Wszelkie "dowody na istnienie Boga" - tak od niepamiętnych czasów ukochane zarówno przez filozofów, jak i przez mędrków pomniejszego płazu - dają się moim skromnym, traktować jedynie: albo jako błaha w sumie i frywolna intelektualna zabawa, albo też po prostu jako dowód, że niezdrowy przerost mózgowej kory zdecydowanie zaburzył u danego osobnika zdrową i normalną religijność. (Lub zdrowy i normalny brak religijności, co jednak jest o wiele rzadsze. Sam ten brak znaczy. Bez Świętej Świeckości Jacka Kuronia, czy Postępu Ludzkości Po Wieki Wieków, amen!)
W tym pierwszym przypadku zresztą, choć chyba jest on znacznie mniej poważny, także sam fakt, że Bóg staje się obiektem umysłowych figlasów, także raczej nie świadczy o głębokiej i zdrowej religijności tego, kto się tym figlasom oddaje.
* * *
Wtręt:
Powie ktoś: "A co taki Pan Tygrys, z całym mu należnym szacunkiem, może wiedzieć o prawdziwej religijności?" Na co ja odpowiem tylko, że chyba jednak Pan Tygrys coś o niej wie. Liznął bowiem w dzieciństwie katolicyzmu takiego, jakim on był przez stulecia, sporo studiował historii i psychologii...
No a przede wszystkim absolutnie nie jest zarażony tą Drugą Religijnością, której teraz nie da się już właściwie oddzielić od wszelkiej innej katolickiej religijności. I na tym skończę, bo nie chcę sporów, czy nawet ew. awantur, na takie poważne tematy - JEŚLI TO NIE OKAŻE SIĘ ABSOLUTNIE KONIECZNE. Gdyby ktoś jednak koniecznie chciał ze mną tutaj zapolemizować - niech się zgłosi.
* * *
"Dowodem na istnienie Boga" (nie da się tego, moim zdaniem, na serio i bez cudzysłowu!), który budzi moją najżywszą pogardę jest tak zwany "zakład Pascala". Choć właściwie, ściśle biorąc, nie jest to nawet "dowód na istnienie Boga", tylko raczej "dowód, że warto być dobrym chrześcijaninem".
Jak dla mnie żałosnym, przynajmniej z teologicznego, a nie matematycznego, punktu widzenia. Jego twórca, Blaise Bascal (1623-1662), był naprawdę wybitnym intelektualistą - tego absolutnie nie da mu się odmówić - szczególnie zaś genialny był w matematyce. A do tego był człowiekiem bardzo religijnym. I nawet formalnie był katolikiem, ale, po prawdzie, różnice - przynajmniej te psychologiczne (a które są od nich ważniejsze?!) - pomiędzy owym jensenizmem z Port Royal, którym przesiąknięty był umysł Pascala, a takim na przykład kalwinizmem, są, z punktu widzenia doktryny i psychologii, minimalne.
Fakt - jensenizm nigdy się formalnie od katolicyzmu i papiestwa nie odciął i został, pewnie właśnie dlatego zresztą, w końcu wytępiony. Jako herezja, więc sprawa była poważna. (Wytępiony był bez stosów, na ile pamiętam, ale i zdecydowanie bez pieszczot.)
Jednak to było dokładnie to samo "spoglądanie na świat przez malutkie okienko z butelkowego szkła", co tak genialnie opisuje Spengler. (Swoją drogą, gdyby katolikom jeszcze naprawdę zależało, gdyby mieli jeszcze serca i umysły, to nie wyobrażam sobie, by można było nie uczynić na dużą skalę użytku z tych wszystkich głębokich i wspaniałych rzeczy, które na te tematy mówi ów genialny facet! Ale co ja tam wiem.)
W odróżnieniu od katolicyzmu, tego dawnego (o tym dzisiejszym wypowiadam się niezbyt chętnie i mógłbym sporo osób ostro urazić) - tego który podbijał świat, podbijał serca różnych barbarzyńskich twardzieli, a przy okazji inspirując Dufaye i Palestriny, El Greki i Caravaggie tego świata.
Było, minęło. Szerokie przestrzenie dzikiej w sumie przyrody, z rozsianymi tu i ówdzie ludzkimi osadami, polami, winnicami, zastąpiły ciasne, otoczone murami miasta, w których stały wysokie i chude kamienice, w tych zaś, spoglądając co pewien czas, ale nie za często, przez malutkie okienko z butelkowego szkła na wąziutką, brudną uliczkę, subtelni intelektualiści analizowali własną duszę i jej miejsce w świecie.
Potem zaś, kiedy im się udało to w miarę składnie opisać, a udawało się często, wychodziło to drukiem i dalej nakręcało ów trend epoki - trend do przesubtelnego, wyhodowanego w końcu, mimo pozorów, na scholastyce (fakt że podlanej Cyceronem i marnie zrozumianym Platonem) analizowania własnej duszy, świata - no i Boga oczywiście także.
Tak sobie ślicznie piszemy, ale może ktoś z tu obecnych w ogóle nie wie, co to jest ten "zakład Pascala"? OK, wyjaśnimy! Jest to taki oto ciąg myślowy (czy jak to nazwać):
Wprawdzie prawdopodobieństwo, iż Bóg istnieje i wszystko co nam mówi Kościół jest prawdą, wydaje się stosunkowo niewielkie, ale jednak większe od zera, zaś obiecywane nam szczęście po śmierci jest NIESKOŃCZENIE WIELKIE i MA TRWAĆ NIESKOŃCZENIE DŁUGO, "wartość oczekiwana" zatem, czyli iloczyn prawdopodobieństwa danego wydarzenia i nagrody wtedy otrzymanej, jest z definicji NIESKOŃCZENIE WIELKA...
Jest wiec większa, a nawet NIESKOŃCZENIE WIĘKSZA, od "wartości oczekiwanej" przy braku wiary i posłuszeństwa Kościołowi, bo z tego żadna fajna nieskończoność nie wynika. Z czego MATEMATYCZNIE I ABSOLUTNIE ŚCIŚLE zostało udowodnione, że PO PROSTU OPŁACA SIĘ WIERZYĆ I BYĆ DOBRYM CHRZEŚCIJANINEM!
Może to do kogoś trafia. Zapewne tak - i to do wielu, w końcu ten "zakład" jest od niemal czterystu lat wciąż popularny i ma całkiem dobrą prasę. Do takich powiedzmy krzyżowców z XII wieku raczej by nie trafił, ale tutaj też można by się spierać - czy to dlatego, że byli oni bardziej autentycznie religijni, czy też może dlatego, że byli, nie da się ukryć, bez porównania od Pascala mniej intelektualnie wyrobieni?
Ja, mimo, że oczywiście uznaję drugie, stawiałbym jednak na większą rolę tego pierwszego. Wraz z otwartymi przestrzeniami, pustynnymi nawet w tym przypadku, wobec małych okienek z butelkowego szkła, wyglądających na małe, brudne uliczki. (Ale co ja tam wiem.)
No tośmy sobie ślicznie pogadali o religii... O matematyce też było, bo Pascal to wielki matematyk, a jego "zakład" opiera się przecież na rachunku prawdopodobieństwa... Ale, jeśli ktoś jeszcze pamięta, miało być przecież o Lemingu. Gdzie on? OK - na scenę wchodzi Leming i kłania się Szanownej Publiczności!
Otóż cały ten tekścik wziął się stąd, że przyszło mi właśnie do głowy to, że "zakład Pascala" może być wytłumaczeniem postaw wielu Lemingów. Tych bystrzejszych, tych u których psychopatyczne czy schizoidalne cechy nie rzucają się od razu w oczy, jak u wielu innych. Taki Leming, ta konkretna wersja Leminga, kombinuje sobie zapewne w następujący sposób:
OK, raj na ziemi obiecywany nam przez Barrossy, Tuski, Obamy, van Rumpuje, Misesy, Korwiny (tego świata) nie wydaje się być aż tak prawdopodobny, jak by nam chcieli to przedstawić, ale jednak OBIECUJĄ OGROMNE RZECZY... A jeśli to odrzucić - co nam pozostaje?
Krew, pot i łzy do końca życia? Tak? No to ja, Leming, dziękuję za to serdecznie! Do końca świata nawet?! No nie! To już na pewno wolę Barrossy, Tuski i Obamy! (Bo Leming się najczęściej jakoś tam utożsamia z Ludzkością, skutkiem schizoidii głównie, oraz tego, że jego własne życie i jego własna mała osóbka są dlań po prostu zbyt małe i nędzne, żeby dało się o nich myśleć bez ucieczki w UTOPIE I MRZONKI.)
"Niech nam żyje Wieczna i Niezwyciężona Unia Europejska!" (To mówi oczywiście Leming, nie ja!) "Niech nam żyją Nasi Światli Niezłomni Przywódcy! Urra! Urra! Urra!" (A w tle oczywiście "Trutututu-trutututu-trutututu-trutu-TU!" Chyba, żeby, na odmianę, jakiś np. powiew muzyczny ze Wschodu.)
No więc, tak sobie moim zdaniem kombinuje Leming - z tych bystrzejszych i w sumie niemal, na pierwszy rzut oka, normalnych. Nie jest to więc ani, stricte rzecz biorąc, psychopatologia, ani całkiem inne widzenie świata, ani nawet jakaś niezwykle głęboka wiara w te wszystkie pierdoły, które są Lemingowi opowiadane.
To jest jedynie (o ile się oczywiście nie mylę, bo w duszę Leminga jest mi się chyba trudniej wgryźć, niż w duszę krzyżowca czy Pascala zza butelkowej szybki) taka cwaność, wynikająca z PRZEROSTU KORY. Czy może raczej niedorozwoju wszystkiego innego, poza korą. No i to się w sumie sprowadza do jednej z LICZNYCH PUŁAPEK MATEMATYCZNEGO MYŚLENIA.
"No dobra", powie ktoś... "Cóż w tym myśleniu jest nie tak, skoro tak wielki matematyk...? Przecież nie powiesz, Panie Tygrys, żeś znalazł błąd w matematycznym wywodzie samego Pascala?" Na to ja powiem, że OK - matematycznie to to się zgadza, tyle że wprowadzanie pojęcia NIESKOŃCZONOŚCI W PRAKTYCZNE rozważania wydaje mi się mocno nie na miejscu.
Bo "nieskończoność" to pojęcie, które się na rzeczywistość nijak nie przekłada. To poniekąd czysty abstrakt. Radość serca każdego mniej lub bardziej matematyka, ale anatema dla człowieka trzeźwo myślącego o rzeczywistości.
Weźmy sobie tak... Pan Tygrys niniejszym ogłasza, że jeśli mu oddasz cały swój majątek, żonę, córki, siostrzenice, matkę (jeśli wciąż na chodzie), i będziecie na niego przez resztę życia tyrali jak osły... To dostąpicie zbawienia i szczęścia po wieki wieków (amen!).
Do wyboru: Raj, albo będziecie się wcielać do końca świata w same nieskończenie szczęśliwe Boddhisatwy, czy co tam. W Raju zaś, jeśli to jego wybierzecie, albo patrzenie w oblicze Pańskie, nocne koszule, harfy i anielskie chóry - albo też 70 hurys, przepięknych, chętnych, dokładnie ogolonych (i więcej, ale nieważne), no i z błonami nie do zdarcia. (Czy może samootwarzającymi - Koran tego zagadnienia chyba dokładnie nie precyzuje.)
Czysty zakład Pascala: ja obiecuję NIESKOŃCZONE SZCZĘŚCIE za skończoną cenę, a beze mnie - i bez tego mojego Amber Gold z Diamentami Jak Strusie Jaja, bez tych moich Cudów Tuska - CO WAS LUDZIE CZEKA? Życie takie jak teraz (albo gorzej, bo Unia nie śpi itd.), a po śmierci? Szkoda gadać!
Więc jak? To jest dokładnie ta sama sytuacja, co u Pascala. Proszę więc się zgłaszać, przedstawiając zdjęcia żon i córek w strojach kąpielowych (albo bez, proszę bardzo!) i zeznania podatkowe za ostatnie trzy lata. WIECZNA I NIESKOŃCZONA SZCZĘŚLIWOŚĆ CZEKA, ale NIE KAŻDY SIĘ ZAŁAPIE, BO ILOŚĆ MIEJSC OGRANICZONA! Więc galopem, Ludu Mój! Zbierać szybko potrzebne sumy, sprzedawać co tam macie... No i przekonywać swoje kobiety!
Aha, byłbym zapomniał: ONE TEŻ DOSTĄPIĄ wiecznej szczęśliwości. A nawet lepiej, bo szczęśliwości już za życia. Powiedźcie im to! Będzie łatwiej szybko zrobić im te zdjęcia. Wy dopiero po śmierci, sorry! Ale przecież i tak warto, prawda? W końcu chodzi o WIECZNOŚĆ i NIESKOŃCZONĄ SZCZĘŚLIWOŚĆ. Spróbujcie sobie to wyobrazić - NIE-SA-MO-WI-TA SPRAWA!
I sam Pascal wam to gwarantuje, a sprawdźcie sobie w Wikipedii co to był za nie-byle-jaki gość. A zresztą co mi tam... WAM też mogę nieskończoną szczęśliwość obiecać już za życia! Za parę lat. Może Tusk, może Barrosso - mogę i ja!
* * * * *
Niniejsze dedykuję wszystkim (excusez le mot) fanatykom matematyki wśród moich Drogich Znajomych, plus Wyrusowi.
triarius
P.S. Różnica między genialnym Pascalem a, głupim w sumie, Lemingiem jest taka,że Pascal ten swój zakład wykoncypował, ale się nim przecież w życiu nie kierował, a Leming się jak najbardziej kieruje. (Swoją drogą, gdyby nie Pascal, to ktoś inny by na to wpadł, bo jest to w sumie dość oczywista, dla Matematyka, myśl.)
P.S. 2 A przy okazji przypominam, że Kapitalizm to Socjalizm burżujów. To wcale nie jest głupia myśl!
Zakład Pascala jest trochę jak Aikido Ueshiby.
OdpowiedzUsuńJest to piękne wyrafinowanie toku myślenia naprawdę tęgiego umysłu logiczno-matematycznego podpartego silną wiarą.
Aikido jest pięknie wyrafinowanym systemem walki wypracowanym przez jednego z największych mistrzów walki wręcz wyprodukowanych przez Japonię, i człowieka głeboko religijnego.
Tylko, że zarówno zakład Pascala jak i Aikido są produktami wieloletniego praktykowania i przemyśleń ich odpowiednich dziedzin przez tych dwóch facetów. Jeden studiował, eksperymentował, weryfikował i liczył, drugi całe życie walczył: w dojo, na ulicy i w wojsku.
Zakład Pascala jest uzasadnieniem religijności i wiary dla już ukształtowanego myśliciela, Aikido to next step up dla faceta który już umie się bić. Rozpoczynanie od jednego i drugiego powoduje, że odpowiednio 1) wychodzi intelektualna groteska i zaprzeczenie wiary - vide leming przez Ciebie opisany, 2) niezaprawiony w boju praktykant Aikido - choćby miał i 10 dan - zawsze oberwie wpierdol.
Tak to myślę jest. Nie zaczyna się od wyższej szkoły jazdy.
na szybciora się wpisuję, bo mnie zaraz nawiedza braciaszek mój z okazji moich niedawnych imienin i jego dzisiejszych urodzin.
OdpowiedzUsuńOba ostatnie teksty bardzo dobre.
Do poprzedniego mam uwagę jedną, ale to na dłuższą gadułę. Zdyscyplinuj mnie, żebym się z tobą o tym pokłócił.
Pozdro!
@ Mustrum
OdpowiedzUsuńTrochę Cię rozumiem z Uyeshibą (trenowałem przez trzy lata aikido, i to nie byle jakie, bo pod Japończykiem z dwoma szóstymi danami i czarnym pasem w karate), ale jednak nie do końca.
To znaczy co do aikido absolutna zgoda. Jednak "zakład Pascala" jest dla mnie po prostu mózgowy i całkiem nie-naprawdę-religijny, a w każdym razie nic w nim z ducha katolicyzmu...
I mówi wprawdzie o Bogu, więc nieskończoność poniekąd by się mogła (w duchu Kuzańczyka) w tym prawomocnie mieścić, ale jednak także chodzi w nim o wybory dotyczące ziemskiego i konkretnego życia, a tam, jak sądzę, wszelkie mówienie o NIESKOŃCZONOŚCI, w takim przynajmniej sensie, jest swego rodzaju NADUŻYCIEM.
Nieskończoność to b. użyteczne pojęcie, cholernie faustyczne, potężne narzędzie, ale jednak nawet matematyka tak naprawdę rozumie ją w sensie LIMES, czyli GRANICY, czyli że coś np. "rośnie i rośnie na tyle, na ile potrzeba, żeby..."
A nie że coś jest po prostu "nieskończone", bo takich rzeczy po prostu w naszym ziemskim (w szerokim rozumieniu) świecie NIE MA!
I kiedy ja ludziom obiecam Amber Godl z Diamentami Jak Bycze Jaja, albo Barrosso Raj na Ziemi, to będzie ABSOLUTNIE TO SAMO! Czyż nie?
A Św. Franciszek, pierwszy z brzegu krzyżowiec, Loyola, Palestrina, czy choćby taki Cortez, żadnych tam dowodów i zakładów nie potrzebowali.
Tak to widzę. Więc, jeśli chcesz jakoś mocniej uzasadnić swoją analogię, to proszę rozwiń ją! Ja bym się cieszył, ale na razie nieco nie rozumiem Twojej optyki.
Pzdrwm
@ Nicek
OdpowiedzUsuńDzięki!
(A ten poprzedni naprawdę przez dwa tygodnie był utajniony i miał się nigdy nie ukazać, bo tak wydawał mi się mętny i niezdarny. Jednak do zasadniczej sprawy - czyli uzasadnienia metody stosowanej w Misiu 2, i tak nie bym nie zdążył w tym życiu w takim tempie dojść.)
Swoją drogą twój dzisiejszy tekst też b. udany. Dla mnie osobiście, jak się może domyślasz, z inną pointą byłby jeszcze lepszy, ale mogę zrozumieć, że walczysz o swoje i idziesz za ciosem. Przy takim widzeniu faktycznie głupio by było tego tam nie umieścić.
Choć przyznam, że ja się trochę boję tych mistycznych odlotów. Trza by o tym kiedyś chyba napisać, ale zasadnicza moja obiekcja jest taka, że duża część naszych odwiecznych i naturalnych wrogów jest w te klocki po prostu lepsza i robi to na wielką skalę, konsekwentnie i bezkompromisowo od stuleci.
Dwaj konkretnie, chyba nie jest trudno zgadnąć, o których chodzi. I w te klocki to my z nimi chyba nie wygramy, a propaganda jednego z nich ma chyba potencjał, żeby tę naszą mistykę narodową jakoś wchłonąć... Co by, przyznasz, było i obrzydliwe i zgubne.
A tutaj przecie wielka Faustyczna C. zdycha i tak łatwo (łatwo, hłe hłe!) by było stać się jej nowym, młodym i prężnym wcieleniem!
Jajecznemu też b. dobrze odpowiedziałeś. Jezu, jakie smutne życie musi mieć ten facet! Chyba jakaś sierota po Korwinie smęcąca samotnie pod osiedlowym trzepakiem. (Z laptopem na podołku.)
Przy okazji - widziałeś komęty na temat Corylla i ciebie u Euromira? Zjechali głupią lewiznę z dołu do góry, chyba się załamie!
Pzdrwm
Otóż cały wic zakładu Pascala właśnie na tej mózgowości polega. To truizm, ale chodzi o to, że masz matematyczno-logiczny konstrukt na wytłumaczenie sensu istoty wiary.
OdpowiedzUsuńJeżeli posiadasz wiarę, tę prawdziwą na bazie której powstają kultury, to ów konstrukt nie jest Ci potrzebny. Taki człowiek ma doskonałe, acz intuicyje, poczucie absolutu i nieskończoności.
Potrzebuje go intelektualista-myśliciel, który nie wierzy lub który zwątpił. Z tym, że ZROZUMIEĆ go może jedynie człowiek o odpowiednim przygotowaniu intelektualnym, który chciałby ale jakoś nie znajduje w sobie siły by wierzyć. Istnieje tu pewna analogia ze Św. Tomaszem Apostołem - musiał dotknąć by uwierzyć. Ta sama zasada.
Jednak podanie tego konstruktu współczesnemu lemingowi, niedouczonemu troglodycie zaczadzonemu politpoprawnością i chęcią posiadania różowych golarek(tm), uzyska efekt dokładnie odwrotny, bo zrozumie on go dokładnie tak jak opisałeś.
Analogia z Aikido jest prosta: tak samo podając je jako wunder receptę nieprzygotowanemu skazujesz go na permanentny wpierdol.
@ Mustrum
OdpowiedzUsuńSorry, że Ci dałem to zadanie. Niepotrzebnie. Dr. A. odpuścił na małą chwilę i zrozumiałem.
Analogia jest całkiem fajna - gość sam takich szczudeł dla siebie nie potrzebował, a potem je wymyślił, dla hecy, dla propagandy...
Tyle że, o ile aikido należało dla mnie (w wolnej chwili) wymyślić, to zakład Pascala wydaje mi się w sumie dość wulgarnym konceptem. Takim jakoś oświeceniowym, if you get my drift.
Pzdrwm
Zauważ również, że to jest szersza tendencja.
OdpowiedzUsuńW malarstwie, zarówno impresjonizm jak i surrealizm są efektem kilkuset lat rozwoju zachodniego chiaroscuro, technik laserunkowych, metod odwzorowywania perspektywy, motywów religijnych, filozoficznych (tych dwoch ostatnich w impresjonizmie najmniej, ale nevertheless) itp. Tylko, że zarówno pierwsi impresjoniści, jak i surrealiści epoki Dalego przede wszystkim znali całokształt merytoryczny i warsztatowy malarstwa białego człowieka, i potrafili go wykorzystać.
Wszyscy, którzy od impresji, surrealu czy abstrakcji ZACZYNAJĄ, to nędzni pacykarze i beztalencia dorabiający filozofię do swojego nieudacznictwa.
Przy czym tak jak Tobie nie w smak Pascalowski matematyczny dowód na istnienie Boga, tak ja nie trawię impresjonizmu i uważam go za zdradę. Ale uważam, i w tym jesteśmy chyba zgodni, że do stworzenia jedno i drugie wymagało nie lada myśli, umiejętności i kunsztu. Przy czym w nieodpowiednio przygotoanym umyśle jedno i drugie jest w stanie zasiać niezłe spustoszenie. A little knowledge is a dangerous thing.
@ WSIe w mieście
OdpowiedzUsuń"Zauważ również, że to jest szersza tendencja. W malarstwie, zarówno impresjonizm jak i surrealizm są efektem kilkuset lat rozwoju zachodniego chiaroscuro, technik laserunkowych, metod odwzorowywania perspektywy, motywów religijnych, filozoficznych (tych dwoch ostatnich w impresjonizmie najmniej, ale nevertheless) itp. Tylko, że zarówno pierwsi impresjoniści, jak i surrealiści epoki Dalego przede wszystkim znali całokształt merytoryczny i warsztatowy malarstwa białego człowieka, i potrafili go wykorzystać."
Prawda, moja pani od plastyki z ogólniaka toczka w toczkę tosamo mówiła. Że impresjoniści i dadaiści byli arcymistrzami malarstwa realistycznego, dlatego zmęczeni i zmanierowani swoim kunsztem znowu zaczęli pacykować jak małe dzieci albo insze szympansy w zoo.
Co do motywów filozoficznych i religijnych w tym malarstwie to Coryllus dośc rafnie zauważył, że nowoczesna sztuka jest sataniczna i w formie, i w treści.
@ WSIe w mieście
OdpowiedzUsuńJak się zapatrujecie na tezę Artura, że lada moment "nie będzie więc tak, że po rządach ryżego wnuczka z Wehrmachtu przyjdzie naraz jakiś Schetyna z Gowinem i cokolwiek naprawią. Nie naprawią bo by musieli podważyć podstawy ustrojowe III RP. Musieliby zakazać kolegom kraść. Musieliby przestawić służby specjalne na służbę państwu polskiemu. Musieliby wypieprzyć na bruk swój wierny, urzędniczy elektorat i odciąć od cyca tych wszystkich szwagrów i kuzynki, którzy żyją z tzw. zamówień publicznych. Słowem musieliby zanegować wszystko to, co ich wyniosło do władzy i przy władzy utrzymuje."
Hitlerowi i Stalinowi jednak udawały się podobne sztuczki, z wyrżnęciem części swoejgo zaplecza (SA-manów, starych bolszewików i NEPmanów) i oderwaniem od koryta drugiej części własnego zaplecza.
Towarzysz Mąka
OdpowiedzUsuńAle gdzie ryżemu chujkowi (bo przecież nie chujowi!) i człowiekowi z twarzą o permanentnym wyrazie dobrodusznego zatwardzenia do Hitlera czy Stalina?
Geniuszami to może nie byli, ale byli bezwzględnymi skurwysynami z realną władzą wykonawczą. Tych dwóch? Przecież to pacynki z kijem w dupie obracane w tę stronę, w którą WSIowy kataryniarz chce.
PS. Przykro mi z powodu Pana utraty etatu w ABW. Mam nadzieję, że sowicie to Towarzysze Panu wynagrodzą :D
@ Tygrys
OdpowiedzUsuńOch, Tygrysie ! Religijny człowiek wiary nie potrzebuje jakichkolwiek „dowodów” prawomocności swych wierzeń, gdyż ich rodowód w ogóle nie wyrasta z myślenia analitycznego, i w zasadzie nic mu nie zawdzięcza. Ba, dobrze wiesz, że we współczesnym sensie rozumienia tego słowa nie ma żadnych „dowodów” na istnienie Boga , bo jak to powiedziano; nie ma dowodów, które wychodząc od wszystkiego wykazałyby że owo wszystko które znamy z doświadczenia jest niczym jeżeli zakładamy że jest wszystkim.
Zresztą wszystkie „głośne” dowody: pięć dróg św. Tomasza, dowód ontologiczny św. Anzelma, czy też inny tego nudziarza z Koenigsbergu etc – wszystkie zasadniczo posiadają wadliwą strukturę logiczną. Choć istnieje pewien ontologiczny dowód na istnienie Boga (o ile przyjmiemy owo summum bonum za Boga żywego) pozbawiony tych ułomności, gdyż podany przez człowieka przewyższającego intelektem ludzi dotychczas zrodzonych - Goedlowski dowód dokonany na bazie logiki modalnej drugiego rzędu.
Pascalowski Zakład nie jest żadnym dowodem, i w najmniejszym stopniu nie można przypisywać mu nawet takich intencji, gdyż kto jak kto ale Pascal doskonale wiedzia,ł iż bezsensem jest próba przekształcania wiary w jakąś podrzędną naukę. Ba, jeżeli zaś mówimy o jego osobistych „doświadczeniach” wiary, to czy może być coś bardziej odległego od jałowych intelektualnych spekulacji niż „cud świętego ciernia” Margueritte Perier?
Idea nieskończoności naturalnie nie wynika jakoś z codziennego doświadczenia, ale idea skończoności też nie zaistnieje, dopóki nie zestawimy jej z idą przeciwną – to dwie strony tego samego medalu. W codziennym życiu ludzie na ogół z przyswojeniem sobie nieskończoności jakiś większych problemów jednak nie mają, problemy pojawiają się dopiero wtedy , gdy zamiast nieskończoności potencjalnej, nie podsuniemy im nieskończoności aktualnej – o! to, to już jest prawdziwy problem.
No i wracając do Goedla –cóż z tej „dowodliwości”? Czym jest, w porównaniu, moc zbioru zdań „dowodliwych” do mocy zbioru zdań „prawdziwych” – niczym!
@ Mustrum
OdpowiedzUsuńJak Kataryniarz okaże się bezwględnym sqrwysynem z realną władzą wykonawczą to leberalizm przetrwa jeszcze z 200 lat.
Na Rebie Gutta fajnie dekonstruuje sobór: "Jakiekolwiek nie byłyby te dokumenty (z wyjątkiem tylko takich, które w czambuł by potępiały reformizm) i tak skończyłoby się tak samo, gdyż sam pomysł zwołania soboru w tak niekorzystnej sytuacji zewnętrznej był elementem ofensywy rewolucjonistów. Zresztą każdy sobór ma skłonności do rozbijania jedności Kościoła i przeciwstawiania się władzy następcy Św. Piotra, gdyż jest z założenia zgromadzeniem kościelnej magnaterii, będącej w stałym i systemowym konflikcie z monarchą - tym bardziej, ze ten sobór miał deklaratywnie dotyczyć "tylko" kwestii praktyki nauczania, czyli formy działalności Kościoła a nie jego dogmatycznych podstaw. Był więc soborem "politycznym" a nie religijnym. Skutki zaś miał głównie jednak religijne - jak tego dowodzi 50 lat doświadczeń sukcesywnego cofania się religijności już nie tylko społeczeństw, ale także - niestety - kościelnej hierarchii.
OdpowiedzUsuńNie widać żadnego zasadniczego powodu, aby wracać do dokumentów, które nie przeszły próby czasu i stały się jedynie pretekstem do nasilenia działań rozkładowych w Kościele i generalnie w katolicyzmie. Dziś ci, którzy chcą przywracać tamten kompromis (odczytywać na nowo) albo łudzą się, że mają więcej sił niż wtedy, albo przyjęli już całkowicie perspektywę tępionej mniejszości i usiłują działać z pozycji Kościoła podziemnego w Kościele i podobnie jak komunistyczni dysydenci kwestionować praktykę komunizmu przez sięganie do "prawdziwego Marksa". Zresztą cóż warte są dokumenty i kompromisy, które przygotowały dzisiejszy rozkład?"
Więcej tu:
http://rebelya.pl/forum/watek/54391/
a w innym wątku zdemaskował polski episkopat jako instytucję w całości sponsorwaną przez niemiecki rząd, stąd twierdzenia polskch prawaków, że organizacje lewackie i ekologiczne są be bo dostają $$ od Reichu, a bolandzki KRK jest cudowny...są...no..naiwne zdeczka...