Nie przyszłoby mi do głowy pragnienie "unieważnienia" osiemnastowiecznego Oświecenia - tak samo jak nie przyszłoby mi do głowy pragnienie likwidacji powiedzmy Wielkiej Francuskiej Rewolucji (zwanej przez różnych zabawnych fanatyków "rewolucją antyfrancuską").
Po pierwsze, nie mam dość tego typu fantazji, by potrafić sobie w ogóle wyobrazić "historię alternatywną". Pamiętam, kiedyś na pisanie takiego czegoś chciał mnie namówić ówczesny naczelny "Nowego Państwa" Adam Lipiński, kiedy było jeszcze tygodnikiem... I nie potrafiłem. Zamiast tego napisałem jedynie kilka historycznych drobiażdżków - przeważnie znacznie skróconych i opisanych własnymi słowami rzeczy, które wyszukałem i różnych moich ulubionych autorów. No a skoro nie potrafię sobie i tak wyobrazić, jak by to przepięknie było, gdyby nie... To i trudno takie wydarzenia traktować inaczej, niż fakty, które miały miejsce, bo widać musiały. I tyle.
Po drugie, wspomnianych tu przed chwilą wydarzeń nie uważam wcale za jednoznacznie złe. Oczywiście, rozbiorów wolałbym by nie było i jakoś tam nawet mgliście sobie wyobrażam Polskę jako mniej więcej "normalny" kraj - nie całkiem zachodni, ale nie kompletną azjatycką barbarię w najgorszym ruskim wydaniu i nie kompletne dno upadku, jakimi praktycznie od trzystu lat jesteśmy.
Dżumy w XIV w. także mogłoby dla mnie nie być. Jakoż i zwycięstwa bolszewizmu w Rosji, a potem, krok po kroku, na całym świecie. No i oczywiście Hitler mógłby nie zdobyć władzy, Zachód mógłby (teoretycznie faktycznie mógłby) nie dać mu się tak idiotycznie i tchórzowsko omamić... A więc są jednak pewne granice mojej tolerancji dla faktów, choć i tak nie wkładam już tak wiele serca w takie żale, jak to bywało w młodości.
Faceci od "rewolucji antyfrancuskiej" mają jednak o tyle rację, że KULT tej rewolucji - w dodatku totalitarnie już niemal dzisiaj zinstytucjonalizowany i cwanie zideologizowany - jest głupi i z mojego punktu widzenia szkodliwy. Na razie zresztą dzieje się to tylko we Francji, a gdzie indziej raczej tylko pośrednio.
Elity w innych krajach, albo mają do lansowania wśród ciemnego ludu "jeszcze lepsze" rewolucje, albo też jak diabeł święconej wody boją się wszelkiej sugestii rewolucji, będąc w sytuacji w pewnych aspektach podobnej do sytuacji Ancien Régime'u, i mając nadzieję z tego wyjść przy pomocy środków tamtemu praktycznie, na tle obecnych możliwości, niedostępnych, a szczególnie tzw. piaru i powszechnej inwigilacji do n-tej potęgi.
Podobnie jest z czymś, co uważam za o wiele jeszcze istotniejsze od jednorazowego wydarzenia jakim w końcu była Francuska Rewolucja, czyli Oświecenia. Oświecenie miało prawo być! Tak to powiem, uśmiechająć się celowo głupkowato, żeby było chociaż śmiesznie. No bo kto w końcu mnie o to naprawdę pyta i co miałoby od mojej opinii na ten temat zależeć? Triarius the Tiger mawia, że "całkiem by rozumiał jakieś 50 lat Oświecenia, jednak 300 to już ogromna przesada, szczególnie, że te ostatnie stulecia to raczej mętne po Oświeceniu popłuczyny, które chłepcemy, w których pływamy, całkiem sobie jednak z tego sprawy nie zdając".
Dávila zaś mówi, że "Oświecenie to my sobie dopiero powinniśmy zrobić". W tym też coś jest, choć nie chodzi o to, by tamtemu odmawiać jego utrwalonej nazwy, tylko o to, że gdyby naprawdę uwolnić się od różnych oświeceniowych par excellence złudzeń i chciejskich zakłamań, gdyby naprawdę sięgnąć do dorobku naukowego tego, co było PO Oświeceniu - bez ideologicznych klapek na oczy, bez chciejstwa, metafizycznego tchórzostwa, bez zamawiania duchów... To mielibyśmy coś dokładnie takiego, jak Oświecenie wobec zastanego przezeń świata.
Świata, zgoda, który dla nas, jak sądzę w wielu przypadkach słusznie, wydaje się o niebo piękniejszy, szlachetniejszy i po prostu lepszy od tego co było potem, z Oświeceniem włącznie, który jednak nie miał w sobie dość siły, by się Oświeceniu oprzeć. Gdybym chciał tu jechać spengleryzmem, miałbym ogromnie ułatwione zadanie, choć perspektywa by się znacznie zmieniła, bowiem i schyłek tamtego świata, i Oświecenie, i cały ten późniejszy... Nie wiem jak to określić, bo nie chciałbym tu nadużywać czysto emocjonalnych negatywnych epitetów, ale nic fajnego nie mam teraz na myśli...
Więc to wszystko rysowałoby się nam jako po prostu objaw pewnej fazy w rozwoju zachodniej cywilizacji (używam tego słowa w powszechnym znaczeniu). I ta faza byłaby, nie da się ukryć, schyłkowa, a Oświecenie byłoby tego schyłku początkiem. I nawet trudno by się było, przy takim ujęciu dziwić, że nie możemy się z tego nieszczęsnego Oświecenia wyplątać do dzisiaj, a widoków na to, że się przed całkowitym upadkiem Zachodu wyplączemy, także jak na przysłowiowe lekarstwo.
No dobra, powiedziałem całkiem sporo spenglerycznie, choć w sumie to przecież ułamek promila tego, co by należało w ten sposób powiedzieć... (I właśnie dlatego nie bardzo mam przekonanie by o tym na serio mówić - i tak nie potrafię tego w takiej postaci wyrazić z wystarczającą siłą i dość przekonująco. Tu trzeba być zdolnym do czytania filozofii i przeczytać. Potem możemy sobie zapodyskutować.) Teraz jednak spróbuję powrócić do zwykłego dyskursu, jaki się zwykło uprawiać na początku trzeciego tysiąclecia. Choć od Spenglera się chyba poruszając takie kwestie nie uwolnię.
Nikt kto go poznał nie potrafi się uwolnić, chyba że porzuci te sprawy i zajmie namiętnym oglądaniem "Tańca z Gwiazdami". Mam po prostu całkiem inną wizję historii, inne spojrzenie na kwestię postępu, czym innym jest dla mnie "ludzkość", czym innym "zachodnia cywilizacja". Tak się składa, że na sztukę ostatnich dwóch czy trzech stuleci mam - sam z siebie - pogląd nie tylko spengleryczny, ale o wiele radykalniejszy od jego poglądu. Co stanowi dla mnie zresztą silny hermeneutyczny dowód na prawdziwość jego tez.
No dobra, tyle już sobie luźno i o właściwie niczym (?) popisałem, że wypadałoby wyrazić jakieś konkretne tezy, postawić wnioski, porazić pointą i przyfastrygować między oczy kropką nad i... Zróbmyż to zatem!
Otóż moja pierwsza na dzień dzisiejszy teza jest taka: "POrzućcie wszelką nadzieję wy, którzy chcecie zbawienia i nawrócenia lemingów!" Wystarczy usiąść i porządnie się zastanowić - nie trzeba do tego nawet czytać Spenglera czy choćby mnie (?) - ludzie żyjący w ogromnych miastach, wykorzenieni, karmieni rozrywką, robiący dla chleba coś, czego sami przeważnie nie rozumieją (przynajmniej w którychś z głównych aspektów), totalnie zależni od (dalekiej a jakże jednak bliskiej) władzy (choćby dostawy prądu, żarcia do sklepów, wywóz śmieci - wsio!), edukowani w postoświeceniowych szkołach i potem przez całe życie karmieni leberalną propagandą - to nie są ci sami ludzie, co chłopi sprzed paru setek lat, co księża z epoki dobrze przed V2, co jakiś rycerz, kupiec sukienny czy choćby ziemianin z II RP!
Ci ludzie, ci nowi, o nich teraz, mają swoje zalety. Są często inteligentni. Na swój sposób są ideowi... To jednak nie są te idee, które nas motywują - całkiem po prostu. Zaś ta ich inteligencja jest, z naszego punktu widzenia, jałowa, pusta i kazuistyczna. Jednak w ich oczach TO MY jesteśmy zgrają prymitywnych, krwiożerczych albo co najmniej religijnie-fanatycznych, kseno- i homofobicznych męskich świń... Z niewielką domieszką kobiet zbyt głupich, by dojrzeć swoją niewolniczą głupotę, służą więc tym męskim świniom w nadziei na głaski. Ale przecież cała ta zgraja jest tak czy tak przeznaczona na śmietnik historii! My znaczy. Już wkrótce!
No i zaskoczę pewnie niejednego (jeśli ktoś tak daleko doczytał) mówiąc, że ja całkiem tych ludzi rozumiem. Z ich punktu widzenia mają rację. Podejrzewam, że jeśli "ludzkości" uda się kiedyś zachować przy życiu czystą korę mózgową w jakiś fizjologicznym płynie - to na pewno będzie ona głosowała na Zielonych ileśtam, któryś tam avatar SLD, albo po prostu na Platfusów Obywatelskich. Po prostu jak się TYLKO mózgiem kompinuje, to się do takich dochodzi wniosków. Z życiem nie ma to z drugiej strony nic wspólnego, że nie będę już mówił o jajach, hormonach, czy czymś tak nieuchwytnym jak honor czy godność. I dla mnie, jak i, jak sądzę, dla prawicy w ogóle, TO właśnie jest istotne.
Z drugiej strony sytuacja jest naprawdę zabawna, bo prawdziwa nauka przyznaje jednak NAM rację. Weźmy taką matematykę i słynne (?) twierdzenie Gödla. B. dobrze udowodnione i nie do podważenia! Mówiące w sumie, że nie da się niczego racjonalnie udowodnić, ponieważ każde twierdzenie opiera się, z konieczności, na aksjomatach, które nie są udowodnione i udowodnić ich się w ramach tego samego systemu nie da. Z czego wynika, że wszystko co nam się na podst. racjonalnego mędrkowania wydaje pewne, całkiem pewne nie jest.
Powie ktoś, że 2 + 2 jest pewne. No dobra, choć i na ten temat dałoby się popolemizować, jako ze cała matematyka opiera się na pewnych, nielicznych ale jednak, aksjomatach. NIEUDOWODNIONYCH! Jednak mówimy tutaj o życiu, a 2 + 2 = 4 przekłada się na życie społeczne, historię i takie złożone sprawy dość jednak marnie. Może się faktycznie przydać, raczej nie będzie tak, że okaże się fałszywe, ale co z tego faktu w ogromnej większości przypadków wynika? No a najważniejsze jest to, że przecież 2 + 2 = 4 nie zostało nigdzie UDOWODNIONE - tak po prostu jest, za każdym razem. Czyli jednak to sprawa PRAWICOWA, a nie lewicowo-oświeceniowego mędrkowania. Q.e.d.
Jednak oczywiście coś tam pewne jest, a w każdym razie żeby w miarę sensownie żyć, musimy postępować tak, jakby było. Zgoda, ale filozofia na tym się opierająca, to już nie jest oświeceniowe mędrkowanie różnych Michników i (toutes proportions gardées) Kołakowskich (zresztą tego drugiego prowadzące do niemal czystego "błazeńskiego" sceptycyzmu), tylko jakieś fenomenologie. Fenomenologia zaś, o czym co bystrzejsza lewizna wie, jest NASZA! Tylko że my o niej nic nie wiemy, a już całkiem o tej, która (choć pod innym mianem) obfitym strumieniem płynie ze Spenglera.
Nasza jest także autentyczna nowoczesna biologia. Z Darwinem włącznie, jeśli nie wprost na czele! Co by na ten temat nie mówili różni duchowni (zresztą co to dziś w większości przypadków za duchowni?), a nawet sam Spengler. (Który za Darwinem nie szalał, choć raczej nie Darwina zwalczał, a różnych "darwinistów" spod znaku Herberta Spencera i scjentyzmu.) Jednak fakt, że, jak to cudownie ujął szwedzki socjobiolog Svante Folín w swej książce "Den påklädda apan" ("Ubrana małpa", dopiero po latach odkryłem, że napisałem "nakna", czyli "naga", jak u Desmonda Morrisa): "społeczeństwa w których o obcych dbano bardziej niż o swoich, jeśli kiedykolwiek istniały, dawno wyginęły, tak samo społeczeństwa gdzie np. mężczyźni zabijają się walcząc o wdzięki kobiet po przekwitaniu".
Pewne biologiczne fakty zawsze w ostatecznej instancji przeważą. Widać to choćby we wzroście przemocy, spowodowanej bez wątpienia obecnym "pokojem", ale w większym zapewne stopniu przeludnieniem i wymieszaniem ludzi z rozbiciem tradycyjnych więzi i struktur społecznych. Czytać Roberta Ardreya kto potrafi i chce coś o tych sprawach wiedzieć! Jak kiedyś pisałem, taki Sierakowski może sobie zagadać o "samcach alfa", ale gdyby naprawdę nos do tego pojęcia przystawił, uciekłby z piskiem jak szczeniak po trąceniu nosem jeża!
Tak samo cybernetyka jest nasza! Spengler jej nie znał bo nie mógł, ale dopiero ona przepięknie wyjaśnia i potwierdza jego genialne i super-przenikliwe tezy. I tak to wygląda - mamy rację, nawet czysto intelektualnie, jednak od poziomu, na który niewielu ludzi w ogóle się kiedykolwiek wdrapie. A już na pewno żaden obecny mędrkujący postępowy intelektualista. Czyli intelektualna wersja wielkomiejskiego leminga. Co więc powiedzieć o prawdziwych lemingach?
Mamy rację i jeśli potrafimy to praktycznie wykorzystać, to może coś uda nam się osiągnąć. Jeśli przy okazji przeciągniemy paru zabłąkanych lemingów do naszego obozu - ale podkreślam: ZABŁĄKANYCH, bo innych nigdy nam się przekonać nie uda! I nacisk tutaj na "przy okazji".
Jeśli ktoś chce się przekonać, że ma rację - że mamy rację - niech zajmie się studiowaniem tych spraw. A potem... albo i w czasie... albo i przedtem... Pogada o tym z kimś, np. ze mną. Ale to tak czy tak sprawy nie załatwi! Musimy jeszcze zacząć coś robić. A z tym naprawdę nie jest łatwo, bo trendy historii - o ile b. się nie mylę, co by było niezwykle wprost cudowną sprawą! - są przeciw nam. A w każdym razie nie pozwolą nam już nigdy na zrobienie takich rzeczy, o jakich wielu z nas wciąż marzy. I dlaczego nie miałoby marzyć, skoro nie wie, skoro nie rozumie, co się w istocie zmieniło, czym jest obecny świat w stosunku do tego świata, w którym, gdyby to od niego zależało, pragnąłby żyć?
Jednak do tego by to zrozumieć, musiałby ten ktoś całkiem zmienić całą swoja perspektywę... Na historię, życie społeczne, życie w ogóle... Musiałby znaleźć i zacząć umieć stosować filozofię, która by mu zastąpiła te postoświeceniowe popłuczny, którymi żył od pieluszek... Którymi wszyscy wokół żyją. Którymi ogromna większość żyć będzie po wieczne czasy. To znaczy do całkowitego upadku zachodniej cywilizacji.
A wiec jednak, poza hasłem "róbmy coś wreszcie do kurwy nędzy, bo samym wirtualnym biciem piany nic się nie da osiągnąć", wygląda jednak że potrzebne nam jest to nowe Oświecenie, o którym pisał Dávila. A więc wznoszę toast za Oświecenie Bis! A teraz do roboty!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
znowu zadam głupie pytanie, które tu już kiedyś padło: co robić? jakieś konkretne propozycje wychodzące poza mityczne "coś" mamy? bo ja osobiście się czuję przytłoczony przewagą wielkiego brata i nie bardzo widzę możliwość rzeczywistego oporu, który by wyszedł poza progi mojego mieszkania.
OdpowiedzUsuńmoże jest w tym trochę prawniczej paranoi, bo im dalej się w to (tj. systemowo-prawne) gówno idzie tym większe jest przerażenie, ale naprawdę nie bardzo widzę sposób, żeby w miarę choćby bezkolizyjnie cokolwiek skutecznie robić - poza biciem piany mniej lub bardziej wirtualnie.
tym chętniej oczywiście widziałbym kogoś, kto by był w stanie wskazać konkretny cel i konkretne ogniwa doń dojścia.
@ loyolist
OdpowiedzUsuńA bicie w sensie mniej wirtualnym i nie całkiem piany? W sensie zebrania się w paru chłopa, założenie sobie nieoficjalnie "Towarzystwa Strzeleckiego (dla Ćwiczenia w Razie czego Walenia w Mordę)", żebym miał wreszcie a starość z kim poćwiczyć?
I w ogóle - bez wpadania w narcyzm czy jakieś idiotyzmy w rodzaju nudyzmu czy kultu tężyzny - nabrać tężyzny, a przynajmniej poczuwać się do tego w miarę indywidualnych możliwości, żeby tak? Plus różne męskie sprawy, i nie mówię o myciu samochodu co sobota, ani nawet o podrywaniu bab.
A może tak zacząć zachowywać pewne reguły prywatności (żeby nie powiedzieć konspiracji)? Com tu akurat zgwałcił, aleśmy jeszcze przecie nie zaczęli... Ale Zemke i paru innych czuwa, a kiedy naprawdę będzie trzeba, to my nie będziemy wiedzieć jak zacząć. Ani że należy.
A poznanie się osobiście (co nawiązuje do punktu pierwszego, sokolego), bo to i pewniej, i przyjemniej, i płodniej (?)... I nawet ew. nieuniknionego prowokatora czy Bolka można łatwiej wykryć, kiedy się mu patrzy w te jego kaprawe ślipka. Zgoda?
A żeby baby chodziły łaskawie w kiecach i szanowały chłopa, tę Koronę Stworzenia?
A żeby wymusić na KK powrót do rozwiązań trydenckich?
A żeby wydać, ew. tłumacząc przedtem, nieco naprawdę ważnych książek?
A żeby nawiązać kontakty z zagranicą, z naciskiem na Polonię?
A żeby, póki jeszcze to w ogóle możliwe, pomóc drug drugu zarobić nieco grosza i wyjść z leberalno-niewolniczego tyrania z nosem przy ziemi bez widoków na jakiekolwiek możliwości?
A żeby tak przestać słuchać Queen i Szostakowicza, a zacząć Machaulta i Palestrinę, grając od czasu do czasu na lutni, violi da gamba, szałamai czy szkockich dudach? (Nie żebym miał coś przeciw telecasterowi czy bębnon. Byle nie Queen.)
A żeby tak zdać sobie, i uświadomić innych, tych co warto, że wola więcej znaczy od wielu rzeczy - z mędrkowaniem włącznie? Żeby tak zacząć wprowadzać swego rodzaju dyscyplinę, hierarchię i żeby każdy znalazł to, do czego się nadaje i na ile jest zdolny i silny, bo podołać?
Żeby tak utrupić do końca leberalizm - realny i ten korwiniczny? I tak ledwo zipią, ale na ich miejsce ojropejsy wstawią coś równie paskudnego.
Żeby tak zebrać i rozwinąć swój intelektualny, propagandowy itd. dorobek?
Żeby tak wreszcie stworzyć środowisko żyjące w atmosferze spengleryzmu... Czy może post-spengleryzmu, bo to nie chodzi o religię, ino o inne spojrzenie, które powinno się przetestować, a potem wolność ętelektualna itd.
Żeby tak przestać się bez sensu dzielić, a zacząć się dzielić z sensem? I łączyć toże?
To tak na początek, impromtu i z głowy. No a potem ew. nacisk polityczny na różne partie, i sfery życia... I takie sprawy.
Nie licząc stania... w pogotowiu, czekając na nieunikniony armageddon.
Pozdrawiam
Tygrysie!
OdpowiedzUsuńWszystko prawda, szczególnie - ""POrzućcie wszelką nadzieję wy, którzy chcecie zbawienia i nawrócenia lemingów!" i dalej.
Tylko pytanie, jaki procent jest takich co byliby skłonni zastosować się do twoich rad które zamieściłeś w komentarzu?
Bardzo mnie się podoba: "A żeby baby chodziły łaskawie w kiecach i szanowały chłopa, tę Koronę Stworzenia?"
Pozdrawiam
Jeszcze to: "A poznanie się osobiście"
OdpowiedzUsuńbyłoby miło, bywam czasem w Gdańsku, może się uda?!
Pozdrawiam
Tygrysie - tutaj następny bon mot. Jak Ci zapewnie wiadomo, lewackie wysiłki na rzecz rozbrojenia społeczeństwa noszą eufemistyczną nazwę "gun control".
OdpowiedzUsuńErgo:
Gun control: the ability to align a target within the sights of a gun.
Pozdrawiam.
@ wiki3
OdpowiedzUsuńTrza by! W razie czego proszę o kontakt.
Pozdrawiam
@ Mustrum
OdpowiedzUsuńCo bym po naszemu wyraził jako: "Trudna sztuka synchronizacji muszki ze szczerbinką kiedy dłonie się nam trzęsą z żądzy dorwania skurwysyna i rozerwania go na strzępy".
Pozdrawiam
szkoda, rzeczywiście, że nie mieszkamy choćby blisko siebie :)
OdpowiedzUsuńpomysł z wstąpieniem do kółka łowieckiego chodzi mi po głowie już czas dłuższy i nawet podłapałem kontakty z tym związane, ale sprawa utknęła w martwym punkcie w związku z moimi studenckimi obowiązkami - ale to chyba byłby pomysł jak najlepszy, prawda? bo i na polowania można by się zjeżdżać z całej polski, po prostu, i aktywność zacna. gorzej - zwłaszcza wśród młodzi, czyli mnie, z finansowym tłem takiego przedsięwzięcia, ale jak się wezmę, to i to się załatwi, myślę, że gorzej z samymi uprawnieniami.
co do muzyki to niestety jestem pokolenie punka i wiele pewnie bym nie wniósł jeśli chodzi o szlachetne uszy, chociaż chętnie bym się udzielał, gdyby udało się sformować jakiś w miarę spójny ideowo skład panów "z prawej" - sam próbowałem swego czasu taki skompletować i - przynajmniej w łodzi i przy moich kontaktach - okazało się to praktycznie niemożliwe.
spotkanie się osobiście - oczywiście bardzo chętnie, chociaż mnie do trójmiasta nieszczególnie po drodze, a do łodzi po drodze chyba nie jest nikomu w tym kraju :> ale gdybym się pojawiał w okolicy to nie omieszkam napomknąć.
wreszcie odnośnie hierarchii i umiejętności - tu jest pies pogrzebany, bo ja jakąś elitą elit nie jestem, umiem wielu rzeczy sobie odmówić, ale zmusić się do wielu już nie, więc nie bardzo widzę swoją przydatność, no chyba że wam będę kiedyś robił obsługę prawną, ale to jeszcze długa droga, którą zresztą być może wcale nie pójdę. ale jestem jeszcze właściwie młody, także może coś się zmieni, próbuję to wymusić drugim kierunkiem studiów, ale nie powiem, żebym osiągnął jakieś rezultaty. jak ktoś zna lekarstwo na brak pracowitości i bezustanną senność, to chętnie o nim usłyszę :)
pozdrawiam
@ Loyolist
OdpowiedzUsuńMiałem zamiar wyczerpująco odpowiedzieć, ale długo nie miałem sieci, a do tego robota. Może jeszcze się uda.
Co do spotkania w każdym razie to jak najbardziej. W ogóle to proponowałbym zarejestrowanie się na niepoprawni.pl albo blogmedia24.pl i wrzucenie mi czegoś na priva.
Mógłbym tu np. podać mój nick ze Skype'a, ale po co psuć towarzyszowi Z. zabawę?
Pozdrawiam