C. N. Parkinson (ten od zabawnego, celnego, bliskiego sercu liberałów, choć przecież nie do końca na serio, "Prawa Parkinsona") wykazał kiedyś w paru słowach, dlaczego ojciec nie powinien być zbyt łagodny. Chodziło o to, że dziecko w całkiem naturalny sposób myśli sobie tak: "skoro ja się nie boję mojego ojca, to nikt się go nie boi, a jeśli nikt się go nie boi, to nie ma mnie kto obronić przed zagrożeniami". Oczywiście nie chodzi o to, by się naprawdę bać, że ojciec ZROBI nam coś strasznego, tylko tego, że by MÓGŁ to zrobić, gdyby chciał, gdyby nas nie kochał... Nam, no i także innym, brzydkim. Te rzeczy. W związu z czym należy się do jego woli stosować, okazywać mu szacunek itd. Ojciec nie ma być "straszny" czy "niebezpieczny", ale z pewnością powinien być "groźny". Jest w tym coś chorego? Ja nie dostrzegam.
Ta argumentacja jawi mi się bezbłędnie logiczna, a co ważniejsze słuszna. No bo tak właśnie sprawy w realnym życiu i realnej dziecięcej psychice się mają. Wiem coś o tym, w młodości chciałem być m.in. psychologiem, a problem dlaczego dzieci wychowane w sposób urągający, wynikającym z freudyzmu, liberalnym zasadom "paradoksalnie" wyrastają na ludzi zdrowszych, mądrzejszych i szczęśliwszych dręczył mnie już wtedy od lat.
Uświadomienie sobie faktu, że tak właśnie jest, a różne doktory Spocki i inni "przyjaciele dzieci" błądzą, albo nawet po prostu kłamią, było jedną z pierwszych intelektualnych rys na ścianie gmachu liberalnych poglądów, które z konieczności wyznawać musiał (lub prawie musiał) młody człowiek brzydzący się prlem i jego ideologią, instynktownie odrzucający lewactwo (a w każdym razie jądro tej ideologii, w odróżnieniu od indywidualnych anarchistyczno-hippiesowskich przejawów), i nie będący religijnym fundamentalistą. Innej intelektualnej opcji dla takiego kogoś, jakim ja byłem, w latach późnego prlu nie dało się znaleźć. Nawet poczucie, że "dawniej pod masą względów było lepiej", z konieczności musiało zostać wkomponowane w mętnie liberalną doktrynę, sączącą się z zachodu i wydającą się jedyną w miarę realną alternatywą dla komunizmu.
Żeby się z tego otrząsnąć, trzeba było jednoczesnego spełnienia wielu warunków, których jednoczesne spełnienie musi być naprawdę rzadkie. Mi akurat się to przydarzyło: żyjąc przez dość długi czas na Zachodzie, miałem dostęp do literatury spoza kręgu namaszczonego liberalno-lewicowym imprimatur (co nie znaczy, by tam taka liberalno-lewicowa literatura nie dominowała, tej innej trzeba było ostro szukać); miałem na to więcej czasu od wielu innych rodaków; oraz pewnie z natury jestem skłonny do intelektualnego buntu, a już szczególnie przeciw sączonej ze wszystkich stron, wszechobecnej usypiająco-duszącej i do mdłości słodkiej, a przy tym prymitywnej, liberalnej doktrynie. W wersji miłościwie nam obecnie panującej, którą nazywam "realnym liberalizmem".
Parkinson miał masę celnych myśli, ale miał także inne myśli, mniej moim zdaniem celne. Jest to dość typowe dla inteligentnego liberała - w wersji ideologicznie-rewolucyjnej: "powróćmy do korzeni, ach!" Czyli kogoś, dla kogo nie mam lepszego określenia, niż "liberalny rewizjonista". Nie jestem na 100% pewien, że kimś takim był też i C. N. Parkinson, bo krótkie poszukiwania w sieci nie dały jednoznaczej odpowiedzi, ale jestem niemal pewien. (A czytałem go nieco więcej, niż wydano w Polsce, zresztą z przyjemnością i chyba z pożytkiem.)
Tyle, że to był bystry gość, intelektualnie uczciwy, więc się w liberalnym paradygmacie słabo mieścił. W innym miejscu - chyba w "Prawie pani Parkinson" (w oryginale "In-laws and Out-laws", b. dowcipny tytuł) Parkinson stwierdza np. coś w tym duchu, że: "skoro żołnierze w paradach i tak nie chodzą w mundurach polowych, tylko w wyjściowych, to nie ma w ogóle powodu, dla którego nie mieliby chodzić w mundurach historycznych, co by było i ładniejsze i bardziej interesujące".
Ja właściwie na ten temat chciałem napisać niniejszy tekst. No i zacznę tę zasadniczą jego część od stwierdzenia, że absolutnie się z tym poglądem nie zgadzam, a dzisiejsze wojskowe korowody z okazji państwowego święta dały mi tego kolejny dowód. Ci wszyscy tandetni "ułani" z tandetnego historycznego filmu! Te wszystkie przebierańce pląsające w takt szmirowatej i absolutnie nie wzbudzającej bojowych nastrojów muzyczki (porównajcie te wszystkie kląskania Chopina i strażackie orkiestry - z dudami, wspartymi siłą 50 tys. gardeł przed meczem reprezentacji Szkocji w rugby na stadionie Murrayfield!)... U nas państwowe święto wygląda niczym jakaś dęta i oficjalna Parada Równości!
"Skoro ja się nie boję mojej armii, to nikt się jej nie boi, a jeśli nikt się jej nie boi, to nie ma mnie kto obronić przed zagrożeniami" - tak można sparafrazować słowa Parkinsona i będzie w tym tyle samo prawdy, co w odniesieniu do ojca. Kiedy jednak naszą obecną armię widać, stanowi ona jedynie tło dla przebierańców. Być może piechota okresu Konstytucji 3-go Maja i ułani Księstwa Warszawskiego naprawdę wyglądali, jak nam to pokazano. Może, choć wątpię. Jednak wtedy, w swoich czasach, z całą pewnością wzbudzali całkiem inne wrażenie - nie wyglądali na przebierańców tylko na groźną machinę bojową, zdolną zrobić komuś dużo szkód fizycznych i materialnych. I w tym rzecz, to jest naprawdę istotne - nie mniej lub bardziej realistyczne guziki i szamerunki.
Powie ktoś, że chodzi tu o przemówienie do serc i wyobraźni dzieci i młodzieży. Z pewnością o to w dużym stopniu właśnie chodzi, tyle że to nie jest takie oddziaływanie, o jakie powinno nam chodzić. Piszący te słowa żywo do dziś pamięta ze swych lat przedszkolnych ciągnięte przez ciężarówki działa przeciwlotnicze z trzyosobową osługą. siedzącą po obu stronach zamka - jeden żołnierz kręcił korbą ustawiając lufę w pionie, drugi w poziomie, jeden ciągnął też za taką klamkę, działającą jak spust. Cholernie mi się to podobało!
Pamiętam też katiusze, żołnierzy z bagnetami na ciężarówkach i nieprawdopodobnie hałaśliwe czołgi. Żadnych przebierańców nie pamiętam - chyba ich po prostu nie było. Były za to z pewnością różne portrety i transparenty, ale te nie pozostały w mojej pamięci, ponieważ i w tamtych dziecinnych latach nie byłem komunistą. (A od pierwszej klasy podstwówki, kiedy babcia powiedziała mi parę podstawowych rzeczy - to już całkiem przeciwnie. To jednak było nieco później.) Za to tamto wojsko, prawdziwe wojsko, choć szare i aż do bólu "ludowe", pamiętam! Pamiętam także, iż moje wtedy uczucia były całkiem "marsowe", jak by to należało określić, by utrzymać się choć trochę w stylu dzisiejszych przebierańców.
To make the long story short: nie chcę żadnych militarnych przebierańców odgrywających rolę polskiego wojska i stanowiących zasadniczą część ważnych państwowych świąt! Chcę militarną paradę prezentującą sprzęt, i wcale nie musi go być bardzo dużo, ani nie musi być jakiś hiper-przyszłościowy, plus - i to jest ważne - kilka lub kilkadziesiąt tysięcy ludzi wyglądających na zdrowych, fizycznie sprawnych, niegłupich i o takim wyrazie twarzy, bym mógł uwierzyć, że nie tylko są gotowi zginąć za Ojczyznę, ale także zrobią wszystko, by "to tamten skurwysyn miał okazję zginąć za swoją ojczyznę"! I że zrobią to skutecznie. Niezależnie od tego, czy np. tamten skurwysyn przyjedzie do nas z "europejską misją pokojową" i będzie miał na lufie swego Leoparda powieszoną relikwię Lecha Wałęsy, a na wieżyczce wymalowaną Matkę Boską.
3-go Maja to święto par excellence państwowe i rocznica państwotwórczego wydarzenia w naszej historii. (Dlatego też oczywiście poczęstowano nas z jego okazji ze Strassburga "wyrokiem" w sprawie pedalskich parad.) Nie mam ochoty dyskutować, czy 3-go Maja to rocznica "masońska", czy jakaś inna. Sprawa jest oczywiście interesująca dla zainteresowanych historią, ale nie ma tutaj bezpośredniego znaczenia. To było wydarzenie ważne dla polskiego państwa - tyle! I... nie powiem "nie życzę sobie", bo bym się ośmieszył, jako że pies z kulawą nogą się tym nie przejmie i byłbym idiotą o tym nie wiedząc... Ale nie mówcie mi o wzmacnianiu polskiego państwa, nie mówcie mi o trosce o naszą suwerenność, nie mówcie mi o wychowaniu młodzieży, skoro podoba Wam się ten lukrowany tandetny skansen, udający u nas (zgodnie z obyczajami realnego liberalizmu i wszechobecnej "rozrywki") poważne obchodzenie poważnego państwowego święta Polaków!
Naprawdę nie mam nic przeciw ułanom. Te tracycje są mi osobiście bardzo bliskie. Moi bliscy krewni walczyli zresztą i ginęli w ten właśnie sposób, choćby w Kampanii Wrześniowej. Ale prawdziwi ułani wtedy, to nie całkiem to samo, co ludzie lubiący sobie pojeździć konno i poprzebierać się. Zgoda? A więc:
1. Nie może być główną częścią państwowej parady.
2. Zróbcie to jakoś tak, żeby oni wyglądali choćby trochę groźnie! Jak to zrobicie, wasza sprawa. Jeśli tego nie umiecie, to won robić szoły w Le Madame albo Kabareciku Olgi Lipińskiej! (Że tak to się teraz robi? Wiem, ale postępy realnego liberalizmu nie są do pogodzenia z polską państwowością, a ja zdecydowanie wybieram to drugie.)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Ja cie nie mogę ;)
OdpowiedzUsuńteza o ojcowskiej grozie, zwala z nóg,
trafia w samo sedno ojcostwa.
Dla takich perełek warto wracać i kopać w Twoim blogu.
THX i pozdrowm
P. z Z. że tak skrócę ;)
Fęks! Zwróć uwagę, że dokładnie tak samo jest z BOGIEM! Dlaczego m.in. posoborowy kremówkowy katolicyzm nie działa i niedługo nie da się już w ogóle poważnie traktować. I dlaczego np. islam, czy choćby nawet judaizm, wciąż się trzymają.
UsuńPzdrwm