Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lewica. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lewica. Pokaż wszystkie posty

sobota, kwietnia 28, 2007

Na znak protestu puenty nie będzie!

To, że już mnie nie ma na prawica.net (nie dostawałem bowiem do wymarzonych przez admina wersalskich standardów i co pewien czas rzuciłem jakimś von Thuskiem, jakimś Bolkiem, albo też spytałem naiwnie "czy redaktor Wróbel to ten mały pedałek w kardiganku"), nie oznacza, że nigdy nie ma tam nic interesującego. Na przykład dzisiaj znalazłem tam naprawdę ciekawy tekst Ignacego Nowopolskiego zatytułowany "Globalizm a ekologia". Pozwolę sobie zacytować spory jego fragment.
Niedawno temu pewien znajomy Amerykanin, właściciel hurtowni „środków czystości”, opowiedział mi anegdotyczne, ale jak twierdził, prawdziwe zdarzenie.

Otóż pewnego dnia zgłosił się do niego zdesperowany wynalazca, któremu udało się skonstruować nowy typ... miotły. Zaletą tej nowej konstrukcji była jej niezwykła trwałość i bardzo niski koszt produkcji. Konstruktor ten mając zakodowany w głowie tzw. „american dream” (zdolności i pracowitość zawiedzie każdego od pucybuta do milionera), tryskając optymizmem skontaktował się ze wszystkimi dystrybutorami takich wyrobów w USA.

Ku swemu całkowitemu zaskoczeniu spotkał się wszędzie z odmownym przyjęciem. W odpowiedzi na dodatkowe monity jeden ze wspomnianych dystrybutorów odpowiedział mu grzecznie, że jego firma jest zainteresowana w tzw. „repeated sales” (wielokrotnej sprzedaży wyrobów) wobec czego trwałość jego konstrukcji nie jest pożądana.

Powyższa historia ilustruje dobrze ogólne trendy globalnej gospodarki, kierujące ją w stronę możliwie najtańszej masowej produkcji. Gdyby wspomniany wynalazca stworzył konstrukcję tak tanią, że wykonywana, powiedzmy w Bangladeszu, kosztowała by przysłowiową złotówkę, wtedy warto by w taki wynalazek zainwestować. Jednakże tylko wtedy, gdyby rozlatywała się ona po jednorazowym użyciu. Warto by wtedy rozpocząć masową produkcję i handlować nią w pęczkach np. po tuzinie.

Taka jest bowiem obecnie „filozofia” przemysłu i handlu. O ile w XIX i XX wieku, producent (nawet ten „krwiopijca”) szczycił się trwałością, estetyką i funkcjonalnością wyrobu, bez względu, czy była to miotła, płaszcz, serwis stołowy, czy odbiornik radiowy; o tyle teraz znaczenie ma tylko ilość i cena.

Szczególnie Stany Zjednoczone przodują w tej „filozofii”, a sami amerykanie określają się jako „throw-away-society”. Zamiast zastawy porcelanowej i srebrnych sztućców, na przyjęciach (przynajmniej amerykańskich) serwuje się nafaszerowane chemikaliami pożywienie, na ordynarnych tekturowych talerzach „made-in-China” w zestawieniu z podobnymi, łamiącymi się w użyciu plastikowymi widelcami.
Całość tutaj.

Z prawicowymi tekstami - na prawica.net, jak i na innych (w różnym sensie) prawicowych witrynach - nie jest wcale specjalnie źle. Znacznie gorzej moim skromnym z prawicową dyskusją. A już najbardziej z jej dynamiką, czyli z dochodzeniem do jakichś konkretnych wniosków. (O wynikającycj z tych wniosków działaniu już nawet nie wspominając. Cóż, prawica to ludzie w większości wściekle zapracowani. Mogą sobie nieco dla odprężenia pogawędzić i się poprzekomarzać, ale działanie? Nie dla forsy i elitarnie ostentacyjnej konsumpcji?! Fi donc!)

Prawicowa dyskusja (jeśli można to w ogóle tak nazwać), nawet kiedy składa się w zasadzie w znacznej części z sensownych wypowiedzi, zdaje się absolutnie do nikąd nie prowadzić. Po prostu wyrażamy własne, powiedzmy "prawicowe" poglądy, z radością dowiadujemy się, że ktoś jeszcze ma podobne, skomentujemy lekko uszczypliwie majaki jakiegoś ciężko oderwanego od rzeczywistości i własnej kory mózgowej zwolennika Platformy... I tyle. Nie tak się działa po drugiej stronie!

Dla porównania zachęcam do przeczytania tekstu Agnieszki Rybak pod tytułem "Rewolucja z dostawą do domu", zamieszczonego w "Rzeczypospolitej". Dotyczy on Sławomira Sierakowskiego i jego "Nowej Lewicy". Oto fragment, na dowód, że warto przeczytać i przemyśleć.
Założyciel "Krytyki" ma 27 lat, gładko zaczesane włosy i wyraziste poglądy. W chwilach wolnych pisze doktorat o politycznych implikacjach współczesnej filozofii francuskiej. A wszystko to pośród rozłożonych "Szewców" (razem z Janem Klatą wystawiają teraz sztukę Witkacego), kawy, dezodorantu i dwóch popielniczek zapełnionych petami. - Nasz wybór jest zarazem wyborem stylu życia, w którym się czyta, pisze, dyskutuje, ale także pije wódkę i tańczy - wyjaśnia.

Dorota Głażewska, drobna blondynka z naukowym zacięciem, bada na Uniwersytecie Warszawskim zaangażowanie społeczne. W "Krytyce" odpowiada za stronę organizacyjną - strony internetowe, Klub Krytyki Politycznej i ogólnie za życie środowiska. To wszystko sprawia, że wpada na Chmielną od razu po zajęciach na uczelni, a pracę często kończy tak, by na Ursynów odwiozło ją ostatnie metro. Maciej Gdula, 29-latek, to syn Andrzeja - byłego wiceministra spraw wewnętrznych i szefa Wydziału Społeczno-Prawnego w KC PZPR, a później doradcy prezydenta Kwaśniewskiego. Maciej w czasach młodzieńczych był punkiem, nosił irokeza i - jak mówi - ciągle ma w sobie poczucie niezgody. Choć z czasem bunt mu się ustatecznił. Po lekturze piątego numeru "Krytyki Politycznej" napisał artykuł o systemie edukacji i wsiąkł w środowisko. - "Krytyce" poświęcam cały wolny czas - przyznaje. Jest w tym liczącym kilkanaście osób towarzystwie jedynym prominenckim dzieckiem. Ale deklaruje: - Aleksander Kwaśniewski nie jest bohaterem mojego romansu. - Co na to ojciec? - Cóż, pewnie jest mu przykro.

Nowa lewica jest dziś z założenia antyeseldowska. Prawie taka, jaką by sobie wymarzyła prawica. Sierakowski: - Paradoksalnie prawa strona sceny politycznej jest mi często bliższa niż lewa. Łączy nas sprzeciw wobec liberalnego frazesu i wyobrażenia dopuszczające głębsze zmiany polityczne. Wśród polityków prawicy jest wielu intelektualistów - Jan Rokita, Ludwik Dorn, Marek Jurek. I choć nie podzielam ich poglądów, rozmowa z nimi będzie interesująca.

Ludzie "Krytyki" w większości związani są z Wydziałem Socjologii i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Ireneusz Krzemiński, profesor na tym wydziale i liberał, komentuje z ironią: - Sławomir Sierakowski dostał jakieś fundusze i poświęcił się bardziej działalności polityczno-organizacyjnej, niż pisaniu doktoratu. Przyznaje jednak, że podziwia pracowitość grupy.

Sierakowski na pomysł, który uczynił go liderem nowej lewicy, wpadł cztery lata temu. U kolegów ze studiów zamówił kilka artykułów i z młodzieńczą śmiałością poprosił legendę "Solidarności" Zbigniewa Bujaka, którego poznał na seminariach Magdaleny Środy, o wyłożenie 10 tys. zł na druk pisma. - Dał nam swoje prywatne pieniądze i tak to poszło - wspomina. Pierwszy numer "Krytyki Politycznej" ukazał się w tysiącu egzemplarzy. A nawet z dodrukiem, bo część nakładu wykupił Adam Michnik. Dziś pismo wychodzi w 4 tys. egzemplarzy i sprzedawane na pniu, zostawiając miejsce na półkach dla sztandarowych tytułów starej lewicy, takich jak "Dziś" Mieczysława Rakowskiego.


Całość do przeczytania np. na Forum Frondy, po kliknięciu tutaj.

Wracając do tekstu o ekologii, trwałości i wynalazkach... Spora część "prawicowej" debaty ocieka liberalnym dogmatyzmem, co w zabawny sposób prowadzi do takich zjawisk, jak to, że lewicowo-oportunistyczna i ewidentnie wroga wszelkim konserwatywnym wartościom partia Cieniasów często jeszcze na tych forach robi za prawicę. Dla przeciwwagi PiS robi oczywiście za "socjalizm". Głosy dyskutujących zamieszczone pod tekstem są może nieco mniej nabrzmiałe liberalizmem, ale i tak... Man nadzieję, że nikt się nie obrazi, jeśli go zacytuję, jeśli chce odpowiedzieć, to przecież może w komentarzach tego bloga.

No więc jeden dyskutant mówi tak (oryginał tutaj):
Najgorsze jest to że ludzie wola tandetę. Chemiczne jedzenie, tandetne ubrania, głupie książki, syfne partie. Nawet jak mają wybór głupio wybierają. Niemniej biurokracja wybiera jeszcze głupiej. Indywidualne wybory pozwala mi wybierać lepsze, biurokratyczny nakaz zawsze narzuca mi gorsze.
A więc to biurokracja jest winna, a w następnej kolejności ludzka głupota. Choć moim zdaniem należałoby najpierw przeanalizować rolę wolnego rynku, ponieważ sposób, w jaki wymusza on właśnie takie zachowanie producentów i marketerów, a w dalszej kolejności (wobec wolnego rynku mediów!) i konsumentów, wydaje mi się tak oczywisty, że trzeba by znaleźć jakieś potężne, a dziwnie ukryte czynniki, których rola mogłaby z rynku zdjąć tę odpowiedzialność.

Z takim poglądem zdaje się zresztą zgadzać drugi dyskutant, mówiąc (oryginał tutaj) tak:
Proszę nie zapominać, że ludzie wybierają spośród tego, co im zaoferowano.

Jesli w strategii rozwoju nie bedzie "raf" wartosci niematerialnych, to woda popłynie "z góry w dół".

Jeśli podatki bedą proporcjonalne do dochodu, to nie mamy wyjscia.

Właśnie podatek "LINIOWY" w tym kierunku nas ciągnie.

Jedynym kryterium jest minimalizacja kosztów - a to prowadzi do jednej ogólnoswiatowej korporacji.
Czyli ludzie nie są do końca zaślepieni "prawicowością" Korwina-Mikke, Balcerowicza i Platformy Cieniasów! Wystarczyłoby teraz jedynie pójść za ciosem i spróbować osiągnąć coś porównywalnego - toutes proportions gardées! - z przedsięwzięciem leninowców Sierakowskiego. (Zaczynając jednak na odmianę od "nadbudowy" intelektualnej.)

Teraz powinna być puenta... Ale "nie, puenty nie będzie i szukać jej na próżno!" (Co oczywiście jest cytatem z Waligórskiego.) Puenty rzeczywiście nie będzie i szukać jej na próżno, ale tym razem akurat nie z powodu zbrodniczych działań knezia Dreptaka, tylko dlatego, że puenta już po prostu nie wystarczy i żadnej sprawy nie rozwiąże. Tu potrzebne są radykalniejsze od blogowych puent działania!

Zresztą mogą to Państwo potraktować jako gest protestu - w końcu wszystkim wolno, to mnie nie ma być wolno?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, czerwca 26, 2006

Prawdziwy sens lewicowego eksperymentu?

(wersja 0.2 - 27-06-2006)

Mówi się dość powszechnie, że "wprawdzie realne skutki komunizmu i nazizmu były takie same, ale ten pierwszy był realizacją odwiecznych marzeń ludzkości, podczas gdy drugi - tylko czymś zbrodniczym i bezsensownym".

Na pierwszy rzut oka faktycznie może się tak wydawać, ale nie jest to jedyny sposób możliwego spojrzenia na tę sprawę. W książce Aleksandra Zinowiewa "Przepastne wyżyny" (po polsku chyba nigdy nie wydanej, ja ją czytałem po angielsku) znalazłem takie dowcipne stwierdzenie:

"Celem eksperymentu jest zidentyfikowanie jego przeciwników i wyciągnięcie stosownych konsekwencji".

Oczywiście, jest to błyskotliwy i nieprawdopodobnie śmieszny żart na temat wyimaginowanego "naukowego" eksperymentu w sławnym "naukowym" instytucie w wyimaginowanym mieście Ibańsk. Ale nie tylko... Jeśli się chwilę nad tym nieco głębiej zastanowić, to czy nie jest to aby PRAWDZIWA ZASADA I PRAWDZIWY SENS wszelkich działań nawiedzonej lewicy?

("Nawiedzonej", ponieważ nie chodzi mi o lewicę względnie normalną, walczącą w realnym świecie walkę o realne poprawienie doli swojej i podobnych do siebie, ani nawet walczącą o władzę, jeśli jest ta walka jest pozbawiona silnych utopistycznych i gnostycznych aspektów określających lewackość.)

Dla mnie ten żarcik Zinowiewa mówi o agresywnym współczesnym lewactwie praktycznie wszystko co istotne - i to wcale nie jest żaden żart.

Mówi praktycznie wszystko o podstarzałych "bojownikach" z paryskich barykad roku '68 rządzących dziś w Brukseli, o szwedzkich socjaldemokratach, o organizacjach homoseksualnych, feministkach, rodzimych postkomunistach, amerykańskich "liberałach", latynoskich Che... Jest tego naprawdę sporo, coś ich chyba łączy, ale co właściwie?

Daliśmy sobie wmówić, że w każdym z tych eksperymentów chodzi o to, co eksperymentator podaje nam do wierzenia. Czy musi to być prawda? Wcale nie musi, bardzo możliwe, że celem ich wszystkich jest właśnie ZIDENTYFIKOWANIE PRZECIWNIKÓW I WYCIĄGNIĘCIE STOSOWNYCH KONSEKWENCJI. Albo w pełni świadomie, i tak jest zapewne najczęściej, albo mniej świadome... I co miałoby to zmieniać? Czyli SPROWOKOWANIE OPORU W CELU JEGO PÓŹNIEJSZEGO ZWALCZANIA.

Powiedzmy sobie wreszcie, że to właśnie jest celem tych wszystkich "wzniosłych humanistów", tych wszystkich "współczujących", tych wszystkich "światłych", "postępowych", "otwartych na ludzi", "tolerancyjnych". I zacznijmy stosownie reagować. Nie ma bowiem żadnego przekonującego dowodu, że jest odwrotnie - czyli, że to nie o zwalczanie naszego oporu im chodzi, a o to, co sami mówią!

A zresztą, jeśli np. zbrodnarz naprawdę wierzy, iż jest dobroczyńcą ludzkości, czy zmienia to w czymś istotę jego działań? Czy reakcja ofiar miałaby z tego powodu być inna? (Zgoda, po unieszkodliwieniu można go nie wieszać, tylko zamknąć np. w pokoju bez klamek, ale przecież nie przed!)

Naprawdę NIE MUSIMY przyjmować za dobrą monetę wszystkiego, co nam mówią nasi wrogowie! Zacznijmy ich działania interpretować po naszemu - nie wyłącznie zgodnie z ich własnymi deklaracjami. Z pewnością będzie to nie tylko skuteczniejsze, ale i znacznie sprawiedliwsze!

Jeśli rządza mordu ujawniła się w naziźmie, a poza tym ujawnia się (choć w mniejszym, choćby z praktycznych względów, nasileniu) w całej historii i prehistorii ludzkości, to i wcale nie jest nie do pomyślenia, iż lewica także kieruje się żądzą mordu, nie tylko na wartościach i strukturach społecznych, ale i na ludziach. Zaś wszelkie "gumanisticzieskije" deklaracje to tylko dymna zasłona.

Proponuję to wstępnie przyjąć jako roboczą hipotezę, a po drugie zastanowić się nad tym i podyskutować.