nam co sobotę drinki. Itd. itd.
Więc my się na nich oczywiście nie rzucamy, żeby ich, jak to się mówi w fajnych romansach, posiąść. Jest to całkiem zrozumiałe, ale wcale nie zawsze tak było i wcale nie wszędzie tak jest nawet dzisiaj. Są takie miejsca, nie mówiąc już o tym, że kiedyś takich miejsc była zapewne większość, gdzie kobieta (bo na niej się teraz skoncentrujmy, z powodów niejako "technicznych") jest, przez sam fakt swego istnienia i swojego bycia kobietą, obiektem seksualnym, zwierzyną łowną i czym tam jeszcze chcemy.
W jednej wersji sama nie potrafiłaby się męskim zalotom, nawe najbardziej zdawkowym, oprzeć. W innej wersji nie ma na to ochoty, nie interesuje jej to, ale przecież co to obchodzi faceta. Te kobiety - w tych miejscach i w tych epokach znaczy - nie są bez przerwy... jak to powiedzieć... przez najróżniejszych facetów.... powiedzmy "poznawane" (w sensie starotestamentowym), ale to z bardzo konkretnych przyczyn.
Przyczyny te mogą być dość różne i działają albo pojedynczo, albo po kilka na raz. Jakie to przyczyny? No więc, po pierwsze, to, że światy kobiet i mężczyzn w wielu miejscach są, i w wielu epokach były, niemal całkowicie oddzielone. Haremy, ginecea, "domy meżczyzn" są tego znanymi przykładami, ale wcale nie są jakimiś niezwykłościami.
Drugim powodem, dla którego każda kobieta, która nawet znajdzie się oko w oko z mężczyzną, nie jest przez niego w sensie wenerycznym konsumowana, jest to, że te kobiety mają ojców, wujów i braci, ci zaś mają noże, a czasem nawet i AK-47. Mężczyźni mogą bezpiecznie napalać się na kobietę "jako taką", czyli sumie na cokolwiek w spódnicy (lub i bez niej, choć o to tam trudniej), w wieku w miarę nadającym się do spożycia - bo i tak mają świadomość, iż w większości przypadków skończyłoby się to dla nich szybką śmiercią.
Śpiewają więc rancheras, piszą wersze, wzdychają, czują się nastojaszczimi samcami. I mogą to wszystko robić, wolno im, w końcu jest to sprawa niemal zawsze czysto platoniczna. Natomiast kiedy już jakąś babę dorwą - wtedy... Klękajcie narody! Tak to działa i, moim zdaniem, stanowi to najistotniejszą część odpowiedzi na pytanie dlaczego tak mało w historii słyszymy o zapotrzebowaniu na Viagrę, żeby to tak figlarnie określić. Przynajmniej w tych okresach, zanim Cywilizację opanuje megapolitalny leming ze swym pragnieniem śmierci i niechęcią do płci przeciwnej.
Do tego oczywiście dochodzą różnego rodzaju religijne i społeczne tabu. Które tak samo działają, pozwalając mężczyznom wiedzieć kobietę jako z natury obiekt seksualny, a mimo to zapobiegają zbytniemu promiskuityzmowi.
Powie ktoś, że przecież dzisiaj jak najbardziej są różne przepisy i cały majestat (?) prawa broni kobiet przed nieproszonymi zalotami ze strony przygodnych mężczyzn. Dobra, zgoda, mogę się nawet zgodzić, że dzisiejsze prawo o "seksualnym molestowaniu" stanowi jakiś odpowiednik noża w bucie brata upragnionej przez nas, a przed chwilą pierwszy raz ujrzanej, dziewczyny.
Jednak faktem jest, że tamte społeczeństwa, nawet jeśli nie oddzielają od siebie bardzo radykalnie obu płci, jednak od tej naszej (?) dzisiejszej "koedukacji" są ogromnie dalekie. Tam chłop to chłop, a baba to baba - nie zaś kolega z pracy. Kobiety i mężczyźni mają inne role, funkcje społeczne, inaczej się zachowują, inaczej się noszą.
W końcu nawet rodzina, taka jak my ją pojmujemy, wcale nie jest w przekroju ludzkich społeczeństw aż tak powszechna. (Co pokazuje np. Ardrey.) Dopiero gdyby się nosili niemal tak samo, robili niemal to samo, byłaby prawdziwa "koedukacja". Taka, która, wedle mojej intuicji, mogłaby stanowić sedno badanego tu przez nas problemu.
Cytowałem kiedyś tutaj, w moim własnym tłumaczeniu, fragment z książki gen. Glubba o historii krajów arabskich, traktujący o schyłku tamtej arabskiej cywilizacji (w sensie potocznym, dlatego z małej, choć mogłoby być i z dużej), z paroma refleksjami na temat późnych i schyłkowych cywilizacji ogólnie, z naszą na czele.
Te refleksje gen. Glubba nie wydają mi się przesadnie głębokie - na pewno nic, co by się dało porównać ze Spenglerem - ale jest tam kilka interesujących rzeczy. Na przyład to, że w Bagdadzie schyłkowego okresu tamtej cywilizacji były kobiety lekarze, kobiety wykładowcy, "równouprawnienie" zaszło naprawdę daleko... A potem szybko to się skończyło, ponieważ kobietom przebywającym poza domem bez męskiej opieki groziło już zbyt wiele niebezpieczeństw.
I tak mi się to za każdym razem kojarzy, kiedy słyszę, że w jakimś Mumbaju, jak całkiem ostatnio, dziennikarkę zgwałcono zbiorowo, i to aż 23 razy. I nie jest to przecież pierwsze tego typu zdarzenie w ostatnich miesiącach. Zawsze mi to pobrzmiewa tym, co mi tak wpadło w pamięć w owym fragmencie z książki gen. Glubba.
Oczywiście, powie ktoś, że Indie to nie jest ta sama cywilizacja co nasza. Na co ja odpowiem, że w sumie jest, bo spenglerycznie to fellachy po własnej cywilzacji żyjące w pseudomorfozie cywilizacji zachodniej. Jak praktycznie wszyscy ludzie na ziemi w tej dobie. Nie chcę się tu wdawać w spengleryczne rozszczepianie włosa. Dla wtajemniczonych będzie to i tak zrozumiałe, dla innych i tak niezrozumiałe. Zreszą może akurat tej mojej, przedstawionej tu, hipotezy, nie należy pochopnie z tymi indyjskimi gwałtami wiązać. Mi się to kojarzy, ale może związku nie ma. Hipoteza nie na tym jednak buduje.
Co chciałem powiedzieć, i co jeszcze byłbym w stanie sporo rozwijać i motywować, to taka rzecz, że być może ta powszechna dziś zachodnia "koedukacja" jest z samej swej natury czymś bardzo niezdrowym, nienaturalnym, i ma ponure, daleko sięgające skutki. Skutki, które być może wyjaśniają niektóre charakterystyczne i trudne inaczej do wyjaśnienia przypadłości dotykające ludzi żyjących w schyłkowych, wielkomiejskich społeczeństwach.
Biologiczne i społeczne mechanizmy mogą tu być różne i potencjalnie bardzo złożone. (A trudno liczyć, by na tego typu badania ktoś dał wystarczające fundusze.) Jednak mnie osobiście wydaje się całkiem możliwe, że to po prostu ta, popularnie zwana, "koedukacja" jest odpowiedzialna za{o, i tu mi obcięło koniec, dopiero zauważyłem, ale w końcu wiadomo o czym mówimy, prawda?}
triarius
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz