Amalrykowi, który mnie swoim komętem podpuścil, żebym coś po dłuższej przerwie napisał.
Autor
* * *
- Rozmawiamy z panem Przywałko z Przaśnej, zasłużonym drużynnikiem Bolesława Chrobrego. Panie Przywałko, mógłby pan słuchaczom radia Flamingo-Lemingo powiedzieć, czy jest pan szczęśliwy?
- Dyć... Wciurności! Niech tylko złapię za topór, to cię @#$%...
Nie jesteśmy niestety w stanie z całą pewnością stwierdzić, że tak właśnie wyglądałaby rozmowa pomiędzy wojem Chrobrego a współczesnym reporterem radia dla lemingów (a są jeszcze jakieś inne?), i możliwe, że nigdy tego nie będziemy na pewno wiedzieli. W dodatku nie jest wykluczone, że ten czy ów TW wytknąłby nam językowe anachronizmy, bo np. słowo "dyć" nie występowało w dokumentach pisanych sprzed XIV w., a "wciurności", wprawdzie występuje już w Rękopisie Jakimśtam, ale w znaczeniu "erotyczna pieszczota o nieco gejowskim charakterze", więc nie za bardzo pasuje. (Słowo "gejowski" jest tu swego rodzaju cytatem, więc nie zniżyłem się do jego użycia wprost!)
Uniknęliśmy jednak dzięki takiemu początkowi długiego i pokrętnego zdania na wstępie, które wprawdzie idealnie by poniekąd pasowało do powagi naszej zamierzonej rozprawy, ale uśpiłoby ewentualnego czytelnika, dzięki czemu moglibyśmy mu potem wmówić cokolwiek, ale co z tego za radość, skoro i tak nic by mu w duszy nie zostało i o jakichś skutkach naszego zasiewu można by tylko naiwnie pomarzyć.
Prawdopodobne jest w każdym razie (żeby do naszego błyskotliwego wstępu jeszcze na chwilę wrócić), że woj Chrobrego odpowiedziałby naszemu reporterowi w całkiem podobnym duchu, a to tutaj jest dla nas najważniejsze. Gdybyśmy chcieli dokonać bliższej analizy reakcji naszego dzielnego wojaka na zadane mu pytanie, stwierdzilibyśmy, jak sądzę, że po pierwsze - nie zrozumie on go po prostu; po drugie - jeśli już jakoś zrozumie, to opacznie; po trzecie zaś, że jeśli nawet jakimś cudem zrozumie, i niezbyt opacznie, to z pewnością uzna pytającego za infantylnego głupka, a może nawet... No tego tam, co wiadomo.
Jeśli się w to wmyśleć i wczuć, to wydaje się to, jak sądzę, dość oczywiste, choć przecież z drugiej strony jest to szokujące, bo nam teraz nigdy by do głowy nie przyszło, że w pytaniu o czyjąś szczęśliwość, w poszukiwaniu szczęścia i o szczęściu wte i wewte rozmawianiu, może być coś niewłaściwego. Prawda?
Jest to - bez żadnego powoływania się na święte księgi! - bardzo szpęglerystyczna myśl, że oto na pewnym wczesnym etapie rozwoju cywilizacji (w potocznym sensie, dlatego z małej) żaden poważny człowiek o szczęściu by nie zachciał publicznie rozprawiać, jeszcze kawałek wcześniej w ogóle nie chciałby, i by zresztą nie potrafił, na ten temat w ogóle rozmyślać, no i gdzieś tam na podobnie wczesnym etapie w ogóle by tego pojęcia nie potrafił zrozumieć.
Ani woj Chrobrego, ani bijący się co dzień z leśnymi niedźwiedziami bartnik, ani chodzący na rękach po jarmarkach jongleur, ani ciągnąca za wojskiem niewiasta o komercyjnym podejściu do swej niewieściej cnoty, ani ksiądz biskup, ani... Ani w ogóle nikt. Powie ktoś, że taki Duns Scotus albo Św. Tomasz z pewnością o szczęściu coś tam sobie myśleli, wiedzieli co to takiego, i zapewne co najmniej jeden z nich coś nawet o nim napisał. OK, odpowiem, ale jednak oni byli, mniej lub bardziej, zanurzeni w literaturze i myśli antycznej, więc wiedzieli, co te różne Platony, Sokratesy, Cycerony i Marki Aureliusze o szczęściu sądziły.
Spytalibyśmy jednak o to samo - o szczęście znaczy - Scypiona Afrykańskiego czy innego Temistoklesa... Choć oni faktycznie dość późni, więc może nie pasują... (Późni szpęglerycznie, ma się rozumieć.) Niech zatem będzie (ze sporym zapasem sobie ich weźmy) król Priam czy inny Achilles... No i taki to zapewne by nie zrozumiał o czym mówimy, a niewykluczone, że bez słowa by nas przebił mieczem, albo klasnął w dłonie i wymownym zmarszczeniem brwi zlecił ukaranie nas za taką bezczelność (alternatywnie za bełkot, również bezczelny wobec dostojnej i poważnej osoby) swoim niewolnikom.
Jak się tak zastanowić, to całkiem sensowną wydaje się myśl, że - o ile najpierw w każdej cywilizacji o szczęściu nikt nie rozmawia i się nad nim nie zastanawia, to potem nagle o niczym innym się nie mówi, o niczym innym się nie myśli... Nawet jeśli samo to słowo niby nie pada, a mowa jest o "wolnym rynku", "sprawiedliwości społecznej", "likwidacji głodu czy nędzy", "legalizacji marihuany", "wolności", "równości płci", i tysiącu innych dźwięcznych haseł.
O "Postępie Ludzkości" oczywiście nie zapominając, bo on ci jest wisienką na tym torcie i pojęciem niejako nadrzędnym. Pod tym wszystkim kryje się jednak jakaś tam wizja "szczęścia" i nieznające żadnych wątpliwości przekonanie, iż szczęście właśnie jest tym, o co chodzi. Tym, co stanowi cel. Cel jak najbardziej, choć w realu o wiele częściej alibi. Alibi absolutnie niezbędne, ale też usprawiedliwiające wszelkie absolutnie działania - z najobrzydliwszymi akurat na samym czele.
Jak to celnie ujął Szpotański, stwierdzając, że naziści byli durniami, skoro nie wpadli na pomysł, by głosić, iż "tortury to gumanisticzieskije manikiury", a "w piecach krematoryjnych wytapia się nowe". Jakoś tak to brzmiało, sens w każdym razie był ten. "Nowe" to oczywiście inne określenie na "przyszłe szczęście Ludzkości", a "gumanisticzieskije" to "prowadzące do przyszłego Ludzkości szczęścia". Ex definitione.
No dobra, powie ktoś, Pan Tygrys jedzie po humaniźmie niczym jakiś, nie przymierzając, Korwin... Choć Korwin przecie Postęp kocha jak cholera, i niech mi nikt nie mówi, że nie podoba mu się "Ludzkość", skoro marzy o globalnym świecie rządzonym przez "wolny rynek". (I ukrytych za kulisami cynicznych macherów z służb. No bo przecież AŻ takim idiotą nie jest, żeby ich nie przewidzieć. A poza tym, ktoś przecież go podpuszcza i, jakoś tam także, wspiera. N'est-ce pas?)
No dobra, powie jakiś lingwista z dawniejszą, prlowską jeszcze, albo i wcześniejszą, maturą. A co z makarios? Co z felix?
A ja na to odpowiem: "tych to my sobie, Deo volente, weźmiemy na warsztat następnym razem". Na razie tyle. Dzięki za uwagę.
triarius
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz