Należy przypuszczać, że w stanie źwierzęco-pierwotnym każdy pierwotny źwierz zna swoje miejsce w hierarchii i w sumie się z nim godzi. Oczywiście, źwierz stara się z reguły swą pozycję poprawić - z tego w końcu cała ta hierarchia się bierze i cała ta dynamika - ale kiedy widzi, że to głową w ścianę, z motyką na słońce i kijem Wisłę, to wtedy źwierz...
Albo więc cieszy się swą pozycją omegi - która w końcu zapewnia mu swego rodzaju immunitet pariasa, w sensie, że je ostatni i wszyscy go popychają, ale jednak nie grozi mu codziennie pojedynek na kły i pazury z alfą, czy aspirującymi betami, przede wszystkim zaś nie ma na głowie odpowiedzialności za swe stado, plemię, czy inną watachę... Kobiety na niego nie lecą, raczej żyje właśnie w celibacie, ale też, dzięki zjawisku psychologicznej kastracji, któremu wszelkie autentyczne omegi z urzędu niejako podlegają, niezbyt go to martwi...
Albo też jest właśnie tą alfą i cieszy się tym najwyższym z możliwych szczęść dostępnych dzikiemu źwierzowi - czyli statusowi alfy, z jego powodzeniem u kobiet, z wynikającą z tego miłego faktu perspektywą, że jego potomstwo będzie jako gwiazdy na niebiesiech, jako piasek w morzu, i posiądzie ziemię... Plus emocjonującym, pełnym przygód życiem... Plus możliwością przykopania każdemu zgodnie z własnym humorem... I tak dalej...
Godząc się i przyjmując, jak to się mówi, z dobrodziejstwem inwentarza fakt, że jest jako ten opisywany przez Frazera Król Lasu znad jeziora Nemi, co to ciągle na czatach, ciągle z mieczem w dłoni, ciągle wypatruje czającego się nań w zaroślach wroga... I wie, że nie dane mu będzie słodko i niewinnie umrzeć po długim i beztroskim życiu na starczy uwiąd i sklerozę, tylko właśnie jakiś nowy kandydat, jakiś kolejny konkurent, jakaś nowa, młodsza alfa... Pozbawi go w sposób gwałtowny i nieprzyjemny życia...
Nie mówiąc już o autentycznej trosce o losy stada czy plemienia, o nieprzespanych z tego powodu nocach, o posiwiałych w końcu, z czasem, z tego powodu włosach, obwisłych policzkach, wyliniałym ogonie... Wszystko ze stresu, ten zaś spowodowany odpowiedzialnością. Jak wykazano swego czasu w (okrutnym, ale chociaż pouczającym) eksperymencie na małpach, taki szympans wrzodów żołądka dostaje nie wtedy, kiedy go po prostu kopią prądem, tylko kiedy wie, że za jego błędy kopią prądem jego szympansich współbraci. I od tego taka alfa po prostu uciec nie może!
Jednak mówiliśmy o stanie naturalnym i źwierzętach - nawet gdyby tymi źwierzętami mieli być ludzie. A jak jest z ludźmi - tymi, którzy się już nieco (albo i wiele) oddalili? Którzy mają tę swoję korę i sobie nią kompinują, nie będąc już, przynajmniej bezpośrednio, poddani wszechwładzy swych biologicznych, naturalnych, źwierzęcych instynktów? Oddalają się - powie każdy wart soli którą zjada Ardreyista-Tygrysista - przywiązani jednak przecież do tych instynktów taką grubą gumą od bungee.
Nie, zgoda! Jednak faktem jest, że się oddalają i sobie kompinują, więc wszystko to robi się o wiele bardziej złożone. TO jest faktem, choć także faktem jest (dla Ardreyisty-Tygrysisty), że bardzo daleko i na bardzo długo od biologii i instynktów nie uciekniemy.
No więc, tak sobie myślę, że dzięki tej korze i oddaleniu się jednak nieco od tych pierwotnych instynktów możliwy jest u człeka m.in. zdrowy odruch anarchizmu. Czyli, że nam się cała ta hierarchia, cała ta piramida, nie widzi i nie podoba, i my ją... Chętnie byśmy roztentego - jednak nie tak, że od razu, w miarę jak my ją roztentegowujemy, wchodzimy w buty tej niewyspanej, siwiejącej z poczucia odpowiedzialności za całość, prześladowanej przez żądze zakochanych i pragnących (choć nieświadomie, tu kłania się samolubny prof. D.!) by ich alfa-potomstwo jako te gwiazdy na niebiesiech, jako ten piasek w morzu, samic...
Nie! Taki anarchista - a mówimy tu w tej chwili o zdrowym odruchowym anarchiźmie, nie o jakichś ideologiach czy Kropotkinach - po prostu sobie całą tę hierarchię swego stada czy plemienia odrzuca. Jemu się ona nie widzi, jemu się ona nie podoba, on się nie poczuwa ani do odpowiedzialności i siwego włosa alfy - groźnej i wspaniałej, ale targanej stresem i skazanej na los Króla Lasu...
Ani też nie chce sobie siedzieć w kącie na tyłku i cieszyć się, że jeszcze żyje i może mieć wszystko w głębokim lekceważeniu... Jak to omega. Czyli jak jakiś pijący denaturat kloszard. Albo oglądająca "Taniec z Gwiazdami" gospodyni (?) domowa.
Wydaje się w końcu dość naturalne, że spora kora (rym zamierzony!) i aktywna sprzyja temu, by sobie świat wyimaginowany mentalnie stwarzać, oraz ze światem faktycznym mentalnie się nie godzić. Lepszy świat mogąc sobie bez trudu, za sprawą i pomocą tej kory właśnie, wyobrazić.
Mamy więc tak, że praktycznie każda młoda i pełna energii, potencjału i ambicji jednostka (z tych obdarzonych grubą i zdolną do kompinowania korą) czuje się, w całkiem naturalny sposób i z naturalnych przyczyn, postawiona ZBYT NISKO w hierarchii (swego stada czy plemienia)... I w sposób naturalny zazdrości alfie jego niezliczonych kobiet, platynowych kart Visa, pokazywania się trzy razy dziennie w telewizji, puszystego ogona, pełnego przygód i niebezpieczeństw życia...
Co jest naturalne, choć, patrząc z meta-poziomu, niezbyt w sumie mądre. (I tu znowu lewak od "samoblubnego genu" wystawia swój paskudny łeb.) No, ale kto na to patrzy z meta-poziomu? (Poza lewizną i nami, znaczy. Zabawne połączenie!) My tutaj, zgoda, ale jaki to ma wpływ na ambicje i odruchy takiego młodego ambitnego, który czuje się w swym stadzie czy plemieniu niesprawiedliwie niedoceniany, więc sobie szybko wymyśla lepsze o niebo stado czy plemię...
I (bo co go to kosztuje) sobie je, mniej czy bardziej realnie, mniej czy bardziej mózgowo i w oderwaniu od rzeczywistości, wprowadza w życie. W przestrzeni między czystymi, platonicznymi marzeniami i realnym działaniem.
Możemy się na to wściekać (my starzy i mądrzy), możemy się z tego wyśmiewać, ale trudno tego w sumie nie zrozumieć. To W TYM sensie należy z pewnością interpretować słynne (i mające wielu autorów) stwierdzenie, sprowadzające się do tego, że w młodości wypada być lewicowcem, ale w wieku dojrzałym już nie.
Mieliśmy Ardreya, teraz będzie szczypta Spenglera, do kompletu. Tak sobie właśnie myślę, że - spenglerycznie rzecz ujmując - taki, poniekąd naturalny, wynikający z wad i zalet młodości, oraz naszej rozbuchanej i w sumie nie bardzo mającej co z sobą zrobić, więc czas sobie zabijającej (tutaj także "Taniec z Gwiazdami"), mózgowej kory, anarchizm, to może być dość i OK dla Człeka Faktów.
Czyli człeka normalnego, niepozbawionego hormonów i społecznych instynktów, które to nam Mama Natura przez miliony lat wdrukowywała, i całkiem nieźle, wbrew temu, co się nam ostatnio wmawia, jej sie to udało. Mówimy teraz o człeku nie całkiem przez rozszalałą korę zdominowanym. No i taki człek albo się buntuje w ten młodzieżowy sposób, albo się nie buntuje.
A ponieważ społeczeństwo dalekie jest - jak wszystko co ziemskie - od doskonałości (a niektórzy twierdzą nawet, że od pewnego czasu wciąż od niej dalsze), więc i jednostki dojrzałe intelektualnie i emocjonalnie, także mogą się z hierarchią swego (ale właśnie nie do końca swego, w tym rzecz!) stada, plemienia, czy społeczeństwa nie zgadzać.
No i mamy wtedy różnych Diabłów Stadnickich (mój krewny by the way, choć nie przodek), czy innych upiornych warchołów, albo i bez porównania bardziej ideowych i bezinteresownych buntowników. (Bo buntownikiem się albo jest, albo się nie jest. To sprawa taka jak wzrost, czy skłonność do łysienia.)
Ludziom jednak Prawd... Przypominam, że mam na myśli spengleryczne rozróżnienie Prawd od Faktów, oraz ludzi, którzy się jednym czy drugim kierują. Ludziom Prawd zatem - tym (by użyć języka Brantome'a w przekładzie Boya) "mózgowcom", co to im kora bez żadnej kontroli czegokolwiek szaleje, kreując wizje, hiper-logiczne i całkiem oderwane od rzeczywistości (ale za to jakie uwodzicielskie i o ile od rzeczywistości lepsze, ach!) świata interpretacje i modele.. Tym więc... Niech będzie po prostu "ludziom"...
Więc im to po prostu nie wystarcza. W ich oczach taki zwykły odruch anarchii, to goły i trywialny Fakt. Zresztą to samo mamy na przykład z liberalizmem. Dla takich ludzi liberalizm to także goły i trywialny Fakt. Fakt, a więc nic pięknego, nic ważnego, nic wzniosłego... Nic PRAWDZIWEGO w końcu. Jak się takim czymś podniecać?! Jak takie coś miałoby sprowadzać człeka z drogi ku lepszej, PRAWDZIWEJ wreszcie przyszłości, lepszemu i PRAWDZIWEMU wreszcie światu...?
Mamy więc, w miejsce mniej lub bardziej REALNEGO liberalizmu, w miejsce mniej lub bardziej realnego i naturalnego anarchizmu, anarchizmy wyrozumowane różnych szczerych i (ach, jakże!) bezinteresownych kniaziów Kropotkinów... Albo mamy liberalizmy mózgowe, "korowe", niewyrastające z (wulgarnych dla tego typu ludzi) Faktów, nie ograniczone ułomnością i niedoskonałością wszystkiego, co ziemskie... I w ten oto sposób otrzymujemy np. libertarianizm i inne tego typu ideologie.
Swoją drogą, choć to cholernie śliski temat, oraz nie całkiem organicznie się z naszym dotychczasowym wywodem splata, jednak wśród tych moich nocnych myśli była i taka, że jednak może i tutaj toczy się owa podziemno-podskórna, często nieświadoma, podjazdowa walka, która zdaje się splatać w miłosnym-lecz-nie-tylko uścisku naszą faustyczną cywilizację i cywilizację...
No tych... Tych, co to czasem są nami, albo całkiem takimi samymi jak my... A czasem całkiem nie są, bo są lepsi... Albo może (innym razem) niekoniecznie lepsi, ale tacy biedni, tacy biedni, że jak my byśmy mogli im cokolwiek zarzucić? Ale często są lepsi, no bo oni akurat potrafią grać w te klocki, a my nie. Ale w inne klocki grać nielzia - nie mamy prawa nawet o tym pomyśleć!
Jak im akurat wygodnie. Chodzi, jak się już może ktoś domyślił, o (spenglerycznie rzecz biorąc) ten istotny i wciąż aktywny odłam pradawnej Magiańskiej K/C, o którym, z takich czy innych powodów, zawsze głośno. No i w końcu panowie "von" Mises i Rothbart, wynalazcy, jak rozumiem, libertarianizmu i "prawdziwego" - czyli mózgowego i nie liczącego się z wulgarną rzeczywistością, czy ludzkimi instynktami - liberalizmu, to byli właśnie ludzie wyszli tej specyficznej grupy. I zapewne nie oni jedyni.
No i tak sobie myślę, że może w tym jednak jest to, że oni całkiem nie rozumieją i nie potrafią zaakceptować naszego faustycznego państwa i narodu. Bo, jeśli mamy wierzyć Spenglerowi, a ja mu wierzę i bardzo ładnie mi się to właśnie zgadza, to każda K/C ma swoje własne rozumienie takich spraw, a on mają takie, które Spengler nawet b. dokładnie opisał.
Żyjąc wśród nas i w dużej mierze zapewne uważając się za jednych z nas (niby czemu nie?), jeśli jednak coś w ich wychowaniu (bo nie chodzi zapewne o żadne gołe geny), w ich tradycjach, w filozofii, którą mimowiednie nawet nasiąkali, jest coś z tej ichniej pradawnej K/C... No to dla nich rzeczywiście nasze państwo i nasz naród (nie mówię tu o polskim, tylko o wszelkich państwach i narodach rozumianych na sposób "zachodni") muszą być ANATEMĄ!
Ci ludzie, w takim wypadku, co im całkiem chętnie przyznaję, wcale nie muszą być żadnymi oszustami, idiotami, czy zbrodniarzami (Marks i inni tacy też, a nawet być może częściowo i Trocki) - oni właśnie są cholernie wierni własnym przekonaniom i, często, w tym bezinteresowni! Te przekonania są ze swej istoty religijne, lub, ostrożniej, quasi-religijne, a ta bezinteresowność także być może jest bezinteresownością religijnych fanatyków i proroków. (No bo dobre uczynki w sensie inwestycji, żeby potem balować w Raju, to raczej późna, mieszczańska i liberalna idea. Z autentycznymi prorokami ma to raczej mało wspólnego.)
Marks rozwalał państwo, Trocki rozwalał państwo (w odróżnieniu od takiego Stalina czy Putina) - a cóż'że innego czyni "von" Mises czy Rothbart? (Że spytam.) Uważam, że sprowadzanie WSZYSTKIEGO do geszeftu, forsy, oraz brzydkich skłonności odwiecznych handlarzy czy lichwiarzy, jest zarówno naiwne, jak i dość, w sumie, chamskie. Na pewno jest tego sporo, ale tego sporo jest przecież niemal wszędzie. Czy w Polakach na przykład nie?
Oczywiście często chodzi o forsę, ale też forsa - od ponad dwustu lat stanowi o praktycznie wszystkim, z wielką polityką na czele. To się na naszych oczach zdaje kończyć (co genialnie przewidział Spengler), ale wciąż jeszcze trwa i długo jeszcze się definitywnie nie zmieni. A jeśli tak, to cóż się dziwić, że droga do władzy, do Nowego Świata, Nowego Człowieka, Prawdy i Raju Na Ziemi, wiedzie przez zdobycie ogromnego majątku?
Przyznam, że naprawdę wkurza mnie powtarzanie przy każdej okazji, że "jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze". Jest to dowcipne (jeśli się to słyszy raz, góra dwa razy), jest to w interesujący sposób cyniczne... To z pewnością jakiś pradawny szmonces. Powiedziałem to już kiedyś w jednym tekście, Jarecki cały ten mój tekst opublikował na jakimś lewackim blogowisku, i był niezły ubaw, bo rebe Bratkowski, z wirtualną pianą na pysku, nawymyślał mi (i Jareckiemu chyba też) od "antysemitów". (A skąd on, że spytam, wie, jaki jest mój stosunek do Arabów?! Na przykład Palestyńczyków?)
Wracając do wątku głównego, pragnę zakończyć stwierdzeniem, że moim zdaniem warto analizować opisywane tu zjawiska z opisanego tu punktu widzenia. Na odmianę. Bo niewykluczone, że może to się okazać płodne. I niewykluczone nawet, że właśnie TU leży prawda o tych sprawach. ("Prawda" z małej litery, uwaga!)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
@ Tygrys
OdpowiedzUsuńDrążysz myśl o magiańskiej formie państwa pasożytującego na obumierającym ciele naszej faustycznej K/C (oj nieładnie, nieładnie – istnieją już wyspecjalizowane instytucje do śledzenia takich brzydkich skłonności).
No ale puki jeszcze możemy to sobie pozwalajmy!
Tak myślę, że ci wszyscy „poruszyciele z posad bryły Świata” to też mogą opowiadać ,iż sobie obserwują takie różne źwierzątka , i stąd rodzące się ich propozycje są też najbardziej cool i w ogóle zajebjaszcze, tylko rozwiązanie jakie próbują nam zaordynować nie pochodzi tyle z obserwacji życia watachy wilków (czy stada lwów) co mrowiska (ew. ula).
Sam też czasami wzdycham do owych arkadyjskich czasów (ma się rozumieć naszej faustycznej K/C) kiedy to praw się nie ustanawiało, tylko je odkrywało, a forma państwa w swoim dobrze rozumianym interesie, dopuszczała wszystkich co bardziej krewkich osobników aspirujących do „alfowania”, do satysfakcjonującego ich poprawienia swej pozycji na drabinie społecznej (najczęściej drogą uzdrawiającego upustu krwi , poprzez wykazanie swych przewag w zdolnościach wojennych na podobnych osobnikach z innego plemienia).
Ale tempora mutantur et nos mutamur in illis, więc i my doczekaliśmy się na koniec wszechwładzy kramarzy i ich heroicznych czasów łokcia i procentu .
Jak to powiedział klasyk minęły już czasy gdy „...to co miało wartość nie miało ceny, teraz co nie ma ceny nie ma też wartości.”
Nawiązując do tego powiedzonka, co to gdy nie wiadomo o co chodzi...etc, to uwierz mi nigdy mi się ono nie podobało, ani po raz pierwszy gdy je usłyszałem ani tym bardziej po raz enty – to straszna tandeta, ale owszem jest ono w typowym szmoncesowym „klimacie”.
Zresztą nie trudno się domyślić, iż każde reductio ad pecuniam w ostatecznym rachunku, sprowadza się do zamysłu przetworzenia społeczności wszystkich aspirantów do „alfozy” ,w stadko ogłupiałych mułów zapierdalających od rana do nocy w nieustannym kieracie i marzących od czasu do czasu, w chwilach wolnych, po oczadzeniu się wódką , o tym co zrobią z główną wygraną po trafieniu kumulacji w totka.
A gdyby przypadkiem trafił się osobnik o znacznie wyższym niż przeciętna poziomie energii (co to mało mu tego kieratu na dwóch etatach) to rzuci się mu jakiegoś pornola, czy inna Dodę w TV i mają spokój .
Tak to dzień po dniu, rok po roku mamy postępującą lemingozę, której ostateczną formą będą owe: „Bez serc, bez ducha to szkieletów ludy...”
Po czym tym wszystkim szkieletom jakiś Lagerfuehrer będzie mógł kiedys śmiele rzec:
"Tu trembles, carcasse, mais tu tremblerais bien davantage si tu savais où je vais te mener! "
Ale wszystko ma swój kres na tym lichym Świecie i jak powiada Spengler:
„(…) Tym samym jednak pieniądz znajduje się u kresu swych sukcesów; zaczyna się ostatnia walka, w której cywilizacja przybiera swą finalna formę: walka pomiędzy pieniądzem a krwią.
Wyłonienie cezaryzmu łamie dyktaturę pieniądza i jej polityczny oręż : demokrację.(…) Prawo potrzebuje( …) dostojnej tradycji, ambicji mocnych rodów, która znajduje satysfakcję nie w gromadzeniu bogactw, lecz w zadaniach prawdziwego władania, poza wszelkimi korzyściami finansowymi. Jedna władza może być obalona tylko przez inną władzę , nie przez jakąś zasadę… Pieniądz będzie przezwyciężony i zniesiony tylko przez krew.(…)”
Więc może nie wszystko jeszcze stracone.
@ Amalryk
OdpowiedzUsuńBardzoś to ładnie i dorzecznie ujął.
A co do miłych drobiażdżków - jakie śliczne francuskie akcenty! Ja na moim obecnym systemie nie mogę ich produkować, ba - nawet Davila porządnie nie mogę już napisać...
Swoją drogą skąd masz taki ładny cytat z S.? Przecież w tej rodzimej wersji TEGO być nie mogło! To ze mnie może?
Pzdrwm
@ Tygrys
OdpowiedzUsuńA widzisz! Nawet moje castrato Opus Magnum coś nie coś w sobie zawiera.
Zaś ten cytacik autorstwa Henri Turenne de La Tour to motto z Księgi piątej "La gaya scienza" F. Nietsche'go (onegdaj spodobał mi się był szalenie, zresztą nawet bardziej niż same dzieło w którym nań trafiłem...)
Ale do rzeczy! Czy my aby doczekamy tego "zniesienia pieniądza przez krew"?
Bo po krótkotrwałym narodowym przebudzeniu Europy, na poczatku ubiegłego wieku, to mamy tylko pełzającą neokomunozę i zielone swiatło dla różnej maści okurwieńców: od dewiantów seksualnych po ekologicznych i innych tam wielorasowych tolerancjonistów.
Żeby się tylko nam tak nie stało, że dostaniemy Cezara w prezencie od sowieciarni - no to by był dopiero chichot Historii, ja pierdziu!
Konwencję rozumiem, ale nie mogę się powstrzymać przed zwróceniem uwagi, że jednak w stadach zwierząt - zwłaszcza wilków - ustalenie miejsca w hierarchii odbywa się najczęściej bez krwawej walki. Więcej w tym warknięć i napinki niż mokrych fantazji darwinistów. Zupełnie jak u ludzi zresztą.
OdpowiedzUsuńMnie zastanawia czy w naszej sytuacji materialna baza faktycznie nie determinuje nam nadbudowy. Możemy tęskić za organicznym społeczeństwem odkrywającym, a nie tworzącym praw, szanującym zasadę subsydiarności, z arystokracją pielęgnującą rycerskie cnoty i tak dalej, ale czy teraz, gdy przemysłowe środki kontroli i inwigilacji są tak banalnie tanie, osiągalne i skuteczne w ogóle możliwy jest odwrót od pieniężnej demokracji? Czy kopiąc dołek ręką, gdy obok nas leży łopata, możemy jej nie użyć? Niby w imię czego? Coś mi się widzi, że bez totalnego załamania przemysłu (wskutek depopulacji? idziemy w tym kierunku) kresu totalniactwa nie będzie.
A później? Ja stawiam na watażkostwo a la Afganistan.
Sowieciarnia jest w populacyjnym odwrocie tak samo jak i Zapad.
Że naród najwartościowszy ma wrodzoną nienawiść do wszystkiego wokół, to akurat ma bardzo racjonalne podstawy, bo bez tejże niechęci nie byłoby szans na zachowanie własnej tożsamości w warunkach diaspory przez tyle lat. Cóż silniejszego niż zoologiczna nienawiść i poczucie własnej wyższości? Mydłkowatość prowadzi do rozmydlenia, do utraty tożsamości. Pewnie dlatego tak ją nam lansują.
Nadal muszą w sobie tę nienawiść pielęgnować by przetrwać.
Gojisz, fe!
Teraz czasy są antyreligijne, ale w razie odwrócenia trendu gdzież będą się mieli szukać? Jak lejkiem spływają do wszelkich rozkładowych ruchów, których archetypem jest "żydokomuna". I w ten sposób zawsze przetrwają.
Widze, że tu temat typowo męski...Samcy Alfa, Król Lasu...ułamana gałąź. Zartuje oczywiście, ale trochę mam racji, jest to typowy punkt widzenia mężczyzny, no cóz, ja tylko mogę popaść w zachwyt.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.:D
@ tj
OdpowiedzUsuń"Mokre fantazje darwinistów"? Czyli moje? Skąd tyle (jeśli dobrze wyczuwam) agresji? Czyżbyś chciał ze mną powalczyć o pozycję w stadzie? ;-)
Polemizujesz ze mną? Z Ardreyem? Czy może raczej ze słomianym chochołem, coś go sobie sam stworzył? Znanym od prawieków erystycznym sposobem?
Co ma ilość krwi do rzeczy, że spytam? Poza tym, że może u wilków faktycznie zabijają się rzadko, ale za to u np. lwów mordują się między sobą namiętnie i często, są o wiele istotniejsze argumenty za tym, że Twoje ataki są mało precyzyjne i w sumie jak kulą w płot.
Czy ja gdzieś mówiłem o ilości krwi? Kiedy Spengler mówi o "zwycięstwie krwi", nie chodzi mu akurat o tej krwi PRZELEWANIE, tylko o instynkty, więzi rodzinno-plemienne, "rasę" i takie sprawy. Że z tym się wiąże przemoc, autorytet, biologiczne i irracjonalne związki grupowe - także i przelew krwi - to sprawa dość oczywista. Ale nikt przecież nie mówi, że przemoc to musi być koniecznie w kadżym przypadku realny przelew realnej krwi.
Dlaczego wilki się rzadko mordują? Czy dlatego, że mają jakieś parlamenty, moralne autorytety i/lub Prawo Przez Duże P? Nie, dlatego, że wystarcza sama groźba użycia przemocy! Ta groźba może być dla nas, a także dla badaczy wilczego życia, niezauważalna - jest to właśnie argument za moim ujęciem.
Ona może być niezauważalna - dla nas - ponieważ dla wilków, dzięki milionom lat ewolucji, ona jest zauważalna i jednoznaczna. Nie mordują się? Dlatego, że słabszy się wcześniej poddaje! Daj mu jakiś narkotyk na agresję albo brak społecznych instynktów (socjopatię), nie podda się i zobaczysz jak to się skończy. Z całą pewnością skończy się krwawo - śmiercią albo poważnym kalectwem.
Czy to nie jest oczywiste?
c.d.n. bo gugiel ma swoje wymagania
@ tj
OdpowiedzUsuńAleż ja nie mam nic przeciw demokracji! Rzecz w tym, że "pieniężna demokracja" o której raczysz mówić, ma akurat b. mało wspólnego z totalitaryzmem. To całkiem nie ten etap rozwoju! Kiedy będzie totalitaryzm nie będzie już potrzeby udzielania ludowi tanich kredytów, serwowania mu Tańców z Gwiazdami i różowych golarek do szparki.
Z całą pewnością te tanie środki inwigilacji coraz bardziej zagrażają - a i ograniczają przecież, co widzimy na własne oczy od początku obecnego kryzysu! - tej "pieniężnej demokracji". Czyli wszechwładzy pieniądza. Już ogranicza się giełdy, majstruje przy bankowości, nawet o Żydach, tym plemieniu bankierów, jakby nie było, łatwiej jest jakby mówić dziś bez bicia czołem. A w każdym razie kochać Palestynę.
Oczywiście że pieniądz przegra! Pieniądz to w końcu sprawa umowy, a liberalizm z demokracją i kapitalizmem są praktycznie nierozdzielne. Kiedy nie będzie trzeba utrzymywać demokracji i liberalizmu (nawet REALNEGO), to i kapitalizm przestanie być istotny. Pretorianie i tak swoje dostaną, a ci, którzy mają tyrać, dostaną tyle, żeby tyrali. Przekonanie, że człowiek do życia niezbędnie potrzebuje perspektywy, że za 5 lat będzie miał lepszy samochód i, jeśli w tym roku jedzie do Sopotu, to za 5 lat pojedzie na Majorkę, jest idiotycznym złudzeniem. Jak to działa np. w Iranie? Albo w Rosji?
c.d.n. bo (gugiel...)
@ tj
OdpowiedzUsuńZgadzam się akurat z Tobą, że będzie coś jak w Afganistanie, z watażkami. I ja się zgadzam, i sam np. Spengler dokładnie tak to widzi. Totalitaryzm to w sumie dość skomplikowany system i utrzymuje go tylko b. wąska "elita". Nie będzie już żadnych masowych samodzielnych działań, by to utrzymać przy życiu, udoskonalić...
Wiadomo, i już starożytności to świetnie wiedzieli, że np. niewolnik jest marnym żołnierzem. Tak samo, jak jest marnym robotnikiem, wynalazcą, urzędnikiem... Z czasem cały ten globalny, mrówczy system - jeśli rzeczywiście się wytworzy - się zatrze. I powstaną o wiele mniejsze i prostsze społeczeństwa - bliższe naszej biologii i tym prostym stosunkom i metodom działania, które niemal zawsze panowały.
Toż to przecież nikt inny, niż właśnie Spengler, pisze w swym Magnum Opus o "dziesięciu tysiącach zdeterminowanych ludzi pod przywództwem charyzmatycznego przywódcy, którzy będą mogli zrobić z biernymi masami wszystko" (to nie jest dokładny cytat, ale o to chodzi). Więc wygląda, że i Ty masz podobny pogląd. A ja na pewno mam właśnie taki.
To że spójność każdej grupy zdaje się być wprost proporcjonalna do wrogości członków tej grupy wobec otoczenia... Toż to jedna z podstawowych i wielokrotnie wyrażanych myśli Ardreya - gościa, którego uważam za podstawę wszelkiej sensownej współczesnej prawicowości! Fajnie, że się zgadzasz.
Czy czasy są naprawdę "antyreligijne"...? Cholera wie, zaczynam sądzić, że Nauka, Prawo Przez Duże P, Wolny Rynek, Prawa Człowieka, Postęp... I sporo innych rzeczy, to jest CAŁKIEM TAKA SAMA RELIGIA, jak każda inna, "prawdziwa" religia. Po prostu MY, ludzie późnej cywilizacji, jesteśmy już inni, niż Św. Franciszek czy inny Loyola. Ale czyż dzisiejszy katolicyzm (?) nie jest już też czymś całkiem innym? (Tu z trudem powstrzymuję się od obelg, wobec posoborowego "katolicyzmu", ale jednak rozmawiajmy obiektywnie i naukowo.)
Tak że w sumie nie wiem... Podejrzewam, że w wielu sprawach się po prostu zgadzamy, nawet jeśli Ty tego nie zauważyłeś. Jeśli nie, to wyjaśnij mi proszę, może się czegoś wspólnie dopracujemy.
Pzdrwm
@ Iwona Jarecka
OdpowiedzUsuńI popadniesz? Trzymam za słowo!
Nie, poważnie się zachwycasz? Czy jednak będę musiał zacząć pisać o cipach? (I dykcie?)
Wiesz, chciałem tego uniknąć, sama się domyślasz, ile mnie to kosztuje... Jednak ludzie, przyzwoitość, cnota, mój siwy włos.
Jednak cóż, jak mus to mus! Tylko powiedz słowo! (I wtedy, tuszę, weźmiesz w dyskusji żywy udział, tak?)
Pzdrwm
@ Amalryk
OdpowiedzUsuńWiesz, ten nieszczęsny kastato to i tak - w porównaniu z resztą - b. dobra książka. Po prostu pełna wersja ma się do kastrata tak, jak jak kastrato do twórczości Pilcha czy innej Gretkowskiej.
Co do dziewiętnastowiecznych nacjonalizmów, to ja także je kocham - całkiem przeciwnie, niż "prawdziwa prawica" od Korwina czy Wielomskiego.
Masz tu całkowitą, jak sądzę, rację.
Co do cezara od kacapów też wcale niewykluczone. Sam S. zresztą, w swym ostatnim dziele "Człoń i Technika" (wydanym i po polsku w zbiorze jego pomniejszych pism), stwierdza, że nie wyklucza jeszcze jednej K/C - ruskiej właśnie - która jednak byłaby zapewne dość bladym odbiciem naszej. (A więc jednak na siebie jakoś one oddziaływują! To u niego dość istotna zmiana poglądów. A może to akurat wyłącznie specyfika tej sytuacji historycznej.)
Jeśli oni będą mieli swoje wyprawy krzyżowe, a my tu pacyfistyczno-pedalskimi lemingami... Fellahami chciałem rzec... No to po prostu musi się stać tak, jak mówisz. Bo kto nas obroni?
Pzdrwm
a co nie biorę żywego udziału???
OdpowiedzUsuńTylko popadam w zachwyt, bo coż ja! Ja tylko kobieta, więc z otwartą buzią czytam i kwiczę z radości.
Buziaki.:D
@ tj
OdpowiedzUsuńTygrys już wszystko wyłuszczył więc tylko parę luźnych dygresji.
O jakimś odwrocie od tego co nazywasz "demokracją pieniężną" nie ma mowy. W ogóle wszelkie te powroty w czasy "arkadyjskich pasterzy" to tylko "liryczna" iluzja, bo jak mówi poeta:
"(...)Nigdy woda nie wraca do zródła
i ja w tamte lata nie wrócę,
gdzie u miedzy krowa wychudła
i obdarty pastuch przy nauce.(...)"
Tak samo powrócimy do monarchii stanowej jak i do parytetu złota.
Mnie onegdaj "uderzyło" w lekturze OM określenie przez Spenglera pieniądza mianem "formy myślenia" i to prawie sto (sic!) lat przed triumfalnym pochodem "pieniądza fiducjarnego"!
Jest jeszcze jedno intrygujące mnie zagadnienie, właśnie owa depopulacja naszej K/C w kontekstcie eksplozji demograficznej, na niespotykaną skalę, martwych od stuleci Cywilizacji Chin i Indii...
Bo akurat w naszej K/C, to wszystko przebiega zgodnie "z planem" - zresztą posłuchaj Spenglera (zaznaczam powtórnie to są słowa z przed stu lat!):
"(...)Wielki zwrot następuje wtedy, gdy w codziennym myśleniu kulturowej ludności pojawiają się racje na rzecz istnienia dzieci.(...) Pierwotna kobieta, wieśniaczka, jest matką. Jej całe upragnione od dzieciństwa powołanie życiowe kryje się w tym słowie. Teraz wszakże wyłania się kobieta Ibsena, koleżanka, bohaterka całej wielkomiejskiej literatury... (...)Zamiast dzieci kobiety te mają duchowe konflikty... (...)Należą one tylko do siebie samych, i wszystkie są niepłodne. Te same fakty w powiązaniu z tymi samymi racjami znajdujemy w społeczeństwie aleksandryjskim, rzymskim i oczywiście w każdym innym społeczeństwie cywilizacyjnym...(...)
Na tym szczeblu zaczyna się we wszystkich cywilizacjach wielowiekowe stadium straszliwego wyludnienia. Powstaje typ fellacha.(...)"
@ Tygrys
OdpowiedzUsuńNo Tygrysie! Ty mi na przyszłość, proszę, oszczędź takich porównań! Pilcha to sobie możesz porównywać z Gretkowską i na odwrót, aż do upojenia! Ale pod żadnym, powtarzam żadnym warunkiem, nie waż się wśród tej "galerii sław" wymieniać jednym tchem Spenglera!
Co do "narodowego przebudzenia" narodów Europy - to niestety wszystko wygląda już na "całkiem pozmiatane" ale będziemy obserwować...
A propos ruchów narodowych, czy Ciebie też kiedyś zaintrygował fenomen Codreanu w nieodległych czasach w nieodległej Rumunii?
Schmittem jadę i jego konceptem polityczności jako grupowania przyjaciel-wróg, czy też swój-obcy, które dokonuje się ze względu na samą MOŻLIWOŚĆ, jakkolwiek czasem bardzo odległą, fizycznej likwidacji. Przyznam, że przemawia to do mnie bardziej niż "aktywne", masturbacyjne, kupieckie definicje polityki ("zmiana rzeczywistości na lepszą", "działanie na rzecz dobra wspólnego" itp.), i tak mi ujęcie rozwoju jako balansowania raczej potencjałów niż faktycznej walki wydaje się bardziej przystawać do każdej żywej rzeczywistości, łącznie z ustalaniem miejsca w hierarchii, aż do stwierdzenia niesłychanej wulgarności pojęcia krwawej "walki o byt". Coś jak "walka klas" - uproszczenie tak wulgarne, że aż nie występujące w rzeczywistości (mogą się żreć, ale niby co najmici zrobią bez kapitalistów?).
OdpowiedzUsuńKładąc to w kontekst epoki w jakiej powstały te pojęcia - czyż nie jest to mokra fantazja XIX-wiecznego statecznego, łysiejącego księgowego z brzuchem i monoklem, marzącego o życiu palącego, gwałcącego i mordującego barbarzyńcy o stalowych mięśniach?
To tylko tak nawiasem.
Nie bardzo wiem co definiujesz jako totalitaryzm. "Globalny, mrówczy system" jak dawna Korea i Japonia, tylko stechnicyzowanie bardziej, takie Sowiety gdzie kołchoźników przywiązywano do ziemi? Coś jak dzisiejszy system, tylko już bez benefitów w postaci wakacji na Majorce i plazmy z blurejem? Takie coś jest według mnie fizycznie niemożliwe, właśnie przez tę wydajność pracy. Tak jak i Sowiety i Korea Północna - mogłoby istnieć tylko przy zewnętrznej pomocy. Inaczej momentalnie i banalnie padłoby z głodu (jak izolowane Sowiety w latach 30 i Korea w 90-tych - jak szybko po ustaniu pomocy!).
Mówię o demokracji totalitarnej, bo państwo penetruje poddanych od samego dołu do szczytów społecznej drabiny - żadnych samorządnych ciał pośredniczących, istniejących wcześniej bo nie było techniczno-organizacyjnej MOŻLIWOŚCI takiej penetracji... Tu przemysłowy aparat inwigilacji i pedagogizacji jest niezbędny, bo masami mającymi prawo wyborcze przecież trzeba jakoś kierować, by znowu nie wybrały jakiegoś antysemity. Z czego wnoszę, że stan ten utrzymywać może się tak długo jak długo istnieje przemysł.
I tu pytanie kluczowe: co potrzeba do jego załamania, wychodząc od momentu w którym jesteśmy? Najbliżej na horyzoncie wydaje się depopulacja, ale co tak naprawde zmieni się gdy będzie nas nawet i 3 razy mniej, a produkcją zajmą się Kitajce? I czy w ogóle totalne załamanie jest MOŻLIWE? Czyli: czy kiedy raz dowedzieliśmy się jak produkować układy VLSI możemy tę wiedzę utracić, czy może to jak wytop żelaza - gdy raz się tego nauczyliśmy, już tej wiedzy nie utracimy? A może to załamanie przyjdzie jeszcze szybciej, ze względu na astronomiczne długi dzisiejszych państw? Ale tu wydaje mi się, że nadal mamy ogromny kapitał do przejadania, a niższy standard życia motłoch łyknie gdy każą mu łyknąć w telewizji.
Prawda, że gdy społeczeństwo jest rozbite, zatomizowane, gdy są już tylko "jednostki", bez żadnych ciał pośredniczących, to z taką "masą" mała zorganizowana grupa może zrobić wszystko (choć go nie lubisz, musisz przyznać, że w Polsce ludziom wprost mówi o tym chyba tylko Korwin). W tej sytuacji nie dziwi zupełnie parcie na demokrację, prawa człowieka, wyzwolenie kobiet i pedałów jakie ma naród wybrany, ani nasze przedwojenne problemy z ich wpływami w handlu. Wychodzi na to, że podobnie do Spenglera mówił Mussolini ("50 tysięcy karabinów znaczy więcej niż 5 milionów wyborców" - jakoś tak). Czy dziwi zatem alergiczna reakcja wybranych na wszelki faszismus i wodzostwo?
OdpowiedzUsuńArdreya nie znam, z tego co piszą na wiki, to jedzie mi ewolucjonizmem, co do którego jestem mocno sceptyczny, a towarzystwo (Peckinpah, Fromm) też jakieś podejrzane.
"Antyreligijne czasy" mówiłem w kontekscie najwybrańszego z narodów. Nie oszukujmy się, ich tożsamość przechowywana była wyłącznie przez kalwaryjskich parchów z pejsami, którzy dziś już stanowią wśród nich mniejszość ze względu na kryzys tradycyjnych religii (tych z personalnym Bogiem). Ciężaru tysięcy lat łatwo nie zgubią, więc możliwe że ortodoksi powrócą jeszcze jako judajski mainstream w bardziej sprzyjającej atmosferze dziejowej.
A ogólnie mówiąc, to chyba historia religii zatoczyła koło. Od personalnego wszechogarniającego jednego Boga zdegenerowaliśmy się do jakiegoś prawoczłowieczyzmu (religii brzucha), wielości równouprawnionych kultów, postu poprzez gaszenie światła na godzinę by ulżyć Matce Naturze... To co mamy w Polsce, ta "wolność religijna", gdzie każdy czci co chce i państwo tego pilnuje - czy to nie jest pogańskie państwo wyznaniowe? Skoro w ideach wróciliśmy do prymitywu, należy się spodziewać nawrotu do prymitywu w materii... Chyba racje mają ci, co mówią że to teologia jest fundamentem na którym budujemy wszystko inne. Tu bym rzekł, że mniej chodzi o to że my jesteśmy inni niż św. Franciszek (żołnierz, w końcu) - wszak chrześcijaństwo szczepiono różnym ludom - a bardziej o to że my już do czego innego dążymy. Pogaństwo poźnego Rzymu było nastawione na kontemplacje naturalnego ładu, chrześcijaństwo przyszło mu w samą porę jako rozwinięcie i dopełnienie, my chcemy za wszelką cenę nowe łady tworzyć. To i chrześcijaństwo nie wie co ze sobą zrobić w takim otoczeniu.
@Amalryk,
Spengler mówi skąd się ta moda na bezpłodne kobiety bierze? Ruch Codreanu rzeczywiście fascynujący, mnie ciekawi na ile te wszystkie aktywizujące ruchy w międzywojniu były próbą reanimowania europejskiego trupa a na ile przeciwnie, przetrącono im kręgosłup.
@ tj
OdpowiedzUsuńW sumie nieźle kompinujesz, choć przyznam, że wychodzenie od prawnika, jakim w końcu był Schmitt, wydaje mi się nieco... well, idealisyczne, so to say.
Co do prymitywnego darwinizmu od "kłów i pazurów", to akurat mało kto tak się brzydził, jak Spengler. Mówi to zresztą na co czwartej stronie co najmniej.
Co do Ardreya i Twojej niechęci do ewolucji - to jest w dosłownym sensie sprawa religijna, że spytam? Czy też może (znowu) jakiś priorytet przynawany jurysprudencji?
Wydaje mi się, że Ardrey - choć dla katolickich fundamentalizmów MOŻE być w dużej części nie do zaakceptowania (gdzie jednak są ci autentyczni fundamentaliści?), mówi b. mądre rzeczy. I z pewnością nie podnieca się ("mokro") jakimś przelewem krwi i braniem za mordę. To w sumie gość o lewicowej wrażliwości, że tak to określę. Coś w stylu Orwella pod tym względem.
Co nawiasem moim skromnym dowodzi, że autentyczna lewica, ta nienawiedzona i niegnostyczna, ma więcej sensu, niż liberałowie.
Co gładko doprowadziło nas do kwestii ekonomii. Czy Ty przypadkiem nie przeceniasz jej roli? Przyznam, że odnoszę takie właśnie wrażenie. Oczywiście na tle średniej europejskiej się tym nie wyróżniasz, ale na tle Młodych S. na pewno. (No i zgadnij, kto tu moim zdaniem ma rację? ;-)
Ekonomia jest o wiele mniej istotna, niż się ludziom wydaje. To żadna tam "baza" - to właśnie PAR EXCELLENCE NADBUDOWA!
Kto w końcu jest tutaj większym autorytetem, Twoim zdaniem - gość, który sto lat temu przewidział karty kredytowe, czy Korwin? ;-)
Swoją drogą, skoro interesuje Cię co pisze Spengler, to czemu go sam nie przeczytasz? (Że już o Ardreyu nie wspomnę.)
Pzdrwm
@ tj
OdpowiedzUsuńNo, obraz jaki rysuje nam Spengler to za pięknie nie wygląda a i powrót do "drugiej religijności" też mało uroczy.
"(...)Od nastania epoki cesarstwa nie ma już żadnych problemów politycznych.Ludzie godzą się z sytuacją i władzami.W dobie walczących państw strumienie krwi polały się na bruk, aby wcielić w życie wielkie prawdy demokracji i wywalczyć prawa, bez których nie warto było - jak sądzono - żyć. Prawa te uzyskano, ale wnuków nawet pod groźbą kar nie można już skłonić do czynienia z nich użytku.(...)Już w czasach Cezara porządni ludzie nie brali przeważnie udziału w wyborach.(...)Wielkie partie okresu Grakchów przeobraziły się od dawna w stronnictwa cezarianów i pompejańczyków, a w końcu pozostała na placu boju bezforemna wszechwładza, "fakt" w najbrutalniejszym sensie...
Wraz z uformowanym państwem układa się do snu także wyższa historia.Człowiek staje się znowu rośliną.(...)Pośród wiejskiej prowincji leżą stare metropolie, puste skorupy wygasłej duszy, w których powoli zagnieżdża się bezhistoryczna ludzkość.Żyje z dnia na dzień, ciesząc się oszczędnie dozowanym szczęściem i znosząc cicho cierpienia.(...) I podczas gdy na szczytach króluje naprzemienny rytm zwycięstw i porażek, na dnie ludzie się modlą, modlą się z ową sugestywną pobożnością drugiej religijności, która przezwyciężyła raz na zawsze wszelkie zwątpienie.(...)"
@ tj
OdpowiedzUsuńAaa! Zapomniałem o tej bezpłodności, oto proszę:
"(...)otóż z faktu, że istnienie staje się coraz bardziej wykorzenione, świadomość coraz bardziej napięta, wynika ostatecznie owo zjawisko, które potajemnie już od dawna kiełkowało,a teraz jawi się w jaskrawym świetle historii, by połozyc kres całemu dramatowi:"niepłodnośc cywilizowanego człowieka". Nie chodzi tu o coś, co można by pojąc w kategoriach zwykłej przyczynowości, na przykład fizjologicznie, jak to próbowała oczywiście czynić nowożytna nauka. Mamy tu prze oczyma na wskroś metafizyczny zwrot w stronę śmierci. Ostatni człowiek metropolii chce żyć już nie jako jednostka, lecz jako zbiorowość; w tej wspólnotowości zanika lęk przed śmiercią. To co napawa głęboka i niewyjaśniona trwoga prawdziwych chłopów: myśl o wygaśnięciu rodziny i nazwiska, zatraciło swój sens. Inteligencja i niepłodność w starych rodach, starych ludach, starych kulturach, idą w parze nie tylko dlatego, że w obrębie każdego z osobna mikrokosmosu zwierzęca strona życia pożera roślinną.(...) Wielki zwrot następuje wtedy, gdy w codziennym myśleniu kulturowej ludności pojawiają się racje na rzecz istnienia dzieci.(...)"
@triarius,
OdpowiedzUsuńPrawnikiem był, ale w rzeczywistości osadzony był mocno. "Prawnik" nie znaczy zaraz "lewak". Bo też "przyjaciel-wróg" to bardzo podstawowe rozróżnienie dla istnienia, zwłaszcza gdy wróg może fizycznie zlikwidować. I zwierzę, i państwo bez takiego rozróżnienia funkcjonować nie może.
Przeciwnie, niechęć do ewolucji to akurat w tym wypadku niechęć do jurysprudencji. Religijnie to jesteśmy na tym etapie, że pogodzić pewnie dałoby się wszystko ze wszystkim, no ale ja nie mogę. Popłuczynami po Heglu mi jedzie ta ewolucja. Gdzie są te prawa które zapewniają doskonalenie się gatunków? Czy nie tam, gdzie są siły produkcyjne, które fundują nam postęp techniczny? Czy nie tam, gdzie prawa i logika dziejów? Gdzie ten duch czasów, który nas prowadzi? Czy nie tam gdzie ten cały POSTĘP?
W "ewolucyjnym" algorytmie genetycznym jest funkcja kary, która zapewnia nam lepsze rozwiązania w kolejnych iteracjach. Taka "selekcja naturalna". Według mnie tej selekcji w rzeczywistości nie ma. Giną osobniki dostosowane i niedostosowane, część z przyczyn jakie możnaby określić jako "rozwojowe", a część nie - bo ma pecha i nic na to nie poradzi. Bo rzeczka wyschła, bo myśliwy zastrzelił. Część niepotrafów przeżywa, bo akurat grzybki obrodziły. Może za rok nie obrodzą. Albo będzie zimno. Do ewoluowania potrzebaby tu rozumu, który by rozróżniał na bieżąco, które zgony były właściwe, a które nie - jak rozum tego kto układa funkcję kary. Sił tajemnych. Ducha. I tym sposobem rzekomy materializm stałby się spirytyzmem i metafizyką.
A na końcu, zdaje mi się, że bez zakwestionowania wolnej woli u człowieka się nie da. Nie ukrywam że zagadnienia te przekraczają moje możliwości umysłowe. Na ich miarę, jestem sceptyczny.
Ekonomia dziś jest szczególnie ważna, bo wokół niej dziś wszystko się kręci. Dzisiejszy lud nie chce zbawić duszy ani odbić Grobu Pańskiego - musi mieć pracę, plazmę i perspektywę wakacji w Egipcie. Dopóki ma zapewnione te rzeczy, nikomu nie opłaca się tego układu ruszać. Dzięki elektronicznym mediom sytuacja jest stabilna, ale całe to utrzymanie stabilności wymaga ciężkich materialnych nakładów. Gospodarcze prawa są ogólnie znane, więc na miarę swoich możliwości kombinuję JAK i DLACZEGO by tu ten dzisiejszy układ mógł się posypać. Czyli skąd się wezmą te Spenglerowskie "mocne rody" co to "znajdują satysfakcję nie w gromadzeniu bogactw, lecz w zadaniach prawdziwego władania" i dlaczego nie będzie już powrotu do dyktatury pieniądza i plazmy z blurejem gdy będzie taka MOŻLIWOŚĆ? Czyż po zrywie II WŚ nie wróciliśmy z powrotem do filozofii "enrichez-vous"? Jeśli to Spengler wie - niech powie ;)
Ano od historiozofii wszelkiej zawsze mnie odstręczała wiara w wolną wolę i uraz do heglizmu. Bo "duch czasów" przecież donikąd nie idzie. Zawsze jest ten wolny wybór, raz bardziej raz mniej obciążony okolicznościami, ale jednak. Tak mnie uczyli i tak mi zostało. A tu widzę, że mogą być jakieś mądrości w Spenglerze. Myślę, że zajrzę w końcu, choć mam już całą kolejkę rzeczy które chcę - lub powinienem - przeczytać.
@Amalryk,
OdpowiedzUsuńdzięki! Wielce interesujące! To z "Upaku zachodu"? Jest gdzieś polska wersja onlajn (guglownica nic nie pokazuje)?
@ tj
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, jeśli to tak zabrzmiało, ale wcale nie twierdziłem, że prawnik z definicji musi być idiotą czy komuchem!
Chodziło mi o coś całkowicie innego. O to mianowicie, że podejście prawnicze (związane, na ile ja to rozumiem, z jurysprudencją) zaczyna się gdzieś "w środku". Prawnik (o ile oczywiście nagle nie zamieni się w filozofa, co nie jest przecież niemożliwe) nie drąży dostatecznie głęboko takich problemów, o jakich teraz mówimy.
Prawnik, jak mi się wydaje, zawsze będzie miał skłonność: 1. mówić o społeczeństwie "sprawiedliwym" i ew. "sprawnie zorganizowanym", i 2. zawsze jednak będzie przyjmował za pewien wyjściowy model to, co mamy dziś (w b. szerokim pojęciu) czyli społeczeństwa od Oświecenia i Rewolucji Francuskiej (w najlepszym przypadku, bo często ta perspektywa wydaje się o wiele krótsza).
Wszelkie ew. zmiany, jakie będzie postulował wprowadzić, będą swego rodzaju (mówiąc językiem nauk technicznych) "modelem małosygnałowym". Nie wiem, czy kojarzysz, o czym mówię, bo to dość inżynierskie sprawy. (Kiedyś o tym pisałem i chyba napiszę wkrótce znowu, bo chyba warto.)
Chodziło mi po prostu o to, że - na ile w takich rozważaniach WIDAĆ, że to prawnik - to musimy od razu uznać, że cała masa aksjomatów jest tam przyjęta całkiem bez próby ich uzasadnienia. Oczywiście to ZAWSZE, z definicji dotyczy wszelkich aksjomatów, ale tutaj raczej się nie będzie drążyć na maksymalną głębokość. (Co moim zdaniem stanowi definicję filozofii.)
W praktyce chodzi mi o to, powtarzam, że o ile ja (oraz Spengler czy Ardrey) zajmuję się ustalaniem JAK ten świat funkcjonuje, to taki Schmitt - choć oczywiście wybitny myśliciel - zawsze będzie miał skłonność zajmowania się tym co być POWINNO. Coś jak hpPonimirski, który też, przy całej swej intelektualnej ostrości tego jednego rozróżnienia całkiem pojąć nie potrafi. ;-)
Pzdrwm
@triarius,
OdpowiedzUsuń"Territorial imperative" przejrzałem. Rzeczy dość oczywiste tam pan autor wypisuje, ale czasy takie że trzeba ludziom tłumaczyć że białe jest białe. I tu bym się autora czepił, bo wydaje mnie się, że to samo możnaby z większym pożytkiem zawrzeć w dziele pięciokroć mniejszym. Zbyt wiele miejsca zajmują tam szczegółowe opisy przykładów z życia bulgotniaków waniennych i innych bestyj. Gdy człek szuka clue, esencji i wniosków - można się pogubić. Zwłaszcza czytając z ekranu. Aż mnie, cholera, oczy kłują.
@ tj
OdpowiedzUsuńCo do ekranu, to się zgadzam. No i jeszcze co do ludzi.
Co do reszty, daruj, ale nie.
Co oczywiście nie oznacza, że nie możesz mieć przeciwnego zdania.
Pzdrwm
@ tj
OdpowiedzUsuńByłem akurat dość zajęty i rozproszony, więc odpowiedziałem Ci zdawkowo, w duchu, że "jedni lubią o sikorkach i hipopotamach, a drudzy nie, de gustibus".
Potem jednak zdałem sobie sprawę, że Twoje zastrzeżenia zasługują na o wiele szersze potraktowanie, bowiem tutaj jest b. ciekawa różnica w podejściu do życia, którą warto by pokazać i ew. głębiej zbadać.
Widzisz, czworoksiąg Ardreya to, w moim rozumieniu, b. ambitny naukowy esej, zaś ta akurat jego część, którą przerzuciłeś (na kompie rzeczywiście nie czyta się zbyt przyjemnie dłuższych tekstów) to esej FILOZOFICZNY.
Nie chodzi tu o "filozofię", jaką zajmują się na stosownych wydziałach, tylko o żywą filozofię, czyli branie się za bary z najtrudniejszymi i najbardziej aktualnymi pytaniami swoich czasów, bez przyjmowania czegokolwiek na wiarę.
Głównym motywem książki, o której mówimy - a także całego czworoksięgu - jest pytanie "czy człowiek jest zwierzęciem dzikim, czy też hodowlanym?" Wiąże się z tym drugie - nieco prostsze i wiele bardziej "popularne" pytanie "czy człowiek jest integralną częścią przyrody, czy też czymś, choćby częściowo, ponad nią".
Są to pytania, których, w moim rozumieniu, nie zadałby żaden rasowy prawnik - CUM PRAWNIK.
Czemu nie? Otóż, jak rozumiem, rasowy prawnik traktuje świat jako dany, a największą wagę przy wykazywaniu ew. błędów innych ludzi, we wprowadzaniu ew. poprawek, itd., widzi w logice.
"Świat jaki jest, każdy widzi, a wszelkie błędy (i zapewne niemal wszystkie zbrodnie) wynikają z tego, że ludzie nie potrafią logicznie myśleć" - tak (o ile się oczywiście nie mylę) widzi te sprawy każdy rasowy prawnik.
Jest to, nawiasem mówiąc, dokładnie to, co mówił Sokrates, Platon... Aż po Ayn Rand i Korwina. Z masą innych oczywiście po drodze. W sumie jest to postawa "oświeceniowa" i Oświeceniowa. (Czy pasuje tutaj także J.-J. Rousseau - "oponent" Ardreya w tej książce i "spengleryczny Sokrates" - można by dyskutować, ale to innym razem. Gość zresztą i był, i nie był, z Oświecenia.)
c.d.n.
tj (c.d.)
OdpowiedzUsuńArdrey na pytanie o to, czyśmy częścią przyrody, odpowiada gromko i bez wątpliwości TAK. W kwestii tego, czyśmy dzicy, czy też hodowlani - co, nawiasem, stanowi NAJWAŻNIEJSZĄ kwestię całego jego czworoksięgu, z tą akurat książką na czele - także z przekonaniem i emfazą argumentuje za TAK.
Ta druga kwestia jest zresztą, moim zdaniem, nieco bardziej złożona, niż to Ardrey ukazuje... Niestety, tak jak kiedyś właściciele niewolników potrafili lokalnie uczynić z ludzi zwierzęta hodowlane, tak i współcześni i przyszli TOTALITARYŚCI mogą mieć, i mają, tego typu ambicje... I nie można jednoznacznie stwierdzić, że im się to nie może udać.
Dla Ardreya, i dla mnie, jednoznacznie NIESTETY, ale jednak taka groźba istnieje, choć Ardrey stara się ją zlekceważyć.
Moim zdaniem jest to może NAJWAŻNIEJSZE filozoficzne pytanie współczesności! A w każdym razie jedno z najważniejszych. To, że nikt zdaje się go nie zauważać, świadczy o wielu rzeczach, ale raczej nie o tym, by nie było ważne.
Wracając do sikorek i hipopotamów... Kiedy Ardrey opowiada o zwierzątkach, stara się pokazać (i moim zdaniem znakomicie mu się to udaje), że wiele z tego, co uważamy za typowo ludzkie, wcale nie wychodzi poza i ponad "zwykłą" przyrodę i to, co w (innych) zwierzętach.
W mniejszym nieco zakresie, ale też, szczególnie w tej książce, pokazuje czasem, na ile to, co uważamy za typowo ludzkie w nas samych, występuje w różnych formach i naszych "braci mniejszych".
Nie pamiętam, ale to chyba w tej akurat książce, przy samym jej początku zresztą, ukazuje Ardrey, dość silne moim zdaniem, argumenty za tym, że słonie mają poczucie śmierci, "rozumieją" ją, i się przejmują.
No i nie wiem - moim zdaniem nie są to sprawy, które by powinien ignorować inteligentny i intelektualnie uczciwy chrześcijanin, prawnik, czy w ogóle ktokolwiek, kto stara się zrozumieć nasze życie i cały ten świat! Te rzeczy, jeśli są prawdziwe, a na to wygląda, przewracają do góry nogami różne, żyjące sobie od stuleci wygodnie w tłustości i luksusie, poglądy.
Wcale nie twierdzę, że to obala katolicyzm, czy coś w tym stylu! To nie o to chodzi! Jednak zbycie tego słowami w rodzaju, że historyjki o sikorkach, a choćby i o słoniach, dobre są dla dzieci i małych duchem... Wydaje mi się pójściem na łatwiznę i unikaniem walki. Albo też unikaniem poznania prawdy.
To ostatnie to nie był żaden agresywny zarzut wobec Ciebie! Całkiem rozumiem, że przerzucając tę książkę szybko na ekranie, łatwo jest tych nagłych historyjek o zwierzątkach nie docenić. Jednak to nie jest taka sobie błaha sprawa!
Zachęcam do zastanowienia się nad tą kwestią, i możemy sobie dalej to próbować rozgryzać.
Pzdrwm
Darwina i jego teorię ewolucji znam jedynie z programów przyrodniczych Davida Atenborough(jak na leminga przystało).
OdpowiedzUsuńPróbowałem kiedyś przeczytać tekst źródłowy, ale coś chyba mnie znudził.
Z tego co, o Darwinie słyszałem, czy może z tego, co opowiadają darwiniści, mogę przypuszczać, że Atenborugh, w jednym ze swoich programów o wężach, wiarygodnie zobrazował ten ewolucjonizm. A była to następująca animacja: wychodzi traszka (płaz) z wody na ląd i... odpadają jej nogi. Zamienia się w węża (gada - wyżej w hierarchii) i zaczyna wspinać się po drzewach.
Co ja mogę o tym myśleć? Strasznie to prymitywne.
(Wciąż nie jestem pewny czy dokładanie to miał na myśli Darwin, a jeżeli tak, to co się dziwić, że mało pociągający jest ten darwinizm i tu się zgadzam z tj'otą)
Z Ardreyem sytuacja wygląda trochę inaczej. Pisze on nie tyle o ewolucji gatunków, ile o zachowaniach społecznych w świecie zwierząt.
A z lektury i przytoczonych obserwacji wynika, że kieruje nimi coś więcej niż tylko ślepa i biologiczna chęć przekazania najlepszych genów. Zaryzykuję nawet wniosek, że zwierzęta także mają wolną wolę. Myślą, kalkulują ryzyko, rozpoznają zagrożenia, uczą się nowych sztuczek itd.
Chociaż dla uściślenia dodam, że moim zdaniem, pełna wolna wola występuje tylko wtedy, gdy przedstawiciel gatunku jest w stanie świadomie pozbawić się życia. Wiemy, że człowiek popełnia samobójstwa, a zwierzęta - nie.
W każdym razie Ardrey to zupełnie inny klimat niż darwiniści i racjonalista.pl
Akurat czytam rozdział The Alpha Fish z "The Social Contract". Jest w nim przedstawione także zagadnienie wróg-przyjaciel, ale o wiele szerzej.
Bo proszę Pana tj, kto tak naprawdę jest wrogiem np. chłopa? Inny chłop z tego samego domu? Chłop zza płota czy ze wsi za górą? Czy może facet z miasta? A może ktoś kogo mowy i zwyczajów chłop nie rozumie?
Czy wrogiem starej małpki jest młody małpiszon, czy może orzeł-małpojad?
Zachęcam do lektury.
Darwina i jego teorię ewolucji znam jedynie z programów przyrodniczych Davida Atenborough(jak na leminga przystało).
OdpowiedzUsuńPróbowałem kiedyś przeczytać tekst źródłowy, ale coś chyba mnie znudził.
Z tego co, o Darwinie słyszałem, czy może z tego, co opowiadają darwiniści, mogę przypuszczać, że Atenborugh, w jednym ze swoich programów o wężach, wiarygodnie zobrazował ten ewolucjonizm. A była to następująca animacja: wychodzi traszka (płaz) z wody na ląd i... odpadają jej nogi. Zamienia się w węża (gada - wyżej w hierarchii) i zaczyna wspinać się po drzewach.
Co ja mogę o tym myśleć? Strasznie to prymitywne.
(Wciąż nie jestem pewny czy dokładanie to miał na myśli Darwin, a jeżeli tak, to co się dziwić, że mało pociągający jest ten darwinizm i tu się zgadzam z tj'otą)
Z Ardreyem sytuacja wygląda trochę inaczej. Pisze on nie tyle o ewolucji gatunków, ile o zachowaniach społecznych w świecie zwierząt.
A z lektury i przytoczonych obserwacji wynika, że kieruje nimi coś więcej niż tylko ślepa i biologiczna chęć przekazania najlepszych genów. Zaryzykuję nawet wniosek, że zwierzęta także mają wolną wolę. Myślą, kalkulują ryzyko, rozpoznają zagrożenia, uczą się nowych sztuczek itd.
Chociaż dla uściślenia dodam, że moim zdaniem, pełna wolna wola występuje tylko wtedy, gdy przedstawiciel gatunku jest w stanie świadomie pozbawić się życia. Wiemy, że człowiek popełnia samobójstwa, a zwierzęta - nie.
W każdym razie Ardrey to zupełnie inny klimat niż darwiniści i racjonalista.pl
Akurat czytam rozdział The Alpha Fish z "The Social Contract". Jest w nim przedstawione także zagadnienie wróg-przyjaciel, ale o wiele szerzej.
Bo proszę Pana tj, kto tak naprawdę jest wrogiem np. chłopa? Inny chłop z tego samego domu? Chłop zza płota czy ze wsi za górą? Czy może facet z miasta? A może ktoś kogo mowy i zwyczajów chłop nie rozumie?
Czy wrogiem starej małpki jest młody małpiszon, czy może orzeł-małpojad?
Zachęcam do lektury.
@tj
OdpowiedzUsuńDarwina i jego teorię ewolucji znam jedynie z programów przyrodniczych Davida Atenborough (jak na leminga przystało).
Próbowałem kiedyś przeczytać tekst źródłowy, ale coś chyba mnie znudził.
Z tego co, o Darwinie słyszałem, czy może z tego, co opowiadają darwiniści, mogę przypuszczać, że Atenborugh, w jednym ze swoich programów o wężach, wiarygodnie zobrazował ten ewolucjonizm. A była to następująca animacja: wychodzi traszka (płaz) z wody na ląd i... odpadają jej nogi. Zamienia się w węża (gada - wyżej w hierarchii) i zaczyna wspinać się po drzewach.
Co ja mogę o tym myśleć? Strasznie to prymitywne.
(Wciąż nie jestem pewny czy dokładanie to miał na myśli Darwin, a jeżeli tak, to co się dziwić, że mało pociągająca i płytka jest ta teoria. Nawet gdyby była w części prawdziwa.)
Z Ardreyem sytuacja wygląda trochę inaczej. Pisze on nie tyle o ewolucji gatunków, ile o zachowaniach społecznych w świecie zwierząt.
A z lektury i przytoczonych obserwacji wynika, że kieruje nimi coś więcej niż tylko ślepa i biologiczna chęć przekazania najlepszych genów. Zaryzykuję nawet wniosek, że zwierzęta także mają wolną wolę. Myślą, kalkulują ryzyko, rozpoznają zagrożenia, uczą się nowych sztuczek itd.
Chociaż dla uściślenia dodam, że moim zdaniem, pełna wolna wola występuje tylko wtedy, gdy przedstawiciel gatunku jest w stanie świadomie pozbawić się życia. Wiemy, że człowiek popełnia samobójstwa, a zwierzęta - nie.
W każdym razie Ardrey to zupełnie inny klimat niż darwiniści i racjonalista.pl
Akurat czytam rozdział The Alpha Fish z "The Social Contract". Jest w nim przedstawione zagadnienie wróg-przyjaciel, ale o wiele szerzej.
Bo proszę Pana tj, kto tak naprawdę jest wrogiem np. chłopa? Inny chłop z tego samego domu? Chłop zza płota czy ze wsi za górą? Czy może facet z miasta? A może ktoś kogo mowy i zwyczajów chłop nie rozumie?
Czy wrogiem starej małpki jest młody małpiszon, czy może orzeł-małpojad?
Zachęcam do lektury.
Darwina i jego teorię ewolucji znam jedynie z programów przyrodniczych Davida Atenborough (jak na leminga przystało).
OdpowiedzUsuńPróbowałem kiedyś przeczytać tekst źródłowy, ale coś chyba mnie znudził.
Z tego co, o Darwinie słyszałem, czy może z tego, co opowiadają darwiniści, mogę przypuszczać, że Atenborugh, w jednym ze swoich programów o wężach, wiarygodnie zobrazował ten ewolucjonizm. A była to następująca animacja: wychodzi traszka (płaz) z wody na ląd i... odpadają jej nogi. Zamienia się w węża (gada - wyżej w hierarchii) i zaczyna wspinać się po drzewach i podbierać jajka ptakom.
Co ja mogę o tym myśleć? Strasznie to prymitywne.
(Wciąż nie jestem pewny czy dokładanie to miał na myśli Darwin, a jeżeli tak, to co się dziwić, że mało pociągający jest ten darwinizm, choćby nawet w części odpowiadał prawdzie.)
Z Ardreyem sytuacja wygląda trochę inaczej. Pisze on nie tyle o ewolucji gatunków, ile o zachowaniach społecznych w świecie zwierząt.
A z lektury i przytoczonych obserwacji wynika, że kieruje nimi coś więcej niż tylko ślepa i biologiczna chęć przekazania najlepszych genów. Zaryzykuję nawet wniosek, że zwierzęta także mają wolną wolę. Myślą, kalkulują ryzyko, rozpoznają zagrożenia, uczą się nowych sztuczek itd.
Chociaż dla uściślenia dodam, że moim zdaniem, pełna wolna wola występuje tylko wtedy, gdy przedstawiciel gatunku jest w stanie świadomie pozbawić się życia. Wiemy, że człowiek popełnia samobójstwa, a zwierzęta - nie.
W każdym razie Ardrey to zupełnie inny klimat niż darwiniści i racjonalista.pl
Akurat czytam rozdział The Alpha Fish z "The Social Contract". Jest w nim przedstawione zagadnienie wróg-przyjaciel, ale o wiele szerzej.
Bo proszę Pana tj, kto tak naprawdę jest wrogiem np. chłopa? Inny chłop z tego samego domu? Chłop zza płota czy ze wsi za górą? Czy może facet z miasta? A może ktoś kogo mowy i zwyczajów chłop nie rozumie?
Czy wrogiem starej małpki jest młody małpiszon, czy może orzeł-małpojad?
Zachęcam do lektury.
@ julek
OdpowiedzUsuńDzięki za tę inteligentną obronę Ardreya, bo mnie tu chłopaki próbują zakrzyczeć, że tylko 10 przykazań i nic innego. Oraz że cała etyka to tylko z TW Filozofa... Bloody hell, żałosne, a ja mam opory, żeby im przykopać, bo w końcu to nie są moi wrogowie. Więc oni se używają, wiedząc, że im niewiele grozi.
Darwin chyba nie był aż tak straszny, ale np. Spengler nie znosi darwinizmu dziko - znacznie bardziej "darwinizmu" właśnie, niż samego Darwina. Z dokładnie tych powodów, o których mówisz.
Kto jest wrogiem pytasz... Wydaje mi się, że kategoria "wróg" nie da się tak statycznie ująć. Nie każdy przeciwnik musi być zresztą od razu wrogiem - kiedy ktoś mnie dusi albo łamie mi rękę na sparringu, nie kocham go i niewątpliwie z nim z przekonaniem walczę, ale za chwilę nic do niego nie mam. Tak to działa chyba w miarę zawsze.
No i też poza wrogiem istnieje kategoria "zwierzyna łowna" - niekoniecznie w sensie słodka sarenka, do której się strzela, ale np. groźny mamut, którego zbiorowo linczujemy. Ten odwieczny instynkt linczu tłumaczy zresztą sporą część zachowań, które obecnie obserwujemy. Pisałem już zresztą o tym po wyborach 2007.
"Zwierzynę łowną" mamy czasem na ringu - i to wcale nie musi być gość mający już dość, a po prostu nastawienie autentycznego championa... Mamy to w pewnych ideologiach walki wręcz, jak np. nowe i awangardowe TFT... Można by tu snuć i snuć różne mądre myśli...
W każdym razie ogromnie się cieszę, że ktoś w końcu tego Ardreya czyta i nawet rozumie!
Pzdrwm
Pzdrwm
"Rothbart"? Nie znam takiego. Chyba Rothbard. Pozuje Pan na wielkiego intelektualistę co wszystkie rozumy pozjadał, a nie zna nawet dobrze poprawnej pisowni nazwiska człowieka, którego krytykuje. Widać, ze oprócz tego Spenglera, przy którym chyba autor bloga onanizuje się, nie zapoznawał się dogłębniej z krytykowanymi poglądami, skoro nie potrafi napisać poprawnie jednego nazwiska - a od osoby o takiej szerokiej wiedzy i "spenglerystycznej" przenikliwości chyba można tego wymagać?
OdpowiedzUsuń@ Anonimowy
OdpowiedzUsuńWidzisz człeku, rzecz w tym, że ja go nie krytykuję - ja go WYŚMIEWAM.
I ani jego nazwisko, ani jakaś większa jego poglądów znajomość, nie są mi do niczego potrzebne. Poczytałem sobie kiedyś przez godzinkę "von" Misesa, pogadałem naprawdę sporo z różnymi wyznawcami tych panów, wiem co mówi Korwin i co się pisze w "NCz!" (gdzie swego czasu nawet sam nieco pisywałem)...
Po co mam znać poglądy tego tam Rothbarta na różne drobne sprawy, skoro wiem, że to świr i świry go kochają? Świr jest świr i zalatuje od niego świrem na milę.
Jeśli się Spengler nie podoba, to cóż... Jest masa innych blogów, gdzie omawiają fajniejsze poglądy i fajniejszych gości.
Spengleryzm naprawdę nie ma nic wspólnego z ortografią, a już szczególnie z pisownią nazwisk, które rozsądny człek chciałby jak najszybciej zapomnieć.
Polecam się na przyszłość, a już szczególnie, gdybyś miał coś konkretnego do powiedzenia. W końcu Spenglera nie czytałeś, prawda? Więc o czym my tu gadamy? O pisowni nazwisk szemranych proroków? ;-)
Pzdrwm