Pokazywanie postów oznaczonych etykietą socjalizm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą socjalizm. Pokaż wszystkie posty

sobota, grudnia 02, 2006

To se ne vrati - klasyczny liberalizm w praktyce

W Anglii (przez co rozumiemy także Szkocję i Walię) apogeum sukcesu liberałów (znanych wówczas jako "filozoficzni radykałowie") w realnej polityce nastąpiło w roku 1846, kiedy to zniesiono tzw. prawa zbożowe (corn laws) i jako oficjalną politykę państwa przyjęto wolny handel. Problemy jednak zaczęły się już wcześniej. W roku 1841 raport królewskiej komisji badającej warunki w kopalniach ujawnił rzeczy przerażające, związane między innymi z pracą dzieci. Dyskusja, która nad tym raportem natychmiast rozgorzała, ujawniła podobne warunki w wielu innych gałęziach przemysłu. Zresztą już w roku 1830 parlament zaczął się zastanawiać nad wydaniem przepisów regulujących godziny i warunki pracy, co, jako ograniczające wolność prywatnych umów, stało w sprzeczności z doktryną filozoficznego radykalizmu.

Podnosiło się cały czas wiele głosów intelektualistów, artystów i pisarzy, także tych największych, przeciw liberalnej polityce, która była krytykowana między innymi na gruncie estetycznym, za szpetotę nowego, industrialnego świata. (Przyznam, że mnie osobiście trudno się temu dziwić, choć gdyby ci artyści wiedzieli co w sferze estetyki nastąpi za dwieście lat, to by dopiero podnieśli larum!) Z biegiem lat parlament był coraz skłonniejszy do odrzucenia zasady absolutnego indywidualizmu, jako swego głównego drogowskazu, przyjmując zamiast niej zasadę tzw. “kolektywizmu”. Liberalizm był zdecydowanie w defensywie, a co najzabawniejsze, prawodawstwo wymierzone przeciw niemu kierowało się jego własną naczelną zasadą – “największego szczęścia dla największej ilości ludzi”. To się nazywa zjadać własny ogon! A co więcej, nie był to wtedy jeszcze żaden komunizm, czy choćby socjalizm – zresztą oba te ruchy powstały w ogromnej mierze właśnie dzięki liberalizmowi i bez niego może by ich po prostu nie było.

Bunt przeciw ekonomicznemu liberalizmowi nie wynikał przy tym z żadnej przeciwstawnej filozofii społecznej. Przeciwnicy liberalizmu, zwykle określani jako “kolektywiści”, nie byli też między sobą jakoś specjalnie pod względem poglądów zgodni. Była to całkiem po prostu spontaniczna samoobrona przed destrukcją tkanki społecznej spowodowaną przez rewolucję przemysłową i bezwzględności polityki sprzyjającej rozwojowi przemysłu bez żadnych zabezpieczeń przed spustoszeniami, które powodował. Głównym zarzutem, który jednak ówcześnie nie był bardzo jasno sformułowany, był ten, że niekontrolowany industrializm i komercjalizm zagrażał publicznemu bezpieczeństwu i stabilności, niezależnie od tego, czy, jak przekonywali ekonomiści, nastąpił ogólny wzrost zamożności i płac realnych.

Ograniczenia systemu laissez faire, czyli całkowicie wolnorynkowego, zostały wprowadzone w we wszystkich uprzemysłowionych krajach i przez najróżniejsze, kierujące się całkiem różną filozofią, partie. Jednym z naczelnych motywów tych zmian były względy humanitarne, przede wszystkim sprzeciw wobec rzeczywiście nieludzkich warunków pracy robotników przemysłowych. Na które to względy głusi nie mogli pozostać nawet sami liberałowie, niezależnie od tego, że oficjalnie polityczni radykałowie niezbyt się nimi przejmowali.

W Wielkiej Brytanii zniesienie ceł protekcyjnych na produkty rolne uderzyło w rolników, którzy zawsze mieli konserwatywne poglądy. Najbardziej elokwentny wczesny wyraziciel tych poglądów, James Burke, kładł nacisk na tradycyjne wartości i ciągłość historycznego rozwoju. Ta filozofia po prostu musiała okazać się krytyczna i przeciwna industrializmowi. Pozostawali jeszcze robotnicy. John Stuart Mill wyobrażał sobie, że ci zawsze pójdą za “najmądrzejszą częścią swojej społeczności”, czyli za przemysłową klasą średnią. Tak się jednak nie stało – robotnicy nie dorośli i woleli za pójść za partią kierowaną przez posiadaczy ziemskich. Najważniejszą polityczną siłą stała się na jakiś czas “torysowska demokracja” Disraeliego.

W dodatku konserwatywny rząd, paradoksalnie można by rzec, dał w roku 1867 prawo głosu dużej części brytyjskich robotników, przez co uczynił ten rozłam między ludem i światłymi liberałami czymś trwałym. Robotnicy z jakichś dziwnych powodów bardziej się interesowali własnymi płacami, godzinami i warunkami pracy, niż przyszłym szczęściem ludzkości w wyniku szybkiego uprzemysłowienia. Ponura sprawa, ale tak samo będą się zachowywać w ustroju naprawdę socjalistycznym (czyli nie tylko określanym tak przez sfrustrowanych brakiem uznania liberałów), kiedy to na wezwania do przekraczania planów reagować będą bumelką, a kiełbasa i nabożeństwa majowe bardziej do nich będą przemawiać, niż argumenty światłych profesorów ekonomii i szczęście ludzkości w przyszłych stuleciach.

Cóż, powiedzmy sobie otwarcie... Ci dziewiętnastowieczni robotnicy, nie mówiąc już o rolnikach, okazali się neurotykami (określenie von Misesa oznaczające przeciwników liberalizmu), lub może socjalistami (choć o żadnym socjaliźmie ogromna większość z nich nigdy słyszała). Nie chciałbym zdradzać, “co będzie dalej”, ale jednak powiem, że tak to już zawsze będzie się to działo w realnym świecie, że dobra wola, mądrość i przywódcze talenty liberałów przez zwykłych zjadaczy chleba doceniane nie będą. Stąd każdy szczery liberał zawsze przepełniony już będzie uzasadnionym żalem (obok dobrych chęci i niewzruszonego przekonania o własnej nieomylności), na ustach zaś, skrzywionych w lekko pogardliwym i nieco smutnym uśmiechu, zawsze już będą gościć "neurotycy", "socjaliści", "d*kracja"... Ach, jakże ciężkie jest życie proroka!

sobota, listopada 25, 2006

Klasyczny liberalizm - ach, jakież to piękne!

Lata lecą, śmierć zagląda w oczy (w dodatku wedle pana Jareckiego to jest facet), a tutaj ani sławy, ani bogactwa... Postanowiłem więc napisać książkę o liberaliźmie. Niezbyt przychylną, a nawet - apage Satanas! - krytyczną wobec tej wzniosłej i jedynie słusznej idei.

Nie żadne dzieło naukowe oczywiście, bo żaden ze mnie profesor politologii i ekonomii, i nie mam też na to dwudziestu lat fulltime, ale polityczny pamflet na pewnym intelektualnym poziomie, a jeśli Czytelnik bardzo łaskawy, to esej.


W książce tej ma w zamierzeniu występować taki cichy, ale trudny do przekonania czytelnik. Byłby to prywatny średni biznesmen, z wykształcenia inżynier, uosobienie rozsądku, więc oczywiście (?) zagorzały liberał (z dodatkiem konserwatyzmu, tak przynajmniej sam uważa). Wszelkie podobieństwo do osób realnie istniejących jest absolutnie przypadkowe. A raczej nie całkiem, kto się czuje - obok Locke'a i Herberta Spencera (wow, co za kompania dla liberała!) - bohaterem mojego dzieła, niech się zgłosi, wypijemy piwo i pogadamy o życiu. W każdym razie niech nie rości sobie pretensji do żadnych tantiem, bo wtedy powiem, że wszystko fikcja!

Z tej książki zapewne nigdy nic nie będzie, ileż to już projektów spaliło na panewce, albo chociaż, choć genialne i ukończone, nie dało się spieniężyć! W tej chwili istnieje tylko mały początek, choć dużo więcej niż tutaj widać. Jednak i tak - ludzie, nie uwierzycie, ile radości dało mi w tych ostatnich paru dniach studiowanie myśli, tego naprawdę potwornego skądinąd nudziarza, Locke'a! Zresztą do samo dotyczy i Benthama, który chyba jest sam w sobie jeszcze gorszy. Ekonomię sobie też nieco liznąłem i przypomniałem. (Nie, żeby to dało mi jakieś wymierne ekonomiczne zyski, ale mądrość to też podobno wielka rzecz. Tak w każdym razie niektórzy twierdzą.)

No dobra, to był nieco żartobliwy wstęp, teraz fragmencik nowopowstającego dzieła o liberaliźmie, pod roboczym tytułem "Dlaczego nie jestem liberałem":


George H. Sabine w swej książce A History of Political Theory (Londyn 1948) tak podsumowuje dorobek tego “klasycznego” liberalizmu:
Jego zasadniczą słabością było (...) to, iż jako filozofia nigdy nie był jasny, i nigdy nie był krytyczny wobec własnych założeń, czy własnego sposobu wnioskowania. Pod pewnymi względami był to system “natury”, taki jak racjonalistyczne filozofie siedemnastego wieku, nie zawierał jednak teorii wiedzy, która by to odwołanie do natury uczyniła zrozumiałym. Twierdził, że jest empiryczny, ale uczynił mało wysiłku, by sprawdzać założenia swych obserwacji, i w istocie jego empiryzm ograniczał się tylko do prymitywnej formy sensacjonizmu, zapożyczonego od Locke'a, żyjącego dwa pokolenia wcześniej. Stąd też łatwo padał ofiarą krytyki, o ile tylko napotykał na myśliciela mniej przychylnie, niż Mill nastawionego do jego specyficznych dogmatów.
A więc cóż my tu mamy? Mamy po pierwsze brak krytycyzmu wobec własnych założeń i własnej metody wnioskowania. (To powinno się spodobać naszemu inżynierowi!) Mamy też brak weryfikacji własnych obserwacji. (Co chyba mu jeszcze bardziej zaimponuje.) Teoria psychologiczna, poniekąd kamień węgielny całej tej ideologii, wzięta została bezpośrednio od kogoś piszącego o całe sto lat wcześniej. (Brawo!)

Locke, przypominam, opublikował swoje najważniejsze prace w roku 1688, zaś najważniejsze prace Benthama zostały wydane pomiędzy rokiem 1776 a 1789, te “dwa pokolenia” tutaj mają po pięćdziesiąt lat każde, to naprawdę wyjątkowo łaskawe określenie. No i są jeszcze “specyficzne dogmaty”, co brzmi jakby nieco religijnie, i “łatwe padanie ofiarą krytyki”, co sugeruje, że nawet jak na tamte czasy, nie była to filozofia najwyższej próby. Ale nie znęcajmy się już za bardzo nad naszym trzeźwym i po inżyniersku racjonalnym oponentem.

Zacytujmyż resztę opinii profesora na temat naszego klasycznego liberalizmu (“filozoficzny radykalizm” to po prostu inne jego miano, skądinąd warte przypomnienia):
Filozoficzny radykalizm w istocie był przede wszystkim doraźną filozofią, będąc także w znacznej mierze rzecznikiem pewnych konkretnych społecznych interesów, które pośpiesznie, choć nie obłudnie, zidentyfikował z dobrem całego społeczeństwa. Świadomość tego faktu, wraz z dostrzeganiem nie dających się zaakceptować skutków jego polityki społecznej, przyczyniło się do jego [schyłku? - coś niestety mi tutaj wypadło, muszę odszukać książkę i poprawić] jako filozofii społecznej, nawet zanim prawne reformy, które popierał, zostały zrealizowane. Jego słabość jako filozofii społecznej może być podsumowana stwierdzeniem, że nie miał pozytywnej koncepcji dobra społecznego, i że jego egoistyczny indywidualizm sprawiał, iż patrzył podejrzliwie na jakąkolwiek tego rodzaju koncepcję (...). Słabością jego politycznej filozofii było to, że jego teoria władzy państwowej była niemal całkowicie negatywna (...). Dlatego w długiej perspektywie politycznej ewolucji filozoficzny radykalizm, zamiast się w jakikolwiek sposób rozwijać, poruszał się raczej samą siłą inercji. Jego wartość w usuwaniu przestarzałych form politycznych była nieoceniona, ale ograniczając się do tej funkcji, tym samym stał się organem tylko pewnej konkretnej epoki.
To by było tyle o opiewanym przez wielu “klasycznym liberaliźmie”, w swojej epoce bardziej znanym jako “filozoficzny radykalizm”. (No, nie całkiem, bo bardzo pobieżnie potraktowaliśmy dotychczas wąsko pojętą ekonomię, zajmiemy się tym za chwilę.) Widzimy tu rzeczy, które powinny nieco przygasić zapał naszego hipotetycznego biznesmena, a w wolnych chwilach propagandzisty. Jeśli nadal uważa, do czego ma oczywiście prawo, że dla niego i jego rodziny ważne są tylko małe podatki, możliwość bogacenia się i wydawania pieniędzy, wszystko inne zaś niech się wali, to jego prawo – niechby tylko miał odwagę to głośno i otwarcie powiedzieć. Zamiast obłudnie głosić, że liberalizm jest ideologią jedyną i najlepszą dla wszystkich ludzi na całym świcie, a już szczególnie dla Polski, zaś wszystko inne to “socjalizm”, czyli kłamstwo i niemal z definicji zbrodnia.

Tak przy okazji, dlaczego nie podoba mi się ta łatwość rzucania słowem “socjalizm”? Ponieważ, po pierwsze, słowo “socjalizm” ludziom znającym PRL kojarzy się całkiem specjalnie i nieprzyjemnie. W wyniku czego stało się, dla wielu ludzi, i to przeważnie tych mniej lewicowych i porządniejszych, raczej obelżywym epitetem, albo może zaprogramowanym bodźcem wywołującym odruch warunkowy, niż racjonalnym opisem czegokolwiek. Jeszcze bardziej tak się dzieje, kiedy ten epitet wzmacnia się mniej lub bardziej zawoalowanymi aluzjami do “narodowego socjalizmu” - w skrócie "nazizmu", co często, szczególnie, gdy wypowiedziane w internecie, staje się po prostu donosem albo rodzajem pogróżki (dzisiaj może jeszcze nic z tego nie wyniknie, ale kto wie, co będzie w miarę postępów postępu).

Dodam też, że sama nazwa “filozoficzny radykalizm”, jak w tamtych czasach określano ruch dzisiaj znany jako “klasyczny liberałowie”, i jak określali go sami jego twórcy, brzmi, w moich przynajmniej uszach, jakoś... mało prawicowo. Zaś nawet tytuł rozdziału książki prof. Sabine poświęconego tej epoce w rozwoju liberalizmu nosi tytuł Liberalism: Philosophical Radicalism. Oczywiście, to tylko nazwa. (Tak jak “socjalizm” zresztą.)

Gdyby zaś ktoś twierdził, że to prehistoria liberalizmu, który potem się z poczwarki przeistoczył w motyla, to wspomnę, że tytuł rozdziału omawiającego Benthama, Milla i cały ten ruch w (wydanej w 1983) książce Jamesa L. Wisera Political Philosophy: A History of the Search for Order (Nowy Jork 1983) nosi tytuł Modern Liberalism and the Utilitarian Ethics. A więc to już nowoczesny liberalizm, wiele już tam nie zostanie ulepszone! Chyba, że mówimy o Hillary Clinton...