wtorek, listopada 24, 2015

Rozmyślania na mrozie i w ciepełku

Nie wiem jak z tym u was, ale ja ciągle dostaję reklamy genialnych, gwarantowanych i niezawodnych systemów gry na Forex, albo innych opcjach. Kiedyś się tym faktycznie nieco bawiłem i jakieś tam korzyści intelektualne z tego wyniosłem, choć z zarabianiem było znacznie gorzej, bo, jak już dawno zauważyli adekwatni starozakonni, "giełda pieści tych, którzy jej nie potrzebują, a szybkich abcugach wykańcza wszystkich innych". (Cytat w dużym przybliżeniu i z pamięci. W każdym razie nie ma w tym żadnego "anty", wręcz przeciwnie!) Tak jak banki zresztą. (Albo kobiety.)

Jedna z tych intelektualnych korzyści jest taka, że mogę napisać co następuje... Ze spekulacjami na opcjach jest słodko, bo tam jest z reguły nieprawdopodobna dźwignia finansowa, czyli: "Za jednego dolara możesz zarobić 10 tysięcy, ach!"

Co oczywiście jest skwapliwie wykorzystywane przez naganiaczy, tyle że przemilczają oni zazwyczaj drugą stronę medalu, czyli to, że ryzyko jest - bo i musi w takiej sytuacji być, jako że za darmo nikt nam przecież nic nie da! - ogromne. 10 tysięcy za dolara, zgoda, ale także przecież w odniesieniu do strat, a w większości przypadków stracisz, i dochodzą prowizje za każdą transakcję. Bo tu nie mnożnik działa, w tę stronę znaczy, tylko prawdopodobieństwo wygranej jest malutkie.

Opcja, gdyby ktoś dotąd nie wiedział, to rodzaj zakładu. Na przykład kupuję opcję na akcje firmy CośtamUnlimited, opiewającą na to, że te akcje nie spadną w określonym czasie poniżej pewnego poziomu. Jak nie spadną, to zarabiam. Z drugiej strony jest jakiś inny cwaniak, który mi tę opcję sprzedaje - czyli jeśli spadną, to on zarabia, czyli ja płacę. (I to nie jest fajne.)

W zasadzie nie jest wam ta wiedza jak to działa do niczego konkretnego potrzebna - starczyłoby powiedzieć jak tam się rozkłada ryzyko - ale bawiąc uczyć, ucząc bawiąc, kaganek oświaty i co wam szkodzi się dowiedzieć? (A mi pochwalić, że wiem, choć po prawdzie to pamiętam to już nieco mgliście. Zresztą do opcji nigdy w realu nie doszedłem, góra kontrakty terminowe na WIG20. Gdzie dodatkową atrakcją są potencjalnie nieograniczone straty.)

Opcje to dość skomplikowana sprawa, ale cholernie kuszą różnych chciwców, a są ponoć i tacy, co na nich regularnie zarabiają, ale to wąziutka elita, wiedząca co robi i od razu mająca za co spekulować, oraz na życie, bo to absolutna podstawa... Czemu aż tak kuszą? Z powodu tej dźwigni oczywiście, to raz, a dwa, że b. łatwo jest znaleźć taką transakcję na opcjach, że się zarabia niemal za każdym razem. Jednak zarabia się tylko trochę, a raz na jakiś czas się jednak traci - i wtedy ta strata naprawdę bywa ogromna, skutkiem czego niewielu przygodnych napaleńców jest na dłuższą metę z opcjami do przodu. Prędzej czy później, każdy taki boleśnie się na tym sparzy.

Dlaczego o tym piszę? A dlatego, że te naloty na Państwo Islamskie cholernie mi przypominają takie spekulacje na opcjach. Latamy, bombardujemy, kosztuje, ale lemingi i tak się cieszą, choć płacą, coś tam może zniszczymy, potem wszyscy wracają bezpiecznie na podwieczorek... Aż w końcu jakiś samolot ulegnie awarii, albo zostanie zestrzelony, pilot znajdzie się w rękach owych egzotycznych brutali, oni mu mówią: "ty nas bracie paliłeś z nieba, no to my teraz..." Nie żeby to było specjalnie wesołe, ale c'est la vie, jak mawiają hrabiowie i absolwenci odpowiednich kursów językowych.

Jeden raz to jeszcze nic poważnie nie zmieni, ale kilka? Trzeba będzie znowu wymyślić coś nowego, co by zajęło i zabawiło lemingi. Ciężkie jest życie polityka!

* * *

Tak sobie szedłem, zimno było jak cholera, i sobie myślałem nad tym, czy był już kiedyś w historii przykład takiej horrendalnej głupoty, alternatywnie agenturalności w połączeniu ze zdradą, jak to obecne zaproszenie "uchodźców" do Europy... I nie potrafiłem sobie nic takiego przypomnieć. Oczywiście - wydarzenia prowadzące do bitwy pod Adrianopolem (378 A.D.), czyli zezwolenie Gotom dręczonych przez Hunów na przekroczenie Dunaju i osiedlenie się na terenie Cesarstwa,  to bliska analogia, skutek też zapewne będzie podobny, choć, jak podejrzewam, sporo radykalniejszy, ale jednak tamto aż tak durne absolutnie nie było.

Tak sobie tę historię przypominałem, cały czas marznąc, aż nagle rozświetliło mi się pod czaszką i rozgrzała mnie (nieco) taka oto myśl... Kiedyś, parę lat temu, trochę wprawdzie tak od niechcenia, porównałem tu wprowadzenie przez Sullę prawa o karze za obrazę majestatu do obecnie nam panujących praw o "umiłowaniu dóbr osobistych", czy jak to tam brzmi. Oczywiście Sulla to nie to samo co miłościwie nam obecnie panująca elita, ale też spenglerystyczny paralellizm (bo o nim tu przecież mówimy!) to nie jest, wbrew niektórym opiniom, jakaś ścisła numerologia, i ten parallelizm jest taki nieco luźny, można by rzec (a nawet by się powinno) "organiczny".

W końcu taki np. jeleń zaczyna się móc rozmnażać w takim to a takim wieku - ale nie co do dnia przecie... Tak samo nie od rzeczy będzie przypuścić, że każda Cywilizacja (jeśli oczywiście dożyje) najpierw tworzy wielkie imperium, podbijając czy "cywilizując" masy innych ludów, potem, w pewnym momencie, rządzaca nim, biurokratyczna już w sumie, elita zabezpiecza się przed chamstwem proli legalnymi środkami, w pewnym momencie spotyka je pierwsza dotkliwa a niespodziewana klęska z ręki tych podbitych czy "ucywilizowanych" (ale niestety, jak się nagle okazało, nie dość) ludów, a po jakimś czasie granice imperium zaczynają pękać... I to wszystko raczej w tej właśnie kolejności.

Na łono Abrahama nasz jeleń też się około pewnego wieku sam z siebie przenosi, ale nie co do godziny, nawet jeśli go wcześniej wilcy nie zjedzą... (Faktem jednak jest, że to się może zdarzyć tylko w jakimś wyjątkowo humanitarnym i wegeteriańskim ZOO. Żeby nie zjedli znaczy.) W każdym razie te przepisy o "dobrach osobistych" to Sulla, a więc lata '80 przed Chrystusem, tak? Masakra zaś trzech legionów Varusa w Lesie Teutoburskim to rok 9 po Chrystusie - i to śmy tu sobie przyrównali do zamachu na WTC, co po prawdzie nie jest niczym specjalnie błyskotliwym, bo samo się narzuca i inni też na to wpadali.

Nie wiem dokładnie kiedy weszły w życie prawa o "dobrach osobistych", ale zapewne było to mniej niż 90 lat przed WTC. Dlaczego "prawa osobiste" mają być "obrazą majestatu", spyta ktoś? No bo przecież, powiedzmy sobie otwarcie - zwykłego Kowalskiego, Duponta czy Browna to one za bardzo, te prawa, bronić nawet nie potrzebują - choć niechby taki spróbował publikować gdzieś autobiograficzne wspomnienia, jak to oddane pod jego opiekę dzieci radośnie rozpinają mu rozporek i się bawią jego zawartością!

Takiemu Cohn-Benditowi było wolno i złego słowa nikt mu nie powiedział, ale to wojewoda, a nie byle kto. Właściwe geny i niepodważalny autorytet moralny - ot co! Bo też tego właśnie potrzeba, żeby się za nami prawo o obrazie majestatu... O "dobrach osobistych", chciałem rzec, ujęło. (I tak ma być, durne prole, a teraz do roboty, bo będzie eutanazja!)

No dobra, teraz zatem mamy ten Adrianopol, cośmy go na początku przywołali... W oryginale to był rok 376 po Chrystusie, w naszej równoległej rzeczywistości rok 2015. Od 376 odejmujemy 9, otrzymujemy... 367, tak? Od 2015 odejmujemy... 2002 chyba, nie? Coś takiego. No i otrzymujemy 13. Historia zdaje się zatem naprawdę przepięknie przyspieszać (cośmy z Amalrykiem dawno już zresztą przewidzieli). Ponad 28 razy. W dodatku z przyspieszeniem, bo od (nowego) Sulli, czy raczej tej obrazy majestatu, do (nowego) Arminius(z)a szło jednak wolniej. Tak że, jeśli w tych rozważaniach (a przypominam, że było cholernie zimno!) coś w ogóle jest, to możemy jeszcze sporo w naszych indywidualnych żywotach przeżyć. (Albo też wręcz przeciwnie.)

* * *

We Francji stan wyjątkowy, który miał dotąd prawo trwać najwyżej 12 dni, będzie trwał trzy miesiące, bo tak z entuzjazmem i chyba jedno-nawet-głośnie uchwaliła tamtejsza demokracja. Na pohybel terrorystom! Ciekaw jestem jak teraz często będzie tam jakiś inny stan od wyjątkowego, skoro wystarczy raz na trzy miesiące coś tam znaleźć, coś tam podsłuchać (kto to sprawdzi?)... Sami zresztą rozumiecie.

W każdym razie leming się cieszy, a politycy mają wreszcie święty spokój. Z opozycją przede wszystkim, choć może to i terrorystom życie uprzykrzy, kto wie? A zresztą co tak naprawdę politykom przeszkadzają ci terroryści? Że się czasem trzeba ewakuować z meczyku? A co to za przyjemność oglądać jakiś głupi meczyk z Merkelą (alternatywnie z Hollandem), na oczach stada proli, a do tego wcale nie być w centrum zainteresowania!?

Tej niepopularnej... (No bo jak być popularnym wyglądając i zachowując się jak Hollande? Nawet we Francji?) władzy nic milszego nie mogło po prostu spaść z nieba. Żadnych @#$% demonstracji! Nie tylko FN nie może teraz łazić po ulicach i bruździć, ale nawet nie uda się oszołomom sprawdzić ilu to francuskich muzułmanów zadało sobie tym razem trud wyjścia na ulicę i zademonstrowania niechęci wobec terroryzmu, radykalnego islamizmu i czego tam jeszcze.

Piękna sprawa! Gdybym miał nieco tylko więcej paranoidalnych skłonności, musiałbym uznać, że te Hollandy same to wszystko zrobiły. Na szczęście nie mam, ale też byłyby bardziej durne, niż są, gdyby nie skorzystały z takiego daru niebios.

triarius

24 komentarze:

  1. Buda ojropejska trzeszczy, zgrzyta i sie trzesie jak starej kurwie dzyndzel, ale to akurat wyjatkowo fartowna sztuacja jest dla naszego parcianego bantustanu. Na dodatek Erdogan tak obrosl w piora po wyborach, ze bez zbednzch ceregieli pierdolnal sowietom w bombardirowszczika gdy sie im lejce pojebaly i zaczeli sie tam szarogesic jak nie przymierzajac w peerelu.
    Wiec Jarkacz ma te swoje piec minut na ogarniecie tutejszego chlewu i chyba to czuje, wiec sie uwija jak w ukropie. Zastanawialem sie jak sie pozbeda jeszcze tego buca Wojtunika, a tu prosze! Podal sie byl chlopina do dymisji,o jak milo!
    Jak widac pozar w europejskim burdelu moze byc przydatny, i moze da sie ukrasc smierci Zachodu (i naszej wraz znim, bo o jakims zmierzchu nie ma tu juz co majaczyc), te paredziesat lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A gdzie kurwa ma dzyndzel? Mówisz o męskiej?

      A burdel faktycznie jest przesłodki. Jedyny cień szansy dla nas tutaj biedaków. Zawsze mówiłem, że nieparzyste wojny światowe nam służą.

      Pzdrwm

      Usuń
  2. Wiele imperiów trzeszczało się w szwach, paliło i waliło, a wcale nie zawaliło od razu. Republika Rzymska wiła się setki lat w konwulsjach, a nie uległa rozpadowi, jeno transformowała w Cesarstwo, co sprawiło pewien kłopot Bagby'emu. Chiny przeszły wiele okresów takiej dezintegracji, a jednak odradzały się. Choć może to tylko z naszej perspektywy kolejne Chiny reprezentują podobną/tą samą K/C, a z perspektywy miejscowych różnice między kolejnymi dynastiami były głębsze niż dla nas różnice między Generalną Gubernią a PRLem, albo między Republiką Weimarską a III Rzeszą???
    A może Nicek miał trochę racji i jest szansa? W końcu Lenin przez większą część życia bał się, iż nie dożyje udanej rewolucji, a doświadczenia Komuny Paryskiej, Rewolucji Lutowej i Dni Czerwcowych nie nastrajały bolszewików optymistycznie.
    Na razie przydałoby się trochę spęgleryczno-ardreyicznych rozważań o różnicach między Cesarstwem Zachodnim a Wschodnim (dlaczego na zachodzie kolaps nadszedł tysiąc lat wcześniej? Jak to się ma do naszych piewców wyższości łacińskiego indywidualizmu i niskich podatków nad bizantyjskim biurokratyzmem i fiskalizmem spod trzepaka?)
    Czy warto luki nt. moskiewskiej duszy w Opus Magnum uzupełniać rozważaniami Mackiewiczów? Cat miał ciekawą koncepcję, że istotą rosyjskości jest jej imitacyjny charakter, pogarda dla samej siebie, słowem pseudomorfozy wszelakie. Dlatego Ruś kwitła pod rządami Waregów, Mongołów, cudzoziemskich majstrów Piotra I, Kasi II, a marniała gdy chciała żyć po swojemu, po słowiańsko-ugryjsku. Przywykło się uważać okcydentalistów za postępowców i piewców cudzoziemszczyzny, a słowianofilów za reakcjonistów i heroldów rodzimości, a przecież w Muskowii to właśnie okcydentaliści reprezentowali prastarą tradycję uczenia się od najeźdźców i pasożytów, a słowianofile inspirowali niemieckim romantyzmem i w ogóle zachodnioeuropejskim ruchem ludowym.
    Tawariszcz Mąka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Towarzyszu Mąko, akurat tajemnica stopniowej erozji zachodniej części Imperium Rzymskiego (bo z tym "upadkiem" to gruba przesada) została rozwikłana dawno temu (o ile to w ogóle była tajemnica).

      Zachodnie prowicje zawsze były mniej ludne, a już za czasów Marka Aureliusza uważano prowincje iberyjskie za wyeksploatowane. Tam nie było po co siedzieć, brakowało zasobów, w przeciwieństwie do zawsze ludnego i bogatego Konstantynopola, który krocie zarabiał na swoim położeniu między wschodem a zachodem. Położenie to było strategiczne również pod militarnym względem, bo umożliwiało kontrolę i Bałkanów i Azji Mniejszej oraz wschodniej części basenu Morza Śródziemnego.

      Jednym słowem zachód to były peryferia, dzicz, bieda z nędzą, w dodatku trudna i kosztowna w utrzymaniu, o czym boleśnie przekonały władzę nietrwałe skutki restauracji Justyniana, natomiast wschód to było miejsce w którym się działo - pod każdym względem, co widać chociażby po ilości chrześcijańskich herezji i sporów teologicznych oraz ich dynamiki. Zachód był reaktywny i spokojny, a wschód wylęgarnią idei. I wschód było stać na fiskalizm i biurokrację.

      Łaciny w biznatyjskiej armii i administracji używano jeszcze przez ca. 200 lat.

      W przypadku Chin rolę odgrywa geopolityka - ich po prostu nie miał kto podbić, bo trudno przebijać się przez Himalaje, pustynie i Syberię z jej 10-miesięczną zimą, a kto mógł, bo był w pobliżu(Mongołowie), to to zrobił.

      Usuń
    2. Czytałem kiedyś dość sporo na temat schyłku Imperium Rzymskiego - z tymi kwestiami różnic między wschodem i zachodem - bowiem mialem nadzieję na karierę akademiskiego historyka starożytnego, z szerokim filozoficznym und historiofilozoficznym backgroundem... Ech, naiwny człek był! Ale co ja wiedziałem o Zachodzie?

      Różne są tego interpretacje. Znasz np. książki historyka o nazwisku Arther (!) Ferrill? On to sprowadza do militariów. Sporo też tam robiła geografia, zasoby... A czysto szpęglerycznie można by rzec, iż w końcu Wschód był na swoich "naturalnych" ziemiach - czyli magiańskich - podczas gdy Italia była już wyjałowiona wraz z upadkiem Apolla. (Tak mi to przyszło w tej chwili do głowy, ale to chyba nie jest głupie.)

      Jak coś to jeszcze. Pzdrwm

      Usuń
    3. @ tj

      No właśnie! (Dopiero przeczytałem, ale się zgadzam.)

      Pzdrwm

      Usuń
  3. Przydałby się jakiś nowy Ardrey, żeby odnowił i wzbogacił biologistyczne spojrzenie na politykę i ekonomię. Sami politolodzy i historiozofowie próbują wzorem poprzedników z końca XIX wieku porównywać państwa do organizmów żywych, albo do ekosystemów. Brak im jednak nie tylko wiary w prawdziwość tez z Opus Magnum, ale także jako takiego rozeznania w podstawowych pojęciach biologii. Weźmy taką koncepcję "predatory state". Fajna idea, budzi jakieś tam odruchy samozachowawcze u lemingów i patriotyczne u niektórych lewaków, ale biolog dostrzega tu liczne mielizny i białe plamy. Przecież już gimnazjalistów uczy się odrózniania pasożytnictwa od drapieżnictwa i odróżniania pasożytnictwa od obustronnie korzystnych symbioz jako kanonu wiedzy koniecznego wszystkim ludziom, nie tylko lesnikom i urzędniczkom z RDOSów :P
    Przechodząc do adremu: predatory state z perspektywy biologa nie jest wcale predatory. Jest raczej parasitic, a w prawdziwym liberalizmie jest protocooperant, chyba, że jest comensalic (ale w tym ostatnim wypadku, to już nie jest tak właściwie state).
    Tawariszcz Mąka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przydałby się - jak w pysk strzelił! Warto by było w ramach tego rozwinąć genialne badania Calhouna (tylko przypadkiem nie na kotach, do kurwy nędzy!), popracować jeszcze nad skutkami zaburzeń naturalnej hierarchii, czyli bagienkiem behawioralnym... Piękna sprawa, a bez tego chyba nijak.

      Tyle że ja żaden biolog, a nawet żaden naukowiec. (W młodości miałem takie ambicje, ale teraz widzę, że nie ten temperament. A to podstawa. Chyba to co robię też ma swoję wartość, choć fakt żę lewą ręką i niewiele tego.)

      Był tu kiedyś profesjonalny biolog Mustrum, ale uciekł i zmylił pogonie. (Może za mało przejawiałem entuzjazmu wobec M. Thatcher, a może po prostu ojcostwo go zbyt absorbuje, nie wiem.) Towarzysz Maka nie biolog? Bo coś mi się tak kojarzyło. Jak nie, to pozostaje chyba tylko Niesiołek-wesołek. Na tych owadach można całkiem sporo zbudować, jak to starałem się pokazać parę miesięcy temu, choć oczywiście kręgosłup by się b. przydał.

      Pzdrwm

      Usuń
  4. Obawiam się, że badania Calhouna ktoś już przeprowadził na naczelnych i to nie raz, w Stanach, Sowdepii, Kitaju. W końcu w ramach operacji PaperClip dużo niemieckich fachowców mogło kontynuować swoja walkę z komunizmem po drugiej stronie Oceanu.Zimbardo miał za młodu swoje więzienie w Stanfordzie.
    Inna sprawa, że młodzi politolodzy i socjolodzy z "Nowej Konfederacji" czerpią obficie z dorobku biologów oraz ekonomistów i politologów o bardziej ewolucyjnym podejściu. Michał Kuź wieszczy nadejście wymarzonego przez Pana Tygrysa Nowego Oświecenia czy raczej Kontr Oświecenia, opartego o najnowsze wyniki badań psychologicznych i biologicznych: "Przewrót behawioralny w naukach społecznych rozpoczął się przeszło 30 lat temu wraz z publikacją skromnego artykułu autorstwa Daniela Kahnemana i Amosa Tverskiego. Na dobre przyspieszył w roku 2002, kiedy to Kahneman otrzymał nagrodę Nobla za swój wkład w rozwój ekonomii. Dziś zaś ta rewolucja wchodzi w fazę popularyzacji. W politologii przyczyniły się do tego niewątpliwie prace Jonathana Heidta i Drew Westena. Z pewnym opóźnieniem ta, rozpoczęta w USA zmiana paradygmatu, dociera również do Polski. Na czym ów przewrót polega? W największym skrócie: na podważeniu ludzkiej racjonalności. Coraz więcej badaczy sądzi bowiem, że nawet jeśli taktujemy tę racjonalność jako pewne uogólnienie, to jest to uproszczenie stanowczo zbyt duże aby opierać się na nim, kiedy próbujemy coś powiedzieć na tematy gospodarcze i polityczne. W typowych modelach ekonomicznych i politologicznych racjonalny człowiek to taki, który działa z godnie z teorią „oczekiwanej użyteczności”. Czyli chcąc osiągnąć dany cel kalkuluje szanse wygranej lub przegranej przez (z grubsza rzecz ujmując) pomnożenie wartości jaką przypisuje wynikowi i prawdopodobieństwo jego osiągnięcia. Oczywiście łatwo jest powiedzieć, że umiejętność szacowania ryzyka wcale nie jest taka łatwa, i wielu z nas nie jest racjonalnych, bo nie umie tak dobrze liczyć. (...) Pełna racjonalność byłaby niepożądana. Przeciążałaby nasz umysł i w efekcie prowadziła zapewne do jakieś formy autyzmu.(...)W jednym z eksperymentów Kahnemana i Tverskiego ludzie w zdecydowanej większości nie godzili się na poświęcenie pewnej sumy od razu po to, aby zabezpieczyć się przed wysokim prawdopodobieństwem utraty sumy wielokrotnie większej w przyszłości. Innymi słowy, chętniej wybierali ryzykowną grę niż natychmiastową stratę chroniącą ich od przyszłego ryzyka.

    Czy to nie brzmi znajomo? Czy właśnie w taką grę nie zagrały kilka lat temu z setkami tysięcy polskich frankowiczów banki? Typowym ruchem było tu zaproponowanie klientowi dwóch kredytów. Jeden, znacznie droższy, był w złotówkach, drugi i tańszy – był za to obarczony dużym ryzykiem kursowym w przyszłości. Bankowcy zapewne znali już wtedy równanie na słynną krzywą Kahnemana-Tverskiego, które wyraźnie dowodziło, że wobec takiego wyboru przytłaczająca większość ubiegających się o kredyty wybierze opcję tańszą, ale na dłuższą metę bardziej ryzykowną. Na nic zdały się ostrzeżenia grupki uczciwych ekonomistów."
    Tawariszcz Mąka

    OdpowiedzUsuń
  5. I dalej: "Heidt jest natomiast o tyle ciekawy, że w swojej książce „Prawy umysł” wyjaśnia, jak postępowanie wbrew teorii oczekiwanej użyteczności jest wręcz niezbędne dla przetrwania i rozwoju każdej ludzkiej społeczności. Zdaniem tego psychologa, przyjmowanie pewnych irracjonalnych założeń na wiarę, akceptowanie określonych tabu (na przykład: nie jedzenie pewnych pokarmów nawet gdy są one łatwo dostępne, lub niepracowanie w pewne dni nawet gdy wydaje się to korzystne) – jest po prostu konieczne, aby budować poczucie wspólnoty. Co więcej, z badań Heidta można też wysnuć wniosek, że społeczeństwa nadmiernie akcentujące indywidualistyczny racjonalizm mogą w ten sposób wytracać konieczny do ich przetrwania kapitał zaufania.(...)Dziś łatwo byłoby wobec bezsprzecznych zdobyczy behawioralnej ekonomii i politologii popaść w polityczny pesymizm. Stan ten konserwatystom osładzałoby zaś chyba tylko poczucie pewnej Schadenfreude z tytułu tego, co Maciej Grutowski nazwał swego czasu „upadkiem liberalnej wizji człowieka”. Istotnie, w świetle najnowszych badań nad ludzką naturą upada ostatecznie wiara w fukuyamowski „koniec historii”, czyli w świat szczęśliwych, racjonalnych, niezależnych i wzajemnie się szanujących jednostek."
    Dzielnie wspiera go Maciej Gurtowski:
    "Liberalizm opiera się na błędnych założeniach na temat natury ludzkiej. Zgodnie z aktualnymi ustaleniami nauki współczesnej promowany przez tę ideologię „człowiek gospodarujący” – nie istnieje.(...) Racjonalizm to pierwszy z trzech wielkich filarów, na których opiera się liberalizm, tak filozoficzny, jak i polityczny. Drugim jego filarem jest założenie, iż człowiek ma wolną wolę. Wywodzi się ono z judeochrześcijańskiego dogmatu, głoszącego, że człowiek posiada autonomię w wyborze dobra lub zła. Pochodną tego założenia jest indywidualizm. Skoro człowiek sam odpowiada za swoje czyny, to ingerencja w jego wybory może być traktowana jako naruszanie zasady, że „chcącemu nie dzieje się krzywda”. Trzeci filar liberalizmu to utylitarystyczna wizja człowieka. Jednostka racjonalnie dążąca do maksymalizacji korzyści i unikania strat stała się protoplastą „człowieka gospodarującego” (homo oeconomicus). To dla niego skrojono ideologię liberalizmu. W niniejszym tekście chciałbym pokazać, że zgodnie z aktualnymi ustaleniami nauki współczesnej homo oeconomicus nie istnieje.(...) Ideologia liberalna opiera się na błędnych założeniach na temat natury ludzkiej. Wnioski z eksperymentów kognitywistycznych sugerują, że nie zawsze wiemy, co myślimy, że nasza wolna wola ma mniejszy zakres, niż nam się zdaje, że nie jesteśmy czysto racjonalni. W naszym rozumowaniu i podejmowaniu decyzji w praktyce kierujemy się innymi niż rozsądek i zasada maksymalizacji korzyści kryteriami. Nasza zdolność do podejmowania decyzji jest uzależniona od naszych zdolności emocjonalnych. Większość podejmowanych przez nas wyborów ma nieznaną, nieracjonalną genezę. Podejmując wybór, kierujemy się nie tyle własnym interesem, ile często także przyzwyczajeniem, rutyną, pozorem „pójścia na łatwiznę”. Refleksja racjonalna, tak jak Heglowska „sowa Minerwy”, zawsze wylatuje po zmierzchu, próbując post factum zracjonalizować podjętą decyzję."
    Tawariszcz Mąka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, to się nazywają komęta! Wartość dodatkowa itd. (Powinienem chyba się z Tobą podzielić tymi milionami, które mi wiadome siły za to blogaskowanie płacą. Chyba że żyjesz sobie dostatnio?) Uczyć się ludzie! (Nie żeby mi się inne komęta nie podobali, ale kiełbasy i komęta mają być długie... Itd.)

      Co do Calhouna - dlaczego "niestety"? Mi w to graj! Ja żaden naukowiec - ja scavenger i żywię się nauką (o ile moja dysleksja i brak odporności na nudę pozwoli mi cokolwiek zrozumieć) do moich ardreyicznych eseistycznych (choć mało chlujnych) filozofowań. Głównie aksiologicznych, skoncentrowanych na "co z tego DLA MNIE wynika?".

      Do żadnej nagrody Nobla, choćby i "prawicowej", naprawdę nie aspiruję! (Byle mi tutaj sporo płacili i będzie git!)

      Trochę mnie ci Twoi faceci ucieszyli, a trochę, przyznam, i zmartwili, bo dotąd żem myślał, że jestem z tą mądrością jedyny... Przynajmniej od zejścia z tego świata Ardreya w '80. Ale tak czy tak trzeba by to wszystko ładnie w jakiś Weltum... światopogląd, (excusez le mot) "ideologię", zebrać, ubrać i przybrać choinkowymi ozdobami. Nespa?

      W każdym razie JEST Z CZEGO BUDOWAĆ i teraz DO ROBOTY! Poza tym proszę o więcej, of course.

      Pzdrwm nawet bardziej czule niż zazwyczaj

      Usuń
  6. Dziękuję za interesujący wpis gospodarza bloga i komentujących gości. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie dziekuj tylko komentuj! Co to za wygodnictwo? Chcesz zeby gospodarz znow sie nam obrazil?

    OdpowiedzUsuń
  8. "Zachodnie prowicje zawsze były mniej ludne, a już za czasów Marka Aureliusza uważano prowincje iberyjskie za wyeksploatowane. Tam nie było po co siedzieć, brakowało zasobów, w przeciwieństwie do zawsze ludnego i bogatego Konstantynopola, który krocie zarabiał na swoim położeniu między wschodem a zachodem. Położenie to było strategiczne również pod militarnym względem, bo umożliwiało kontrolę i Bałkanów i Azji Mniejszej oraz wschodniej części basenu Morza Śródziemnego. Jednym słowem zachód to były peryferia, dzicz, bieda z nędzą, w dodatku trudna i kosztowna w utrzymaniu, o czym boleśnie przekonały władzę nietrwałe skutki restauracji Justyniana, natomiast wschód to było miejsce w którym się działo - pod każdym względem, co widać chociażby po ilości chrześcijańskich herezji i sporów teologicznych oraz ich dynamiki. Zachód był reaktywny i spokojny, a wschód wylęgarnią idei. I wschód było stać na fiskalizm i biurokrację."
    Uff! Kamień spadł mi z serca! A już się bałem, że stary partyjny leberał Krawczuk miał trochę racji w swoich wywodach, że upadek łacińskiego Zachodu i przetrwanie greckiego Wschodu to w sumie kwestia przypadku, kilku błędów ludzkich, paru bitew przegranych na zachodzie, a wygranych na wschodzie bardziej z powodu pogody niźli morale i wyszkolenia żołnierzy oraz tęgości taktycznej oficerów. W jednej ze swoich książek stary profesor spłodził nawet alternatywne dzieje świata, w których bora wiała inaczej więc Cesarstwo na Zachodzie przetrwało kryzys, zasymilowało Germanów i Celtów, oczyściło się z chrystjanizmu, zatrzymało wspólnie ze Wschodem ekspansję Arabów, a w efekcie biali dotarli do Ameryki już w V.w.n.e., a w X w.n.e. wysłali załogową misję na Księżyc.
    Ostatnio Peter Heather wystąpił z tezą, że Germanie po prostu opanowali rzymskie sposoby wojowania, produkcji żywności i administrowania, dlatego mogli pobić swoich politycznych wychowawców tak jak później Rosjanie przejęli know-how od Szwedów i Prusaków.
    Z tym dobrym położeniem Carogrodu to prawda, ale bardziej na zachodzie też mogłyby powstać metropolie gdyby podjęto projekt wypraw dookoła Afryki i podbojów bądź ekspansji handlowej na północy, w bogatych w bursztyn, sól kamienną, srebro i jasnowłose niewolnice ziemiach Słowian i Bałtów.
    Te prowincje zachodnie nie były aż tak wyeksploatowane jak się to wydawało doradcom Marka Aurelego - inaczej nie mogłyby żywić tylu najeźdźców i tubylców już w średniowieczu.
    Tawariszcz Mąka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli w sumie tak mnie się widzi, że Spengler, comme toujours, rulez. Nie były wyeksploatowane MATERIALNIE - ale były wyjałowione DUCHOWO. Potem przyszła inna, so to say, "cywilizacja", i wszystko zaczęło się znowu kręcić. Daje się z tym zgodzić?

      A ten początkowy cytat, to z czego, że spytam? (Nawet jeśli to Spengler, to ja się nie wstydzę, bo sam czytam po angielsku i mogę nie rozpoznać. Zresztą to aż tak szpęglerycznie nie wygląda.)

      Pzdrwm

      Usuń
    2. @Tawariszcz Mąka

      Ja akurat w książki Krawczuka dotyczące wschodniej części cesarstwa za bardzo się nie wgłębiałem, ale faktem jest że historiografia zachodnia z Nowym Rzymem obchodziła się niezbyt łaskawie i po prostu ignorancko, powtarzając za Edwardem Gibbonem niesłychane kocopoły na temat Bizancjum. Zmieniać się to zaczęło powoli, jakoś od lat 60, dzięki taki tam historykom jak Haldon, Bury, czy Runciman.

      Germanie służąc jako rzymscy foederati niewątpliwie opanowali rzymskie techniki wojenne, w V wieku roiło się od oficerów mieszanego, rzymsko-germańskiego pochodzenia, z których najbardziej znany jest chyba Stylichon, prodkukcją żywnosci nie zaprzątali sobie głowy, zostawiając to tubylcom, podobnie zwycięscy Goci i Wandale administrację rzymską po prostu zostawiali i pracowała ona na ich rzecz. Rosjanie starali się raczej emulować know how i przeszczepiać go na rodzimy grunt, także ja bym powiedział, że to co innego. Sukces Germanów był możliwy tylko ze względu na wyludnienie rzymskiego zachodu, bo właśnie to spowodowało że cesarze zdecydowali się używać germańskich plemion jako federatów, czy quasi-armii rzymskiej, zamiast ich po prostu pobić, co potem znacznie ułatwiło im zdobycie Zachodu - o ile w ogóle można nazwać to zdobyciem, bo w praktyce wyglądało to tak, że wódz federatów odesłał insygnia cesarskie do Konstantynopola, i nie miał kto ani protestować, ani zostać następcą.

      Rzymska wiedza na temat Afryki była taka, że wiedzieli że za Saharą coś jeszcze jest, ale nie zaprzątali sobie tym głowy. Na Daleki Wschód była droga lądowa. Warto zwrócić uwagę, że dopiero jej zapchanie po upadku Konstantynopola w 1453 roku pchnęło Europejczyków w kierunku odkryć geograficznych.

      Co do północy, to Rzymianie zdawali sobie sprawdę, że można opłynąć Półwysep Iberyjski i w ten sposób trafić do Brytanii i dalej, ale z tej drogi nie korzystali, bo ze względu na ówczesną technikę żeglarską było to przedsięwzięcie trudne i szlak był nieprzystępny, więc woleli ląd. Kombinacja prądów, wiatrów i pogody. Podejrzewam, że to samo odnosiło się do prób opływania Afryki.

      Rzym ekspandował, i robiłby to w nieskończoność, gdyby był w stanie. Więcej niż za Trajana się nie udało, a i tak w końcu trzeba było się wycofać z Dacji za Dunaj, tak jak kiedyś Oktawian August kazał cofnąć się legionom z Łaby za linię Renu. Blisko było, ale niestety, znów zabrakło ludzi i zasobów. Zbyt duży obszar do utrzymania jak na możliwości państwa rzymskiego. Najdalej na północ rzymskie legiony zimowały na Słowacji.

      Średniowiecze to był nie tylko skok w rozwoju techiniki (w starożytności nie znano nawet wiatraków), ale też zmiana struktury społecznej. Skończyło się oparcie gospodarki o pracę niewolniczą, na rzecz bardziej efektywnego feudalizmu. W czasach rzymskich w zachodnich prowincjach dominowały, jak to ładnie mówią po angielsku, "rather villa than village". Tubylców wymordowano w dużej części, a wielka villa mieszkającego tysiące kilometrów dalej rzymskiego arystokraty-obszarnika, jedna z wielu, który najpewniej nigdy nie widział jej na oczy, siłą rzeczy pozbawiona właścicielskiego nadzoru, oparta o pracę niewolników, była czymś w rodzaju PGR-u czy może nawet kołchozu, który był drogi, nieefektywny, a produkcję wywożono do Rzymu, i z tego modelu nie można było zrezygnować, bo przeciez arystokracja po coś jest arystokracją. Także mnie opinia o wyeksploatowaniu tych prowincji nie zasakakuje, ostatecznie ile można wyciągnąć z kołchozu wśród dzikich lasów?

      Usuń
    3. Że się wetnę...

      Najdalej na północy w Słowacji? A co ze Szkocją, która jest, z tego co pamiętam, tak daleko jak Uppsala (ta sama szerokość co Aberdeen, sprawdzałem i miałem na to 10 lat)? Byli przecież długo w Szkocji, zbudowali tam parę murów, np. Hadriana, są hipotezy, że stracili tam (wybity przez moich przodków) cały legion bez śladu...

      Więc coś te Runcimany nie do końca chyba wiedzą. ;-)

      A dalej na południu, czyli bliżej, to przecież W. Brytanię mieli b. długo. Powstanie Baudykki, York, potem tradycje w rodzaju króla Artura... Pierwsza wyprawa to Cezar, którego ubito w roku 44 przed Chrystusem, więc raczej wcześniej, podbie chyba za Klaudiusza, w miedzyczasie Kaligula zbierał muszelki na plaży...

      A zresztą Irlandia i Korwnalia były wzgl. dobrze znane Europie i obszarowi śródziemnomorskimi od czasów prehistorycznych - jako przede wszystkim źródło niesamowicie cennej (brąz!) cyny. Nie żeby to jakoś dogłębi spenetrowali, zgoda, ale w różnych tam legendach o Zachodnie Krainie (czyli krainie umżyków) funkcjonowało to jak najbardziej. Zresztą wedle dość sensownych hipotez irlandzcy "mali ludzie" (czyli dzisiejsze Lepreuchony), czyli ichnia ludność przed Celtami, pochodziła z Azji Mniejszej. Więc zwązki były, a morze już w prehistorii, nawet jakby najbardziej, b. silnie łączyło, zamiast, jak się ludziom zdaje, dzielić. Nawet tak zdradliwe jak Śródziemne.

      Nie że coś, b. doceniam tego typu dyskusje i na pewo masz tu masę racji, ale musiałem się popisać tym, że już niemal brawurowo pisałem doktorat ze starożytnej historii w Uppsali. (Ale mi feminizm nie pozwolił i inna lewizna.)

      Pzdrwm

      Usuń
    4. @triarius

      Oczywiście pisząc "najdalej na północ" miałem na myśli kontynent, najbliżej naszych ziem.

      No jasne, wszędzie na rzymskim pograniczu trwała wymiana handlowa, te ich limesy to nie były jakies chińskie mury, tylko raczej siatki umożliwiające osmozę, służące raczej kontroli tego co się dzieje niż izolacji od świata zewnętrznego.

      A co do zasięgu legionów, to ostatnio wykopano szczątki rzymskich legionistów w Irlandii, ale ze względu na brak źródeł pisanych wyprawa irlandzka musiała być jednorazowym incydentem na niewielką skalę. Rzymianom zdarzały się takie akcje, w celu poparcia swoich sukinsynów w sporach plemiennych.

      Swoją drogą, ciekawe są studia nad Romano-Brytami, bo dobrze pokazują duchowy uwiąd tubylców i ich kreolizację po wymordowaniu warstw przywódczych przez Rzymian.

      Usuń
  9. "Co do Calhouna - dlaczego "niestety"?
    Dlatego, że niektóre z tych przełomowych badań na białych myszkach, rezusach i szympansach były tylko powtórzeniem, niejako "legalizacją", wcześniejszych obserwacji dr Mengele, Hubertusa Strugholda i innych asów niemieckiej medycyny obozowej, objętych programem "Paperclip" lub jeszcze tajniejszymi projektami.
    Tawariszcz Mąka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dobry dr. Mengelman? Tego zapomniałeś!

      Teraz rozumiem i zgoda, ale skąd ja to, sierota, miałem wiedzieć?

      Pzdrwm

      Usuń
  10. "A ten początkowy cytat, to z czego, że spytam? (Nawet jeśli to Spengler, to ja się nie wstydzę, bo sam czytam po angielsku i mogę nie rozpoznać. Zresztą to aż tak szpęglerycznie nie wygląda.)"
    To fragment wcześniejszego wpisu tj-a.

    Historycy szczególnie zafascynowani jakimś ludem lub okresem nasiąkają bezwiednie mentalnością badanych ludzi. Stąd nie dziwi, że dla historyka-zwolennika Fenicjan podróż morzem z Libanu do Irlandii i po ujście Łaby jest łatwiejsza i bezpieczniejsza od wędrówki lądowym bursztynowym szlakiem, a dla historyka-wielbiciela Rzymian - odwrotnie. Tak samo ocena łatwości i opłacalności wędrówki lądem do Indyj i Chin vs. analogicznej wędrówki Morzem Czerwonym i Oceanem Indyjskim też wygląda diametralnie odmienne w oczach "szczurów lądowych" i "wilków morskich".
    (Może Ossendowski wcale nie zamyślał, że kapłani satanizmu w porewolucyjnej Rassiji rekrutowali się głównie spośród profesorów historii średniowiecza i renesansu, zainteresowanych procesami czarownic i heretyków?)

    A historykom starożytności istotnie zdarzają się wielorakie wtopy, gdy zaczynają wgryzać się, a potem popularyzować szczegóły geograficzne czy przyrodnicze. Któryś z polskich racjonalistów starannie wypunktował nieznajomość geografii i błędy merytoryczne u Heathera:
    http://www.eioba.pl/a/2jm6/upadek-cesarstwa-rzymskiego-po-katolicku-falszowanie-historii

    Prawdziwe jaja to opisy żyzności gleb, szaty roślinnej i świata zwierzęcego dawnych krain w wykonaniu historyków nie konsultujących się z biologami i agronomami. Obecność palm i drzew oliwnych ma ich zdaniem dowodzić żyzności, choć już starożytni Ateńczycy zapatrywali się na to inaczej. Bibliści utożsamiają różne drzewa z eukaliptusami, sprowadzonymi na Bliski Wschód w XIX w.n.e. z Australii (aczkolwiek już wtedy błyskawicznie dziczejącymi). Wiedzą, że Tyryjczycy robili purpurę ze ślimaków, ale wydaje im się, że już wtedy Morze Sródziemne było porośnięte amerykańskimi opuncjami, na których żyły amerykańskie czerwce.

    OdpowiedzUsuń
  11. "A zresztą Irlandia i Korwnalia były wzgl. dobrze znane Europie i obszarowi śródziemnomorskimi od czasów prehistorycznych - jako przede wszystkim źródło niesamowicie cennej (brąz!) cyny. Nie żeby to jakoś dogłębi spenetrowali, zgoda, ale w różnych tam legendach o Zachodnie Krainie (czyli krainie umżyków) funkcjonowało to jak najbardziej. Zresztą wedle dość sensownych hipotez irlandzcy "mali ludzie" (czyli dzisiejsze Lepreuchony), czyli ichnia ludność przed Celtami, pochodziła z Azji Mniejszej. Więc zwązki były, a morze już w prehistorii, nawet jakby najbardziej, b. silnie łączyło, zamiast, jak się ludziom zdaje, dzielić. Nawet tak zdradliwe jak Śródziemne."
    Czerwone też ponoć było Czerwone nie tylko od wożonej purpury i krasnorostów, ale od krwi przelanej przez żeglarzy zaciukanych przez piratów i pożartych przez rekiny.
    To Graves w "Białej Bogini" broni tezy, że dawne legendy Erynu o niezliczonych najazdach ludów małoazjatyckich i śródziemnomorskich na Zieloną Wyspę są prawdziwe.
    W drugą stronę zdaniem Gravesa też odbywały się wędrówki ludów. Choćby Filistyni w Palestynie i "ludy morza" w Egipcie mieli jego zdaniem być jakimiś Achajami albo Proto-Irlandczykami albo konfederacją obu plemion. Dlatego Hebrajczycy w czasach Saula i Dawida byli zielonookimi rudzielcami jak ich król Dawid.
    Tawariszcz Mąka

    OdpowiedzUsuń
  12. @Tawariszcz Mąka

    Ramzes Wielki był rudzielcem.

    Na temat tego, kim byli Ludzie Morza ostatnio widziałem całkiem interesujący wykład: https://www.youtube.com/watch?v=hyry8mgXiTk

    A Filistyni byli ludem indoeuropejskim nie tylko wg Gravesa, ale też wg dowodów archeologicznych. Utrzymywali intensywne kontakty z zasiedziałymi na kontynencie innymi Indoeuropejczykami, mieli podobne style ceramiki i technologie budowy domów.

    OdpowiedzUsuń
  13. @ tj, Tawariszcz Mąka

    Pięknie tu sobie, nareszcie! Co do "Białej boginii" i Gravesa to miód w serce, bo też tę książkę - wraz z jego "Mitami greckimi" (głównie przypisami zresztą!) uważam za dziko ęspirującą i tygrysiczną. Gdybyśmy mieli się już zajmować takim bezinteresownym w dużej mierze zrozumianiem świata - to własnie takie sprawy, plus rytualna prostytucja of course. If you get my drift.

    Co do rudych Achajów robiących za Filistynów, to tj ma rację - to jest dość powszechnie przyjęta teoria, że Filistyni to byli właśnie Achajowie w okresie wędrówek Ludów Morza. (Mówię to jako poniekąd niedonoszony historyk starożytny. Niedonoszony, ale ponoć obiecujący. Choć to było b. dawno.)

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń