Pokazywanie postów oznaczonych etykietą propaganda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą propaganda. Pokaż wszystkie posty

niedziela, grudnia 04, 2016

Krótko o blaskach i cieniach epistemologicznej naiwności zatem...

Rodzinna wielokolorowa radość
Znajoma mnie dręczy, żebym coś napisał, i to nie o biciu ludzi, choćby byli brzydcy, bo to jej akurat nie interesuje. Na pisanie ochoty wielkiej nie mam i w ogóle stary już jestem, ale postanowiłem zadośćuczynić. Oto tekścik - w zamierzeniu krótki, ale może się nie udać - specjalnie dla niej, tej znajomej znaczy. O tym co w tytule.

* * *

Nieograniczona ufność i epistemologiczna naiwność to nie są brzydkie rzeczy, ani niesympatyczne. W kobietkach, dzieciach, szczeniaczkach i ślepych kociętach to nawet po prostu cudo. Gorzej jeśli to się łączy z patriotyzmem. Nie chcę się wypowiadać na temat innych patriotyzmów - niech sobie z tym radzą jak potrafią i w wielu przypadkach im gorzej, tym dla mnie lepiej - ale jeśli mówimy o patriotyźmie akurat polskim, to wolę jednak wraz z nim niewiele tych przecudnych cech, o których sobie właśnie mówiliśmy.

Znajoma owa, nie tylko że jednocześnie wynosi Pana T. i jego blogaska pod niebiosa, a z drugiej strony interesuje się jedynie zawartymi tam dowcipasami i przekomarzankami - które się faktycznie ładnie komponują z Ziemkiewiczami i Magdalenami Ogórek tego świata, ale przecież nie stanowią blogasa istoty, o istocie Pana T. i Tygrysiźmu Stosowanego nawet nie wspominając...

Do tego ta moja urocza znajoma w niemym zachwycie ogląda wszystkie filmy i co tam jej w tych telewizjach i na YouTubach pokazują, kompletnie odrzucając PanaTygrysiczną postawę swego rzekomego Guru i Mistrza, czyli najsampierw pytanie "po co ten @#$% autor/reżyser/komediant/itp. w ogóle to spłodził, co on chce mi właściwie wcisnąć i dlaczego, oraz jak mam się do tego najlepiej ustosunkować". Czyli REWOLUCYJNA CZUJNOŚĆ, albo spora jej część w każdym razie. Jeden z filarów Tygrysizmu.

Zgoda - bywają przypadki, że i ja oglądam coś, albo częściej słucham, w niemym zachwycie, ale to właśnie SZTUKA na tym polega, że człek się tym syci i w tym nurza odrzucając wredne podejrzenia wraz z analizami "kto za tym stoi, komu to służy" - zata- i rozta- piająć się w tym tam Monteverdzie czy innej pannie Carolinie Ramírez. (Choć po prawdzie tam chyba nie panna Carolina śpiewa, bo to klasycznie wyszkolona baletnica turned actress. Oczywiście szkoda, ale i tak - te minki, te uszeczka... Ach!)

Można by to analizować w dysertacjach i wielotomowych dziełach (którą to myśl wspomniana tu moja znajoma odrzuciłaby od razu ze wtrętem), ale jest tu i wielkość efektu przy względnej skromności środków i parę innych rzeczy, które z takich czy innych powodów (które też by można analizować do upojenia) całkiem nie pasują macherom, geszefciarzom i propagandzistom. Artystom zaś jak najbardziej.

(Krótkie to już teraz nie jest, więc jeden z naszych celów nam się nie osiągnie, Cóż...) Przechodzę do konkretów. Pewnie każdy widział tę reklamę ze starym grzybem, który się najpierw pracowicie uczy angielskiego, robiąc różne zabawne błędy i rywalizując w wymowie z samym Tuskiem, a potem leci gdzieś, zapewne na Wyspy Brytyjskie i po angielsku wita się ze swoją, pierwszy raz widzianą, jak się możemy domyślić, wnuczką. I ta wnuczka jest małą Mulatką.

Jakież to wzruszające, prawda? Tylko paskudny rasista nie rozczuli się widząc taką scenkę, no bo jakże? No i chyba nie sposób się w tym dopatrzyć żadnej brzydkiej propagandy czy wrażej manipulacji? No to powiem tak... Mam ci ja znajomą. To znaczy miałem znajomą, w realu, mieszkała w Gdańsku, a potem wyjechała do Anglii, gdzie, z tego co wiem, a miałem z nią jakiś czas pewien kontakt przez Fejzbuka, prowadzi niewielką firmę. Firmę krawiecką i z całkiem fajnym sukcesem. Znaczy i klienci są, i bilans ekonomiczny z pewnością dodatni, a ona, właścicielka, co bardzo przecie ważne, naprawdę lubi to co robi i jest w tym dobra.

No i ta znajoma ma wnuczkę, która też w tej Anglii mieszka, nie wiem jak blisko, w każdym razie ona tę wnuczkę bardzo kocha i są w czułych stosunkach... I ta wnuczka to, wystawcie to sobie, taka mała (nieco już jednak starsza niż ta w reklamie) Mulateczka. Naprawdę ciemna i naprawdę mocno kręcona w kwestii włosów na głowie.

Znajoma musi nieźle sobie radzić z angielskim, skoro mieszka tam już dobrych kilka lat i radzi sobie z firmą, więc ktoś by rzekł, że - minus Tusk, samolot i kaleczenie wymowy - sytuacja dość w sumie podobna. Tyle że - jak na moje, nieco lękliwe i pozbawione większej nadziei, pytanie czy owa ciemnoskóra wnuczka cokolwiek z polskiego rozumie, otrzymałem odpowiedź, że nie tylko rozumie, ale także nienajgorzej mówi. Nie mam powodu tej jej babci nie wierzyć.

Mogła by oczywiście nie mówić i nic nie rozumieć, bo świat dookoła jej mówi (taką czy inną, jeśli mówimy np. o emigrantach) angielszczyzną, ale jednak komuś się chciało z nią (w znacznej mierze przecież "bezinteresownie") po polsku rozmawiać i ją poduczyć. (Oczywiście takie dziecko nie ma szansy mówić bez masy błędów i posiąść przebogatego słownictwa, z pisaniem także będą problemy, ale różnica między jakąś tam znajomością polskiego i całkowitym jej brakiem jest ogromna.)

O co mi chodzi? Po pierwsze o to, że warto jednak zwracać uwagę na to, co między wierszami, na konteksty, nieme i niby-oczywiste założenia w różnych przekazach, czyli na to, co właściwie ten czy inny @#$% od filmu, piosenki, czy reklamy chciał nam do duszy wstrzyknąć. Naprawdę warto! (Mam w tym temacie własne niemałe doświadczenia zresztą, żeby nie było że wygłaszam kazania nie mając o niczym pojęcia.)

A schodząc na nieco niższy, bardziej konkretny i mniej "meta", choć przecie równie istotny poziom, to wezwę, podpierając się konkretnym przykładem mojej byłej znajomej i jej uroczej egzotycznej wnuczki, by - nawet jeśli nas losy, Historia i cała ta @#$# swołocz, jak też wady i przywary naszego Ludu z kraju wywaliły, nawet jeśli tam się mnożymy, i nawet jeśli w przewidywalnej przyszłości o powrocie do tych pałających dzięcieliną borów i wierzb płaczących na mazowieckich piaskach wracać nie planujemy - to jednak dzieci ojczystego języka nieco choćby nauczyć. To się daje zrobić, może poza jakimiś hiper-skrajnymi przypadkami.

Wbrew pozorom ma to także b. wymierne i konkretne zalety, o których może kiedyś, szczególnie w przypadku licznych i przejmujących próśb, ale na razie macie po prostu apel, napędzany czystym patriotyzmem, gryzieniem sercem, etyką i aksjologią. I nawet tego powinno być dość, by by wasze ewentualnie wielobarwne potomstwo jednak miało z Polską jakiś duchowy związek. Dixi!

Jeszcze tylko kropka nad "i". Dla co mniej bystrych i/lub wyczerpanych liberalnym życiem do tego stopnia, że stracili dar wrodzony domyślności... Otóż te @#$#% w tej reklamie mówią nam, wedle mojego rozumienia: "tak czy tak się wynarodowisz, jeśli nie co innego, to twoje kolorowe wnuki cię do tego zmuszą, więc wynarodów się od razu, przechodząc m.in. na prymitywną angielszczyznę, bo to ach! takie międzynarodowe, a nie że... Itd. itd."

Gość uczył się angielskiego, jak mamy się domyślić, tylko po to, by móc dziecku powiedzieć "I am your granddaddy". Nie było tam bowiem, w tej reklamie znaczy, nic o, powiedzmy, wchłanianiu przy okazji obcej kultury w pubach czy rozumieniu dowcipasów w telewizji, więc o to też musiało chodzić. O to żałosne "I am your granddaddy". Moher, jak by się także należało domyślić, nie tylko angielskiego dla takiej dziwnej wnuczki by się nie nauczył, ale zapewne chodziłyby mu po głowie brzydkie myśli, jak ta, żeby dziecko odesłać na plantację bawełny. Żeby zgarnąć 10 procent znaleźnego.

(Powie ktoś, że tu już przejawiam paranoję? Cóż, czy to jednak nie ludzie stręczący nam reklamy powinni się kłopotać tym, by nie obrażały one nikogo, i by nie sugerowały nieprzyzwoitych podtekstów? Zapewniam was, że oni długo myślą nad każdym międzywierszowym i podkorowym aspektem swoich dzieł, dopóki chodzi o lemingi, więc tutaj, jeśli ja to tak odebrałem, coś było nie tak i oni się za bardzo naszą moherową wrażliwością nie przejmowali! Tym bardziej, że to jest przecie po prostu reklama serwisu kupuj-sprzedaj allegro i można to było zrobić na miliony innych, mniej kontrowersyjnych, sposobów. Żadnych niedouczonych pryków i ich kolorowych wnuków tam koniecznie być nie musiało.)

A na drzewo, kurewska bando manipulatorów! Angielski raczej trza dzisiaj znać, bo to coś jak spuszczanie wody, ale też niewiele w tym więcej. (W każdym razie, jeśli mówimy o poziomie tego pierdoły z reklamy, a nie o Ardreyu z niuansami.) I to właśnie my sprawimy, jeśli naprawdę zechcemy, że mimo paskudnej historii (choć niektórzy mieli jeszcze gorszą, to trzeba wiedzieć), nasz język i nasza kultura podbije... Kontynenty, ludzkie rasy i co tam jeszcze. Trochę tu szarżuję, zgoda, ale wcale nie aż tak wiele. W każdym razie przechodzić na pokraczną angielszczyznę Tuska naprawdę nie ma powodu.

triarius

czwartek, listopada 17, 2016

Takie sobie dwie krótkie sprawy...

Karmienie piersią
Co, że bez związku? Na pewno jakiś jest! Trzeba tylko
trochę pomyśleć, moje drogie ludzie. (A poza tym po prostu
śliczne i budujące. Szczególnie w takich podłych czasach,
jak te obecne.)
Zdrzemnąłem się. Stary już jestem; pogoda jakaś taka; życie szare i nudne, w odróżnieniu od moich snów (ach, gdybym ja mógł te sny światu pokazać, nawet bez sponsorowania ze strony Sił Postępu zrobiłbym karierę!); w dodatku jakoś nie dopiłem drugiego litra mojej południowej herbaty.

Sny miałem faktycznie obłędne (w każdym znaczeniu), ale na samo zakończenie jakiś głos wypowiedział takie słowa: "Upiorna egzystencja na granicy między życiem i śmiercią, którą liberalni propagandziści i ich zmanipulowane ofiary nazywają po prostu 'życiem'". I się zbudziłem.

Niezłe są te moje bonmoty, które mi ktoś, niewykluczone że Duch Święty, albo jakaś kusa Muza, zsyła we śnie! Większość, gdyby to kogoś interesowało, przychodzi na jawie i jest wyłącznie mojego autorstwa, ale niektóre faktycznie tworzymy sobie we współpracy z innymi znakomitymi twórcami i kiedy ja sobie słodko kimam. (Mój ojciec, całkiem na marginesie, mówił na spanie "trening oka". Fajne, nie?)

Co więcej, ten bonmot natchnął mnie i zapłodnił do głębokich myśli, które może kiedyś. (Albo do znajomej przez telefon, jak to ostatnio z naszymi, znaczy moimi i Ducha Świętego czy może kusej Muzy, błyskotliwościami bywa, albo może i, niewykluczone, na tym tu blogasie. Orate pueri (atque puellae) i nie traćcie nadziei!

* * *

Obama w Niemczech, a na CNN przez połowę relacji z tego wiekopomnego wydarzenia pokazywali, obok Obamy... Naszego ukochanego zdRadka! (O Merkeli też oczywiście nie zapomnieli... Jaki ładny wierszyk! Ale zdRadka było niewiele mniej.) Mówią, że CNN to taki Polsat czy inne podobne coś, ale oni sami się przecie chwalą, że są największym informacyjnym serwisem na świecie. Tak że niezła jest ta nagonka na Polskę, którą spróbuję w jakimś drobniutkim ułamku promila zrównoważyć tym oto...

Kacapy mają tak, że jak im się coś w jakimś zdominowanym kraju nie podoba, to robią bratnią pomoc - tak było za Katarzyny, co najmniej, i tak było za Breżniewa, wątpię, by się coś w tych instynktach, samych w sobie, istotnie zmieniło teraz, albo miało zmienić w przyszłości. Częścią bratniej interwencji jest to, że jakaś menda, formalnie przynależąca do danej nacji, o nią prosi.

Nie jest to oczywiście, w sensie wąsko pojętych technikaliów, kompletnie niezbędne, ale kacapy lubią takie ładnie zakręcone ogonki na swoich świnkach, bo ich cieszy, że ktoś się na to łapie. (A łapią się równie chętnie, jak pelikany na świeże makrele.)

Prośba o tę bratnią pomoc formalnie powinna być wygenerowana PRZED samą bratnią pomocą, ale oczywiście, jak śmy to sobie już ustalili, nie jest to całkiem niezbędne i jeśli się znajdzie takiego proszącego już PO czy W CZASE bratniej pomocy, to też będzie git, a nawet całkiem cudnie.

No i teraz ci "nasi", żeby to tak przewrotnie wyrazić, durnie, ta miejscowa targowica, wyraźnie pomyliła przyczynę ze skutkiem i naprawdę chyba uwierzyła, że to prośba o bratnią pomoc tę bratnią pomoc wywołuje, a nie całkiem odwrotnie. Naiwniaczki nasze kochane!

(Tym razem, choć to niczego istotnego nie zmienia, ten zew jest faktycznie skierowany głównie na Zachód, pewnym może odchyleniem na Południe, choć w sumie raczej po prostu w porywie rozpaczy rzucony w przestrzeń, bez konkretnego adresata, choć nie bez długawej listy przed oczyma adresatów potencjalnych.)

Biedni durnie miotają się, nic nie rozumiejąc, i, zamiast nas zniszczyć, napuszczając na nas wraże siły różnych Merkeli i czego-tam-jeszcze - kompromitują tylko swoich zagranicznych mocodawców, wzmacniając nasze poczucie siły. Co nie może tych mocodawców nastrajać do nich przesadnie przychylnie, a jeśli to jeszcze trochę potrwa, mogą nawet od nich zacząć brać klapsy. Jakiś poważniejszy rozlew krwi mógłby im pomóc, ale jakoś nikt z nich nie pali się do nadstawiania własnego karku, a przekonywanie kolegów wychodzi im marnie. Pierwsi chrześcijanie biją ich w tym na głowę!

Tak że, choć sytuacja nie jest, i nie może być, lekka, łatwa ani przyjemna, to oni już naprawdę gonią w piętkę, co jest miłą informacją. Do tego stopnia gonią w piętkę, że nawet właśnie wskrzesili słynnych Cieniasów. Pewnie wierzą głupki, że to one właśnie kiedyś ponownie dały im władzę, i to na całe osiem lat, z ośmiorniczkami i carpaccio z żubra w pakiecie, a że zagranica na ich syrenio-łabędzie śpiewy jakoś wciąż nie reaguje, więc może to zadziała, skoro nic innego nie chce. Żałośni durnie, krótko mówiąc, i tyle!

triarius

sobota, października 01, 2016

Seriale niszczą Polskę!

Odaliska

Niejedno można w telewizji znieść, jeśli człowiek umie brzdąkać na gitarze. Albo czymś. Lub, powiedzmy, jeśli lubi położyć bosą stopę na nagiej piersi niewolnicy i akurat ma takie pod ręką. (Niejednego zapewne zmartwię, ale sama stopa nie wystarczy.) W tym akurat przypadku chodziło o gitarę. Przez "niejedno", nie mam oczywiście na myśli nudnego bicia piany w wykonaniu "naszych", żeby już nie wspomnieć "nienaszych", martyrologii, "filmów dla prawdziwych mężczyzn" (pościgi samochodowe, strzelaniny, chude agresywne laski), babskiego porno, czy babskiego MMA...

Te rzeczy oczywiście nie, ale zwykła, powiedzmy, komedia, czy coś takiego da się wytrzymać. Szczególnie jeśli poprosi kobieta. Żebyśmy wytrzymali. Obejrzeli znaczy. (Nie wiem jak tam dzisiaj jest z młodymi, podobno z tym ich testosteronem istna tragedia, ale jeśli by ktoś np. chciał mieć szczęśliwy i zgodny wirtualny harem, z którym by zdalnie rozstrzygał różne nabrzmiałe problemy i wymierzał sprawiedliwość widzialnemu światu, to taki ktoś powinien starać się spełnić sporą część pragnień tych swoich ulubionych, a tak mu oddanych, kobiet. Szczególnie tych, o których one same nie mają pojęcia. I takie rzeczy. Szczegóły może kiedyś, szczególnie, jeśli zaczniecie chóralnie prosić.)

No więc znajoma poprosiła mnie, żebym obejrzał polską komedię pod tytułem "Wkręceni", a ja się zgodziłem. Przygotowałem gitarę... Nie, wygłupiam się, ona zawsze czeka przy telewizyjnym fotelu, takoż i banjo, tylko elektroniczny stroiciel gdzieś mi zniknął. Odpowiedniej niewolnicy akurat pod ręką nie miałem, więc rytm musiałem wybijać o podłogę, ale za to nie było konieczne zdejmowanie skarpetki, a to też plus.

No i obejrzałem ci ja ten film. Jakie wnioski, jakie refleksje? Po pierwsze, w części dzięki gitarze i Siboneyowi, pięknemu jak tropikalne karaibskie marzenie, nie tylko dotrwałem do końca, ale nawet było to dość przyjemne przeżycie. (Poza dręczeniem gitary udało mi się jeszcze podczas tego seansu wykonać nieco ćwiczeń izometrycznych, które ostatnio stały się jedną z mych tkliwych pasji, i nie bez powodu, ach!)

Niezłe, albo nawet całkiem dobre, aktorstwo, choć miejscami mocno przeszarżowane ("komedia panie, komedia!"). Trzy główne postacie. Jeden aktor znany mi z reklam, nie żebym dobrowolnie chciał je oglądać, bo poza Małym Głodem i paroma arcydziełami, głównie z podpaskowej niszy, reklamy mnie nie kręcą. Ten miał rólkę dość nijaką, ale na koniec się zakochał i to zapewne dla normalnych kinomanów było super.

Drugi, drobny blondynek, był za kretyna. Jak to w komedii. Trzeci i najbardziej cwany, pyskaty i chyba także najbardziej nasz, to był młody, jak się potem dowiedziałem, Opania. To nazwisko mi się już obiło o uszy. Przystojny, z imponującą fryzurą (coś nie tak z testosteronem?), choć lekko nalany. Na twarzy znaczy.

Dla mnie byłby idealny do roli Dyzmy, bo Wilhelmi mi się z tą postacią wcale nie kojarzy. Nie żebym oglądał ten film - czytałem dwa razy książkę i to mi wystarczy. Wilhelmi to zdaje się był super aktor, ale z tą jego twarzą lumpa, to nie jest to, co ja widzę w Dyzmie. Jakby nie było mandoliniście. Nie mógł więc wyglądać jak Wilhemi, z całym doń szacunkiem. (A swoją drogą, jak oni sobie radzili bez elektronicznych stroicieli z tymi ośmioma strunami?!)

Kobiety też były, jakoż i różne drugoplanowe postacie. Kobiety przeszarżowane na maksa, schematyczne i w ogóle, choć pani domu pragnąca się od pierwszego wejrzenia puścić z przybyłym bezrobotnym, branym za niemieckiego mega-inwestora, była zabawna. Konwencjonalna jak cholera, ale zabawna i w jakiś tam demokratyczny sposób drapieżna. (W sensie drapieżnego zarysowania postaci, ale zresztą w innych znaczeniach też.)

Bardzo ładne widoki Zamościa. (Dziwnie pusty jednak ten ich rynek.) "Życiowe", z założenia w każdym razie, dialogi, i parę całkiem niezłych dowcipów na temat Unii, Naszych Przyjaciół Zza Zachodniej Granicy. (Nie mówimy tu o serbo-łużyczanach, choć ja bym akurat chciał.) Drugoplanowe postacie bardzo już schematyczne, nie tylko kobiety. Cała historia wzięta żywcem z setek, jeśli nie tysięcy, różnych filmów czego tam, czyli "Kapitan z Köpenick", czy jeszcze chyba wcześniej, "Martwe dusze". Z pewnością jednak Plautus z Terncjuszem też ten motyw wykorzystywali.

Czyli przyjeżdża jakiś byle kto gdzieś, a tam biorą go za bógwico i odpowiednio do tego traktują. No więc doszliśmy do scenariusza, stwierdzając, że sam pomysł nie był oryginalny, mówiąc bardzo już łagodnie, i choć został dość radykalnie, w założeniu przynajmniej, zaktualizowany, to jednak cały czas miało się to subtelne wrażenie mocno odgrzewanego kotleta.

Dalej, jeśli chodzi o scenariusz, który był absolutnie najsłabszym elementem tego filmu - w istocie niezwykle wprost słabym - było już tylko gorzej. Odgrzewany motyw główny da się przeżyć, a w mistrzowskim wykonaniu potrafi nawet stanowić zaletę, vide różne dowcipne parafrazy, choćby te Mela Brooksa (rodem z Warszawy, by the way), żeby daleko nie szukać, bo i żaden ze mnie znawca kina. Jadnak, poza niezłymi dowcipami i (zapewne) znośnymi, w dolnej granicy chyba jednak, dialogami, było fatalnie.

Nie dość że sytuacje niezwykle wprost banalne i tylko dlatego nieprzewidywalne, że nikt takiego przewidywalnego banału nie mógł przewidzieć... Może przesadziłem - ja w każdym razie bym nie mógł, choć za wychowanego na serialach konesera sztuki filmowej nie mogę ręczyć. Szczególnie, jak to bywa, rozwiązanie okazało się słabe i naciągane, bo, jak każdy wie, pierwszy akt sztuki potrafi napisać każdy, a dopiero potem zaczyna się prawdziwe pisarstwo. To faktycznie dość prawdziwe stwierdzenie, bo wystarczy wymyślić jakichś ludzi, jakąś sytuację, i pozwolić tym ludziom gadać, albo czasem nawet i działać... Tylko co potem!? Co potem!?

I tu, niestety, prawda ta okazała się dla twórców zgubna. Co do nieprawdopodobnych wprost idiotyzmów scenariusza, to najpierw uderzyła mnie taka rzecz (faktycznie nie dla każdego konesera kina i balonów chyba oczywista), że oto do ratusza w Zamościu nasz dzielny zakochany przywiązał balon, w którym się zaraz miało skończyć paliwo, bo to był balon w stylu pana Montgolfier, więc panika i w ogóle. Tylko jak on ten balon, duży, lecący sobie w łatwy do zauważenia sposób i z założenia niesterowny, zdołał on tam niepostrzeżenie podprowadzić i przywiązać?

No dobra, akurat do mnie doszło, dlaczego ten rynek widziany z lotu ptaka był taki dziwnie pusty. Jeśli był taki pusty w dzień, to co dopiero w nocy! Więc faktycznie, w tym specyficznym świecie to się dało jakoś zrobić. Jednak najniesamowitszym idiotyzmem filmu było to, że szwarcharakter, który podmienił naszym bohaterom milionową łapówkę na wydrukowane własnoręcznie pieniądze...

Ucieka i najpierw cieszy się tą swoją pełną gotówki teczuszką, co jest dość zrozumiałe, tym bardziej, że jedzie super bryką, co niektórych podnieca bardziej niż gitara czy niewolnicza pierś, a potem gdzieś tam na chwilę wstępuje, do banku chyba - jakże logicznie! - pozostawiając tę teczkę z milionem w niezamkniętym najnowszym BMW (poznałem po napisie, że to było BMW, bo inaczej bym nie miał jak), no i oczywiście w pięć sekund jakiś złodziejaszek mu to kradnie. Zbrodnia nie popłaca, kochane prole, idźcie pracować - taki musi z tego być morał. (A na deser serial.)

Nie tak to wyglądało w genialnej, choć przecie prlowskiej, komedii "Gangsterzy i filantropi"! Czyli jeszcze jednej wariacji na odwieczny temat kapitana z K., tylko że naprawdę znakomitej. Tam zarówno samo zawiązanie tematu, jak i jego rozwiązanie, były błyskotliwe. Nie to co tutaj.

A tak przy okazji, skorośmy przy scenariuszu, to już nie będziemy nawet omawiać nie-do-wyobrażenia zawiązania tej cudownej, jak się pod koniec szczęśliwie okazało, miłości nie wspomnę, bo to by się nie dało wyjaśnić krótko i bez liźnięcia co najmniej Propedeutyki Psychologii Podlotka. Może współczesny młodzian wierzy w taką wersję kobiecej psychologii, ale stary wróbel jak ja nie. (Fakt, że wróble nie oglądają seriali i niewiele rodzimych komedii.)

W sumie, jeśli robi się w tenkraju filmy na podstawie tak beznadziejnych scenariuszy, to musi działa tu - świecka, cywilna zapewne, choć i na to nie ma gwarancji - wersja Resortowych Dzieci. Czyli że komuch miał swoich artystów, którzy byli sprzedajne świnie, ale jednak część z nich to były niebylejakie remiechy. Ich natomiast potomstwo to już przeważnie dno (oczywiście są wyjątki, a mówię tu tylko o SCENARIUSZU tego filmu).

Co drugi "prawicowy bloger" w tenkraju (bez cudzysłowu się nie da, ale chyba się rozumiemy), po parodniowym kursie, napisałby znacznie lepszy scenariusz. Po prostu! Więc to, że nie pisze, a pisze ktoś, kto potrafi wyprodukować tak nieprawdopodobną chałę, świadczy o tenkraju więcej, niż całe masy tego, co nam w "naszych" mediach stręczą. Scenariusz zaś wydaje mi się najważniejszą w istocie częścią filmu, i to nie tylko ja tak sądzę, bo słyszałem ostatnio wielkiego zagranicznego znawcę, który tak właśnie twierdził.

I mimo to, mimo że to kosztuje i przynosi miliony, zajmują się tym w tenkraju ludzie, którzy pewnie na codzienny chleb zarabiają pisaniem scenariuszy do tasiemcowych seriali, którymi się pono lud pasjonuje, i które bez cienia wątpliwości zarówno mają służyć do urabiania tego ludu na lubianą przez niektórych, tzw. "elity", modłę, jak i świetnie się w tym z pewnością sprawdzają. Przerabiając zwykłego prola, w sumie wciąż jakoś tam zdrowego, na leminga.

To, że mamy podobno dobrych aktorów, nie jest zapewne złą rzeczą - lepsze dobre cokolwiek, niż złe - ale też, jak to zauważył jakiś publicysta w mrocznych czasach PRLu (niewykluczone że Urban nawet, ale w czasach prze-rzecznikowskich, kiedy dawał się strawić, poza oczywiście wyglądem, który wiele tłumaczy) -  ale też powtarzanie cudzych kwestii i udawanie różnych emocji to nie jest ani męska sprawa, ani bardzo mądra, więc to raczej świadczy o naszej, jak twierdził ten ktoś, i moim zdaniem nie bez racji, niedojrzałości. Intelektualnej i emocjonalnej, jako... Jako no - Polaków, żeby nie komplikować z "narodem" czy "społeczeństwem".

A film to w tenkraju (w mrocznym PRLu było jednak z tym znacznie lepiej), to po prostu zbieranina różnych przecudnych rzeczy, bez większego ze sobą związku: dowcipasy, choćby nienajgorsze i w sumie słuszne; widoczki zabytkowego miasta; dialogi "prosto z życia" (nie do końca mnie jednak przekonujące); trochę ślunskiego akcentu (lubię dialekty, nie tylko zresztą polskie); niezłe, albo i lepiej, aktorstwo... Natomiast cała historia i połączenie tego wszystkiego w jedną całość - totalna klapa!

Ludzie, chcemy uratować tenkraj, to wymieńcie kadry, nie tylko w sądach, ale także np. wśród scenarzystów! Wsadźcie tam choćby blogerów. Blogerzy na plan! A jeśli ktoś, nawet i bliski mojemu wirtualnemu i intelektualnemu sercu, zechce następnym razem przekonać mnie do obejrzenia w całości zrobionego w III RP filmu - to niech mi dostarczy słodką i uległą cycatkę pod stopę! Albo chociaż niech nastroi mi tę cholerną mandolinę!

triarius

P.S. A jako bonus wymyśliłem właśnie dla was zagadkę: Jak się nazywa scenariusz filmu o bokserach? "Szczenariusz"!

piątek, sierpnia 26, 2016

Wokół różnicy między liczbą 4 i niektórymi innymi liczbami

szczęśliwa kobieta, bo może się zrealizować w życiu zawodowym
Sporo ciągle słyszymy o ekonomii, zgoda? Pada też czasem określenie "minimum biologiczne", w różnych kontekstach, ale czy ktoś kiedyś usłyszał DEFINICJĘ tego pojęcia? No bo w końcu rozmawiać możemy sobie o niemal wszystkim, i nierzadko z pożytkiem, ale musimy jednak wiedzieć o czym właściwie rozmawiamy - i tu wchodzą na scenę właśnie definicje.

Właśnie znalazłem dla was ostatnio, i dla siebie zresztą też, definicję pojęcia "minimum biologiczne", która wydała mi się interesująca, a nawet płodna. Mam nadzieję, że wam też się spodoba i da do myślenia, ale jeszcze najpierw kilka wstępnych informacji.

Znalazłem ci ja to w głośnej (swego czasu) książce Michaela Voslenskyego (żeby zastosować transkrypcję rosyjskiego nazwiska, jaką ja tutaj mam w tym francuskim tłumaczeniu) pod tytułem, który na polski przekłada się jako "Nomenklatura - uprzywilejowani w ZSRR". Autor, mimo że wykształcony i przez większość życia działający w Ojczyźnie Proletariatu, a do walenia w tę ojczyznę używający Marksizmu, nie jest żadnym idiotą - wprost przeciwnie!

To bardzo bystry człowiek, orientujący się faktycznie w talmudycznych subtelnościach Marksizmu z Leninizmem na dodatek, ale wcale nie bezkrytyczny wobec Marksa - który, co by nie myśleć o jego czysto ideologicznych wymysłach i propagandzie dla idiotów, jako ekonomista wcale durniem nie był i coś tam z tego rozumiał - nie mówiąc już o Leninie... (Właściwie to aż dziw że tacy się tam potrafili uchować, i to na całkiem wysokich stanowiskach, choć przecie nie w Nomenklaturze!)

No a rozwalanie komuny akurat za pomocą Marksa z Leninem to po prostu znakomity pomysł i mało co, jeśli cokolwiek, może być tak skuteczne w zachwianiu wiary aparatczyków i lemingów, a może nawet w otwarciu tych czy innych oczek. Mówię to wszystko, żeby pokazać, iż co pisze Autor owej książki, to nie są żadne bzdury nieuka, ani też jakaś komusza propaganda. Naprawdę tak to widzę, a zazwyczaj bywam czujny i trudno mi, jak sobie pochlebiam, takie rzeczy wcisnąć.

Nie jest to też przedpotopowa książka, bo wydano ją w początkach lat '80, więc poniższa definicja, jeśli została cichcem zmieniona czy unieważniona, to nikt nas nie raczył o tym zawiadomić.

No więc, tak oto pisze pan Voslenseky... (Tlumaczę z francuskiego, maksymalnie wiernie.)
Nauka ekonomii zaznajomiła nas z pojęciem "przeciętnej statystycznej rodziny": mężczyzna, kobieta i dwoje dzieci. Oblicza się statystyczne minimum biologiczne [minimum vital statistique] biorąc tę wybraną rodzinę - próg zostaje osiągnięty, kiedy głowa rodziny może utrzymać jej cztery osoby. 
Sowiecka statystyka ignoruje pojęcie minimum biologicznego [i poza elitą jeżdżącą limuzynami i nie widzącą prostych ludzi] nie ma w Związku Sowieckim obywatela zdolnego do wyżywienia ze swej pensji czteroosobowej rodziny.
Mógłbym to skomentować, nawet dość obficie i być może z pożytkiem dla Ludzkości, ale zostawię to tak jak jest - w końcu macie swój własny rozum, Kochane Ludki, więc możecie się ew. same zastanowić np. nad kwestią...

A jak to właściwie jest z tą sprawą w REALNYM LIBERALIŹMIE? No i może jeszcze nad kwestią dodatkową, taką oto: Jak to się ma do cudnych i absolutnie, bez cienia wątpliwości słusznych spraw, jak "RÓWNOUPRAWNIENIE", "RÓWNOŚĆ SZANS"...? (Że już o "AKTYWIZACJI ZAWODOWEJ KOBIET" nawet nie wspomnę, bo to trywialna łatwizna.)

No to może jeszcze drugi śliczny obrazek, bo ten u góry jest co prawda przesłodki, ale właśnie aż za, i za kobiecy, więc teraz coś bardziej á propos ponurych spraw, o których piszemy, a mniej łaskotania osobistej erotomanii Pana Tygrysa. Coś bardziej zalatującego realnym liberalizmem. Oto i...

Żeńszczyny do roboty - czy to komunizm, czy też coś innego, nieważne!

triarius

czwartek, sierpnia 25, 2016

O poprzednich wcieleniach i planach pięcioletnich

Korwin w jednym z wcześniejszych wcieleń?
Niestety, w tych warunkach nie da się prowadzić poważnej działalności na niwie, więc husarstwo na razie zostawimy sobie na czas jakiś odłogiem, ale proszę łaskawie nie myśleć, że będzie jakiś produkt drugiej jakości! (Swoją drogą, młodzież może się dziwić, że nie napisałem "odrzut z eksportu", ale to wskazuje, iż młodzież nie ma bladego pojęcia o PRLu, bowiem "odrzut z eksportu" to było właśnie to co najlepsze. Wpadłby ktoś na to?)

Każdy - nawet analfabeta ślabizujący GWyba na wydmach bez skarpetek, nawet nie znający podstaw polszczyzny owego GWyba dziennikarz! - gołym okiem może stwierdzić, że to nie żaden drugi sort, tylko najwyższa jakość ze znakiem Q, Jak? A choćby na podstawie tego tu obrazka, który wprawdzie znalazłem niepodpisanym, ale musi on przecie przedstawiać Korwina w jednym ze wcześniejszych wcieleń, ew. jakiegoś jego brata bliźniaka. A więc jak mówi młodzież - taka pod pięćdziesiątkę - będzie się działo!

No więc zaczynam... Od niemal pół wieku zastanawiam się co czas jakiś, czy wciąż popularny w niektórych kręgach Stefan Kisielewski, z tym jego uwielbieniem "wolnego rynku", to był agent, czy też zwykły użyteczny głupek. Sam go w mrocznych czasach lubiłem - zgoda, przyznaję się - szczególnie gdy w "Tygodniku Powszechnym" (Jezu, wybacz, że takie coś człek kiedyś czytał!), co trzecie słowo zastępowali kwadratowym nawiasem i tym tam tekstem o... No wiecie - jaruzelska cenzura.)

Na spotkaniu z młodzieżą, co ono było na PG, wypadł dość marnie - całkiem nie to co Kuroń wcześniej na UG! - ale fakt, to nie przesądza, może był zmęczony, może nie całkiem ta uroda amanta, może młodzież go nie zachwyciła... Mówię to dla przyszłych historyków, nic poza tym. Lubiłem go w każdym razie w tamtych czasach. Potem przyszła "wolność" (ach!)), wolny (i to jak!) rynek... I moja wcześniejsza sympatia (no bo przecie nie aż miłość) przerodziła się w brzydkie, przyznaję, podejrzenia.

Ale może jednak nie, może się w tych podejrzeniach myliłem... Otóż kupiłem ci ja swego czasu, wśród dość wielu interesujących książek, także i znaną (ze słyszenia, niektórym) pozycję pt. "Nomenklatura", pana Wosleńskiego. (Po francusku zresztą.) Grube to potężnie, więc podczytuję raz na jakiś czas i jeszcze mam masę do zakończenia. Całkiem interesująca książka i absolutnie niegłupia, ale dotychczas do orgazmu nieco mi jednak brakowało, aż tu nagle...

Otworzyłem to znowu wczoraj i zacząłem czytać - słuchajcie, słuchajcie! - akurat o centralnym planowaniu, ze wszystkich tematów, czyli o gospodarce. Zapewne nie wiecie, ale Ojciec Tygrysizmu Stosowanego parę razy już w swym długim życiu zetknął się był z historią ekonomiczną, i z tych spotkań, o dziwo, wynikały często całkiem interesujące rzeczy. Nawet się przez krótki czas on zastanawiał, czy się historii ekonomicznej całkiem nie oddać i nie poświęcić. (Mocne, co?)

No i te rzeczy, które nam pan Wosleński mówi o tych tam planach pięcioletnich, są tak nieprawdopodobnie obłędne, w wielu przypadkach tak cholernie śmieszne nawet, że aż... Nie będę wam tu całości streszczał, jak to działało, bo to długi rozdział, powinno to być i po polsku, ale przecie nie za darmo - tym bardziej, że mówimy o EKONOMII. (N'est-ce pas? No to właśnie! Skarpetki noszę, wprawdzie sandałów nie, ale duszą jestem z Januszami w tej kwestii, jednak potrafię, i to mimo dysleksji, napisać to co tu widzicie... Więc redaktorzy GWybu - sprężcie się i znajdźcie na mnie jakieś wreszcie celne argumenta, albo do łopaty!)

W każdym razie są tam takie historyjki, a pan W. wie co mówi, że np. oficjalnie ogłasza się śliczny wzrost produkcji rolnej na przestrzeni ostatnich pięciu lat, a to przez skorygowanie danych sprzed lat pięciu, zakładając z pewnością, i akurat w tym przypadku jakże słusznie, że te dane musiały być oszukane. Albo dwukrotny wzrost płacy w ciągu roku, wynikający z wymiany waluty, kiedy w realu płaca się akurat nieco (tylko?) zmniejszyła.

Albo kiedy KC, czy co tam to było (musiałbym wstać i sprawdzić, ale na co wam te szczegóły?) oficjalnie się przyznało do niemal klęski w rolnictwie w bieżącym planie pięcioletnim, a to dlatego, iż właśnie obalono Chruszczowa, więc było na kogo to zwalić. I masę podobnych kwiatków.

Tak że zgoda - jeśli ktoś ma tak prosty umysł, tak bipo-że tak to określę-larny, iż widzi albo tego typu centralne planowanie, gdzie szerokość gumki do majtek w Karagandzie (jest takie coś? fajnie brzmi) zostaje zadekretowana z Kremla, albo rozdokazywany "wolny rynek" bez żadnych ograniczeń - no to faktycznie nawet ja wybrałbym ten nieszczęsny "wolny rynek". Tyle że po co się obnosić z tak prymitywnym, bipolarnym myśleniem? Tacy ludzie powinni pracować w jakimś dającym satysfakcję przemyśle, jak to wiązanie wikliny w miotły, albo zarządzanie powierzchniami płaskimi, z całym szacunkiem!

Jednak zgoda - takie kacapskie centralne planowanie to było dno! Może to sobie wydrukować i powiesić nad łóżkiem każdy fanatyk, każde korwiniątko: "Nawet Pan Tygrys mówi, że centralne planowanie jest denne i wolny rynek jest lepszy!" Chyba nie muszę wam sporządzać gotowej tabliczki - czcionki i te rzeczy? Sami sobie poradzicie, prawda?

Jednak, żeby tak nie było że Polak z Polakiem (?) i wszystko cacy cacy, rzekę wam, iż taka myśl mi się pałęta po głowie, w związku z powyższym... Otóż być może te kacapy, te tam komunistyczne służby i inni hiper macherzy, którzy przecież niejedno potrafią, skoro nie tylko dali nam Tuska, ale także dręczą nas wciąż Merkelą i Obamą, a przecie Clintonowa wisi i grozi, niczym żarówka "Osram"...

Więc że oni specjalnie obrzydzali takiego Kisielewskiego centralnym planowaniem - niczym Tanie Dranie swą ofiarę cynaderką - żeby był gotów (bud' gatow, wsiegda gatow!) na przyjęcie "wolnego rynku", kiedy nadejdzie, z otwartymi ramionami, a nawet nie tylko ramionami, i żebyśmy mieli, na naszą zgubę, takich właśnie elokwentnych piewców owego "wolnego rynku" w stanie maksymalnego wzmożenia i złotoustości...

Rozumie ktoś coś z tego? Jeśli nie, to proszę mi uwierzyć na słowo, i to może wystarczy: straszne myśli mi się pod czaszką legną w kwestii tego tam pięcioletniego planowania, wolnego (a jakże!) rynku, propagandy, Kisielewskiego Stefana... Brrr! W każdym razie, jako drobny optymistyczny akcencik, w ramach wyciągania ręki i "Polak z Polakiem" (?) i czego tam jeszcze, powiem otwarcie, bez żadnych zwodów czy uników - centralne planowanie i różne tam plany pięcioletnie to rzeczywiście była czysta paranoja! (Niech nam zatem żyje...? No nie, bez przesady! To by była Scylla i Charybda.)

triarius

wtorek, sierpnia 16, 2016

O husarii, husarskości i husaryźmie (1)

Husaria
Oglądałem ci ja wiadomą defiladę, w każdym razie sporą jej część. Nieźle. Jechało trochę ponuro wyglądającego żelastwa, czyli to, o co w sumie chodzi. Trochę mi brakowało jakichś takich malowanych dzieci w wersji z trzeciego tysiąclecia A.D. - takich bardziej pieszych, co to wdrapią się na każde drzewo, wcisną w każdą szczelinę, pożywią byle czym (a nie jak czołg Leopard 500-800 litrów paliwa na sto kilometrów), a potem przegryzą wrogowi gardło (albo uduszą go jego własnym jelitem grubym), zatańczą na jego grobie i uczynią brzemienną jego babcię. (Może zresztą byli, a ja za późno się włączyłem? W takim razie ten akurat rant jest bez sensu i unieważniamy.)

W sumie jednak, mimo braku orgazmu, było nieźle. Nawet tym razem nieuniknione przebierańce z końca pochodu uczyniły na mnie raczej pozytywne wrażenie, co u mnie dość niezwykłe. Była husaria, podrabiane oczywiście, ale jej wygląd miał styl, pewną jednorodność, a z drugiej strony było to różne, wcale nie wszyscy np. mieli słynne skrzydła... Całkiem inaczej, niż np. w filmie "Krzyżacy" (wiem że tam nie husaria!), gdzie każdy rycerz, czy to nasz, czy to wraży, miał ten sam pancerz z tego samego osiedlowego magazynu, wyglądający na plastikowy, i ten sam przyodziewek. Tutaj było całkiem inaczej, Deo gratias!

Oczywiście nie obyło się bez zachwytów nad wspaniałością husarii, z którą nikt nie mógł rzekomo... I tak dalej. Co mogę zaakceptować, z zastrzeżeniami, o których (Deo volente) za chwilę, tyle że zawsze w takich razach narzuca mi się dokuczliwe pytanie - dlaczego, jeśli w 1688 byliśmy tacy wspaniali, to już w sto lat później niemal nas nie było, a to co zostało, rżnęli różni tacy jak chcieli?

No dobra, ale dziś o husarii... Jest to interesująca sprawa, oczywiście - zarówno z czysto militarnego punktu widzenia, jak i w szerszym kontekście... Z tego szerszego kontekstu najbardziej w ostatnich latach męczy mnie kwestia tych 400 żydowskich husarzy, którzy to ponoć załatwili nam niemal wszystkie owe zwycięstwa, a o których opowiadał na oficjalnym spotkaniu z okazji otwarcia tego tam Muzeum Żydów, co je kilka lat temu nam otwarli, któryś z naszych ukochanych gości.

Niestety z prasą i mediami jestem mocno na bakier, więc nigdy się nie dowiedziałem szczegółów - nie wiem nawet czy one tam w ogóle były i ile - więc zachodzę w głowę (mam takie napady), czy tych 400 to na raz, a w innych momentach byli jacyś inni, i może więcej, czy też ogólnie tylu ich zliczono... I kto konkretnie ich zliczał? I czy np. wliczamy okres, kiedy to husaria stała się już sprawą czysto dekoracyjną (czyli jak dzisiaj), znaną z tego, że bez niej nie mógł się odbyć żaden luksusowy pogrzeb. (W osiemnastym wieku to musiało być, skoro jeszcze pod koniec siedemnastego husaria realnie potrafiła bić Turków.)

Sprawa jest, tak to muszę określić... Mówię o tej sprawie żydowskich husarzy (a byli, wobec tego, w ogóle jacyś inni?)... Powiem to: corylliczna. Naprawdę nie chciałbym sprawiać wrażenie, że czuję się jakoś niższy, mniejszy, gorszy, ale ten tam facet (choć ostatnio potwornie nudzi, przynajmniej mnie) ma pewne hipotezy, przemyślenia, koncepcję historii, swoje oczywiście teorie spiskowe, a nawet meta-teorie... Nie jakoś specjalnie różnorodne, ale za to konsekwentne i co więcej takie trochę samograje - da się je zastosować do niemal każdej sytuacji i wynik w sumie zawsze cholernie podobny.

Można to powyższe uznać za w sumie komplement, można za coś wręcz przeciwnego... W czym by była, mówię o tym drugim, przesada, bo niewielu ludzi u nas, i dzisiaj gdziekolwiek na świecie, tworzy własne "szkoły historiozoficzne", które, co by o nich nie powiedzieć, mają ręce i nogi, choć także, w mojej opinii, spore słabości... No i jeszcze potrafi zrozumiale, a nawet dużo więcej, pisać.

(Sporo w dodatku, w czym także jest pewna istotna siła, choć i ma to swoje wady.) No i w tej akurat sprawie, jak mi się widzi, metody i aparat pojęciowy Coryllizmu może się naprawdę świetnie sprawdzić. Tak to widzę.

Po tym rytualnym odżegnaniu się od jakichś ew. podejrzeń, powiem o co mi chodzi, a chodzi mi o to, że z tymi żydowskimi husarzami to sprawa do szpiku kości corylliczna, no bo albo w tym coś jest z prawdy, a wtedy nasuwa się pytanie, dlaczego my o tym nic nie wiedzieli; albo jest to propagandowa ściema i sprawa bardzo paskudna... Tak czy tak, widzę tu jakichś szemranych bukinistów, antykwariuszy, chętnie niepiśmiennych i znających wyłącznie jiddisz, plus jakąś centralę, która zmienia lekko fakty, wymyśla i lekko popycha w odpowiednim kierunku pewne narracje...

Siatkę zależności też widzę - jakiś angielski dwór, jakieś elitarne kluby homoseksualistów, wywiady oczywiście, loże, getta, sztetle (co by to nie było), hucpę jak stąd do Tel Avivu i spowrotem... No bo po prostu ta dziwna opowieść - wciąż mówimy o tych, nikomu przedtem nieznanych, czterystu Żydach, bez których Polska nie mogła się ponoć w epoce swojej wciąż jednak względnej potęgi obyć, bo nie było widać do tego odpowiednich ludzi...

Szlachta, choć z koniem żyła za pan brat i jakoś tam tych Tatarów odganiała, nie nadawała się do elitarnej szturmowej jazdy - więc ratunkiem okazały się Mośki i (excusez le mot) Srule z tych tam sztetli (bo to tak się chyba nazywało).

Którzy bez trudu, bo to zdolny naród, przesiadali się z... Na czym tam oni w tych sztetlach (tak?) siedzieli, na pełnokrwiste ogiery i korzystając z doświadczenia uzyskanego przy rytualnym uboju i obrzezywaniu niemowląt (mistrzowie potrafią to ponoć robić paznokciem, nawet i dzisiaj!), za pomocą kopii, koncerza, szabli (że o łuku czy pistoletach nie wspomnę, bo to był zaledwie dodatek), lali Turka, Szweda, i kto się tam nawinął.

I to była jedna sprawa, którąśmy sobie tutaj zasygnalizowali, nie bez kozery, jak mawiają niektórzy, ale husarska tematyka nie została przez nas wcale wyczerpana i, jeśli Bóg zechce, mamy jeszcze sporo przeróżnych aspektów do przedyskutowania, co oznacza jeszcze kilka odcinków do napisania. Jeśli Stwórca pozwoli, to chciałbym w przyszłości podywagować małowiela na temat stricte militarnych aspektów tej naszej przesławnej kawalerii.

Potem zaś zamierzam np. zdradzić, co jeszcze bardziej imponuje mi w naszej militarnej historii, a ściślej w historii naszej jazdy. (Choćby po to, żeby nie było, że żaden ze mnie patriota bo tylko krytykuję, a nawet PRLu nie lubiłem wyłącznie z powodu Osieckiej i Trubadurów, że o paru innych szmirusach i zagubionych duszach litościwie nie wspomnę). W każdym razie to, co chcę zdradzić, może być dla wielu zaskakujące.

triarius

P.S. Swoją drogą, to widziałem wczoraj, po raz pierwszy w życiu, "Ben Hura", do którego scenariusz, jak wszyscy wiedzą, napisał nasz umiłowany Robert Ardrey (czy może jednak do tego nie nie? dopisane po latach). Nie całego widziałem, bo podzielili to na dwa odcinki, a ja widziałem drugi, i to nie od początku.

W każdym razie mówię wam ludzie, że to jest głęboko chrześcijańskie dzieło, a kiedy po końcowej scenie, która nawet w starym bezbożnym cyniku (sceptyku raczej. bo wartości to ja cenię, jak mało kto, tylko baby nie rozróżniają), jak ja, wywołała spore emocje, pojawił się napis Metro-Goldwyn-Mayer, pomyślałem sobie (bo i nie mogłem nie pomyśleć), że jednak w tym roku Pańskim 1956 nastroje i ogólnie świat były zupełnie inne od obecnych. Aż się wierzyć nie chce, że takie coś wyszło wtedy z Hollywód, z tej żydowskiej, jakby nie było, wytwórni, i jeszcze, jak kojarzę, właśnie za to Ardrey dostał Oscara.

Dalekąśmy przeszli drogę, moje kochane ludzie!

piątek, czerwca 10, 2016

O zblakłych gwiazdach, które się cudownym nagle blaskiem rozświetlają...

... po swym, w jakżeż odpowiednim momencie przychodzącym, zgonie


Nie wiem jak kto, ale ja dość sporo (robiąc sobie luźno różne inne rzeczy) patrzę co tam śmierdzi w zachodnich telewizjach, i w wyniku tego widzę, jak niesamowity cyrk dla lemingów uczyniono ze śmierci dawno już nieaktualnego, zdawałoby się, boksera Muhammada Alego. Cyrk z tego powodu jest po prostu tak niebywały, że aż daje okazję do popisania się spiskową teorią.

Spiskowe teorie to, jak wiadomo, podstawa sporej części współczesnej literatury i publicystyki - w dodatku tej lepszej części - tyle że spiskowe teorie są różne i także różna jest ich jakość. Najgłupsza z nich to oczywiście taka, że wszystkie spiskowe teorie Z DEFINICJI są idiotyzmem, a świat wygląda dokładnie tak, jak nam, prolom, raczą to pokazywać media i autorytety.

Potem, pod względem jakości, idą modne teorie, którymi (excusez le mot) brenzluje się co drugi leming, choćby i prawicowy - w rodzaju sfingowanego lądowania na księżycu czy sfingowanego ataku na WCT. (Swoją drogą nie dałbym głowy, że ruscy naprawdę byli w międzygwiezdnej przestrzeni Gagarinem, ale to ruscy i oni w takich sprawach mogą wszystko, natomiast w innych nie przesadzajmy.)

No i istnieją teorie spiskowe mające, jeśli nie zawsze ręce i nogi, to przynajmniej sporo wdzięku i logiki, choć na ogół rozkosznie przewrotnej. Mamy tu, na naszym krajowym jak-to-określić (no bo nie "rynku" przecie, choć bardzo by chciał) gościa, który potrafi snuć zaiste smakowite spiskowe teorie, tylko niestety ktoś mu powiedział, żeby wziął się za coś całkiem innego i, mnie przynajmniej, ostatnio potężnie nudzi.

Jednak tamte teorie sprzed lat naprawdę były słodkie jak miód - tak słodkie i miodopłynne, że niechybnie przyciągałyby niedźwiedzie, gdyby tylko takie stworzenia znajdowałyby się w pobliżu. Istnieje też coś, co można by nazwać (gdyby to nie było tak kulfoniaste, szczególnie optycznie) "meta-spiskową teorią", czy może raczej "spiskową meta-teorią", i to jest to, co ja najbardziej lubię praktykować, choć dotychczas w sumie bardzo platonicznie.

Najlepszą moim zdaniem z tych meta-teorii jest taka, że oto istnieje cała masa gwiazd, w sensie celebrytów - przede wszystkim różnych tam, w mniejszym lub większym cudzysłowie, "artystów" - którzy najpierw, z mniejszą lub większą pomocą nie-wiadomo-kogo, są na te gwiazdy wylansowywani, potem zaś, gdy już lemingi na ich temat dostają fioła i bulą, wydziczają się zamiast grzecznie zarabiać forsę dla swoich dobroczyńców-sponsorów...

Chleją, ćpają, wyczyniają dzikie brewerie, domagają się forsy, okazują się "gejami" lub wręcz przeciwnie, co akurat całkiem nie pasuje do zamówionego przez sponsora image'u i mentalnych potrzeb leminżej publiczności... I jakoś tak sama z siebie, ukradkiem przychodzi skądś taka myśl, że gdyby taki nagle zmarł, najlepiej nieszczęśliwie jak cholera, lemingi się wzruszą, ach...

W kiblu, dusząc się własnymi zaćpanymi wymiotami... To takie rokendrolowe! Albo w dziwnym wypadku samochodowym... Może też być przedawkowując środki nasenne... O AIDS oczywiście nie zapominając (a już byśmy zapomnieli!)... To tylko kilka luźnych przykładów, bo możliwości tu jest skolko ugodno.

No to wtedy lemingi nasze kochane znowu zaczęłyby tych naszych celebrytów wielbić, podniecać się, kupować koszulki, kubeczki, płyty długo- i krótkogrające... Chodzić na filmy i domagać się magna voce reedycji ukrytych w piwnicy, i słusznie, niewydarzonych fragmentów nieudanych eksperymentów... Skutkiem czego interes znowu by się ładnie kręcił, a nie trzeba by z kosztownymi i kłopotliwymi fanaberiami takiego, turpe dictu, szmirusa, się użerać...

Istnieje też sprawa pokrewna, choć różna, mianowicie jakże adekwatna pod względem momentu swego nadejścia, choć przecie zaskakująca, śmierć różnych, mniej lub bardziej kontrowersyjnych (dla niektórych szczególnie) polityków.

Tutaj, żeby trzymać się od tych naszych (?) podłych czasów w bezpiecznej (?) odległości, wspomnę hipotezy wspomnianego tu mimochodem autora na temat zgonu Zygmunta Batorego (b. moim zdaniem udaną), francuskiego króla Henryka II (śmierć dość faktycznie niezwykła, ale fakty które do nas doszły mocno ją osłabiają, choć oczywiście te fakty też nie są całkiem pewne)...

Choć po prawdzie, jeśli jesteśmy przy francuskich monarchach, to bardziej jeszcze należałoby się chyba przyjrzeć śmierci np. Karola VIII, który uderzył głową o framugę spiesząc pograć sobie w piłkę... I paru innych. Na temat czasów bardziej współczesnych zamilczymy, bo nie lubimy jak nam drony nad głową hałasują, ale kto chce, może sobie różne takie przypadki przypomnieć i się nad nimi zadumać.

No i co z tego wszystkiego wynika dla dzisiejszej biężączki, spyta ktoś? W dodatku takiego, co by miało jakikolwiek związek z Muhammadem Alim? Który, gdyby ktoś nie śledził, karierę zakończył 30 lat temu zdradzając już wtedy objawy choroby Parkinsona, potem żył z tym Parkinsonem aż do niemal dziś, o wiele jakby sympatyczniejszy, choć trudniejszy do zrozumienia, gdy mówił... Czasem go pokazywali, ale nie za często, raczej jak umarł jakiś jego ważny dawny przeciwnik, np. Joe Frazier...

I tak to szło. Aż tu nagle facet zmarł i zaczęła się dzika orgia żalów, celebracji, wspominków itd. Fakt, że Muhammad Ali, wcześniej Cassius Clay, był, poza tym, że znakomitym bokserem, w dużej mierze tworem mediów i propagandy, bo co to w końcu przeciętnego leminga obchodzi, czy ktoś jest lepszym, czy gorszym bokserem?

Gość był, wtedy, bo niektóre nowe informacje sugerują, że z Parkinsonem mu to przeszło, odwróconym rasistą (czemu ja się aż tak nie dziwię, znając historię Murzynów w USA), jeśli był amerykańskim patriotą, to b. marnym (sprawa służby w Wietnamie)...

Przeszedł był na islam, co zresztą wtedy było modne wśród radykalnych amerykańskich Murzynów, no bo przecież fakt, że białym plantatorom sprzedali ich, a wcześniej złowili, arabscy i muzułmańscy do bólu handlarze, w niczym nikomu nie mógł przeszkadzać, natomiast plantatorzy oczywiście byli be. I tak dalej, i tak dalej.

Tak więc, gdybym bardzo chciał, z jakichś nieznanych nikomu powodów, zaserwować teraz Moim Ukochanym Czytelnikom teorię spiskową jak się patrzy, to byłaby ona jakaś taka, że jakiś tam masowy/weekendowy przyspieszył zgon dawnego Mistrza, a to w interesie Ludzkości i Postępu. Wtedy wszystkie elementy tej układanki - sorry! - wskakują na swoje miejsce.

Wybory wygrać ma Clintonowa, tak? Gdyby, apage Satanas, zwyciężył Trump, to żadnego postępu nie będzie przez wiele stuleci. Trump na samym początku rzekł był, że w tej sytuacji, kiedy nagle dobry amerykański obywatel, tyle że muzułmanin, bierze i wystrzeliwuje jak kaczki 40 swych kolegów z pracy, z całkiem niewiadomego powodu, ale jedyny w miarę sensowny jest właśnie ten islamistyczny, no to może być na czas jakiś żadnych nowych muzułmanów do kraju nie przyjmować i sprawdzić, jak ta sytuacja wygląda i co z tym można zrobić.

Na co, oczywiście, podniósł się niesamowity jazgot protestów na skalę globalną. No a tutaj mamy akurat muzułmanina, czarnego w dodatku, amerykańskiego... Kto z lemingów pamięta, lub zwróci uwagę na to, że to był marny patriota - zresztą wtedy rządził Nixon, więc gdyby nawet Ali sprzedał ruskim bombę hiper-jądrową, to i tak byłoby super... No i można zrobić cyrk dla lemingów, a nawet należy, co przy okazji przykryje całą masę nieprzyjemnych und dla waadzy niewygodnych faktów i wydarzeń.

Ma to sens? Oczywiście że ma. Dałoby się to zrobić? Bez najmniejszego trudu, nie takie rzeczy weekendowy masowiec już robił, prawda? Ktoś by tu miał jakieś opory? Bez żartów! Skoro nawet, wciąż przecież dość słodka, Marilyn Monroe, płaczem i błaganiem nie wykręciła się od konsumpcji pigułek nasennych i alkoholu, to co mógł zrobić trzęsący się od Parkinsona, niewyraźnie bełkoczący starszy facet o ciemnej, nalanej twarzy? Kiedy mu się nagle przyplączą problemy oddechowe znaczy. Kto zresztą by się takim drobiazgiem przejmował? "Jednostka zerem, jednostka niczym", rzekł był poeta i miał absolutną rację.

Tak więc, kochane lemingi, nadal się podniecajcie, przedziwnym zaiste, nokautem na Sonny Listonie w początkach zawodowej kariery Alego, oraz jego przedziwną odpornością na ciosy w walce z Georgem Foremanem (za co zresztą zapłacił solidną cenę, podczas gdy wściekle zmęczony i znokautowany w końcu Foreman sobie nadal kwitnie), bo wam to wciąż pokazują w telewizjach, i udawajcie, że cokolwiek z tego rozumiecie. Podczas gdy ja zacieram łapki, że udało mi się pokazać światu, iż gdybym chciał, to też spiskową teorię jestem w stanie wygenerować.

triarius

P.S. Wychodzimy pojedynczo. Uważać na drony i ogony! (Tak Mądrasiński - na ogony dronów też uważajcie.)

piątek, marca 25, 2016

Psycho 1

Bóg mi świadkiem - i wy, dobrzy ludzie - że nie mam przesadnej skłonności do spiskowych teorii, ale to co obecne światowe, a europejskie przede wszystkim, waadze wyczyniają w sferze propagandy, nie wzbudza we mnie najmniejszego zaufania. Kiedy coś gdzieś, excusez le mot, pierdolnie i zginą ludzie, waadze zaczynają wielką obławę na brzydkich terrorystów, zapobiegając każdego dnia, jak nam mówią w mediach, kilku co najmniej następnym zamachom, i to jeszcze o wiele gorszym.

Do tego oczywiście niezmienne, choć jeszcze bardziej nasilone, bo i okazja po temu wyborna, nawoływania do pogłębienia "europejskiej integracji" - szczególnie w sferze łapania brzydkich terrorystów, ale przecież nie tylko, bo bez integracji podobno nijak. Ani się kura ocieli, ani krowa zapieje, ani nic!

Co też do mnie dziwnie mało trafia, ponieważ, fakt, że ktoś np. nie kolonizował, nie wykorzystywał i nie dręczył tych tam egzotycznych ludów, a potem ich do siebie nie nasprowadzał milionami, tworząc multikulti i z jakichś tajemniczych powodów niszcząc wszystko, co stanowiło siłę i ew. zdolność do obrony własnego (czy aby?) społeczeństwa, wydaje mi się o wiele bardziej w aspekcie terroryzmu pozytywny, niż jakieś integracje, gdzie jacyś europejscy mędrcy od sikania do chrzcielnicy i rozporkowych zabaw z przedszkolakami, będą nam rozkazywać. Jakby nie dość tego było już teraz.

W każdym razie najmniej nawet bystry kandydat na Młodszego Tygrysistę rozumie, że aby mieć jakieś tego typu szemrane "sukcesy" w "walce z terroryzmem" (w ramach "wojny z terroryzmem", której ambasador, jak to słusznie zauważył Amarlyk, musiał kiedyś powręczać odpowiednie dokumenty ambasadorom wszystkich zainteresowanych państw, bo przecie inaczej nie byłaby to żadna "wojna", a co najwyżej chuligaństwo), nie trzeba, jak nam próbują wmawiać, przez wiele miesięcy rozpracowywać jakieś siatki - wystarczy po prostu wybrać sobie dowolną muzułmańską dzielnicę w dowolnym niemal mieście północnej Europy, a potem różne tam policje (tajne, widne i dwupłciowe) muszą parę dni pochodzić od mieszkania do mieszkania, rozglądając się, a co najwyżej przeprowadzając pobieżne rewizje.

Na pewno znajdzie się masa flag Państwa Islamskiego dumnie eksponowanych na ścianie, biletów lotniczych do Syrii pod doniczką paprotki, oprawionych w ramki podziękowań za hojną wpłatę na stosowne konto. Itp. W co którejś łazience natrafią na kilka wiader wody utlenionej, ewidentnie czekającej na zmieszanie ze stojącym obok w ogromnej butli z grubego szkła acetonem. No to się obie te ciecze zarekwiruje, zapobiegając faktycznie w ten sposób, na czas jakiś, następnemu "bum!". Żadnych wielkich osiągnięć służ specjalnych und antyterrorystycznych do tego nie potrzeba.

 I nawet gdyby mieszkańcy zorientowali się zawczasu i nieco te rzeczy pochowali, to gdzie oni mogą to porządnie schować w tych małych mieszkankach. Trza trochę poszukać i tyle! Do tego przydałoby się nieco patroli na ulicach tej dzielnicy, które rewidują każdego (bez względu na kolor skóry, który tam zresztą jest mniej więcej ten sam) na okoliczność wynoszenia fantów do sąsiada, u którego już nasi dzielni antyterroryści z taką wizytą byli. Proste? Proste, ale lemingi nawet tego nie pojmują i łykają te propagandowe pierdoły jak głodne pelikany szprotki w oleju.

Waadza kilku na pokaz zaaresztuje - zapewne tych, co policji najniegrzeczniej pyskowali przy ostatnim zatrzymaniu za sprzedaż narkotyków, bo inaczej to całkiem nie wiadomo, czym się miano by kierować... A reszcie i tak może co najwyżej naskoczyć na warsztat. No bo co zrobi? Przyzna się, że bez żadnego sensownego powodu nasprowadzała tabuny ludzi, którzy się integrować absolutnie nie mają ochoty... (Może kiedyś by i mieli, ale przecież nie z tym czymś, co zrobiono z Europy - nie z tymi wszystkimi Środami, Biedroniami i Cohn-Benditami na jej czele.)...

A jeśli terrorystami jeszcze nie są, to na pewno od agresywnego islamizmu się w duszy swojej nie odcinają, o czym dobitnie świadczą czarne flagi z inskrypcjami na ścianach salonów... I z pewnością w obronie "liberalnych europejskich wartości" głowy przeciw temu islamizmowi ci ludzie nie nadstawią.

Więc niby jak? Jak się przyznać, że się do takiego szamba (niczym szczery uczeń czarnoksiężnika, a to i tak najbardziej pochlebne przypuszczenie) doprowadziło i nie ma się najmniejszego pojęcia, co z tym zrobić, poza tym, że chce się nadal oczywiście rządzić, i to bardziej monopolistycznie niż kiedykolwiek? No i po co właściwie lemingom to mówić, skoro one wciąż takie ufne?

Jeśli są tu jakieś w ogóle przeszkody, to jedynie natury prawnej, ale te, w obecnej sytuacji, przy panice lemingów i praktycznego, jak się okazuje, monopolu naszych kochanych liberalnych waadz w mediach, nie grają one żadnej roli. Lemingi jednak muszą się czuć tym "wielomiesięcznym rozpracowywaniem" cholernie podniesione na duchu, co dobrze wpływa na ich operowanie kredą, kredkami, a w przypadku tych nieco zdolniejszych, na palcowanie po klawiaturze kawałków w stylu "Imagine" tego upiornego lewaka Lennona.

To było na razie tyle. Jeśli będzie kiedyś "Psycho 2", to zaczniemy je sobie od niejakiego Rzeplińskiego (kojarzycie? wyjątkowa menda), a potem będzie, Deo volente, o psychiatrii, jelonku Bambi i paru innych tego typu sprawach. Chyba że mi się zdąży zmienić i będzie o czym innym, ale na pewno też fajnym. Więc się módlcie i magna voce chóralnie proście o dalszy ciąg!

triarius

wtorek, marca 22, 2016

Terroryzm, wojna i motyl nad Amazonką

Myślałem żeby wam napisać o co mi chodziło z tym banjem, o którym było ostatnio, ale wydarzenia dają mi okazję napisania czegoś hiper-aktualnego, a takiej okazji nie mogę zmarnować. W dodatku okazało się znowu, żem Kassandra.

(Ktoś tego jeszcze nie wiedział?) Co jest z jednej strony rozkoszne i pochlebne - no bo w końcu prorocze zdolności to nie jest taka sobie byle sprawa - z drugiej raz smutne, ponieważ nigdy nic z tego nie wynika i tak z pewnością pozostanie. Nic poza czczą proroczą satysfakcją.

Chodzi o to, że w Brukseli właśnie wybuchły bomby, co, jak zwykle, daje różnym mniej i bardziej autentycznym autorytetom okazję do dywagacji w tzw. "przestrzeni publicznej". Często jest to bełkot zaiste przeraźliwy, ale najbardziej mnie rozbawiają subtylne analizy post factum, które, jak rozumiem, mają dać lemingom poczucie, że waadza czuwa i nad wszystkim panuje.

Chodzi i o te przeróżne tłumaczenia, jak oni to zrobili, dlaczego tak a nie inaczej, plus różne odgadywane tajemnice z islamistycznej kuchni. Wznosząc to na wyższy poziom, aż się człowiek czuje wstrząśnięty, jak genialny był Spengler - i to wcale nie najbardziej w swych (znanych tu i ówdzie ze słyszenia i kompletnie opacznie na ogół rozumianych) uwagach o "zmierzchu Zachodu", tylko właśnie w tych sprawach związanych z paralelizmem cywilizacji, Sokratesem, Oświeceniem i temuż podobnież.

"Wiedza jako cnota", czy inaczej mówiąc: "cnota to wiedza" - tak było u rzeczonego Sokratesa i podobnie jest dzisiaj, tylko że my cnotę mamy gdzieś, a kochamy bezpieczeństwo. (Wieczne życie, aż po samą eutanazję.) "Waadza wie, więc jeteście, drogie lemingi, bezpieczniutkie jak u mamy pod bluzeczką!" Nic to, że waadza wie "jak było", a nie "jak będzie", a tym mniej "co z tym, #$%, zrobić"! "Jest Lace, jest zabawa!" naszej słodkiej cywilizacyjki w tej jej dojrzałej fazie ma swe lustrzane odbicie w: "Jest jałowe bicie piany - jest poczucie bezpieczeństwa!"

No dobra, ale co z tą Kassandrą, spyta co uważniejszy P.T. Czytelnik. To mianowicie, że wśród tych duszeszczipatielnych (excusez le mot) psierdołów usłyszałem także konkretne info, że oto po pamiętnym spaleniu przez (rzekome) Państwo Islamskie tego nieszczęsnego pilota, dokładnie tak, jak przewidziałem, jego ojczyzna Jordania, nie dokonuje już na rzeczone Państwo (niech będzie że "pseudo") żadnych nalotów.

A tak się, cholera odgrażali! Jak rzekli na tym CNN'ie, sam ich król niemal już wtedy dorwał się do samolotu i góry bomb. Skończyło się to jednak dokładnie tak, jak przewidziałem. Możecie sobie sprawdzić. A teraz do naszych mutonów, czy raczej w dzisiejszym kazaniu - motyli... Jako rzecze Dávila?

Tako on rzecze, panie psorze, że... Różnie on rzecze i zawsze mądrze, ale, panie psorze, dzisiaj chodzi nam na pewno o to, że: "W pewnych epokach intelektualista musi się niemal wyłącznie koncentrować na naprawianiu definicji. Jakoś tak." Brawo Mądrasiński, trafiłeś byka w samo jądro i naprawdę zadziwia mnie twoja tygrysiczna intuicja! Przyjdź jutro z matką - poczęstujemy ją sernikiem i ogólnie uczynimy szczęśliwą. Mówiąc jej, jakiego ma mądrego syna, i na różne inne przemyślne sposoby.

Dávila, jak to on, oczywiście w tym przypadku też ma rację. Pan Tygrys aż tak bardzo się na definicjach nie koncentruje, ale w końcu on tylko zabawia się niszowym blogaskiem, który najmniejszego wpływu na cokolwiek nie ma, więc czego wy byście, ludzie, chcieli? Jednak czasem definicja potrafi Pana T. porządnie wkurzyć, a wtedy bywa, że się jej dostaje. Weźmy takie "prawa człowieka" - są to "prawa" jak w "prawie grawitacji", czy może jak w "prawie o podatku obrotowym od sprzedaży detalicznej natki pietruszki na miejskim placu"?

Nikt wam tego nie powie. Dlaczego nie? A dlatego, że gdyby to zacząć wyjaśniać... Gdyby nawet po prostu leming miał szansę pojąć, że coś tu dziwnie niejednoznaczne, to by cały sens, wdzięk i użyteczność "praw człowieka" legły w gruzach. Pomyślcie o tym małą chwilę, a na pewno przyznacie mi rację. Dobra, teraz wojna i terroryzm, gdzie panuje nam miłościwie dokładnie taki sam intelektualny, excusez le mot, burdel.

Czy ja się kłócę, że wysadzenie w powietrze setki cywilów na jakimś targowisku nie można nazwać "terroryzmem"? Nie kłócę się, bo i nie ma o co. Istnieją definicje bałamutne i szkodliwe, istnieją takie, które sporo pomagają w zrozumieniu... (Te nazywamy tygrysicznymi.) I ta akurat jest w sumie bez zarzutu... JEŚLI SIĘ JĄ WŁAŚCIWIE ROZUMIE I STOSUJE.

Ktoś zresztą może nazwać chomika z jednym okiem czerwonym, a drugim zielonym, np. "Bolek", a ja nic przeciw temu mieć nie mogę - o ile tylko ten ktoś dokładnie mi powie, jaka jest ta jego definicja. I jeśli to nie czyni, turpe dictu, burdelu w innych definicjach.

Atakowanie "miękkich celów", cywilnych itd. może sobie być terroryzmem, a nawet mogę sam tak to nazywać. Jednak to jest METODA i tyle. Na tej samej zasadzie, jak np. naloty na Tokio w czasie drugiej ze światowych wojen - w jednym takim, a mówimy o "konwencjonalnych" nalotach, w pożarach tych tam drewnianych domków spłonęło ponad 100 tys. ludzi. Ilu tam mogło być aktywnych wojskowych, że spytam, skoro wszyscy byli, albo w bunkrach na Okinawie, albo na pancernikach Yamato i Musashi?

Że już o Hiroszimie i Nagasaki (centrum japońskiego chrześcijaństwa od 4 stuleci, nawiasem), czy Dreźnie, nie wspomnę. Zresztą to tylko przykłady i nie chcę wcale głosić, że druga strona nie robiła tego samego, a jeśli, to na mniejszą skalę... Oczywiście nie w przypadku niemiaszków zresztą... A jeśli, w każdym razie, nie zawsze aż tak efektownie, to nie z powodu skrupułów, tylko z powodu technicznych możliwości. Nie chodzi nam teraz o morały, tylko o fakty i definicje.

Jednak opozycja TERRORYZM - WOJNA, który nam się codziennie stręczy, w przypadku Hiroszimy jakby marnie się sprawdza, prawda? Jeśli oczywiście ktoś się zgadza, że "terroryzm to atakowanie cywilów i ogólnie miękkich celów", a chyba się zgadzacie i nikt jakoś innych interpretacji nam nie przedstawia. Mówimy o konkretach, nie o ckliwych kawałkach dla gawiedzi.

Wmawia się nam cały czas, że oto wciąż żyjemy w pokoju - tak długim i tak pokojowym, jakiego ludzkość nigdy przedtem nie zaznała - tylko paru brzydkich terrorystów nam tu nieco chuligani. (Swoją drogą ten "chuligan" przez "ch" to naprawdę dziwna sprawa, skoro to pochodzi od "hooligan", a jednak tak mi tutaj to poprawia.)

Moim skromnym jednak Spengler, jak zawsze, ma rację, że rzekomy długotrwały i pełny "pokój" przestaje nim być, kiedy uwzględni się wszelkie inne potężne konflikty, agresje, podboje, oraz takie właśnie zjawiska, jak "terroryzm". Bo też tak właśnie należy na to patrzeć!

Mamy więc wojnę, drodzy umiłowani, tylko z jakichś powodów nikt nam o tym nie raczy! Mimo, że gadają do nas bez przerwy na milion głosów. (Tego by nawet Alessandro Striggio z jego cudowną, nie-tak-dawno-odkrytą czterdziestogłosową mszą mentalnie nie objął!) Gadają niemal o wszystkim, ale tego, że mamy wojnę, jakoś nie raczą.

Powie jednak ktoś... Co chciałeś Czepialski? Że jednak chyba coś takiego jak "terroryzm" realnie istnieje, bo byli przecie różni tam anarchiści, a nieco dawniej różni assassyni... Masz rację Czepialski, oczywiście, tylko że, jeśli ci się wydaje, że pana psora złapałeś na jakiejś niedoróbce, to się mylisz. Byli assassyni i byli anarchiści, był Baader-Meinhoff... I sporo innych. Assassynów, takich synów, zostawmy sobie na boku, bo to było dawno i nieco bardziej skomplikowana sprawa.

Ci inni, współcześniejsi to było coś opartego na takim przekonaniu, iż nawet na niewielką skalę akcje zaburzą działanie całego brzydkiego systemu (kapitalistycznego, czy jak tam) i on się zawali. Siły bowiem po obu stronach były po prostu nieporównywalne, masy wciąż bierne i milczące, należało je dopiero obudzić - właśnie przez tę terrorystyczną działalność...

W sumie coś w stylu "rzeczywistość to dekoracja z tektury, wystarczy to kopnąć i się rozleci, a zza niej wyłoni się przecudny Raj, który na Ludzkość, ach, od zawsze czeka". Takie tam. Czyli ta GNOZA, która, jak od wieków głoszę, jest podstawą wszelkiego lewactwa - o ile oczywiście mówimy o "filozofii lewactwa", a nie o prymitywnych trollach z IQ niższym od numeru buta, czy innych cieciach od P*kota. (Ktoś tę mendę jeszcze pamięta?)

Czyli coś jak ów wysławiany przez intelektualistów motyl znad Amazonki. Ten z teorii chaosu. Ten który wątlutkim trzepotem swych delikatnych skrzydełek wywołuje drgania powietrza, powodujące, przez długi ciąg przyczynowo-skutkowy, huragan na drugim krańcu globu. Tym właśnie (w moim skromnym pojęciu) jest "TERRORYZM - NIE WOJNA". Anarchiści od Kropotkina i Narodnej Woli tak się właśnie musieli widzieć, tak się być może widzieli jacyś dawniejsi islamistyczni bojownicy... Ale to było już dość dawno.

Dziś siły nie są wcale takie znowu nierówne. Oczywiście - po jednej stronie są drony i bronie od A do Z, a po drugiej ich nie ma. Jednak z czysto militarnego, politycznego i społecznego punktu widzenia coś tam przemawia także właśnie za tą pozbawioną, na razie, dronów i alfabetu stroną. Zgoda? Nie mówimy tu, podkreślam, o etyce, niech się nikt nie czepia, że ja tu cokolwiek "pochwalam" czy czegoś "bronię" - po prostu chodzi o to, żeby Tygrysiści nie byli równie durni i równie łatwi do okłamywania, jak lemingi.

Ja też nikomu żadnych własnych definicji nie zamierzam narzucać. Co najwyżej staram się wykazać fałsze, błędy i propagandowe kłamstwa w cudzych. Weźcie sobie to sami na warsztat i dojdźcie do własnych konkluzji. Terroryzm to atakowanie cywilów? Czym to się różni od np. dywanowych nalotów? (Szkopy były gorsze, żeby nikt mi tu nie wmawiał głupot! Ruscy zresztą też.) Więc też "terroryzm", tak? Z czego wynika, że terroryzm nie jest czymś przeciwnym wobec wojny - zgoda?

No więc, jako wisienkę na torcie, proponuję przyjęcie, że "terroryzm jako coś całkiem innego niż wojna" to będą WYŁĄCZNIE sprawy, gdzie ów brzydal, terrorysta znaczy, jest w sytuacji owego mitycznego motyla - sam się tak widzi i takie są mniej więcej, na dany dzień, realne siły, jak siły motyla wobec sił huraganu, Wszystko inne może sobie być "terroryzmem", w niczym mi ta nazwa oczywiście nie przeszkadza, tyle że absolutnie nie wynika z tego, by to nie mogła być wojna. Czy raczej, by to nie MUSIAŁA być wojna.

I to by było na razie na tyle.

triarius

P.S. A teraz pojedynczo wychodzimy. Nie zwracać na siebie uwagi i uważać na drony!

piątek, stycznia 15, 2016

Jeszcze trochę o tej PiSowskiej telewizji, co musi powstać, a bez niej nijak

Pod jednym z tysiąca wczorajszych moich wpisów (od jakiejś doby jestem niesamowicie płodny, i to nie tylko pod wzgl. plemników) dopisałem ci ja Post Scriptum, które brzmiało tak jak za chwilę zacytuję (a nieoceniony cmss, choć taki szorstki i enigmatyczny macho, wkleił to nawet na niezwykle, i nie bez powodu, popularnym blogu Kuraka).

Otóż napisałem tak, że powtórzę:

A tak przy okazji, to Kurak się dzisiaj martwi pisowskim pijarem, i cała masa innych ludzi. "Dać ludziom forsę, chleba i igrzysk!", wołają. A ja sądzę, że wystarczyłoby dorwać jakąś sporą ogólnopolską telewizję, co już, z tego co słyszę, nasi mają, albo prawie, a potem przez parę godzin dziennie nadawać najprzeróżniejsze aktualności z frontu wiadomych "uchodźców".

To naprawdę dałoby zrobić w b. interesujący, choć włosy na plecach jeżący, sposób. Nawet ja bym to potrafił, jeśli nie dotychczasowi uznani dziennikarze. Jeśli Polacy są aż tak durni, żeby nie rozumieć i w każdej chwili nie pamiętać, że upadek obecnego Rządu i/lub Prezydenta oznacza setki tysięcy muzułmanów, nie zawsze miłych w obyciu, w ciągu paru zaledwie lat, oraz po prostu ordynarne multikulti dla naszych ew. wnuków, jeśli nie więcej, no to faktycznie zaslugują na Platformę i rządy unijnych "komisarzy"! Tak aż źle chyba jednak nie jest.

Dzisiejsza np. rewelacja z BBC (przynajmniej tam ja to zobaczyłem) o zbiorowym gwałcie na trzyletnim chłopcu w obozie dla uchodźców w Norwegii - akurat zresztą na Mikołaja, nie wiem czy celowo, ani czy to miało związek - to nie jest oczywiście nic przyjemnego, ale swoje by to zrobiło. Po prostu na razie mało kto wie.

* * *

To było wczorajsze, ale dzisiaj też bym się pod tym bez problemu podpisał. Natomiast przed chwilą przyszło mi na myśl to co poniżej, co dla was, kochane ludzie, skrzętnie z głowy wklepałem. Oto i ono...

Własnie przyszło mi do głowy, że tę telewizję informującą obywateli o sytuacji na uchodźczym froncie, można by zrobić HIPER-OBIEKTYWNĄ I PLURALISTYCZNĄ. Do tego stopnia, że lewizna nie mogłaby po prostu nie dostać orgazmu i nie chwalić PiSu za te piękne sprawy. "Jakim cudem?" - spyta sceptyk.

A takim to, że jeśli przez połowę czasu - a mówimy tu o całych godzinach, i to także w dobrym czasie antenowym - będą tam obiektywne, czyli w znacznej części, nie oszukujmy się, przerażające informacje... po prostu trzeba nieco poszperać, rozejrzeć się po mediach, wysłać tu i ówdzie jakiegoś przytomnego korespondenta i tyle - to przez pozostałą połowę mogą sobie pieprzyć lewacy i fanatycy multikulti, bo normalnych ludzi tylko to jeszcze bardziej odrzuci, przerazi i wkur... tentego.

W dodatku byłby to przepiękny przykład nowoczesnego podejścia do mediów, a zarazem cwanego jak cholera, bo ta lewizna by nam sama poniekąd oglądalność robiła i dostarczała pikantnej rozrywki.

Tak że płacimy tylko za połowę, a resztę bierze na siebie lewizna, będąca zbyt durną, żeby nie pojąć, że przy docieraniu do obywateli rzetelnej informacji na temat wyczynów Merkeli i tych spraw - jej własny przekaz po prostu nie ma szansy niczego dla nich użytecznego osiągnąć, a raczej wprost przeciwnie.

Tak że jest to idealne rozwiązanie, przy którym nawet platformiana targowica i kopnięta lewizna będzie szczęśliwa, aż przyjdzie biało ubrana chuda pani z kosą i... Tak że do roboty PiSiaki i cała kochana reszto - nie ociągać się! Połowę i tak wykona za nas lewizna, wraz samymi "uchodźcami", a my będziemy tylko siedzieć i zacierać łapki.

Lub prawie. Ale też wylansowanie paru młodych z charyzmą i trochą rozumu.... Albo na odmianę starych z jeszcze większą charyzmą i rozumem wielkim jak piec... Naprawdę by nam się przydało.

* * *

To było w miarę ściśle na zadany temat, a teraz nieco naszej typowej gry swobodnych swobodnych skojarzeń, starczych wspomnień z epoki dyliżansów i przebłysków intuicji. (Trza by faktycznie zacząć to oddzielać, bo potem ludzie mają pretensję, że to nie jest jak w ich ukochanej gazetce, itd.)

("Trocha" to z Boya, np. w przekładzie z Villona, kocham to słowo!)

W końcu, jak niedawno sobie myśląc na inne całkiem tematy zresztą, uświadomiłem, armie zwycięskie od dziadowskich różnią się tym, że w zwycięstwach straty w ludziach wśród oficerów są postrzegane przez pozostałych przy życiu jako cenna SZANSA na awans, podczas gdy w tych drugich kadra koniecznie chce żyć wiecznie, co w militarnym kontekście stanowi absurd, i wszelkie straty wprawiają ją w coraz większą prostrację.

Tak to widzę. Jest to absurd, ta chęć wiecznego życia w wojsku znaczy, lub może po prostu liberalne odwalanie roboty byle jak, byle sobie wygodnie za cudze pożyć - bo wojsko to jednak nie harcerstwo, i jeśli ktoś koniecznie chce żyć wiecznie, no to wybrał nie ten zawód.

Oczywiście nie mówimy teraz o jakichś biedakach z przymusowego zaciągu do carskiej czy pruskiej armii, którzy od wieków giną za swoich dzielnych królów i nikt ich o zdanie nie pytam - bo tam działają inne mechanizmy, choć takie armie też bywają jak najbardziej OK na polach bitew, a w tych co lepszych także z chęcią wiecznego życia tam nie przesadzają.

Po lekkim dopasowaniu, daje się powyższe jednak odnieść także do różnych słodszych, mniej militarnych i mniej finalnych (czyli mniej związanych z migracją na łono Patriarchy) kontekstów - jak na ten przykład telewizje i inne media. (Choć ta myśl o armiach sensu stricto także jest do zapamiętania!) Rozumiemy się? No to teraz do roboty, nie żartuję!

triarius

P.S. A teraz puśćcie mnie, kochane ludzie, na chwilę do realu! ;-)

czwartek, listopada 05, 2015

Czego nikt wam nigdy nie powiedział o ekonomii i nie ma nadziei, żeby kiedyś powiedział

Że uzupełnię pewną b. istotną, a tylko pobocznie poruszoną kwestię ze wrzuconego tu przed chwilą tekstu...

Jak się zatem mają sprawy z ekonomicznymi nierównościami - dobre one są, czy złe? (Spyta ktoś i będzie miał do tego pełne prawo.) Dowcip polega na tym, że tego się nie da w tak prosty sposób rozstrzygnąć - bez szerokiego i konkretnego jednocześnie kontekstu. Przecież tu się wszystko ze wszystkim wiąże, i to nie tylko w samej ekonomii!

A w ogóle to najistotniejsze w tej sprawie jest to, że nie ma dotąd żadnych "obiektywnych" rozstrzygnięć, jeśli istnieją jakieś "niezłomne prawa przyrody" z tym związane (w co serdecznie wątpię), to my ich dotąd nie znamy, a nawet do ich poznania się nie zbliżyliśmy.

Dlaczego nie? I co w takim razie jest? W końcu ciągle się jakieś opinie z tym związane wygłasza. Czym są zatem te opinie, te odpowiedzi - te które "już znamy", które raz po raz słyszymy, które nauczono nas - jedne nienawidzić i z góry odrzucać, a drugie przyjmować jako absolutnie obiektywne PRAWDY? Są to odpowiedzi IDEOLOGICZNE!

Więc z jednej strony przede wszystkim funkcjonuje Marksizm, w przeróżnych swoich avatarach, a z drugiej strony - absolutnie równie ideologiczny i równie wiele mający z "obiektywizmem" wspólnego - zespół tez, serwowanych nam przez Liberalizm, także w różnych avatarach. 

My, "na prawicy", odrzucamy oczywiście Marksizm - z wielu powodów, zarówno obiektywnych i słusznych, jak i dość subiektywnych, ale też słusznych, plus nieco, zgoda niewiele, "wylewania dziecka z kąpielą" - ale Liberalizm, nawet jeśli się do niego nie przyznajemy, jako do wyznawanej ideologii, nauczono nas akceptować jako coś właśnie "obiektywnego i niezmiennego".

Dlaczego tak? A dlatego, że te mądrości sączy się społeczeństwom Zachodu od lat z górą 300 (!), i, poza Marksizmem, który jest dla nas oczywistą ideologią, pseudo-religią itd., a do tego w ewidentny sposób nie sprawdza się w praktycznej ekonomii, jest odbierany - że po raz tysięczny tutaj to powtórzę - jak PRAWDA OBIEKTYWNA. Z powodu długotrwałości sączenia go w nasze umysły, z powodu jednolitego w sumie frontu propagandy ("edukacja", media itd.)...

Oraz, w Polsce i innych ofiarach Jałty, dlatego, że na razie ekonomicznie ludziom przeciętnie żyje się jakby w mniej parciany sposób (dziesięcioletnie samochody na raty zamiast furmanek), niż za rządów ekonomistów mniej lub bardziej marksistowskich. (Nie żebym wzdychał do PRLu, czy kiedykolwiek to paskudztwo akceptował, ale jeszcze się zobaczy, czy za lat kilkanaście naprawdę będzie aż tyle lepiej i tyle mniej parciano. Oby!)

Swoją drogą, wątpię by Liberalizm mógł być w sferze praktycznej ekonomii równie beznadziejny, jak Marksizm w jakiejkolwiek postaci, ale też powodu do orgazmu na jego temat, Liberalizmu znaczy, dostrzegam znacznie mniej, niż wielu po "naszej stronie". No bo np. czy ewidentna finansowa piramida jest ekonomicznie skuteczna, czy też nie?

Ogromną różnicą między ekonomią liberalną i marksistowską ("socjalistyczną", jak to lubi się określać) jest to, że ta pierwsza z dzikim upodobaniem posługuje się KREDYTEM, a ta druga nie, uważając, że sobie bez niego poradzi (hłe hłe!), lub (i tu bez hłe hłe!) wystarczająco szybko podbije spedalony liberalny świat i zapędzi go do roboty. Liberalizm dyskontuje też na milion sposobów i na każdym kroku przyszłość. (Co komuchy też robiły, ale w sferze propagandy, nie zaś ekonomii - tzw. "realizm socjalistyczny".)

I kwestia tego NA ILE kredytem należałoby się posługiwać, ile jest zbyt mało, a ile O WIELE ZA DUŻO, i jakie z tego ponure konsekwencje wynikną (oglądał ktoś ostatnio telewizję?)... No więc, to także pozostaje nadal do rozstrzygnięcia i (niestety też) do organoleptycznego zaobserwowania. Więc z tą cudownością "wolnorynkowej" ekonomii to ja bym też nie przesadzał.

No więc ja wam ludzie mówię (znowu): na takie tematy, jak dystrybucja, zakres "wolnego rynku", nierówności ekonomiczne, dziedziczenie, zasiłki, bezpłatna edukacja i/lub leczenie, płace minimalne czy ich brak, cła... Nie ma tu, i raczej nigdy nie będzie, żadnych "absolutnych i wiecznych prawd", poza konkretnym kontekstem z masą imponderabiliów... I w ogóle, nawet na tyle, na ile coś konkretnego i inteligentnego da się o tym powiedzieć, to MY I TAK TEGO NIE WIEMY.

Mamy bowiem dotąd jedynie IDEOLOGICZNE odpowiedzi - na "prawicy" praktycznie wyłącznie liberalizm (jeśli nie liczyć, tu i ówdzie, jakichś b. mało konkretnych, zalatujących anachronizmem, i b. chyba w sumie mocno chciejskich propozycji w duchu katolickim). Tak że, jeśli ktoś te sprawy uważa za ważne, no a trudno uznać, że są całkiem nieistotne, choć ja tu np. staram się tonować powszechną po obu stronach frontu obsesję ekonomii, to TRZEBA TO ZACZĄĆ BADAĆ OD NOWA. Proste!

Bez uprzedzeń, że coś np. jest z Marksizmu; bez łykania (bez patrzenia i bez popitki), "bo już Locke'a w latach 1680' nam to ogłosił", a potem już ciągłość apostolska po Misesy i Korwiny. (Choć to akurat Liberalny Rewizjonizm, "wróćmy do korzeni", a nie główny nurt, ale oni także, i to jak!, gadają "liberalnym Michnikiem".)

Wszystko od nowa, moi państwo! Albo przestać się tym aż tak ostro brenzlować, przestać na każdym kroku wygłaszać płaskie komunały, jakby to było Boskie Objawienie, i zająć się czymś innym. Na ekonomię na razie i tak nie mamy większego wpływu, a jeśli go kiedyś uzyskamy, to będzie się improwizować. No, chyba żebyście woleli nad tym na serio popracować i do jakichś wniosków jednak dojść. Dzięki za uwagę!

triarius

P.S. Mówimy tu oczywiście o MAKROEKONOMII. Jasne, że np. prowadzenie sklepiku jest znacznie bardziej obiektywne i prostsze

wtorek, października 27, 2015

Proszę wstać, nadchodzi rewolucja!

Gdyby ktoś uważał, że ja się ostatnio niemal tylko wygłupiam i brak tu już niegdysiejszych głębokich und błyskotliwych analiz - proszę sobie rzucić okiem na dorobek intelektualny konkurencji. Na przykład na to:

http://gps65.salon24.pl/676475,mysle-ze-nie-stalo-sie-nic

Musi coś być w powietrzu, albo może od wody w kranie tego dodają. Mnie poprawiło to dzieło i pod nim komęta humor na resztę dnia, a przecie mam jeszcze dziś do zrobienia nudną leberalną robotę i w ogóle. Radość po wyborach też nieco zwietrzała (no bo ile czasu można mieć orgazm), a wkurwienie na ewidentne wyborcze oszustwa tej bandy narasta.

Jednak GPS jest niezawodny i przypomnienie sobie, że kolejny raz taki właśnie "sukces" ta ich metoda na zbawienie świata odniosła, przywraca mi nieco wiarę w bliźniego swego, od czego ponoć wszystko co dobre się zaczyna. Brawo GPS i prosimy o jeszcze! ;-P

Nie chciałbym oczywiście, by to zostało potraktowane jako donos, ale w komętach pod tym genialnym tekstem (mówię o tekście GPSa, nie tym moim) dosłyszałem pomruk nadciągającej rewolucji, ponieważ - jak to zdają się już zauważać sami zainteresowani (w odróżnieniu od nie-zainteresowanego ogółu i Pana Tygrysa mającego z tym super-ubaw) - dotychczasowa metoda wzorowana na metodzie Świadków Jehowy, czyli przekonanie dostatecznej ilości ludzi (w wypadku Świadków jest to ponoć 70%, jak mnie poinformował jeden ich prominent w prywatnej rozmowie) nie wypaliła.

Demokracja zatem się na naszych oczach kończy, bo korwinięta nie będą się już z nami cackać, wygłupiać w jakichś wyborach, gdzie tak czy tak wypada socjaldemokracja, tylko wezmą i uczynią nas wolnymi - nawet wbrew naszej woli! Bosze, Bosze! Jeśli kogoś ta myśl nie raduje, niech pomyśli, jakiego pięknego będzie miał Regenta - w białym mundurze z operetki z masą orderów (o Orderze Lenina nie zapominając), a u jego stóp będzie można podziwiać wdzięcznie przykucniętego Propagandzistę-Cud, o wdzięcznej ksywie GPS. Ach, co za wizja!

Może niepotrzebnie tyle o tym napisałem - sam GPS wystarczyłby za wszelką humorystykę, ale też musiałem jakoś rozładować ten wir uczuć, które we mnie wzbudził. (A właściwie czy ta wolność to taka zła rzecz? Nawet z Regentem Januszem I i jego orderami?)

triarius

P.S. A jeśli komuś naprawdę brakuje głębokich i błyskotliwych analiz - co za sztuka pogrzebać sobie w dawnych treściach tego genialnego blogasa?

piątek, października 09, 2015

Przegląd wydarzeń (jesień 2015)

Po prawdzie, to nie mam pojęcia dlaczego, skoro ci imigranci to takie wielkie dobro i "ubogacają", ci tam "przemytnicy" nie dostają od Unii orderów, tylko Unia wciąż ich obiecuje złapać i zgnoić.

* * *
W nawiązaniu do powyższego... Ktoś może spytać, dlaczego "ubogacają" w cudzysłowie, a "wielkie dobro" nie. A nawet jak nie spyta, to ja i tak wam ludzie powiem. Otóż słowo "ubogacać" wydaje mi się tak obrzydliwie kremówkowo-obłudne, że za jego używanie skazywałbym na prace społeczne. Co najmniej. 6 h za użycie w mowie, 8 h za użycie piśmie.

Kiedyś katolicyzm gadał po łacinie albo księdzem Wujkiem. I komu to, @#$%^, przeszkadzało? Powie ktoś, że to wtedy był normalny, prozaiczny język, bo ks. Wujek takim właśnie pisał. Po pierwsze wątpię, czy się specjalnie nie sprężył, żeby wyszło bardziej hieratycznie, a po drugie, nawet jeśli, to i tak po dwudziestu latach był to już język wzgl. archaiczny i hieratyczny.

Co zaś do "ubogacania", to wątpię, czy jacyś normalni ludzie tak kiedyś w ogóle mówili - używali tego słowa znaczy. Może gdzieś, w jakiejś gwarze to występuje, ale wątpię czy w normalnej polszczyźnie, i to nie jest ładna gwara.

I tak to chyba przebiegło, że kiedy zniknął ks. Wujek, że o łacinie nie wspomnę, to do tego języka GWybu, udającego pracowicie, choć nieskutecznie, język, którym się posługiwał Duch Święty, Jezus i Apostołowie, dodano takie słodkie kremówkowe perełki, jak "ubogacanie", "Jezu ufam TOBIE!" (a nie komu, że spytam? Belzebubowi? Też mi rewelacja!), i temu podobnież...

Zresztą w świeckim cywilu też są rzeczy, za które bym skazywał na prace społeczne, albo i gorzej. W języku znaczy. Pomijam już "koktaile M*otowa", ale np. "unikatowy" - zapewne żeby się nie kojarzyło (głupim prolom, który mają się na tę reklamę nabrać i wybulić) z "unikaniem"...

Albo jak sportowi sprawozdawcy unikają "ci" i mówią o opisywanych atletach "panowie" np. "panowie dzisiaj chyba nie mają ochoty okładać się po mordach", zamiast po ludzku "ci panowie... itd.". Czy to, @#$%^&, nasza wina, że jedna mniejszość wymyśliła sobie imię żeńskie CIPA i teraz nie można już przez to po ludzku, czyli po polsku, mówić?!

Uzupełniam po dniach paru:

Komentator poinformował mnie, że to "Jezu ufam Tobie!" jest jeszcze przedwojenne. Może faktycznie co do tego nie miałem racji, interpretując to jako żałosną pseudo-hieratyczność posoborowego "katolickiego" języka. Może tam faktycznie chodziło o "Jezu ufam Tobie, a nie tym @#$%^ ..." I w miejsce kropek wpisać sobie co pasuje, np.: modernizatorów religijnych, leberałów, judaizatorów.

Ten sam komentator poinformował mnie/nas, że obecny Synod toczy obrady w grupach językowych. Co za koszmarny upadek!

* * *

Jesteśmy chyba w większej matni, sieci i pajęczynie, niż to nam się wydawało. No bo tak... Zawsze podejrzewałem, że w tej miłościwie nam... jak to wyrazić.... miłościwie nas uszczęśliwiającej elicie... są siły, mające, przede wszystkim, albo nawet jako cel po prostu jedyny, zamiar rozwalić zachodnią cywilizację - nie bacząc na koszty i bez oglądania się na subtelny dobór środków.

Nie wiedziałem jednak - biję się w piersi - że one są aż tak silne, że to tak szybko pójdzie, i bez najmniejszego, jak się zdaje, oporu ze strony tych "normalnych" elit - tych co chcą się tylko nachapać, popokazywać w telewizjach, robić za autorytety itd. Mówimy oczywiście o imigrantach, bo to jest sprawa po prostu nieprawdopodobna, na niesamowitą skalę w całej historii, a osiedlenie Wizygotów w Cesarstwie Rzymskim jakiś czas temu to przy tym Pikuś, mały Pikuś.

Ale spójrzmy na media... Rodzimych, tych "politycznych", nie oglądam - poza czasem TV Trwam i paru blogasami. B. rzadko jakiś linek z takiego blogasa gdzieś mnie zaprowadzi, ale tam raczej, jak się to zaraz okazuje, nigdy nic ciekawego nie ma. Mówimy więc o CNN'ach i BBC'ach.

Na tasiemce np. od wczoraj leci wiadomość, że "bohater zamachu we Francji został w US of A potraktowany ostrzem". I nic! Nie udało mi się w tych telewizjach dowiedzieć niczego bliższego. Nawet tego, czy to "stabbed" oznacza pilniczek do paznokci, czy nóż typu Appleyard-Sykes, ani czy gość doznał poważnych ran, czy tylko otarcia naskórka. Kto to zrobił? Co się z nim stało? Co teraz? Nic!

Sprawa jest dość przerażająca, w stylu poniekąd najlepszych westernów i czarnych kryminałów, tylko że w realu naprawdę nie ma w tym niczego zabawnego. Jeśli po mieście szaleją gansterzy, a policja ma niewiele sił i niewiele z tym potrafi zrobić - jest marnie, ale to nie maksymalny koszmar. Jeśli po mieście szaleją gansterzy, a ty wiesz, że nigdzie się nie możesz zwrócić, bo policjant jest zapewne przez nich kupiony, sędzia też, nie mówiąc już że dostawca pizzy może być hitmanem... Gorzej, prawda?

No a jeśli odważne zachowanie w walce z zamachowcem kończy się, w krótkim czasie, tysiące kilometrów dalej, za ogromnym oceanem, właśnie tak? I jeśli media nic bliższego na ten temat nie raczą? Podobna jest sytuacja z tym niedawnym zamachem na szkołę (wyższą, ale niespecjalnie wysoką) w Oregon. Nie podają nam jak się nazywał zamachowiec, nie podają czy i kiedy przeszedł na islam, jaką miał karnację...

Wiemy, że specjalnie wybrał sobie chrześcijan i słyszałem dziwną opowieść "od ojca jednej z uratowanych", że mówił coś o tym, że "niedługo się zatem spotkają". Więc to nie tak, że on chrześcijan nie lubił - on właśnie ich kochał i organizował sobie zgraną paczkę w raju, kiedy tam się, za małą chwilę, znajdzie!

Dlaczego miałby sobie wyobrażać, że oni będą chcieli spędzać czas akurat z nim...? No fakt - w raju jest tak fajnie, że wdzięczność będzie przepełniała ich serca i uznają go za swojego dobroczyńcę numero uno! Mogło by tak być? Niby by mogło, ale nie jest to AŻ TAK oczywiste, żeby to od razu przyjąć za pewnik i nie oczekiwać od kochanych mediów jakiegoś tego tematu pogłębienia. Prawda?

Na świecie roi się od brzydkich ludzi i niektórzy z nich mogą wciąż uważać, że on chrześcijan właśnie lubił i dlatego ich zastrzeliwał. (W nielubieniu chrześcijan, jak nas uszą, nie ma nic złego, ale strzelanie do nich bez specjalnego zezwolenia na razie jest be. W każdym razie dopóki pasuje to Obamie w jego kampanii przeciw posiadaniu broni palnej.) Warto by było te wątpliwości, te smętne podejrzenia i iście moherowe paranoje rozwiać, zgoda? Ale jakoś nikt się do rozwiewania nie poczuwa, a paranoja kwitnie w najlepsze.

Niby nikt tymi mediami (podobno) ręcznie nie steruje, a jednak zachowują się dokładnie tak, jakby sterował. Dotychczas najbardziej mnie bulwersowało (dziwaczne słowo, swoją drogą, kuchenna francuszczyzna, jeśli mnie spytać, o wiele już wolę "anawa") to, jak zgrabnie leberały wymiksowały z publicznej świadomości i "wymiany idei" Ardreya - całkiem bez cenzury, przy "wolnym", jakby nie było, rynku...

Głównie chyba prawami autorskimi (nie jestem prawnikiem, ale tak mi to wyszło) i niewątpliwie subtelnym naciskiem na jego syna. (W końcu kto chce być dziecięciem wroga ludu, kiedy może być dziecięciem wybitnego scenarzysty i dramaturga?) Jednak to, co się w tej chwili, od jakiegoś czasu, dzieje w zachodnich mediach, zaczyna mi wyglądać na nowy etap i wersję o wiele bardziej dopracowaną.

A trzeba wam wiedzieć, że to nie tylko CNN i BBC, bo także parę innych amerykańskich kanałów oglądam, niezbyt pilnie, ale jednak okiem rzucam i w razie czego jak sęp, a do tego dwa francuskojęzyczne, czyli Francja, Belgia, Szwajcaria Romańska też.

Z tym że te francuskojęzyczne to po prostu zgroza, jaka tam miłość do "Zjednoczonej Europy" i ogólnie lewizna, więc nawet nie warto właściwie wspominać. Tym niemniej wydaje się, że na froncie propagandy oni mają to już nieźle dopięte, to zaś sugeruje, że przygotowani są na o wiele więcej i mają jeszcze sporo fajnych sztuczek w rękawie. (I kto im w tym może przeszkodzić?) Zresztą po co zgadywać, skoro gołym okiem widać sprawę tych tam "emigrantów" i to, co się w związku z tym dzieje.

* * *

Zapomniałem, że to jeszcze miałem napisać...

Ostatnia afera z cwanym układem fałszującym testy analizy spalin w tym sztandarowym produkcie naszych zachodnich sąsiadów nasuwa pytanie, czy ktoś się może zainteresował możliwością istnienia analogicznych układów np. w czołgach, które od tych sąsiadów Polska kupiła? (Szczerze mówiąc, to ja bym się nad tym zastanawiał o wiele wcześniej i nawet bez afery VW, choć to akurat do moich psich zawodowych obowiązków nie należy).

Powiedzmy my tu sobie dopracowujemy demokrację, a nasz sąsiad postanawia nam zafundować bratnią pomoc. My (choć to oczywiście myśl całkiem już nie z księżyca, tylko z jakiejś odległej galaktyki) tym nie jesteśmy zachwyceni i postanawiamy ich nieco postraszyć czołgami... Jakimi? 

Ponoć się Leopard wabią i są ichniej właśnie produkcji. A tutaj - zaskoczenie - czołgi, zamiast jeździć, warczeć i strzelać, zaczynają np. wygrywać skoczne umpa, umpa... I klepać drug druga po obciągniętych nieekologiczną skórą zadkach. Albo coś równe ludycznego. Komuś to, że spytam, pasuje? Czy może WŁAŚNIE DLATEGO te akurat czołgi kupiono? Czy po prostu nikt, bez afery VW i trujących ponad dopuszczalne normy spalin, na taką możliwość nie wpadł? No to niech wpadnie i sprawdzi!

Zresztą ta sprawa ma i drugi aspekt - równie ważny, a w każdym razie mniej hipo-od ew. bratniej zza Odry pomocy -tetyczny. Analiza spalin... zatrucie środowiska... warstwa ozonowa... ocieplenie klimatu... wspólny wysiłek Całej Ludzkości w celu zwalczenia tego wszystkiego... Nie szczędząc oczywiście środków i poświęceń.

Tyle że właśnie się okazało, że tutaj GRANO ABSOLUTNIE NIEUCZCIWIE, prawda? No to czy nie należy w takim przypadku wywrócić stolika, zerwać wszystkich dotychczasowych załganych umów, wypiąć się na poświęcenia...? Jeśli nawet pominiemy etyczny imperatyw dania winowajcy po mordzie. To oczywiście należy zrobić, ale to nie dla takich bantustanów jak III RP. 

Jednak gra była, jak się okazuje, od początku oszukana, nakładano na nas ciężary, samemu udając, że też się je dźwiga, co było kłamstwem... Więc co teraz? Które to pytanie kieruję do tzw. "polskich polityków". 

(Tym niemniej na PiS głosować 25. TRZEBA i jak mi ktoś powie, że to nie ma żadnego znaczenia, bo oszukują, albo że to jedna banda, to będę gryzł. Nie będę, z wrodzonej dobroci, nikogo wprost pytał, ale jak mi ktoś sam powie, że nie głosował, albo że nie na PiS, i nie zgwałcił w tym kierunku całej rodziny plus maksymalnej ilości krewnych i znajomych Królika - stanę się nieprzyjemny. Nie żartuję!)

triarius

P.S. Hejt hejt!