Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki. Pokaż wszystkie posty

piątek, czerwca 18, 2010

Sorry Ludzie Nie Znający Angielskiego (ale "sorry" zrozumieliście?), jednak życie to nie bajka...

Powtarzam:  sorry Wszyscy Moi Kochani Czytelnicy Którzy Nie Będą Mogli Tego Przeczytać Bo Nie Znają Angielskiego! (Ale pamiętajcie o Wnuczku, któren zna. Wykorzystajcie tę latorośl!) Fakt - ten tutaj blogas jest polskojęzyczny i powinny tu być rzeczy po polsku. Zgoda, biję się w piersi... (A piersi mam ci ja cudne.) Jednak poniższego nie mogłem nie opublikować! (Tytuł i Posada Naczelnego Spenglerysty RP wszak zobowiązuje.)

Czyli czego konkretnie opublikować nie mogłem? Spyta ktoś. (Ktoś, kto nie rozumie, co to jest to "poniższe", bo nie zna langłydża.) Czyli, Moi Rostomili Ludkowie, sporych fragmentów wcale-nie-aż-tak-dawno-opublikowanej książki o Spenglerze. Nie mogłem. Opublikować znaczy. Gdzie jest m.in. jego, znaczy Spenglera, dość dokładna biografia. Z której i ja wreszcie się paru rzeczy, które zawsze wiedzieć pragnąłem, dowiedziałem.

W dodatku autor - choć chyba nie aż tak entuzjastyczny w stosunku do Spenglera jak ja (albo też się trochę czai, co wydaje mi się niewykluczone) - jednak wyraźnie jest nim zafascynowany i b. pozytywnie go ocenia. Tak przynajmniej wynika z tych pierwszych kilku stron, które dotąd przeczytałem.

Kto nie potrafi tego przeczytać - serdecznie przepraszam! Kto potrafi - gorąco zachęcam! Sam mam zamiar tę książkę sobie w realu i w całości kupić ($25 na Amazon), tylko akurat znowu nieco wcześniej zaszalałem i trochę mi brakuje płynności.

A oto obiecane fragmenty obiecanej książki... (I znowu hi-tech, wow!)





triarius
---------------------------------------------------  
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, kwietnia 25, 2010

Niech przemówią inni

Zupełnie nie mam ochoty czegokolwiek pisać. Po pierwsze, moment historyczny jest sprzyjający katarynom i Ściosom, a ja nikim takim nie jestem i, choćbym się wściekł, nie będę. Po drugie, czuję to tak, jakbym sobie już niemal wszystko - przynajmniej na jakiś czas - powiedział, więc pisanie stało się bardziej niż kiedykolwiek męczące i (subiektywnie przynajmniej) jałowe. Napisałem zresztą parę dni temu z 1/3 dość długiego tekstu z długim cytatem z Clausewitza i krótszym ze Spenglera, ale jakoś nie mam ochoty go kończyć, a moja P.T. Publiczność zapewne też nie takie rzeczy w tej chwili pragnie czytać.

Chodziło tam bowiem (jakby kogoś to jednak trochę interesowało) o kwestię języków ważnych i nieważnych, na podstawie kryterium tego, czy da się w nich przeczytać NAJWAŻNIEJSZE dzieła świata. Gdzie oczywiście - kto mnie choć trochę zna, ten wie - że te "najważniejsze" dzieła, to dla mnie nie tyle Szekspir i Bracia Karamazow (choć oczywiście to TEŻ powinno być po polsku dostępne!), tylko takie różne Spenglery i Clausewitze (jego bowiem, jak wynika z moich internetowych poszukiwań, po polsku po prostu NIE wydano), plus różne czysto historyczne książki (i to wcale nie jakoś specjalnie niemieckie - to nie filozofia!), w rodzaju Guigliermo Ferrero o Rzymie, czy Carcopino o Sulli.

Przesłanie miało być takie, że albo sobie te rzeczy zaczniemy wydawać - całkiem niezależnie od chęci i popędów "wolnego rynku"! - albo musimy się pogodzić z tym, że język polski, będący przecież b. istotną podstawą polskiego poczucia narodowego, będzie językiem nieliczącym się na świecie, i to, z roku na rok, coraz bardziej. Samizdat byłby do tego konieczny, by mimo niechęci czy obojętności "wolnego rynku" tego dokonać? A co mnie to  obchodzi? Skoro musi być samizdat, to niech i będzie! W czym przeszkoda? Że to niepoważnie by wyglądało w wolnym (?), nowoczesnym (?!) i zamożnym (??) kraju? Sorry saligia, sorry slaughterhouse5 - NA DRZEWO!

No dobra, skoro już, zamiast pisać tamten tekst, piszę o czym on miał być (ach, te moje formalne wynalazki! prawda?), no to powiem, że cytowany w nim Clausewitz traktować miał o nędzy militarnych sojuszy, zaś cytowany w nim Spengler o tym, co się obecnie, w skali historyczno-globalnej, dzieje. "Obecnie" czyli po roku 2000. Jeszcze to pewnie zacytuję, bo naprawdę warto, a nie było tego wiele. W sensie objętości, znaczy, bo poza tym było tam szokująco wiele iście proroczych przewidywań. Szczególnie, że napisane to zostało przed rokiem 1918.

W porządku. Całkiem nam się rozrosło to wyjaśnienie dlaczego nie piszę, ale teraz skok do tego, co zamierzałem uczynić główną częścią tego wpisu. Chodzi o linki do bardzo interesujących, moim zdaniem, tekstów mniej dotąd znanych (mnie przynajmniej) blogerów. Albo, w przypadku Gadowskiego, takich, których na pewno warto znać lepiej, bo pewnie nie wszyscy już go znają. Teksty te są na szalomie24, jakby coś, ale tam nadal, mimo masy śmiecia, skurwielstwa, trolli i agentów, jest sporo interesujących rzeczy. (No a Gadowski pracuje dla TVN24, ale świat jednak jest mniej prosty, niż się może wydawać.)

Od siebie zaserwuję krótkie zajawki dla każdego z tych linków.

Tutaj autor zwraca uwagę na interesujące zjawisko, wiążące się w wieloraki sposób z naszym Ardreyizmem stosowanym, i w ogóle warte uwzględniania w analizach:

http://latolemingow.salon24.pl/174386,lewica-i-trybalizm

Tutaj bardzo fajny moim zdaniem długi tekst "Obywatela" (patriotyczna i często niegłupia lewica od m.in. Gwiazdów) na temat nieświętej pamięci Toeplitza, ale traktująca w ciekawy sposób o panującym nam niemiłościwie Oświeceniu i jego koryfeuszach w rodzaju Boya, Poppera, czy Słonimskiego. Szczerze polecam - także, choć nie tylko, jako wyciąganie ręki, a w każdym razie ucha, do patriotycznej lewicy.

http://obywatel.salon24.pl/174578,jacek-zychowicz-toeplitz

Tutaj obiecany Gadowski z czymś w swoim zwykłym stylu i na swoim zwykłym poziomie:

http://wgadowski.salon24.pl/174415,na-przyklad-maxwell

Tutaj tekst zasadniczo w konwencji, która w ostatnich dwóch tygodniach dominuje, ale zgrabny, przejmujący i sensowny, a autora dotychczas nie kojarzyłem:

http://gloswolny.salon24.pl/174519,patrz-mu-w-oczy-czyli-slon-w-salonie-z-oknem-na-helsinki-albo

Tutaj coś, co można m.in. analizować w kategoriach spenglerowskiej "drugiej religijności". Swoją drogą bardzo się kiedyś interesowałem giełdową analizą techniczną (czyli przewidywaniem giełdowej przyszłości na podstawie analizy kursów) i tam faktycznie były metody oparte o taką "nowoczesną" astrologię. Mnie to nigdy nie przekonywało, ale co do samej analizy technicznej, to jest to sprawa fascynująca, bo coś tam z prawdy niewątpliwie jest, ale wydaje mi się, że z 95% tego, co tam ludzie robią, można z całą pewnością uznać za chciejstwo i voodoo.

http://fizykbaba.salon24.pl/174570,astrologia-na-sgh

Tutaj drobny akcencik optymizmu, no bo skoro, mimo całego tego medialno-agenturalnego poparcia, całego tego moralnego i niemoralnego szantażu, wszystkich tych Bratkowskich i Barburów, ludek jednak w końcu na oczy zdaje się - w tej przynajmniej sprawie - przeglądać, no to może jeszcze nie wszystko przegrane. Nie, żebym widział wiele powodów do optymizmu, ale akcencik jest miły. Szczególnie, gdy człek pomyśli, ile to krwi musi psuć wspomnianym Bratkowskim i innym etatowym tropicielom "antysemityzmu".

http://szygiel.salon24.pl/174592,zapasc-wizerunku-izraela

triarius
---------------------------------------------------  
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, lutego 08, 2009

Dzisiaj ukłon w stronę liberalizmu... No bo w końcu coś z tego blogowania warto by może mieć!

Dzisiaj będzie inaczej, w pewnym sensie (turpe dictu!) liberalnie... W sensie że o pieniądzach - jak je zdobyć, by być bogatym. Nic gorszego, proszę się aż tak nie oburzać! W końcu już Marcus Crassus twierdził, że "bogaty jest ten, kto może wystawić własną armię". Co do dziś nie straciło na aktualności i do tego musimy dążyć, ale daleka droga przed nami, oj daleka...

Przechodzę więc do rzeczy. Otóż jako m.in. tłumacz na polski i edytor słynnej książki "Blogi od A do... sławy i pieniędzy" słynnego Angusa Mcleoda, wiem co mówię, mówiąc, że blogi mogą przynieść nie tylko niezdrową przyjemność z rodzaju pryszczatego oglądania świerszczyków brata po pod kołdrą po ogłoszeniu przez matkę ciszy nocnej, ale także dać swemu twórcy i właścicielowi sławę i pieniądze. Oto zresztą okładka tej książki, o której żem przed chwilą wspomniał. Mało mamy grafik na tym blogu, to akurat jakaś taka się przyda:


Jakoś linki przy tych bloggerowych obrazkach nie działają, więc oto link do tej książki/ebooka: http://blogi.zlotemysli.pl/triarius.php. Można sobie np. ściągnąć darmowe demo i zobaczyć o co chodzi.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, czerwca 18, 2007

Wcale nie musicie czytać Gombrowicza, Grassa i Sierakowskiego!

Wcale nie musicie czytać Gombrowicza, Miłosza, któregokolwiek Grassa, Sierakowskiego, czy innych takich! Szymborskiej Wisławy też nie. Ani nawet Dobraczyńskiego. Po pierwsze dlatego, że ja z pewnością nie będę uważał za nieoskrobanego prymitywa kogoś, kto z pryncypialnych powodów nie zamierza tracić czasu, oczu i kory mózgowej na tych panów. (Szymborska to nie pan? Nieważne.)

Po drugie zaś - naprawdę istnieją rzeczy tysiące razy bardziej warte Waszej uwagi, i wcale nie są niedostępne. Wbrew pozorom. I wbrew wysiłkom przeróżnych liberalnych czcicieli wolnego słowa, głoszących, że "w otwartej debacie wartościowe idee same się obronią". A potem zamykającym ludzi do więzień za takie czy inne poglądy...

Bywają oni zresztą czasem naprawdę bardzo sprytni i wyrafinowani. Jako przykład weźmy wciąż jeszcze słynną książkę Oswalda Spenglera, której oryginalny niemiecki tytuł brzmi "Der Untergand des Abendlandes". Czyli "Schyłek Zachodu", co tylko częściowo zresztą odpowiada jej treści i przesłaniu, ponieważ dzieło to rozrosło się ogromnie z dość krótkiego tekstu, który o tym schyłku właśnie traktował. Ta książka jest faktycznie do dostania w Polsce i po polsku, np. na merlin.pl, tyle że w wersji skastrowanej do około 20% oryginału. I to tak skastrowanej, że pozostały - bardzo ciekawe to fakt, ale we wspaniałej książce nie ma przecież nieciekawych fragmentów - przede wszystkim fragmenty dotyczące filozofii i historii sztuki, natomiast bardzo niewiele pozostało z rozważań historycznych, nie mówiąc już o rozważaniach dotyczących teraźniejszości i przyszłości. A proszę mi uwierzyć, że książka Spenglera to nie jest jakiś "Mein Kampf", która jednakm nawiasem mówiąc, była kilkanaście lat temu, a całkiem możliwe, że jest i nadal, obowiązkową lekturą na drugim (błędnie napisałem "pierwszym") roku historii idei na postępowym do mdłości uniwersytecie w Uppsali. Uppsala leży zaś w postępowej do mdłości Szwecji, gdyby ktoś nie wiedział, taki szwedzki Kraków.

Nawet niewiarygodnie fascynujących tabel chronologicznych, pozwalających kilkoma rzutami oka "synchronicznie" porównać stadia rozwoju, a także schyłku, różnych cywilizacji, z naszą włącznie, nie ma w tej skastrowanej ad usum Delphini wersji. I jest to zrobione w najlepszym stylu prlowskiej cenzury, albo i lepiej, bowiem niektóre fragmenty, będące niewątpliwymi skrótami, są drukowane miejszą czcionką, więc czytelnik widzi, że to skróty. Natomiast cała masa innych fragmentów, i to tych najciekawszych, jest po prostu amputowana i nikt nikogo o tym poinformowac nie raczy. Piękna robota, panie cenzor! Co zabawne, wygląda na to, że wszystkie obecnie wydawane w Europie wersje książki Spenglera są właśnie takie - to nie w Polsce tak tę rzecz skastrowano, ale od razu u źródła, w Niemczech.

Aby dać Państwu chwilę odpocząć od tych eschatologicznych rozważań i drobnych literek, oto obrazek:



Co widzimy na załączonym obrazku? (Całym zdaniem proszę!) Na załączonym obrazku widzimy oddanego Państwa sługę, właściciela tego bloga, trzymającego w dłoniach pełny autoryzowany (!) przekład na angielski dzieła Oswalda Spenglera - jednej z absolutnie najwspanialszych książek, jakie kiedykolwiek napisano. (Pan Tygrys nie zna niemieckiego - jakoś go do tego języka mało ciągnie, choć faktem jest, że napisano w nim parę niezwykle interesujących rzeczy - i dlatego potrzebował przekładu. Najchętniej trzyma się oczywiście oryginałów.) Oba tomy przybyły pocztą z US of A, właśnie dzisiaj, z czego Pan Tygrys naprawdę ogromnie się cieszy i biegnie na bloga podzielić się z Tobą Czytelniku (istniejesz w ogóle?) swą radością. (Choć akurat ma masę roboty, więc z samym czytaniem będzie gorzej.)

Jeśli to jeszcze nie wystarczyło by w Czytelniku wzbudzić burzliwe emocje i dręczące pożądanie, dodam, iż książka, o której mówimy - dwa tomy, niemal 1000 stron, twarda okładka, w sumie b. dobry stan (nawet stan obwoluty) - wraz z dostawą, kosztowała mnie 37 dolarów, czyli nieco ponad stówę. Plus ze 40 dni tęsknienia i oczekiwania. (Cóż, celnicy też muszą z czegoś żyć. Podobno.) Nabyłem ją, gdyby to kogoś interesowało, w internetowym antykwariacie alibris.com. Jest on naprawdę fajny i bogato zaopatrzony, na każdą kieszeń zresztą. Ale istnieją i inne fajne serwisy tego rodzaju.

A więc można, jeśli się naprawdę chce. Na razie jeszcze można. Zachęcam do zastanowienia się nad tym, oraz nad własnymi lekturami. To naprawdę nie musi być Gombrowicz ani Sierakowski z Żiżkiem i Leninem!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.