Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wojna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wojna. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, listopada 10, 2008

Obama Obamą, ale Semper Fi obchodzą dziś 233 urodziny

Ostatnie wybory w Stanach wypadły, z punktu widzenia kogoś kto czyta mój blog bez skrętu kiszek, zaiste paskudnie... Nie będę już nawet się nad tym rozwodził - zbyt smutne, zbyt obrzydliwe, zbyt fatalnie wróżące na przyszłość nam w Polsce, a także cywilizacji białego człowieka w ogólności.

Tym bardziej jednak warto uczcić 223 rocznicę powstania Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych. Już sama ich dewiza "Semper Fidelis" (w skrócie "Semper Fi") - czyli "Zawsze Wierny", zasługuje na hołd. A już szczególnie w tych naszych podłych czasach, kiedy tak ostro kontrastuje ze wszystkim co nas otacza i czym się nasze dzieci karmi.

O amerykańskiej piechocie morskiej, czyli Marines, powiedział Ronald Reagan:
Niektórzy ludzie spędzają całe życie zastanawiając się, czy uczynili na świecie jakąkolwiek różnicę. Marines nie mają tego problemu.
Skoro już jesteśmy przy cytatach, to warto może przytoczyć słowa pewnego nieznanego z nazwiska Kanadyjczyka, który, mniej od Ronalda Reagana dbając o lapidarność, opisał tę formację w ten sposób:
Marines to najdziwniejsza rasa ludzkich istot, jaką kiedykolwiek spotkałem. Traktują swą służbę jak gdyby była jakimś rodzajem kultu, przyklejając swój emblemat na wszystko co posiadają, przybierając wygląd oszalałych fanatyków z włosami o długości całkiem niegodnej gentlemana, czcząc swego Komendanta niemal jakby był bogiem i wydając zwierzęce odgłosy jak banda dzikusów. Walczą jak wściekłe psy z najbłahszego powodu, jedynie po to by coś się działo, i są najbezczelniejszymi skurwysynami jakich kiedykolwiek znałem. Większość z nich ma najbardziej niewyparzone gęby i piją o wiele więcej niż wynoszą możliwości normalnego człowieka, ale ich duch i poczucie braterstwa czyni ich wyjątkowymi. Ogólnie mówiąc, amerykańscy Marines z którymi miałem do czynienia są najbardziej profesjonalnymi żołnierzami i najwspanialszymi ludźmi, jakich dane mi było spotkać.
Najcelniej jednak chyba powiedziała to samo Eleanor Roosevelt. Tak celnie, że jestem jej niemal w stanie wybaczyć różne znacznie głupsze wypowiedzi i skłonności. Tak oto:
Marines których spotkałam na całym świecie mają najczystsze ciała, najbrudniejsze umysły, najwyższe morale i najniższą moralność ze wszystkich grup zwierząt jakie kiedykolwiek widziałam. Dzięki Bogu za Korpus Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych!
Mógłbym niby ten wpis - oczywiście poza głównym adresatem czyli dzisiejszym solenizantem - zadedykować różnym zabawnym ludziom - od marszałka "Drzwi od Stodoły" Komorowskiego po paru światłych biskupów, namiętnie pragnących z każdego katolika uczynić kastrowanego ministranta o nieokreślonej orientacji seksualnej i rozbuchanej do schizofrenicznych rozmiarów zdolności wybaczania... Ale się powstrzymam - ci naprawdę zabawni ludzie i tak przecież nie czytają mojego bloga.

Powiem więc tylko: Najserdeczniejsze Życzenia Urodzinowe Semper Fi!

A swoją drogą to nasi śpiący rycerze pod Giewontem także by się mogli zacząć powoli budzić. To i owo do roboty by się dla nich chyba znalazło.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, września 21, 2008

"Czy światowy pokój jest możliwy" - wypowiedź Spenglera z roku '36

Oto odpowiedź Oswalda Spenglera na postawione w międzynarodowej ankiecie pytanie "Czy światowy pokój jest możliwy". Wypowiedź ta została pierwszy raz opublikowana w piśmie Cosmopolitan w styczniu roku 1936. (Czyli w roku śmierci Spenglera, tak nawiasem.) Mój własny przekład. Oryginał znalazłem tutaj. A teraz oddaję głos Spenglerowi:

* * *

Na pytanie czy światowy pokój kiedykolwiek będzie możliwy dać odpowiedź może tylko ktoś dobrze zaznajomiony z historią świata. Być zaznajomionym z historią świata oznacza jednak, że zna się ludzi takich, jakimi byli i zawsze będą. Istnieje ogromna różnica, której większość ludzi nigdy nie pojmie, pomiędzy patrzeniem na przyszłą historię taką, jaka ona będzie, i patrzeniem na nią przez pryzmat tego, jaką pragnie się by była. Pokój to pragnienie, wojna to fakt, historia zaś nigdy nie zwracała uwagi na ludzkie pragnienia i ideały.

Życie to walka, która obejmuje rośliny, zwierzęta i ludzkie istoty. Jest to walka pomiędzy jednostkami, klasami społecznymi i narodami. Może przyjmować formę ekonomicznego, społecznego, politycznego i militarnego współzawodnictwa. Jest to walka o władzę* sprawiającą, że to nasza wola zwycięży, że wykorzystamy naszą przewagę, albo też będziemy mogli przedstawić naszą opinię co do tego, co jest sprawiedliwe, lub po prostu korzystne.** Kiedy inne środki zawodzą, bardzo często zostaną zastosowane środki ostateczne: przemoc. Jednostka stosująca przemoc może zostać napiętnowana jako kryminalista, klasa może zostać nazwana rewolucyjną lub zdradziecką, lud krwiożerczym. Nie zmienia to jednak faktów. Współczesny światowy komunizm nazywa swoje wojny "powstaniami", narody imperialistyczne określają swoje jako "pacyfikacje obcych ludów". Gdyby zaś świat istniał w formie zunifikowanego państwa, o wojnach tak samo mówiłoby się jako o "powstaniach". Różnice są czysto werbalne.

O światowym pokoju mówi się dzisiaj tylko wśród białych ludów, nie zaś wśród coraz liczniejszych ras kolorowych. Jest to zgubny stan rzeczy. Kiedy pojedynczy idealiści mówią o pokoju, jak czynili od niepamiętnych czasów, efekt jest zawsze pomijalny. Kiedy jednak całe ludy stają się pacyfistyczne, jest to symptomem starczego zniedołężnienia. Silne i niewyczerpane rasy nie są pacyfistyczne. Zajęcie takiego stanowiska oznacza odrzucenie przyszłości, bo pacyfistyczny ideał jest statycznym, finalnym stanem, który jest sprzeczny z podstawowymi faktami istnienia.

Jak długo człowiek ewoluuje***, będą wojny. Jeśli białe ludy kiedykolwiek tak się zmęczą wojną, że ich rządy nie będą już potrafiły skłonić ich do prowadzenia wojny, ziemia nieuchronnie stanie się ofiarą ludzi kolorowych, tak samo jak Rzymskie Imperium uległo Teutonom. Pacyfizm oznacza oddanie władzy niepoprawnym nie-pacyfistom. Wśród tych ostatnich zawsze będą biali ludzie - awanturnicy, zdobywcy, typy przywódców - zaś ich zwolennicy mnożą się wraz z każdym sukcesem. Jeśli dziś wybuchnie rewolta w Azji przeciw białym, niezliczeni biali przyłączą się do powstańców, po prostu dlatego, że są zmęczeni spokojnym życiem.

Pacyfizm pozostanie ideałem, wojna pozostanie faktem. Jeśli białe rasy zdecydują się nigdy więcej nie prowadzić wojen, rasy kolorowe postąpią inaczej i staną się władcami świata.

---------------------------------------

* W oryginale "power", a więc zarówno władza, jak i "siła" czy "potęga". Nie dało się tu tego ani dokładnie rozstrzygnąć, ani jednym słowem wyrazić.

** W oryginale jest tu zwykłe w angielskim "one", czyli "się". Przetłumaczyłem to w dość naturalny sposób jako "my" itd., ale warto jednak zaznaczyć, że to jest bardziej ogólne, mniej zaś, niż można by sądzić, ma - to akurat zdanie - brzmienie jakiegoś zalecenia.

*** No i kto może teraz twierdzić, że Spengler całkiem odrzuca myśl o ewolucji? Fakt, że nie podoba mu się konkretna forma darwinizmu dominująca w jego epoce, ale to absolutnie nie jest dowód na odrzucanie ewolucji. Nie mówię tu zresztą o kwestii pochodzenia człowieka, choć raczej nie wygląda, by Spengler był w tej sprawie jakimś chrześcijańskim fundamentalistą - sorry kogo to może urażać!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, sierpnia 01, 2008

Krótka historia świata od jego stworzenia do Borrella i dalej

Dlaczego ekonomia jest taka ważna? Dlaczego wpływa na wszystko i decyduje o wszystkim? Dlaczego akurat ona? Co za trywialne pytanie, prawda? Każdy w miarę myślący uczeń liceum odpowie. (Przynajmniej jeszcze chwilowo, bo za lat dziesięć będzie umiał tylko elokwentnie wytłumaczyć dlaczego kocha Ojrounię. Zaś za lat 15 zrobi to już nawet nie w rodzimym języku, tylko w jakimś nowym, ojropejskim volapüku.)

Cóż nam zatem odpowie ten przemądry licealista? Że "w końcu żeby cokolwiek, trzeba mieć odpowiednie zasoby, żeby zaś mieć zasoby, trzeba produkować, wymieniać..." Tak nam odpowie, taki będzie ogólny tenor jego wypowiedzi. Coś w tym oczywiście jest, nawet sporo, choć na marginesie pozostaje jednak masa spraw: więzi rodzinie i plemienne, niechęci osobiste i międzygrupowe, seks, religia, sztuka i poezja...

Można to oczywiście próbować interpretować w tych samych ekonomicznych kategoriach - to właśnie robi klasyczny marksizm, ten od George'a Lucacsa i Małej Historii WKP(b). Można to też ignorować, mrugając niejako do słuchacza/czytelnika okiem, dając mu do zrozumienia, że I TO dałoby się ekonomicznie wytłumaczyć, ale akurat zajmujemy się ważniejszymi sprawami. To naprawdę przepiękna intelektualna tradycja, ciągnąca się od Oświecenia. (Fanfary, werble, chóry starców zawodzą.)

Można jednak, choć fakt, że idzie to pod włos całej tej wielkiej intelektualnej tradycji, spojrzeć na całą tę sprawę od innej strony. Otóż może jest tak, że ekonomia służy do wyjaśniania wszystkiego - przynajmniej w historii i życiu społecznym - po prostu dlatego, że daje się stosunkowo łatwo ująć racjonalnym umysłem. Takim działającym algorytmicznie, niczym komputer, operującym pojęciami i logicznymi operacjami, wyciągającym logiczne wnioski z założeń.

Ujmując sprawę inaczej: jest stosunkowo nietrudno stworzyć sobie taki umysłowy model realnej ekonomii, jakoś tam do ekonomicznej rzeczywistości przystający i swymi "mackami" dotykający innych aspektów życia. W końcu wszystko się jakoś z ekonomią wiąże, co do tego nie ma wątpliwości. Zresztą wszystko w historii i życiu społecznym się ze sobą wiąże, więc nie jest to nawet żadne epokowe odkrycie.

Oczywiście to, jak ten model przystaje do realnego życia, to już inna sprawa. Można by też, i należałoby z pewnością, naświetlić kwestię istotnych różnic pomiędzy newtonowskim modelem wszechświata - który stał się inspiracją (co najmniej!) dla Woltera i potem całego Oświecenia (które nam się, jak źle przetrawiony obiad, odbija do dzisiaj) - a tym, co oni "na jego podstawie" stworzyli. I co do dziś daje "naukowe podstawy", oraz po prostu czelność, różnym naprawiaczom świata, do tego nieszczęsnego świata naprawiania. Ale to już, Deo volente, innym razem.

Uznałem, że całą tę kwestię warto tu poruszyć, ponieważ ostatnio się na te tematy sporo zastanawiałem i całkiem niedawno olśniła mnie pewna związana z tym myśl. Otóż, wbrew temu, co się powszechnie uważa, ustrój polityczny zdaje się mieć znacznie wyraźniejszy związek ze sprawami militarnymi, niż z ekonomią! Jasne, liberalizm nie da się zasadniczo oddzielić od demokracji, bo to dwie strony tego samego zjawiska. (Czysto angielskiego, nawiasem mówiąc, jak to dobitnie wykazuje Spengler, a tylko bez wielkiego sukcesu zaszczepionego w innych krajach, nie będącymi wyspami, i skutkiem tego nie potrafiącymi w tym samym stopniu uciec od polityki zagranicznej. Fascynująca sprawa, ale, Deo volente, też na inny raz.)

Feudalizm też da się w dużej mierze sprowadzić do czynników ekonomicznych. Tutaj nawet ortodoksyjni marksiści nieprzesadnie bredzą. Zresztą zapewne dlatego, że z ekonomią było w tamtych warunkach na tyle cienko, że decydowała ona o sporej ilości istotnych spraw, po prostu z konieczności. Najpierw trzeba było mieć coś do zjedzenia, paszę dla koni i jakieś mordercze narzędzie - potem dopiero można było dokonywać podbojów czy fundować rotundowe kościoły z apsydami.

Jednak inne epoki przedstawiają już odmienny obraz i dość trudno jest sprowadzić je do działania "niewidzialnej ręki rynku" w jakiejkolwiek postaci. Choćby bardzo zawoalowanej. A na tym w końcu opiera się cała ta oświeceniowa wizja społeczeństwa i historii. No więc weźmy na warsztat (nie ma jak ekonomiczna terminologia!) ustroje polityczne.

Pierwotne grupy plemienne i taka luźna "demokracja"... Daje się to całkiem łatwo pogodzić i wytłumaczyć: każdy sprawny, zdolny do walki mężczyzna był cenny, a więc i "ustrój polityczny" mieli taki, by to uwzględnić. Gdyby tak nie było, byliby niezadowoleni, spoistość grupy by ucierpiała... Oczywiście tutaj nie tylko aspekt "militarny" wydaje się ważny, bo np. sprawa polowania także. (Z tym, że polowanie daje się traktować jako działalność "paramilitarna".)

Neolityczne wioski - w sumie podobnie. Wczesne państwa, jak te w Sumerze czy Babilonii... Tutaj rolnicy i rzemieślnicy tyrali, mobilizowani byli jedynie w momentach wyjątkowo krytycznych, a i tak wartość bojową przedstawiali sobą niewielką. Siłę zbrojną stanowiły stosunkowo elitarne, stosunkowo niewielkie siły zbrojne, karne i zdyscyplinowane. Ustrój polityczny - zamordyzm z silnym zabarwieniem religijnym, czyli między monarchią a teokracją. Nie był to całkowity absolutyzm, choćby dlatego, że zbrojna ręka władzy miała problemy z dotarciem na miejsce.

Miała problemy nawet z dowiedzeniem się o tym, że ktoś coś knuje czy się ma ochotę zbuntować. Stąd terror, kiedy już się autorytet państwa zaangażowało, ale brak kontroli, kiedy jeszcze nie. I tak niewielu było ludzi, którzy by nie musieli cały czas tyrać ze zgiętym grzbietem, a więc mieliby czas i energię na jakieś knucie czy ambitne plany.

Epoka brązu... Wyjątkowo fascynujący okres! Tutaj ekonomia, oczywiście i jak zwykle, odgrywa swoją rolę. Zawsze w końcu ją odgrywa. Ale i tu także bezpośrednio zdaje się oddziaływać aspekt militarny. Mamy więc masy ludu, przygiętych do ziemi i posługujących się drewnianym oraz kamiennymi narzędziami... Trzeba bowiem pamiętać, że brąz był rzadki i niezwykle drogi! Dlatego przede wszystkim, że wymagał cyny, ta zaś występuje w stosunkowo nielicznych miejscach, w dodatku dość odległych od centrów ówczesnej kultury. (To oczywista sprawa dla ludzi mających styczność z prehistorią, ale może nie każdy inteligentny licealista to dzisiaj wie, więc mówię.)

Mamy więc tych rolników grzebiących w ziemi i mamy wyposażoną w broń z kosztownego brązu arystokrację. W dodatku szybko zaczyna ona jeździć rydwanami - bardzo wyrafinowanymi pojazdami, proszę mi łaskawie uwierzyć! No i walczyć z nich. Do tego łuki kompozytowe - także wymagające b. wyrafinowanej technologii. I cała ta arystokratyczna,  rycerska kultura, włączając w to inne aspekty technologiczne, których było całkiem sporo.

Potem mamy wiek żelaza i cały ten system się załamuje. Mamy "ludy morza", mamy Hyksosów, mamy wojnę trojańską... A potem mamy tzw. okres "geometryczny" i w ogóle "ciemne wieki" w klasycznej historii. Broń się demokratyzuje, bo żelazo jest bez porównania łatwiej dostępne, kiedy już opanuje się technologię jego produkcji. Rydwany zaś mogły być straszną bronią wobec spędzonej pod przymusem zbieraniny... A nawet wobec zbieraniny broniącej swego domu, ale niewyszkolonej i pokręconej reumatyzmem... Ale przecież jako broń dalekiego zasięgu, strategiczna, rydwan był dość niewydolny.

Nie było wiele dobrych dróg, a teren np. Grecji całkiem się do dalekich rydwanowych rajdów nie nadaje. Wojna epoki brązu dość szybko musiała się przekształcić w wyrafinowaną, elegancką wojaczkę z udziałem traktujących się z szacunkiem, równych sobie rycerzy. Niemal coś w rodzaju brutalniejszego turnieju. (Co w sumie widać w Iliadzie, która, choć pochodzi z o wiele późniejszejszych czasów, odnosi się do schyłku właśnie epoki brązu.)

A więc mamy to wytworne rycerskie społeczeństwo, a tu nagle wkracza nam na plac zgraja dobrze uzbrojonych kmiotów, którym nie imponują już nasze rydwany. Ludowa piechota wygrywa z arystokratyczną szarżą uzbrojonych w łuki lekkich pojazdów - mamy chaos, okres przypominający epokę wikingów, ale w sumie b. demokratyczny, pomiędzy równymi oczywiście. Ci co nie potrafili lub nie chcieli walczyć, zostawali niewolnikami. (Jak zawsze.)

Ateny to b. sławny przypadek, ukochany zresztą od tysiącleci przez różnych mędrków. Oficjalna wersja głosi, że oni tam coś w łebkach swoich skojarzyli i stworzyli sobie taką namiastkę demokracji. Demokracja ta była o tyle niepełna i niedoskonała, że nie zawierała elementu judeo-chrześcijańskiego. Oczywiście z akcentem na judeo, bo to jest przecież to, co stanowi o postępie, humanitaryźmie i w ogóle wszelkiej cudowności. Przenikając wszystko jak jakiś świecki Duch Święty, ach! (Fanfary, werble, chóry starców zawodzą. Jak by mogły nie?!) Można by to fajnie rozwinąć i by należało, ale to także, Deo volente, w przyszłości.

W sumie jednak każdy kto coś więcej o starożytnych Atenach wie, musi zauważyć, iż tamta demokracja nie wynikała ze światłych chęci takiego starożytnego Borrella, który się nazywał Perykles, tylko z dość oczywistych faktów i zjawisk. W ogromnej mierze właśnie militarnych. System arystokratyczny, czyli oligarchiczny, opierał się na hoplitach - formacji w której służyli zamożni obywatele.

Choćby dlatego, że hoplici musieli sami się wyekwipować, byli zaś w dużym stopniu uzbrojeni i opancerzeni brązem, ten zaś był nadal kosztowny. Plus szkolenie, plus odpowiednie morale (nie mylić z moralnością!). W sumie służba wojskowa stanowiła zaszczyt i przywilej, co zresztą nie jest wcale w historii rzadkie. No to i system był arystokratyczny.

Kiedy jednak decydującego znaczenia nabrała flota, a w niej potrzebne były masy wioślarzy... Grecy zaś używali jako wioślarzy wolnych obywateli, przynajmniej z reguły... Wtedy zaczynają się tendencje demokratyczne, które często zwyciężają. Czy to w postaci "autentycznej" demokracji - oczywiście z masą demagogów (bo inaczej się nie da), ale z ludem mającym zdecydowanie dużo do gadania; albo też w postaci rządów tyranów, popieranych przez lud (!), przeciw starej arystokracji.

Pod względem militarnym, obok wioślarzy i floty, nie bez znaczenia jest też wzrost roli lekkich oddziałów piechoty. Aby się wyposażyć w procę (nie taką na gumę, tylko taką jak miał Dawid na Goliata), naprawdę nie trzeba być bogatym. A by się nieźle wyszkolić, wystarczy paść owce i umilać sobie czas strzelaniem do celu. (Choć to raczej w sumie rzucanie, niż strzelanie. Wiem, bo sam z procą eksperymentowałem, a nawet chciałem o niej pisać doktorat.) Albo odganianiem wilków, co ma także aspekt b. praktyczny. Są na to udokumentowane przykłady nawet z dzisiejszej Turcji.

Tutaj przeskoczymy epoki, może kiedyś (Deo itd.) to nadrobimy. (Przede wszystkim przeskakujemy fascynującą, ale też skomplikowaną, kwestię Rzymu, oraz niemal równie fascynującą i niewiele mniej skomplikowaną kwestię królestw hellenistycznych. I one jednak dobrze przystają do naszkicowanego tutaj schematu.) W każdym razie potraktujemy je b. skrótowo. A więc mamy system feudalny i rycerstwo. Potem mamy armaty - b. kosztowne, ale straszna broń wobec murów rycerskich zamków! - i wzrost państwowego centralizmu.

Potem państwa w stylu osiemnastowiecznym, jak Prusy Wielkiego Fryca, a tam nieliczne zawodowe armie (choć u Fryca w większości z przymusowego poboru - w sumie wieloletnia służba, obowiązkowa, ale tylko dla części możliwych rekrutów, plus sporo wojsk najemnych, coś jak wcześniej szwedzkie armie Gustawa Adolfa czy Karola XII), manewrujące jak po szachownicy... I pełny państwowy zamordyzm, przynajmniej w zamierzeniach, bo środki komunikacji i przekazu informacji trochę za tym szczytnym ideałem nie nadążały.

Armia też nie opierała się przecież na jakimś patriotyźmie czy woli walki, tylko na brutalnej dyscyplinie - po prostu terrorze. I to samo w "cywilnym" społeczeństwie. Które miało tyrać, by król miał na swoją armię, a poza tym morda w kubeł! Co najwyżej pograć wieczorem na wiolonczeli na towarzyskim spotkaniu.

Potem mamy milionowe armie rewolucyjne i napoleońskie. Co musiało, jak nas uczy cała ta wcześniejsza analiza, doprowadzić do wzrostu demokracji. Oczywiście demokracja to abstrakcyjne pojęcie, przeważnie, albo i zawsze, ktoś tym manipuluje. Ale jednak kiedy mu się nie uda, jest marnie. Przeważnie do władzy dorywa się ktoś inny, dający większe nadzieje, że mu się uda. To znaczy tak bywało, bo z demokracją się obecnie żegnamy.

Częściowo już się zresztą pożegnaliśmy, ponieważ po ostatniej wojnie milionowe armie odchodzą w zmierzch, zastępowane przez armie zawodowe... Zaś zasadniczą linią obrony dla najbardziej rozwiniętych państw zachodu stały się rakiety dalekiego zasięgu. Jaki to ma związek z systemem politycznym tych krajów? Wydaje mi się, iż taki, że systemy rakietowe są pod kontrolą ekspertów - ktoś musi je projektować, planować sposób ich użycia, przewidywać kto i kiedy ma nacisnąć czerwony guzik... Ludowi nic do tego, byłoby to zresztą absurdem, gdyby miało być inaczej. I co mamy w systemie politycznym tych krajów, że spytam?

Mogę też, na marginesie niejako, spytać czy jest zatem cokolwiek dziwnego w fakcie, że wszelkie leberały, łącznie z Guru Korwinem, tak elokwentnie i z takim przekonaniem przemawiają za w pełni zawodową armią, zwalczając niczym najgorszą zarazę wszelką ideę armii narodowej z poboru? Dla mnie nie ma! I jeszcze bardziej na marginesie mogę dodać, że właśnie te brednie (czy gorzej - kłamstwa) na temat całkiem podstawowych spraw militarnych były tym, co otworzyło mi oczy na istotę i skutki działalności Korwina.

To była dygresja, wracajmy do naszych baranów. Sorry, do naszych rakiet. Co mamy? Prawnik na prawniku, przepis na przepisie. Prawda? Demokracja to już nie realizacja woli większości, tylko odpowiednie stosowanie mądrych przepisów, wydanych przez "przedstawicieli ludu". Jakoś tam przez ten lud wybranych, ale bez żartów - każdy wie, jak to w praktyce wygląda. No a jakie te przepisy? Jeden mniej zrozumiały, bardziej mętny od drugiego... Zgoda?

Nie da się uniknąć refleksji, że o to właśnie chodzi. O to najbardziej! Żeby normalny człowiek, tzw. "obywatel", siedział cicho i nie zabierał głosu. Nie peszył swym głosem certyfikowanych ekspertów. Od ich stosowania, przepisów znaczy, od ich egzegezy, są uczeni w piśmie. Ludowi wara! Jest analogia? Moim zdaniem bardzo wyraźna. Wewnętrzna polityka tych krajów dokładnie odzwierciedla ich system obrony: wszystko zaszyfrowane, a na ew. wrogów miażdżąca w założeniu techniczna nawała żelastwa i materiałów wybuchowych.

Strategia odstraszania krótko mówiąc, choć szyfrowanie wszystkiego co istotne wydaje mi się co najmniej tak samo ważne. A kiedy ktoś państwu naprawdę podpadnie, to wszędzie - dzięki międzynarodowym umowom i międzynarodowym naciskom - sięgnie go zemsta... To takie prawne rakiety balistyczne. (No, nie całkiem wszędzie, bo przestępcy należący do Lepszej Rasy mogą się zawsze skutecznie ukryć w Ziemi Świętej Świeckiej. Ale to już stosunkowo uboczna sprawa wobec zasadniczego wątku naszego wywodu.)

A że nigdy nie może się obyć bez wzniosłych haseł, bez mantr skutecznie usypiających korę i sumienie późnego, wielkomiejskiego leminga... (Wykształconego, ale oczywiście nie na tyle, by miał się swym wulgarnym rozumem porywać na zrozumienie obowiązującego Prawa. Od tego są przecież Rabini. Sorry - Eksperci!) Tak więc hasło i sztandar "Demokracji" - które to hasło ten czy ów bezczelny prostak mógłby jednak próbować w porywach chamstwa interpretować... I mogło by mu wyjść, że to na przykład "władza ludu"...

I co by było? Więc to hasło zastępowane jest przez "Prawa Człowieka". Tutaj już nie ma cienia ryzyka, że ktokolwiek spoza grupy certyfikowanych rabinów zdobędzie poklask lemingów własną interpretacją tematu! (Zresztą prawica, czyli ludzie względnie wciąż zdrowi psychicznie, samym tym pojęciem się po prostu brzydzi. I słusznie!) Zaś wyspecjalizowani w tym akurat Eksperci noszą nazwę "Autorytetów", to tak na marginesie. Nie ma więc cienia ryzyka, że ktoś spoza tego doborowego grona mógłby to interpretować. Gdyby próbował, każdy przytomny leming od razu wie, że to przejaw schizofrenii bezobjawowej.

To ostatnie pojęcie nie zostało jeszcze wprawdzie oficjalnie w Medycynie przyjęte, Medycyna bowiem nie nadąża za Prawem w dążeniu do Postępu, jednak to się po prostu wie, a Medycyna w końcu też zaległości nadrobi. Bo czyż już na wielu frontach ich ładnie nie nadrobiła? W Medycynie, przy społeczeństwie tak doszczętnie spacyfikowanym jak obecnie, naprawdę jest potężna siła! Siła która łatwo poruszy z posad bryłę świata. Zapamiętajcie moje słowa! (Jeśli oczywiście wcześniej się wami nie zajmą gorliwi sanitariusze i świadomi swych obowiązków lekarze.)

Kiedyś więc na Zachodzie była "Demokracja", na Wschodzie zaś "Walka O Pokój"... Której nikt oczywiście nie ośmieliłby się samodzielnie interpretować, bez pozwolenia z wiadomo skąd. No to teraz mamy "Demokrację", która z dnia na dzień coraz bardziej ma być rozumiana jako "Prawa Człowieka". Co oznaczają "Prawa Człowieka"? Każdy nastojaszczij Człowiek oczywiście wie, że oznaczają dokładnie to, co sobie Światła i Miłująca Ludzkość Władza życzy, i co wyraża ustami Autorytetów. Jeśli tego nie rozumiesz, to nie jesteś Człowiek! A jeśli nie jesteś też szympans ani gibbon, no to przykro mi bracie, ale... Sam wiesz - takie są Nieuniknione Prawa Historii!

No dobra. To by była całkiem niezła puenta, jak sądzę, ale ja mam jeszcze coś lepszego... W całkiem ostatnich czasach zagrożenie dla rozwiniętych państw zachodu w dużej mierze przeniosło się z rakietowego, termojądrowego ataku, na atak terrorystyczny. Przy czym metod ściśle technicznych jest do wyboru skolko ugodno. Jak się przed tym te państwa zabezpieczają? Na kim spoczywa odpowiedzialność?

Zdziwiłbym się, gdyby czytelnik, który do tego miejsca ze zrozumieniem doczytał, odpowiedział jakoś zdecydowanie inaczej, niż TAJNE SŁUŻBY. Mamy więc wszechobecne, z każdym dniem bardziej wszechobecne, kamery... Mamy więc wszechobecne podsłuchy, grzebanie po prywatnych komputerach... Czytanie prywatnych mailów... Krótko mówiąc mamy coraz powszechniejszą inwigilację. Istny raj dla różnych szpiegów i szpicli. (Nie wypowiadam się w tej chwili na temat tego, na ile jest to konieczne a na ile nie, oraz kto za ten stan odpowiada. Zresztą o tym już parę razy mówiłem, można poszukać.)

Z czego wynika, jeśli oczywiście cały ten wywód ma cień sensu, że obecnie decydującej roli politycznej nabierają ci właśnie szpicle i szpiedzy, agenci i tajniacy - innymi słowy tajne służby. W Polsce dość trudno to ocenić, bo i za PRL'u miały sporo do powiedzenia, choć między '56 a Jaruzelskim to jednak chyba Partia administrowała tą prowincją sowieckiego imperium, a ubecja jej, z większą czy mniejszą ochotą, służyła. (Zaś wojskowa razwiedka, przynajmniej do Jaruzelskiego, realizowała przede wszystkim bezpośrednie rozkazy z Moskwy, więc też nie rządziła.) Jednak na tzw. Zachodzie bardzo bym się zdziwił, gdyby przewidywane tutaj przeze mnie zjawisko nie miało miejsca. W takim zaś razie nasz (nieszczęsny) kraj znalazł się wreszcie na samym froncie postępu, wow! (Co robią chóry starców? Każdy już wie, prawda?)

Że zaś nie dostrzegam żadnej realnej możliwości, by szybko zmienił się układ militarnych zagrożeń wobec Zachodu i jego militarny system (bo traktujemy tutaj wszelkie agentury jako integralną część tego systemu) - nie widzę też możliwości, by coś ten wzrost roli przeróżnych tajniaków mogło zatrzymać. No i oczywiście nie jest tak, by to rakietowo-talmudyczne, możliwe do zrozumienia i należytego zinterpretowania jedynie przez uczonych w piśmie z państwowym (?) certyfikatem, "Prawo" nie miało i tutaj ogromnego znaczenia. To "Prawo" i działania tych wszystkich szpicli pasują do siebie w istocie jak płaszcz z podszewką, jak dwa kawałki układanki, jak Villon i Gruba Małgośka ("w bordelu kędy mamy zacne leże").

Jakie kto sobie z tego chce wyciągnąć wnioski, to już jego sprawa, ale zachęcałbym do przemyślenia całego problemu, który wydaje mi się intelektualnie interesujący, a do tego wynikają zeń dość konkretne przewidywania na przyszłość, także tę całkiem niedaleką.

No a poza tym, narzuca się z tego naturalny wniosek, że to jednak sprawy militarne mają znaczenie o wiele większe od tego, jakie im się obecnie stara przypisywać. I że to Wojna - w takiej czy innej formie, choćby to było szpiclowanie własnego społeczeństwa - nie zaś Pokój (a co to w ogóle jest ten "Pokój"? jeśli nie z kuchnią i łazienką, znaczy) to stan na tym ziemskim łez padole niejako "naturalny", a więc, że wszelkie takie przydługie "Pokoje", jak ten obecny co go mamy w Europie, muszą się kiedyś skończyć. I niewykluczone, że im były dłuższe i bardziej Pokojowe, tym radykalniej.

No i jeszcze jeden wniosek - że im bardziej spacyfikowane społeczeństwo, tym bardziej z reguły zniewolone. Trudno wprawdzie we wszystkich przypadkach dokładnie rozstrzygnąć co przyczyną, co zaś skutkiem, nie ulega jednak wątpliwości, iż tych każdy z nielicznych znanych z historii przypadków realnej demokracji - a więc suwerenności ludu - zawsze szedł w parze z masową, obywatelską armią. (W USTABILIZOWANYM społeczeństwie, bo nie mówimy teraz o Dzikim Zachodzie czy równie Dzikich Polach. Problem anarchii zostawiamy sobie ew. na zaś. [Dopisane po latach])

Szwajcarskie kantony też są na to przykładem, jak też jednak i kolonialna Północna Ameryka, kozaczyzna, pirackie wspólnoty Mórz Południowych, czy "maszerujące polis" z "Anabasis" Ksenofonta. (Po prostu nie zawsze ściśle biorąc "armia", zawsze jednak zdolni do walki obywatele...  No, niech już będzie "lud".)

W końcu to nie mniej lub bardziej paternalistyczne obyczaje, czy nawet tych obyczajów brutalność, przesądzają o istnieniu czy nieistnieniu demokracji - a równość szans na awans oraz stosunek między elitami (które zawsze jakieś istnieją) i większością tych, których (z jakichś uzasadnionych względów) się uznaje za wolnych i politycznie pełnoprawnych obywateli. (Których musi być oczywiście dość znaczny procent, jeśli mamy poważnie mówić o demokracji, choć akurat występowanie niewolnictwa, dotyczącego określonych klas osób, dość łatwo się z demokracją daje, jak widać z historii, pogodzić.)

I to by było na razie na tyle. Dzięki za uwagę!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, maja 11, 2008

Co dziś napędza postęp techniczny?

Powszechnie wiadomo, że postępowi technicznemu i wynalazczości ogromnie sprzyjają wojny. Teraz wojen jakby mniej, a w każdym razie wiele ich nie toczy się na terenach najbardziej cywilizowanych części globu. Cywilizowani żołnierze biorą wprawdzie udział w jakichś operacjach, ale po prawdzie to naprawdę trudno ocenić, jak się one mają do wojny, bo to częściowo praca czysto policyjna, częściowo jakieś elektryfikacje, a czasem tylko coś, co przypomina prawdziwą wojnę. I też nie wiadomo, czy taką, jaka będzie, kiedy się coś naprawdę zacznie.

Oczywiście prawdziwego pokoju nie ma, bo nie jest on stanem naturalnym dla naszego gatunku, i całe stada zajadłych buldogów kotłują się pod całą masą dywanów. Tutaj powalczy się gospodarczo, tu dyplomatycznie, gdzie indziej znowu odkręcając i reinterpretując historię - ersatzów wojny ci u nas dostatek i bez przerwy ktoś wymyśla nowe pola zastępczej walki. Nie oszukujmy się jednak, że wojny się skończyły - w dziewiętnastym wieku też nie było ich w Europie tak wiele, ale mądrzy ludzie już na kilkadziesiąt lat przed pierwszą światową wiedzieli, że im dłużej to trwa, tym straszniejszy będzie ten nieunikniony wybuch.

I oczywiście nastąpił, a po nim dogrywka, jeszcze straszniejsza, tylko tym razem głównie dla cywilów. (Z czysto militarnego punktu widzenia druga wojna przy pierwszej to był taniec po różach.) Po której nastąpiło wyczerpanie, które dodane do zeunuszenia właściwego starym i przeżartym cywilizacjom, odwleka na jakiś czas nowe zbrojne konflikty. Do czego oczywiście przyczynia się postęp techniczny, ponieważ nikt, albo prawie nikt, nie dotąd widział prawdziwej wojny przy zastosowaniu wszystkich dzisiejszych środków walki, więc ludziska się po prostu boją bardziej niż kiedyś. Ale co się odwlecze... Nie łudźcie się - era wiecznego pokoju nie nastąpiła i nie nastąpi. Nigdy!

No dobra, co jednak z postępem technicznym, skoro mamy wprawdzie agresywne buldogi pod dywanem, ale wojen niedostatek? Jest oczywiście komercja i nie da się zaprzeczyć, że w tej epoce różowych golarek do (coraz mniej) intymnych damskich szczególikow, sama chęć sprzedawania tych właśnie golarek powoduje ich ulepszanie. Tyle że co to za ulepszanie, skoro od lat zmienia się jedynie nieco kolor i kształt ("w tym roku nosi się golarki w kolorze młoda cielęcina, a w przyszłym będą w perłowe łatki, trzeba koniecznie zmienić!"), a poza tym właściwie cała para i tak zawsze idzie w ich marketing.

Tak się zastanawiałem nad powyższym problemem, aż tu nagle włączył mi się dzisiaj na TVN24 program o cudach techniki komputerowej dostępnej dla każdego (za parę stów lub parę tysięcy, czasem jeszcze nie u nas, ale wkrótce). Tam zaś, na samo zakończenie, czyli jako puenta i największe cudo, pokazali aparat fotograficzny, co to zamiast samowyzwalacza normalnego, ma taki, co reaguje na uśmiech. Nastawisz sobie, a potem uśmiechniesz się, to on pstryk! A jak się nie uśmiechniesz, to możesz sobie czekać do uśmianej śmierci. Bardzo by nam się tutaj przydały takie aparaty, Polacy by się o wiele więcej uśmiechali, w końcu aparat musi się zamortyzować, zgoda? No a miłościwie nam pajacująca partia to naprawdę powinna zrobić wszystko, żeby każdemu obywatelowi taki aparat już za parę dni móc podarować.

Tylko, ma się rozumieć, trza na każdym namalować znaczek ojro, z gwiazdeczkami. Oprócz "Oby się żyło lepiej". A jak się nie chce uśmiechać, to widać dywersant z PiS, i ma za swoje, że mu aparat nie działa.

Przyszło mi potem do głowy, że ten aparat może być odpowiedzią na nurtujący mnie od jakiegoś czasu problem. Ten właśnie, czym jest napędzany postęp techniczny, skoro tak marnie mamy z prawdziwymi wojnami? No bo ten aparat wyraźnie wygląda na jakiś offspin (niech będzie po naszemu - "produkt uboczny") technologii służących do identyfikacji ludzi, czyż nie? I zaraz mi się przypomniało, iż ze dwa tygodnie temu otrzymałem ofertę wzięcia udziału w testach pewnej technologii mającej rozpoznawać głos.

Miałem zadzwonić z komórki na darmowy numer i coś tam gadać, a oni za to mieli mi na konto przysłać 30 zł. Plus forsa za łowienie innych. Firma była zachodnia, przynajmniej oficjalnie, bo kto to wie co to naprawdę było? Chyba nawet z jakiejś Belgii była, a akurat Polski język ich interesował. Mogło to być cokolwiek, teoretycznie nawet coś obliczonego akurat na mój osobisty głos. I to nie dlatego, że jest ponoć niezwykle sexy.

W każdym razie zaczęła chodzić mi po głowie myśl, że być może w tej chwili głównym motorem postępu technicznego jest inwigilacja, znakowanie ludzi, zapisywanie danych na ich temat w różnych ponurych archiwach... W końcu jak się zwróci uwagę na te wszystkie informacje stąd i z owąd, to widzimy, że mało co rozwija się tak jak mikrochipy, które aż się proszą by je ludziom wszczepiać, oraz techniki nawigacji satelitarnej, co to pokazują drogę, ale przy okazji... Każdy chyba się domyśla co robią. Chyba że bardzo nie chce się domyślać.

Ten rozwój, razem z całym postępem technicznym, może się jednak skończy szybciej, niż sobie większość ludzi wyobraża. Do tej większości (zakładając, że tu bywa) poniższy argument nie trafi, ale do członków Klubu Młodych Spenglerystów może tak. Otóż czytam sobie (obok stada innych) książkę G. i C. Picard "Życie codzienne w Kartaginie". Wydane w 1962 we Francji (a więc w 26 lat po śmierci Spenglera), a w PRL zaraz potem. No i czytam: "Większość ulepszeń, które w starożytności ułatwiały materialną sytuację człowieka, jest owocem trzech wieków, które poprzedzają naszą erę, i wieku, który po niej nastąpił".

Nie jestem typem faceta, który by się w naturalny sposób skłaniał do jakiegoś kultu jednostki, dlatego też, obok całego mego zachwytu nad Spenglerem, staram się go na każdym kroku skonfrontować z konkretnymi informacjami. Jak choćby ta powyższa. No i tutaj akurat Spengler wychodzi bez szwanku, albo i z powiewającymi kolorami. Ponieważ u niego w rozwoju te wieki, o których tu jest mowa, odpowiadają wiekom XVIII - XXI w rozwoju naszej to Kultury/Cywilizacji. Że Rewolucja Przemysłowa zaczęła się w XVIII w. - to wiadomo.

Że nasza epoka różowych golarek czyni wynalazki, ale jakby coraz mniej istotne i coraz bardziej oparte na marketingowych błyskotkach, też dla mnie nie ulega wątpliwości. (Komputry byli ostatnim wielkim wynalazkiem, przynajmniej dla mnie.) Źródła wynalazczości, tej autentycznej i znaczącej, zdają się, w mojej opinii, powoli wysychać.

Pozostaje jeszcze inwigilacja, znakowanie i archiwizowanie ludzi... I to rzeczywiście całkiem możliwe, że się w tym wieku skończy - albo całkowitym zgleiszachtowaniem wszystkiego, ponumerowaniem, zakolczykowaniem i nowym totalitaryzmem, albo też coś z tą sprawą zrobimy. I w jednym i w drugim przypadku nie będzie już wielkiego powodu by te technologie aż tak intensywnie rozwijać.

A więc zachęcam do wyszukania tego uśmiechniętego aparatu jak najszybciej i cieszenia się nim póki czas, bo na to cieszenie może aż tak wiele czasu jednak nie pozostać. A następnych równie błyskotliwych wynalazków może już nie być. Wszyscy i tak będą się jednak ślicznie i dobrowolnie uśmiechać - władza już o to zadba, spokojna głowa! (Tyberiusz zresztą rzekł był kiedyś fajną myśl o uśmiechaniu się właśnie. Pamiętacie?)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, listopada 03, 2007

Coś, czego zdaniem wielu nigdy nie powinniście przeczytać

Wszystkim, którzy zastanawiają się czasem nad mechanizmami działającymi w historii i możliwością ich odkrycia, Gombrowiczem i nagrodą "Nike" (Nagrodą Nobla z literatury też zresztą), przyszłością Polski i zachodniej cywilizacji, przyszłością Unii Europejskiej, Sokratesem, Buddą, "polskim cywilizacyjnym zacofaniem" i jego skutkami, wykształciuchami, euroentuzjastami, islamizmem, rolą w historii takich zjawisk, jak pacyfizm, socjalizm czy liberalizm - chciałbym zaprezentować malutki fragment książki, którą z pełnym przekonaniem uważam za najwyższe osiągnięcie ludzkiego umysłu. (Nieważne, że jej autor jest Niemcem, a moje do tej nacji uczucia są bardzo mało przyjazne. Cóż, Amicus Plato... itd. A zresztą Spengler chyba był w ogóle fantastycznym gościem.)

Chodzi o oczywiście o "Schyłek Zachodu" Oswalda Spenglera. Fragment będzie oczywiście z tych, które w dostępnych dzisiejszym Europejczykom wydaniach jest nie do znalezienia. W końcu w tych wydaniach nie ma około 80% oryginału, i to akurat tych najbardziej fascynujących. Nie da się z autora zrobić hitlerowca i zakazać jego wydawania i czytania, to robi się to właśnie w ten sposób - wydaje się jakieś nędzne ogryzki, nikomu nie mówiąc, że to nie jest całość. Co za podłe miejsce ta dzisiejsza Europa!

Nie wszystko będzie tu zapewne zrozumiałe - cytowany tu fragment to tylko malutka część długiego wywodu na tematy, o które tu chodzi. Przychodzi też po niemal 700 stronach książki, która i tak nie jest wcale łatwa. Ale zachęcam do próby wczucia się w treści, nawet jeśli racjonalnie trudno jakiś zwrot czy fragment zrozumieć. Można to potraktować jak swego rodzaju metafizyczną poezję. Zwracam też uwagę, że najciekawsze jest chyba tam pod koniec, ale przedtem dałem tu cały, dość długi i dość skomplikowany, fragment, żeby lepiej się dało zrozumieć.

Tłumaczenie oczywiście moje własne, z angielskiego autoryzowanego przekładu. Podział na te krótkie akapity, mający ułatwić czytanie, mój własny. Za określenie "fellachizm" i "fellachiczny" przepraszam, nie lubię większości słowotworów, ale inaczej się nie dało. Musiałbym nad tym króciutkim tłumaczeniem pracować dużo dłużej, niż mam zamiar, żeby jakoś to zgrabniej wyrazić. Chodzi oczywiście o związek z staroegipskim chłopstwem, czyli fellachami. A teraz oddaję już głos Spenglerowi...

Kiedy naród podnosi się gwałtownie do walki o wolność lub honor, to zawsze mniejszość zapala ogół. Naród "budzi się" - to jest coś więcej, niż tylko taki zwrot - bo tylko tak i tylko wtedy ujawnia się świadomość całości. Wszystkie te jednostki, których poczucie "my" wczoraj zadowalało się horyzontem rodziny, własnej pracy, i może rodzinnego miasta, dzisiaj stają się nagle niczym mniej, niż narodem. Ich myśli i uczucia, ich ego, i wraz z nim ich "id", zostały przekształcone aż do głębi. Stały się historyczne. A wtedy nawet ahistoryczny chłop staje się członkiem narodu, i nastaje dlań dzień, kiedy doświadcza historii, a nie tylko pozwala, by go mijała.

Ale w wielkich metropoliach, obok mniejszości, która ma historię i żywotnie doświadcza, odczuwa, i próbuje prowadzić naród, podnosi się inna mniejszość ahistorycznych intelektualistów, ludzi nie przeznaczenia, tylko rozsądku i przyczyn, absolutnie trzeźwego rozumowania, ludzi wewnętrznie oderwanych od pulsu krwi i istnienia, którzy nie mogą już znaleźć żadnego "rozsądnego" znaczenia pojęcia naród. Kosmopolityzm to tylko świadomość inteligencji. Jest w tym nienawiść do Przeznaczenia, a przede wszystkim do historii, jako przejawu Przeznaczenia. Wszystko, co narodowe, należy do rasy [nie chodzi o rasę w potocznym znaczeniu, o jakimś rasiźmie już całkiem nie mówiąc, chodzi o coś jak "wiedzieć kim się jest i to realizować", oraz o spójność grupy] - tak bardzo, że jest niezdolne do znalezienia dla siebie języka, nieporadne we wszystkim, co wymaga myślenia i niezaradne do granicy fatalizmu.

Kosmopolityzm jest literaturą i pozostaje literaturą. Bardzo silny w rozumowaniu, bardzo słaby w bronieniu go inaczej, niż przy pomocy jeszcze większej ilości rozumowania, w bronieniu go krwią. Tym bardziej zatem ta mniejszość, znacznie wyższa intelektualnie, wybiera broń intelektu, a tym bardziej jest w stanie to uczynić, że wielkie metropolie są czystym intelektem, pozbawione korzeni i z założenia wspólne dla całej cywilizacji. Urodzeni obywatele świata, wszechświatowi pacyfiści, światowi koncyliatorzy - tak samo w Chinach okresu "wojujących państw", w Indiach epoki Buddy, w okresie hellenistycznym, jak w świecie zachodnim dzisiaj - są duchowymi przywódcami fellachów. "Chleba i igrzysk", to tylko inne wyrażenie pacyfizmu.

W historii wszystkich Kultur [czytaj "cywilizacji", to rozróżnienie jest zbyt subtelne, by się tym teraz zajmować] pojawia się ten antynarodowy element, nieważne, czy mamy na to dowody, czy nie. Czyste, samo sobą kierujące myślenie zawsze było obce życiu, a zatem i obce historii, pozbawione wojowniczości, pozbawione rasy [patrzy przypisek wyżej]. Rozważ humanizm i klasycyzm, sofistów w Atenach, Buddę i Lao-tse - nie wspominając już namiętnej pogardy dla wszelkich nacjonalizmów wyrażanej przez wielkich przywódców religijnego i filozoficznego poglądu na świat.

Jak bardzo by się między sobą nie różnili, w tym są podobni: że odczuwanie świata oparte na rasie ["rasa" to u Spenglera takie "zbiorowe jaja"], polityczny (i dlatego właśnie narodowy) instynkt dotyczący faktów ("to moja ojczyzna, ma rację czy nie ma!"), zdecydowania, by być podmiotem, nie zaś przedmiotem ewolucji (ponieważ trzeba być albo jednym, albo drugim) - jednym słowem woli mocy - że to wszystko musi się cofnąć i uczynić miejsce dla tendencji, których chorążymi są przeważnie ludzie bez oryginalnego impulsu, tym bardziej jednak przejęci swą własną logiką, ludzie czujący się swobodnie w świecie prawd, ideałów, utopii, ludzie żyjący książkami, którym wydaje się, że potrafią zastąpić rzeczywiste logicznym, potęgę faktów abstrakcyjną sprawiedliwością, przeznaczenie rozsądkiem.

Rozpoczyna się to od wiecznego zalęknionego, wycofującego się z rzeczywistości do celi, gabinetu czy wspólnoty duchowej i ogłaszającego nicość wszystkich ziemskich spraw, kończy się zaś w każdej Kulturze apostołami światowego pokoju. Każdy naród ma takie (z historycznego punktu widzenia) odpadki. Nawet ich głowy są w jakiś sposób do siebie niemal zawsze podobne. W "historii intelektualnej" ci ludzie mają wysoką pozycję i wiele sławnych nazwisk można wśród nich wymienić, jednak z punktu widzenia realnej historii są nieudacznikami.

Przeznaczenie każdego narodu wrzuconego w wir światowych wydarzeń zależy od tego, w jakim stopniu jego wartości jego własnej rasy [nie muszę już chyba powtarzać o co chodzi i o co nie chodzi, prawda?] odniosą sukces, czyniąc te wydarzenia historycznie nieskuteczne w działaniu przeciw niemu. Być może dało by się nawet teraz wykazać, że w świecie chińskich państw, królestwo Tsin zwyciężyło (250 B.C.) ponieważ jako jedyne wolne było od nastrojów taoistycznych. Niezależnie od tego, jak z tą sprawą było, Rzymianie zdominowali świat klasyczny ponieważ byli w stanie odseparować swą polityczną praktykę od fellachicznych instynktów hellenizmu.

Naród jest ludzkością sprowadzoną do żyjącej formy. Praktycznym skutkiem wszelkich mających naprawić świat teorii jest zawsze nieforemna, a zatem ahistoryczna masa. Wszyscy naprawiacze świata i obywatele świata reprezentują ideały fellachizmu, niezależnie od tego, czy o tym wiedzą, czy też nie. Ich sukces oznacza historyczną abdykację narodu na rzecz, nie wiecznego pokoju, tylko innego narodu. Wszechświatowy pokój to zawsze rozwiązanie jednostronne. Pax Romana miał dla późniejszych żołnierzy-imperatorów i królów germańskich najeźdźców tylko jedno praktyczne znaczenie - to, że uczynił ze stu milionów jedynie obiekt woli mocy niewielkich grup.

Wobec kosztu tego pokoju, koszt porażki pod Cannami [216 B.C., w tej bitwie z Hannibalem zginęło, z tego co pamiętam, dobrze ponad 50 tysięcy Rzymian, w tamtych czasach to było coś niesamowitego]. Świat Babilończyków, Chińczyków, Hindusów, Egipcjan, przechodził z rąk jednego zdobywcy w ręce drugiego i swą własną krwią płacił za te podboje. Taki był ich - pokój.

Kiedy w roku 1401 Mongołowie zdobyli Mezopotamię, wybudowali pomnik ku czci swego zwycięstwa z czaszek stu tysięcy mieszkańców Bagdadu, którzy się nie bronili. Z intelektualnego punktu widzenia, bez wątpienia zniknięcie narodów umieszcza świat fellachizmu ponad historią, nareszcie ucywilizowany i już na zawsze. Jednak w sferze faktów powraca on do stanu natury, w którym przechodzenie na przemian od długich okresów uległości do krótkich wybuchów gniewu i rozlewu krwi - pokój światowy tego nigdy nie zmienia - nie zmienia już niczego.

Niegdyś przelewali swą krew dla samych siebie, teraz muszą ją przelewać dla innych, dość często jedynie dla rozrywki tych innych - taka jest różnica. Zdecydowany przywódca, który zbierze wokół siebie dziesięć tysięcy awanturników może czynić wszystko, na co ma ochotę. Gdyby cały świat był jednym imperium, stałby się przez to największym wyobrażalnym polem dla wyczynów takich zdobywczych herosów.

"Lever doodt als Sklav (lepiej być martwym, niż niewolnikiem)", brzmi stare przysłowie fryzyjskich chłopów. Wybór każdej późnej cywilizacji jest akurat przeciwny. I każda późna cywilizacja musi doświadczyć, ile ten wybór będzie ją kosztował.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, lipca 23, 2007

Spengler o pacyfiźmie (i ogłoszenia parafialne)

Właśnie umieściłem na tym blogu pierwszy plik do ściągnięcia. Link da się (mam nadzieję) odnaleźć w prawym menu. Ten plik to wybór fragmentów z wielkiej książki mojego absolutnego faworyta Oswalda Spenglera "Zmierzch Zachodu". Po angielsku, wraz z dość sporą ilością informacji na temat jego życia i dzieła. Całkiem niegłupio napisane, choć ja bym tam z pewnością włożył więcej entuzjazmu. Format .pdf, wielkość nieco poniżej 0,5MB.

Najlepiej kliknąć na ten link i wybrać opcję zapisania na dysku, bo inaczej takie .pdf'y otwierają się w oknie przeglądarki, co na ogół nie jest tym, o co chodzi, choć bywa, że właśnie o to.

No to jeszcze, by nie łamać mej własnej tradycji przeraźliwei dlugich wpisów, cytat ze Spenglera, który znalazłem właśnie przed chwilą w tej książce co to jest teraz do ściągnięcia:
Pacyfizm pozostanie ideałem, wojna zaś faktem, i jeśli biali ludzie są zdecydowani nie prowadzić już wojen, ludzie kolorowi będą to robić i staną się władcami ziemi.
Umieściłem też w prawym menu link do stronki, gdzie jest dość sporo pomniejszych tekstów Spenglera, choć także po angielsku. (Można by kiedyś postarać się to zrobić po naszemu, dopóki jeszcze za to nie odwożą do Tworek.)

Co jeszcze, skoro już jesteśmy przy takich ogłoszeniach parafialnych? Acha - poumieszczam wkrótce linki do moich wirtualnych przyjaciół i sojuszników, ale dość sporo się ich nazbierało w czasie mego miesiąca na Salon24, więc trzeba się do tego będzie specjalnie zabrać. Wszystkich zainteresowanych zachęcam od umieszczenia linku do mnie, a potem pochwaleniem się tym faktem przede mną z ew. prośbą o link w zamian. Albo i bez prośby powinno to skutkować.

A poza tym zastanawiam się, czy nie wrzucić tego bloga na własną domenę, na przykład tygrys.pl. Co o tym myślisz, o Przechodniu?

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.