Od własności nie uciekniemy - zgoda - ale za to ona ucieknie od nas jak najbrdziej. Jeśli już nie uciekła. (Na czym w zasadzie moglibyśmy skończyć, ale co tam - jeszcze trochę powiemy, bo to zaiste fascynujący temat.)
Jeśli ktoś się ucieszył tytułem, a potem umarł na serce przeczytawszy powyższe zdania, to po pierwsze doceniam autorytet, którym mnie darzy, a po drugie składam rodzinie szczere kondolencje i mogę się ewentualnie dołożyć do kwiatów. (Najchętniej do białych lilii, jeśli można.)
Rozmawialiśmy sobie niedawno o własności. Dodajmy do tego jeszcze kilka myśli. Na przykład wyobraźmy sobie, że ktoś nas pyta: "Skoro własność to tylko jeden z aspektów siły, to czy walka o własność jest z założenia bez sensu? Taka, do jakiej na przykład Coryllus nawołuje?"
Na co ja odpowiem, że oczywiście bez sensu nie jest. Walka o własność to w końcu walka o jeden z aspektów siły - zgoda? Z czego wynika, że jest to w sumie walka o całą siłę, choć akurat na jednym z jej aspektów się specjalnie koncentrujemy. "Czy nie da się nigdy", drąży ten nasz wyimaginowany ktoś, "Zdobyć własności bez siły? Nigdy? Na pewno?"
Zaraz - ustalmy sobie, że siła może być różnego rodzaju. Jeśli na przykład polscy ziemianie w zaborze rosyjskim potrafili, w znacznej części, jednak zachować swoje spore majątki, to nie wynikało to raczej z faktu, że każdy z nich mógł, z pomocą ewentualnie rodziny i czeladzi, odeprzeć atak rosyjskiej armii.
Musiało to jednak wynikać z jakichś przyczyn, tak przynajmniej pojmuje to Tygrysizm Stosowany. Jakich przyczyn? A na przykład takich, że owo ziemiaństwo być może stanowiło w jakimś istotnym sensie część ziemiaństwa całego imperium, które miało swoje znaczenie, pełniło jakąś tam rolę w całości, i w które władza uderzać nie chciała.
Albo też mogło chodzić o stan samych tych polskich ziem pod rosyjskim zaborem. O ich gospodarkę, o stan umysłów, postępy legalizmu i ducha kolaboracji w zestawieniu z potencjalnymi niepokojami... Naprawdę nie wiem, nie jestem żadnym znawcą tych spraw, ani tej akurat części światowej historii. Przekonany jednak jestem, że jakieś powody być musiały.
Teoretycznie mogło to być jedynie gapiostwo carskich urzędników, ale wątpię. Zapewne jakiś rodzaj siły - własnej lub zapożyczonej, w sensie na przykład sojuszników - dałoby się tam zidentyfikować. "No dobra", powie nasz ktoś, "a czy psim swędem nigdy się nie da zdobyć własności? Mówię o takiej sporej, o majątku. O czymś, co by miało już społeczne znaczenie... I dało nam z kolei siłę. Tak to nie może przebiegać?"
Oczywiście - może. Możemy dostać spadek po ciotce, albo, lepiej, po zakochanej w nas kurtyzanie, jak w przypadku Sulli. Możemy wygrać w karty, możemy wygrać w Totolotka (jak niegdyś wielokrotnie jeden z mędrców Europy), możemy obrabować starowinkę i wyrwać jej złote zęby...
No nie, to ostatnie to jednak, jak nieetyczne by to było, byłby skutek siły. W końcu starowinka starowinką, sztuczne biodra sztucznymi biodrami - ale sąsiedzi, konkurencja, policja w końcu (być może nawet, o ile akurat nie ma czegoś fajniejszego do robienia).
"Władza się może zagapić i pozwolić nam się (SŁUCHAJCIE SŁUCHAJCIE!) dorobić. Uczciwie." Niby może, choć jej się to raczej nie przydarzy. A zresztą taki majątek trzymany (choć uzyskanie go to ci innego) tylko z czyjejś łaski lub z powodu jego zaniedbania - po prostu nie jest tak naprawdę i do końca nasz. W tym rzecz. Nasze coś jest wtedy, kiedy zależy od naszej woli, a nie od woli kogoś innego. To chyba oczywiste, jeśli się już nad tym chwilę zastanowić?
"Czy siła zatem może wziąć się z własności, a nie odwrotnie, jak zdaje się głosić Pan Tygrys?" (Wciąż męczy nas ten gość.) Może zapewne, odpowiem, ale żeby tę własność potem utrzymać, musi ona albo być nieinteresująca dla ewentualnych konkurentów... Albo musimy mieć jakichś sojuszników, choćbyśmy o nich nawet nie mieli pojęcia... Albo też musimy być w stanie tej własności bronić, i to skutecznie.,,
Może niekoniecznie samemu, czy z paroma kolegami, ale stanowiąc na przykład "klasę średnią", którą władza uważa za potrzebną i której nie chce antagonizować... Część takiej klasy znaczy. Czyli poniekąd znowu sojusze. Można też, niczym jakiś Marcus Crassus... Ale milcz serce! Z tym, że to właśne stanowiłoby dobry przykład na takie odwrócenie kolejności. Z drugiej strony - czy ten Marcus Crassus majątek miał dlatego, że był bezsilny? Że jego przodkowie byli nikim? Otóż nie. To tak nie działa. Nigdy.
Trzeba raczej do tego Polaków - narodu szeroko, i słusznie, znanego ze swej niebywałej politycznej mądrości, żeby się najpierw rozbroić ("w pełni zawodowa armia", hłe hłe!), a potem płakać, że już niedługo ostatnie drzewa zostaną Niemcowi sprzedane. Oczywiście - j..bią nas ekonomicznie (i nie tylko) także z całej masy innych powodów, jednak kiedy coś od nas mogło zależeć, to się właśnie tak postępuje. I jeszcze ileż z tego radości było!
Na zakończenie rzucę kilka drobnych... Nawet nie wiem jak to nazwać... Haseł? Informacji? Faktów? Materiału do przemyśleń (wtedy nie "kilka")? Co by to nie było, rzucam! Otóż jeśli mamy jakąś "własność" na kedyt, to ona nie jest nasza. Jest tego, komu ten kredyt mamy oddać. Nie jest to całkiem oczywiste?
(Swoją drogą, jak widzę po zakończeniu, to nasze "zakończenie" pojawia się dziwnie daleko od końca. A te "drobne informacje" to dwie trzecie całości. Ech, nie masz to jak spontaniczność!)
Wydaje mi się, że dla wielu, na przykład przedsiębiorców, nie jest. Skutkiem czego swą, zaiste niewolniczą często, robotę uważają oni za jakieś niesamowite cudo, a swoją smętną egzystencję za najbardziej wolną z możliwych. Za egzystencję człowieka "posiadającego własność", of course. Że się zaśmieję.
Bzdura! Zastanówcie się chwilę, a przyznacie mi rację. Robol, jak go często pieszczotliwie nazywacie, miał kumpli, po fajrancie mógł mieć robotę w dupie, mógł zastrajkować... Wy nie możecie. Robol miał nad sobą szefa? Wy macie klientów - mnogich! Majster się swoich podwładnych nieco chociaż bał - wasi klienci się was boją? Czy może wprost przeciwnie? O kontrolach i innych Urzędach Skarbowych nie wspominam, bo wy to lepiej znacie ode mnie.
Tak samo, kochane ludzięta, jeśli z czegoś musisz płacić podatek - to o tyle ta rzecz nie jest twoja. (Nie wpadliście na to? Dobrze zatem, że mnie macie!) W związku z tym nawoływanie do wprowadzenia podatku pogłownego będzie czym? No właśnie! I za takie pomysły... Powinno się tych ludzi...? Cenić i kochać? Brawo! To właśnie chciałem rzec!
Szlachcic z założenia podatków nie płacił - był zatem posiadaczem. Na przykład po szwedzku "szlachta" nazywała się "frälse" - czyli coś jak "zwolnieni (od powinności)". Powinności płacenia podatków oczywiście. (No bo przecież nie od służby wojskowej!)
Ta nazwa fukcjonowała już w czasach, kiedy monarchia sobie tę szlachtę wedle woli tworzyła lub niszczyła, a ona czuła się militarno-urzędniczą elitą państwa - dlatego "zwolnieni", bo to łaska monarchy jednak była. Choć ten monarcha bardzo musiał uważać, żeby popularności wśród tej szlachty za bardzo nie stracić, więc mamy tu to, cośmy sobie wcześniej. (Teoria gier po prostu!)
Oczywiście w praktyce to tak ładnie zazwyczaj nie wyglądało i szlachta też się do utrzymania państwa dokładała. Jednak oficjalnie była z płacenia "zwolniona" i miała satysfakcję, to raz. A po drugie - kto twierdzi, że o tyle o ile płaciła, jej "własność" nie przestawała być naprawdę jej?
Powie nasz wyimaginowany człowiek: "A co ze służbą wojskową? Tej szwedzkiej szlachty, powiedzmy? W siedemnastym wieku, kiedy to Gustaw Adolf? I tak dalej. Ale w ogóle - na przykład rycerzy dużo wcześniej?" Sami kiedyś tu mówiliśmy, że to też w pewnym sensie był podatek. Chodziło nam wtedy o to, że wcale nie jest takie pewne, iż podatek progresywny jest wynalazkiem najnowszej doby "socjalistów i innych tego typu mętów".
Podatek z krwi i potu, o kosztach, ogromnych przecież często, nie wspominając, to też nie jest całkiem nic. No, ale jednak ta szlachta, ci rycerze, robiliby zapewne całkiem to samo, gdyby nie musieli. Oczywiście raczej na własny rachunek, a nie w interesie swego władcy, ale jednak. A poza tym, znowu - kto tu niby twierdzi, że ten podatek krwi, potu i realnych kosztów (koń, zbroja, szkolenia itd.) nie ujmuje ich majątkowi odpowiednio znacznej części jego wartości?
Jeśli ów rycerski obowiązek pojmujemy jako KOSZT - a nie na przykład jako możliwość robienia tego co się lubi, a przy okazji pokazania się na dworze i zadbania o karierę synów, oraz dobre małżeństwa córek - no to oczywiście majątek takiego rycerza, jego zamek, jego pola i lasy, wioski i ich mieszkańcy, wszystko to było jednak własnością monarchy. Przynajmniej częściowo.
No to tak żeśmy się zabawili z tą własnością - cieszmy się tym co się udało z nią zrobić, bo zapewne jest to dokładnie tyle, ile z własności kiedykolwiek w życiu spotkamy. My - a także nasze ewentualne wnuki i, jeszcze mniej prawdopodobne, prawnuki.
O cholera, zapomniałem... Oczywiście, jeśli nie możemy czymś w pełni wedle swojej woli dysponować - jeśli na przykład musimy zatrudnić lesbijkę, albo Papuasa (z całym szacunkiem, to tylko przykład), albo 50% kobiet, albo Józefa Bąka... Lub jeśli powiedzmy nie możemy odmówić obsłużenia kogoś, kto nam się nie podoba. To to oczywiście także nie jest już nasza własna własność.
Jeśli na swojej posesji nie możecie bez pozwolenia wyciąć drzewa, wykopać studni do środka ziemi, albo powiedzmy postawić fontanny - to na ile, że spytam, jest to wasza posesja? Czy to znaczy, że wszelkie podatki są be? Nie, nie są i nawet możemy się, w optymalnych przypadkach, cieszyć, że to coś "może nie jest całkiem moje prywatne, ale jest na pewno nasze polskie". Jednak raz - nie widzę tu żadnego podobnego przypadku, a dwa - mówimy w tej chwili o prywatnej własności.
Choć tyle to chyba nawet najmniej bystry z moich P.T. Czytelników (nie wykluczając nawet tych służbowych - w końcu dlaczego nie prowadzą prywatnych firm, prawda?) potrafi zrozumieć. Z czego wynika... Co właściwie? No dobra - to już sobie potraktujemy jako zadanie domowe na jutro.
triarius
Traktat o władzy
OdpowiedzUsuńAutor: Bertrand de Jouvenel
Buziaczki.
Jeszcze raz jak to zauważył mistrz-nauczyciel:
OdpowiedzUsuń"Ale prawdziwy książę i mąż stanu chce rządzić, a prawdziwy człowiek interesu chce tylko być bogaty.(...) Można szukać łupów przez wzgląd na władzę i ubiegać się o nią przez wzgląd na łupy. Kto dąży do zwykłych korzyści ekonomicznych, jak w dobie rzymskiej Kartagińczycy, a dzisiaj w o wiele większym stopniu Amerykanie, ten nie jest zdolny do czysto politycznego myślenia."
I tu liegt der Hund begraben - od własności nie uciekniemy ale kramarze do niej pędzą.