Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Leonid Breżniew. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Leonid Breżniew. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, lipca 12, 2010

Nowe Już Chyba Wróciło, czyli Pełną Parą w Cienką Rurę

Gdzieś tak od średniego Gierka po sławny rok orwellowski (kiedy to opuściłem PRL, naiwnie łudząc się, że na zawsze) byłem szczęśliwym posiadaczem i szczęśliwym użytkownikiem kolorowego telewizora marki Rubin. W tamtych czasach było to swego rodzaju konsumpcyjny rarytas, choć oczywiście nie ja jeden dostąpiłem tego szczęścia - pomijając już nomenklaturę, ubeków i dysydentów, taki wspaniały telewizor miał też, z tego co pamiętam, także Jarecki. Wspominał o tym parę razy w sieci.

Telewizor ów był produkcji rosyjskiej. Czy raczej należałoby chyba rzec "radzieckiej". I miał większość cech, które z owym pochodzeniem można kojarzyć. Był więc ogromny (nie tyle przekątną swego ekranu jednak), a wyglądał solidnie - wprost emanował mieszczańską solidność i swego rodzaju, pokrętną nieco, elegancję. Zdziwił się ktoś? No to wyjaśniam, że były to w końcu czasy Leonida Breżniewa (i jego odżywianych kroplówką następców), a nie obłoków w spodniach, noży Kolesowa, i Miczurina,. Czy choćby zrzucanej na spadochronach amerykańskiej stonki zakażonej Coca-Colą.

Ten mój telewizor miał jedną charakterystyczną cechę... No i właśnie, tutaj dochodzimy do ciekawego zagadnienia o znacznie ogólniejszym charakterze... Naprawdę nie wiem bowiem, czy ta jego cecha była całkiem unikalna i na miliony innych telewizorów Rubin żaden inny jej nie miał... Czy też miał ją każdy... Albo może prawda leży gdzieś pośrodku i ową cechę posiadał co któryś egzemplarz owego cudu socjalistycznej techniki.

Naprawdę nie wiem! Spyta ktoś: "a co tu jest takiego o znacznie ogólniejszym charakterze?" Chodzi mi mianowicie o to, że, gdybym był kataryną czy Ściosem (i mimo tego pisywał takie głupotki o swoich dawnych telewizorach, a nie... wiadomo), no to bym odpowiedź na owo pytanie z pewnością znalazł. Gdybym był blogerem pomniejszego nieco płazu... (A kim ja właściwie jestem?) Gdybym był w każdym razie solidnym i się szanującym blogerem, to też bym poczuł się do rozwiązania tej zagadki.

(Wszyscy już chyba zapomnieli, że ja jeszcze w ogóle nie powiedział JAKA to była ta niezwykła cecha mojego Rubina, prawda? Powiem, ale we właściwym czasie. Na razie buduję napięcie.)

Więc na marginesie, tytułem dygresji, powiem, że gdyby co lepsi rodzimi blogerzy mieli dostęp do usług pań researcherek - co, jak pamiętam z Wańkowicza (którego córka zresztą taką researcherką była) stanowi standard w amerykańskim dziennikarstwie - to ja miałbym odpowiedzi na wszelkie tego rodzaju pytania, podawałbym zawsze dokładne informacje, precyzyjne cytaty... I w ogóle tzw. "dziennikarstwo" nie miałoby już absolutnie ŻADNEGO startu do co lepszych blogerów!

Dodajmy do tego korzyści z dziennikarskiej legitymacji, opłacany czas za obmyślanie i pisanie tekstów, ochronę ew. informatorów... Nie dziw, że establiszmęt tak się blogów boi! A z nim sami nasi (?) tzw. "dziennikarze", którzy by sobie w normalniejszej sytuacji musieli poszukać nowej, i to raczej nieskomplikowanej, fizycznej, pracy.

No dobra, była dygresja, teraz mówię co to była za cecha. Otóż tego telewizora po prostu nie dało się do końca ściszyć. Zapewne przeciętnego - a w każdym razie na tyle uprzywilejowanego, by mieć takie cudo w salonie - obywatela PRL (nie mówiąc już o obywatelu ZSRR) to specjalnie nie martwiło, ale mnie tak.

Ów obywatel nie po to oglądał Gierka czy Breżniewa, żeby nie pragnąć usłyszeć co oni mają mu do zakomunikowania, ja jednak, któremu Rubin służył głównie do wypatrywania cycków w codziennych odcinkach enerdowskich seriali dla młodzieży, miałem spore zastrzeżenia. Nie na tyle wprawdzie, by akurat to przesądziło o mym niechętnym stosunku do PRL'u i całej tej reszty, bo ta przypadłość przypadła na mnie znacznie wcześniej, ale szczerze mnie to wnerwiało.

Ścios ze mnie naprawdę żaden, ani kataryna (mówię to ze skruchą i bez cienia ironii),  bo z jednej strony cholernie mnie intrygowała kwestia, czy naprawdę każdy Rubin nie daje sobie do końca zamknąć mordy, z drugiej zaś nigdy jakoś nie zadałem sobie trudu poszukania odpowiedzi na to nabrzmiałe (żeby użyć języka z owej epoki, a może tylko podobnego?) pytanie.

Wyobrażałem sobie w każdym razie, że tak właśnie jest - że faktycznie wszystkie egzemplarze telewizorów Rubin, albo znaczna część, ma tę ciekawą cechę i ŻE NA TYM WŁAŚNIE OPIERA SIĘ CZĘŚCIOWO WŁADZA KOMUCHÓW W PÓŹNYM ZSRR! Były to bowiem, o czym młodzi mogą już nie wiedzieć, czasy dość śmieszne i sklerotyczne, kiedy sklerotycy rządzili na Kremlu, a wszystko trzymało się tylko na ślinę i dzięki amerykańskiemu zbożu... Albo tak nam się przynajmniej - "nam", czyli nielicznym, jak zawsze, inteligentnym antykomunistom - wtedy wydawało.

Łączyłem sobie w umyśle sprawę tych niemilknących Rubinów z inną sprawą o nieco podobnym charakterze... O której kiedyś opowiadał mi brat, który też chyba słyszał o tym od kogoś, a sam nie doświadczył... I ja tego też nie sprawdził... Żadna ze mnie kataryna! (Dajcie mi ludzie ze dwie porządne researcherki, mogą być ładne, a pokażę światu jak powinna wyglądać PUBLICYSTYKA!)

Otóż brat kiedyś mi opowiadał, że na głębokiej sowieckiej prowincji rury kanalizacyjne są tak cienkie, że aż strach... Po co? A po to mianowicie, żeby lud nie wrzucał tam papieru toaletowego, zamiast, jak przystało na światłych obywateli Ojczyzny Proletariatu, palić nimi w piecach. Chodzi, jak nietrudno się domyśleć, o ZUŻYTY papier toaletowy - inaczej tego po prostu nie da się zrozumieć.

No i ja sobie ten późny socjalizm realny tak właśnie mentalnie widziałem przez te telewizory, co to nie sposób im zamknąć gęby, a one sączą propagandę, oraz te cienkie rury, żeby się zużyty papier toaletowy, broń Boże (?), nie zmarnował... Niewykluczone zresztą, że w jakimś instytucie dokonano stosowne badania, i wyszło im, że ten zużyty papier pali się o niebo (?) lepiej od takiego prosto z rolki. I ktoś za to dostał doktorat, albo inną habilitację.

Dlaczego ja o tym teraz piszę? Po pierwsze dlatego, że jak zacząłem filozofować, to mi tu masa ludzi podniosła krzyk, że przecież nie ma takiego problemu, któremu by pokropienie wodą święconą i odmówienie setki zdrowasiek nie zaradziło. Mógłbym na to, że jakoś na TW Filozofa nie zaradziło, oraz na sporą ilość innych rzeczy, ale że to są przyjaciele, więc nie chcę się z nimi naparzać... Więc na razie, szukając łagodnych i oględnych argumentów, postanowiłem napisać biężączkę.

"Jaką biężączkę", wykrzyknie ktoś, "skoro chodzi czasy sprzed ponad ćwierć wieku?!" Spokojnie, będzie nawiązanie!

Otóż od paru lat dostawałem pocztą email biuletyn tygodnika "Wprost". Nie żebym tam masę czytał, ale kiedyś w przypływie blogerskiego poczucia obowiązku na to się zapisałem, oni mi przysyłali, a ja czasem rzucił okiem, a nawet parę razy jakoś to wykorzystał. Jednak ostatnio - a konkretnie w same moje urodziny, czyli 25 maja - szefem "Wprost" został niejaki Lis... Tak TEN Lis! No i ja postanowiłem się z tego interesu wypisać.

Klikam Ci ja od tego czasu na linki, które dają u dołu tych biuletynów, zaznaczam krzyżyki na stronie, potwierdzam, że nie chcę już otrzymywać... Pokazuje się stronka z wyrazem żalu, że mnie tracą... Mam jeszcze potwierdzić, klikając na linek w emailu, że naprawdę chcę, by mnie stracili... Żaden taki email jednak nie przychodzi - przychodzą za to kolejne emailowe biuletyny "Wprost".

Żeby to tylko było klikanie! Skontaktowałem się z ich redakcją. Kierownik sprzedaży, czy ktoś taki (mam te maile jak coś, można sprawdzić, ale teraz mi się nie chce) przekonywał mnie, emailem, że oni teraz zaczynają wszystko od nowa, będą "kolorowi i otwarci" (czy jakoś podobnie)... Oczywiście mnie nie przekonał, napisałem, że naprawdę dziękuję za tę kolorowość, ale szmaty Lisa nie zamierzam czytać. Nadal oczywiście przysyłają. Rzuciłem zresztą parę razy okiem na tę ich kolorowość i otwarcie na świat... Oczywiście absolutna platformiana ochyda.

To było jakiś czas temu. Od tego czasu jeszcze dwa razy pisałem do nich, żeby się ode mnie łaskawie odwalili, klikałem na linki... Odsyłałem im nawet te ich maile, co wielu serwerom dałoby ostro w kość, ale oni widać na sprzęcie nie oszczędzają i jak woda po gęsi.

Nie da się po prostu zrezygnować z odbierania wirtualnej wersji tygodnika "Wprost"! Nie da się dzisiaj zrezygnować z codziennego poznawania poglądów pana Lisa! Przynajmniej takie się czyni wysiłki, bo jeszcze na razie oni mnie do czytania zmusić nie potrafią. No ale czy telewizor Rubin ktoś MUSIAŁ oglądać? I czy nie mógł sobie na przykład zatkać uszu watą? Czy ktoś MUSIAŁ korzystać z tych cienkich rur - nawet jeśli żył na północnej Syberii, gdzie inne były tylko w daczach prominentów i siedzibach Komitetów?

Mógł sobie przecież iść za stodołę, prawda? Co z tego, że minus czterdzieści? I niech do nikogo potem nie ma pretensji, że rodzina płacze z zimna, bo wysokooktanowego opału brak... Z TEGO właśnie, moi państwo, mógł się wziąć Pawka Morozow! A jeśli się akurat nie wziął, no to wezmą się jego liczni następcy. I o to przecież chodzi - żeby zniszczyć wraże siły kontrrewolucji!

Co inteligentniejszemu czytelnikowi (jeśli oczywiście jeszcze nie zasnął) powinien się już związek pomiędzy tymi trzema rzeczami: rurami, telewizorem Rubin, oraz tym, że tygodnik "Wprost", mając certyfikat słuszności i odpowiedniego Naczelnego... A, przy okazji, to ja im przedwczoraj zagroziłem zgłoszeniem tego ich spamowania do odpowiednich urzędów... Drobny problem, że moje poszukiwania w sieci, jakie to odpowiednie urzędy miałyby się, z urzędu, tym zająć, nie dały większych wyników. A więc się, skurwiele, zabezpieczyli na wszystkie strony. (Co innego by z pewnością było, gdybym to na przykład JA spamował Lisa!)

Nawiązując (przepiękną klamrą!) do naszego tytułu, powiem, że poziom niemilknącego telewizora Rubin z ponurego (jak mówią) okresu Breżniewa i Gierka już żeśmy osiągnęli - dzięki stachanowskiej pracy dzielnej załogi tygodnika Wprost na niwie szerzenia właściwych poglądów - a teraz należy się chyba spodziewać tych cienkich rur i wszystkiego, co się z tym wiąże. Tyle, że chyba palić będziemy co najwyżej w takich żelaznych kozach, jak dzielni wojacy Jaruzelskiego swego czasu, bo w niewielu mieszkaniach są dziś porządne piece i wątpię, by je nam tak szybko wybudowano. Nie przez pięćset dni w każdym razie.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, maja 18, 2009

Unia płonie!

Dzisiaj palił się jakiś ważny unijny budynek w Brukseli. Dowiedziałem się tego z mailowego biuletynu "Wprost" (straszne tuskolewactwo się z niego zrobiło, tak nawiasem), kliknąłem na linka, żeby przeczytać więcej... No i jakoś tak mi się zebrało na wspomnienia.

Przypomniało mi się mianowicie - całkiem nie mam pojęcia dlaczego - że kiedy w roku 1982 tow. Breżniew przeniósł się na łono Abrahama... Tak się mówi, a w każdym razie do niedawna się mówiło. Tylko, czy aby łono owego patriarchy jeszcze jest koszerne? Bo tak szybko to się teraz zmienia, a ja bym nie chciał... Cóż, zaryzykujemy, choć z drżeniem, bo jak inaczej moglibyśmy ładnie i adekwatnie powiedzieć o tow. B.? Że zdechł? Nielzia!

No więc kiedy tow. Breżniew przeniósł się na to koszerne łono, radio France Internationale... Że lewizna? Fakt, ale wtedy zadbano o to, byśmy mieli same lewackie media - czy Wolna Europa pod kierownictwem agenta SB Najdera była lepsza? Albo ówczesny Głos Ameryki? No więc to France Internationale doniosło, że ich reporter spotkał na terenie politechniki... Chyba nawet mojej poniekąd Alma Mater (choć niezbyt kochanej), bo Gdańskiej, w końcu Gdańsk to była wtedy stolica świata, ach! Spotkał więc dwóch radosnych studentów siedzących sobie na schodach pod gołym niebem (a był to listopad) i pijących piwo.

No i na pytanie dlaczego to czynią, jeden z nich odpowiedział, po angielsku, coś, co pamiętam do dziś. Cytuję: "Well sir, on a day like this!" Całkiem nie wiem dlaczego mi się to akurat przypomniało, ale widać nie tylko mnie, bo głosy czytelników pod tym tekstem o pożarze Unii także były raczej na pogodną nutę. Ktoś nawet zamierzał na tę okoliczność otworzyć parę butelek zimnego piwa. Słusznie zresztą - zimne piwo schłodzi rozgrzaną od pożaru Unię!

Znajomi zaś moi snuli dziś przeróżne teorie na temat przyczyn i znaczenia tego unijnego pożaru. Jeden stwierdził nawet, że to nowy pożar Reichstagu i teraz zacznie się polowanie na antyunijną opozycję. Nie wiem, aż takim pesymistą bym w tym pogodnym dniu - kiedy mi się bez widocznego powodu przypomniało pogodne wydarzenie sprzed 27 lat - bym nie był. Nikt chyba dzisiaj nie jest tak naiwny, by móc uwierzyć, że do tego tam unijnego budynku ktoś niepowołany mógłby się w ogóle dostać. To nie te czasy!

W 1933 można było, ale dzisiaj kamery, bajery, i jestem pewien, że nikt nie sprawdzony jako namiętny wielbiciel Unii nie mógłby się do tej całej Brukseli (co dopiero na trzynaste piętro tego budynku!) zbliżyć nawet na pięćdziesiąt kilometrów. Jak oni to sprawdzają? Nie mówią nam, ale czy to trudno, przy odrobinie wyobraźni, odgadnąć? Mają na pewno na przykład takie skomputeryzowane orgazmometry... Pokazuje się facetowi flagę Unii, do tego podkład z "Ody do Radości", i jak w ciągu 30 sekund nie dostanie dwudziestominutowego orgazmu, to wróg! I z całą pewnością w pobliże Brukseli go nie dopuszczą, niech się facet cieszy, że na razie jeszcze nie wywalą go z pracy i nie ześlą na Sybir!

Z tego co widać na blogowiskach, to podobne, choć może nieco mniej technicznie wyrafinowane, mają w Platformie "Obywatelskiej". Przy castingu na platformianego hunwejbina pokazują takiemu Tuska, a on musi mieć co najmniej dziesieciominutowy super-orgazm. Na dźwięk nazwiska w rodzaju Rosa bullterrierin von Luxemburg und Laederhosen - co najmniej trzy pięciominutowe orgazmy w przeciągu 20 minut. I tak dalej.

Nie wierzę więc ani w zamach, ani też w prowokację w stylu pożaru Reichstagu. Nic pewnego, ale mam raczej przeczucie, że albo płonęły niewygodne dokumenty - a raczej niewygodne pendrivy, laptopy, płytki DVD i twarde dyski... Że co? Czy ja mówię, że ktoś je celowo podpalił? Nic takiego nie powiedziałem! A że niewygodne? Czy to wygodnie taszczyć wszędzie takiego laptopa? A używać go? Ekran mały, klawiatura mała, bateria szybko się wyczerpuje... Pendriva wsadzić do tej dziury, kiedy się ręka trzęsie - wygodne? Albo płytkę DVD? Więc bez paranoi, nic niekoszernego nie mówię.

Możliwe też, że po prostu ktoś chciał poprawić wydajność unijnych urzędników, mówiąc im niejako: "Albo przyłożycie się do tej europejskiej integracji i Europa się zintegruje, z Traktatem Reformującym (Konstytuję Europejską) na czele... Albo też może niedługo wybuchnąć pożar na parterze, aparatura alarmowa... Która, o dziwo (jerum jerum!) zadziałała z półgodzinnym opóźnieniem, zadziała z trzygodzinnym... I się wszyscy, leniwi i mało lojalni urzędnicy, upieczecie. I pójdziecie do świeckiego raju. Gdzie co prawda będziecie mogli ucałować tow. tow. Trockiego, Ulbrichta, Causesku, Schumanna, Kuronia i Geremka... W oba policzki i w ust pąkowie, czyli zrobić sobie z nimi misia i karpia... Co nie jest oczywiście sprawą do pogardzenia, bo ci towarzysze to sam kwiat, same gwiazdy, sam sierp i młot... Ale też - zważcie łaskawie - stracicie swoje unijne diety i różne takie korzyści. A więc, urzędnicy unijni, wasz wybór!"

A w ogóle, to przy tych wszystkich kamerach czyhających na wandali na każdym rogu, przy tych wszystkich cudownych technologiach rozpoznających automatycznie uśmiech w każdym, tanim nawet, aparacie cyfrowym, zaczynam się zastanawiać, czy to, żem dzisiaj nie miał zbyt smutnej miny - nie tylko z powodu unijnego pożaru zresztą, czy raczej, ma się rozumieć, tego, że nikomu się tam nic złego nie stało - nie zostanie zapisane w jakichś archiwach, a kiedy władza, już wtedy z pewnością paneuropejska i unijna, zdobędzie odpowiednie środki techniczne, czy za to nie beknę. Ale za to od razu złapiemy - my i Unia, Unia i my, jej wierni wielbiciele i pod... obywatele - tego podpalacza, tego brzydkiego terrorystę! O TEN TO DOPIERO będzie miał roześmianą gębę!

W końcu wielkim zarzutem wobec Polaków jest ten, że nie sypali sobie głów popiołem i nie rozdrapywali sobie paznokciami biustów, niczym Hekuba, kiedy... Można powiedzieć kto? Lepiej nie! Powiem "naziści", to jeszcze chyba ujdzie. Niedługo będą to pewnie oficjalnie "faszyści", albo i "oszołomy", ale na razie ryzykujemy... Wiec kiedy ci bezpaństwowi naziści mordowali Żydów, to Polacy zachowywali się w miarę normalnie, jakby ciesząc się nawet, że to nie ich akurat spotyka. Koszmar! Szkoda, że wtedy takich kamer nie było, bo dzisiaj autorytety moralne miałyby cudowny środek wychowawczy: "X nie czyta Gazety Wyborczej, a nawet śmie się z nią głośno nie zgadzać? Trudno się dziwić, skoro jego pradziadek w '43 miał całkiem wesołą minę, a co wtedy się działo?! Na Sybir!"

Taki mały w sumie pożar, a tyle różnych myśli, prawda? W dodatku na początku jakby było mi z tym wesoło - w końcu nikomu nic się nie stało, dzięki temu mieliśmy szansę pooglądać sobie dodatkowo śliczną brukselską architekturę i błękitną flagę z dwunastoma tańczącymi gwiazdami, ach! - ale potem jakby obsiadły mnie mniej radosne myśli... Natura ludzka jednak jest ułomna! Przynajmniej dopóki Unia z tym czegoś nie zrobi. Nie potrafi się długo niczym cieszyć, żeby zaraz się nie pojawiły różne refleksje i takie tam. Na szczęście zawsze mogę sobie puścić na cały głos "Odę do Radości"!

Że późno? Że sąsiedzi zaczną się wściekać? A niech spróbują! Niech spróbują powiedzieć panu policjantowi, że mają coś przeciw temu, by ich sąsiad słuchał sobie dla rozweselenia unijnego hymnu! I tym, jak się to mówi, optymistycznym akcentem, żegnam się z Szan. Państwem.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, czerwca 26, 2008

Pocałunek śmierci i szczerbata rewolucja

Przyszło mi do głowy parę pomysłów na antykomusze obrazki. Zatrudniłem do ich wykonania wirtualną znajomą... Co było o tyle zabawne, że ta znajoma to dość typowa śląska komucha (choć nie folskdojcz, bo tego bym nie strawił), więc było to coś w rodzaju gwałtu. Muszę jednak szybko dodać, że ta pani to przemiła kobieta, więc ją od lat traktuję jako urocze choć niedorozwinięte dziecko i jakoś to się kręci.

Może nieco przekombinowała z ozdobnikami, starając się przede wszystkim dać obu tym zdjęciom podobny format, ale to kwestia dyskusji. W każdym razie zarówno te gotowe obrazki, jak i ich elementy składowe i sam pomysł, są do wykorzystania. Na pewno można to zrobić bardziej profesjonalnie niż moja znajoma w pięć minut, i będzie mniej odwracało uwagę od istoty sprawy. Choć może to ma akurat swój wdzięk takie jak jest? Gdyby ktoś zrobił z tego coś o wiele lepszego, byłbym zainteresowany - zarówno ujrzeniem, jak i ew. wykorzystaniem. No i dodam, że formalnie to co tu jest to własność intelektualna TtT (bo znajoma to tylko tzw. murzyn i żadnych praw z definicji nie ma).

No i może powiem, że dobrze by było zbierać pomysły na różne takie obrazki, i nie tylko, nie każdy bowiem kto ma pomysły, akurat się zajmuje wirtualnymi malowankami, zaś odwrotnie też nie zawsze jest tak jak byśmy chcieli. W razie czego proszę wpisywać pomysły w komentarze na bym blogu, może dotrą do tego graficy i inni potencjalni wykonawcy. I coś się zacznie wreszcie kręcić, o co nam wszystkim przecież tak bardzo chodzi. A teraz pozostawiam Państwa z naszymi drogimi ałtorytetami i bohaterami walki rewolucyjnej...













triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.