środa, października 07, 2009

Jak okiełznać konia który poniósł - czyli o mediach i platformianej aferze hazardowej

Czy ktoś z was siedział kiedyś na koniu, który poniósł? Sytuacja naprawdę nie jest wtedy przesadnie wesoła, bo taki koń całkiem nie wiadomo na co wbiegnie, przez co przeskoczy, albo przed jaką nagłą przeszkodą stanie jak wryty, a my... A my w dodatku nie mamy bladego pojęcia, którą z tych opcji nasz pełen temperamentu rumak wybierze. Zgroza, każdy kto to przeżył albo ma krzynę wyobraźni, musi to przynać.

Ja, choć na koniu niestety nie siedziałem już od dawna, byłem w takiej sytuacji. Źwierz z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu (nie wykluczam całkowicie mego własnego błędu, bo jeździec nigdy ze mnie niestety wielki nie był, nie to co przodkowie, domyślam się dlaczego, ale sza!) ruszył galopem, całkiem nie reagując na moje próby zatrzymania go, czy zmiany kierunku. To ostatnie było o tyle ważne, że kurs obrał sobie ten rumak akurat na bardzo ambitną, olimpijskich rozmiarów - tak z 140 cm - przeszkodę...

Zaś gdyby do niej, oszołomiony własnym pędem i nie baczący na otoczenie, dogalopował, miałby dwie opcje: próbować przeskoczyć, albo też gwałtownie się zatrzymać. Obie te opcje wydawały mi się z mego własnego punktu widzenia mało atrakcyjne - bo ani koń, ani ja nie byliśmy do tak ambitnych przeszkód, w dodatku branych z pełnego galopu, przyzwyczajeni, a kiedy koń gwałtownie zatrzymuje się przed przeszkodą, to o niebo lepsi jeźdźcy ode mnie zwalają się na łeb, nierzadko robiąc sobie przy tym krzywdę. (Co można sobie zaobserwować wygodnie siedząc na tyłku podczas każdej niemal transmisji ze skoków czy WKKW w ukochanym telewizorku.)

Tego rodzaju myśli przebiegały mi wtedy przez głowę, bardzo gwałtownie, bo sytuacja naprawdę nie wydawała mi się wesoła. Na szczęście przypomniałem sobie co należy w takiej sytuacji robić i, nie mając zresztą większego wyboru, zacząłem to z siłą desperacji realizować.

Co należy robić, spyta czytelnik? Otóż, może zresztą coś się od tamtych czasów w tych zaleceniach zmieniło, ale to co ja wiedziałem, to było, że należy z całej siły ciągnąć za jedną wodzę, starając się zakrzywić tor biegu konia, zniechęcić go do ignorowania woli jeźdźca, i z czasem zahamować. To naprawdę nie jest łatwe, bo ponoszący koń nie zwraca wielkiej uwagi na wodze, a siły na robienie jeźdźcowi wbrew ma aż nadto! Czytelnikom, którzy zagryzają palce podskakując nerwowo na krzesłach przed komputerami powiem... Udało się! Przeżyłem! I serdeczne dzięki za waszą troskę!

Podobno, choć to mogą być tylko teorie wielbicieli westernów, podobnie robi się próbując powstrzymać szaleńczy pęd całego stada dzikich mustangów - wskakuje się na grzbiet najszybszego, a potem kieruje się go tak, by w końcu, daj Boże, zaczął biec po spirali. A za nim cała reszta. Czy to może być prawda? Nie wiem, samo wskoczenie, a potem jeszcze stopniowe opanowywanie tego konia - bez wodzy, za grzywę? Plus może "hetta, wiśta, prrr!"? W każdym razie na poziomie meta-hippicznym (żeby nie powiedzieć meta-fizycznym) jest to bardzo interesująca i użyteczna historyjka.

Na poziomie meta chodzi bowiem o to, że zamiast konia po prostu próbować zatrzymać i opanować, stopniowo go się zawraca - albo w stronę dalekiej a nie-do-przebycia przeszkody, a to pod górę, gdzie koń sobie pomyśli "będę tam biegł jak głupi? a na co mi to?"... Zresztą jak już zauważy, że zaczyna ganiać w kółko, za własnym ogonem, to też mu się zaczyna robić głupio. I samo przypominanie mu o dotychczasowych stosunkach pan-niewolnik, a w tym przypadku jeździec-koń, ze wszystkim to co oznacza (łącznie z ew. przerobieniem na klej i karmę dla psów), też w końcu uświadamia mu moralną naganność jego postawy i uroki w-sumie-dość-przecież-wygodnej uległości...

Po co to mówię? Na pewno nie po to by się puszyć swymi przewagami, bo akurat tutaj nie ma się specjalnie czym puszyć. Miałbym lepsze historie do się puszenia, gdyby mi na tym zależało. Po prostu, jak wielu innych, zastanawiam się nieco nad działaniami mediów w ciągu paru ostatnich dni - dni tzw. afery hazardowej - starając się odgadnąć ich motywy i przewidzieć dalsze zachowania. Od których, niestety (ileż w dzisiejszej Polsce musi być tych "niestety"!) bardzo wiele zależy.

Do napisania tej notatki skłonił mnie komentarz http://joannalichocka.salon24.pl/129537,wypalic-zelastwem-albo-odejsc#comment_1779967 na salonie24, a właściwie jego drobna część, ta mówiąca że:
Po drugie, chwilowe zacietrzewienie dziennikarzy to tylko wynik wczuwania się w nastroje społeczne (sondaże). Właściciele stacji dobrze wiedzą, że zaprzeczanie faktom spowodowałoby większe straty niż chwilowa krytyka wobec aferzystów. Mają dużo czasu, żeby nadrobić stracone punkty Platformy, zresztą już to czynią.
Dokładnie tak i ja to widzę, tyle że mnie nasuwają się dodatkowo analogie z opanowywaniem oszalałego konia, albo i całego stada koni. Kto chce, może się nad tym wszystkim zastanowić nieco głębiej.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

3 komentarze:

  1. Coś, co napisałem z godzinę temu na blogu Dixi'ego, na Niepopie (w poście Trzęśienie Ziemi):

    Mi się jednak nasuwa jedno pytanie. Mianowicie: czy nie wygląda na to, że po odstrzeleniu Schetyny (nie wierzmy uśmiechom, Grzechu został wywalony z Ekstraklasy do drugiej ligi) nie ma serioznych kandydatów w PO do objęcie premeirowstwa jak Tuś zostanie płezydentem? Z jednej strony Tuś wyeliminował konkurencję do prezydentury (bo zostali tylko Jamajka i zdRadek), z drugiej nie zostawił po sobie żadnego następcy w Peło. Jeżeli to jest zamierzonym działaniem, to chapeau bas dla majstersztyku polityki. Może on zostać płezydentem wywodzącym się z rządzącej partii, która faktycznie została wykastrowana i zdekapitowana, gdzie pierwsze skrzypce będą grać jemu posłuszne miernoty. Jadąc na swojej (domniemanej czy prawdziwej) popularności będzie sobie mógł Tuś w efekcie sprawować rządy prezydenckie bez żadnych niewygodnych dzialań typu zmiany w konstytucji.

    Zbyt futurystyczne? Może, ale działania Tusia na to wskazują.

    Great minds think alike, jeżeli dobrze zrozumiałem Twę aluzję do kontroli całego stada.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piotr

    Gorzej, że koń już poniósł tak, że już jeźdźca nie ma w siodle...siedzi na ziemi z obitą pupą i jęczy i tylko udaję, ze wciąż w tym siodle siedzi.

    Media, jak lud z Baśni Andersena "Król jest nagi" nadal zachwycają się, nad perfekcją okiełznania konia...potrzeba tylko w końcu tego "dziecka" który zauważy fakty.


    Pozdro.:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozwinąłem wątek, zapraszam do siebie, Triariuse.

    OdpowiedzUsuń