Gdzieś tak od średniego Gierka po sławny rok orwellowski (kiedy to opuściłem PRL, naiwnie łudząc się, że na zawsze) byłem szczęśliwym posiadaczem i szczęśliwym użytkownikiem kolorowego telewizora marki Rubin. W tamtych czasach było to swego rodzaju konsumpcyjny rarytas, choć oczywiście nie ja jeden dostąpiłem tego szczęścia - pomijając już nomenklaturę, ubeków i dysydentów, taki wspaniały telewizor miał też, z tego co pamiętam, także Jarecki. Wspominał o tym parę razy w sieci.
Telewizor ów był produkcji rosyjskiej. Czy raczej należałoby chyba rzec "radzieckiej". I miał większość cech, które z owym pochodzeniem można kojarzyć. Był więc ogromny (nie tyle przekątną swego ekranu jednak), a wyglądał solidnie - wprost emanował mieszczańską solidność i swego rodzaju, pokrętną nieco, elegancję. Zdziwił się ktoś? No to wyjaśniam, że były to w końcu czasy Leonida Breżniewa (i jego odżywianych kroplówką następców), a nie obłoków w spodniach, noży Kolesowa, i Miczurina,. Czy choćby zrzucanej na spadochronach amerykańskiej stonki zakażonej Coca-Colą.
Ten mój telewizor miał jedną charakterystyczną cechę... No i właśnie, tutaj dochodzimy do ciekawego zagadnienia o znacznie ogólniejszym charakterze... Naprawdę nie wiem bowiem, czy ta jego cecha była całkiem unikalna i na miliony innych telewizorów Rubin żaden inny jej nie miał... Czy też miał ją każdy... Albo może prawda leży gdzieś pośrodku i ową cechę posiadał co któryś egzemplarz owego cudu socjalistycznej techniki.
Naprawdę nie wiem! Spyta ktoś: "a co tu jest takiego o znacznie ogólniejszym charakterze?" Chodzi mi mianowicie o to, że, gdybym był kataryną czy Ściosem (i mimo tego pisywał takie głupotki o swoich dawnych telewizorach, a nie... wiadomo), no to bym odpowiedź na owo pytanie z pewnością znalazł. Gdybym był blogerem pomniejszego nieco płazu... (A kim ja właściwie jestem?) Gdybym był w każdym razie solidnym i się szanującym blogerem, to też bym poczuł się do rozwiązania tej zagadki.
(Wszyscy już chyba zapomnieli, że ja jeszcze w ogóle nie powiedział JAKA to była ta niezwykła cecha mojego Rubina, prawda? Powiem, ale we właściwym czasie. Na razie buduję napięcie.)
Więc na marginesie, tytułem dygresji, powiem, że gdyby co lepsi rodzimi blogerzy mieli dostęp do usług pań researcherek - co, jak pamiętam z Wańkowicza (którego córka zresztą taką researcherką była) stanowi standard w amerykańskim dziennikarstwie - to ja miałbym odpowiedzi na wszelkie tego rodzaju pytania, podawałbym zawsze dokładne informacje, precyzyjne cytaty... I w ogóle tzw. "dziennikarstwo" nie miałoby już absolutnie ŻADNEGO startu do co lepszych blogerów!
Dodajmy do tego korzyści z dziennikarskiej legitymacji, opłacany czas za obmyślanie i pisanie tekstów, ochronę ew. informatorów... Nie dziw, że establiszmęt tak się blogów boi! A z nim sami nasi (?) tzw. "dziennikarze", którzy by sobie w normalniejszej sytuacji musieli poszukać nowej, i to raczej nieskomplikowanej, fizycznej, pracy.
No dobra, była dygresja, teraz mówię co to była za cecha. Otóż tego telewizora po prostu nie dało się do końca ściszyć. Zapewne przeciętnego - a w każdym razie na tyle uprzywilejowanego, by mieć takie cudo w salonie - obywatela PRL (nie mówiąc już o obywatelu ZSRR) to specjalnie nie martwiło, ale mnie tak.
Ów obywatel nie po to oglądał Gierka czy Breżniewa, żeby nie pragnąć usłyszeć co oni mają mu do zakomunikowania, ja jednak, któremu Rubin służył głównie do wypatrywania cycków w codziennych odcinkach enerdowskich seriali dla młodzieży, miałem spore zastrzeżenia. Nie na tyle wprawdzie, by akurat to przesądziło o mym niechętnym stosunku do PRL'u i całej tej reszty, bo ta przypadłość przypadła na mnie znacznie wcześniej, ale szczerze mnie to wnerwiało.
Ścios ze mnie naprawdę żaden, ani kataryna (mówię to ze skruchą i bez cienia ironii), bo z jednej strony cholernie mnie intrygowała kwestia, czy naprawdę każdy Rubin nie daje sobie do końca zamknąć mordy, z drugiej zaś nigdy jakoś nie zadałem sobie trudu poszukania odpowiedzi na to nabrzmiałe (żeby użyć języka z owej epoki, a może tylko podobnego?) pytanie.
Wyobrażałem sobie w każdym razie, że tak właśnie jest - że faktycznie wszystkie egzemplarze telewizorów Rubin, albo znaczna część, ma tę ciekawą cechę i ŻE NA TYM WŁAŚNIE OPIERA SIĘ CZĘŚCIOWO WŁADZA KOMUCHÓW W PÓŹNYM ZSRR! Były to bowiem, o czym młodzi mogą już nie wiedzieć, czasy dość śmieszne i sklerotyczne, kiedy sklerotycy rządzili na Kremlu, a wszystko trzymało się tylko na ślinę i dzięki amerykańskiemu zbożu... Albo tak nam się przynajmniej - "nam", czyli nielicznym, jak zawsze, inteligentnym antykomunistom - wtedy wydawało.
Łączyłem sobie w umyśle sprawę tych niemilknących Rubinów z inną sprawą o nieco podobnym charakterze... O której kiedyś opowiadał mi brat, który też chyba słyszał o tym od kogoś, a sam nie doświadczył... I ja tego też nie sprawdził... Żadna ze mnie kataryna! (Dajcie mi ludzie ze dwie porządne researcherki, mogą być ładne, a pokażę światu jak powinna wyglądać PUBLICYSTYKA!)
Otóż brat kiedyś mi opowiadał, że na głębokiej sowieckiej prowincji rury kanalizacyjne są tak cienkie, że aż strach... Po co? A po to mianowicie, żeby lud nie wrzucał tam papieru toaletowego, zamiast, jak przystało na światłych obywateli Ojczyzny Proletariatu, palić nimi w piecach. Chodzi, jak nietrudno się domyśleć, o ZUŻYTY papier toaletowy - inaczej tego po prostu nie da się zrozumieć.
No i ja sobie ten późny socjalizm realny tak właśnie mentalnie widziałem przez te telewizory, co to nie sposób im zamknąć gęby, a one sączą propagandę, oraz te cienkie rury, żeby się zużyty papier toaletowy, broń Boże (?), nie zmarnował... Niewykluczone zresztą, że w jakimś instytucie dokonano stosowne badania, i wyszło im, że ten zużyty papier pali się o niebo (?) lepiej od takiego prosto z rolki. I ktoś za to dostał doktorat, albo inną habilitację.
Dlaczego ja o tym teraz piszę? Po pierwsze dlatego, że jak zacząłem filozofować, to mi tu masa ludzi podniosła krzyk, że przecież nie ma takiego problemu, któremu by pokropienie wodą święconą i odmówienie setki zdrowasiek nie zaradziło. Mógłbym na to, że jakoś na TW Filozofa nie zaradziło, oraz na sporą ilość innych rzeczy, ale że to są przyjaciele, więc nie chcę się z nimi naparzać... Więc na razie, szukając łagodnych i oględnych argumentów, postanowiłem napisać biężączkę.
"Jaką biężączkę", wykrzyknie ktoś, "skoro chodzi czasy sprzed ponad ćwierć wieku?!" Spokojnie, będzie nawiązanie!
Otóż od paru lat dostawałem pocztą email biuletyn tygodnika "Wprost". Nie żebym tam masę czytał, ale kiedyś w przypływie blogerskiego poczucia obowiązku na to się zapisałem, oni mi przysyłali, a ja czasem rzucił okiem, a nawet parę razy jakoś to wykorzystał. Jednak ostatnio - a konkretnie w same moje urodziny, czyli 25 maja - szefem "Wprost" został niejaki Lis... Tak TEN Lis! No i ja postanowiłem się z tego interesu wypisać.
Klikam Ci ja od tego czasu na linki, które dają u dołu tych biuletynów, zaznaczam krzyżyki na stronie, potwierdzam, że nie chcę już otrzymywać... Pokazuje się stronka z wyrazem żalu, że mnie tracą... Mam jeszcze potwierdzić, klikając na linek w emailu, że naprawdę chcę, by mnie stracili... Żaden taki email jednak nie przychodzi - przychodzą za to kolejne emailowe biuletyny "Wprost".
Żeby to tylko było klikanie! Skontaktowałem się z ich redakcją. Kierownik sprzedaży, czy ktoś taki (mam te maile jak coś, można sprawdzić, ale teraz mi się nie chce) przekonywał mnie, emailem, że oni teraz zaczynają wszystko od nowa, będą "kolorowi i otwarci" (czy jakoś podobnie)... Oczywiście mnie nie przekonał, napisałem, że naprawdę dziękuję za tę kolorowość, ale szmaty Lisa nie zamierzam czytać. Nadal oczywiście przysyłają. Rzuciłem zresztą parę razy okiem na tę ich kolorowość i otwarcie na świat... Oczywiście absolutna platformiana ochyda.
To było jakiś czas temu. Od tego czasu jeszcze dwa razy pisałem do nich, żeby się ode mnie łaskawie odwalili, klikałem na linki... Odsyłałem im nawet te ich maile, co wielu serwerom dałoby ostro w kość, ale oni widać na sprzęcie nie oszczędzają i jak woda po gęsi.
Nie da się po prostu zrezygnować z odbierania wirtualnej wersji tygodnika "Wprost"! Nie da się dzisiaj zrezygnować z codziennego poznawania poglądów pana Lisa! Przynajmniej takie się czyni wysiłki, bo jeszcze na razie oni mnie do czytania zmusić nie potrafią. No ale czy telewizor Rubin ktoś MUSIAŁ oglądać? I czy nie mógł sobie na przykład zatkać uszu watą? Czy ktoś MUSIAŁ korzystać z tych cienkich rur - nawet jeśli żył na północnej Syberii, gdzie inne były tylko w daczach prominentów i siedzibach Komitetów?
Mógł sobie przecież iść za stodołę, prawda? Co z tego, że minus czterdzieści? I niech do nikogo potem nie ma pretensji, że rodzina płacze z zimna, bo wysokooktanowego opału brak... Z TEGO właśnie, moi państwo, mógł się wziąć Pawka Morozow! A jeśli się akurat nie wziął, no to wezmą się jego liczni następcy. I o to przecież chodzi - żeby zniszczyć wraże siły kontrrewolucji!
Co inteligentniejszemu czytelnikowi (jeśli oczywiście jeszcze nie zasnął) powinien się już związek pomiędzy tymi trzema rzeczami: rurami, telewizorem Rubin, oraz tym, że tygodnik "Wprost", mając certyfikat słuszności i odpowiedniego Naczelnego... A, przy okazji, to ja im przedwczoraj zagroziłem zgłoszeniem tego ich spamowania do odpowiednich urzędów... Drobny problem, że moje poszukiwania w sieci, jakie to odpowiednie urzędy miałyby się, z urzędu, tym zająć, nie dały większych wyników. A więc się, skurwiele, zabezpieczyli na wszystkie strony. (Co innego by z pewnością było, gdybym to na przykład JA spamował Lisa!)
Nawiązując (przepiękną klamrą!) do naszego tytułu, powiem, że poziom niemilknącego telewizora Rubin z ponurego (jak mówią) okresu Breżniewa i Gierka już żeśmy osiągnęli - dzięki stachanowskiej pracy dzielnej załogi tygodnika Wprost na niwie szerzenia właściwych poglądów - a teraz należy się chyba spodziewać tych cienkich rur i wszystkiego, co się z tym wiąże. Tyle, że chyba palić będziemy co najwyżej w takich żelaznych kozach, jak dzielni wojacy Jaruzelskiego swego czasu, bo w niewielu mieszkaniach są dziś porządne piece i wątpię, by je nam tak szybko wybudowano. Nie przez pięćset dni w każdym razie.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Na spamerów ponoć działa wystawienie rachunku na kilkaset zł za "usunięcie niechcianej korespondencji" i kategoryczne żądanie zapłaty.
OdpowiedzUsuńNa WP już straszą 10-milionowym popraciem dla Palikota, dopiero po wczytaniu się w prop-agit można się dowiedzieć, że na razie apel lubelskiego koryfeusza odnowy moralnej podpisało ledwie 55 osób, ale do lemingów poszedł sygnał: jest ich 10 x 10 do szóstej potęgi.
OdpowiedzUsuńJa to mail na gmailu to daj regułę ,że to co od nich przychodzi to spam - i zapomnisz ;)
OdpowiedzUsuń@ Struś Pędziwiatr
OdpowiedzUsuńPrzecież problem nie jest w tym, że to mi tak potwornie szkodzi, tylko w tym, że oni na mnie w ten sposób zarabiają!
Dochody takiego szmatławca wyciśnięte od reklamodawców zależą od ilości czytelników i prenumeratorów, a ja liczę się jako swego rodzaju prenumerator. I całkiem mi to nie pasuje.
Pzdrwm
@ Tygrys
OdpowiedzUsuńNo proszę! Co za socjopatyczna osobowość! Kolorowa otwartość redaktorka Liska be, kolorowa otwartość (przynajmniej w obszarze dźwięku)radzieckiego „Rubina” też be, że o wąskiej (co prawda tylko kanalizacyjnej) ale za to jakże ekologicznej rurze, już nie wspomnę!
Wszak lewactwo oświeconych mediów w zmierzchającej C to przecież reguła - taki „aksjomat” wymuszony masową hodowlą wielkomiejskiego fellacha. Bo fellach, czy może tak bliżej współczesnej nomenklaturze leming, wszak nie „żyje” (wbrew radosnym, kolorowym i jakże szalenie otwartym zapewnieniom redaktorka Liska), tylko jest poddawany intensywnej hodowli (z resztą z samym kolorowo otwartym redachtorkiem na czele). Jedyna pociecha, że od pewnego etapu to mamy tu do czynienia już tylko z chowem wsobnym tych bydlątek...
@ Wsie w mieście
OdpowiedzUsuńJak Wam się podoba deklaracja ŁŁ o zakończeniu polityki i konieczności wojny totalnej z mafią
http://antydziad.salon24.pl/ ?
Anonimowy,
OdpowiedzUsuńcałkiem całkiem, tylko nie ma komu (i jak) się bić. Podejrzewam, że kilkanaście wypadków samochodowych z udziałem prominentnych razwiedczyków zdezorganizowałoby przeciwnika i umożliwiłoby jego dobicie (na stalinowskiej zasadzie "zabij jednego by sterroryzować tysiąc"). Nie widzę w Polsce siły zdolnej do zbawiennego wykorzystania katastrofalnego stanu dróg, ani w ogóle mającej taką wolę, także pewnie będziemy płynąć z prądem, co najwyżej trochę wierzgając.
@ Anonimowy
OdpowiedzUsuń"(...)Cóż to czytasz, mości książę? Słowa, słowa, słowa.(...)"
W przeciwieństwie do ŁŁ komentujący na tym blogu niemowlęctwo to mieli już dawno za sobą:
"(...)* Przez te pierwsze 2-3 dni, żyłem tak jak wielu czytających w głębokim przekonaniu, że ot zdarzył się bardzo tragiczny wypadek. Dziś traktuję ten okres niczym niemowlęcy (...)"
@ tj
OdpowiedzUsuńMyślisz że w latach 44-55, to żaden w łeb nie dostał? A może myślisz również, że kiedykolwiek brakowało im kandydatów?
Nie znam dzisiejszego pokolenia w tej branży, ale poprzedników nieźle - nie są to bohaterowie moich snów, lecz uwierz mi, terroryzowanie strachem to dobre jest - ale na leminga.
Nie widzę innej drogi, jak uchwycenie władzy w drodze "demokratycznej procedury" i wykorzystanie całej potęgi państwa (bez oglądania się na lament, krew i łzy przeciwnika )do jej umocnienia - reszta to tęczowe pierdolety.
Toć ja nie myślę, że wsi-oki by się przestraszyły. Myślę, że hordy ich klientów, od Żakowskich i Lisów począwszy a na geszefciarzach ustawiających przetargi na poziomie powiatu skończywszy, nieco by zwątpiły.
OdpowiedzUsuńŻeby dopuścić do uchwycenia władzy przez obóz niepodległościowy w demokratyczny sposób razwiedczycy musiliby być dupami ostatnimi. Mając w garści media, uczelnie, sądy - a pod tym względem mają sytuację doskonałą - to oni decydują o wyniku wyborów. Jasne, że nie co do procenta, ale w wystarczającym stopniu. Przez ostatnie 20 lat różnie bywało, ale dawali radę. Po tym, jak siły okołokaczyńskie próbowały ich orżnąć w latach 2005-2007 (miał być PO-PiS przecież) nie nabiorą się znów na ten sam numer.
@ tj
OdpowiedzUsuńJak nie tędy to którędy? O tzw "masowych ruchach społecznych" to raczej możemy na dłużej zapomnieć . (No chyba że kreatywni księgowi ryżego całkiem odfruną w jakieś "greckie rejony" i klęknie tu już całkiem wszystko.)
Ja bym tak bardzo nie nie "doceniał" demokracji to raz, a rozpadające się (ale za to mające fantastyczne wyniki w zdawaniu przeróżnych egzaminów) państwo nie może mieć sprawnych organów - z definicji, zawsze znajdzie się jakiś przyczółek...
"Masowe ruchy społeczne" dla nowoczesnego państwa nie stanowią żadnego zagrożenia, moim zdaniem. W XVIII wieku tłum mógł pobić królewską piechotę, bo jaką broń miała ta piechota? Dzisiaj jest broń maszynowa i garstka żołnierzy da sobie radę z całym morzem niezadowolonych, a przy dzisiejszych środkach łączności i transportu w razie np. strajku generalnego to strajkujący zostaną odcięci i im zabraknie wody i żarcia, a nie państwu. Nawet nie słynąca ze zorganizowania Grecja trzyma się mimo strajków i zamieszek.
OdpowiedzUsuńPolskie państwo jest dalekie od rozpadnięcia się (greckie zresztą też). Tu, myślę, kluczowym jest to, że dźwignie sprawowania demokratycznej władzy, czyli media, nie są państwowe. Czyli odjechanie z narracją przekłada się na konkretne pieniądze, jest element rynkowy, który daje informację zwrotną, której tak rozpaczliwie brakowało telewizji jaruzelskiej. Tak można sprawować władzę w nieskończoność, mając kilka alternatyw będących jednak bezpiecznymi co do fundamentów (jak CDU i SPD) na wypadek gdyby trzeba było dać lemingom "change". Od powojnia tak działają "demokracje zachodnie", tak działa też (choć bez "change" w razie czego) obecna demokracja putinowska. Myślę, że system jest szczelny - i musi być, bo to przecież być albo nie być dla razwiedki.
@ tj
OdpowiedzUsuńTrudno Ci nie przyznać racji! A gdy szukałem słabych punktów w Twojej argumentacji - doznałem drobnego "oświecenia" w kwestii rzeczywistych przyczyn zlikwidowania poboru w Polsce, teraz przecież to "nasze", pożal się, Boże Wojsko Polskie niczym się nie różni od milicji!
Jednak myślę, że Polska z pośród sierot posowieciarskich i tak ma ciągle najliczniejsze środowisko pronarodowe z krzywą, garbatą, ułomną, ale jednak jakąś tam, reprezentacją parlamentarną.
Nikt za darmo władzy nie odda, to fakt. A czas działa na niekorzyść z coraz większą szybkością... Kombinujmy więc - Co robić?
@ tj
OdpowiedzUsuńO tym, że masowe ruchy społeczne nie zagrożą państwu dysponującemu karabinami maszynowymi i telegrafem pisał już Fryderyk Engels.
Mimo to Engels nie stracił wiary w zwycięstwo rewolucji - uznał po prostu, że nadejdzie taka chwila gdy większość żołnierzy i policjantów stanie się po stronie kadrowej partii rewolucyjnej i zmiana ustroju dokona się "bezkrwawo".
Poniekąd tak się właśnie stało w 1917.
O tym Engelsie to nie wiedziałem. Ale jak toporna była wtedy broń! Doszły jeszcze czołgi, transportery opancerzone...
OdpowiedzUsuńAle dziś, gdy mamy autostrady, utwardzone drogi i masową motoryzację nie przejdzie też taki numer jak np. strajk kolejarzy z 1917...
@ tj
OdpowiedzUsuńA skoro nie przejdzie, to trzeba kombinować z zupełnie innej strony. Engels słusznie zauważył, że "uzbrojony" w kije, łomy, stare strzelby i obietnice swoich przywódców proletariat nie ma najmniejszych szans w zbrojnej konfrontacji z jako tako uzbrojonym i wyszkolonym wojskiem z przełomu XIX i XX wieku. Zamiast więc wzywać do beznadziejnego powstania postawił na propagandę wśród szwejów i gliniarzy oraz na infiltrację sztabowców przez rewolucjonistów. Z chwilą gdy policjanci i żołnierze uznali się za "chłopów i robotników w mundurach", a starzy wyjadacze ze służb specjalnych uznali Żelaznego Feliksa za znacznie lepszego "cywilnego zwierzchnika" niż "pomazaniec boży" Mikołajek (że o leszczykach z partyj kadetów i eserów nie wspomnę) droga do dyktatury proletariatu stanęła otworem.
Infiltracja wojska to raczej standardowa procedura przygotowywania zamachu stanu, z tym że: 1. kontrrazwiedka po to jest, by się takiej infiltracji przeciwstawiać, 2. samo wojsko czasami do sukcesu nie wystarczy, jak np. we Francji w 1961. W Polsce, gdzie wojsko (jeśli nie liczyć służb) niewiele znaczy, pewnie nie wystarczy.
OdpowiedzUsuńNo, ci eserzy to nie takie leszczyki, prawie udał się im zamach stanu...