wtorek, marca 22, 2016

Terroryzm, wojna i motyl nad Amazonką

Myślałem żeby wam napisać o co mi chodziło z tym banjem, o którym było ostatnio, ale wydarzenia dają mi okazję napisania czegoś hiper-aktualnego, a takiej okazji nie mogę zmarnować. W dodatku okazało się znowu, żem Kassandra.

(Ktoś tego jeszcze nie wiedział?) Co jest z jednej strony rozkoszne i pochlebne - no bo w końcu prorocze zdolności to nie jest taka sobie byle sprawa - z drugiej raz smutne, ponieważ nigdy nic z tego nie wynika i tak z pewnością pozostanie. Nic poza czczą proroczą satysfakcją.

Chodzi o to, że w Brukseli właśnie wybuchły bomby, co, jak zwykle, daje różnym mniej i bardziej autentycznym autorytetom okazję do dywagacji w tzw. "przestrzeni publicznej". Często jest to bełkot zaiste przeraźliwy, ale najbardziej mnie rozbawiają subtylne analizy post factum, które, jak rozumiem, mają dać lemingom poczucie, że waadza czuwa i nad wszystkim panuje.

Chodzi i o te przeróżne tłumaczenia, jak oni to zrobili, dlaczego tak a nie inaczej, plus różne odgadywane tajemnice z islamistycznej kuchni. Wznosząc to na wyższy poziom, aż się człowiek czuje wstrząśnięty, jak genialny był Spengler - i to wcale nie najbardziej w swych (znanych tu i ówdzie ze słyszenia i kompletnie opacznie na ogół rozumianych) uwagach o "zmierzchu Zachodu", tylko właśnie w tych sprawach związanych z paralelizmem cywilizacji, Sokratesem, Oświeceniem i temuż podobnież.

"Wiedza jako cnota", czy inaczej mówiąc: "cnota to wiedza" - tak było u rzeczonego Sokratesa i podobnie jest dzisiaj, tylko że my cnotę mamy gdzieś, a kochamy bezpieczeństwo. (Wieczne życie, aż po samą eutanazję.) "Waadza wie, więc jeteście, drogie lemingi, bezpieczniutkie jak u mamy pod bluzeczką!" Nic to, że waadza wie "jak było", a nie "jak będzie", a tym mniej "co z tym, #$%, zrobić"! "Jest Lace, jest zabawa!" naszej słodkiej cywilizacyjki w tej jej dojrzałej fazie ma swe lustrzane odbicie w: "Jest jałowe bicie piany - jest poczucie bezpieczeństwa!"

No dobra, ale co z tą Kassandrą, spyta co uważniejszy P.T. Czytelnik. To mianowicie, że wśród tych duszeszczipatielnych (excusez le mot) psierdołów usłyszałem także konkretne info, że oto po pamiętnym spaleniu przez (rzekome) Państwo Islamskie tego nieszczęsnego pilota, dokładnie tak, jak przewidziałem, jego ojczyzna Jordania, nie dokonuje już na rzeczone Państwo (niech będzie że "pseudo") żadnych nalotów.

A tak się, cholera odgrażali! Jak rzekli na tym CNN'ie, sam ich król niemal już wtedy dorwał się do samolotu i góry bomb. Skończyło się to jednak dokładnie tak, jak przewidziałem. Możecie sobie sprawdzić. A teraz do naszych mutonów, czy raczej w dzisiejszym kazaniu - motyli... Jako rzecze Dávila?

Tako on rzecze, panie psorze, że... Różnie on rzecze i zawsze mądrze, ale, panie psorze, dzisiaj chodzi nam na pewno o to, że: "W pewnych epokach intelektualista musi się niemal wyłącznie koncentrować na naprawianiu definicji. Jakoś tak." Brawo Mądrasiński, trafiłeś byka w samo jądro i naprawdę zadziwia mnie twoja tygrysiczna intuicja! Przyjdź jutro z matką - poczęstujemy ją sernikiem i ogólnie uczynimy szczęśliwą. Mówiąc jej, jakiego ma mądrego syna, i na różne inne przemyślne sposoby.

Dávila, jak to on, oczywiście w tym przypadku też ma rację. Pan Tygrys aż tak bardzo się na definicjach nie koncentruje, ale w końcu on tylko zabawia się niszowym blogaskiem, który najmniejszego wpływu na cokolwiek nie ma, więc czego wy byście, ludzie, chcieli? Jednak czasem definicja potrafi Pana T. porządnie wkurzyć, a wtedy bywa, że się jej dostaje. Weźmy takie "prawa człowieka" - są to "prawa" jak w "prawie grawitacji", czy może jak w "prawie o podatku obrotowym od sprzedaży detalicznej natki pietruszki na miejskim placu"?

Nikt wam tego nie powie. Dlaczego nie? A dlatego, że gdyby to zacząć wyjaśniać... Gdyby nawet po prostu leming miał szansę pojąć, że coś tu dziwnie niejednoznaczne, to by cały sens, wdzięk i użyteczność "praw człowieka" legły w gruzach. Pomyślcie o tym małą chwilę, a na pewno przyznacie mi rację. Dobra, teraz wojna i terroryzm, gdzie panuje nam miłościwie dokładnie taki sam intelektualny, excusez le mot, burdel.

Czy ja się kłócę, że wysadzenie w powietrze setki cywilów na jakimś targowisku nie można nazwać "terroryzmem"? Nie kłócę się, bo i nie ma o co. Istnieją definicje bałamutne i szkodliwe, istnieją takie, które sporo pomagają w zrozumieniu... (Te nazywamy tygrysicznymi.) I ta akurat jest w sumie bez zarzutu... JEŚLI SIĘ JĄ WŁAŚCIWIE ROZUMIE I STOSUJE.

Ktoś zresztą może nazwać chomika z jednym okiem czerwonym, a drugim zielonym, np. "Bolek", a ja nic przeciw temu mieć nie mogę - o ile tylko ten ktoś dokładnie mi powie, jaka jest ta jego definicja. I jeśli to nie czyni, turpe dictu, burdelu w innych definicjach.

Atakowanie "miękkich celów", cywilnych itd. może sobie być terroryzmem, a nawet mogę sam tak to nazywać. Jednak to jest METODA i tyle. Na tej samej zasadzie, jak np. naloty na Tokio w czasie drugiej ze światowych wojen - w jednym takim, a mówimy o "konwencjonalnych" nalotach, w pożarach tych tam drewnianych domków spłonęło ponad 100 tys. ludzi. Ilu tam mogło być aktywnych wojskowych, że spytam, skoro wszyscy byli, albo w bunkrach na Okinawie, albo na pancernikach Yamato i Musashi?

Że już o Hiroszimie i Nagasaki (centrum japońskiego chrześcijaństwa od 4 stuleci, nawiasem), czy Dreźnie, nie wspomnę. Zresztą to tylko przykłady i nie chcę wcale głosić, że druga strona nie robiła tego samego, a jeśli, to na mniejszą skalę... Oczywiście nie w przypadku niemiaszków zresztą... A jeśli, w każdym razie, nie zawsze aż tak efektownie, to nie z powodu skrupułów, tylko z powodu technicznych możliwości. Nie chodzi nam teraz o morały, tylko o fakty i definicje.

Jednak opozycja TERRORYZM - WOJNA, który nam się codziennie stręczy, w przypadku Hiroszimy jakby marnie się sprawdza, prawda? Jeśli oczywiście ktoś się zgadza, że "terroryzm to atakowanie cywilów i ogólnie miękkich celów", a chyba się zgadzacie i nikt jakoś innych interpretacji nam nie przedstawia. Mówimy o konkretach, nie o ckliwych kawałkach dla gawiedzi.

Wmawia się nam cały czas, że oto wciąż żyjemy w pokoju - tak długim i tak pokojowym, jakiego ludzkość nigdy przedtem nie zaznała - tylko paru brzydkich terrorystów nam tu nieco chuligani. (Swoją drogą ten "chuligan" przez "ch" to naprawdę dziwna sprawa, skoro to pochodzi od "hooligan", a jednak tak mi tutaj to poprawia.)

Moim skromnym jednak Spengler, jak zawsze, ma rację, że rzekomy długotrwały i pełny "pokój" przestaje nim być, kiedy uwzględni się wszelkie inne potężne konflikty, agresje, podboje, oraz takie właśnie zjawiska, jak "terroryzm". Bo też tak właśnie należy na to patrzeć!

Mamy więc wojnę, drodzy umiłowani, tylko z jakichś powodów nikt nam o tym nie raczy! Mimo, że gadają do nas bez przerwy na milion głosów. (Tego by nawet Alessandro Striggio z jego cudowną, nie-tak-dawno-odkrytą czterdziestogłosową mszą mentalnie nie objął!) Gadają niemal o wszystkim, ale tego, że mamy wojnę, jakoś nie raczą.

Powie jednak ktoś... Co chciałeś Czepialski? Że jednak chyba coś takiego jak "terroryzm" realnie istnieje, bo byli przecie różni tam anarchiści, a nieco dawniej różni assassyni... Masz rację Czepialski, oczywiście, tylko że, jeśli ci się wydaje, że pana psora złapałeś na jakiejś niedoróbce, to się mylisz. Byli assassyni i byli anarchiści, był Baader-Meinhoff... I sporo innych. Assassynów, takich synów, zostawmy sobie na boku, bo to było dawno i nieco bardziej skomplikowana sprawa.

Ci inni, współcześniejsi to było coś opartego na takim przekonaniu, iż nawet na niewielką skalę akcje zaburzą działanie całego brzydkiego systemu (kapitalistycznego, czy jak tam) i on się zawali. Siły bowiem po obu stronach były po prostu nieporównywalne, masy wciąż bierne i milczące, należało je dopiero obudzić - właśnie przez tę terrorystyczną działalność...

W sumie coś w stylu "rzeczywistość to dekoracja z tektury, wystarczy to kopnąć i się rozleci, a zza niej wyłoni się przecudny Raj, który na Ludzkość, ach, od zawsze czeka". Takie tam. Czyli ta GNOZA, która, jak od wieków głoszę, jest podstawą wszelkiego lewactwa - o ile oczywiście mówimy o "filozofii lewactwa", a nie o prymitywnych trollach z IQ niższym od numeru buta, czy innych cieciach od P*kota. (Ktoś tę mendę jeszcze pamięta?)

Czyli coś jak ów wysławiany przez intelektualistów motyl znad Amazonki. Ten z teorii chaosu. Ten który wątlutkim trzepotem swych delikatnych skrzydełek wywołuje drgania powietrza, powodujące, przez długi ciąg przyczynowo-skutkowy, huragan na drugim krańcu globu. Tym właśnie (w moim skromnym pojęciu) jest "TERRORYZM - NIE WOJNA". Anarchiści od Kropotkina i Narodnej Woli tak się właśnie musieli widzieć, tak się być może widzieli jacyś dawniejsi islamistyczni bojownicy... Ale to było już dość dawno.

Dziś siły nie są wcale takie znowu nierówne. Oczywiście - po jednej stronie są drony i bronie od A do Z, a po drugiej ich nie ma. Jednak z czysto militarnego, politycznego i społecznego punktu widzenia coś tam przemawia także właśnie za tą pozbawioną, na razie, dronów i alfabetu stroną. Zgoda? Nie mówimy tu, podkreślam, o etyce, niech się nikt nie czepia, że ja tu cokolwiek "pochwalam" czy czegoś "bronię" - po prostu chodzi o to, żeby Tygrysiści nie byli równie durni i równie łatwi do okłamywania, jak lemingi.

Ja też nikomu żadnych własnych definicji nie zamierzam narzucać. Co najwyżej staram się wykazać fałsze, błędy i propagandowe kłamstwa w cudzych. Weźcie sobie to sami na warsztat i dojdźcie do własnych konkluzji. Terroryzm to atakowanie cywilów? Czym to się różni od np. dywanowych nalotów? (Szkopy były gorsze, żeby nikt mi tu nie wmawiał głupot! Ruscy zresztą też.) Więc też "terroryzm", tak? Z czego wynika, że terroryzm nie jest czymś przeciwnym wobec wojny - zgoda?

No więc, jako wisienkę na torcie, proponuję przyjęcie, że "terroryzm jako coś całkiem innego niż wojna" to będą WYŁĄCZNIE sprawy, gdzie ów brzydal, terrorysta znaczy, jest w sytuacji owego mitycznego motyla - sam się tak widzi i takie są mniej więcej, na dany dzień, realne siły, jak siły motyla wobec sił huraganu, Wszystko inne może sobie być "terroryzmem", w niczym mi ta nazwa oczywiście nie przeszkadza, tyle że absolutnie nie wynika z tego, by to nie mogła być wojna. Czy raczej, by to nie MUSIAŁA być wojna.

I to by było na razie na tyle.

triarius

P.S. A teraz pojedynczo wychodzimy. Nie zwracać na siebie uwagi i uważać na drony!

piątek, marca 18, 2016

Rozmyślania z banjem na kolanie

Siedziałem sobie luźno, niczym król, w fotelu, brzdąkając na moim banjo - już to "The Lilting Bunshee", już to "King of the Fairies", już to "Harvest Home". Ponieważ mam cholernie podzielną uwagę i mózg chodzi mi 800-1800 razy szybciej, niż u przeciętnych ludzi (w istocie to nie wiem, ile w tym prawdy, ale tak kiedyś wyczytałem o dyslektykach i coś tam w tym może być), więc sobie przy tym rozmyślałem, a żem Tygrysista, więc i rozmyślanie było tygrysiczne. (Czyli takie, jakim każde rozmyślanie być powinno, ale do tego niestety daleka droga. U was, ludkowie, znaczy, bo u mnie nie ma z tym problemu.)

* * *

Tu będzie dygresja - kompletnie obok tematu, ale cholernie ważna sprawa i trzeba sobie w końcu to wyjaśnić. Otóż... Podoba mi się moje miano "Pan Tygrys" (tak Jarecki cholernie dawno, jeszcze na Prawica-niet, mnie nazwał, z powodu Błękitka oczywiście, za co mu wieczna chwała i nagroda w Niebiesiech), a nazwa "Tygrysizm" jest bardziej chwytliwa od "SAT", krótsza i słodsza od jej pełnej wersji ("Spengleryzm-Ardreyizm-Tygrysizm", zresztą tutaj znowu mamy "Tygrysizm"), no a "Młody Spengleryzm" to był w sumie żart z początków naszej na niwie działalności, bo ja naprawdę młody już nie jestem i nikogo też z powodu zgrzybiałego wieku przecie odpędzać nie będę.

Jednak niedługo po tym, jak swoją filozofię nazwałem "Tygrysizmem" zorientowałem się, że, choć nieczęsto, jednak daje się w świecie, także w sieci, znaleźć innych "Tygrysistów", i to są nieszczęsne ogłupione głupki, alternatywnie ubeckie syny, wyznające doktryny stręczone przez niejakiego Krzeczkowskiego, o którym ładnie napisał, niczego nie pozostawiając mglistym domysłom, Coryllus (i tutaj akurat nie mam wątpliwości, że nie snuje własnych sennych majaków, jak w paru innych miejscach).

Ja też zresztą tutaj kiedyś, na podstawie tego właśnie tekstu Koryły, napisałem, bo to sprawa zaiste wstrząsająca. Ten Krzeczkowski był po prostu kacapski agent - który "podziękował za współpracę, bo mu się nie podobała sowietyzacja polskiej armii" (paczpan!) i zaczął tłumaczyć książki, dla chleba, a w wolnym czasie wychowywać młodzież...

Do jego wychwanków należą np. Wołek, Hall, Wielomski (chyba też trochę K*win)... Z tego co kojarzę to "Ruch Młodej Polski" był zapłodniony jego (ach!) ideami... A więc i... poniekąd Tusk... Fajnie? I  pisać też własne rzeczy zaczął, po tym jak się z własnej woli, pod wpływem moralnego impulsu, a jakże, rozstał z LWP i ruską agenturą, Które to rzeczy mu, o dziwo, w tym prlu wydawali. Krótko mówiąc Ojciec i Stwórca polskiej powojennej prawicy. Chyba wszystko jasne?

No i paskudna sprawa jest taka, że ten Krzeczkowski... Pedał skądinąd, choć przecie jakoś tę młodzież - i to JAKĄ! - musiał do siebie przyciągać, prawda, więc Sherlock by się sam tego domyślił. No i w końcu mu wydawali, dawali zlecenia... Na zarobek znaczy. Starczy! Więc ten Krzeczkowski nosił wśród tych swoich słodkich chłopaczków ksywę "Tygrys"...

Ciekawe dlaczego, ale już tego chyba dziś nie dojdziemy, a jego ideologia, wyrażona, jak czytałem, w książce o uwodzicielskim zaiste tytule "Proste prawdy", nosi w związku z tym uwodzicielskie miano "Tygrysizmu". Nie "stosowanego", ale jednak "Tygrysizmu". ("Stosowany" to jest Marksizm/Leninizm, stąd nasz drobny żarcik, który jednak stał się po jakimś czasie rzeczywistością, ach!)

Swego czasu, lata temu, szukałem w Googlu co jest w sieci o "Tygrysiźmie" i znalazłem dwoje młodych ludzi, osobno, którzy się do wyznawania "Tygrysizmu" przyznawali. Najpierw się dziko ucieszyłem... (Swoją drogą - co byście powiedzieli na tygrysiczne koszulki na to lato? Nosiłby to ktoś? Dałaby mu żona na kupienie takiej? Jak was znam, to pewno pytam bez sensu.)

Ucieszyłem się, a zaraz potem dowiedziałem się o tym Krzeczkowskim i humor mi się nieco zepsuł. Tylko dwóch, jakichś nieznaczących lemingów na Fejzbukach, ale - choć moim skromnym, nawet z tą niesamowitą popularnością mojego bloga, miałbym szansę tamten fałszywy sowiecki "Tygrysizm" przykryć czapkami, tylko trzeba jednak pamiętać, że on istnieje... A w każdym razie udaje że istnieje - ten "inny Tygrysizm", fałszywy do szpiku kości, Z KTÓRYM MY ABSOLUTNIE NIC WSPÓLNEGO NIE MAMY... I to by było na tyle tej dygresji.

* * *

Kiedy tak w końcu wróciliśmy to wątku głównego, widzimy, że długie nam się to zdążyło zrobić, zresztą jedną b. ważną sprawę sobie już wyjaśniliśmy, więc nasz wątek główny odłożymy sobie na zaś, niewykluczone że na Św. Nigdy, czyniąc z tego wpisu pierwszy (i niewykluczone jedyny) odcinek czegoś co naprawdę warto by było powiedzieć, bo to poniekąd wstęp do propedeutyki Tygrysizmu (tego PRAWDZIWEGO I NASZEGO), choć zaczyna się od Fairies i Banshees wybrzdąkiwanych na tenorowym banjo i ogólnie, jak to u nas miałby formę lekką i gawędziarską, chwilami zaś może nawet i figlarną.

* * *

A gdyby ktoś chciał wiedzieć o jakie banjo chodzi, to niech sobie poszuka na YT "Irish banjo", albo kliknie na linek poniżej. To wprawdzie nie ja, ale o takie coś właśnie chodzi. (Jak coś, to ja nie jestem gorszy od tych ludzi, od tej kobiety od "Króla wróżek" nawet zdecydowanie lepszy, choć fakt, że ta piękna melodia akurat na tenorowym banjo niespecjalnie leży pod palcami. No i ja poza tym gram też na paru innych rzeczach. Fakt, że istnieją zawodowcy jeszcze o wiele lepsi. Na razie.) Tu macie linki:

https://www.youtube.com/watch?v=BzQa1xgUIIE

https://www.youtube.com/watch?v=8Oburlh8BwY

https://www.youtube.com/watch?v=W65ja1OrDpc

Tak więc, na razie ¡Hasta la próxima! (I pamiętajcie o tym fałszywym "Tygrysiźmie"! Przynajmniej dopóki cały świat o nim nie zapomni, o co się powinniście modlić.)

triarius