wtorek, grudnia 25, 2007

Róże, pokrzywy, apetyczne babcie... i oczywiście EUROPA

Czytam właśnie różne ętelektualne pisemka, którem sobie parę dni temu kupił w EMPiK'u... Przeważnie lewackie, bo kto inny ma forsę na wydawanie luksusowych kwartalników... Ale cóż, dowiem się chociaż, jak niski jest poziom moich wrogów, bo co knują to już wiem wystarczająco dobrze.

W kwartalniku "Kronos" esej dość znanej (i bardzo atrakcyjnej, jeśli ktoś lubi starsze panie, a ja lubię) Hanny Arendt na temat (równie znanej, choć bez porównania mniej atrakcyjnej, po za tym że od 90 lat nieżyjącej) panny Luksemburg. A właściwie na temat jej biografii napisanej przez niejakiego J.P. Nettla. (Nettle to po angielsku pokrzywa - a więc pokrzywa pisze biografię róży, mała rzecz, a mnie cieszy.) No i czytam te, faktycznie dość subtelne, ale jednak intelektualne wygibasy, aż dochodzę do takiego oto fragmentu... Ale jeszcze chwila, będzie mały w(s)tręt...

Jest to część opisu środowiska, z którego wywodziła się Rosa.... Bo przecież nie żadna "Róża", skoro ta pani w domu mówiła po niemiecku, działała przede wszystkim w Niemczech, nie była żadną Polką, ani się za nic takiego nie uważała, a tylko wychowała się na terenie czegoś co kiedyś, dawno Polską było, zaś jej ideowe inspiracje, jak wynika z tekstu boskiej Hanny, pochodziły przede wszystkim z Rosji, drugiego zaborcy Polski... no i była pryncypialnie przeciwna samej idei polskiej niepodległości. (Rozbicie na akapity i wytłuszczenia moje własne). No to proszę czytać, byle z uwagą:
[Nietsche jako jedyny zwrócił uwagę na to], że pozycje i role społeczne, jakie zajmowali albo odgrywali Żydzi w Europie, predestynowały ich do bycia "dobrymi Europejczykami" par excellence. Żydowska klasa średnia Paryża, Londynu, Berlina, Wiednia, Warszawy czy Moskwy nie była w rzeczywistości ani kosmopolityczna, ani internacjonalistyczna, choć wywodzący się z niej intelektualiści myśleli o sobie w tych kategoriach. Byli oni jednak Europejczykami, coś, czego nie da się powiedzieć o żadnej innej grupie społecznej.

I nie była to kwestia wewnętrznego przekonania, tylko obiektywny fakt. Innymi słowy, zasymilowani Żydzi sami się oszukiwali, uważając się za równie niemieckich jak Niemcy, czy równie francuskich jak Francuzi, z kolei intelektualiści żydowscy oszukiwali samych siebie, rozmyślając nad swym brakiem ojczyzny, ponieważ ich ojczyzną była tak naprawdę Europa.
Potem zaś apetyczna pani Arendt - sama, jak wynika choćby z całości cytowanego tu tekstu, lewaczka pierwszej wody (przynajmniej from where I stand) i oczywiście najbardziej wśród lewactwa cenionego pochodzenia... powiem "etnicznego", żeby się trudniej było doczepić... Że jest ono najbardziej cenione, gdyby ktokolwiek miał wątpliwości, to niech zwróci łaskawie uwagę, że potwierdza choćby rodzima prokuratura kontrując nieocenionemu Arturowi M. Nicponiowi jego postulat zalegalizowania strzelania do lewaków (czy obywatel nie ma już prawa do zgłaszania postulatów legislacyjnych, że spytam?) zarzutem, iż to "szerzenie rasizmu"... To był kolejny w(s)trętek, sorry i wracam do ad remu! Potem więc nasza egeria pisze tak, poniekąd łagodnie krytykując swą bohaterkę:
(...) żydowscy intelektualiści nigdy nie mogli w pełni pojąć znaczenia barier językowych, jak również powodów, dla których hasło "ojczyzną klasy robotniczej jest ruch socjalistyczny" właśnie w odniesieniu do klasy robotniczej było fatalnie chybione. Jest rzeczą niepokojącą, że sama Róża Luksemburg, pomimo swej przenikliwości, dyscypliny intelektualnej i zdolności unikania stereotypów, nie usłyszała w tym sloganie żadnej fałszywej nuty.
No i tutaj kończy się nasza wspólna kąpiel w lewackiej myśli. Jakie z tego refleksje? Te najważniejsze nasuwają się chyba każdemu w miarę inteligentnemu czytelnikowi same. Sapienti sat i mądrej głowie dość dwie słowie, te rzeczy. Od siebie dodam może jeszcze parę drobiażdżków...

Po pierwsze taki.... Jeśli ci "zasymilowani Żydzi sami się oszukiwali, uważając się za równie niemieckich jak Niemcy, czy równie francuskich jak Francuzi", to czy nie jest w pewnym stopniu uprawnione podejrzenie, iż z upływem lat zaczęli, ci "zasymilowani Żydzi" - a chodzi tu przecież o "zasymilowanych Żydów" bardzo konkretnego typu i w bardzo specyficzny sposób "zasymilowanych", nie zaś powiedzmy o ludzi typu Janusza Korczaka - oszukiwać już nie tyle siebie, co przede wszystkim swe tubylcze otoczenie? A już szczególnie w kraju tak mało europejskim, w tym specyficznym znaczeniu, jak Polska?

Drugą sprawą, którą chciałbym tu wspomnieć, i nią zakończyć, jest pewna wyjątkowo moim zdaniem głęboka, nawet jak na tego wielkiego myśliciela, sentencja N. G. Dávili. Otóż w jednym ze swych scholiów stwierdza on, iż (cytuję z pamięci, choć sam to kiedyś z oryginału tłumaczyłem i jest gdzieś i na tym blogu): "Kultury nie upadają przez zapożyczenia od kultur obcych, ale przez to, że zaczynają być interpretowane przez ludzi, którzy nie rozumieją ich ducha". I tym, mało dla mnie, a dla niektórych z pewnością niezwykle optymistycznym, akcentem kończę.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

1 komentarz:

  1. Kurwa, że zaklnę - nawet takie genialne teksty marnują się gdzieś w piwnicach archiwów i pies z kulawą nogą ich nie czyta!

    O komętowaniu nawet nie wspominając.

    Pozdrawiać? A niby kogo?

    OdpowiedzUsuń