Pokazywanie postów oznaczonych etykietą psychologia podlotka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą psychologia podlotka. Pokaż wszystkie posty

sobota, października 01, 2016

Seriale niszczą Polskę!

Odaliska

Niejedno można w telewizji znieść, jeśli człowiek umie brzdąkać na gitarze. Albo czymś. Lub, powiedzmy, jeśli lubi położyć bosą stopę na nagiej piersi niewolnicy i akurat ma takie pod ręką. (Niejednego zapewne zmartwię, ale sama stopa nie wystarczy.) W tym akurat przypadku chodziło o gitarę. Przez "niejedno", nie mam oczywiście na myśli nudnego bicia piany w wykonaniu "naszych", żeby już nie wspomnieć "nienaszych", martyrologii, "filmów dla prawdziwych mężczyzn" (pościgi samochodowe, strzelaniny, chude agresywne laski), babskiego porno, czy babskiego MMA...

Te rzeczy oczywiście nie, ale zwykła, powiedzmy, komedia, czy coś takiego da się wytrzymać. Szczególnie jeśli poprosi kobieta. Żebyśmy wytrzymali. Obejrzeli znaczy. (Nie wiem jak tam dzisiaj jest z młodymi, podobno z tym ich testosteronem istna tragedia, ale jeśli by ktoś np. chciał mieć szczęśliwy i zgodny wirtualny harem, z którym by zdalnie rozstrzygał różne nabrzmiałe problemy i wymierzał sprawiedliwość widzialnemu światu, to taki ktoś powinien starać się spełnić sporą część pragnień tych swoich ulubionych, a tak mu oddanych, kobiet. Szczególnie tych, o których one same nie mają pojęcia. I takie rzeczy. Szczegóły może kiedyś, szczególnie, jeśli zaczniecie chóralnie prosić.)

No więc znajoma poprosiła mnie, żebym obejrzał polską komedię pod tytułem "Wkręceni", a ja się zgodziłem. Przygotowałem gitarę... Nie, wygłupiam się, ona zawsze czeka przy telewizyjnym fotelu, takoż i banjo, tylko elektroniczny stroiciel gdzieś mi zniknął. Odpowiedniej niewolnicy akurat pod ręką nie miałem, więc rytm musiałem wybijać o podłogę, ale za to nie było konieczne zdejmowanie skarpetki, a to też plus.

No i obejrzałem ci ja ten film. Jakie wnioski, jakie refleksje? Po pierwsze, w części dzięki gitarze i Siboneyowi, pięknemu jak tropikalne karaibskie marzenie, nie tylko dotrwałem do końca, ale nawet było to dość przyjemne przeżycie. (Poza dręczeniem gitary udało mi się jeszcze podczas tego seansu wykonać nieco ćwiczeń izometrycznych, które ostatnio stały się jedną z mych tkliwych pasji, i nie bez powodu, ach!)

Niezłe, albo nawet całkiem dobre, aktorstwo, choć miejscami mocno przeszarżowane ("komedia panie, komedia!"). Trzy główne postacie. Jeden aktor znany mi z reklam, nie żebym dobrowolnie chciał je oglądać, bo poza Małym Głodem i paroma arcydziełami, głównie z podpaskowej niszy, reklamy mnie nie kręcą. Ten miał rólkę dość nijaką, ale na koniec się zakochał i to zapewne dla normalnych kinomanów było super.

Drugi, drobny blondynek, był za kretyna. Jak to w komedii. Trzeci i najbardziej cwany, pyskaty i chyba także najbardziej nasz, to był młody, jak się potem dowiedziałem, Opania. To nazwisko mi się już obiło o uszy. Przystojny, z imponującą fryzurą (coś nie tak z testosteronem?), choć lekko nalany. Na twarzy znaczy.

Dla mnie byłby idealny do roli Dyzmy, bo Wilhelmi mi się z tą postacią wcale nie kojarzy. Nie żebym oglądał ten film - czytałem dwa razy książkę i to mi wystarczy. Wilhelmi to zdaje się był super aktor, ale z tą jego twarzą lumpa, to nie jest to, co ja widzę w Dyzmie. Jakby nie było mandoliniście. Nie mógł więc wyglądać jak Wilhemi, z całym doń szacunkiem. (A swoją drogą, jak oni sobie radzili bez elektronicznych stroicieli z tymi ośmioma strunami?!)

Kobiety też były, jakoż i różne drugoplanowe postacie. Kobiety przeszarżowane na maksa, schematyczne i w ogóle, choć pani domu pragnąca się od pierwszego wejrzenia puścić z przybyłym bezrobotnym, branym za niemieckiego mega-inwestora, była zabawna. Konwencjonalna jak cholera, ale zabawna i w jakiś tam demokratyczny sposób drapieżna. (W sensie drapieżnego zarysowania postaci, ale zresztą w innych znaczeniach też.)

Bardzo ładne widoki Zamościa. (Dziwnie pusty jednak ten ich rynek.) "Życiowe", z założenia w każdym razie, dialogi, i parę całkiem niezłych dowcipów na temat Unii, Naszych Przyjaciół Zza Zachodniej Granicy. (Nie mówimy tu o serbo-łużyczanach, choć ja bym akurat chciał.) Drugoplanowe postacie bardzo już schematyczne, nie tylko kobiety. Cała historia wzięta żywcem z setek, jeśli nie tysięcy, różnych filmów czego tam, czyli "Kapitan z Köpenick", czy jeszcze chyba wcześniej, "Martwe dusze". Z pewnością jednak Plautus z Terncjuszem też ten motyw wykorzystywali.

Czyli przyjeżdża jakiś byle kto gdzieś, a tam biorą go za bógwico i odpowiednio do tego traktują. No więc doszliśmy do scenariusza, stwierdzając, że sam pomysł nie był oryginalny, mówiąc bardzo już łagodnie, i choć został dość radykalnie, w założeniu przynajmniej, zaktualizowany, to jednak cały czas miało się to subtelne wrażenie mocno odgrzewanego kotleta.

Dalej, jeśli chodzi o scenariusz, który był absolutnie najsłabszym elementem tego filmu - w istocie niezwykle wprost słabym - było już tylko gorzej. Odgrzewany motyw główny da się przeżyć, a w mistrzowskim wykonaniu potrafi nawet stanowić zaletę, vide różne dowcipne parafrazy, choćby te Mela Brooksa (rodem z Warszawy, by the way), żeby daleko nie szukać, bo i żaden ze mnie znawca kina. Jadnak, poza niezłymi dowcipami i (zapewne) znośnymi, w dolnej granicy chyba jednak, dialogami, było fatalnie.

Nie dość że sytuacje niezwykle wprost banalne i tylko dlatego nieprzewidywalne, że nikt takiego przewidywalnego banału nie mógł przewidzieć... Może przesadziłem - ja w każdym razie bym nie mógł, choć za wychowanego na serialach konesera sztuki filmowej nie mogę ręczyć. Szczególnie, jak to bywa, rozwiązanie okazało się słabe i naciągane, bo, jak każdy wie, pierwszy akt sztuki potrafi napisać każdy, a dopiero potem zaczyna się prawdziwe pisarstwo. To faktycznie dość prawdziwe stwierdzenie, bo wystarczy wymyślić jakichś ludzi, jakąś sytuację, i pozwolić tym ludziom gadać, albo czasem nawet i działać... Tylko co potem!? Co potem!?

I tu, niestety, prawda ta okazała się dla twórców zgubna. Co do nieprawdopodobnych wprost idiotyzmów scenariusza, to najpierw uderzyła mnie taka rzecz (faktycznie nie dla każdego konesera kina i balonów chyba oczywista), że oto do ratusza w Zamościu nasz dzielny zakochany przywiązał balon, w którym się zaraz miało skończyć paliwo, bo to był balon w stylu pana Montgolfier, więc panika i w ogóle. Tylko jak on ten balon, duży, lecący sobie w łatwy do zauważenia sposób i z założenia niesterowny, zdołał on tam niepostrzeżenie podprowadzić i przywiązać?

No dobra, akurat do mnie doszło, dlaczego ten rynek widziany z lotu ptaka był taki dziwnie pusty. Jeśli był taki pusty w dzień, to co dopiero w nocy! Więc faktycznie, w tym specyficznym świecie to się dało jakoś zrobić. Jednak najniesamowitszym idiotyzmem filmu było to, że szwarcharakter, który podmienił naszym bohaterom milionową łapówkę na wydrukowane własnoręcznie pieniądze...

Ucieka i najpierw cieszy się tą swoją pełną gotówki teczuszką, co jest dość zrozumiałe, tym bardziej, że jedzie super bryką, co niektórych podnieca bardziej niż gitara czy niewolnicza pierś, a potem gdzieś tam na chwilę wstępuje, do banku chyba - jakże logicznie! - pozostawiając tę teczkę z milionem w niezamkniętym najnowszym BMW (poznałem po napisie, że to było BMW, bo inaczej bym nie miał jak), no i oczywiście w pięć sekund jakiś złodziejaszek mu to kradnie. Zbrodnia nie popłaca, kochane prole, idźcie pracować - taki musi z tego być morał. (A na deser serial.)

Nie tak to wyglądało w genialnej, choć przecie prlowskiej, komedii "Gangsterzy i filantropi"! Czyli jeszcze jednej wariacji na odwieczny temat kapitana z K., tylko że naprawdę znakomitej. Tam zarówno samo zawiązanie tematu, jak i jego rozwiązanie, były błyskotliwe. Nie to co tutaj.

A tak przy okazji, skorośmy przy scenariuszu, to już nie będziemy nawet omawiać nie-do-wyobrażenia zawiązania tej cudownej, jak się pod koniec szczęśliwie okazało, miłości nie wspomnę, bo to by się nie dało wyjaśnić krótko i bez liźnięcia co najmniej Propedeutyki Psychologii Podlotka. Może współczesny młodzian wierzy w taką wersję kobiecej psychologii, ale stary wróbel jak ja nie. (Fakt, że wróble nie oglądają seriali i niewiele rodzimych komedii.)

W sumie, jeśli robi się w tenkraju filmy na podstawie tak beznadziejnych scenariuszy, to musi działa tu - świecka, cywilna zapewne, choć i na to nie ma gwarancji - wersja Resortowych Dzieci. Czyli że komuch miał swoich artystów, którzy byli sprzedajne świnie, ale jednak część z nich to były niebylejakie remiechy. Ich natomiast potomstwo to już przeważnie dno (oczywiście są wyjątki, a mówię tu tylko o SCENARIUSZU tego filmu).

Co drugi "prawicowy bloger" w tenkraju (bez cudzysłowu się nie da, ale chyba się rozumiemy), po parodniowym kursie, napisałby znacznie lepszy scenariusz. Po prostu! Więc to, że nie pisze, a pisze ktoś, kto potrafi wyprodukować tak nieprawdopodobną chałę, świadczy o tenkraju więcej, niż całe masy tego, co nam w "naszych" mediach stręczą. Scenariusz zaś wydaje mi się najważniejszą w istocie częścią filmu, i to nie tylko ja tak sądzę, bo słyszałem ostatnio wielkiego zagranicznego znawcę, który tak właśnie twierdził.

I mimo to, mimo że to kosztuje i przynosi miliony, zajmują się tym w tenkraju ludzie, którzy pewnie na codzienny chleb zarabiają pisaniem scenariuszy do tasiemcowych seriali, którymi się pono lud pasjonuje, i które bez cienia wątpliwości zarówno mają służyć do urabiania tego ludu na lubianą przez niektórych, tzw. "elity", modłę, jak i świetnie się w tym z pewnością sprawdzają. Przerabiając zwykłego prola, w sumie wciąż jakoś tam zdrowego, na leminga.

To, że mamy podobno dobrych aktorów, nie jest zapewne złą rzeczą - lepsze dobre cokolwiek, niż złe - ale też, jak to zauważył jakiś publicysta w mrocznych czasach PRLu (niewykluczone że Urban nawet, ale w czasach prze-rzecznikowskich, kiedy dawał się strawić, poza oczywiście wyglądem, który wiele tłumaczy) -  ale też powtarzanie cudzych kwestii i udawanie różnych emocji to nie jest ani męska sprawa, ani bardzo mądra, więc to raczej świadczy o naszej, jak twierdził ten ktoś, i moim zdaniem nie bez racji, niedojrzałości. Intelektualnej i emocjonalnej, jako... Jako no - Polaków, żeby nie komplikować z "narodem" czy "społeczeństwem".

A film to w tenkraju (w mrocznym PRLu było jednak z tym znacznie lepiej), to po prostu zbieranina różnych przecudnych rzeczy, bez większego ze sobą związku: dowcipasy, choćby nienajgorsze i w sumie słuszne; widoczki zabytkowego miasta; dialogi "prosto z życia" (nie do końca mnie jednak przekonujące); trochę ślunskiego akcentu (lubię dialekty, nie tylko zresztą polskie); niezłe, albo i lepiej, aktorstwo... Natomiast cała historia i połączenie tego wszystkiego w jedną całość - totalna klapa!

Ludzie, chcemy uratować tenkraj, to wymieńcie kadry, nie tylko w sądach, ale także np. wśród scenarzystów! Wsadźcie tam choćby blogerów. Blogerzy na plan! A jeśli ktoś, nawet i bliski mojemu wirtualnemu i intelektualnemu sercu, zechce następnym razem przekonać mnie do obejrzenia w całości zrobionego w III RP filmu - to niech mi dostarczy słodką i uległą cycatkę pod stopę! Albo chociaż niech nastroi mi tę cholerną mandolinę!

triarius

P.S. A jako bonus wymyśliłem właśnie dla was zagadkę: Jak się nazywa scenariusz filmu o bokserach? "Szczenariusz"!

niedziela, października 16, 2011

Kobieta i Koń Który Mówi

Kobiety mają praktycznie taki sam mózg, jak faceci. W każdym razie pod względem samego "sprzętu". Dlaczego tak jest? Za odpowiedź powinna wystarczyć znana anegdotka o Napoleonie, burmistrzu i armatach. (Z drobnym komentarzem dla mniej domyślnych.)

Po prostu "nie było sensu" konstruować dwóch różnych mózgów dla tego samego w końcu gatunku - jako że kobiety i facety rozmnażają się (i ewoluują) jak najbardziej wspólnie, i  W TYM sensie to jest biologiczna jedność. "Zbyt wysokie koszty", w tym także koszty testowania i aktualizacji.

Dla kogo? A dla Mamy Natury oczywiście. Za którą, jeśli komuś zależy, może oczywiście stać Bóg. W końcu, jeśli nie jesteśmy jakimiś fundamentalistami z Pasa Biblijnego, to raczej wypada się zgodzić, że On tak właśnie to zwykł robić.

I nie ma w tym fakcie - że wrócimy do głównego wątku, czyli jednakowości męskich i żeńskich ludzkich mózgów - nic specjalnie smutnego, choćby dlatego, że one i tak mogą bardzo różnie funkcjonować, a to dzięki sprawom od mózgowego hardware'u subtelniejszym, jak np. hormony, nie mówiąc już o samym oprogramowaniu. (Oczywiście różnica średniej wielkości babskiego i męskiego mózgu to sprawa w praktyce bez znaczenia, poza tym, że kobietom jest go łatwiej chłodzić, dzięki czemu nawet te bystre nie muszą koniecznie w tym celu łysieć.)

Mózgi mogą być praktycznie takie same, a jednak ich działanie i, co najważniejsze, jego skutki, są znacząco inne. Poza oczywiście pewną istotną wspólną częścią, w rodzaju: "jak się pali, to uciekać... jak głodny/głodna, to jeść... gdzie by tu znaleźć kogoś, kto by mnie pokochał i w dodatku pomógł spłacać raty za brykę?"

Na poziomie przyczyn, tych bardziej namacalnych, jest to sprawa głównie wspomnianych już hormonów, zaś na poziomie bardziej ze sfery cybernetyki, sprawa priorytetów. Kobieta, ta inteligentna, z pewnością wymyśliłaby to samo, co inteligentny facet - gdyby tego naprawdę pragnęła. W sensie, że gdyby to stanowiło tak samo ważną dla niej, jak dla niego, sprawę, i gdyby... W sumie musiałaby żyć w całkiem tym samym mentalnym świecie, co on, to zaś w sumie wymagałoby, żeby po prostu żyła jak on. Czyli była nim!

Wtedy - zgoda! Nieco mniejszy mózg, przy proporcjonalnie mniejszym całym ciele, nie robiłby tu żadnej istotnej różnicy. Jednak wszystkie te macice, wertykalne uśmiechy, słodkie piersiątka... Te jędrne zadki, wyniosłe, schludne, wręcz stworzone na lubych harców przystań lubą... (Żem się tak rozmarzył Villonem, w przekładzie Boya, któren był świnią, ale przekład genialny.)

Wszystko to wpływa na życie swego nosiciela, w tym przypadku nosicielki. Taka macica na przykład b. radykalnie wpływa na środowisko hormonalne organizmu, o jajnikach (w przeciwieństwie do jajc, które oczywiście też) już nie wspominając.

Baba, kochane ludzie, to, na poziomie biologicznym, całkiem co innego niż facet! Także, jeśli się uzna, że "najważniejszy jest mózg". (Z czym akurat możemy się w tym naszym tu kontekście zgodzić, choć oczywiście nie da się obiektywnie stwierdzić, że np. kręgosłup albo... Co się będziemy! - vagina - są "mniej ważne". Swoją drogą piszę po łacinie, jak jakiś misjonarz wśród dzikich i rozpustnych plemion.)

Z różnic biologicznych wynikają oczywiście różnice społeczne - i odwrotnie, bo tu mamy, jak zresztą w wielu miejscach, piękny przykład sprzężenia zwrotnego. Oczywiście w tę drugą stronę to działa powolutku, ale Mama Natura (czy Ewolucja, choćby ta z Boskiego przyzwolenia, a raczej nakazu) ma czas.

Skoro sobie już (jak mam nadzieję) ustaliliśmy, że kobieta "by mogła" to samo wymyślić... Zresztą, czy przeciętny facet wymyśla jakieś genialne rzeczy, że spytam? Bez przesady! Daleki jestem od głoszenia, że każdy facio to z definicji gigant nawet w takich całkiem męskich sprawach, jak filozofia, rzucanie kamieniami, ciosy bokserskie... (Tych dwóch ostatnich rzeczy kobiety genetycznie nie potrafią, choć niektóre daje się tego nauczyć. Co zresztą akurat nam super pasuje do naszego wywodu.)

Mogłaby - wymyślić to samo znaczy - teoretycznie, ale normalna, zdrowa i niezmanipulowana kobieta po prostu nie chce. A gdyby w jakimś momencie zechciała, to i tak jej to raczej nie wyjdzie, bo ten moment trwa zbyt krótko, więc ona nie ma przygotowania... Itd.

Nic w tym takiego, co by kobietę, "jako taką", miało kompromitować, czynić gorszą. Czy nawet choćby głupszą! Kobiety SĄ przeważnie głupsze - ale w męskim świecie. Który ja akurat (inaczej niż wielki Robert Graves na przykład) uważam za normalny i właściwy. Jednak i w nim kobiety wcale nie muszą być głupie, ani nawet głupsze - po prostu nie musząc zajmować się sprawami nieswojej płci i nie próbując rywalizować z mężczyznami na ich poletkach.

To znaczy - istnieją oczywiście kobiety, które na nich rywalizują i całkiem dobrze im to w dodatku wychodzi. Moje Drogie Przyjaciółki naprawdę nie mają powodu czuć się przez ten mój tekst obrażane! Czy umniejszane. Niektóre kobiety potrafią, a część z nich czyni to nawet z kobiecym wdziękiem, potrafi wnieść w te sprawy kobiecą perspektywę, wyciągnąć wnioski z unikalnie kobiecych doświadczeń. I różne inne tego typu piękne sprawy.

I to jest cenne! Bez żadnych kpin czy przekąsów to stwierdzam. Co nie zmienia faktu (nawet patologicznych przypadków w rodzaju różnych Śród nie licząc), że spora część tego, co kobiety robią na męskich poletkach, mogłaby być albo wcale nie robiona, albo też robiona przez facetów - mniejszym wysiłkiem, naturalniej, z większą zapewne przyjemnością (chyba, że mówimy o przyjemnościach, jakie daje chwilowa ulga w dotkliwej zawiści o penis), a przeważnie i lepiej.

Co więcej, dziwna sprawa, te kobiety, które na tych, w sumie męskich, poletkach radzą sobie tak, że żaden znawca nie byłby skłonny ich stamtąd wyrzucać i zastępować facetami, jakoś często odległe są od feminizmu i owe różnice pomiędzy płciami właśnie podkreślają. Więcej powiem! Część z nich nawet głośno mówi o tym, że kobiety są "głupsze", "mniej twórcze" i tak dalej! W czym może nawet nieco przesadzają.

A w każdym razie nie zawsze wystarczająco wyraźnie szkicują kontekst i nie mówią, że np. istnieją kobiece domeny, gdzie żaden facet nie ma szansy, i to jest o wiele bardziej wyraźna sprawa, niż w przypadku kobiet na męskich poletkach. Zresztą sądzę, że one to przeważnie wszystko wiedzą, tylko te ich teksty są często prowokacyjne, a zresztą w sumie piszą o tych wszystkich cudach ginekologii i macierzyństwa, tylko to jakoś czytelnikom łatwo umyka. (Konkretnie myślę tutaj głównie o tym, co pisze niezrównana panna Magdalena Żuraw, ostatnio także na szalomie. Potem poszukam linka, na razie jestem w boskim szale i piszę.)

Dla mnie kobieta popisująca się (bez jakichś szczególnie negatywnych konotacji!) na typowo męskim poletku, a za takie uważam w sumie niemal wszelkie życie intelektualne czy polityczne (dlatego też np. obecne "prawa" o parytetach na listach widzę jako wyjątkowo obrzydliwe) jest niczym Koń Który Mówi. Jak się ma takiego konia, albo jak się go spotka, człek może się zachwycić - że paczpan koń, a poza tym potrafi jeszcze gadać!

Albo też może to traktować jako, zabawny poniekąd, ale jednak wybryk natury. W końcu od gadania to mamy masę innych istot, konkretnie ludzi, z których faktycznie część mogłaby mówienie zostawić koniom, ale jednak niektórzy mówią z sensem, o jakim koń zapewne nawet nie marzy.

Koń ma masę innych zalet. Koń to chodzenie na czubkach paluszków - bo czymże są jego pęciny i kopyta? Koń to nogi pompujące krew i wspomagające jego, stosunkowo niewielkie, serce. Koń to przepiękny, wspaniale umięśniony zad (w czym przypomina... mniejsza z tym). Koń to wrażliwe usteczka z przerwą między zębami dokładnie taką, jak nam potrzeba (w czym przypomina...). Koń to grzbiet jakby stworzony do siodła, a i na oklep się da, choć raczej nie kłusem (w czym...).

Czy więc gadanie tak wspaniałego stworzenia dodaje mu jakieś naprawdę cenne atrybuty? Nie mam tu pod ręką konia, niestety, ale czy moja obecna kotka, albo którykolwiek z moich, i znajomych, dawnych i nieobecnych kotów, byłby fajniejszy, bardziej godzien szacunku, gdyby gadała/gadał? (Nie da się jednak dziś całkiem uciec od tego urzędniczego żargonu. Smutne!) W każdym razie gdyby gadała/gadała poniżej poziomu kogoś, kogo warto słuchać, nawet jeśli nie jest kotem?

Chyba żeby potrafił ten kot (koniec już tych wygłupów z rodzajami!) nam pokazać świat ze swojej kociej perspektywy. Bez udawania człowieka, bez zgrywy, szczerze do bólu, ale z kocim wdziękiem. Wtedy tak - niech gada! (Ale też nie przez cały czas, bo ja chcę jednak prawdziwego kota, a takie nie gadają.)

Mam wątpliwości, choć to oczywiście nie da się "naukowo" rozstrzygnąć. Co mi zresztą nie przeszkadza, bo Dilthey ze Spenglerem sprawę "naukowości nieścisłej" definitywnie raz na zawsze wyjaśnili. (Tylko wy ludzie o tym wciąż jeszcze nie wiecie.)

Kobieta - ta normalna, zdrowa, nie ogłupiona przez lewiznę i nie przymuszona przez paskudne okoliczności do zostania traktaristką Frosią, czy inną leberalną "superwoman" - to nie facet! Facet - przynajmniej ten zdrowy - nie leming oglądający "Taniec z Gwiazdami" i depilujący sobie różne rzeczy - to nie kobieta! Czy jest w tym coś smutnego? Ja nie dostrzegam!

Arabowie podobno modlą się jakoś tak, że: "Dzieki Ci o Panie, że nie stworzyłeś mnie osłem, wielbłądem, ani kobietą". Mi się ta modlitwa, przyznam, okrutnie podoba. Sam bym się modlił podobnie, gdybym się oczywiście modlił. Z drugiej strony - i TU jest właśnie hund begraben! - zdrowa i prawdziwa kobieta nie tylko ma prawo, ale i poniekąd obowiązek, modlić się jakoś w stylu: "Dzięki Ci o Panie, że mnie stworzyłeś kobietą!"

Właśnie tak! Nie całkiem symetrycznie, bo pozytywnie, podczas gdy tam było negatywnie. Ale tak właśnie i w dodatku wydaje mi się to jeszcze o wiele ważniejsze. Nie chciałbym tutaj zbaczać się na śliski grunt amatorskiej ginekologii, czy "psychologii podlotka" (taką naukę stworzyłem sobie w początkach liceum, dawno temu)... Psychologii kobiet raczej - mniej dźwięczne, ale też mniej potencjalnie mylące...

Ale dla mnie prawdziwa kobieta - a tylko takie mnie naprawdę kręcą, gdyby to kogoś przypadkiem interesowało, bo wybredny jestem w tych sprawach nie do uwierzenia! - to taka, która co najmniej raz dziennie dziękuje Bozi (przez co możemy rozumieć Boga, albo Matkę Boską, albo nawet jakąś tam Wenus czy Izydę, bo nie chodzi nam tu w tej chwili o propagowanie jedynie słusznych religii) za to, że jest właśnie kobietą.

Ze wszystkim, co się z tym łączy. A więc drugorzędne i trzeciorzędne cechy płciowe - wszystkie te (ach!) rozkoszne okrągłości, fałdki, nie zapominając oczywiście o cycuszku (jędrnym, żeby znowu pojechać Villonem, albo i nie jędrnym, takie też są słodkie)...

I ta babska psychika, o której sobie rozmawialiśmy. Ale nie tylko to - także te unikalnie żeńskie sprawy, których żaden facet nie zrozumie, choćby pękł... Przed którymi każdy w miarę normalny facet, gdyby ich posmakował, uciekłby z płaczem i potem by się ze wstydu cały czas starał zapaść pod ziemię... A panie poddają się temu z wdziękiem. Oczki skromnie spuszczone, buzia w ciup, rączki w małdrzyk, nóżki... Bez stawiania kropek nad i mi tu proszę!

Wszystkie te menstruacje, defloracje, wizyty u ginekologa, wydawanie na świat (i nie mówię o pieniądzach), karmienie piersią... W sumie, jak być może najlepszym i najszybszym testem na lewactwo/prawicowość jest pytanie "czy zgadzasz się z tezą, że chłopa od baby różni tylko jedna, mała i mało ważna, rzecz?" - tak samo testem na prawdziwą kobiecość mogłoby być pytanie: "Czy jesteś dumna i w sumie szczęśliwa z powodu swoich menstruacji?" Sorry jeśli kogoś zaszokowałem, czy zszedłem, jego (jej) zdaniem z wyżyn, by nurzać się w... W czym tam się nurzam.

Freud się gorzej nurzał i go szanowali, choć trochę bez sensu. I to nawet naziści. (Nie żeby coś.) Ja tu sześć lat już piszę, więc może po tak długim czasie jeden tego typu tekst to nie jest zbyt wiele. W końcu kobietom - a właściwie KOBIECIE, bo ona jest tak naprawdę JEDNA, tylko w różnych wcieleniach! - też się chyba coś na tym blogu należy. I, nawet jak im się to nie podobało, to jednak ja to głównie dla nich napisałem i postaram się naprawdę lojalnie potraktować wszelką krytykę, tym bardziej jeśli ona będzie z ich strony.

Fajnie by było, gdyby tu się teraz zleciała cała lewizna, ale chyba nie ma na to nadziei. Fajnie by było, bo to chyba w sumie ostrzejsze od tekstów panny Żuraw, które lewiznę do szału doprowadzały, a ja w dodatku nie jestem nawet kobieta. Ale by mi się dostało, gdyby się dowiedzieli!

Co zaś do ludzi zdrowych i normalnych, to donoszę, że jeśli jakimś cudem udało mi się sprowokować dyskusję i będzie zainteresowanie, to mam jeszcze w głowie (i sercu, na tym poprzestając) dalszy ciąg tego tekstu, rozwijający ów temat. W dość, jak sądzę, interesujący sposób. Ale musi być zainteresowanie, bo inaczej czekajcie sobie następne sześć lat. Kiedy to i tak już nie będzie prawicowych blogów i innych tego typu niepoprawnych spraw, więc się nie doczekacie. A więc?

triarius