Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trzecia droga. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trzecia droga. Pokaż wszystkie posty

czwartek, października 25, 2007

Droga trzecia czy żadna?

W komentarzu do jednego z ostatnich wpisów zarzucono mi, że "propaguję trzecią drogę". Czyli ani liberalny kapitalizm, ani socjalizm czy inne lewactwo. Otóż nie, Łaskawy Panie - tutaj nie ma żadnej "drogi"! To nie jest aikido ani judo - tutaj chodzi o realne życie i jak najbardziej realną politykę. A że obie propagowane z takim zadęciem "drogi" mi nie odpowiadają to fakt, ale to jednak nie powód, by w ten sam sposób podchodzić do problemów.

Tak się ostatnio zastanawiałem i doszedłem do wniosku, iż być może podstawowa różnica między tym, co dla mnie stanowi prawicowość i  lewicowość - z liberalizmem włącznie - jest taka, że prawicowiec ma przede wszystkim wartości, z których wynikają pewne dość podstawowe cele, do osiągnięcia których się dąży przy pomocy praktycznych, zależnych od okoliczności środków, podczas gdy wszelka lewicowość (a liberalizm być może najbardziej) najpierw jakoś zawsze formułuje genialne i uniwersalne środki, które mają zapewnić stały i nieunikniony postęp... Którego skutkiem jest oczywiście coraz pełniejsze osiąganie coraz wznioślejszych celów, tyle, że jakoś nigdy się ich specjalnie precyzyjnie nie definiuje.

Czemu liberalizm załapał się do tego lewackiego kotła? Otóż dlatego, że ma przecież niezwykle prostą receptę na uszczęśliwienie i świeckie zbawienie ludzkości. Jest to "poszanowanie własności prywatnej", które rozszerzane jest, rozlewa się niejako, na pokrewne sprawy - w rodzaju "poszanowania wolności jednostki", a u niektórych np. "Prawa" pisanego z dużej litery. Jeśli ktoś nie wierzy, iż "poszanowanie wartości prywatnej" potrafi się rozlać, powinien się sprężyć i przeczytać słynne dwa pamflety Johna Locke z lat 1680', które stanowią historyczne i ideowe źródło liberalizmu. Tam nawet Bóg zajmuje się w praktyce jedynie stworzeniem i pilnowaniem poszanowania prywatnej własności! Jeśli to nie jest idée fixe, to już nie wiem co nią jest!

Oczywiście lewactwo także ma tego rodzaju proste, genialne rozwiązania - komunizm ma "zniesienie własności prywatnej", kopnięte lewactwo spod znaku wąchania kleju, czytania Gazownika i modłów do Kuronia ma "tolerancję"... I tak dalej. Liberałowie dostają, ode mnie, na tym jeszcze paskudniejszym, zgoda tle, takie cięgi przede wszystkim z dwóch powodów: (1) uchodzą wśród ogółu za ludzi normalnych, a nawet prawicę; (2) ich brednie są sformułowane w znacznie bardziej precyzyjnym, "naukowym", a w każdym razie oświeceniowym, języku. Więc są zarówno bardziej niebezpieczne dla ludzi inteligentnych a niewyrobionych, jak i stosunkowo łatwiej z nimi polemizować. (Co nie oznacza, że łatwo. W końcu gdzie mi tam do popularności Dody i jej ideologicznych wpływów!)

Jeśli mam rację z tą różnicą, o której traktuje niniejszy wpis, to wynikałoby z niej kilka dość istotnych rzeczy. Na przykład taka, że prawica powinna się łatwiej dogadać z uczciwą lewicą w dawnym stylu, niż z leberałami. Wartości obu są mniej więcej te same (ludzkie, wszechludzkie), tak samo, choć w dużo mniejszym stopniu, jest z celami (o ile nie ma konfliktu, na przykład narodowego, w końcu prawicowiec nie neguje istnienia obiektywnych konfliktów i nie ma nadziei na ich całkowite uniknięcie), zaś środki uznaje się za doraźne, narzucane przez okoliczności i zmienne. Oczywiście środki muszą być dostosowane do celów i wartości, a całkiem nieetyczne środki mogą w sumie przekreślać wartość osiąganych dzięki nim celów, nie ma tu jednak jakiejś recepty na etyczną niewinność, jaką daje na przykład lewactwu błogosławieństwo Michnika, pocałowanie relikwii Kuronia, czy wlezienie bez wazeliny jakiemuś rabinowi.

Z drugiej strony, prawicowość - pojęta tak, jak tutaj próbuję to przedstawić - nie daje żadnej recepty: ani na indywidualną słuszność, ani na etyczną anielskość, ani na stworzenie raju na ziemi. No i wielu ludziom właśnie ta jego cecha piekielnie zdaje się przeszkadzać. Zabawne jest to moim zdaniem, gdy ci ludzie podają się za głęboko wierzących np. katolików - bo im religia powinna dać tę, tak upragnioną pewność. Na ile to w ogóle możliwe. Rzadko jednak tak bywa - dziwne to nieco, ale to fakt.

I tyle miałbym na dziś do powiedzenia na temat "trzeciej drogi". Nie ma trzeciej drogi i nie będzie. Nie u mnie w każdym razie. Nie musicie ani trząść z lęku pośladkami, ani też oczekiwać z wypiekami na policzkach, że Wam ją nagle kiedyś ujawnię. Życie w realu po prostu tak nie wygląda i nigdy wyglądać nie będzie, sorry! Jeśli komuś życie bez gotowych recept, bez wszechogarniającej ideologii, bez perspektywy ziemskiego raju... Bez cudu Tuska, bez "Prawa" pisanego z dużej litery i w jakiś cudowny sposób ze świata platońskich idei, ze strefy położonej poza kryształową kopułą wszechświata, gwarantującego nam tu na ziemi "niepodważalność prawa własności" i inne takie sprawy...

Nieważne - słuszne i pożądane, czy też nie - w każdym razie na pewno nic tu nie jest gwarantowane nam przez żadną nadziemską władzę. ani też nie stanowi gwarancji przyszłego raju na ziemi! Więc jeśli bez wiary w takie rzeczy komuś życie wydaje się nie do zniesienia, to niech się szybko zapisze do partii Tuska (dopóki tam jeszcze, poza serwowaniem masom świeckiej religii Postępu, szemranego liberalizmu i europejskości, będzie dostęp do kręcenia lodów), reaktywuje UPR, albo niech (i to by było najskuteczniejsze i najsensowniejsze) da sobie spokój z polityką i sprawami z jej obrzeża! Niech zostanie mnichem, a najlepiej od razu buddyjskim!

Jeśli coś ma być zrobione, to my musimy to zrobić. Żadna Istota Najwyższa citoyen'a Robespierre tego za nas nie zrobi! Możemy się jednak - przynajmniej teoretycznie, bo nie wiem, czy starczy nam rozumu i gruczołów - wystarczająco porozumieć na temat wartości i celów, by to coś razem robić. A jeśli przy tym odrzucimy różne wygodne, albo po prostu wmawiane nam od pieluszek, złudzenia i recepty, to może nawet coś nam się zrobić uda. I to jest wszystko, czego zdrowy psychicznie człek może oczekiwać po swym ziemskim pobycie (poza oczywiście rajskim przebytem, ale tego to już nie mnie gwarantować). Przykro mi, jeśli kogoś rozczarowałem, choć w sumie wątpię, bo tacy chyba po prostu nie przeczytali.

Napisałem to i nagle uświadomiłem sobie dość interesującą rzecz. Otóż lewactwo - z realnym, miłościwie nam panującym liberalizmem na czele (w końcu jego jest najwięcej i z nim mamy najwięcej do czynienia) - narzuca nam takie przekonanie, że niezdefiniowanie na samym początku środków jest w jakiś sposób niemoralne i automatycznie spowoduje staczanie się w etyczne bagno. Pomyślcie tylko o tym! Przecież my wszyscy już w jakimś stopniu temu ulegliśmy i tak to widzimy, choć nie ma w tym wcale wiele sensu czy logiki!

W istocie jednak uruchamianie potężnych, z założenia "nieomylnych", mechanizmów i środków, nie jest ani trochę bardziej etyczne - jeśli nie określi się dokładnie celów, oraz nie zagwarantuje się w możliwie ścisły sposób, że uruchomione środki do tych celów właśnie doprowadzą. I jeszcze w dodatku nie przyniosą szkodliwych, a w każdym razie nieprzewidywalnych, skutków ubocznych.

A jednak jest tak, że ONI - czyli lewactwo, europejsy i liberałowie - nie raczą nawet określić precyzyjnie celów i kosztów ich osiągnięcia, my zaś czujemy się automatycznie jakoś moralnie brudni, kiedy, próbując wyjść od celów i (najszlachetniejszych nawet) wartości, mielibyśmy przyznać, że środki będziemy stosować takie, jakie będą potrzebne. Przecież to paranoja! Kto jest tutaj nieetyczny - my czy oni? Ale ten ich (nie)moralny szantaż działa przecież bezbłędnie, prawda?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.