niedziela, września 14, 2008

Idźmy więc za ciosem (ciosikiem raczej)

Napisaliśmy wczoraj teksta, na odmianę po wszystkich niedawnych wygłupach, na serio... Wydaje się, że jakoś tam dotarł do paru ludzi ze swym wywrotowym przekazem - idźmy więc za ciosem. ("Cios", choć nie w sensie dania w dziób, tylko w sensie kła, to nawiasem mówiąc po angielsku "tusk", więc się fajnie składa.)

Dlaczego sądzę, że ten mój kawałek o Ardreyu, kibicach i Maleszce do kogoś dotarł? A choćby z powodu b. sensownego dłuższego komentarza by mustrum, na którym postanowiłem nawet skonstruować ten wpis, który jest właśnie tym pójściem za ciosem. Wklejam komentarz mustrum'a w całości i odpowiadam. Polemiki nijakiej nie budiet, bo się całkowicie zgadzam, ale nieco uzupełnię.
Blogger Mustrum pisze...
Masz rację w tym, Tygrysie, iż problem leży nie w genetyce, a w każdym razie nie całkowicie (ten absurdalny, Dawkinsyński redukcjonizm).
W sensie, że genetyka, biologia i ewolucja miałyby być przeciw nam? Że miałyby być ze swej natury lewackie i antykonserwatywne? Oczywiście że nie! Zawłaszczenie biologii przez lewiznę jest moim zdaniem czymś niemal tak samo podstępnym i oburzającym, jak zawłaszczenie przez nią języka! Gdybyśmy umieli, gdybyśmy wiedzieli co i jak, biologia - wraz z ewolucją i genetyką - byłaby nasza, byłaby młotem na lewiznę!

Kwestia pochodzenia człowieka to tylko drobna część całego problemu, nie chcę się pakować dyskusje teologów, ale moim zdaniem nieco awerroizmu całkiem by Kościołowi nie zaszkodziło... A cała reszta jest nasza. I lewizna, ta nieco inteligentniejsza, wie o tym, albo przynajmniej przeczuwa, trącając socjobiologię nosem z lękiem, jak szczeniak jeża. Modląc się przy tym, byśmy nadal byli tak durni i nie dostrzegli, jak się nam potencjalnie podkładają.
Genetyka, będąca po części efektorem, po części motywatorem ewolucji ma to do siebie, że przez wielorakie mechanizmy selekcji* eliminuje to co nie powinno przetrwać. Najczęściej poprzez gwałtowne i wielce kreatywne zabijanie "spadów"

* Uważam, że są różne; termin "dobór vel selekcja naturalny(a)" jest zbyt ogólnikowy i wyświechtany w odniesieniu do bogactwa organicznych i nieorganicznych procesów naturalnych wpływających na ewolucję)
Oczywiście! I każdy nowy maleszka może być traktowany jako swego rodzaju pomniejsza mutacja. W normalnym społeczeństwie - czyli m.in. opartym na stosunkowo niewielkich i stosunkowo zamkniętych populacjach które wchodzą ze sobą w seksualne związki i wydają na świat potomstwo - tego typu mutacje są niszczone. I to na kilka różnych sposobów. No a poza bezpośrednio działającą genetyką, oddziaływuje tu też kwestia wspólnych wartości, presji społecznych, wspólnego losu itd. Co też wiąże się, choć nieco bardziej pośrednio, z istnieniem tych stosunkowo niewielkich i dość spójnych, w dużej mierze zamkniętych, grup.

Oczywiście trzeba tu zrozumieć, że te grupy mogą być dość różnie uformowane. Jeszcze nie tak dawno ktoś z ludu wiejskiego niemal na pewno brał współmałżonka spośród mieszkańców kilku okolicznych wiosek. Podczas gdy szlachta brała współmałżonków z o wiele obszerniejszego terenu, ale jednak niemal nigdy spoza swej własnej klasy. No a dla monarchów - mówimy o europejskich władcach udzielnych pomiędzy wiekiem powiedzmy X a XIX - partnerem mógł być, z dość licznymi wyjątkami wprawdzie, tylko ktoś z ich własnego grona, ale za to z całej katolickiej (a potem też i protestanckiej) Europy, a nawet, w początkowym okresie, spoza niej (np. królowa Francji pochodząca z Rusi, cesarzowa "Rzymska" z Bizancjum itd.)

I tutaj można całkiem sensownie powiedzieć, za Darlingtonem, że istniała "europejska rasa monarchów". Tylko że to określenie nigdy nie zdobędzie wielkiej popularności, nie nadaje się bowiem na maczugę do walenia po głowach różnych "rasistów", więc lewactwo je zamilcza.
Problem leży w tym, że lewactwo, począwszy od RewFrancy i po sformalizowaniu siebie przez Marksa** i wyznawców zerwało ideologicznie i (w ich mniemaniu rzecz jasna) mechanistycznie z dotychczasową ewolucją, uważając się za jej końcowy produkt.

Tu jest sedno problemu, że w zerwaniu z nieprzerwanym ciągiem pogrążyli siebie, i co gorsza resztę ludzkości, w jakimś dziwacznym, wishful thinking matriksie. I jak na każdy matriks przystało, niszczy on to co jemu zagraża wewnętrznie, nie zauważając że sam istnieje w permanentnie zmiennym (i wrogim) świecie. W swej ignorancji bądź cyniczności nie dopuszczają do wiadomości, że tam gdzie jest życie, tam w stochastycznym środowisku będzie ono się zmieniało, będzie ewolułowało. Mechanizmy tej ewolucji, wydaje mi się, są nadal takie same jak dotychczas. Oddziaływują, jednak na odmienny niż naturalny system. I zatem ich efekty są inne. Ergo, sukces gatunku Ketman maleszny (Proditor triamicus).
** Ponownie przerabiam Nuevos Escolios, i jednak Davila powinien być uznany za czołowego ideologa Zoologicznej Prawicy: "Marks był jednynym marksistą, którego marksizm nie otumanił". Cymes.
Nie ma cienia powodu by sądzić, że w ewolucji cokolwiek się zmieniło. Cywilizacja (biedny nie mogę bez problemów używać naturalnej dla mnie spenglerowskiej terminologii Kultura/Cywilizacja, ale cóż) wprowadza wprawdzie do ewolucji człowieka pewną nową jakość, ale to nie jest coś, co by mogło samą istotę ewolucji człowieka odmienić. No a entropa i tak zadba o to, by odwieczne mechanizmy wzięły górę. Tylko, że, jak podejrzewam, tym najbardziej wpływowym, nikomu nieznanym, szarym lewackim eminencjom, nie aż tak bardzo zależy na sukcesie - im całkiem pasuje po prostu katastrofa zachodniej cywilizacji, a i katastrofa całej ludzkości (co dzisiaj na jedno niemal wychodzi), też dla tych maleszków nie jest problemem. "Albo sukces, albo niech szczeźnie ten świat!" I dlatego są aż tacy niebezpieczni.

Ketman maleszny (Proditor triamicus) - przecudne! Polecam je każdemu ze szczerego serca. Co do (e)scholiów też się oczywiście zgadzam - to wspaniała książka. Ciekaw swoją drogą jestem tych myśli Dávili, które się do tych popularnych wyborów nie załapały. Są słabsze? Są bardziej nietolerancyjne i z czarnym podniebieniem? Kiedyś muszę to sprawdzić, na szczęście czytam po hiszpańsku.
Jako naczelny cel dzisiejszej zoologicznej prawicy widzę przede wszystkim kultywowanie tego co zrobiło Kulturę Łacińską wielką, uchowanie tego w bezpiecznym miejscu umysłu, serca i duszy ludzkiej by stanowiło podstawę odtworzenia ordo mundi wtedy, kiedy ten j...any lewacki matriks kiedyś padnie na ryja. Nie gdyby, lecz kiedy. No i oczywiście, będąc Chrześcijanami, naszym obowiązkiem jest pomagać innym. A skoro w/w matriks koniecznie chce się pogrążyć w gównie, powinniśmy mu w tym jak najbardziej pomóc ;)
Zgoda! (Choć, by się czepić, jako spenglerysta nie zgadzam się z określeniem "cywilizacja łacińska". To jednak tutaj w tym kontekście drobiazg.) W każdym razie zawsze głosiłem, że prawicowość, tak jak ja ją rozumiem, to cały człowiek, a nie jakiś człowieczek z patyczków wymyślony przez oświeceniowych mędrków i ich epigonów - czy to będzie Michnik, czy to będzie von Mises, czy to będzie Korwin. Tych epigonów naprawdę nie brakuje, oddychamy tym, co oni wypuszczą z trzewi absolutnie bez przerwy. I to by należało zmienić.

Matrix padnie na ryj, jednak obserwując obecne trendy, obawiam się że z nami. I my będziemy na dole. I oni się wyżywią, a my nie. Chyba że coś szybko zaczniemy zmieniać.

Co do ordo mundi, to zgoda, ale b. ostro bym postulował, by zachować podział na "nogę świecką" i "nogę duchowną". Podział nie musi przebiegać dokładnie między świeckimi i duchownymi, ale to są całkiem różne podejścia do świata. (Więcej u Spenglera. Który nawiasem b. czule się wypowiada na temat katolicyzmu, co już tu kiedyś pokazałem.)

Bo tak jak dzisiaj mamy, to widzę, z jednej strony, że ludzie sprawy w rodzaju prostytucji chcą załatwiać w duchu inżynierii społecznej - "tak ma być i będzie dobrze", całkiem jak jakiś Lenin, Robespierre czy inny Korwin - całkiem ignorując rolę religii i jej recepcję wśród ludu. Z drugiej zaś na każdym kroku próbuje się robić ze wszystkich nas to, co Nicpoń (pod moim chyba zresztą wpływem), określił jako "zgraja kastrowanych ministrantów".

Tak sądzę, że potrzeba nam zarówno cnotliwych dziewic, ministrantów, świętych kapłanów (może nawet męczenników, byle nie za wielu) - ale potrzeba nam także, i chyba bardziej, w mojej świeckiej, małej duszyczce tak to czuję, rycerzy z jajami i krzyżowców. Choćby nie byli całkiem bezgrzeszni.

Co do pomagania bliźnim, to się oczywiście zgadzam. Pogarda dla prostego człowieka... Sam wiesz, co na ten temat mówi Dávila. Z tym, że trzeba się z tym moim zdaniem pogodzić, że z większości lemingów już nic nigdy nie będzie. Spenglerem tu jadę, ale mam takie przekonanie do szpiku kości sam z siebie też - ci ludzie całkiem po prostu widzą świat wartości całkiem inaczej niż my.

I w przypadku autentycznego wielkomiejskiego leminga to się nigdy nie zmieni. Nieco może tu wprawdzie zmienić nasz sukces i porażka lewizny cum konsupcjonizmu (już to widzę!), ale nie do końca. Ale należy oczywiście przywoływać zbłąkane owieczki i każdemu starać się dać szansę.

No i to by chyba było na tyle, dzięki za rozmowę i pozdrawiam!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

P.S. Napisałem to, a tu nagle widzę, że i Nicpoń napisał b. interesujący komentarz. Coś będzie z tym trzeba kiedyś zrobić... ale na razie - leberalizm! (Kto rozumie o co mi chodzi ten rozumie, a reszta niech pomyśli. Albo i nie, bo to w sumie drobiazg.)

11 komentarzy:

  1. Ostatni happening w Warszawie, kiedy to gromada alterglobalistów wyła jak wataha wilków pod grodzonymi osiedlami, potwierdzaja tezę Darlingtona-Triariusa, o tym, że mieszkańcy grodzonych są osobną rasą.

    OdpowiedzUsuń
  2. @ anonimowy

    Fakt. Ardrey w "The Social Contract" też przytacza b. interesujące fakty na temat np. wrogości do siebie mieszkańców dwóch stron niektórych ulic w amerykańskich miastach. Choć o terytorialny imperatywie napisał przecież całą książkę ("The Territorial Imperative"), ale to akurat trafiło do "Social Contract".

    Człowiek to naprawę terytorialna istota i podejrzewam, iż całkiem niedługo zacznie to grać sporą rolę, najpewniej w jakiś mało dziś przez nas spodziewany sposób. Chodzi mi o świat zachodni, cywilizowany. A wtedy globalizm dostanie kopa i będzie wesoło, bo cała ekonomia jest już na globalizm nastawiona. Ale lepsze to, niż wszczepiane chipy, kastracje, eutanazje i totalna kontrola.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. "Ale lepsze to, niż wszczepiane chipy, kastracje, eutanazje i totalna kontrola."

    Zapomniałeś dodać do listy "All Tusk, all the time Television". To też wtedy zniknie. I chwała!

    OdpowiedzUsuń
  4. Podejście Darlingtona-Triariusa do ras i rasogenezy pozwala uniknąć wielu problemów nierozwiązywalnych na gruncie "normalnej" antropologi, etnografi, histori czy socjologi. Weźmy niektóre etnosy koczownicze jak Romowie/Luli/Domba albo osadników wojskowych (Kozacy w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Rosji carskiej, Imperium Ottomańskim i Persji; Szeklerzy w Królestwie Węgier, Hui czy Dongxiang w Chinach i inne, pomniejsze chińskie etnosy). Na gruncie zwykłych nauk humanistycznych nie da się sensownie rozstrzygnąć, czym są te społeczności: klasami vel kastami w obrębie jednego wieloklasowego narodu??? osobnymi narodami??? grupami małych narodów??? grupami wyznaniowymi???? a może całymi cywilizacjami/typami socjo-historycznymi sensu Danilewskiego/Konecznego/Toynbeego/Huntingtona???
    W ujęciu Darlingtona-Triariusa sprawa jest prosta jak konstrukcja cepa: te wszystkie osobliwe grupy to osobne rasy biologiczne.
    To czy te rasy zachowają swoją biologiczną odrębność czy nie, czy doczekają się własnych państw czy nie itd. jest pieśnią przyszłości.

    OdpowiedzUsuń
  5. @ anonimowy

    Dzięki! Nie wypada jednak przemilczeć faktu, że najwybitniejszy z tych panów, Spengler, także - choć całkiem nie posługując się jakimiś biologicznymi kategoriami w scjetystycznym sensie - mówi o rasach w b. podobnym sensie.

    Nie tylko zresztą o rasach, bo o narodach także - jako o dynamicznie powstających organizmach, zapoczątkowanych przez niewielkie elity.

    No i oczywiście Ardrey, który z kolei biologią się jak najbardziej zajmuje, choć to co pisze to filozoficzno-naukowe eseje, także nie może mówić czegoś przeciwnego, bo bym go nie mógł mieć w swym kanonie, prawda? ;-)

    Kiedyś na salon24 udało mi się naprawdę wybić z uderzenia jakąś pandadę czy innego lewaka (z tych inteligentniejszych i moralnie uczciwszych), który naskoczył na Ardreya i na mnie, że powołujemy się na te sławne i niepoprawne badania wykazujące, że Murzyni amerykańscy mają mniejsze IQ...

    No i ja mu dokładnie streścił, co pisze Ardrey o tej sprawie... Skutkiem czego wymowa była całkiem inna od oczekiwanej, diametralnie inna np. od tego co raczy mówić Korwin, a lewak nie tylko nie mógł się przyczepić, ale jeszcze skulił się w kłębuszek i cichutko popiskiwał.

    Dla niego to musiał być niezły szok, że właśnie skrajna prawica ma poglądy całkiem przeciwne jakiemukolwiek "rasizmowi", a na tym tle lewizna wygląda w tych kwestiach dość wątpliwie.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Moim zdaniem przeciętny prawicowiec ma z współczesną biologią 2 problemy:
    1) nie ma zielonego (nomen omen) pojęcia o przyrodzie, zarówno tej dzikiej, jak i tej "udomowionej" (roślinach uprawnych i zwierzętach hodowanych przez rolników)
    2) jest narażony na manipulacje i kłamstwa nie tylko ze strony oszalałych lewaków, ale i fachowców z uniwersyteckimi tytułami.
    Lewactwo nie jest monolitem jeśli chodzi o stosunek do przyrody. Są wśród lewoskrętnych prawdziwi ekologiści (autentyczni czciciele Gai, ortodoksyjni weganie itd., dla których ratowanie przyrody przed złymi prawicowcami stanowi CEL i SENS życia) jak i cyniczni, poststalinowscy manipulanci, spragnieni władzy nad rzeszami lemingów. Dla tej drugiej grupy ochrona (lub przeciwnie niszczenie) przyrody jest tylko ŚRODKIEM w walce o rząd dusz i brzęczącą monetę.
    Dla Stalina Hitler najpierw był potworem, potem najlepszym sojusznikiem, w końcu znowu był wcieleniem zła absolutnego.
    Dla naszych poststalinowców ratowanie jakiegoś bagna jest dobre, jeżeli szkodzi politycznym przeciwnikom, natomiast ratowanie tego samego bagna jest bezsenowne, jeżeli akurat szkodzi politycznym przyjaciołom.
    Jeżeli trzeba dołożyć złym prawakom, to zarzuca im się m. in. zaburzanie równowagi w ekosystemie, bo ekosystem wicie-rozumicie to taki superorganizm jest i ma własną homeostazę. Jeżeli natomiast trzeba zarobić na wydaniu jakiś zezwoleń na budowę pałacyków w dziewiczej puszczy czy na grillowanie na urokliwym torfowisku - no problem! wyśmiewamy koncepcję superorganizmu jako przykład myślenia teleologicznego, a nawet teologicznego i gitara!

    OdpowiedzUsuń
  7. @Anonimowy

    Problem jest taki, że nie tylko prawicowcy mają zerowe pojęcie o biologii. Lewacy również, chociaż bardzo chętnie szafują biologią jako argumentacją.

    Problem jest również w tym, że biologia jest dziedziną przeogromną (i nadal geometrycznie przyrastającą). Jej ogrom (mówię z doświadczenia, ponieważ sam biologiem jestem) ex definitio rodzi różnorodność. Biolog zajmujący się, dajmy na to, ekspresją genu PKC u drożdży, pojęcie będzie miał generalnie o genetyce, a konkretnie o regulacji i ekspresji genów, być może o biologii komórki (cykle komórkowe itp. , chociaż niekoniecznie) i nader mgliste o czymkolwiek innym, a na pewno nie wykraczjące poza to, co może przeczytać amator-entuzjasta w zaawansowanej literaturze popularnonaukowej lub w ogólnonaukowych publikacjach (np. Nature, Cell, Science, PNAS czy Scientific American). Oczywiście ten poziom wiedzy i tak daleko wyprzedza przeciętnego Greenpeacenika czy innego "bleeding hear liberal" (cymesowe określenie, swoją drogą), co nie zmienia faktu, że wyżej wymieniony naukowiec czxy entuzjasta NIE jest i NIE będzie ekspertem w tej dziedzinie, i nie powinien wypowiadać się na jakimkolwiek forum mogącym podejmować w tej kwestii ważkie decyzje. Sprzątaczka nie może rządzić, a prawdziwych ludzi Renesansu to można policzyć na palcach: dla przykładu z ostatniego stulecia Spengler, Łysiak, I. Schroedinger, E. Teller, Davila, no ale to jednostki najwybitniejsze z wybitnych.

    Już NG Davila pisał, że nic nie obnaża nędzności wykształcenia w naukach ścisłych, jak wypowiedzi naukowca na tematy wykraczające poza jego specjalizację. I w większości się to sprawdza.

    OdpowiedzUsuń
  8. @ mustrum

    Drożdże drożdżami, oczywiście wierzę, ale fakt, że autentyczny biolog nie podważa moich dyletanckich opinii jest dla mnie b. cenny.

    W końcu nawet Ardrey to, ściśle biorąc, nie "uczony", tylko naukowy eseista z wykształceniem antropologicznym i przeszłością (lewicowego) dramaturga/scenarzysty.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. @ Mustrum

    Zgadzam się w 100%, że prawdziwych ludzi Renesansu można teraz policzyć na palcach.
    Może warto by jednak dorzucić do tej listy Kunickiego-Goldfingera, Ludwika Flecka czy Romana Dmowskiego?
    O tym, że wąsko wyspecjalizowany uczony jest autorytetem w swojej dziedzinie, ale nie może sobie uzurpować prawa do pouczenia ludzi w innych dziedzinach pisał już nieodżałowany ojciec Bocheński w "100 zabobonach".

    @ Triarius

    Nie każdy biolog musi być lewakiem. Roman Dmowski czy Józef Mackiewicz też wchodzili w życie jako przyrodnicy.

    OdpowiedzUsuń
  10. @ Mustrum

    Do głowy nawet mi nie przyszło, że każdy biolog miałby być lewakiem!

    Chodziło mi po prostu o to, że nieźle jest, że autentyczny biolog nie wyśmiewa się z tego co mówię o jego w końcu dziedzinie. Może być?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. @Anonimowy

    Rzeczywiście, tamtych trzech też można by dodać do tej listy. Z listy Polaków Renesansu dodałbym jeszcze profesora Umińskiego i profesora Batkę, zanim się nie zapił na śmierć.

    OdpowiedzUsuń