Wyraziłem sie niedawno na tym blogu z lekceważeniem o tzw. "zasadzie przyjemności", po czym paru znajomych w prywatnych rozmowach zgłosiło pretensje w stylu: "przecież nie powiesz, że zasada przyjemności to jest nieprawda". W porządku, jest "prawda" - dokładnie taka sama, jak prawdą jest stwierdzenie "7,43 x 2,91 różne od 18,65". Prawda, jak najbardziej, ale bardzo niewiele z tego wynika. Bowiem próba budowania na tym ostatnim, prawdziwym niewątpliwie, stwierdzeniu jakiejś realnej matematyki ma tyle samo mniej więcej szans powodzenia, co próba zbudowania realnej psychologii na "zasadzie przyjemności".
Zaraz... Może ktoś jeszcze nie wie, co to jest "zasada przyjemności"? No to mówię, w końcu naszym hasłem "ucząc bawić, bawiąc uczyć"...
Ta zasada to podstawa całej niemal obecnej psychologii, jeśli nie liczyć kompletnych lewackich bredni w rodzaju "młodego Marksa" podlanego Freudem, albo u innej sekty Freuda podlanego "młodym Marksem". Ale mówimy nie o tych niszowych środowiskach, tylko o głównym nurcie realnego liberlizmu. Który zasadą przyjemności oddycha, który ją propaguje wszelkimi dostępnymi środkami, który pilnie baczy by jej nie podważano, rzucając w takich przypadkach oskarżeniami, na samych brzmienie których skóra cierpnie najodważniejszym... A czyni tak, ponieważ na takiej właśnie psychologii opiera się cały niemal współczesny świat, a w każdym razie te jego części, które realnym liberałom, technokratom, postępowcom i uszczęśliwiaczom ludzkości przypadają do smaku.
Więc należałoby powiedzieć, że o ile w samej "naukowej" psychologii (jest taka?) dominacja tego podejścia nie jest może aż tak ogromna, to na takim właśnie podejściu opiera się cała niemal społeczna praktyka. Z inżynierią społeczną na czele, która "zasady przyjemności" potrzebuje jak powietrza, jak wody...
No więc, na razie koniec wtrętów i mówię co to jest. Zasada przyjemności to zasada, że zawsze robimy to, po czym spodziewamy się największej z dostępnych nam w danej chwili przyjemności. Proste, prawda? I genialne? Moim zdaniem to akurat nie tak do końca. Albo i wcale. Tą cudownie prostą zasadę, jak i sporo innych równie błyskotliwych intelektualnych wytrychów zresztą, można bowiem wykorzystać na dwa sposoby: albo w zasadniczo rzetelny, tyle że jednocześnie całkiem trywialny i jałowy...
Przez co absolutnie nic się nie uzyskuje, więc do dupy z taką zasadą... Albo też można próbować z niej coś rzeczywiście istotnego wycisnąć... Tyle, że wtedy uzyskuje się w sferze intelektu twory pokraczne i mętne, zaś w sferze realiów po prostu fałsze. Czegoż zresztą można się spodziewać próbując coś wycisnąć z niczego?
Oto najbardziej zasadnicza przyczyna, dla której zasada przyjemności, jeśli się nie zacznie jej w jakiś dziwny sposób naciągać i uzupełniać czym popadnie, jest kompletnie jałowa. Co to jest "przyjemność" bowiem? No, proszę! Zanim Czytelnik odpowie, chciałbym na wszelki wypadek przypomnieć, że nie stoimy na gruncie żadnej introspekcyjnej psychologii, tylko szeroko pojętej psychologii behawioralnej. Które to podejście, wypracowane w Oświeceniu i stanowiące samą esencję takich dominujących dziś ideologii jak liberalizm, o jeszcze bardziej postępowych ideologiach już nie wspominając.
Fakt, że czasem trzeba oświeceniową wizję świata czymś uzupełnić - a to "zwykłą ludzką przyzwoitością" (bardzo specyficznie w tych grupach zresztą rozumianą), która do prawicowego światopoglądu nieźle przystaje, ale do "zasady przyjemności" absolutnie wcale... A to świecką świętością Jacka Kuronia... Co już jest paranoją, której idiotyzmy tylko kora zmacerowana latami WybGazetnika może nie dostrzec... Tak jak w późnym średniowieczu system Ptolemeusza musiał być uzupełniany coraz to nowymi epicyklami. Choć tamto jednak było elegantsze i uczciwsze. Zasadniczo jednak przyjmuje się - i my mamy przyjmować, bo inaczej będzie to już zalatywało "faszyzmem" - że człek to tabula rasa, na której dopiero społeczeństwo coś pisze, a kieruje się on wyłącznie dyskutowaną tu przez nas "zasadą przyjemności".
Tyle że "przyjemne", wedle tej behawiorystycznej psychologii, to jest właśnie coś dlatego - z definicji - że sprawia, iż takiego a nie innego dokonujemy wyboru. Coś wybieramy, spodziewając się w wyniku tego wyboru jakichś skutków, więc te skutki muszą być z definicji "przyjemniejsze" od skutków innych czynności, które mogliśmy wybrać, ale nie wybraliśmy. Czy to nie genialne? Fakt, genialne, a już do potęgi genialne, kiedy zaraz potem zaczniemy wszem i wobec trąbić, że ludzie kierują się "zasadą przyjemności", która polega dokładnie na tym, że wybieramy przyjemne. Które to przyjemne przyjemnym jest dlatego, że je wybieramy. Czyli tautologia, błędne koło, a jeśli ktoś koniecznie chce Poppera, to system niefalsyfikowalny, czyli z definicji nienaukowy.
Zresztą gdyby ktoś utrzymywał, że "przyjemność" w "zasadzie przyjemności" daje się zdefiniować jakoś inaczej, bo bo można w końcu ją definiować np. na podstawie stanów neurologiczno-hormonalnych, to i tak niewiele z tego wynika w praktyce. O czym za chwilę.
Trudno się więc dziwić, że mając tak genialną podstawę psychologii - w końcu wiedzy o ludzkich motywach, potrzebach, zachowaniu - żyje się w świecie złudzeń, kłamstw, a z czasem zaczyna się coraz bardziej tę autentyczną ludzką psychologię niszczyć, jako coś niesfornego, zdrożnego, głupiego... Wszystko, co się nie daje zastosować do jednej z niewielu "rozsądnych i logicznych zasad", na której świat jest zbudowany... Czyli zasady przyjemności oczywiście. Zasady, którą ludzie rozsądni i prawdziwi kochający ludzkość humaniści pojmują bez trudu, ale większość tępego i oszołomskiego bydła ciągle wysila się, by coś zepsuć i postąpić nieracjonalnie. Czym sami sobie najbardziej oczywiście szkodzą. I tak zwykły, normalny, w dupie mający "zasadę przyjemności", człowiek staje się z miesiąca na miesiąc, z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień coraz większym przestępcą. Z samej swojej natury.
Intelektualnie to się po prostu nie trzyma przysłowiowej kupy, co mam nadzieję, wyjaśniłem. A jak się ma zasada przyjemności - w swej gołej, naiwnej postaci - do wyjaśniania, że nie będziemy już nawet wspominać o przewidywaniu, realnego zachowania realnych ludzi? Prosta sprawa: proszę sobie wyjaśnić z użyciem zasady przyjemności Powstanie Warszawskie, rewolucję Chomejniego, samospalenia tybetańskich mnichów, samobójstwa, w tym samobójcze zamachy bombowe? Będą to bez wątpienia wytłumaczenia skomplikowane i pokrętne, pełne dodatkowych założeń, wtrętów, ochów i achów. Zresztą świecki kult Jacka Kuronia też proszę mi wyjaśnić zasadą przyjemności.
I tutaj właśnie nie ma całkiem znaczenia, jak zdefiniujemy sobie "przyjemność" - tego i tak nie da się w taki prymitywny sposób, ignorując osobowość i instynkty, przywiązanie do swojej grupy, miłość do kraju, religijność, nienawiść do wrogów czy obcych, wytłumaczyć. Chyba, że ktoś ma zamiar mnie przekonać, iż rzucanie butelkami z benzyną w niemieckie czołgi to był dla tamtych chłopaków najprostszy i najskuteczniejszy sposób na orgazm. I to samo dla samopalących się mnichów czy uczestników walk zapaśniczych na rozsypanych pineskach. Przykro mi, ale to nie jest prawda i sam znam prostsze, szybsze i bezpieczniejsze sposoby na orgazm.
Chętnie zresztą o nich zainteresowanych poinformuję, choć mogą się o pewnych, tyleż specyficznych co postępowych, ich formach bez trudu dowiedzieć choćby z adresowanych do dziatwy szkolnej przez bojowników z homofobią publikacji. Którzy to bojownicy także, zgodnie z ową zasadą, muszą mieć z tego powodu orgazm większy, niż gdyby sobie zostali w domu z pisemkiem poświęconym imponująco wyposażonym chłopysiom, i sobie... Jak już się rzekło, to się po prostu nie trzyma przysłowiowej kupy!
Nie trzyma się, ale przecież można? Oczywiście że można. Papier jest cierpliwy, fale różnych tam TokFM tak samo, a jak ma się poparcie Gazetnika Wyborczego czy innego TVN, to można sobie gadać co się chce i do woli. Zasada przyjemności nie zostaje obalona przez samobójcze zamachy? No to sorry, ale system Ptolemeusza także nie został obalony. Co najwyżej trzeba go nieco uzupełnić, może tu i ówdzie lekko przeformułować... Tyle, że z prostej i eleganckiej zasady wyjaśniającej wszystko, otrzymujemy właśnie pokraczny twór, złożony z nieuprawnionych założeń i masy chciejstwa. To już nie jest logiczna i błyskotliwa "zasada", moi państwo - to raczej coś jak zawartość mózgu czytelnika Gazety Wyborczej. Czyli mętne i lepkie kłębowisko nieprzetrawionych informacji, słów kluczowych i odruchów Pawłowa, które owe słowa jak za pociśnięciem michniczego guzika w POstępowym ęteligęcie wywołują.
No to wersję bezpłodną "zasady przyjemności" mamy z głowy. Wypadało by może dodać, że szczerze mówiąc to ja dziękuję za taką "bezpłodność", która służy za maczugę do łamania sumień, dusz i kręgosłupów ogółowi normalnych i wciąż jeszcze w miarę zdrowych ludzi, w interesie garstki nawiedzonych świrów, których psychologia z pewnością zresztą działa jakoś inaczej. Ale ściśle intelektualnie na pewno to jest bezpłodne. Jak i w praktyce byłoby bezpłodne w normalnym, zdrowym świecie. Co innego oczywiście w dzisiejszym chorym świecie realnego liberalizmu, ostatnio zresztą w oczach z dnia na dzień bardziej totalitarnym... W którym jeśli "obywatel" nie przystaje do światłego, z góry zatwierdzonego modelu, tym gorzej dla "obywatela".
No dobra, a co z próbami wyciśnięcia z "zasady przyjemności" czegoś konkretnego - i nie mówię o jedynie totalitaryźmie, tylko o próbie zrozumienia realnego działania ludzkiej psychiki? Tutaj idealnym moim zdaniem przypadkiem jest Zygmunt Freud.
c.d.n. (Deo volente)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
o ile sobie mogę wyobrazić, ci wspominani na początku koledzy, a ja za nimi, nie mieli zamiaru stosować zasady przyjemności jako tego magicznego michniczego wytrycha, a raczej jako operacyjną prawidłowość w analizach naszego magicznego "ludu". i wtedy jest to rzeczywiście w miarę rzeczywista prawidłowość, a z uwagi na demokratyczny kontekst wyjątki nie bardzo mają znaczenie. z tym że wtedy można też to określić "fenomenem kiełbasy wyborczej" i stosować w tymże wąskim, a operacyjnym, kontekście.
OdpowiedzUsuńinna rzecz, że zwykle za tymi płonącymi tybetańczykami i chłopcami w opaskach też stały jakieś, tzw. racjonalne, powody, których to wykazywaniem się uparcie zajmuje a to historia, a to polityka. o tym już pokrótce mowa była chyba w komentarzach parę postów wcześniej.
także zasady jako zasady bym nie skreślał, przynajmniej tak długo jak się nie dorobimy jakiegoś przyzwoitego feudalizmu, a w każdym razie systemu opartego na personalizmie i przywileju, a nie abstrakcyjnych i ogólnych regulacjach.
jak zwykle narobię burdelu dając wprowadzenie na koniec, ale cóż: z tezą się zgadzam, o ile się poruszamy w systemie, z którym niestety nie mamy do czynienia. a że mamy do czynienia z takim, w którym ludzi jako masy i statystyki (i takiej właśnie, nie innej!) ignorować się nie da, trzeba działanie tej zasady jako zasady założyć, bo "ekonomicznie" czy statystycznie się ona po prostu sprawdza, a margines jest w granicach tego, co demokrata sobie może odpuścić.
prawda, niestety, jak zwykle pozostaje w sferze postulatów.