Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Żydzi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Żydzi. Pokaż wszystkie posty

sobota, czerwca 25, 2011

Czynię zadość

Niniejszym czynię zadość tym paru słodkim ludziom, którzy (w jak najmilszy sposób) zgłaszali ostatnio pretensję, że nic nie piszę. Wprawdzie pisanie bloga, a już szczególnie czegoś takiego jak ten, coraz bardziej wydaje mi się czynnością moralnie wątpliwą i siadaniem między dwa krzesła... Ale o tym może za chwilę. (A może i nie. Ach, jaką ja mam tu wolność!)

Po tym zagajeniu rzucimy tu sobie parę myśli, w charakterze tzw. "mięsa"...

* * *

Kto mnie czyta, pewnie już wie, że moje ostateczne mentalne rozstanie z "liberalnym konserwatyzmem" (czy może "konserwatywnym liberalizmem", jeśli ktoś woli), było spowodowane lekturą Ardreya. Już pierwsza jego książka, którą akurat był "The Territorial Imperative", to spowodowała. I nie ma tu oczywiście nic do rzeczy fakt, że sam Ardrey to raczej lewicowiec, a nie konserwatysta, tyle, że w typie Orwella, a więc intelektualnie uczciwy i na poziomie.

Różnica między jego lewicowością, albo lewicowością takich np. państwa Gwiazdów, a moim (specjalnym) konserwatyzmem, to głównie kwestia etycznych priorytetów, widzenia ludzkiej natury, i oceny tego, co możliwe. Ja tutaj jestem głębokim pesymistą. Jeśli chodzi o historię i przyszłość - bo nie o jakieś fin-de-sièclowe weltszmerce, czy zaburzenia nastroju - a oni widzą dla "Ludzkości" jakąś, mniej lub bardziej świetlaną, przyszłość.

W sumie to może zależy w dużym stopniu od tego, ile kto czytał historii, i jakiej... Czy nagle, jako dziesięciolatek, musiał się przeprowadzić z Krakowa do Elbląga, gdzie do szału doprowadzał miejscową żulię samym swym wytwornym, arystokratycznym (nie bójmy się tego słowa!) wyglądem. (Plus paroma narowami, które mu ta żulia, mimo woli, z czasem pomogła przezwyciężyć - dzięki!) Czy trenował, i to w mniej pedalskich czasach, boks na gdańskiej Przeróbce, gdzie do szału doprowadzał... itd.

Faktycznie nie sądzę, by Chicago Ardreya było słodsze i łagodniejsze od mojego Elbląga czy Przeróbki, ale tu także działa to, że człek zbuntowany przeciw lewicowej w sumie, w każdym razie w sferze deklaracji i tego, co stara się rozpleniać na zewnątrz, władzy, będzie miał tendencję do wpadnięcia w macki prawicy - i odwrotnie.

Jest ogromna różnica pomiędzy lewakiem i gościem, któremu się nie podoba niemal kastowe społeczeństwo, w którym przyszło mu żyć. Społeczeństwo, swoją drogą, jakiego właśnie my teraz z każdym dniem mamy coraz więcej, i do którego obecne elity z zapałem, a w dodatku skutecznie, dążą. I w którym - nie oszukujmy się - jesteśmy przewidziani do roli podludzi, jak by tego nie nazwać i jak by to się oficjalnie miało nie nazywać.

No dobra, rozwinęło mi się to - wspominki i analizy - a w sumie sprawa, o której chciałem, jest ta, że przyszło mi ostatnio do głowy, co było czynnikiem, który stanowił dla mnie rozdroże pomiędzy liberalizmem i całym tym lewactwem z jednej, i prawicowością z psychicznym zdrowiem z drugiej strony. Otóż było to stwierdzenie Ortegi y Gasseta, że takie coś, jak "istota ludzka" nie istnieje, bowiem istnieją wyłącznie mężczyźni i kobiety.

Od razu mi się to spodobało, wydało mi się błyskotliwe, ale przyznam, że dłuższy czas miałem z tym spore kłopoty. Cóż, miał człek lat kilkanaście i żył, mentalnie znaczy, pomiędzy realnym socjalizmem PRL'u, którego nie znosił, i realnym liberalizmem "Zachodu", do którego wzdychał i który idealizował. Wprawdzie fakt, że takie stwierdzenia jak to Ortegi pojawiały się na owym Zachodzie, a nawet były wydawane w tubylczym języku w owym PRL'u...

W słusznym, statystycznie rzecz biorąc, przekonaniu, że i tak nikt nie załapie... A może po prostu cenzor nie był aż tak subtelny i też nie załapał? W każdym razie te dwa fakty (bo one są dwa, jak widać) mogą świadczyć na plus zarówno ówczesnego Zachodu jak i PRL'u, przynajmniej na tle tego, co mamy dzisiaj i co nam się pracowicie szykuje.

Jakby to nie było, żeby podsumować, powiem, że kiedy już dokładnie pojąłem co jest z tym "brakiem osoby ludzkiej" i to sobie gruntownie przyswoiłem, to na pewno z lewicowością nie miałem już nic wspólnego. Choć z tą lewicowością faktycznie wciąż jest problem, bo taki Ardrey też wcale nie uważa, by chłop i baba to było to samo - tylko "jedna mała rzecz" i wpływy kulturowe.

To nie jest więc to samo, co dzisiejsza lewizna. Trzeba by te sprawy sobie uporządkować! To, że ktoś się głosi lewicowcem, jak Orwell, czy nie odciął się zbyt formalnie od swej ewidentnie lewicowej (liberalnej w amerykańskim stylu) przeszłości, jak Ardrey, wcale nie czyni go bliskim kuzynem Michników, Barrosów i Cohn-Benditów tego świata. Trza se to, mówię, kiedyś będzie uporządkować!

No to, żeby nie było wieloznaczności, podsumuję tak, że kiedy to o "osobie ludzkiej" pojąłem, nigdy już nie miałem nic wspólnego z Barrosami i Michnikami. Nastąpiło nawet swego rodzaju rozwidlenie dróg i z każdym krokiem byłem od owych Barrosów i Michników dalej. (Co by o moich poglądach nie sądzili Kirkerowie tego świata i różni tam, hłe hłe, monarchiści.)

Tak że, jako morał, zachęcam wszystkich do wczucia się i wgryzienia w owo, cytowane tu wcześniej, krótkie i łatwo zrozumiałe, stwierdzenie Ortegi y Gasseta. (Za którym swoją drogą ogólnie nie szaleję, bo uważam go za niesamowicie wprost rozwodnioną wersję Spenglera dla ubogich duchem.) Jeśli to do Was trafi, albo przynajmniej zaintryguje i zafascynuje - jest dla Was nadzieja w Okopach Św. Trójcy, wśród Młodych Spenglerystów i innych tam Rycerzy Kotrrewolucji. Jeśli nie, to na drzewo!

* * * * *

Rzuciłem okiem na wstęp do jakiejś książki o komuniźmie i Rosji, com ją sobie ostatnio kupił na allegro... (Mógł to być Alain Besonçon, ale mógł być i Zinowiew.) No i napotkałem tam stwierdzenie, że "komunizm znosi, że się go krytykuje, ale nie może ścierpieć, kiedy się go próbuje zrozumieć".

I tak mi się fajnie skojarzyło, że od pewnego czasu dokładnie tego rodzaju myśli mam na temat... Przezwyciężmy lęk, przezwyciężmy zajęczy niepokój... Powiedzmy to głośno, odważmy się - Żydów.

No i tak mi się jakoś wydaje, że niesamowita w sumie przecież nienawiść całego ętelektualnego establiszmętu ostatnich dziesięcioleci do Spenglera może wynikać właśnie z tego. Co się może wydawać absurdalne i śmieszne, jako że u Spenglera żadnego "antysemityzmu" nie ma ani śladu... Nie ma też cienia jakigokolwiek rasizmu (co by o tym nie pisała Wikipedia!), a raczej jest wprost coś, co można by określić mianem "antyrasizmu"... Choć, po prawdzie, co ma rasizm z "antysemizmem" wspólnego? Poza oczywiście propagandową zbitką tych pojęć, ma się rozumieć, w wykonaniu obecnych "intelektualnych" pałkarzy i policmajstrów?

Spengler w swoim Magnum Opus, bo o nim tu mówimy, pisze o Żydach rzeczy w sumie nieraz b. pochlebne - przynajmniej o ich głębokiej przeszłości i na tle tego, co się o nich (nie oszukujmy się!) wszędzie i nie od dzisiaj myśli... Przedstawia ich jako w sumie dość normalny lud, o dość faktycznie specyficznej historii, i część normalnej, choć też b. specyficznej Kultury/Cywilizacji. Że już od dawna "Fellachów", to inna sprawa - cóż, albo się ma bogatą historię ZA sobą, albo też ma się jeszcze PRZED sobą przyszłość. Przynajmniej tak jest dla spenglerystów. (Teraźniejszość to inna sprawa i mocno skomplikowana.)

Tak że w sumie, na tle tła - nie mówiąc już na tle tego, co się w latach '30 ubiegłego wieku działo w Europie, a szczególnie Niemczech - Spengler to czysty filosemita! No nie, trochę oczywiście żartuję, bo tam żadnych "filów" po  prostu nie ma. Tak jak nie ma programów, wezwań do czynu, przekleństw mamrotanych pod adresem ideologicznych przeciwników... To po prostu nie jest poziom naszych drogich łowców "antysemitów" i całej tej reszty bojowników o Szczęście Ludzkości. W każdym razie nie ma tam nic, do czego by się uczciwy i nie-do-końca-odmóżdżony łowca "antysemitów" - gdyby to oczywiście nie była wewnętrzna sprzeczność - mógł uczciwie przyczepić.

A jednak... A jednak nienawiść zachodniego ętelektualnego "salonu" wobec Spenglera jest wprost niesamowita. Jasne, są pewne oczywiste powody, inne od bezpośrednio związanych z Żydami - na przykład to, że Spengler wyśmiewa się z wizji Ludzkości (ach!) mającej istnieć już na wieki wieków (i to nie tylko do Sądu Ostatecznego) i przez wieki wieków podążać do szczęścia nie do opisania. To na pewno nie jest coś, co by obecnym nadzorcom myśli specjalnie pasowało. Ale też nie jest to chyba coś, co by mogło znaleźć wielki oddźwięk w masach i jakoś na nie istotnie wpłynąć, czyniąc elitom (śmieszne słowo w tym kontekście, ale w sumie tak się rzeczy mają) wbrew.

Jeśli zaś poszukamy powodu, który byłby bardziej bezpośredni, bardziej piekący, bardziej prowokujący wszystkie te zapiekłe typki, które nas tak pracowicie nie od dziś wychowują... No to nic nie przychodzi mi do głowy lepszego, niż to że "Żydzi znoszą, że się ich krytykuje, ale nie mogą ścierpieć, że się ich próbuje zrozumieć". (A służebne szabesgoje oczywiście tym bardziej.)

Tak, że, drogie ludzie, wyjaśniliśmy chyba sobie kolejną zagadkę przyrody. Hurra!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, sierpnia 04, 2009

Jak się zabezpieczać, czyli Polityczna prezerwatywa

Jakieś półtora roku temu jeden mych nielicznych czytelników zgłosił ten blog do konkursu na polityczny blog roku. Otrzymałem od jego organizatorów maila, w którym poinformowali mnie o fakcie zgłoszenia i stwierdzali, że OK, zgłoszenie przyjęto. Parę dni potem poszedłem na stronkę tego konkursu, żeby zobaczyć, jak tam z popularnością mego intelektualnego dziecięcia. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że po moim blogu nie ma tam nawet śladu... Za to, szukając go, natrafiłem na całą masę innych blogów - inteligentniejszych, bogatszych w treść, bardziej wyważonych w sądach... No a także, nie bójmy się przyznać - bardziej po linii. Nie, nie tylko to jednak, zapomniałem bowiem o jednej istotnej sprawie - miały o wiele celniejsze i bardziej pomysłowe tytuły. Jeden taki szczególnie wrył mi się w pamięć - nazywał się "PiSuary"... Powyższą błahą anegdotką rozpoczynam ten tekst, jednak chyba warto, by i takie drobiazgi uzyskały nieco szerszy oddźwięk, bowiem jak inaczej będziemy kiedyś mogli naszym ew. wnukom wyjaśnić czym była III RP? Że spytam? Nie tylko to jednak, bowiem od tamtego przynajmniej czasu stałem się naprawdę wrażliwy na tego typu środki politycznego oddziaływania, jak właśnie nazwa owej partii (nie ukrywam, że dość miłej memu sercu) przetrawiona, potem zaś zaserwowana nam elegancko, przez jednego z młodych, zdolnych, z wielkich miast. Oczywiście najbardziej szokujące - jeśli cokolwiek w mojej banalnej w końcu opowiastce za szokujące może być uznane - jest nie to, że ten młody zdolny takiego bloga stworzył, ale że to zostało przez światłych autorytetów stanowiących jury konkursu zaakceptowane, w dodatku kiedy mój, bezkompromisowy wprawdzie, ale posługujący się jednak nieco wyższej próby humorem, blog został cichcem odrzucony. Powie ktoś, że my też nie jesteśmy bez winy. Bo i Cieniasy... Zaraz, ale porównania z PiSuarami Cieniasy jednak nie wytrzymują. W wulgarności i głupocie oczywiście. Są też liczne wariacje na temat liter PO ("niegosPOdarni POplątańcy", że rzucę zaimprowizowanym naprędce przykładem)... To akurat mało mnie cieszy, ponieważ PO to są moje własne inicjały. No a zresztą do PiSuarów to też ma się zupełnie nijak, pomijając już fakt, że Platforma to dno, przy którym Targowica zaczyna wyglądać niemal patriotycznie i niegłupio, a PiS to przyzwoita, patriotyczna partia, i aż dziw, że w tych nieszczęsnych czasach, w tym nieszczęsnym od wieków kraju, takie coś jeszcze istnieje. Po tym napisaniu tego długiego wstępu mogę sobie pogratulować, bowiem musnąłem mimo wszystko temat, który chciałem dzisiaj poruszyć. Tematem tym jest przekręcanie nazw partii (przede wszystkim) i innych politycznych organizacji czy ruchów. Pytanie zaś, na które mam zamiar odpowiedzieć, brzmi tak: jak się przed czymś takim na przyszłość zabezpieczyć?! No więc mam ci ja sugestię! Nie sądzę, by nasze państwo... Jeśli to coś jeszcze w ogóle można nazwać "państwem", a w dodatku "naszym", ale moi ew. czytelnicy chyba zrozumieją, co mam na myśli i darują mi to daleko idące formalne uproszczenie... Wiec to "nasze państwo" zapewne nie ma żadnej agentury nakierowanej na Naszego Wielkiego Brata Z Bliskiego Wschodu... Aż się boję wymienić jego imienia... Ale chodzi mi... Mimo palpitacji i zimnego potu powiem... O Izrael. Więc nie sądzę, by w ichniej blogosferze działał jakiś polski odpowiednik Eli Barbura i judził, prowokował, udzielał nauk, groził... Śmieszył, tumanił, przestraszał, tudzież uprawiał żałosną, choć jednocześnie wredną i niebezpieczną, grafomanię. Tak dobrze niestety nie ma, nie w Polsce, nie w III RP. (Tak sądzę, bo co ja tam w końcu wiem, żaden Zemke mi się przed snem nie zwierza, na podsłuchu też go nie mam.) A to zarówno z powodu niedoborów naszej strony, jak i, zapewne, słusznej obiektywnie czujności strony tamtej. Może jednak, choć głowy bym za to nie dał, nasza, szeroko pojęta, prawica i organizacje mające coś wspólnego z polską racją stanu mają do dyspozycji kogoś, kto zna język hebrajski i stosunki w Izraelu, oraz wśród innego Żydostwa. Oby tak było! Choćby dlatego, że na takim optymistycznym założeniu opiera się cała moja koncepcja... Jak więc się zabezpieczamy przed tym, by starannie przez nas obmyślana nazwa naszego nowego ruchu nie została przez młodych zdolnych europejczyków przetrawiona i wydalona w formie budzącej niechęć? Przy wydatnej, oczywiście, jak to się zawsze dotąd dzieje, pomocy mediów oraz autorytetów. No? Jak? Otóż trzeba wziąć takiego eksperta od hebrajskiego, ale naszego człowieka, i niech on nam ze słownika podaje co bardziej wzniosłe dla Żydów tego świata, a szczególnie tych wpływowych i czułych na swym punkcie, słowa. W ich języku. Dałoby się to zresztą zrobić nawet i tak, że ktoś z naszych poświęca nieco czasu na porządne nauczenie się hebrajskiego pisma i nabranie jakiej-takiej wymowy. A potem nam te wzniosłe - dla nich szczególnie - słowa czyta. No a my sobie do każdego takiego słowa dopasowujemy skrót (a ściślej anagram) w naszym języku, który by się tak jak owo (wzniosłe!) słowo wymawiał. (Wyczuwasz już, o Czytelniku, coś z mojej genialnej idei?) Potem zaś, jak nam się dany anagram i po polsku wyda apetyczny i chwytliwy, zadajemy sobie jeszcze nieco trudu i dopasowujemy do niego odpowiednie słowa. Oto przykład... Nie znam hebrajskiego, ale podobno np. "agora" to taki ichni grosz. Słowo jest dla nas akurat średnio wzniosłe (nie to, co sto złotych!), dla nich, cholera wie, może bardziej? Ale nieważne, na potrzeby naszego przykładu udajmy, że to dla nich bardzo wzniosłe, że oznacza coś w rodzaju: "Ach! Nasza dana nam przez Jahwe Ojczyzna, dla której tępiliśmy do ostatniego niemowlęcia i zwierzęcia ludy tam przed nami osiadłe, czym się od czterech tysięcy lat z dumą szczycimy, no, chyba żebyśmy akurat woleli udawać niewinne sierotki, którym się masełko w buziuchnach nie stopi..." (Co by się jeszcze długo dało rozwijać, ale dla naszych celów w tej chwili starczy.) No więc to AGORA, daje się w całkiem naturalny sposób przełożyć na skrót AGR, zgoda? No a to daje nam nieprzeliczone możliwości wprost! Np. nasz ruch mógłby się nazywać Akcja Górnolotnych Romantyków, albo powiedzmy... Anty-Gołosłowny Republikanizm. Czy cokolwiek zresztą. Niech Czytelnik, jeśli chce, spędzi pół godziny na wymyślaniu takich nazw, a zobaczy, że daje się znaleźć naprawdę wyjątkowo piękne und medialne, a co więcej dla absolutnie dowolnej orientacji politycznej und ideowej! Więc w końcu jakaś taka nazwa dla naszej partii przypadła nam do gustu na tyle, że się na nią zdecydowaliśmy. Nie jest nawet wykluczone, że całą ideologię i program naszej partii dopasujemy właśnie do nazwy, która nam wyjątkowo słodko i medialnie zabrzmiała. W końcu mamy postpolitykę, prawda? Mamy nazwę i co teraz? Czytelnik chyba zaspał, albo też zmęczył się śledzeniem mych splątanych - to tu to tam się pojawiających, to tu to tam na chwilę znikających - wątków, jeśli jeszcze go nie olśniło i nie wie co teraz. Jaki jest tytuł tego tekstu, że spytam? Jaki mamy temat rozważań na dzień dzisiejszy? No właśnie. Chodzi o to, żeby nam nazwy wrogowie i młodzi europejczycy nie przerabiali na żadną ohydę, tak? No i nie będą, skoro zaraz podniesiemy wrzask - np. przez przepłaconego rabina, na pewno istnieją tacy, na których naszą prawicę stać, nie przesadzajmy z tą "ubogą i brzydką panną"! - że ktoś przekręca i pluje na święte dla... Wiadomo kogo, słowo. A to, jak wiadomo, nielzia! Jesteśmy więc zabezpieczeni. Zresztą nawet gdyby się okazało, że na żadnego rabina Polski dzisiaj nie stać, to i tak sami Żydzi wrzask odpowiedni podniosą, nie ma obawy! Może lokalne, rezydujące na medialnym rynku III RP, Barbury nabrać się nie dadzą, ale różni tacy, mniej w wewnętrzne sprawy III RP wciągnięci, a pretekstów do podniesienia rabanu na cały świat pilnie i z utęsknieniem w dzień i w nocy wyczekujący - z pewnością okazji nie przegapią! A wiec od tej strony jesteśmy bezpieczni. Odnieśliśmy spory, jakby nie było, sukces, i aż człek chciałby jakoś dalej, za ciosem... A wiec rzucę jeszcze jedną sugestię. Tym razem już naprawdę dziką i rewolucyjną, ale może coś w tym jest sensownego, kto wie? Więc można by zrobić tak, by najbardziej wystawieni na ostrzał ze strony subtelnego dowcipu młodych wykształconych zmieniali nazwiska, i imiona najlepiej także, na takie... Bardziej politycznie słuszne. Wszyscy już chyba wiedzą, jakie one są, bo nas tego od bardzo dawna uczą, kogo nie wolno zaczepić, skrytykować... Więcej! Pamiętam, że kiedy Geremka zrobiono ministrem Spraw Zagranicznych, prasa tutaj podawała z dumą, że New York Times (bo on to chyba był, i by pasowało) z uznaniem skwitował fakt, że Żyda w Polsce kimś takim zrobiono. Ta prasa to chyba była po prostu Gazeta Wyborcza, z którą w tamtych latach z rzadka miałem pewną styczność (nie było mnie wtedy stać na porządny papier, a matka kupowała w piątek dla programu TV), ale jednak, tutaj to drukowano i dla miejscowej ludności. Powód do dumy to był, super, nie? No więc politycy zmieniają nazwiska i nikt nie śmie ich zaatakować. Przynajmniej do chwili, gdy jakieś odpowiednio autorytatywny głos autorytatywnie przemawiający w imieniu tego lepszego i słuszniejszego od wszystkich innych plemienia, wyrazi słowa rozsądku, czyli ogłosi (po dojrzałym oczywiście namyśle i z niejakim zapewne zażenowaniem), że: "Rzekomy Mordechaj Geszewcer to nie jest żaden Żyd, tylko zwykła polska, swego rodzaju, przechrzta, która się bezczelnie podszywa pod Żyda, a naprawdę nazywa się Antoni Kowalski, wiec nie ma żadnego powodu, by się z nim cackać i można, a nawet należy, sobie po nim jeździć jak po burej kobyle". Jak się zapewne i zdarzy, choć jest także i drobna szansa, że samo słuszne imię i nazwisko okaże się wystarczającą ochroną - kto wie? Nikt tego przecież dotychczas chyba nie sprawdził? No a jeśli nie zadziała, to przynajmniej - co inteligentniejsi z nas - będą mieli niezły ubaw! Będzie w każdym razie tak albo tak, obie te opcje mają swoje zalety, a żadna dodatkowa nie istnieje. To dotyczy nazwisk, bo to z nazwami partii to całkiem gwarantowane. Istna polityczna prezerwatywa! triarius --------------------------------------------------- Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, grudnia 22, 2008

Bonmoty opus ileś tam (plus przejmujący zaiste apel)

Prawo to o wiele zbyt niebezpieczna sprawa, by ją pozostawić wyłącznie prawnikom.

(Jest to oczywiście prosta trawestacja znanego powiedzenia o wojnie i wojskowych, ale moim zdaniem o wiele sensowniejsza i aktualniejsza. Chodzi mi to po głowie od lat, ale nie pamiętam bym to już kiedyś publikował.)

* * * * *

Jednej zasługi Żydom z pewnością nie można odmówić: wyleczyli mnie skutecznie z mego młodzieńczego filosemityzmu.

* * * * *

Cywilizacja to Kultura która zaczęła pożerać własny ogon.

(Ostrzegam, że ma to sens jedynie dla ludzi znających choćby z grubsza terminologię spengleryzmu. Inni niech sobie raczej nad tym głowy nie łamią, bo im może pęknąć w łepku gnat.)


* * * * * * * * * * * *

No jeszcze coś z innej beczki... Przejmujący zew o treści następującej: AFRYKO OBUDŹ SIĘ!

Chodzi o to, że mamy tu takie oto wizyty ze świata:


Pochodzi to z serwisu ClustrMaps i my to mamy, w pomniejszonej wersji (ale jak się cwanie kliknie to robi się duże, tutaj też zresztą) na tej naszej stronce tam po prawej. No i co my tu widzimy?

Każdy przyzwoity kontynent reprezentowany (nie mówię o jakichś czapach lodu!), poza Afryką! Ja, który w pierwszej klasie podstawówki uciekał z obiadu w szkolnej świetlicy, żeby słuchać radiowej audycji "Afryka śpiewa" zostałem tak przez Czarny Ląd zignorowany??!

Fakt, nie ma nikogo z Indii, ale to tylko subkontynent. Nie ma Półwyspu Arabskiego, ale to tylko półwysep. Nie ma z Meksyku (a tylem się nawyśpiewywał: Mexico lindo y querido, si muero lejos de tiii-iii-ii...), nie ma z Argentyny (a tylem się nasłuchał Gardela i nawyśpiewywał wraz z nim: Adiós Argentina querida...), ale to ino kraje. (Jednak poprawcie się chłopaki, gauchos y rancheros - nie żartuję!) Afryka to jednak cały kontynent i to nie byle jaki. (Choć zaczynam nabierać co do tego drobniutkich wątpliwości.)

I oby mi się nie rozwinęły one w wątpliwości DUŻE! A więc nie pozostaje mi żadne inne wyjście, jak tylko magna voce clamare:

AFRYKO, POPRAW SIĘ! NIE POZOSTAWAJ W OGONIE! ZACZNIJ W KOŃCU ODWIEDZAĆ WYŻSZĄ SZKOŁĘ TAKTU, WDZIĘKU I ELEGANCJI "SZARŻUJĄCY BAWÓŁ"!


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, grudnia 20, 2008

Co ty jesteś - Żyd?!

Przed chwilą zawadziłem pilotem o CNN, gdzie odbywała się - prześmieszna w założeniu i zapewne w przekonaniu typowego amerykańskiego ęteligęta - rozmowa ze sławnym człowiekiem szołbiznesu. (Ja to w sobotnie popołudnie.) Facet, ten człowiek znaczy, coś tam mędził. Mało śmiesznie. W pewnym momencie sam widocznie uznał, że trzeba uruchomić dopalacz, upikantnić swój występ... Więc odwrócił się w stronę (siedzącej, jak się można było domyślić) tuż za nim publiczności i zagadał w te słowa:

"Co ty jesteś - Żyd?!" Potem zwrócił się znowu w stronę swego rozmówcy i przy okazji kamery, by rozwinął swą kwestię. Cytuję z pamięci: "Nie widziałem jeszcze żeby ktoś tak siedział." I zrobił całkiem kretyńską, wystudiowaną przez dziesięciolecia scenicznej kariery minę z wywalonym językiem plus zezem. "Ja tu próbuję robić zabawny szoł, a taki siedzi i jakby się gapił w ścianę". I tak dalej w tym samym duchu przez jeszcze ze dwie lub trzy minuty. Publiczności oczywiście bawiła się do łez...

Nie, nie mam swych czytelników za aż tak naiwnych idiotów, by w to wszystko uwierzyli! Nie było całkiem tak. Zmiana była, wprawdzie jedna i mogłoby się komuś wydawać, że nieznacząca, a jednak w istocie OGROMNA...

Otóż ten przezabawny szołmen, i z tego czegom się chwilę przedtem dowiedział laureat jakiejś wielkiej branżowej nagrody, powiedział zasadniczo to samo, jednak to nie było "Co ty jesteś - Żyd?!", tylko dosłownie: "What are you - Polish?!" Czyli po naszemu: "Co ty jesteś - Polak?!" No a potem już dokładnie tak, jak opisałem.

Nie chcę tego com tu napisał za bardzo rozwadniać. Mógłbym się nieco zatrzymać nad powierzchownością tego artysty estrady i telewizji. Która nie była aż tak jednoznacznie w oczy bijąca swą konkretną plemiennością (mówię oczywiście o eskimoskiej!), jak w wypadku p.p. Rywina, Kwaśniewskiego, Kuczyńskiego, czy tego największego w dotychczasowej historii świata aferzysty od 50 miliardów dolarów... (Tego ostatniego rodzime media chyba nie pokazują, to by już było ZBYT... ;-)

Ale jednak wyraźnie z tej parafii. Czy raczej nie parafii, a jakoś inaczej. Mniejsza jednak już z tym, choć niewykluczone, że w przypadku aż tak bezprzykładnej i chamskiej napaści na jakąś nację - choćby to nawet byli etatowi chłopcy do bicia dla wszelkich wesołków Polacy - ktoś by może zareagował. Albo przynajmniej artysta by się nieco takiej możliwości przestraszył. Jednak w przypadku spotkania na tym gruncie, a także gruncie amerykańskim, tych akurat dwóch nacji takie ryzyko można całkowicie wykluczyć.

I tak się właśnie mają sprawy z Polską... I tak się właśnie mają sprawy z Rasą Panów... (Mówię oczywiście o Eskimosach.) Choćby ich było tak niewielu... I choćby z nich jakimś przedziwnym zrządzeniem losu pochodziła aż tak znaczna część wielkich aferzystów, skurwieli i przezabawnych wesołków, wycierających sobie - ot tak, dla rozweselenia nastroju, kiedy żaden oryginalniejszy dowcip do głowy nie przychodzi, a publika się nudzi - słodkie usteczka Polakami.

A swoją drogą sama metoda jest mi dość dobrze skądsiś znana... Tak samo przecież obrabia się dzisiaj "kaczorów" i związane z nimi, wedle słów moralnego autoryteta, "bydło". Ta sama merytoryczność, ta sama elegancja... Aż się człek zaczyna zastanawiać, czy to nie ta sama inspiracja, a przynajmniej fachowy, oparty na stuletnich doświadczeniach z wielu frontów (walki o Postęp), instruktarz.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, października 03, 2008

Nie żeby to kogoś obchodziło, ale Spinoza

Motto:

Spinoza nie imię to dziewczyny,
Seneka to nie karciana gra...

Jeremi Przybora (z muzyką Jerzego Wasowskiego)


Parę lat temu przeczytałem naprawdę znakomitą książkę, i to o dziwo po polsku. Jednak potem musiałem ją oddać do biblioteki i całkiem zapomniałem, jak się nazywała i jak nazywał się jej autor. Ostatnio dziewczyna w bibliotece tę książkę dla mnie wyszukała (niniejszym składam jej dodatkowe podziękowanie, choć nie sądzę, by miała to przeczytać). Książka nazywała się (i nadal nazywa) "Błąd Kartezjusza - emocje, rozum i ludzki mózg", autor zaś Antonio R. Damasio. Polecam ją naprawdę gorąco i z przekonaniem wszystkim mającym nieco intelektualnych ambicji!

Dziewczyna z biblioteki znalazła mi w dodatku drugą książkę tego samego autora. Nazywa się ona "W poszukiwaniu Spinozy - radość, smutek i czujący mózg". Ta jest jak dotychczas jego ostatnią, w amerykańskim oryginale wydaną w 2003, zaś po polsku w 2005. (Ten autor wydał także i trzecią, "Tajemnica świadomości", i ta także istnieje po polsku.)

Jednak ja wcale nie mam tutaj zamiaru rozmawiać o filozofii - jak by sugerowały nazwiska w tytułach dwóch tych książek, ani nawet o neurobiologii, której wybitnym naprawdę specjalistą jest p. Damasio. Zaskoczę tym pewnie niektórych, ale akurat nie o to mi chodzi. No to o co? - spyta ktoś, i będzie to b. zasadne pytanie. Spieszę odpowiadać.

Otóż zacząłem sobie od niechcenia czytać tę książkę ze Spinoza w tytule i nie powiem, interesująco się zaczyna, ale też odczuwam pewnego rodzaju... Well, "brak satysfakcji", jak by powiedzieli Jagger i Richards. Autor zaczyna bowiem tam na początku od męczenia i wykręcania na wszelkie strony tego Spinozy - nie żeby dla mnie takie coś nie mogło być interesujące, wręcz przeciwnie, ale on to robi jakoś tak na siłę. Jakby stwierdził, że po prostu MUSI Spinozę tam wcisnąć.

Wciska go pewnie dlatego, że skoro odniósł sukces książką obalającą - między innymi - pewne ("sprośne" jak by rzekł St. Michalkiewicz - nie, żartuję!) błędy Kartezjusza i z Kartezjuszem w tytule, "no to teraz", pomyślał sobie, "wpakujemy tam innego filozofa, w dodatku o wiele gęstszego i trudniejszego, żeby nie powiedzieć mętniejszego, a do tego Żyda, no i sukces będzie jeszcze o wiele większy". Cwany plan, nie da się zaprzeczyć!

No i pisze ten p. Damasio o tym Spinozie tam na tych pierwszych stronach swojej książki, starając się udowodnić, że ten Spinoza, choć taki trudny i niezrozumiały, przewidział wszystkie istotne odkrycia najnowszej neurobiologii. A te odkrycia - żeby nie było! - są naprawdę niezwykle nowe i niezwykle interesujące, także dla mnie, który Hawkinsa z Dawkinsem mam w pogardzie, i o wiele wolę czytać całkiem inne, i zapewne nie tak "naukowe", rzeczy. Jest to coś, mówię o tych odkryciach, które p. Damasio - najautentyczniejszy uczony z pierwszej linii frontu - nam b. inteligentnie i przystępnie przedstawia. Jednak w tej książce ze Spinozą strasznie się przy tym stara nam tego Spinozę wypromować.

Przyznaje przy tym, że gość trudny, często niekonsekwentny, że w swej epoce (druga połowa XVII w. gdyby ktoś nie wiedział) skandalista. Pisze o tym, że Spinoza kontestował religię swoich czasów... Co zresztą o tyle nie jest dziwne, i raczej to zdziwienie p. Damasio jest zabawne, że Spinoza to przecież Żyd i np. Spengler widzi w nim (a do tego b. ładnie wykazuje), cechy całkiem nie naszej Kultury (na prosty język - cywilizacji). Nie naszej więc której? Spyta ktoś. A proszę zgadnąć! To nie aż tak trudne.

Facet - mówię teraz o Spinozie - po prostu najwyżej w połowie należy do naszej (Zachodniej, w sensie "Faustycznej") historii filozofii, naszej cywilizacji... A pod względem religii pewnie jeszcze o wiele mniej niż w połowie. Cóż więc się dziwić, że kontestuje, że jest skandalistą, i że go trudno zrozumieć? (Co nie zmienia faktu, że może być tym bardziej fascynujący intelektualnie.)

No dobra, ale miało nie być o filozofii, a ja niemal już tutaj zacząłem pisać dysertację z tej wspaniałej skądinąd dziedziny. Wracamy na ziemię zatem, zgodnie z przyrzeczeniem. Więc mówię, że Spinoza stworzył utopię - co zarówno mnie akurat cholernie podnieca, bo kocham utopie i utopistów miłością wielką i czystą... Nie, poważnie, utopie są fascynujące, byle nie traktować ich poważnie, jako projektów politycznych i, broń Boże, nie próbować ich wcielać w życie. Intelektualnie są cudne. Te antytygrysy i antywieloryby Charlesa Fouriera, ach!

Mój blog zajmuje się dość często i z dzikim zapałem utopiami, więc teraz właśnie cytat na ten temat z omawianej tu książki. Bez żadnego komentarza - kto czegoś tam się dopatrzy, ten się dopatrzy, kto zrozumie o co mi chodzi, ten zrozumie. A Zemke i różni przytępi towarzysze od donosów i tolerancji - na drzewo! Więc teraz cytat z p. Damasio (str.18-19):
Naczelnym problemem, jakim się zajmował, były powiązania człowieka z naturą. Starał się wyjaśnić te zależności, aby dzięki temu móc przedstawić realne sposoby osiągnięcia zbawienia. Niektóre były indywidualne, w pełni kontrolowane przez jednostkę, inne wymagały pomocy pewnych form organizacji społecznej i politycznej. Jego przemyślenia mają korzenie w filozofii Arystotelesa, ale jeszcze silniej - co mnie nie zaskakuje - oparte są na fundamencie biologicznym. Wydaje się, że Spinoza dopatrzył się związków z jednej strony między między indywidualnym i zbiorowym szczęściem, z drugiej między zbawieniem człowieka i strukturą państwa, na długo przed Johnem Stuartem Millem. Przynajmniej na tym polu, jeśli chodzi o społeczne konsekwencje jego myśli, doczekał się poważnego uznania.

Spinoza podaje przepis na idealne państwo demokratyczne, w którym naczelnymi zasadami są wolność słowa - "każdy człowiek może myśleć, co chce, i mówić, co myśli" - rozdzielność państwa i Kościoła oraz szczodra umowa społeczna, gwarantująca dobrobyt obywateli i harmonijność rządów. Napisał to ponad sto lat przed ogłoszeniem amerykańskiej Deklaracji Niepodległości (1776 r.) i przyjęciem I poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych (1791 r.).
No to wszystko już powinno być chyba jasne. Sapienti sat. ;-)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, sierpnia 17, 2008

Głupiutkie wierszyki o (mądrutkim oczywiście) Tusiu

Czasem, kiedy nie mam przez parę minut nic sensownego do roboty, wymyślam sobie głupiutkie wierszyki. Kiedy zaś taki wierszyk wyjdzie naprawdę głupi - tak głupi, że to aż jakoś zabawny - to go, bywa, zapisuję na jakiejś luźnej kartce.

Akurat znalazłem taką kartkę z wierszykami o Tusiu. Ponieważ to chodzi o walkę, a nie o zapracowywanie na ordery i miejsce w przyszłych podręcznikach szkolnych, więc je opublikuję... Choć takie głupiutkie. Co mi tam! Może coś przylgnie, może komuś się nada do napisu na murze albo jakiejś propagandy. W końcu ich bohater, nie oszukujmy się, też rozumem nie poraża. Forma odpowiada więc treści, co jest cenne. Tak uczył już Arystoteles.

A więc, poprawić okulary, zapiąć pasy... I uwaga żeby sobie nic z wrażenia nie odgryźć!


(Ten pierwszy to jednak zupełna błahostka, raczej na rozgrzewkę.)

Kopie piłeczkę Tuś,
Więc kocha Tusia Ruś.
* * *

To jest i aktualne, i... po prostu hiper-błyskotliwe. Nie wstydźmy się łez wzruszenia!

Cała Rosja kocha Tusia,
Bo do flaszki zdrowo* siusia.

* "Zdrowo" - bo i obfitym strumieniem, i w ogóle okaz z niego zdrowia. Każdy koneser przyzna, że bardzo to zgrabnie wyrażone.
* * *

(To wygląda - wow! - niemal na początek epopei. Jednak to tylko złudzenie. Na razie?)

Zacne Izraela plemię
Pragnie opanować Ziemię.**
Dzięki od Tusia miliardów kopie***
Najpierw se kupi kraik w Europie...


** Aj waj! Apage satanas! Ewidetny akcent antysemicki! I to najgorszego rodzaju, jeśli pamiętam co o tym mówił rebe Michnik. Błagam, nie mówcie nikomu! Jednak starałem się to złagodzić pisząc "zacne". Tropiciele antysemityzmu - błagam, doceńcie! (Docenci też.)

*** "Kopa" to, z tego co pamiętam, 60 sztuk. I tyle chyba miliardów dolców obiecał Tusio różnym szemranym Izraelitom w ramach szemranego (jak to u Tusia) "odszkodowania". Może będzie tego więcej (jeśli oczywiście do tego czasu nie poślemy Tusia tam, gdzie jego miejsce, a tamtych nie odeślemy z przysłowiowym kwitkiem), ale ta kopa to tutaj jest hiper-celnie powiedziane! A swoją drogą, dolary znowu rosną, więc to już nie o zupełne groszaki będzie chodzić.

**** Jeśli ktoś nie wie, o jaki kraik tu chodzi, to zachęcam do wstąpienia do cieniackiej młodzieżówki. Tylko tam będzie miał szansę, nie tylko uniknąć większości kpin, ale i się całkiem po prostu - wybić!


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, sierpnia 14, 2008

Polska, Żydzi, historia - spojrzenie z zewnątrz

Jedną z książek które bardzo cenię (i w dodatku szczęśliwie posiadam) jest "The Evolution of Man and Society" ("Ewolucja człowieka i społeczeństwa"), napisana przez brytyjskiego profesora biologii (botanika i genetyka, ale tacy ludzie naprawdę kiedyś miewali znakomite ogólne wykształcenie!) C.D. Darlingtona i wydana w roku 1969. (A więc w latach '60, tak jak książki Ardreya. Potem już widać nastąpiła totalna kontrofensywa leberalnej "nauki" i totalna kampania przemilczania. Nie da się ukryć, że był to sukces.) Wbrew temu, co może sugerować tytuł, nie jest to rzecz o powstaniu naszego gatunku, a w każdym razie w naprawdę niewielkim stopniu. Jest to książka o historii, pisana z bardzo niezwykłej biologicznej perspektywy.

Nie, nie ma tu niczego, co by można uczciwie określić mianem "rasizmu" - raczej wprost przeciwnie. Tylko trzeba coś w ogóle kojarzyć i wykazać minimum intelektualnej przyzwoitości, bo reagując po prostu na słowa kluczowe, łatwo daje się wszędzie wyczytać cokolwiek. Oczywiście lewizna "rasistę" potrafi zrobić z każdego, kogo nie lubi, podobnie jak "faszystę". I tak "skrajnie rasistowskie poglądy" ma Spengler - facet, który do rasy w powszechnie rozumianym znaczeniu przywiązuje znaczenie mniejsze od niemal każdego, z pewnością także np. od Michnika.

No, tośmy już swoje postępowe sumienie uspokoili, teraz jedziemy dalej... Przedstawiałem już chyba na tym blogu krótki fragment omawianej tu książki Darlingtona - ten, w którym błyskotliwie na dwóch stronach tekstu przedstawia on genezę amerykańsko-sycylijskiej mafii. Udowadniając przy tym, że i tu ma znaczenie biologia i kwestie "rasy" - tyle że nie rasy w obiegowym znaczeniu, a "mikro ras", o których traktuje książka. Można sobie tego poszukać, powinno gdzieś tu być, choć może jeszcze nie miało tagów, więc znaleźć będzie trudniej.

No i chyba przedstawiłem kiedyś, cholernie dawno temu, tę sprawę mafii w "Najwyższym Czasie!", choć tego nie jestem już teraz całkiem pewien. Teraz mi się zresztą przypomniało, że kiedyś streściłem w niewielu słowach także wywody Darlingtona na temat roli eunuchów w historii. A także chyba o roli kazirodztwa. To naprawdę fascynująca książka, mówię to całkowicie serio!

Ponieważ dobrze jest czasem spojrzeć na siebie oczyma obcych. I to nawet jeśli informacje autora na nasz temat są, jak nierzadko, niepełne i miejscami wprost fałszywe. Z drugiej strony, nie ma niestety pewności, że wszystko co my wiemy o naszej przeszłości, jest całkowicie prawdziwe, sporo jest w tym także naszej nacjonalistycznej propagandy i pokrzepiania serc.. Co może jest niezbędne dla ludu, ale dla jego potencjalnej elity już niekoniecznie.

W każdym razie przetłumaczę tu teraz krótki fragment z książki Darlingtona traktujący o historii Polski i aszkenazyjskich Żydach. Rozbiłem to na krótsze akapity (dla czytelności na ekranie), oraz dodałem własne przypisy.
Oto ten fragment:


Żydzi którzy zostali wypędzeni z Anglii, Francji i Zachodniej Europy w trzynastym wieku, skorzystali z ówczesnych nieszczęść Wschodniej Europy. W środku wieku tatarscy najeźdźcy spustoszyli i spalili drewniane osady i miasta Polski. Rycerze teutońscy* przywrócili chrześcijańską i stabilną władzę, ale między niepiśmiennymi, mówiącymi po słowiańsku chłopami, oraz równie niepiśmiennymi mówiącymi po niemiecku władcami i protektorami, nie istniały zadowalające środki komunikacji.

Nie istniała klasa profesjonalistów, ludzi piśmiennych czy znających się na technice, która by organizowała, administrowała i ogólne dbała o całość. Zaproszono zachodnich mieszkańców miast jako kolonistów, by przybyli i wypełnili luki, by wybudowali miasta z cegły w miejscu poprzednich drewnianych osad. Do samego tylko Krakowa przybył strumień Niemców i Holendrów, Flamandów i Walonów, "Gallów" i Włochów, Węgrów i Morawian, a także kilku Szkotów. Z nimi zaś przybyli Żydzi. Najpierw byli to uciekinierzy z portów Adriatyku.

W sto lat później Kazimierz Wielki (który sam wziął sobie, kochał i być może nawrócił żydowską kochankę) udzielił królewskich gwarancji Żydom, ci zaś przybyli w większej ilości. Nazywali oni siebie Aszkenazim, co po hebrajsku oznacza Niemców.

Rzadko od czasów Aleksandra istniała taka wyraźna formacja, w której miejski lud jednej rasy byłby umieszczony w wiejskich obszarach zamieszkanych przez inną rasę, oraz rządzony przez kastę wojskową trzeciej rasy.** Każda z tych ras mówiła innym językiem. Gdzie indziej Żydzi mówili językiem klasy rządzącej, tutaj jednak germańscy władcy byli w ogromnej mniejszości wobec mówiących językiem słowiańskich pańszczyźnianych chłopów***.

Stworzyli więc nowy język, który nazywali, i który my nazywmy, jiddisz. Był to dialekt dolnoniemiecki z Doliny Renu, przyprawiony aramejskim z Talmudu rabinów, oraz tu i ówdzie polskim, gdzie było to konieczne. Był jednak niepisany - język niepiśmiennego ludu, którego językiem nauki był hebrajski. Dopiero po roku 1792 ten lud pomyślał o zapisaniu swej literatury. Wraz z podziałem królestwa polskiego pomiędzy Prusy, Austrię i Rosję, dawna polityczna struktura, na której budowali mówiący jiddisz Żydzi, znikła.

Żydzi, z których brała się większość klas profesjonalistów w Polsce, znaleźli się, zamiast wobec swych polskich patronów lub przyjaciół, twarzą w twarz z nieznanymi i wrogimi rządami. Rząd austriacki mógł jeszcze do roku 1907 rozwiązać małżeństwa pomiędzy chrześcijanami a żydami****, jako nielegalne. Rząd rosyjski, w niestałym sojuszu z ortodoksyjnym kościołem, znajdował niemal jedyne pole porozumienia ze swoim ludem właśnie w traktowaniu Żydów. Zamykał*****, dręczył, wypędzał i masakrował żydowską ludność na zaanektowanych terytoriach podczas i po podziale Polski.

Skutkiem tych nowych prześladowań była emigracja Żydów z Polski - najpierw na południe na Węgry i do Rumunii, potem zaś na zachód do Niemiec, Anglii czy Stanów Zjednoczonych. Najowocniejszą z tych nowych emigracji była ta, która ich zawiodła do Holandii.


* * * * *


* Czytaj "krzyżacy".

** Wkurza mnie to potężnie, bo ten pogląd zdaje się być przyjmowany całkiem powszechnie przez zachodnich historyków - nawet tak jednoznacznie historyków i tak znaczących jak np. William McNeill. Ze wszystkiego co wiem, Polska nie była nigdy rządzona przez jakąś kastę rycerzy pochodzenia germańskiego czy skandynawskiego. Co innego mieszczaństwo, ale to całkiem inna rzecz. A jednak zachód zdaje się uważac coś całkiem przeciwnego.

Chyba, że mnie ktoś naprawdę potężnie oszukał i, mimo zainteresowania historią przez większą część stulecia, nie zorientowałem się jeszcze w tym oszustwie. Ale wątpię, szczerze. Po prostu, jak mi się zdaje, ci autorzy wyolbrzymiają i mieszają jakieś mgliste przypuszczenia na temat początku państwa Polskiego - wyobrażając sobie, że musiało tu nastąpić coś w rodzaju założenia państwa przez Szwedów na Rusi, tylko my byliśmy zbyt barbarzyńscy, by to zapamiętać czy zapisać - plus informacje na temat państwa krzyżackiego.

Cóż, musimy sobie opisane tu zjawisko uświadomić, a potem ew. zastanowić się co z tym zrobić.
Jednak nie chciałbym stworzyć wrażenia, że Darlington (czy McNeill zresztą) po prostu bredzą na wszelkie tematy. Wręcz przeciwnie!

*** Jak w pysk strzelił: serfs. Nie da się tego inaczej przetłumaczyć.

**** W oryginale oba te słowa: "chrześcijanie" i "żydzi" są pisane z dużej. Ale tutaj chodzi o religię, więc napisałem zgodnie z utartą konwencją "żydzi" z małej, jako że wyraźnie chodzi o religię.

***** W gettach - z całą pewnością o to chodzi.



triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, stycznia 20, 2008

Gamoniowatość i torpeda

“Pochodzimy z Europy Wchodniej, dlatego jesteśmy gamoniowaci i z trudem się rozmnażamy”, mówi jeden z bohaterów w amerykańskim komediowym serialu “Drew Carey Show”. Cholernie mnie to stwierdzenie śmieszy i to nie dlatego by nie było prawdziwe. Bo i nie jest, wystarczy mieć oczy i się rozejrzeć.
Nie ukrywam, że gdybym miał okazję spotkać autora tego dowcipu i/lub scenarzystę tego serialu w jakimś ciemnym koncie, to z przyjemnością dałbym mu/im w mordę. No bo co mnie – Polakowi, mieszkańcowi tej nieszczęsnej gamoniowatej Środkowej Europy – wolno na temat współrodaków myśleć, a nawet pisać, to nie obcym, sorry!
Dostrzegam tu jednak większy problem… Dowcip dowcipem, ale jednak ci Amerykanie naprawdę powinni uczynić niezbędne zastrzeżenie i powiedzieć, że rodziny Donalda Tuska i Radka Sikorskiego nie stosują się do tej środkowoeuropejskiej prawidłowości. Tym się naprawdę powinna szybko zająć odnowiona dyplomacja III RP. Nie ma ani chwili do stracenia!
No bo co będzie jak ten dowcip przedrukują... Apage Satanas! – w jamajskiej prasie?!
* * * * * *
Tak, zgoda… Ja się przecież nie kłócę, mówię właśnie że to prawda! Fakt, zarówno Żydzi jak i Polacy są mesjanistami. Tutaj jednak kończy się wszelkie podobieństwo.
Żydowski mesjanizm bowiem to subtelne połączenie samonaprowadzającej torpedy z worem na pieniądze. Polski zaś to subtelne połączenie włosienicy z maścią na podrażnienia skóry. (Obie te rzeczy zresztą kupione od Żydów.)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, grudnia 25, 2007

Róże, pokrzywy, apetyczne babcie... i oczywiście EUROPA

Czytam właśnie różne ętelektualne pisemka, którem sobie parę dni temu kupił w EMPiK'u... Przeważnie lewackie, bo kto inny ma forsę na wydawanie luksusowych kwartalników... Ale cóż, dowiem się chociaż, jak niski jest poziom moich wrogów, bo co knują to już wiem wystarczająco dobrze.

W kwartalniku "Kronos" esej dość znanej (i bardzo atrakcyjnej, jeśli ktoś lubi starsze panie, a ja lubię) Hanny Arendt na temat (równie znanej, choć bez porównania mniej atrakcyjnej, po za tym że od 90 lat nieżyjącej) panny Luksemburg. A właściwie na temat jej biografii napisanej przez niejakiego J.P. Nettla. (Nettle to po angielsku pokrzywa - a więc pokrzywa pisze biografię róży, mała rzecz, a mnie cieszy.) No i czytam te, faktycznie dość subtelne, ale jednak intelektualne wygibasy, aż dochodzę do takiego oto fragmentu... Ale jeszcze chwila, będzie mały w(s)tręt...

Jest to część opisu środowiska, z którego wywodziła się Rosa.... Bo przecież nie żadna "Róża", skoro ta pani w domu mówiła po niemiecku, działała przede wszystkim w Niemczech, nie była żadną Polką, ani się za nic takiego nie uważała, a tylko wychowała się na terenie czegoś co kiedyś, dawno Polską było, zaś jej ideowe inspiracje, jak wynika z tekstu boskiej Hanny, pochodziły przede wszystkim z Rosji, drugiego zaborcy Polski... no i była pryncypialnie przeciwna samej idei polskiej niepodległości. (Rozbicie na akapity i wytłuszczenia moje własne). No to proszę czytać, byle z uwagą:
[Nietsche jako jedyny zwrócił uwagę na to], że pozycje i role społeczne, jakie zajmowali albo odgrywali Żydzi w Europie, predestynowały ich do bycia "dobrymi Europejczykami" par excellence. Żydowska klasa średnia Paryża, Londynu, Berlina, Wiednia, Warszawy czy Moskwy nie była w rzeczywistości ani kosmopolityczna, ani internacjonalistyczna, choć wywodzący się z niej intelektualiści myśleli o sobie w tych kategoriach. Byli oni jednak Europejczykami, coś, czego nie da się powiedzieć o żadnej innej grupie społecznej.

I nie była to kwestia wewnętrznego przekonania, tylko obiektywny fakt. Innymi słowy, zasymilowani Żydzi sami się oszukiwali, uważając się za równie niemieckich jak Niemcy, czy równie francuskich jak Francuzi, z kolei intelektualiści żydowscy oszukiwali samych siebie, rozmyślając nad swym brakiem ojczyzny, ponieważ ich ojczyzną była tak naprawdę Europa.
Potem zaś apetyczna pani Arendt - sama, jak wynika choćby z całości cytowanego tu tekstu, lewaczka pierwszej wody (przynajmniej from where I stand) i oczywiście najbardziej wśród lewactwa cenionego pochodzenia... powiem "etnicznego", żeby się trudniej było doczepić... Że jest ono najbardziej cenione, gdyby ktokolwiek miał wątpliwości, to niech zwróci łaskawie uwagę, że potwierdza choćby rodzima prokuratura kontrując nieocenionemu Arturowi M. Nicponiowi jego postulat zalegalizowania strzelania do lewaków (czy obywatel nie ma już prawa do zgłaszania postulatów legislacyjnych, że spytam?) zarzutem, iż to "szerzenie rasizmu"... To był kolejny w(s)trętek, sorry i wracam do ad remu! Potem więc nasza egeria pisze tak, poniekąd łagodnie krytykując swą bohaterkę:
(...) żydowscy intelektualiści nigdy nie mogli w pełni pojąć znaczenia barier językowych, jak również powodów, dla których hasło "ojczyzną klasy robotniczej jest ruch socjalistyczny" właśnie w odniesieniu do klasy robotniczej było fatalnie chybione. Jest rzeczą niepokojącą, że sama Róża Luksemburg, pomimo swej przenikliwości, dyscypliny intelektualnej i zdolności unikania stereotypów, nie usłyszała w tym sloganie żadnej fałszywej nuty.
No i tutaj kończy się nasza wspólna kąpiel w lewackiej myśli. Jakie z tego refleksje? Te najważniejsze nasuwają się chyba każdemu w miarę inteligentnemu czytelnikowi same. Sapienti sat i mądrej głowie dość dwie słowie, te rzeczy. Od siebie dodam może jeszcze parę drobiażdżków...

Po pierwsze taki.... Jeśli ci "zasymilowani Żydzi sami się oszukiwali, uważając się za równie niemieckich jak Niemcy, czy równie francuskich jak Francuzi", to czy nie jest w pewnym stopniu uprawnione podejrzenie, iż z upływem lat zaczęli, ci "zasymilowani Żydzi" - a chodzi tu przecież o "zasymilowanych Żydów" bardzo konkretnego typu i w bardzo specyficzny sposób "zasymilowanych", nie zaś powiedzmy o ludzi typu Janusza Korczaka - oszukiwać już nie tyle siebie, co przede wszystkim swe tubylcze otoczenie? A już szczególnie w kraju tak mało europejskim, w tym specyficznym znaczeniu, jak Polska?

Drugą sprawą, którą chciałbym tu wspomnieć, i nią zakończyć, jest pewna wyjątkowo moim zdaniem głęboka, nawet jak na tego wielkiego myśliciela, sentencja N. G. Dávili. Otóż w jednym ze swych scholiów stwierdza on, iż (cytuję z pamięci, choć sam to kiedyś z oryginału tłumaczyłem i jest gdzieś i na tym blogu): "Kultury nie upadają przez zapożyczenia od kultur obcych, ale przez to, że zaczynają być interpretowane przez ludzi, którzy nie rozumieją ich ducha". I tym, mało dla mnie, a dla niektórych z pewnością niezwykle optymistycznym, akcentem kończę.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, listopada 12, 2006

Samuel T. Francis o elitach i de-europeizacji

Właśnie się dowiedziałem, że zostały przetłumaczone na polski fragmenty eseju Samuela T. Francisa "Amerykańska klasa rządząca" z pracy zbiorowej pod red. S. Francisa "Europejczyk i przyszłość Ameryki" (tyt. oryg. Race and the American Prospect).

Chodzi w nim o teorię elit, teorię "klasy menadżerskiej", oraz wynikające z nich niepokojące dla każdego chyba konserwatyzmu wnioski.

Całość jest dla mnie, z moją dysleksją, może nieco za uczona i mało konkretna, choć wielu mądrym ludziom z pewnością się spodoba, ale kilka fragmentów - tych o zagrożeniach - wydaje mi się bardzo wartych uwagi. Na przykład ten:


Dojście do władzy nowej menadżerskiej elity w USA (jak i innych państwach Zachodu) w początkach i połowie XX w., i jej potrzeba sformułowania nowej ideologii czy politycznej formuły i przebudowanie wokół tego społeczeństwa, wyjaśnia dlaczego dominujące władze w tych krajach dzisiaj kontynuują popieranie wywłaszczania Europejczyków, oraz kulturową i polityczną destrukcję starszej amerykańskiej i zachodniej cywilizacji, zorientowanej na Europejczyków. I dlaczego członkowie tej elity nie tylko nie potrafią przeciwstawić się anty-europejskim żądaniom etnicznych nie-Europejczyków, ale aktywnie je popierają i subsydiują.

Ta polityka ze strony nowej elity nie jest rezultatem "dekadencji" czy "poczucia winy", ale grupowych interesów samej elity, osadzonych i wyrastających ze struktury jej władzy i pozycji społecznej, i racjonalizowanych w świadomości za pośrednictwem menadżerskiego liberalizmu. Inaczej mówiąc, leży w interesie nowej elity, aby zniszczyć i usunąć starsze społeczeństwo i euro-etniczną kulturową tożsamość z tym związaną (nie tylko samą etno-europejskość, ale praktycznie każdy tradycjonalny element grupowej tożsamości czy więzi: kulturowy, biologiczny, czy polityczny). Dla tych ("konserwatystów"), którzy kontynuują stosowanie się do norm starszego społeczeństwa, menadżerskie zachowanie ukazuje się, naturalnie, jako dekadencja, degeneracja, tchórzostwo, ugłaskiwanie, przymilanie się, czy objaw poczucia winy. Ale co jest złem, sprowadzaniem na manowce, czy samobójczą patologią dla sił "konserwatywnych", które dalej kształtowane są przez starsze normy i instytucje, w rzeczywistości jest odbiciem interesów i zdrowia sił skupionych wokół tworzenia i kontroli nowego społeczeństwa. Inaczej mówiąc, interesy menadżerskiej elity są antagonistyczne jeśli chodzi o zachowanie tradycjonalnej i instytucjonalnej tożsamości społeczeństwa, które ona dominuje.

Wyłonienie się elity menadżerskiej sprzyja wywłaszczeniu, a nawet destrukcji Europejczyków w USA na dwa główne sposoby. Po pierwsze, dzieje się to bezpośrednio, ponieważ struktura interesów i władzy menadżerskiej jest w konflikcie z jakąkolwiek silną narodową, religijną, czy inną tożsamością grupową. Te interesy, przenikając w najgłębsze warstwy mentalności klasy menadżerskiej, pchają leaderów nowego społeczeństwa w stronę odrzucenia etnicznej i kulturowej struktury tradycyjnej cywilizacji zachodniej, i w nowej kulturze, którą oni próbują stworzyć, odrzuca się i zaprzecza walorom takich tożsamości i wartości.

Po drugie, ponieważ nowa menadżerska elita odrzuca i niszczy mechanizmy starej elity, które wyłączały inne etniczne i religijne grupy, te grupy są w stanie często przeniknąć do menadżerskiej struktury i osiągnąć poziom władzy niemożliwy dla nich w przed-menadżerskim społeczeństwie. I one teraz zabiegają o własne interesy i program za pośrednictwem menadżerskich intrumentów władzy. Te etniczne siły, artykułując swoją własną silną etniczną, kulturową czy religijną świadomość, przywołują menadżerskie liberalne slogany "równości", "tolerancji", "dywersyfikacji" etnicznej i kulturowej, itd., by zakwestionować tradycyjną dominację Europejczyków - ale też w coraz większym stopniu same aspirują do kulturowej i politycznej dominacji, wyłączając Europejczyków i odrzucając i demontując instytucjonalne struktury ich społeczeństwa.

Oraz znajdujący się bezpośrednio po nim, a traktujący o...

Kevin MacDonald udokumentował niezwykle szczegółowo jak żydowskie grupy, starające się propagować własny oparty na etniczności program, osiągnęły ten cel. A ponieważ centralną częścią tego programu jest wymazanie historycznych etnicznych, pre-etnicznych i religijnych barier, które wyłączały Żydów i były postrzegane jako prowadzące do ich prześladowań, żydowski program i program menadżerskiej elity w tym aspekcie doskonale się nakładają. Rzeczywiście, Żydzi stali się prominentni w elicie do tego stopnia (zwłaszcza w sektorze kultury), że można sprawiedliwie powiedzieć, iż w menadżerskiej elicie Żydzi służą jako kulturowa awangarda klasy menadżerskiej, dostarczająca ideologicznego uzasadnienia dla jej struktury i polityki, rozpowszechniająca jej ideologiczne formuły pośród masy społecznej, formułująca i często wdrażająca konkretne programy polityczne, i zajmująca się w dużej części wyspecjalizowanym przygotowaniem edukacyjnym, kluczowym dla przekazywania i rozpowszechniania technokratycznych umiejętności elity.

W tym względzie Żydzi pełnią rolę wspierającą - w tym wypadku kulturową i ideologiczną raczej, niż poboru podatków czy lichwiarstwa - dla nie-żydowskiej większości elity, podobną do roli jaką wypełniali w stosunku do różnych europejskich arystokracji w przeszłości, np. w Polsce. Zatem pojawienie się "neokonserwatyzmu" w ostatnich dziesięcioleciach odzwierciedla nie tylko interesy żydowskie i tożsamości ich głównych artykulatorów i wyrazicieli, ale także, inaczej niż w starszym konserwatyzmie elity przed-menadżerskiej, interesy klasy menadżerskiej jako całości w utwierdzaniu nowego politycznego i kulturowego porządku, który ta klasa stworzyła, równocześnie przy tym odrzucając i demontując przed-menadżerski porządek, którego starszy konserwatyzm usiłował bronić. (Z tym że zwrócić uwagę trzeba, iż w ostatnich latach neokonserwatyzm ma skłonność odzwierciedlać żydowskie i syjonistyczne interesy znacznie bardziej niż interesy klasy menadżerskiej jako ogółu).

Menadżerska elita sprzymierzyła się także z innymi etnicznymi grupami, z których większość podziela jej interes w wyeliminowaniu europejskiej tożsamości i wspierających ją sił kulturowych. Jak żydowscy sojusznicy elity i sama elita, te etnicznie nie-europejskie grupy zabiegają o wymazanie europejskiej tożsamości etnicznej i jej ekspresji instytucjonalnych. Ale w odróżnieniu od elity, starają się one także promować własną etniczną świadomość i tożsamość. Zatem podczas kiedy otwarcie europejska tożsamość jest praktycznie zakazana i surowo karana przez elitę menadżerską, instytucje które otwarcie eksponują nie-europejskie i anty-europejskie tożsamości są tolerowane i stymulowane.

Słabe są jednak oznaki wyłaniania się europejskiej etnicznej tożsamości zdolnej przeciwstawić się czy to menadżerskiej strukturze władzy, jej anty-europejskiej ideologii i motywacji, czy też bezpośredniemu zagrożeniu wobec Europejczyków ze strony nie-europejskich i anty-europejskich przeciwników. Nowa elita i jej sprzymierzeńcy osłabili lub zniszczyli system wierzeń, wartości moralnych, spadkobierstwa kulturowego i społecznych więzi i instytucji jakie sprawiały, że Europejczycy mieli świadomość kim i czym są, i podtrzymywały w nich wolę przetrwania i opanowania sytuacji.

Dopóki takie mechanizmy nie zostaną odtworzone, szanse Europejczyków na przezwyciężenie a nawet odpowiednie rozpoznanie zagrożeń i wyzwań jakie dziś przed nimi stoją wydają się niewielkie. A te mechanizmy nie mogą być odbudowane tak długo, jak menadżerska elita pozostaje u władzy, tak długo, jak jej uniwersalistyczna i egalitariańska ideologia pozostaje dominującą polityczną i kulturową formułą, i tak długo, jak anty-europejscy sprzymierzeńcy elity dzielą z nią władzę.

Co Europejczycy muszą uświadomić, jeśli w ogóle mają przetrwać, to to, że siły które zniszczyły ich cywilizację, siły które do tej ruiny doprowadziły, są tymi samymi siłami, które dziś na tych ruinach rządzą. Dopiero kiedy te siły zostaną odsunięte od władzy, dopiero wtedy Europejczycy przyszłości będą w stanie odzyskać dziedzictwo jakie ich przodkowie stworzyli i przekazali im.

Całość tekstu tutaj: http://www.towyoming.com/pl.ameryka_mysli.2.htm

niedziela, lipca 16, 2006

Milczenie jest złotem, a Rokita i Spółka - wręcz przeciwnie

Kilka dni temu pisałem o najważniejszej w mojej opinii przyczynie i najważniejszym skutku dymisji premiera Marcinkiewicza. (Oto bezpośredni link do tego tekstu: Marcinkiewicz musiał przestać być premierem i chwała Bogu.)

Chodziło o to, co premier Marcinkiewicz obiecał organizacjom żydowskich, a co, gdyby zostało zrealizowane, zrujnowałoby Polskę. (Link do tego głośnego tekstu jest tutaj: Tekst, który potrząsnął elitką.) Marcinkiewicz musiał przestać być premierem, jeśli z tej równie absurdalnej, co przerażającej sytuacji w ogóle mamy próbować się wyplątać.

Przewidywałem też wściekły atak na Polskę ze strony środowisk żydowskich, ich wielbicieli i totumfackich, światłych tropicieli antysemityzmu, oraz oczywiście wszelkich innych wrogów naszego kraju, którym oskarżanie nas o "wyssany z mlekiem matki antysemityzm" zawsze jest i będzie na rękę.

I faktycznie, bardzo szybko po ogłoszeniu dymisji, z niewiarygodnie bezczelnym i głupim "bojkotem" polskiego wicepremiera wyrwał się ambasador Izraela w Polsce. Wcale nie jest pewne, że miało to bezpośredni związek z jego funkcją i polityką Izraela, ale przecież zależności i powiązania bywają nie tylko oficjalne, zgoda?

Wyglądał ten wyskok na przedsmak piekielnego ataku... Ale o dziwo, nagle wszystko ucichło. Czyżby moje przewidywania okazały się niesłuszne, a pośrednio i cała opisana przez Stanisława Michalkiewicza sytuacja? Co bowiem mogło się stać takiego, co by powstrzymało przemysł holocaustu od opluwania Polski w celach wymuszenia od niej mimo wszystko spodziewanego haraczu?

Nic aż tak nowego i ważnego chyba się na świecie nie wydarzyło, poza drobnym faktem, że Izrael jest znowu w stanie wojny ze swymi sąsiadami, a wojna ta staje się coraz intensywniejsza i rozlewa się coraz szerzej. Może to jest jakiś trop? Wyjaśniałoby to poniekąd dość wieloznaczną i wyglądającą "wielowarstwowo" wypowiedź posła Wierzejskiego na temat bojkotu wicepremiera przez ambasadora. Wierzejski jednocześnie w imieniu swoim i swojej partii wyraził pryncypialne poparcie dla Izraela, ostrzegając jednak to państwo, że w najbliższych latach będzie ono miało znacznie więcej od nas do stracenia na ewentualnym konflikcie z Polską.

Przyznam, że mnie się to całkiem nieźle zazębia - nie wiem, czy jest aż tak dobrze, jak twierdzi Wierzejski, ale coś jest na rzeczy. Powie ktoś, że Izrael to całkiem co innego niż wszelkie przemysły holocaustu, czy w ogóle organizacje żydowskie w Ameryce, które czasem są wobec tego państwa po prostu wrogie. Zgoda odpowiem, ale obraz Żyda na świecie, na przykład wśród zachodniego lewactwa, zależy także w jakimś stopniu od obrazu Izraela. I wcale nie jest powiedziane, że przy dzisiejszych tego lewactwa nastrojach, krwawa i medialnie nagłośniona wojna nie zmieniłaby tego obrazu bardziej, niż byłoby to dla wielu żydowskich środowisk do zaakceptowania.

A tu jeszcze Polacy zaczęliby może pyskować, że ich Żydzi gnębią... Że nigdy dotąd tego żadni liczący się Polacy nie robili? Ale przecież PiS i Kaczyńscy to oszołomy i wszyscy to wiedzą, że są zdolni do najgorszych rzeczy! Zaś w takiej atmosferze, kiedy to miliony muzułmanów wpływają na poczucie sprawiedliwości europejskich rządów, nie mówiąc już o europejskich lewakach, nawet i cienki polski głosik mógłby - o zgrozo! - przeważyć szalę i przelać czarę.

Wojskowi i szachiści wiedzą dobrze, że GROŹBA JEST SKUTECZNIEJSZA OD JEJ REALIZACJI. Może nie dosłownie zawsze, ale najczęściej tak właśnie jest. No więc mamy Izrael, a pośrednio i środowiska żydowskie - także te najmniej nam sympatyczne i najgroźniejsze dla naszej przyszłości - w poważnym kłopocie. Polskie władze nic zdecydowanego na ten temat na razie nie mówią, nie zajmują żadnego stanowiska... Dzięki czemu obie strony mają pewne przynajmniej powody, by się starać o naszą przychylność.

Rzadko tak dotychczas bywało, a wpływ na Izrael, i pośrednio środowiska żydowskie, jest akurat teraz dla nas bardzo cenny. Możemy dzięki niemu osłabić, odwlec, albo może nawet całkiem uniknąć tej przyobiecanej nam kampanii "kompromitowania Polski", gdybyśmy nie wybulili tych głupich 60 miliardów dolarów - całkiem bez prawnych czy moralnych podstaw. Ponad głowami Polaków i nawet bez poinformowania nas o tym.

A więc każdy zgodzi się chyba, że Polski Rząd powinien nie spieszyć się z wydawaniem opinii na temat tej nowej wojny na Bliskim Wschodzie, ważyć słowa i drogo sprzedać każdy wyraz poparcia dla którejkolwiek strony. W naszej sytuacji każdy rabat z tych 60 miliardów dolarów jest cenny, a uwzględniając naszą biedę - konieczny.

I Polski Rząd tak właśnie robi, realizując naszą rację stanu. Tyle, że nie podoba się to posłowi Rokicie, oraz - jak dowiedziałem się dziś z niezawodnego TVN24 - "bardzo wielu polskim politykom". Nie wiem dokładnie co mówią ci politycy, choć zapewne potrafię się nieźle domyślić. Poseł Rokita w każdym razie poucza, że "rola Polski na arenie międzynarodowej traci na tym, że Polska nie zabiera głosu w tak ważnej sprawie" (cytat z pamięci, ale merytorycznie wierny).

Oczywiście - ważniejsze ma być śpiewanie międzynarodowym w chórze i wyrażanie w ten infantylny sposób naszej "europejskości", "przynależności" i "woli budowania pokoju na świecie" - czym, jak każdy to wie, pies z kulawą nogą się nie przejmie, niż wykorzystanie tej od losu nam nieoczekiwanie danej szansy. Tak to widzi nasza światła opozycja! Co świadczy o tym, że jest niezwykle głupia i politycznie naiwna.

Choć istnieje i druga możliwość... Może to właśnie ta całkiem nieoczekiwana szansa Polaków na wyplątanie się z matni, tak posła Rokitę (i innych podobnych mu) zaniepokoiła, że ze wszystkich sił starają się nas zmusić do zmarnowania naszej niespodziewanej atutowej karty?

poniedziałek, czerwca 05, 2006

Strajki, socjaldemokrata Pinior i tow. Borowski

Nie jestem libertarianem, mimo że od lat czytuję "Najwyższy Czas!", ale całkiem możliwe, że się nim wkrótce stanę. Dzięki naszym dzielnym górnikom i pracownikom służby zdrowia.

Co do górników sprawa jest dziecinnie prosta - albo mieli te pieniądze oficjalnie obiecane, albo nie. Jeśli nie mieli obiecanych, to nie mają do nich żadnego prawa i tyle. Mogą sobie negocjować z pracodawcą nowe warunki, ich prawo. Może im się nie podobać tak ciężka, brudna, niebezpieczna praca poniżej pewnej płacy, ich prawo. Ale jeśli nie mieli obiecanych pieniędzy, ani określonej części zysków, to nic im do nich.

Z lekarzami i pielęgniarkami sprawa wydaje się być nieco trudniejsza. Mają dziwnie mało płacone, za ciężką i bardzo odpowiedzialną pracę, do której w dodatku muszą się całe lata z wysiłkiem i kosztem wielu wyrzeczeń przygotowywać. (Te studia to ewidentny przykład na "opportunity cost".)

Jednak narzuca się pytanie - czy dotychczas było w porządku? Czy coś się wyraźnie pogorszyło w ciągu ostatniego półrocza? Dlaczego takich strajków nie było za rządów SLD, czy AWS'u z Unią Wolności?

W dodatku firmy farmaceutyczne, które wydają się być ogólnie wyjątkowo cynicznymi graczami w skali światowej, oskarżanymi o wyjątkowo paskudne sprawy, bez wątpienia jakąś rolę w tym wszystkim tutaj odgrywają. Rolę mniejszą lub większą, ale z tych paru ujawnionych dotąd faktów wynikałoby, że raczej sporą. Tak to wygląda, na zasadzie czubka góry lodowej.

Nie jestem (jeszcze? wciąż się jak widać rozwijam) pryncypialnym wrogiem związków zawodowych. I nie chodzi o to, że zakładałem kiedyś w swoim zakładzie Solidarność, bo akurat czysto związkowa działalność nigdy mnie nie interesowała i chodziło mi o coś zupełnie innego, robiło się po prostu to, co było możliwe. Ale dziki kapitalizm, taki jak ten wielokrotnie ujawniany w polskich filiach Daewoo, albo w hypermarkecie Biedronka, musi być zwalczany. I to przede wszystkim same ofiary mają prawo się bronić. Prawo do samoobrony to to, co odróżnia wolnego człowieka od niewolnika, jeśli państwo, lub jakaś inna potęga, nie potrafi ludzi całkowicie ochronić przed bezprawiem, to nie ma moralnego prawa pozbawiać ich prawa do samoobrony. Może bardziej chrześcijańskie byłoby nastawienie drugiego (i trzeciego) policzka, ale mnie to dość mało wzrusza.

Jednak warto by było wyjaśnić sprawę, dlaczego personel medyczny uznał swoją sytuację za nie do zniesienia akurat teraz, a nie powiedzmy dwa lata temu. Dobrze by było, gdyby obecny rząd tę próbę przetrzymał i, jeśli trzeba, pozwalniał z pracy, albo - w ostateczności - wziął w kamasze.

Przy okazji, wspomniałem tu o "Solidarności". Wczoraj oglądałem spotkanie prominenta naszych rodzimych socjaldemokratów Józefa Piniora z młodzieżówkami różnych partii. Facio wydaje się dość w sumie nieszkodliwy osobiście, ale kompletnie pozbawiony hormonów. Co nie znaczy, iż nie było w jego wypowiedziach sporej ilości nadużyć. Na przykład twierdził on, że "program socjaldemokracji najbardziej ze wszystkich programów polskich partii odzwierciedla 21 postulatów Solidarności". Co za naiwna demagogia! Wtedy każdy wiedział, czego się na pewno nie da powiedzieć głośno i z konieczności ludzie walczyli, o to, co był cień szansy uzyskać. Dzisiejsza partia z tym samym programem to nie jest nawet porządny związek zawodowy!

Skoro już jesteśmy przy Piniorze, to rozczulające było, kiedy zapytany o różnice między jego socjaldemokracją, a SLD, odpowiedział, że "teraz jesteśmy nie w fazie wyszukiwania różnic, ale w fazie wyszukiwania podobieństw". I na tym oczywiście kwestia różnic się skończyła.

No i jeszcze coś mi się przypomniało. Spytany o Borowskiego - o to jak taki dawny aparatczyk komponuje się z etosem Solidarności do którego się Pinior i socjaldemokracja przyznaje - Pinior odparł, że Borowski to w istocie ofiara komunizmu, bo w '68 odebrano mu z powodów politycznych pracę naukową. Paradne! Na co w takim razie tow. Borowski robił przez następnych 21 latek? I jak znalazł się w SLD?

Wydarzenia roku '68, każdy to wie, to była przede wszystkim wewnątrz-partyjna dintojra, co kogo to obchodzi, że tow. Borowski miał drobne przykrości, bo np. uznano go za Żyda? Albo np. za marionetkę jakiegoś wyżej postawionego partyjnego Żyda? (Byli wtedy inni?)

Tak właśnie działają tego typu programy - jeśli pytanie jest niewygodne dla "naszego człowieka", daje się "ofierze" odpowiedzieć cokolwiek, byle wyglądało na zbicie argumentów przeciwnika, po czym przechodzi się do następnego pytania. Większość nadużyć w środkach przekazu to nie ewidentne kłamstwa, tylko umiejętne wykorzystanie informacyjnego szumu i rozkładanie akcentów. O czym wszyscy już wiedzą, ale może warto sobie to co pewien czas zwerbalizować.