Zabawnie tylko, że amputowana są akurat najciekawsze, najaktualniejsze i najbardziej kontrowersyjne (choć przyznam że dla mnie akurat one kontrowersyjne aż tak bardzo nie są) części tej książki. Czyli te, dotyczące bezpośrednio historii, a przede wszystkim kwestii schyłku cywilizacji. Pozostawiono natomiast Spenglera fenomenologiczne rozważania na temat sztuki.
To był w(s)tręt, nie całkiem o tym mam zamiar pisać. Nie mogę jednak tej - jakże symptomatycznej przecież - sprawy pomijać, kiedy piszę o Spenglerze. No a o czym chcę w takim razie pisać?
Otóż właśnie teraz przeczytałem Spenglera rozważania na temat dwóch stron życia - strony "totemu" i strony "tabu". Ta pierwsza jest związana z czymś, co by można nazwać czystym życiem: rodzeniem się, umieraniem, trwaniem, uprawianiem ziemi, odwiecznymi, a w każdym razie bardzo powoli się zmieniającymi obyczajami... Ta druga to coś świadomego, czego się człowiek uczy, co studiuje, co nauczyciel czy mistrz przekazuje uczniowi...
Spengler, słusznie moim zdaniem, na licznych przykładach udowadnia, iż nasza zachodnia historia sztuki (a jest inna?) popełnia ogromny błąd, traktując jako jedno i nie czyniąc istotnych rozróżnień pomiędzy czymś tak całkowicie różnym, jak pomiędzy architekturą świątyni, a "architekturą" wiejskiej chaty. Albo między zwykłym codziennym strojem jakiegoś ludu, a ornamentem, który ten strój być może zdobi. (Oczywiście mówimy o ludach sprzed epoki telewizji i hipermarketów.)
Spengler dowodzi, że sztuka - język mniej więcej świadomych form, czyli strona tabu, każdego ludu może się dość łatwo zmieniać, podlegać wpływom, i niewiele w istocie mówi to o samym ludzie i istotnych zmianach, jakim on podlega. Zresztą nie tylko "język form", bo nawet język po prostu, jak i każda inna rzecz reprezentująca stronę tabu.
Zdobienia używanych przez taki lud przedmiotów, które potem nasi archeologowie odkopują, a my podniecamy się potem tworzonymi przez nich na tej błahej podstawie teoriami na temat losów tego ludu. I "okazuje się", że jest to ten sam lud - choćby znalezione artefakty występowały w bardzo od siebie odległych miejscach. Albo też odwrotnie - lud nagle okazuje się być całkiem inny, bo nagle zmieniają się znajdowane na danym terenie ornamenty. A jednak ornamenty, wraz z całą stroną tabu, czyli wszystkim tym, co w dużym stopniu wyuczone, mogą się zmieniać całkiem szybko i często zadziwiająco łatwo, w odróżnieniu od strony totemu, dużo mniej irracjonalnej, bez porównania mniej podlegającej modom i wpływom.
Pisze Spengler:
Gdybyśmy w zachodniej Europie jedynie znaleziska ceramiki ze stuleci pomiędzy Troją a Chlodwigiem, nie mielibyśmy najmniejszego pojęcia o tym, co znamy jako "wielka migracja". Ale obecność owalnego domu w rejonie Morza Egejskiego, a inny, bardzo uderzający jego przykład w Rodezji, jak też szeroko dyskutowana zgodność saskiego chłopskiego domu z domem libijskich Kabylów, ujawnia kawałek historii rasy. Ornamenty rozprzestrzeniają się, gdy ludzie wprowadzają je do swego języka form, ale typ domu daje się przeszczepić wyłącznie razem z daną rasą. Zniknięcie jakiegoś ornamentu oznacza nic więcej, niż tylko zmianę języka, ale kiedy zanika jakiś typ domu, oznacza to, że rasa wyginęła.Pragnę zwrócić uwagę Czytelnika na to ostatnie zdanie, które także w oryginale jest zaznaczone italikiem. Kiedy je czytałem, przypomniało mi się, jak jako młode chłopię mieszkałem w Krakowie, na Bronowicach. Były to czasy dość wczesnego Gomułki. I bardzo blisko nie tylko Krakowa czy Bronowic, ale także mojej szkoły "tysiąclatki" i paskudnych bloków z nieotynkowanej cegły, w których wtedy mieszkaliśmy, stały najautentyczniejsze wiejskie chaty - z drewna, bielone wapnem, przeważnie z dodatkiem błękitnej farbki... Oraz ze słomianymi strzechami!
To naprawdę nie były żadne skanseny, tylko najprawdziwsze ludzkie domy. I nikogo to wtedy nie szokowało. Inne cechy tej wiejskiej, a często raczej całkiem podmiejskiej, architektury, także byłyby chyba dla nieco młodszych Czytelników szokujące. Na przykład to, że obory, z tego co pamiętam, były w tym samym budynku. (Co nie znaczy, że w tej samej izbie, to już jednak nie były kurne chaty.) Z mniejszych spraw, też jednak z dziedziny totemu, można dodać, że w takich chatach bywało się przeważnie częstowanym ziemniakami z kwaśnym mlekiem.
Słuchajcie młodzi (jeśli któryś z Was dotąd doczytał, w co skądinąd wątpię). Kwaśnym mlekiem, które już dzisiaj, zgodnie z utartą od stuleci w krajach anglosaskich i atakującą po kolei wszystkie "cywilizujące się" kraje, jest największym świństwem na świecie, jeśli nie wprost trucizną. (Odwrotnie, niż Walentynki i Halloween oczywiście.)
Chciałem jednak wrócić na zakończenie do tych wiejskich chat krytych strzechą i zakończyć na melancholijną nutę. Otóż, jeśli Spengler ma rację, a ja osobiście uważam, że ma ją niemal zawsze (i nie dlatego, Bóg mi świadkiem, bym kochał Niemców, czy coś podobnego), to owe wiejskie chaty odeszły... RAZEM Z RASĄ LUDZI, KTÓRZY W NICH OD STULECI MIESZKALI I KTÓRZY JE PRZEZ STULECIA, JEŚLI NIE DŁUŻEJ, BUDOWALI! No bo nie jest tak, że z każdego przedstawiciela zrobił się inteligent, czy choćby wyksztłciuch. Ale ten lud mieszka teraz w betonowych pudełkach z furą wystawioną na widok sąsiadów i przyjezdnych. I wcale go to nie boli, ani mu za tymi krytymi strzechą chatami nie tęskno.
Bo to po prostu nie jest już ten lud! Tamten wymarł. Jeśli wierzyć Spenglerowi. Zabiła go Cywilizacja - ta w spenglerowskim znaczeniu, czyli stopniowe zamieranie sił żywotnych tego, co wcześniej było, wedle spenglerowskiego określenia, Kulturą. I wszystkiego co nie jest metropolią, ekonomią, prasą, rozrywką, inteligencją, wieczną prawdą, dowcipasem... Ale także cywilizacja całkiem po prostu, czyli Postęp, który wzbudza tak powszechny entuzjazm i na którym nawet rzekoma hiper-prawica opiera cały swój utopijny system.
No bo w końcu jak inaczej można znaleźć sens podporządkowania wszystkiego dzikiej rynkowej ekonomii, jeśli nie we wierze w wieczny postęp, dzięki któremu każdy dosłownie będzie kiedyś - wedle dzisiejszych kryteriów - bardzo bogaty, a bogaci będą bogatymi nie-do-wyobrażenia! (Wow!)
No i, nie da się wykluczyć, że zabili ten lud komuniści. Czy jak tam należałoby nazwać tę zgraję, która Polską rządziła z sowieckiego nadania, a i dzisiaj ma się całkiem nieźle, choć większości porządnych ludzi aż tak się nie poprawiło. (Bosze, jaki ja byłem wtedy głupi! Teraz jest gorzej, a i banda, która nam miłościwie, o wiele gorsza! 28-04-2024)
I to jest myśl dla mnie na przykład bardzo przykra, ale mająca tę zaletę, że wiele wyjaśnia. Zamiast dziwić się, co się stało z sumieniem, odwagą i rozumem tych krakusów, którzy na malutkich, pokracznych konikach siali popłoch wśród doborowych kozackich oddziałów i wprawiali w zachwyt Napoleona, który na gorliwość naszego mięsa armatniego zdążył się już był przecież uodpornić, więc tu musiało chodzić o coś lepszego. Oni nie zidiocieli! Nie sparszywieli! Nie skurwili się! Nie sprzedali! Nie dali kupić! Nie stracili całej dawniejszej przyzwoitości! Oni po prostu WYGINĘLI!
Po prostu nie polski lud wybierał Tuska do władzy, nie polski lud darowywał życie Urbanom i Jaruzelskim, nie polski lud czyta "Gazetę Wyborczą", ogląda szkło kontaktowe... To nie polski lud głosował za Anschlussem do Ojro-Unii, to nie polski lud popiera w tych wszystkich, skądinąd załganych, sondażach platformianych platfusów i ojropę! Tamci wyginęli, na ich miejsce przyszli jacyś nowi. Skąd przyszli? Ideowo to chyba jasne, stronę tabu mamy więc jakby załatwioną. Co do strony totemu zaś... A czy to w końcu ma aż takie znaczenie, w przypadku tych smętnych istot?
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Panie Tygrysie,ze smutkiem przeczytałam Pańskie rozważania, bo sama czuję się jak strażnik pamięci ludu, którego nawet cienie odeszły bezpowrotnie.Nie udało mi się zachowanie tej pamięci nawet u moich dzieci, które "wybrały przy-
OdpowiedzUsuńszłość", a ja nie wiem, dlaczego tak się stało.Bardzo dokładnie pamiętam te domki, najczęściej mające od frontu ogrody kwiatowe, pod ścianami malwy, dumę gospodyń.
A w miarę "utrwalania się władzy ludowej", żeby nie rzucać się za bardzo w oczy, ogródki były coraz skromniejsze, potem coraz bardziej zaniedbane, aż znikły.A w tych domach żyli coraz smutniejsi ludzie, aż zmarli.A młodzi rodzili się i rośli w tych coraz bardziej zaniedbanych domach i w końcu przenosili się "do bloków". I byli już zupełnie inni.I nie wiedzieli, co to jest patriotyzm. Dlatego takie nadzieje wiązałam z PiS, licząc na przywrócenie poczucia patriotyzmu i powrotu "tamtego ludu". Ale jak widać,chyba nie ma powrotu, ani tych domów ani tego ludu.