Gorąco polecam ten tekst coryllusa: http://coryllus.nowyekran.pl/post/5056,mistrz-i-jego-uczniowie w "Nowym Ekranie" (gdzie, swoją drogą, mnie jakoś nigdy nie udaje się zalogować, nie wiem co to jest).
Zachęcam także do rozejrzenia się po komentarzach na temat bohatera owego tekstu w innych, niedaleko leżących, wpisach coryllusa. Są tam naprawdę pikantne szczególiki!
No i zachęcam też, żeby poza po prostu przeczytaniem i ew. pokiwaniem głową "nad dziwnością ludzkich losów", czy czymś podobnym, poza ew. docenieniem kunsztu Autora, zastanowić się głębiej nad tym:
1. dlaczego kogoś takiego oddelegowano WŁAŚNIE NA TEN odcinek?
2. jakie to konkretnie poglądy miał on tam zaszczepiać? (bo przecież nie zaszczepiał idei Manifestu Komunistycznego, prawda? na pewno nie wprost);
3. które z tych poglądów zdają się nadal funkcjonować wśród naszej (?) prawicy (?)?
4. kto je konkretnie propaguje i jak one wyglądają w swej obecnej, zaktualizowanej postaci?
To by było na tyle. Naprawdę gorąco zachęcam do przeczytania tekstu coryllusa, a jeśli ktoś naprawdę próbuje zrozumieć co się wokół nas dzieje - to zachęcam także do przeanalizowania go pod kątem zaproponowanych tu przeze mnie pytań.
Swoją drogą, jeśli kogoś razi, że mówię tu o "prawicy" i w dodatku "polskiej", kiedy ewidentnie ani jeden, ani drugi z tych epitetów naprawdę się do tych spraw nie stosuje - to ja się zgadzam. Zrobiłem to częściowo ze względów "czysto technicznych" (bo dodatkowy cudzysłów w tytule to nieco zbyt pokrętne), a częściowo jako właśnie intelektualną prowokację. Zbyt się jednak obawiam, że sporo ludzi przełknie to bezrefleksyjnie, bym na koniec (utrupiając niejako własną a intelektualną prowokację) tej sprawy jednak nie pragnął wyjaśnić.
* * *
A oto sam ten tekst - żeby mi przypadkiem kiedyś nie zniknął i link nie zechł, bo byłaby naprawdę szkoda:
Coryllus
Mistrz i jego uczniowie
Mając w pamięci kilka niewesołych doświadczeń własnych nieufnie bardzo podchodzę do relacji mistrz – uczeń. Bywa ona przedstawiana jako najdoskonalszy sposób przekazywania wiedzy i doświadczenia, jako creme de la creme pedagogiki, dostępny zresztą nielicznym tylko. Tym mianowicie, którzy dzięki swym zdolnościom w otocznie mistrza zostali dopuszczeni. Mistrzowie mają zwykle kilku uczniów i im przekazują swą wiedzę w czasie spotkań tajemnych,odbywanych w ustronnych miejscach, tak by nie dosięgły ich oczy profanów.
Konstrukcja ta jest jednym z największych i najpoważniejszych zakłamań funkcjonujących w naszej świadomości, jest to wręcz paraliżująca trucizna, która wcale niczego nie ułatwia, nie poprawia i nie przekonuje do niczego. Relacja – mistrz uczeń lub mistrz uczniowie to kłamstwo. Człowiek bowiem jest wobec otaczających go problemów i spraw samotny i tylko przez tą samotność może się czegoś naprawdę dowiedzieć. Jakieś podejrzane relacje z mistrzami czy nie daj Panie Boże z uczniami, to tylko jedno z doświadczeń, które czasem coś przybliży, ale częściej zafałszuje i zniszczy. Być może napiszę kiedyś o tym osobny tekst, ale dziś nie, dziś będzie o czym innym.
Konstrukcja ta jest jednym z największych i najpoważniejszych zakłamań funkcjonujących w naszej świadomości, jest to wręcz paraliżująca trucizna, która wcale niczego nie ułatwia, nie poprawia i nie przekonuje do niczego. Relacja – mistrz uczeń lub mistrz uczniowie to kłamstwo. Człowiek bowiem jest wobec otaczających go problemów i spraw samotny i tylko przez tą samotność może się czegoś naprawdę dowiedzieć. Jakieś podejrzane relacje z mistrzami czy nie daj Panie Boże z uczniami, to tylko jedno z doświadczeń, które czasem coś przybliży, ale częściej zafałszuje i zniszczy. Być może napiszę kiedyś o tym osobny tekst, ale dziś nie, dziś będzie o czym innym.
Niniejszy tekst będzie poniekąd kontynuacją wpisu wczorajszego, w którym padło nazwisko Tomasza Wołka. Nicpotem w jednym z komentarzy przywołał nazwisko jednego z najważniejszych w powojennej Polsce mentorów, wychowujących młode pokolenie intelektualistów – Henryka Krzeczkowskiego. Jeśli ktoś będzie chciał sięgnąć do komentarzy Nicpotem pod wczorajszym wpisem zachęcam. Ja nie będę ich cytował, bo chciałbym żeby pomiędzy nimi a tym co tu napiszę powstał pewien szczególny rodzaj napięcia. Zobaczymy czy to się uda.
Miałem kiedyś w ręku książkę z tekstami Henryka Krzeczkowskiego pod tytułem „Proste prawdy”, niestety kiedy przycisnęła mnie bieda musiałem ją sprzedać. Książka ta była gruba i zawierała felietony oraz różne inne opera minora pana Krzeczkowskiego. Zapamiętałem z niej tylko tyle, że często jeździł do Krakowa, żeby spotykać się ze środowiskiem literacko artystycznym, miał też podobno w Krakowie jakąś przyjaciółkę. Według pomieszczonych w tej księdze słów Tomasza Wołka był Krzeczkowski kimś w rodzaju Platona doby PRL-u, który próbował ocalić dla potomności to co najważniejsze, przekazując to, owe proste prawdy, swoim uczniom. Wśród nich zaś znajdowali się ludzie o nazwiskach bardzo znanych w latach dziewięćdziesiątych, a i dziś łatwych do przypomnienia. Byli tam więc: Tomasz Wołek, Kazimierz Michał Ujazdowski, Aleksander Hall, Wiesław Walendziak, Jacek Bartyzel i ponoć także Marek Jurek.
Żeby dowiedzieć się czegoś bliższego o Krzeczkowskim wpisałem jego nazwisko w Wikipedię. Cóż się okazało; oto Henryk Krzeczkowski urodził się w Stanisławowie, po zajęciu Polski przez Niemców i Rosjan został wywieziony na wschód, potem wstąpił do armii Berlinga. Znalazł się od razu w wywiadzie, albowiem znał biegle kilka języków. Wrócił do Polski i służył wojskowo do roku 1950. W roku tym – dostrzegając – jak podaje Wikipedia – postępującą sowietyzację Polski – sprowokował własne usunięcie z wojska i zajął się jedynie pracą literacką i tłumaczeniami.
Tutaj chciałbym się zatrzymać na chwilę – jakiż odważny musiał być Henryk Krzeczkowski, że widząc tę sowietyzację zrobił coś – nie wiemy co – przez co wyrzucili go z wojska. Rozumiem, że bez prawa do emerytury i różnych uposażeń, rozumiem że mieszkanie wojskowe w Warszawie także musiał oddać... To akurat chyba nie bo w latach dziewięćdziesiątych nakręcono o nim film pod tytułem „Wróżbita z ulicy Czackiego”. Mieszkanie więc zachował i to w nie byle jakim miejscu, przy Łazienkach. No, ale wojskowa emerytura i przywileje. To musiało być trudne dla człowieka, który przywykł do pewnej swobody. A tutaj – po rzuceniu wojska – trzeba było się utrzymywać z tłumaczeń, z książek wydawanych w „Znaku” i artykułów w „Tygodniku Powszechnym”. No i jeszcze ci uczniowie, przychodzili do domu, zapewne nie mieli ze sobą termosów z herbatą, trzeba było ich częstować. Młodzi ludzie już tacy są, że nie pamiętają o ważnych drobiazgach.
W kilku miejscach nazwany jest Krzeczkowski „wychowawcą polskiej prawicy” człowiekiem, który myśl narodową wprowadził znów do debaty i uczynił z niej przedmiot sporów i poważnych refleksji. Napisał Henryk Krzeczkowski trzy książki – musiały mieć, kurcze, wielkie nakłady, jeśli się z tego pisania rzeczywiście utrzymywał – tylko trzy. Oto ich tytuły: „Po namyśle”, „O miejsce dla roztropności”, „Polskie zmartwienia”. Tę ostatnią wydał pod pseudonimem Mikołaj Sawulak, a przedostatnią pod pseudonimem XYZ. Wszystko to można znaleźć w Wikipedii, nic nie zmyślam. Tak tam jest napisane.
Ach! Byłbym zapomniał, siedem lat po odejściu z armii zajmował się wraz z innymi wybitnymi intelektualistami pracą nad miesięcznikiem „Europa”. Nagrodzono go nagrodą polskiego PEN Clubu za wybitne przekłady.
Reżyserem filmu o Henryku Krzeczkowskim jest Mateusz Dzieduszycki, a recenzję książki „Proste prawdy” do której dotarłem napisał Artur Wołek. Nie wiem czy prócz pana Artura jacyś inni synowie uczniów Henryka Krzeczkowskiego przywracają pamięć o tym niezwykłym człowieku, ale możliwe, że tak.
Henryk Krzeczkowski zmarł w 1985, pochowano go w Tyńcu. Właściwie to dziwne, że w Tyńcu, a nie na Skałce. No, ale może takie było życzenie zmarłego.
Kiedy przeczytałem powyższe informacje w Wikipedii, i w ogóle kiedy czytam o takich, jakże poważnych przecież sprawach. Przypomina mi się mój tata. Przeszedł on drogę dokładnie odwrotną niż pan Krzeczkowski, a i intelektem oraz wyrobieniem towarzyskim nie dorównywał panu Henrykowi. Zdarzyło się kiedyś, że stojąc na podwórku przed domem w roku pańskim 1946, kiedy Henryk Krzeczkowski służył w wywiadzie armii, zauważył tata mój biegnącego w jego stronę człowieka. Był to niejaki Kajtek, jego kolega z oddziału. Kajtek był ranny a za nim biegli żołnierze pokrzykując coś i strzelając, już to w Kajtka, już to w powietrze. Tata mój miał wtedy osiemnaście lat. Porwał tego Kajtka na plecy i biegnąc przez opłotki próbował dostać się do miejscowości Patok, położonej kilka kilometrów dalej. Żołnierze ci, których tata zawsze nazywał resortem, biegli za nimi i cały czas strzelali. Pisałem już o tym, ale to ważne by ten tekst był spointowany właśnie w ten sposób, wybaczcie, że się powtarzam. Dopiero gdzieś przy patockim lesie, kiedy ojciec był już cały mokry od potu i krwi omdlałego Kajtka odezwały się rkm-y. Resort przywarł do ziemi i już się z niej nie podniósł. Później, w czasie jakiejś wiejskiej biesiady, kiedy mężczyźni wymyślają przyśpiewki na znane melodie, żeby dodać sobie animuszu i przypomnieć różne ciekawe epizody z przeszłości, ktoś wstał od stołu i na melodię znanej kolędy „Pasterze mili” zaśpiewał: pasterze mili, coście widzieli? Widzieliśmy mundroloka, jak uciekoł do Patoka z Kajtkiem pod rękę.
Tym „mundrolokiem” był mój tata, tak go przezywali, lubił bowiem dominować i narzucać otoczeniu swoją wolę. Nie był łatwym człowiekiem. Nie znał języków. Z trudem skończył technikum dla pracujących. Nie bardzo mu to jednak pomogło, pracował jako robotnik kolejowy i zarabiał bardzo mało, żeby podnieśli mu uposażenie musiał się w końcu zapisać do partii. Było to w roku 1967, miał wówczas troje dzieci na utrzymaniu i był już wdowcem. Właśnie, przeszukując domowe papiery, znalazłem jego czerwoną legitymację. W tym samym roku Henryk Krzeczkowski przetłumaczył 14 tom dzieł Marksa i Engelsa, nie pracował już w wojsku od dawna, nie wydawał także miesięcznika Europa. Żył tylko z tych tłumaczeń. Informacje o tym możemy znaleźć w Wikipedii.
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
łał, nowe motto!
OdpowiedzUsuńTriariusie!
OdpowiedzUsuńMotto istotnie pikne, ale ja nie o tym.
W tekście coryllusa (któregom odkrył - dzięki!, jeszczem bardzo nieopierzon, młody, i wogóle) odpowiedzi na pytania, jak rozumiem, znajdują się w podtekście? I teraz czy pojmuję go słusznie:
Prawdziwa Polska Prawica została stworzona przez wujka Soso, stworzona bez kłów, pazurów i (proszę wybaczyć słowa) jaj, by ostatecznie uczynić z wielkiego i dumnego Narodu stado beks i ętelektłalystów, a ludzi o właściwej konstrukcji pozostawić w piaskownicy?
Inna sprawa: mógłbyś te inne teksty przytoczonego blogera zamieścić, bo znaleźć ich nie mogę? Dzięki z góry i
Pozdrawiam
@ Iwona Jarecka
OdpowiedzUsuńDzięks! Tamto mi się przejadło, a to jest w dodatku moje własne.
Wykuło się bojach na wydawnictwopodziemne.com.
Pzdrwm
@ Wiesław Sz.
OdpowiedzUsuńWpisałem Ci tu długą odpowiedź i poszła w cholerę. Cholerny Gugiel!
W ogromnym skrócie zatem, bo nie znoszę się powtarzać: Nie wiem czy cała prawica, ale na pewno spora część, a tym bardziej istotna, bo nagłaśniana; mająca wzgl. (lub i lepsze bezpieczeństwo); wsparcie finansowe i organizacyjne...
Więc wątpię, by jakaś inna miała szansę z nią konkurować.
Co do bogera, to chyba chodziło Ci o komęty, bo o nich wspomniałem. Więc naprawdę warto poczytać komęty pod tym jego wpisem, a także pod innymi, szczególnie chyba tym o jeden kroczek wcześniejszym, bo tam jest cudne info o tym Krzeczkowskim.
Jeśli chodziło Ci o coś innego, to mów!
Pzdrwm
@ Tygrys
OdpowiedzUsuńSam ten tekst Coryllusa to w ogóle jakiś teatr w teatrze jest; http://niezalezna.pl/6622-operacja-%E2%80%9Ezabezpieczanie%E2%80%9D-rozpoczeta (w cale nie wykluczone, że w tym "NE" to Ty bracie się nigdy nie zalogujesz).
A co do meritum, pomijając już rzeczonego mistrza (to też jakiś zajebiaszczy bystrzak był - kolo ze Stanisławowa, a już w r. '50-tym, po dziesięciu latach zwiedzania zetesereru załapał, że stalinizm jest cóś z lekka nie teges - no dla mnie bomba!) no to jeżeli, "poznacie drzewo po owocach", to należy stwierdzić o pełnym sukcesie operacji (sam nadredachtór Wołek, starczy za wszelkie komęty).
Ale całkiem niewykluczone, że cała operacja ma, jak widać, pasjonujący ciąg dalszy.(Choć niestety już bez naszego sowietyzującego "Platona" - co to sam w pojedynkę "wyruchał" gieerurowską razwiedkę.)
Tak po prawdzie, to skądby się miała wziąć w Polsce prawica? Przecież po przejściu sowieckiego walca została próżnia doskonała. Ze zdziesiątkowanych i rozpracowanych londyńskich bankrutów politycznych?
OdpowiedzUsuńAmalryk,
OdpowiedzUsuńco do NE, mi wystarczy "jeden z maili":
http://wirtualnapolonia.com/2011/02/17/lazacy-lazarzu-wyjasnij/
@ tj
OdpowiedzUsuńMedia "głównego nurtu" dryfują z nurtem i jest klupes, istnieje co prawda zawsze lekkie zagrożenie "internetowe", ale nie przesadzajmy - bo któryż to z prawdziwych prawicowych blogerów wyprowadzi nam niby tłumy na ulicę? Ale nie zaszkodzi dmuchać na zimne.
Ubawił mnie pewien fragment w tłumaczeniu ŁŁ; "Wojsko to milion głosów w wyborach, jak chcecie zadbać o te głosy..." - śtrasznie mu się ta zbieranina polskojęzycznych askarysów mnoży w oczach! Ze stutysięcznego korpusu urzędniczego (no odwalmy te kilkanaście tysięcy o jakiej takiej zdolności bojowej) zrobił mu się okrągły milion!
@Amalryk - a może ten milion (pies trącał, czy literalnie, czy w przenośni) to siła wszystkich pokoleń w służbie naszej Ojczyzny Ludowej? ;)
OdpowiedzUsuńAd meritum - powojenna polska prawica jest hybrydą, którą stworzyły: sowietyzacja (za pierwszego i drugiego peerela), peerelowski (j.w.) wariant operacji TRUST i procesy rozpadowe w ramach cywilizacji zachodniej.
Ad upem
OdpowiedzUsuńNosz kurwa, Panowie! Człowiek paranoi dostać może - tu służby, tam służby... Nie wiadomo kto swój, a kto chuj. A ja jestem młody (może nawet gniewny) zatem pytanie: skąd czerpiecie wiedzę o tym kto kogo i dlaczego sfinansował? Bo ja tego nie wiem, a taki Dżej Bartyzel wydawał mnie się krystalicznie czysty, tymczasem czytam o nim rzeczy, well, niepochlebne.
2. Czy jest jakieś wyjście, czy nawet marzenie o byciu tym słynnym rzymskim żołnierzem na posterunku jest nie do zrealizowania, bo rzec, iż wokół gruzy to zbyt mało? (pytam się starszych, mądrzejszych)
Na koniec dodam, że służby jednak coś dobrego robią - pozbawiaja złudzeń.
Z prawicowym pozdrowieniem
WeSz
PS. Do Szanownego Gospodarza: Triari! Podałeś niegdyś książkę wskazującą na duszno-cielesną jedność człowieka, autorstwa jakiegoś lewaka, która to całkiem zmieniła twoją percepcję (jakoś tak to ująłeś). Pamiętasz ją może?
Głowa do góry Wiesławie!
OdpowiedzUsuńLudzie to nie pacynki: Lenin i Ziuk też zaczynali jako agenci kajzera, a co to dało ich mocodawcom?
@ Wiesław Sz.
OdpowiedzUsuńJa tam żaden starszy i mundrzejszy, ale co mogę polecić, to ewentualnie ćwiczenie pewnego sportu popularnego w Judei, Samarii i Galilei.
Do prof. Bartyzla w sumie trudno cokolwiek mieć - no, ale taki Wielomski z portalem (rozrywkowym) pn. "konserwatyzm.prl" - owszem.
(...) bo któryż to z prawdziwych prawicowych blogerów wyprowadzi nam niby tłumy na ulicę?
OdpowiedzUsuńJak to któryż? Na przykład tow. Podobin, z tow. gen. Wileckim !
Władzia szykuje nam kolejne atrakcje: Narodowy Spis Powszechny Ludności i Mieszkań. Lemingi już się cieszą, że Władzia policzy mohery i coś z nimi zrobi i w ogóle będzie trendy i jazzy, cool i po europejsku (jak w UK po intronizacji Guillaume le Conquerant), gorzej będzie jak się dobierze do lemingów nie płacących abonamentu.
OdpowiedzUsuńNa razie likwidowane są kolejne przedszkola, szkoły i połączenia kolejowe, autostrad nie budjet (budjet za to opłaty za jazdę zwykłymi szosami, ale POlacy zasługują na wyższy standard i wyższe POdatki), zniesione ma być również OHP.
Metro leje łzy nad młodymi na rynku pracy: nie mają umoów o pracę więc nie mogą brać kredytów w bankach, banksterom grozi głód...
@Jaszczur
OdpowiedzUsuńMasz na myśli rzut kamieniem?
Tak, ale nie tylko. Jest także sport wymyślony przez pewnego Słowaka, pochodzącego właśnie ze wschodnich prowincji Rzymu...
OdpowiedzUsuń@ Wiesław Sz.
OdpowiedzUsuńMłody, gniewny, ale vocativus kojarzy? Łał! (Jak podobno mówią w Szkocji, a na pewno na wszelkich teleshopach.)
Ta książka, to "Betrayal of the Body" Alexandra Lowena. On w ogóle napisał sporo niekawych książek o tych sprawach, inne też są fajne, ale to była akurat ta i ona jest taka jakby najbardziej fundamentalna. (Kupiłem ją sobie wysyłkowo znowu ze dwa lata temu na alibris.com i stoi na półce.)
Jak się weźmie dobrą poprawkę i odfiltruje czysty New Age, to to jest rewelacja. Z innych lewaków polecam Rollo Maya (za to Fromma nie ruszać!) i np. "The Lonely Crowd" (jest chyba po polsku, ale oryginał zawszeć lepszy).
O Bartyzelu nic konkretnego nie wiem, dość go nawet lubię, a jego "przegubowa" taksonomia ideologii jest mi bliska. No i poza tym włączył Ardreya do swego pocztu prawicowych myślicieli. Sam Ardrey by się pewnie (wtedy) zdziwił...
c., Deo volente, n.
@ Wiesław Sz. c.d.
OdpowiedzUsuń... ale dzisiaj już może nie. (Jakby np. mnie o sobie przeczytał. ;-)
Że w tym od Boga przeklętym kraju nic nie wiadomo, a najmniej to już kto jest kim, to fakt. Z drugiej strony - żeby było "prawicowe" nie może być sam Manifest Komunistyczny ani Krótka Historia WKPB, tak?
Więc coś tam z sensem nawet i Korwin musi czasem zagadać. No i jak się jakiś człek, startując od tego czy innego agenturalnego tworu, zacznie sam rozwijać, no to może dojść do sensownych wniosków i być całkiem OK. Tu w końcu nie jest Platforma, żeby wszyscy na komendę i z esemesów... No, poza ludźmi na poziomie Wołka może.
Ja tam miałem naprawdę wyjątkowy i indywidualny "tok nauki", więc ze mnie żaden wychowanek Krzeczkowskiego, nawet najbardziej pośrednio. To wszystko jest moje, Dmowskiego mogę b. cenić, ale to nie zmienia faktu, że nie znam go zbyt dobrze i to nie jest żaden początek mojej prawicowości.
Czytywałem "Bratniaka" Ruchu Młodej Polski pod koniec lat '70, ale to przecież nie był mój główny ideologiczny wpływ. Raczej dziwiłem się, że im wolno. No i, kurwa, miałem jednak chyba rację!
Wcale nie twierdzę, że nie może być powojennej polskiej prawicy co jest OK... Ale weź: Cat Mackiewicz to obrzydliwy agent (a do tego plagiator z Chłędowskiego przecież)... Jego brat dużo lepszy, ale z kolei, kiedy tak się użeram z tymi na "Wydawnictwie Podziemnym", widzę, jaki to jednak był ideologiczny fanatyzm und ciasnota horyzontów. W każdym razie zaprzeczenie szpęgleryzmu. Jakiś taki inteligencki "etyczny narcyzm", jak ja to nazywam. Coś jak Herbert.
I tak dalej. Polecam się na przyszłość.
Pzdrw
@ Amalryk
OdpowiedzUsuńSłuchaj - a nie opisał byś pokrótce (albo lepiej podłużce), jak Ty sam przejrzałeś na oczy?
Bo wiesz, z takim pochodzeniem!
Mnie poniekąd oficer LWP i późniejszy wojskowy komisarz uczynił inteligentnym (mam nadzieję), za to zajadłym antykomunistą, bo babci z "gdyby nie, to mielibyśmy dzisiaj majątki", nie liczę jako ideowy wpływ, taki byłe wtedy (klasa 1 podstawówki) idealistyczny altruista...
Ale wiesz, przy Tobie to ja miałem dziecinnie łatwo. Mówię oczywiście o znielubieniu tego całego syfa.
Fakt, że Skaldowie, Trubadurzy, Czerwono-Czarni (Niebiesko byli znacznie lepsi!) i Osiecka, ogromnie mi to przejrzenie na oczy ułatwili. A Tobie?
Pzdrwm
@ Tygrys
OdpowiedzUsuńA o czym tu opowiadać? Każdy, gdy zaczyna myśleć, musi sobie z oglądem świata poradzić sam. Mnie „te klocki” przestały do siebie pasować na etapie liceum. Było to w Krakowie. Co ciekawe w szóstym mieście, w szóstej szkole, naszego siermiężnego peerelu, i piątym regionie, który w przeciągu pierwszych piętnastu lat życia zdążyłem zaszczycić swoją obecnością.
I muszę przyznać, iż dopiero tu, po raz pierwszy spotkałem się z tak nieskrywaną, powszechną pogardą do oficjalnie „wyznawanej” ideologii jak i do „naszego wielkiego, czerwonego brata”. Na co co drugiej ławce wydrapane scyzorykiem „Katyń pomścimy” czy „precz z komuną”, powszechny bojkot wszelkich imprez typu pochód pierwszomajowy, ulubione piosenki śpiewane na górskich wycieczkach szkolnych to; „Jedna atomowa, jedna atomowa a wrócimy znów do Lwowa...”, „Jak dobrze nam, późną jesienią, zdobywać szturmem gmach KC...” czy „Jak mawiał wódz słoneczko Stalin, obniżając stawki płacy, nie znajdziesz na Syberii malin, tylko obozy pracy...” itp., itd. No i niezwykle łatwy dostęp do „nieprawomyślnej” literatury. I tak już poszło...
A mnie, chyba najbardziej odrzucało to wszechobecne łgarstwo i włażenie w dupę sowieciarni bez wazeliny. Już prędzej bym zniósł gdyby na takim Wychowaniu Obywatelskim pani zameldowała; „Słuchajcie drogie dzieci, rządzi nami zgraja wyjątkowo amoralnych, podległych Moskwie, skurwysynów, ale jak będziemy siedzieć cicho to dadzą nam pożyć!” niż to ówczesne oficjalne pierdolenie.
A dom? Tak naprawdę nigdy nie miał na mnie większego wpływu, zawsze chodziłem swoimi ścieżkami.
@ Jaszczur
OdpowiedzUsuń"[...](...) bo któryż to z prawdziwych prawicowych blogerów wyprowadzi nam niby tłumy na ulicę?
Jak to któryż? Na przykład tow. Podobin, z tow. gen. Wileckim ![...]"
Hłe, hłe, hłe tow.gen.Wałach najpierw musiałby sobie przyszyć jaja, aby stać się pełnokrwistym rumakiem bojowym!
A tymi opowieściami ŁŁ o niemożebnie wkurwionej na Tuska naszej fantastycznej generalicji to można śmiało za psem rzucić!
Wkurwieni to oni sobie mogą być - najwyżej dostaną wrzodów!
Gwarantuję, że kto jak kto, ale ci panowie rodem z LWP, i to między innymi za sprawą moich krewnych miłych z wiadomej formacji, to już na pewno nikomu nie podskoczą. Bolszewiccy towarzysze, którzy do władzy doszli właśnie za sprawą wojskowego buntu, dobrze zapamiętali tę lekcję i szczególnie zadbali o to aby taki numer się im nie przydarzył.
Mogę wam opowiedzieć pewną historykę z wczesnych lat 50-tych odnośnie "tych klimatów";
Oto, trwa zabawa w Kasynie Oficerskim. W pewnym momencie dowódca korpusu (w randze gen. dyw.) wstaje i ogłasza zakończenie imprezy, w związku z mającym nastąpić następnego dnia rano wyjeździe korpusu na poligon.(Zresztą, za czasów niesławnej pamięci Rokossowskiego, oddziały liniowe to chyba więcej czasu spędzały rzeczywiście na poligonach niż w koszarach.)
Gdy generał wyszedł, a orkiestra zaczęła zwijać instrumenty, podchodzi do nich młody podporucznik IW ,( który z nieco opóźnionym zapłonem ,dopiero co się rozgrzał i właśnie teraz „startował” do upatrzonej niewiasty, a tu taka mina!) i pyta; „A panowie to dokąd? „”No, idziemy! Generał rozkazał!” A nasz podporucznik na to; „A ja wam rozkazuję grać! „ I co? No i zabawa trwała do białego rana!
Na drugi dzień rano nasz dziarski podporucznik ląduje przed obliczem wkurwionego, jak nieboskie stworzenie, szefa zarządu informacji korpusu w stopniu pułkownika, który go w ten (oczywiście „najczystsza polszczyzną”)deseń ruga;” A ty szto! Sowsiem z uma saszoł! Szto eta była! Ty durak, adin, ty znajesz szto ty zdziełał! Piszet tu mienia komandir karpusa...” i bierze do ręki stosowną epistołę, „...szto ty sowsiem prieniebriew jewo prikaz!” I dalej w ten deseń odczytuje wniosek d-cy korpusu o degradacje i postawieniu przed sądem naszego podporucznika.
Z podporucznika zaczyna z lekka „schodzić powietrze”, z wolna dociera do niego „złożoność sytuacji” i gdy tak szybciutko kruszeje, pułkownik zadaje w końcu pytanie – co skłoniło porucznika do tak debilnej reakcji? Gdy otrzymuje, zresztą zgodną z prawdą odpowiedź, pada powtórne pytanie „No i szto? Pawiełos?” „ Co? Z czym? „ Pyta skołowany podporucznik. „Nu z etoj żenszczinoj, konieszna!” Aaa, no tak, owszem, alee... „Ot, maładziec!” Pada raptem, ni z gruszki, ni z pietruszki, w odpowiedzi. I dalej: „Hmm...Kamandir korpusa? Nu da! Gienerał! Nu a ty posmatri, kto eta u mienia kamandir korpusa” I teatralnym gestem bierze do ręki rzeczony raport i przerywa go na pół nad stojącym obok koszem na śmieci. A na koniec zwraca się do naszego porucznika z uwagą aby zapamiętał kto mu uczynił tę grzeczność, po czym wzywa swojego kierowcę , któremu poleca odwieść naszego bohaterskiego podporucznika na kwaterę żeby „doszedł do siebie”.
Ot, tak to wszystko powstawało!
@ Jaszczur
OdpowiedzUsuńMówisz o procy?
Zamierzałem się z niej faktycznie doktoryzować, napisałem o niej całkiem fajną pracę semestralną (o procach i łukach w starożytności, ale na szerokim tle, jest między nimi fajna kulturowa opozycja itd.), mam ją nawet chyba jeszcze gdzieś, jest po angielsku.
No i omal kiedyś nie zabiłem żony, kiedy mi wielki kamul wyskoczył pionowo w górę. Ech, to były czasy!
Ale o to tu chodzi?
Pzdrwm
@ Wsie w Mieście
OdpowiedzUsuńPolecam wszystkim te tutaj wiadomostki: http://www.bibula.com
Nie chodzi mi o wtręty o JOW, ale o sprawy merkuriańskie, a przede wszystkim o kwestie postępów Postępu. Można sobie wybrać z linków pod każdym tekstem.
Na sam widok tych tytułow włos się jeży, a po kliknięciu wcale nie opada - wprost przeciwnie...
Jest naprawdę wesoło, chyba się zgodzicie.
Pzdrwm
triarius,
OdpowiedzUsuńzajrzałem na tę bibułę, a tam wita mnie news o usuwaniu polskiego godła z dyplomów uczelni. Tempo mają, cholera, stachanowskie.
Pomysł usuwania polskiego orzełka z dyplomów "wyższych uczelni" może się paradoksalnie okazać korzystny dla Polski. Skoro nawet demolib uznaje, że te państwowe, a co dopiero prywatne pseudouczelnie w Bolandzie produkują półmózgów i raczej otępiają niż nauczają, to nie będziemy musieli później uznawać tych dyplomów i będziemy mogli z czystym sumieniem karać profesurę zsyłkami do obozów resocjalizacyjnych w Bieszczadach i na Suwalszczyźnie za udział w tej edukacyjnej hucpie.
OdpowiedzUsuń@ Anonimowy (o dyplomach i Bieszczadach)
OdpowiedzUsuńAmen!
Pzdrwm