Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Platforma Obywatelska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Platforma Obywatelska. Pokaż wszystkie posty

czwartek, października 01, 2009

Pytania których zapewne nie zadano

Musiałem niestety wychodzić na trening, więc nie udało mi się dotąd usłyszeć, jak bezkompromisowa i genetycznie dociekliwa brać dziennikarska grillowała premiera Tuska... Słyszałem wprawdzie przydługi początek, gdzie Tusk-Premier (po taktycznym spóźnieniu się o 10 minut) ględził o niczym, grając na czas i nieudolnie próbując w jakiś sposób zahaczyć opozycję. Czyli ma on kwalifikacje na post-polityka, tego gościowi odmówić nie sposób! (Ciekaw swoją drogą jestem ile Prozacu wpompowano tym razem w to cherlawe ciałko zakończone ryżą szczoteczką? Choć nie, raczej czapeczką. I jaką drogą oni to, cholera, robią?)

Za chwilę idę szukać co brać powiedziała Tuskowi i co on im, ale że wracając z treningu wymyśliłem sobie parę pytań, których niemal na pewno Tuskowi nie zadano... No to je tutaj opublikuję.

To znaczy Tuskowi wymyśliłem jedno, ale aż trzy wymyśliłem dla Chlebowskiego, którego konferencję widziałem. Żałosna była nad wyraz, jak i sam protagonista, tym bardziej kiedy wdepł był i nawet koledzy od korupcji - ci co jeszcze nie wpadli znaczy - się odeń odwracają. Biedaczyna!

A więc, oto pytania, których w 3/4 na pewno, a w 1/4 niemal na pewno, dociekliwa brać dziennikarska III RP wspomnianym dwóm prominentom nie zadała:

do Chlebowskiego:

1. Czy już na tym etapie sprawy możemy być pewni, że to nie było uwiedzenie przez agenta CBA?

2. Czy może pan obiecać z ręką na sercu, że nie będzie do siebie wielokrotnie strzelał z dwóch metrów z zamiarem samobójczym i skutecznie, w przerwach pisząc list samobójczy, do którego nie sposób się będzie nijak przyczepić?

3. Czy nie żałuje pan teraz, że nie skorzystał z sugestii blogera triariusa, by się zgłosić do Czechów i zaproponować im swoją osobę do roli Szwejka? Stał by za panem dzisiaj murem Daniel Olbrychski i cała zgraja innych rozbestwionych łatwym szma... Znaczy... tego, no... szmiru... chciałem powiedzieć celebry... znaczy artystów. A tak?


do Tuska:

a. W związku z koniecznością potraktowania tej sprawy w jakiś bardziej ludyczny i dostępny dla mas sposób, mam pytanie: nie ma pan premier nic przeciw nazywaniu pańskiej formacji przez media "Partią Dwurękiej Korupcji"? Niestety w tej sprawie nie chodzi bowiem, ściśle rzecz biorąc, o tzw. "jednorękich bandytów", więc ta zgrabna nazwa wydaje się być nie całkiem adekwatna. A zresztą, jak wszyscy wiemy, do miana Partii Bandytów - Jednorękich, Dwurękich i nawet Trzyrękich (jeśli nie więcej) pretenduje już SLD i ma naprawdę spore szanse.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, sierpnia 18, 2009

Nie uiścił... Nie uiścił...

Poniższą piosneczkę dedykuję min. Gradowi i całej wesołej gromadce premiera Tuska:




triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, sierpnia 10, 2009

Bonmoty sierpień 2009

Na czele Polski stoją dzisiaj tacy ludzie, że gdyby im w odpowiednio ogólnych słowach opisać Konfederację Targowicką i rozbiory, wykrzyknęliby, że to jest dokładnie to, czego Polska potrzebuje, i że oni to właśnie realizują!

W tej drugiej kwestii mieliby zresztą całkowitą rację.

* * * * *

Bóg nie istnieje, skoro pozwolił na Vaticanum Secundum.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, sierpnia 04, 2009

Jak się zabezpieczać, czyli Polityczna prezerwatywa

Jakieś półtora roku temu jeden mych nielicznych czytelników zgłosił ten blog do konkursu na polityczny blog roku. Otrzymałem od jego organizatorów maila, w którym poinformowali mnie o fakcie zgłoszenia i stwierdzali, że OK, zgłoszenie przyjęto. Parę dni potem poszedłem na stronkę tego konkursu, żeby zobaczyć, jak tam z popularnością mego intelektualnego dziecięcia. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że po moim blogu nie ma tam nawet śladu... Za to, szukając go, natrafiłem na całą masę innych blogów - inteligentniejszych, bogatszych w treść, bardziej wyważonych w sądach... No a także, nie bójmy się przyznać - bardziej po linii. Nie, nie tylko to jednak, zapomniałem bowiem o jednej istotnej sprawie - miały o wiele celniejsze i bardziej pomysłowe tytuły. Jeden taki szczególnie wrył mi się w pamięć - nazywał się "PiSuary"... Powyższą błahą anegdotką rozpoczynam ten tekst, jednak chyba warto, by i takie drobiazgi uzyskały nieco szerszy oddźwięk, bowiem jak inaczej będziemy kiedyś mogli naszym ew. wnukom wyjaśnić czym była III RP? Że spytam? Nie tylko to jednak, bowiem od tamtego przynajmniej czasu stałem się naprawdę wrażliwy na tego typu środki politycznego oddziaływania, jak właśnie nazwa owej partii (nie ukrywam, że dość miłej memu sercu) przetrawiona, potem zaś zaserwowana nam elegancko, przez jednego z młodych, zdolnych, z wielkich miast. Oczywiście najbardziej szokujące - jeśli cokolwiek w mojej banalnej w końcu opowiastce za szokujące może być uznane - jest nie to, że ten młody zdolny takiego bloga stworzył, ale że to zostało przez światłych autorytetów stanowiących jury konkursu zaakceptowane, w dodatku kiedy mój, bezkompromisowy wprawdzie, ale posługujący się jednak nieco wyższej próby humorem, blog został cichcem odrzucony. Powie ktoś, że my też nie jesteśmy bez winy. Bo i Cieniasy... Zaraz, ale porównania z PiSuarami Cieniasy jednak nie wytrzymują. W wulgarności i głupocie oczywiście. Są też liczne wariacje na temat liter PO ("niegosPOdarni POplątańcy", że rzucę zaimprowizowanym naprędce przykładem)... To akurat mało mnie cieszy, ponieważ PO to są moje własne inicjały. No a zresztą do PiSuarów to też ma się zupełnie nijak, pomijając już fakt, że Platforma to dno, przy którym Targowica zaczyna wyglądać niemal patriotycznie i niegłupio, a PiS to przyzwoita, patriotyczna partia, i aż dziw, że w tych nieszczęsnych czasach, w tym nieszczęsnym od wieków kraju, takie coś jeszcze istnieje. Po tym napisaniu tego długiego wstępu mogę sobie pogratulować, bowiem musnąłem mimo wszystko temat, który chciałem dzisiaj poruszyć. Tematem tym jest przekręcanie nazw partii (przede wszystkim) i innych politycznych organizacji czy ruchów. Pytanie zaś, na które mam zamiar odpowiedzieć, brzmi tak: jak się przed czymś takim na przyszłość zabezpieczyć?! No więc mam ci ja sugestię! Nie sądzę, by nasze państwo... Jeśli to coś jeszcze w ogóle można nazwać "państwem", a w dodatku "naszym", ale moi ew. czytelnicy chyba zrozumieją, co mam na myśli i darują mi to daleko idące formalne uproszczenie... Wiec to "nasze państwo" zapewne nie ma żadnej agentury nakierowanej na Naszego Wielkiego Brata Z Bliskiego Wschodu... Aż się boję wymienić jego imienia... Ale chodzi mi... Mimo palpitacji i zimnego potu powiem... O Izrael. Więc nie sądzę, by w ichniej blogosferze działał jakiś polski odpowiednik Eli Barbura i judził, prowokował, udzielał nauk, groził... Śmieszył, tumanił, przestraszał, tudzież uprawiał żałosną, choć jednocześnie wredną i niebezpieczną, grafomanię. Tak dobrze niestety nie ma, nie w Polsce, nie w III RP. (Tak sądzę, bo co ja tam w końcu wiem, żaden Zemke mi się przed snem nie zwierza, na podsłuchu też go nie mam.) A to zarówno z powodu niedoborów naszej strony, jak i, zapewne, słusznej obiektywnie czujności strony tamtej. Może jednak, choć głowy bym za to nie dał, nasza, szeroko pojęta, prawica i organizacje mające coś wspólnego z polską racją stanu mają do dyspozycji kogoś, kto zna język hebrajski i stosunki w Izraelu, oraz wśród innego Żydostwa. Oby tak było! Choćby dlatego, że na takim optymistycznym założeniu opiera się cała moja koncepcja... Jak więc się zabezpieczamy przed tym, by starannie przez nas obmyślana nazwa naszego nowego ruchu nie została przez młodych zdolnych europejczyków przetrawiona i wydalona w formie budzącej niechęć? Przy wydatnej, oczywiście, jak to się zawsze dotąd dzieje, pomocy mediów oraz autorytetów. No? Jak? Otóż trzeba wziąć takiego eksperta od hebrajskiego, ale naszego człowieka, i niech on nam ze słownika podaje co bardziej wzniosłe dla Żydów tego świata, a szczególnie tych wpływowych i czułych na swym punkcie, słowa. W ich języku. Dałoby się to zresztą zrobić nawet i tak, że ktoś z naszych poświęca nieco czasu na porządne nauczenie się hebrajskiego pisma i nabranie jakiej-takiej wymowy. A potem nam te wzniosłe - dla nich szczególnie - słowa czyta. No a my sobie do każdego takiego słowa dopasowujemy skrót (a ściślej anagram) w naszym języku, który by się tak jak owo (wzniosłe!) słowo wymawiał. (Wyczuwasz już, o Czytelniku, coś z mojej genialnej idei?) Potem zaś, jak nam się dany anagram i po polsku wyda apetyczny i chwytliwy, zadajemy sobie jeszcze nieco trudu i dopasowujemy do niego odpowiednie słowa. Oto przykład... Nie znam hebrajskiego, ale podobno np. "agora" to taki ichni grosz. Słowo jest dla nas akurat średnio wzniosłe (nie to, co sto złotych!), dla nich, cholera wie, może bardziej? Ale nieważne, na potrzeby naszego przykładu udajmy, że to dla nich bardzo wzniosłe, że oznacza coś w rodzaju: "Ach! Nasza dana nam przez Jahwe Ojczyzna, dla której tępiliśmy do ostatniego niemowlęcia i zwierzęcia ludy tam przed nami osiadłe, czym się od czterech tysięcy lat z dumą szczycimy, no, chyba żebyśmy akurat woleli udawać niewinne sierotki, którym się masełko w buziuchnach nie stopi..." (Co by się jeszcze długo dało rozwijać, ale dla naszych celów w tej chwili starczy.) No więc to AGORA, daje się w całkiem naturalny sposób przełożyć na skrót AGR, zgoda? No a to daje nam nieprzeliczone możliwości wprost! Np. nasz ruch mógłby się nazywać Akcja Górnolotnych Romantyków, albo powiedzmy... Anty-Gołosłowny Republikanizm. Czy cokolwiek zresztą. Niech Czytelnik, jeśli chce, spędzi pół godziny na wymyślaniu takich nazw, a zobaczy, że daje się znaleźć naprawdę wyjątkowo piękne und medialne, a co więcej dla absolutnie dowolnej orientacji politycznej und ideowej! Więc w końcu jakaś taka nazwa dla naszej partii przypadła nam do gustu na tyle, że się na nią zdecydowaliśmy. Nie jest nawet wykluczone, że całą ideologię i program naszej partii dopasujemy właśnie do nazwy, która nam wyjątkowo słodko i medialnie zabrzmiała. W końcu mamy postpolitykę, prawda? Mamy nazwę i co teraz? Czytelnik chyba zaspał, albo też zmęczył się śledzeniem mych splątanych - to tu to tam się pojawiających, to tu to tam na chwilę znikających - wątków, jeśli jeszcze go nie olśniło i nie wie co teraz. Jaki jest tytuł tego tekstu, że spytam? Jaki mamy temat rozważań na dzień dzisiejszy? No właśnie. Chodzi o to, żeby nam nazwy wrogowie i młodzi europejczycy nie przerabiali na żadną ohydę, tak? No i nie będą, skoro zaraz podniesiemy wrzask - np. przez przepłaconego rabina, na pewno istnieją tacy, na których naszą prawicę stać, nie przesadzajmy z tą "ubogą i brzydką panną"! - że ktoś przekręca i pluje na święte dla... Wiadomo kogo, słowo. A to, jak wiadomo, nielzia! Jesteśmy więc zabezpieczeni. Zresztą nawet gdyby się okazało, że na żadnego rabina Polski dzisiaj nie stać, to i tak sami Żydzi wrzask odpowiedni podniosą, nie ma obawy! Może lokalne, rezydujące na medialnym rynku III RP, Barbury nabrać się nie dadzą, ale różni tacy, mniej w wewnętrzne sprawy III RP wciągnięci, a pretekstów do podniesienia rabanu na cały świat pilnie i z utęsknieniem w dzień i w nocy wyczekujący - z pewnością okazji nie przegapią! A wiec od tej strony jesteśmy bezpieczni. Odnieśliśmy spory, jakby nie było, sukces, i aż człek chciałby jakoś dalej, za ciosem... A wiec rzucę jeszcze jedną sugestię. Tym razem już naprawdę dziką i rewolucyjną, ale może coś w tym jest sensownego, kto wie? Więc można by zrobić tak, by najbardziej wystawieni na ostrzał ze strony subtelnego dowcipu młodych wykształconych zmieniali nazwiska, i imiona najlepiej także, na takie... Bardziej politycznie słuszne. Wszyscy już chyba wiedzą, jakie one są, bo nas tego od bardzo dawna uczą, kogo nie wolno zaczepić, skrytykować... Więcej! Pamiętam, że kiedy Geremka zrobiono ministrem Spraw Zagranicznych, prasa tutaj podawała z dumą, że New York Times (bo on to chyba był, i by pasowało) z uznaniem skwitował fakt, że Żyda w Polsce kimś takim zrobiono. Ta prasa to chyba była po prostu Gazeta Wyborcza, z którą w tamtych latach z rzadka miałem pewną styczność (nie było mnie wtedy stać na porządny papier, a matka kupowała w piątek dla programu TV), ale jednak, tutaj to drukowano i dla miejscowej ludności. Powód do dumy to był, super, nie? No więc politycy zmieniają nazwiska i nikt nie śmie ich zaatakować. Przynajmniej do chwili, gdy jakieś odpowiednio autorytatywny głos autorytatywnie przemawiający w imieniu tego lepszego i słuszniejszego od wszystkich innych plemienia, wyrazi słowa rozsądku, czyli ogłosi (po dojrzałym oczywiście namyśle i z niejakim zapewne zażenowaniem), że: "Rzekomy Mordechaj Geszewcer to nie jest żaden Żyd, tylko zwykła polska, swego rodzaju, przechrzta, która się bezczelnie podszywa pod Żyda, a naprawdę nazywa się Antoni Kowalski, wiec nie ma żadnego powodu, by się z nim cackać i można, a nawet należy, sobie po nim jeździć jak po burej kobyle". Jak się zapewne i zdarzy, choć jest także i drobna szansa, że samo słuszne imię i nazwisko okaże się wystarczającą ochroną - kto wie? Nikt tego przecież dotychczas chyba nie sprawdził? No a jeśli nie zadziała, to przynajmniej - co inteligentniejsi z nas - będą mieli niezły ubaw! Będzie w każdym razie tak albo tak, obie te opcje mają swoje zalety, a żadna dodatkowa nie istnieje. To dotyczy nazwisk, bo to z nazwami partii to całkiem gwarantowane. Istna polityczna prezerwatywa! triarius --------------------------------------------------- Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, czerwca 09, 2009

Parę luźnych myśli i nawet nieco biężączki na deser

Rozumienie polityki to między innymi zdolność rozpoznania, jak w danej chwili przebiega front. Czasem to jest łatwe, czasem nie. Często w tym rozpoznaniu może nam, paradoksalnie, pomóc właśnie przeciwnik. To co on zwalcza jest jego wrogiem, a więc, często także, naszym przyjacielem, czy naszą sprawą.

Czasem i to nie jest aż tak proste, jak by się chciało. Częste są sytuacje, kiedy walczą ze sobą siły złożone z odrębnych elementów - na przykład wojsk różnych państw, różnych niezależnych dowódców itd. Może też chodzić o walkę indywidualnych ludzi, kiedy tymi "elementami" są nasi poszczególni przeciwnicy. W polityce mogą to być np. partie.

No i teraz w wojskowej taktyce i strategii, a także w praktyce walki wręcz, stosowane są w tego typu sytuacjach - chodzi o walkę przeciw koalicji - dwa rozwiązania. Jedno to atak najpierw na najsilniejszy element takiej koalicji - zakładając, że po jego unieszkodliwieniu, słabsze elementy koalicji stracą chęć do walki, albo po prostu ich siła nie będzie już wystarczająca, szczególnie, że mogą teraz mieć większe niż przedtem problemy z koordynacją swych działań.

Drugą opcją jest atak najpierw na pomniejszych członków koalicji, zniszczenie ich, albo zniechęcenie do dalszej walki, potem zaś, kiedy siły zostaną zmienione bardziej na naszą korzyść - wzięcie się za główny element koalicji w nadziei jego pokonania.

W walkach tzw. ulicznych, mając naprzeciw siebie kilku przeciwników, z reguły należy znienacka (na ile to możliwe), zaatakować przywódcę (którego w takich sytuacjach na ogół łatwo rozpoznać). Jeśli to się uda, cała grupa dość często się rozprasza, traci ochotę do walki... Przynajmniej na tyle, że uda nam się uciec. Albo też stanowi w każdym razie mniejsze zagrożenie, niż grupa zintegrowana wokół przywódcy.

W sztuce wojennej także tego typu sytuacje i tego typu rozwiązania są liczne, można sobie bez trudu je odnaleźć w opisach bitew i kampanii.

To była dygresja, długa i mam nadzieję, że komuś się do czegoś może przydać. Wracając do głównego tematu, o co mi tutaj chodzi? Chodzi mi o to, że w polityce, jeśli nasz wróg ma do czynienia z wieloma TEORETYCZNIE przeciwnikami, to z jego zachowania widać, których z nich uznaje za groźnych dla siebie, których zaś nie.

Tutaj sytuacja nie jest dokładnie taka jak na wojnie czy w ulicznej bójce, ponieważ będąca u władzy partia - powiedzmy sobie to wreszcie, że o tym sobie tutaj konkretnie najbardziej rozmawiamy - MOŻE jednocześnie atakować różnych przeciwników. Czego w praktyce w ulicznej bójce się nie da robić, a na wojnie raczej się tego unika i to się robić przeważnie też daje.

Jeśli więc taka partia atakuje tylko jednego ze swych potencjalnych przeciwników - a więc tylko jedną partię spomiędzy całej opozycji - oznacza to, że pozostałych, z takich czy innych względów, nie uznaje za groźnych czy niewygodnych dla siebie przeciwników.

Co z tego wynika w praktyce? Wynika to, że jeśli np. jakaś Platforma "Obywatelska", ze wszystkich pozornie i werbalnie opozycyjnych partii, atakuje (opluwa, szykanuje, bije na ulicy itp. itd.) tylko JEDNĄ partię, oznacza to, że to WŁAŚNIE TA partia stanowi dla niej zagrożenie, przeciwnika, politycznego wroga.

Jeśli więc my nie znosimy jakiejś "Obywatelskiej" Platformy, to kogo powinniśmy w krytycznych momentach - na przykład w wyborach - wspierać, że spytam? No to właśnie. Na drugi raz należałoby takie rzeczy lepiej przemyśleć i zrozumieć!

* * * * *

Gesty Rejtana może mają i swoje miejsce w arsenale ludzkich zachowań, ale stosowane kiedy jeszcze towarzysze prowadzą walkę na śmierć i życie. stają się obrzydliwe.

* * * * *

Polityka to nie jest "realizowanie wartości". Polityka to nie jest nawet "walka o zrealizowanie swoich wartości". Polityka to jest walka o możliwość realizowania własnych wartości! Co oznacza walkę o podmiotowość, czyli po prostu o władzę - o władzę nad samym sobą i o władzę nad innymi, na tyle, na ile jest nam to konieczne do realizacji naszych wartości.

Jeśli przegramy, albo jeśli z podjęcia tej walki w ogóle zrezygnujemy, z pewnością znajdzie się ktoś inny, kto nam swoje wartości narzuci. Staniemy się obiektem, na którym będzie swe wartości realizował, albo nawet służącym mu do tego mimowolnym narzędziem. Jak długo żyjemy wśród ludzi zawsze ktoś będzie narzucał swą wolę i swoje wartości innym.

Słowo "wartości" może mylić, może usypiać, może uspokajać... Jednak warto pamiętać, że kiedy np. Tamerlan budował piramidę ze 100 tys. czaszek wymordowanych mieszkańców Bagdadu, kiedy Pol Pot czy Stalin milionami mordowali "przedstawicieli klas skazanych przez historię" - oni także realizowali SWOJE wartości. Jeśli psychopata nas morduje - bo mu się nie podobamy, bo mu się świat nie podoba, albo dlatego, że mu się podoba zabrać nam zegarek i 20 zł... To to też jest realizowanie przez niego pewnych wartości. On po prostu ma inaczej je poukładane i jeśli mu nie przeszkodzimy, to je zrealizuje kosztem naszych. Proste?

Tak więc od polityki - w tym najszerszym i przedstawionym tutaj sensie - po prostu nie ma ucieczki! I albo godzimy się na to co z nami zrobią inni, albo też musimy walczyć, byśmy to my decydowali o losie naszym i pewnej liczby innych ludzi.

* * * * *

A teraz obiecana biężączka...

Wypowiedzi niektórych "prawicowych" blogerów, jak Rybitzky czy rw1990, uważam za pedalskie, podłe, a w dodatku - jeśli ci panowie naprawdę są prawicą, nie zaś piątką kolumną, w co zaczynam lekko wątpić - po prostu samobójczo głupie.

Lewizna i platfuseria cynicznie wykorzystała "maltretowane" przez PiS pielęgniarki; rabina, na którego ktoś krzywo śmiał spojrzeć; złodziejkę Sawicką; i niewinną-kak-lelija samobójczynię Blidę - tutaj zaś "prawica", zamiast walić we wroga w znacznie lepszej i etycznie czystszej sytuacji, zachowuje się jak platformiana agentura i ma masę "wątpliwości".

Tym bardziej - a takie sprawy nie są bez znaczenia! - że ta pani jest o niebo ładniejsza i wygląda na o niebo sympatyczniejszą od tamtych upiornych babsztyli. Nie mówiąc już, że przejrzała na oczy i, mimo nagonki na PiS godnej nazistowskiego Der Sturmera, zrobiła coś, na co spora część naszej "prawicy" pewnie by się nie zdobyła.

Naprawdę nie rozumiem, uważam to za obrzydliwe i szkodliwe dla nas jak cholera. Dla tych panów też to moim zdaniem powinno się okazać bolesne. Choć, znając naszą tolerancyjną i politycznie poprawną, otwartą na wszelkie poglądy, "prawicę", z pewnością się nie okaże.

* * * * *

Dla mnie PiS to nie wielka miłość, to nie idealna partia - to jedynie noga, moja i polskich patriotów różnych przekonań, w drzwiach realnej polityki. Ni mniej, ni więcej. Ale to jednak, mimo wszystko, bardzo dużo.

Zgoda, ta realna (mówię o realnej realnej, nie o wygłupach w nazwach niektórych sekt) polityka jest dzisiaj wyjątkowo wprost obrzydliwa - pełna kłamstw, manipulacji, lizania tyłków różnym wstrętnym ludziom, nie mówiąc już o całowaniu płowowłosych dziatek. Jednak to ona właśnie wpływa na nasze życie i wpłynie na życie naszych ew. wnuków. Na nasze piękne, szlachetne, jedynie i niepowtarzalne życie - czy tego chcemy, czy nie. Więc albo będziemy się starać, by wpływała w jak najlepszy sposób, lub przynajmniej najmniej szkodliwy, albo też godzimy się na to, co nam zaserwują.

PiS to noga w drzwiach, a ja sto razy wolę mieć w tych drzwiach nogę, niż całkiem nic. I tak się akurat zabawnie składa, że wolę także mieć w drzwiach nogę, niż głowę, serce, czy powiedzmy (excusez le mot) jaja. Jaki z tego wniosek na następne wybory?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, czerwca 08, 2009

Wcale nie wyszło aż tak źle...

W ojrowyborach Platforma dostała najwięcej głosów, ale ja bym nie rozpaczał. Fakt, że polityczna głupota, a raczej skurwienie, tego nieszczęsnego narodu przygnębia, ale tym razem daje się do sprawy podejść naukowo i wyniki wcale nie są aż tak straszne. No bo weźmy...

Wzięło udział w tej imprezie z grubsza 25% rodaków. Na różne orjoobrzydliwości głosowała w przybliżeniu połowa. Czyli w sumie z 13% całości narodu dało głos na te różne Platformy, SLD'y i ZSL'e (obecnie chodzące pod ukradzioną nazwą PSL). Wiem, takie argumenty już słyszeliście i wiecie, że prawidłowa i politycznie poprawna odpowiedź na to brzmi: "głosowali ci, którym zależy, ci co nie głosowali nie mają potem prawa narzekać!" O ile z pierwszą częścią daje się w wielu wypadkach zgodzić, to druga jest ewidentnym propagandowym kłamstwem.

Jednak nie o taki argument mi chodzi, a o całkiem inny. Otóż jest tak, i chyba każdy się z tym zgodzi, że każdy dosłownie ojroentuzjasta musiał czuć przemożną chęć zagłosowania w tych wyborach... i zagłosowania słusznie! W końcu ojroentuzjaście te wybory się podobają, bo podoba mu się Unia, podoba mu się ten tam Parlament Ojropejski... Nie ma sposobu, żeby taki ktoś w owym głosowaniu dostrzegał coś głupiego, wrednego, czy - broń Panie Boże i Hansie Potteringu! - parodię demokracji i mamienie ciemnego luda. Po prostu takiego dysonansu poznawczego żadna ludzka, czy nawet leminga, psychika nie strawi.

Całkiem inaczej było z ludźmi, którzy za Unią nie przepadają. Każdy z nich musiał czuć sporą chęć by owe wybory zignorować, by zademonstrować swój sprzeciw, albo po prostu to, że nie jest durnym, ojroentuzjastycznym, zmanipulowanym lemingiem z wielkiego miasta. Każdy z takich ludzi miał w swej duszy, mówiąc językiem fizyki, tego typu składową. Trudno sobie po prostu wyobrazić, by mogło być inaczej. U wielu argumenty za pójściem na wybory przeważyły, ale miały z czym powalczyć.

Wiem o tym, bo sam długo zamierzałem na te ojrowybory nie iść. To samo dotyczy np. Iwony Jareckiej, którą sam długo, po mojej własnej zmianie decyzji, musiałem przekonywać by poszła. O ile pamiętam, Jacek Jarecki też początkowo nie chciał iść, choć sam dość wcześnie zdanie zmienił. Tych przyjaciół pamiętam, ale pamiętam też, że wielu innych ludzi miało podobne dylematy.

Zwróćcie proszę uwagę, że owe przybliżone 13% ojroentuzjastów, którzy w dodatku dostatecznie kochają którąś z tych obrzydliwych partii, by iść i na nią zagłosować, odpowiada dokładnie tej liczbie, która, zgodnie z tym, co dwa miesiące temu podawały media, miała zamiar wziąć udział w tych wyborach. Wygląda to nieco tak, jakby szczerzy ojroentuzjaści od razu wiedzieli, że pójdą na wybory, a nie lubiący Unii musieli się przez te dwa miesiące do tego z trudem przekonywać. Oczywiście z pewnością nie jest to ścisłe, ale w grubym przybliżeniu tak właśnie pewnie było, a liczby pasują do siebie wprost przepięknie.

Cóż więc otrzymujemy z powyższego rozumowania? Że w III RP jest 13% gorliwych orjoentuzjastów jednocześnie kibicujących jednej z ojroentuzjastycznych partii na tyle, by wziąć dupę w troki i na nią zagłosować. Jasne, że i 13% ojroentuzjastów to o 13% za dużo, jednak nie żyjemy w raju, więc z taką ilością daje się jakoś pogodzić.

No a cóż mamy po naszej stronie? Jakieś tam pewnie pod 10% ludzi, którzy przezwyciężyli niechęć do Ojrounii i zagłosowali na PiS. Ci ludzie na pewno nie są ojroentuzjastami, bo w takim przypadku byliby za Platformą (a ich drobna część za jakąś inną ojroentuzjastyczną partią). I ci ludzie, mimo poczucia, że uczestniczą w żałosnej farsie zaaranżowanej przez unijnych macherów, przezwyciężyli obrzydzenie i zagłosowali jak trzeba. Czy to sukces? Well, tak bym nie powiedział, to by była przesada.

Przegrane wybory, choćby miały tylko symboliczne znaczenie, sukcesem nijak być nie mogą. To co Platforma - a raczej jej sponsorzy i mocodawcy za jej pośrednictwem i za jej parawanem - robią z naszym krajem, to koszmar i... (Tutaj proszę sobie wpisać naprawdę mocne słowa, ja nie chcę rzucać miażdżącymi oskarżeniami czy groźbami, nie mająć żadnych możliwości zadziałania w tych sprawach w realu.)

Podsumowując, sukces Platformy i innych ojroobrzydliwców, gotowych Polskę oddać w pacht brukselskim biurokratom i niemieckim imperialistom za poklepanie po plecach, wydaje mi się w sumie mało imponujący. Z naszej więc strony, automatycznie niejako, nie jest to jakaś druzgocąca porażka. Jednak cudownie nie było i tą naszą stroną w aspekcie wczorajszych ojrowyborów chciałbym się - Deo volente (i jeśli mi się będzie chciało) - zająć w ew. następnym tekście.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, stycznia 26, 2009

Bezinteresowna pomoc dla blogerów i komentatorów cierpiących na chwilową (chcieliby!) posuchę figlarnych epitetów i różnych takich śmiesznych...

... powiedzonek, którymi by ubarwili i doprawili swoje, często solidne i dobrze udokumentowane, ale niestety przyciężkie i trudne w lekturze teksty i od niechcenia rzucane uwagi (które to już szczególnie, jako od niechcenia rzucane uwagi, przyciężkie i trudne w lekturze być nie powinny).

Poniżej, zgodnie z zapowiedzią zawartą w tytule, przedstawiam kilka sugestii konceptów, dowcipasów i słowotworów na hiperaktualne polityczne tematy do wykorzystania przez blogerów i komentatorów cierpiących na chwilową posuchę błyskotliwych pomysłów w dziedzinie konceptów, dowcipasów i słowotworów.

No to jedziemy...



Blogerzy i komentatorzy wyraźnie nie nadążają za wojażami Naszego Kochanego Premiera! Wciąż mamy "Słońce Peru", choć ten wojaż jest już dość odległy w czasie. Ostatnio znowu gdzieś widziałem pradawne "Słońce Kaszub"... A gdzie "Słońce Dolomitów", że spytam? Powie ktoś (i powie bez sensu), że "Słońce Peru" to był autentyczny order, który był Tuś dostał. Dobra, ale już "Słońce Kaszub" nie był, więc nie szukać dziury w całym mi tu proszę!

A zresztą umówmy się, że gdzie by Tuś teraz nie pojechał, ja mu przyznaję stosowny order. I nie robi mi praktycznej różnicy czy to będzie "Słońce Gujany Francuskiej", czy też "Słońce Gronowa..." Nie powiem jakiego, bo za jakiś czas gronowskie lemingi otrzeźwieją i będą miały słuszną pretensję. W każdym razie od tego momentu proszę już za wojażami Premiera (Naszego Kochanego) nadążać!

* * * * *

Obejrzałem sobie przed chwilą platformianego prominenta niejakiego Chlebowskiego, i cały czas dręczyło mnie filozoficzne pytanie: czy ten gość jest bardziej ZŁOTOWŁOSY, czy też ZŁOTOUSTY? W końcu stwierdziłem, że w jego przypadku uzasadnione będzie stworzenie stosownego nowo... tfu! - chciałem powiedzieć słowotworu. Tak więc od dziś proponuję określać platformianego prominenta Chlebowskiego epitetem ZŁOTOWŁOSOUSTY. Wtedy żadna z jego wybitnych zalet nie zostanie pominięta, a powiedziane ładnie i zwięźle.

* * * * *

Ad poprzednie.

Caeterum postuluję (choć to już nie jest wyłącznie sprawa blogerów i komentatorów, bo tym się powinny zająć najwyższe organy), by w ramach budowania sojuszy pilnie zaproponować Czechom bezpłatne wypożyczenie Chlebowskiego do roli Szwejka. Na czas dowolny, nam się nie spieszy. Nie kręcą takiego filmu? Spokojna głowa, jak zobaczą Chlebowskiego zaczną kręcić!

* * * * *

Platformianego prominenta Schetyny... Na którego istnieje już absolutnie cudowne określenie "Schetyna żona cezara", tyle że już straciło swą doraźną biężączkową aktualność, a poza tym mało komu się dziś z czymś kojarzy, co jest oczywiście smutne z wielu względów... Więc tego pana pilnie się staram nie oglądać, bo jego twarz... Każdy chyba rozumie... No ale czasem jednak mi go pokażą, a ja nie zdążę wykonać stosownego uniku.

No a wtedy za każdym razem zaczyna mnie dręczyć pytanie, jakie to stworzenie żujące osę ten pan mi tak żywo przypomina? Zazwyczaj, jak każdy chyba wie, żującym osę jest buldog. Buldog to jednak pies, jak by nie było, rasowy...

Wot zagwozdka! W więc dopraszam się, by mi nie pokazywać Schetyny! To nie było do blogerów, ale blogerzy mogą sobie tutaj znaleźć zawoalowaną sugestię, gdyby jej potrzebowali. Mówię o czywiście o konceptach na temat platformianego prominenta Schetyny, nie o własnoręcznym (?) żuciu owadów. (No, chyba że ktoś chce zrobić karierę w Platformie!)

* * * * *

Coś mało ostatnio widać Julię Pi. "Pi" od "Pi razy oko sześć osiemdziesiąt za PiS'owskiego dorsza, nielegalnie, jerum jerum! korupcja korupcja!"

Być może nawet dostanie Julia Pi wkrótce... Chciałem powiedzieć... Nie, wróć! Źle chciałem powiedzieć - przecież nie... Nawet przez usta mi to nie przejdzie, że kopa. W każdym razie może pójdzie Julia w odstawkę, bo tak postanowi (ku zaskoczeniu całej pozostałej Platformy i wszystkich pozostałych lemingów) Wielki Kastrator (ktoś jeszcze pamięta?) Don Tuś.

Który jak jest słodki, to jest bardzo słodki, ale jak słodki być przestanie... Jerum jerum! Istny Kniaź Dreptak z ballady Waligórskiego - ten co to "wszedł przez okno do komnaty, zastał żonę z kochankiem", po czym wziął miecz i urządził taką rzeź, że "można by krytą żabką" (we krwi oczywiście).

No więc - szczególnie wtedy, ale można już teraz, bo coś jej nie widać i żadnego dorsza ostatnio, o ile wiem, nie złowiła - można by o niej zacząć mówić jakoś w stylu Julia Pi "Już nie" tera. Każdy może to sobie zresztą indywidualnie dopracować.

* * * * *

I to by był tym razem na tyle. Można się zapisywać na listę mailingową, a wtedy równie genialne pomysły będzie się otrzymywać co najmniej 12 godzin wcześniej od innych cierpiących na chwilowy (?) brak inwencji i posuchę dowcipasów blogerów i/lub komentatorów. 12 godzin przewagi to naprawdę niemało, można przez ten czas podbić świat albo nawet coś więcej.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, lipca 28, 2008

Paskudny figiel Morfeusza, czyli Ichtiologiczne qui pro quo

Dzisiaj bajeczka...


Premier Tusk przyszedł do pracy i, jak niemal zawsze, od razu zapadł w słodki sen. (Tutaj od razu poczułem się w obowiązku wyjaśnić, że osobiście nie mam do premiera najmniejszych pretensji o to, iż dużo śpi. Ani też o to, że sporo kopie szmaciankę, albo na odmianę przy zdobywaniu Andów kopie się z lamą,  przybrany w przezabawną czapeczkę. Premier Tusk naprawdę potrafi robić gorsze rzeczy i ja szczerze bym pragnął, by ograniczył się do tu wymienionych. Ze spaniem na czele.)

Przyszedł więc nasz premier do pracy i zapadł w sen. I od razu przyśniło mu się to, co śni mu się niemal za każdym razem. Mianowicie, że jest rybakiem, wypływa samotnie łódką na jezioro... Zarzuca sieć, by ją po niedługiej chwili wyciągnąć... A tam coś się telepie i łuskami błyska.

No i wtedy, jak zawsze w takich wypadkach, odzywa się nasz premier w te oto słowa: "Złota rybko, spełnij takie oto moje trzy życzenia!" Nawet nie bardzo patrzy co tam ma w tej sieci. Tylko tęsknie spogląda na zachód, ach! Bo i tak wie co tam ma. W końcu ten sen śni mu się niemal bez przerwy. I bardzo ten sen lubi nasz premier. No bo jak go nie lubić, skoro życzenia wszystkie, a co dzień nowe, rybka w nim spełnia?

"Złota rybko, spełnij takie oto moje trzy życzenia!" - mówi więc premier Tusk głosem władczym. A z sieci ponury głos: "Ja nie jestem żadna złota rybka! Ja jestem karp i nazywam się Iniuk!"

I od razu obudził się premier - zlany potem i wstrząśnięty! Z okrzykiem na ustach się obudził, ku zaskoczeniu i przerażeniu współpracowników.


A teraz śpij już moje dziecię. Babunia jeszcze na dobranoc pocałuje. Tylko pamiętaj - rączki grzecznie na kołderce.


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

środa, lipca 09, 2008

Pawlaka won za DON, Tuska za ODRĘ!


<---- Tutaj jest apel do kliknięcia, przeczytania i się przyłączenia. (Wraz z żoną, dziećmi, kochankami, wasalami i służbą folwarczną.)

Poniżej są zaś związane z nim obrazki, bannerki i różne takie - do wykorzystania:












triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, maja 08, 2008

Protest

Udało mi się właśnie prywatnymi kanałami dojść do tekstu, który jutro (lub może pojutrze) ma się ukazać na czołowych stronach większości ogólnopolskich dzienników i w wielu tygodnikach. Zdecydowałem się na jego natychmiastową publikację, bo uważam to za swój najświętszy dziennikarski obowiązek. Tym bardziej, że wagi tego oświadczenia nie sposób po prostu przecenić. Oto jego treść bez żadnych skrótów:


Prezydium Rady Najwyższej OSLiISoPSiBZ(GTGSKP)* upoważniło mnie do wydania następującego oświadczenia:

Uprzejmie, ale też stanowczo, informujemy, że mamy serdecznie dość coraz częściej się pojawiających w różnych szemranych mediach przypadków porównywania zwolenników pewnej partii politycznej w tym niezwykle dziwnym kraju zwanym Polską do naszego Gatunku. W związku z tym zawiadamiamy, że odtąd wszelkie tego typu działania spotkają się z naszą stanowczą i energiczną ripostą. Będziemy pozywać sprawców do sądu i puścimy ich z torbami (bo to i owo się zachomikowało, a ze Międzykontynentalnym Związkiem Papug mamy bardzo bliskie stosunki).

Jeśli zaś miejscowe sądy nie wystarczą, odwołamy się wyżej - do Trybunału w Strasburgu, albo i do Rady Najwyższej ONZ. (Jeśli zaś naprawdę będzie trzeba, to mamy własnego pana-od-śrub. I niech się nikt nie łudzi, że łapka nam zadrży, albo ogonek!)


Porównywanie naszych zdrowych instynktów, tudzież odwiecznych tradycji, mających zresztą całkiem określoną i cenną dla naszego Gatunku funkcję społeczną (tępienia każdego roku najgłupszej, najbardziej hałaśliwej i najżarłoczniejszej przy tym części młodzieży) z zachowaniami pewnych ludzi - i to akurat tych, o których od lat krążą wśród nas złośliwe dowcipy! - uwłacza naszej godności i jest po prostu podłym pomówieniem. Z tymi ludźmi nie mamy, nigdy nie mieliśmy, i nigdy mieć nie chcemy absolutnie nic wspólnego!

Tak, prawdą jest, to co donoszą niektóre media - iż czynione były ze strony kilku partyjnych młodzieżówek próby rozmów z nami o ich afiliacji przy naszym Związku, jednak próby te uznaliśmy za jaskrawe przykłady politycznej korupcji i odrzuciliśmy je ze wzgardą. Nikt nam z tego powodu nie ma prawa czynić zarzutów. Jeśli uczyni, spotkamy się w sądzie.

Jednocześnie wyjaśniamy, że po naradzie z naszymi prawnikami, nie godzimy się na nazywanie zwolenników tych partii żadnym mianem, w którym występowałyby słowa takie jak: "leming", "Lemmus" czy "Dicrostonyx". Tak więc odrzucamy propozycję, którą nam kilkukrotnie składano, byśmy się zgodzili na stosowanie wobec tych istot określenia "ojrolemingi" - na wzór, jak nam mówiono, serków "oscypków" nieuznanych przez Unię Europejską, wobec czego trzeba było dla nich znaleźć inna nazwę, zostały więc nazwane "ojroscypkami".

Nie, na to też się nie godzimy! Szlachetna nazwa naszego Gatunku nie może być łączona ze słowami takimi jak "ojro" (w jakiejkolwiek jego formie czy wariancie), czy słowami pokrewnymi, ze szczególnym uwzględnieniem słów wiążących się w jakikolwiek sposób z wspomnianą tu kilkukrotnie partią polityczną.

Z szacunkiem (ale też ze stalowym błyskiem w oku)

W imieniu Prezydium
/podpis nieczytelny/
pieczęć okrągła

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Ogólnoświatowe Stowarzyszenie Lemingów i Innych Stworzeń o Podobnie Samobójczych i Bezsensownych Zachowaniach (Gdyby Takie Gdzieś Się Kiedyś Pojawiły)


triarius

---------------------------------------------------
P.S. 1 Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

P.S. 2 Takie oto cudo znalazłem w Wikipedii na zakończenie postu o lemingach, cytuję (wytłuszczenia moje):

Fałszywa legenda bazowana na amerykańskim filmie wytwórni Disneya White Wilderness (1958) sugerowała, iż kiedy zbliżają się do oceanu bądź morza, myślą że są w stanie je przepłynąć; W praktyce jednak, jest to często dalekie od prawdy, a sugestia w filmie była jedynie wymysłem autorów, którzy sami zepchnęli gryzonie do wody.
"Często dalekie od prawdy"? A więc jednak czasem niedalekie? No i właśnie o to chodzi, że czasem tak - jakaż w tym zatem "legenda"? Z pewnością autentyczny leming z cieniackiej młodzieżówki to napisał, nikt inny by tak głupio nie potrafił.

środa, marca 12, 2008

Proste pytanie hiperaktualne

I co ludkowie, było zdrajców wieszać, prawda?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, marca 01, 2008

Cywilizacja jako schizofrenia (5)

Powie ktoś, że w gruncie rzeczy niczego nowego z pomocą teorii metabolizmu informacyjnego nie powiedzieliśmy, bo zarzuty, iż prominenci ("niech pan zamyka piwnicę, bo tu się różni prominenci kręcą", jak mówił cieć do Wojciecha Młynarskiego w pamiętnym roku '80, czy może '81) są oderwani od życia, że niewiele widzą spoza firanek swych Lancii, z okienek służbowych czy prywatnych odrzutowców, zza redakcyjnych biurek, nie jest niczym nowym, a tym mniej odkrywczym.

Tyle, że tu nie o to chodzi. Teoria doktora Kępińskiego mówi przecież, że odcięcie od informacji płynących ze świata zewnętrznego skutkuje nie tylko brakiem informacji na temat tego świata - to przecież byłoby trywialne! - ale także przesadną aktywnością funkcji organizujących umysłu. Czego skutkiem jest świat uproszczony, stylizowany, wewnętrznie logiczny... Świat schizofrenika, prawdopodobnie mający nieco przynajmniej wspólnego ze światem marzenia sennego.

W końcu we śnie także jesteśmy odcięci od informacji z zewnątrz, a umysł porządkuje sweje dane. Z całą pewnością to porządkowanie w tej ilości, jaką mamy podczas normalnego snu, jest jak najbardziej pożądane, ale fakt, że wizje i przeżycia, które przy tym mamy, mają, z tego co się na ten temat wie, więcej wspólnego z tym, co przeżywa schizofrenik, niż normalne życie na jawie normalnego człowieka.

Zapewne gdybyśmy tak pospali, "normalnym" snem, z 10 lat, to bylibyśmy schizofrenikami. Choć zapewne byłoby to odwracalne, gdybyśmy po obudzeniu odzyskali kontakt z rzeczywistością. W końcu dlaczego mielibyśmy tego nie chcieć? Tylko dlatego, że ktoś nas na długo uśpił? To nie ten przypadek, co Michnika czy innego... Wiecie kogo.

W każdym razie, nie mówię tutaj o odcięciu prominentów i lewactwa od świata, tylko o tej drugiej stronie - czyli o tym, co dzieje się w ich mózgach skutkiem tego odcięcia. I oczywiście nie chodzi tu przede wszystkim o firanki i brak zainteresowania życiem zwykłych ludzi - często przy ciągłym wymądrzaniu się na ten temat - tylko o pewne niewytłumaczalne cechy ich psychiki, które powodują działanie mechanizmów opisanych przez Kępińskiego i objawy zbliżone do schizofrenii.

W każdym razie teraz mogę już uczynić prestigitatorską sztuczkę, wyciągając z cylindra dorodnego królika. Czyli, mówiąc mniej metaforycznie, wykazać, iż Cywilizacja - z dużej litery, aby pokazać, że to w sensie używanym przez Spenglera, czyli późna i mało już żywotna faza tego, co się powszechnie określa jako "cywilizacja" (z małej litery) - ma sporo wspólnego z takim zaburzeniem metabolizmu informacyjnego, jakie wedle dyskutowanej tu teorii daje schizofrenię.

Nie byłoby to jeszcze wszystko, co chcę tutaj zrobić. Byłby to, gdybym na tym poprzestał, swego rodzaju trick, niezbyt nawet czysty. Ale i tak byłoby to już coś. W każdym razie miałbym możliwość z czystym sumieniem twierdzić, iż "udowodniłem, że Cywilizacja to schizofrenia". (Premier Tusk ze swymi obietnicami jest o lata świetlne choćby od takiej możliwości, więc i tak jestem o lata świetlne uczciwszy od dzisiejszej elity.)

Musiałbym tylko wykazać, że:

1. duża ilość wpływowych ludzi dotkniętych tego typu zaburzeniami metabolizmu informacyjnego przekłada się na analogiczne objawy w życiu społecznym;

2. takich dotkniętych a wpływowych ludzi jest obecnie więcej, niż dwieście i więcej lat temu;

3. ich ilość od około 200 lat wykazuje w miarę stałą tendencję wzrostową;

4. (to sprawa niejako dodatkowa) żadne inne czynniki nie grają znacząco większej roli w tych - hipotetycznych na razie jeszcze, bośmy tego na razie nie wykazali - postępach tej schizofrenii na skalę nie jednostek, ale całego społeczeństwa, a właściwie całej naszej cywilizacji (tutaj to słowo może być z małej litery), czyli czegoś, co by należało określić jako meta-schizofrenia.

Ad. 1 - To przypuszczenie wydaje mi się dość oczywiste. Trudno bowiem, by hipotetyczne, (bądźmy wyrozumiali i nie rzucajmy nieudowodnionych oskarżeń w hiper-naukowym tekście) społeczeństwo złożone wyłącznie schizofreników, mogło być zdrowe. I dość naturalnym wydaje mi się przypuszczenie, że miałoby objawy, które dałoby się zinterpretować jako swego rodzaju schizofrenia podniesiona do poziomu meta.

Jeśli wszyscy ludzie wpływowi w tym hipotetycznym (wciąż) społeczeństwie byliby schizofrenikami, zaś pozostali nie, niewiele by to zmieniło. A więc, punkt pierwszy uważam za załatwiony. (A kto się nie zgadza, niech da głos.)

Ad. 2 - To jest z pewnością nieco trudniej wykazać, jednak ludzie o względnie podobnych do moich przekonaniach, którzy różne, z roku na rok coraz obficiej nam serwowane "społeczeństwa otwarte", "otwartości", "równouprawnienia", "toleracje", "eurpejskie wartości", "święte-świeckie relikwie Jacka Kuronia" traktują jako przejawy, choć może nie wyłącznie - excusez le mot - świra, zgodzą się, że ilość tego typu zachowań, haseł i dogmatów zdecydowanie rośnie. A nawet zdaje się nabierać rozpędu. W końcu ludzie szturmumący plaże Normandii, czy atakujący butelkami z benzyną niemieckie czołgi, o "homofobii" i głębokich prawdach feminizmu nigdy nie słyszeli.

Nie mówiąc już o ludziach sprzed powiedzmy 300 lat, którzy by padli ze śmiechu słysząc np. o "równouprawnieniu płci" czy "ekumeniźmie". A my słyszymy o tym, prawda? Chcemy czy nie. Zaś nasze dzieci... Te się dopiero przez całe życie nasłuchają! Może ktoś takich haseł ze schizofrenią nie kojarzy. Ale po pierwsze, z pewnością taki ktoś mnie nie czyta, a jeśli, to służobowo. A po drugie, ja dla takich nie piszę. A więc to także uważam za praktycznie wykazane.

Ad. 3 - Punkt 2 właściwie wyjaśnił nam tę sprawę. Tak przynajmniej sądzę. Q.E.D.

Ad. 4 - Nie wiem wprawdzie, czy żadne inne czynniki nie grają znacznej roli, ale ja ich nie znam, nic mi się nie nasuwa. I w ogóle wątpię, by ktoś inny potrafił mi wskazać, z czego w takim razie, jeśli nie z zaburzeń metabolizmu informacyjnego "elit", miałaby wynikać - wykazana już przez nas przed chwilą - ciągła schizofrenizacja zachodniego życia społecznego. Spengler z pewnością żadnych takich przyczyn, które by rywalizowały z tym zaburzeniem metabolizmu informacyjnego o tytuł bezpośredniej przyczyny postępującego kostnienia i głupienia Cywilizacji, nie podaje. Opisuje natomiast sporo takich mechanizmów i zjawisk, które by wyjaśniały powstawanie i rozszerzanie się tych zaburzeń. A więc i świeżo przez nas odkrytej meta-schizofreniii.

No dobra, pierwszą redutę wroga zajęliśmy niemal z marszu. W końcu nikt nam chyba nie będzie wypominał tych krótkich harców po przedpolu, kiedyśmy, klnąc wroga, jak na wojaków przystało, omijali zasieki z kolczastych gałęzi i rowy przeciw konnicy. Nawet niespecjalnie się kulom kłaniając, bo wróg widać zajęty był swymi sprawami i nie bardzo strzelał. Było w tym wprawdzie coś z prestigitatorstwa, bo publiczność oczekiwała nie "Cywizacji", o której nic nie wie (bo ojropiejsy dbają, by nie wiedziała), tylko "cywilizacji"... Czyli nie spenglerycznej, z dużej litery, tylko takie zwyczajnej, z małej.

Drobne to zapewne rozczarowanie, w porównaniu z tym, które przeżyje młody, przedsiębiorczy, kiedy dojdzie do jego powoli działającego mózgu, jak został przez "Obywatelską" Platformę wykiwany, ale jednak rozczarowanie. Ale nie, tutaj nie ma obietnic bez pokrycia! Tutaj nie ma Tusków, tutaj nie ma miejsca na poczucie zawodu.

Dokonamy i tego! Już niedługo. Po po krótkim, zasłużonym odpoczynku. Po wypiciu zdobytej na wrogu wódki i nacieszeniu się dyskretną urodą i znacznie mniej dyskretnym zachowaniem jego (do niedawna) markietanek... Weźmiemy się za szturm na samą stolicę wroga. Może nie będzie to już tak jednoznacznie... politycznie, że tak powiem - w pysk i o ziemię, bo tego tutaj, jeśli ktoś uważnie czytał i ma w sobie należytą rewolucyjną czujność, było co niemiara... Ale za to... Dokonamy, z Boża pomocą, zadania, które można porównać chyba jedynie do udowodnienia twierdzenia Fermata.

c.d.n. (Deo volente)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, lutego 24, 2008

Moja wirtualna rozmowa ze światłym europejskim antykaczystą

Ze Św. Mikołaja mam nie tylko niski seksowny głos (tow. Zemke wie i mógłby wam powiedzieć, ale chyba nie powie, więc sam muszę), ale także i to, że ostatnio daję ludziom zarobić parę groszy w b. łatwy sposób. W taki sposób mianowicie, że pomagam pewnej zachodniej (europejskiej, wow!) firmie znajdować ludzi do testowania zrozumiałości tłumaczeń na polski różnych medycznych tekstów.

Przydają się do tego szczególnie ludzie nie mający 12 lat oficjalnej edukacji, co oczywiście całkiem o niczym nie przesądza, choćby z powodu cudownego zaiste poziomu obecnych "studiów wyższych", seryjnie produkujących... Wiadomo kogo. Nie jest mi jednak aż tak łatwo znaleźć tego typu ludzi, bo się jakoś wśród nich nie kręcę, a w dodatku ci ludzie musieliby mieć dostęp do sieci, konto w banku i stacjonarny telefon. (Jeśli spełniasz te warunki, to się zgłoś, może się załapiesz.)

Podzieliłem się tym moim "zmartwieniem" (gdyby to człek miał tylko takie zmartwienia!) z mą wirtualną znajomą, która, gnana współczuciem, rzuciła gdzieś tę informację do sieci. A kontaktów to ona ma, że pozazdrościć! No i za krótką chwilę odezwał się do mnie na gg jakiś "nieznajomy", mówiąc w te słowa:

nieznajomy
hej, ktos do mnie napisal i cos tam bylo o jakichs 25 dolarach, jesli sie napisze do ciebie ??

a ja na to, zgodnie zresztą z prawdą:

triarius
tak, to prawda

nieznajomy
no to ja napisze dzis kilkaset razy, ok ?? :P

Idzie sobie dalej taka rozmowa, w której ja gościowi udzielam informacji, nie warto cytować. Po czym:

nieznajomy
mam kilkaset IP, kilkaset proxy, i kilkasert osobowosci

[...]

nieznajomy
no to lezymy

nieznajomy
bo nikomu z neta nigdy nie daje swojego numeru telefonu

nieznajomy
ani adresu

nieznajomy
no to juz zrezygnujemy z dalszej (wspolpracy??)

Jednak pogadaliśmy sobie jeszcze całkiem kulturalnie, facet trochę opowiada o sobie, choć nic oczywiście przesadnie osobistego, bo przecież ostrożny. Rozmowa w miarę się klei, bo to i komputerami się zajmuje, co trochę się ze mną wiąże, i takie tam. Więc nawet go po chwili wpisałem na gg do listy kontaktów.

W międzyczasie wyszło, że facet od 20 lat mieszka w Niemczech. Czyli, turpe dictu - folksdojcz. Czego, przyznam z (nieszczerym) wstydem w oczach, cholernie nie lubię. I przeważnie dla tego typu ludzi jestem od samego początku i z założenia b. mało przyjemny. Co naprawdę nieźle mi wychodzi, bo jestem w tym dziwnie dobry. Skrzywdziłem już w życiu sporo folksdojczów... Nie tak, żebyście mogli, kochane lewaczki, składać donos... W każdym razie o tym wam akurat nie opowiem.

Ale folkdojczowych łez wylało się przezemnie sporo: a to odstawiłem od piersi daleką powinowatą, za emigrację w tamte strony, a to wyraziłem na gg takiej jednej moją opinię na temat tego, co należało z Niemcami zrobić po II wojnie światowej, a to odmówiłem na targowisku zakupu zdjęcia "Tygrysa" Michalczewskiego ze słowami "nie lubię folkdsojczów", czym zraniłem serce aż dwóch sprzedawców (którzy potem nawiasem poszli siedzieć za sprzedawanie dziecięcej pornografii).

Ponieważ jednak parę dni temu atak bezsenności w połączeniu z wypiciem butelki Château Fongraves St. Emilion Grand Cru, powodując niekontrolowany przypływ elokwencji, zrujnował mi życie uczuciowe, kto wie, czy nie na całe miesiące, tym razem postanowiłem być bardzo słodki i nieagresywny. Pokuta taka. I taki też słodki und pokorny byłem, traktując tego człowieka niemal jak brata. Istny Św. Franciszek. Skrzyżowany ze Św. Mikołajem.

Aż do chwili, gdy facet zaczął się rozpływać nad inteligencją swego psa, z czego, naturalnym tokiem rzeczy, przeszliśmy do polityki. Ale ja nadal byłem hiper-powściągliwy i na pewno nie robiłem propagandy. I teraz rozmowa wygladała tak (już bez skrótów):

nieznajomy
ale kaczory ogolnbie to....

{ tutaj zdjęcie wisielca na gałęzi }

triarius
no to se chyba nie pogadamy

nieznajomy
aaaa... PIS fan ??

triarius
a jak

triarius
to znaczy mniej zachwytu pisem, niż pogardy dla platfuserii... i unii ojropejskiej z całym tym syfem

nieznajomy
no ja to obserwuje z zagranicy i widzialem jakie te pisiory sa smieszne :) i niepowazne, to polityczne niedorostki, zupelnie nieporownywalne z politykami wielkiej brytanii, niemiec, francji, rosji, usa czy innych normalnych krajow

nieznajomy
no ale kazdy ma prawo miec swoje zdanie

triarius
ja tego tak nie widzę, sorry... a polityką zajmuję się, dzięki Bogu, od dziesięcioleci... jasne, każdy

nieznajomy
w polsce podobno moze miec........................................................................

triarius
te kraje co wymieniłeś, to nie są aż takie poważne... poza może Rosją... już od dawna nie są

nieznajomy
no ty tego tak nie widziesz bo nie porownywales nigdy jak politykuja politycy prawdziwi, dorosli, i jak politykuja te dziecfiaki kaczory

triarius
błazny, tchórze i pedały

triarius
no to pa... ja się obracam w sferach, gdzie ich cenią, a tamtymi twoimi gardzę

nieznajomy
heh, oni sa dluzej na mapie swiata niz polska, wiec chyba nie az takie blazny

triarius
acha

nieznajomy
pisowcy zrobili z polski posmiewisko jawne na calym swiecie, takiego cyrku nie bylo jeszcze nigdy w naszej 1000 letniej historii(W "NASZEJ"?! Wszystkie folksdojcze, michnicze gazowniki i inne ojropejsy zawsze z troską o "Polsce" i "naszej historii". Choć zdanie o niej nieodmiennie mają niespecjalne. Paranoja!)

nieznajomy
no ale jak wspomnialem

nieznajomy
kazdy ma prawo miec swoje zdanie

nieznajomy
no to ja sie zglosze

nieznajomy
na razie lece

nieznajomy
dobranoc

I facet sobie poszedł, a ja, trzeźwo oceniając sytuację i stwierdzając, że nie mam ochoty szarpać sobie nerwów z kimś takim, go zablokowałem.

Fakt, odkrycie, że człeka zablokowali nie jest najprzyjemniejszym - nawet jeśli przynęci się do nas jakaś nieznajoma dzierlatka, a po usłyszeniu, że mamy 4 razy więcej lat niż ona i chętnie byśmy zostali jej pradziadkiem. Albo że nie mamy jachtu i willi na Capri, nas bezlitośnie zablokuje. Ani nawet kiedy... Nieważne, każdy sam to chyba zna.

Tym razem jednak uznałem, że mogę sobie pogratulować opanowania i kultury osobistej, a zablokowanie tego człeka to absolutne minimum i absolutna konieczność.

Po chwili facet widać wrócił, bo z innego konta gg ozwał się do mnie nowy "nieznajomy", w te słowa;

nieznajomy
heh, jestes jednak tak smieszny jak twoj caly PIS :P nie dyskutujesz bo nie umiesz, po prostu jesli ktokolwiek ma odmienne zdanie niz twoj kaczynski, to NIE MA RACJI :P no i w konsekwencji blokujesz go :) jestes malym, smiesznym czlowieczkiem, jak twoj guru jareczek :)

Zignorowałem to dictum acerbum - uznając, że nie warto blokować bo skoro gość ma tysiące osobowości, to tych kont też musi mieć sporo, a ich blokowanie tylko go zachęci - i poszedłem sobie od kompa, a potem to już poszedłem spać. Na drugi dzień rano przywitała mnie następna wypowiedź naszego światłego Europejczyka:

nieznajomy
PIS to by zrobil z tego kraju polnocna koree, na szczescie juz nie musimy znosic dyktatury tego debila jareczka

(Z "TEGO KRAJU"?! Przypominam, że facet przebywa w Niemczech i to od 20 lat! Zaprawdę, jeśli to nie jest przejaw schizofrenii, to już nie wiem!)

I to na razie było wszystko, co mi ten miły pan na gg powiedział. Nie sądzę jednak, by aż tak szybko się zniechęcił, więc na pewno będę jeszcze miał sporo interesujących politycznych opinii z przeróżnych kont gg. A najzabawniejsze, że gość sprawia wrażenie, jakbym naprawdę zdeptał jego gorące i pulsujące serce...

Aż mi go nieco żal. Tak wyraźnie pragnął ludzkiego kontaktu, tak chciał mi np. poopowiadać o swoim psie! Aż tak mu na tej przecudownej emigracji - a może to już nie jest "emigracja" tylko jakaś... po prostu "Europa"? - brakuje, mimo wszystko, polskiej mowy i polskiej mentalności? Ale przecież nie chodzi mu o kaczystów, więc i tak nie dostarczę mu tej satysfakcji, choćbym pagnął.

Czasami sobie żartujemy, ale powyższe fakty są absolutnie prawdziwe. Ta konwersacja naprawdę odbyła się ostatniej nocy i niczego istotnego w niej nie zmieniłem. (Tow. Zemke mógłby to oczywiście potwierdzić, ale chyba nie zechce.)

Czy cokolwiek z tego wszystkiego wynika? Kwestia oceny, choć moim zdaniem tak. Nie jest to wprawdzie całkiem prawidłowe badanie socjologiczne, ale interesujący przykład typu i mentalności ludzi popierających Platformę "Obywatelską", nienawidzących PiS'u, potrafiących bez wewnętrzneego konfliktu żyć w Niemczech, wierzących w "Europę"...

Mógłbym to nawet jeszcze podeprzeć paroma innymi przykładami mych wirtualnych kontaktów z ludźmi, których określam adekwatnym mianem folksdojczów, a które także były brzemienne w różne interesujące refleksje.

Jeśli jednak Czytelnik uznał, że nic z powyższego nie wynika i go znudziłem, to przepraszam. Szczerze. (Cholera, czy to w ogóle był materiał na tekst na bloga?)

A w każdym razie powinienem się chyba jakoś podzielić splendorem (?) z tamtym facetem... Tylko jak? Chyba wpłacę 50 zł na fundusz Platformy "Obywatelskiej". A jeśli mają ich kilka, to na fundusz finansujący powroty Młodych, Przedsiębiorczych, Dobrze Wykształconych z emigracji. Tam wprawdzie także Słusznie Głosują, ale tutaj będą przecież mogli robić Cuda. A o to przecież chodzi!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, stycznia 24, 2008

Tusku, Tusku i po Tusku... czyli Otwieram sklepik z blogową galanterią!

A było to tak…
Już dość dawno stwierdziłem, że w tym całym blogowaniu najlepiej wychodzą mi tytuły, zaś dopisywanie pod nimi całej tej treści to męka, wychodzi tak sobie… I w ogóle to średnio bystry szympans by potrafił to zrobić nie gorzej. Szczególnie, że, jak to odkryto w wielkonakładowej prasie, rodzimy inteligent niczego poza tytułami i tak nie czyta.
Jednak problem jest, bo jak tu pisać same tytuły? Siedzi więc człowiek i coś tam smaruje, wychodzi mu ani mądrze, ani zabawnie, jeśli ktoś w ogóle to przeczyta to ten wspaniały tytuł mu z głowy zdąży wywietrzeć. I tak, zamiast być GENIALNYM AUTOREM BLOGYWYCH TYTUŁÓW (fanfary, werble, chóry starców zawodzą), wciąż jestem tylko takim sobie blogerem. I muszę nadrabiać agresywnością, pisać o różnych nieauktualnych, niemodnych i niezrozumiałych ludziach…
Po co mi to? Taki łagodny człowiek, dla którego nie ma nic przyjemniejszego niż ciepła kąpiel z pianką... Kiedyś, dawno temu – przyznaję z pokorą – z gumową kaczuszką, ale teraz już kaczuszkę zastąpiłem gumowym Tubisiem. Czyż może być coś rozkoszniejszego, kiedy zza półotwartych drzwi dobiegają czarowne nuty Chopina i takież gruchanie Naszego Ukochanego Premiera? A pianka... A kaczusz... Chciałem powiedzieć Tubiś... Ach, to jest rozkosz! To jest przecież Druga (a nawet w porywach Trzecia) Irlandia!
A tutaj, na tych blogach, człowiek cały czas się sroży, jeży, marszczy, udaje nienawidzącego Europy i profesora Sadurskiego kaczystę... Żeby na siebie jakoś zwrócić uwagę po prostu!
Poszedłem więc po rozum (co go mam, nie myślcie sobie!) do głowy i znalazłem rozwiązanie. Będę pisał same tytuły! Na sprzedaż. Dla innych. Zdolniejszych. Albo przynajmniej mniej ambitnych.
Niniejszym otwieram sklepik z blogową galanterią. Czyli przede wszystkim tytułami, ale będą i inne rzeczy. W razie popytu. Realnego, jak to się określa w ekonomii. Czyli popartego pieniądzem. Takie rzeczy mogą jeszcze być jak to: imiona bohaterów, wątki, szkice opowiadań... Ale to już potem. Na razie tytuły.
Kto sobie chce zobaczyć galerię moich dotychczasowych tytułów, to najwięcej tego jest na http://bez-owijania.blogspot.com. Żeby jednak nie było, że mam jakieś ograniczenia, to oto próbka biężączkowych (a biężączka to nie była dotychczas moja specjalność!) tytułów dla blogowych tekstów. Nie tylko blogowych zresztą – jeśli się Gazeta Wyborcza zgłosi, to też się jakoś dogadamy. Choć to będzie kosztować. Ale warto, zapewniam! (W końcu rodzimy inteligent, jak ustalono… I te rzeczy.)
Oto więc próbka tego, co jestem w stanie stworzyć – i to praktycznie na poczekaniu!

Blady Szczyt Tuska (i nabiegłe krwią oczy środowisk medycznych)


To już nie jest krach giełdowy - to po prostu Ćwiąknięcie! Do południa WIG20 -18,30%


Przedtem groźne ryki – cienkie Pi tera


W tym jednym Premier nas nie zawiedzie – rude naprawdę są fałszywe


Kopacz z Tuskiem szczytują na biało!


Mało nas, mało nas do kopania rowów… czyli Kopacz ministrem


Tusku, Tusku i po Tusku…


Czy ja powiedziałem “Irlandia”? Miało być “Gabon”

W tych tytułach dwuczęściowych, to zwracam ew. Nabywcom uwagę, że to można wykorzystać na różne sposoby. Na przykład tak, że pierwsza część jest tytułem, druga zaś staje się najbardziej efektowną, najmocniej między oczy (miłością) walącą częścią samego tekstu. Albo powiedzmy podtytułem. Czy jakoś. Możliwości wariowania (od "wariacja") na tych tytularnych motywach są po prostu niezliczone!
I ja zobowiązuję się dostarczać P.T. Klientom różne wersje tego samego tytułu: tak jak jest, rozbity na tytuł główny i podtytuł, rozbity na krótki chwytający za... cośtam tytułek plus między oczy w tekście... To jest naprawdę poważny biznes, nie jakieś tam słowicze wyborcze gruchania!
Co do cen – za prawo do wykorzystania, na wyłączność itd. – ustalenia zostaną podjęte dziś w godzinach wczesnowieczornych.
Na razie proszę o umieszczenie w widocznym miejscu linku z napisem “Sklepik z Blogową Galanterią”. Za część udziału w zyskach. Drobną, ale też te zyski będą z pewnością ogromne, bo mój sklepik zapowiada się jako jedyna zdrowa część rodzimej ekonomii w najlbiższych latach. I jedyna fajna okazja dla drapieżnych inwestorów wypadniętych z giełdy. (O mniej najbliższych latach w ogóle wolałbym się nie wypowiadać, bo mnie przygnębienie ogarnia i nawet kąpiel w piance z Tubisiem przestaje dawać radość.)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, stycznia 18, 2008

Odnowiona prokuratura i trzech rannych (niestety lekko)

O dzienniku Stefana Kisielewskiego "Gazeta Wyborcza" napisała kiedyś, w samym tytule zresztą, "nudna ważna książka". I, co nieczęsto jej się zdarza, w połowie miała rację. W tej pierwszej oczywiście, bo Kisielewski akurat na tyle był bystry, by zyskiwać na dość żałosnych zabawach w ciuciubabkę z prlowską cenzurą, no i by się nadawać na Wielkiego Guru liberałów. Czyli w sumie niewiele.

Ale ja nie o Kisielewskim. Ten rzadki przebłysk bystrości cum prowdomówności u gazety, którą pieszczotliwe nazywam sobie "Głosem Szabesgoja", nasunął mi się w związku z wczorajszą "konferencją prasową" odnowionej prokuratury. Kto tego przedziwnego spektaklu nie widział, to albo całkiem nie ma nad czym płakać, widać ma politykę w nosie... albo też, jeśli pasjonują go mechanizmy władzy, ukryte sznurki, szeptem wypowiedziane półsłówka od których walą się lub powstają imperia... Wtedy naprawdę powinien głowę posypać popiołem i szukać, szukać, szukać z tej "konferencji" videonagrania.

Powie ktoś: "po co? te same tępe mordy, te same rozbiegane oczka, które oglądamy już od paru miesięcy". Fakt, wszystko to było w nie mniejszym natężeniu, niż w każdym wystąpieniu nowej władzy. Czy w każdym razie nowych frontmenów, bo dzisiaj prawdziwa władza aż tak się na widok plebsu już się nie wystawia. To nie czasy skrofułów, królewskich sądów pod rozłożystym dębem i starych koni ciągnących za sznur dzwonu by zwrócić uwagę na swe krzywdy!

Jeśli jednak miało się dość politycznego rozumu, by plwać na tę - paskudną zaiste - skorupę i zstąpić do głębi, czekała człowieka, a w każdym razie konesera politycznych mechanizmów, przesmakowita uczta. Władza mianowicie, w osobach tych tam prokuratorów, powiedziała dziennikarzom, i społeczeństwu - zarówno pośrednio, przez tych dziennikarzy, jak i bezpośrednio za pomocą telewizorów - ni mniej ni więcej tylko to...

"Mamy was głupe ćwole w dupie! Skoro byliście tak durni, albo tak słabi, co na jedno wychodzi, że wystarczy w co drugim zdaniu powiedzieć wam 'demokracja' byście przełknęli wszystko... Konstytucje Europejskie na przykład, pod nieco zmienioną nazwą... No to wiedzcie, że teraz nawet nie będziemy specjalnie udawać... Bo udawanie wymaga mimo wszystko pewnego wysiłku i zajmuje czas... Biurokracja może WSZYSTKO, a my teraz będziemy to wykorzystywać na całego... Wiemy bowiem że nikt nas nie jest w stanie skontrolować, jak i nikt nie próbuje nawet kontrolować tych tam brukselskich dobroczyńców ludzkości...

A więc wszystko co nam nie pasuje, a jakoś psim swędem trafi w tryby naszej Wielkiej Machiny, zostanie tam utrupione, przetrzymane aż do przedawnienia... Wszystko zaś, co mamy ochotę zrobić, nabierze pędu i, per fas et nefas, zostanie doprowadzone do pozytywnego - dla nas, bo przecież nie dla was, głupie ćwole - końca...

Nikt nas też nie śmie kontrolować, czy patrzeć nam na ręce, mamy bowiem odpowiednie przepisy, które dają się tak zinterpretować, że mówienie czegokolwiek o tym, co robimy, szkodzi naszej pracy, która przecież jest ważna, odpowiedzialna... No a poza tym to my interpretujemy przepisy i mamy sankcje, gdyby komuś zechciało się robić nam wbrew... A więc żadnych pytań, żadnych pretensji, że nie mówimy kogo obecnie mamy ochotę wsadzić do pierdla, na kogo szykujemy haki (co za brzydkie słowo, fuj!).

Powiemy wam kiedy wyrok będzie już praktycznie pewny, bo dowody będziemy mieli takie, iż niezawisły sąd nie będzie po prostu mógł inaczej... Czyj jest zresztą ten niezawisły sąd, wasz, głupie moherowe bydło, czy nasz?"

I tak to sobie szło dłuższy czas, ja podałem samą esencję, bo, jak na polityków... Sorry! Prokuratorów, przystało było tam tak na oko z 95% czystej H2O.

Czy to już wszystko? Nie! Była bowiem jeszcze część artystyczna. Jak przystało na dobre bolszewickie wzory przeniesione żywcem do nowej, jeszcze bardziej przecież medialnej, epoki. I ta część artystyczna miała rolę nie mniejszą od samego expose... Mistrzostwo po prostu! Samego pronuntiamiento by się żadna latynoska junta nie powstydziła, a tutaj jeszcze część artystyczna, równie ważna...

Część artystyczna była próbką tego, co otrzymają dziennikarze, gdyby się mimo ostrzeżeń zaczęli dopytywać o to, co też Odnowiona Prokuratura robi. Było to ględzenie na trzy głosy, chyba z godzinne co najmniej, tak nudne i pozbawione treści, że nie tylko mało kto mógł przy tym wytrwać - i to chyba tylko jeśli przespał w całości poprzednie 72 godziny - ale przede wszystkim, żadna gazeta, nawet Głos Szabesgoja, nic takiego by nie mogła swoim czytelnikom (jak durnymi szabesgojami by nie byli) zaserwować.

Ale panowie odnowieni prokuratorzy serwowali to bez żenady i nawet im powieka nie drgnęła. Stacje, które to nadawały, a nadawały co najmniej dwie - WSI24 i państwowa telewizja - z rozpaczy wpuściły na wizję wiadomość o tym, że na Heathrow samolot wyjechał z pasa i było trzech lekko rannych. I ją tam bez przerwy międliły, no bo co miał biedactwa robić?

Przez czas tej obłędnej "konferencji prasowej" z pewnością w każdym rodzimym powiecie było więcej, i ciężej, nowych lekko rannych... Ale to oczywiście się nie nadawało, bo trzeba był mieć coś efektownego na wizję i dla zajęcia uwagi słuchaczy podczas upiornej prelekcji o aktualnych poczynaniach prokuratury (odnowionej).

Szkoda że tylko lekko ranni i jedynie trzej, tsunami byłoby znacznie lepsze, ale jak się nie ma co się lubi... Jak to w mediach - ciężki chleb! I pomyśleć że ten czy inny moher zazdrości red. Lisowi! Albo Wołkowi czy Wróblowi... A to przecież nasi "bracia mniejsi", jak ich nazywał Św. Franciszek. Czy to po chrześcijańsku?!

Mniejsza już o takie drobiażdżki jak to, że nowy styl pracy prokuratury - i zarazem nowy, z podniesioną przyłbicą, śladem Urbana Jerzego, plujący moherom w twarz styl informowania społeczeństwa o ważnych sprawach - został pozytywnie skontrastowany ze stylem byłego ministra Ziobry, który to durne moherowe społeczeństwo informował o wszystkim... Jakby był jakimś nawiedzonym liberałem, co to wierzy, że swobodny obieg informacji to podstawa. Ale to naprawdę tylko drobiażdżki.

No a zakończenie? Zakończenie było takie, że ta "konferencja" jakoś się tak dziwnie rozpłynęła, a raczej przeszła bezszwowo w opłakiwanie tego tam samolotu na Heathrow i tych tam trzech lekko rannych. (A może to ja zasnąłem?)

Żadnych dziennikarskich pytań w każdym razie nie było. I wcale się nie dziwię, prokuratura (odnowiona) pokazała już na co ją stać i czym grozi jakiekolwiek pytanie. Następnego godzinnego wykładu o takim natężeniu bełkotu, wodolejstwa i nudy żaden dziennikarz, o słuchaczach telewizyjnych już nie mówiąc, nie byłby już w stanie przetrzymać - nie tylko zachowując przytomność, ale po prostu życie.

I tym pozytywnym akcentem, w oczekiwaniu na dalsze cuda pełowskiego rządu... A raczej tych smętnych pacynek, którym w dupie trzymają łapki ci, co je tam trzymają... Kończę. Jeszcze tylko niech mi będzie pozwolone zakrzyknąć: Niech żyje Odnowiona Prokuratura! Niech żyje PełO! Niech żyje nowy styl medialnej europejskiej demokracji!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, grudnia 31, 2007

Ktoś pytał o różnicę między socjaldemokracją a liberalizmem?

W dzisiejszej zachodniej polityce nie ma już praktycznie znaczących różnic programu, są tylko różne stopnie rewolucyjnego radykalizmu, różne obiektywne powiązania i interesy, oraz, co może najważniejsze, różne, choć wcale nie aż tak bardzo różne, opakowania, w których sprzedaje się to wszystko ludowi.

Jaka jest jedyna znacząca różnica pomiędzy dwoma "poglądami", które dziś praktycznie zmonopolizowały całe polityczne i ideowe spektrum, czyli między socjaldemokracją i liberalizmem tout court? Obie wywodzącą się przecież z tego samego ideologicznego pnia i, choć oczywiście wzajemnie się krytykują, wyraźnie trudno to nazwać walką, społeczne skutki zaś tych działań to zawsze w sumie postępy postępu, o jakim marzyli Fourier (ten od ogonów z okiem na końcu i "antywielorybów", nie ten od przekształcenia), Trocki czy Pol Pot.

Jedyna istotna różnica jest taka oto: Socjaldemokracja otwarcie chwali się tym, co się od dziesięcioleci w zachodnim świecie dzieje, jako swoją zasługą, obiecując wkrótce jeszcze o wiele więcej tego samego; liberalizm zaś kładzie akcent na umywanie rąk, głosząc, że wszystko to, co w obecnym życiu społecznym obrzydliwe, nie jest jego winą, bo on w istocie nigdy jeszcze tak naprawdę nie rządził.

Bardzo jaskrawym przykładem tego zjawiska jest sprawa ogromnej imigracji do Europy przeróżnych egzotycznych ludzi i wywołanych przez to - z jednej strony - problemów. Wiele z których zwykły człowiek ma tendencję ignorować, w ogóle o nich nie wie, albo też nie kojarzy tego z imigracją - na przykład te niemal sto tysięcy kamer, i z każdym dniem więcej, podglądających bez przerwy mieszkańców Londynu, a mającym zapobiegać, przynajmniej oficjalnie, przede wszystkim terroryzmowi. A przecież Londyn nie jest tu jakiś wyjątkiem.

Zarówno "człowiekolubna" socjademokracja, jak i "rynkowy" liberalizm mają co najmniej równe "zasługi" w stworzeniu tego niesamowicie poważnego problemu (ze wskazaniem na liberalizm), a jednak jedni wskazują na "pozytywy" w postaci "wielokulturowości" i "wzrostu tolerancji", drudzy zaś wolą się po prostu swej roli wypierać, czasem tylko oferując jakieś własne ideologiczne mumbo-jumbo, które by miało cały problem szybko, radykalnie i bezboleśnie zlikwidować.

(Na naszym zaś rodzimym politycznym targowisku, czyż tak trudno jest znaleźć liberałów, "którzy jeszcze nie rządzili", mimo że... Każdy chyba wie, poza oczywiście oglądaczami "Szkła Kontaktowego" i innymi głosującymi na plastik, skrzyżowanie dupy z batem i wymiotne hasła durniami.)

Czyli, wracają do mej głównej tezy w tym tekście, w sumie po prostu sprawa rozłożenia propagandowych akcentów. A także wyjątkowo pokrętna wersja znanej "zabawy" w dobrego i złego policjanta... Czy raczej dobrego i złego ubeka, bo policjant to w końcu przyzwoite zajęcie.

I tym optymistycznym noworocznym akcentem... Obym dał paru osobom do myślenia, choć niestety słabo w to wierzę.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, listopada 25, 2007

Triarius the Tiger o historii, odpowiedzialności i liberałach

Jeśli historia czegokolwiek w ogóle uczy, to tego, że w realnym świecie podstawową i niezmienną zasadą jest odpowiedzialność zbiorowa.

Dlatego też np. liberałowie - zarówno w odmianie realnej (nawiedzone europejsy, socjaldemokraty i podobne im smętne a szurnięte typki), jak i w odmianie rewizjonistycznej (korwiniści, czciciele von Misesa, libertarianie i inne świry), nie mówiąc już o pospolitej odmianie złodziejskiej (na rodzimym gruncie np. "gdańscy liberałowie", Platforma "Obywatelska" i reszta tego szamba) - którzy niejako z definicji nie odróżniają zasad moralnych (nieważne - autentycznych, urojonych czy własnoręcznie wypichconych dla doraźnego użytku) od realnych faktów, nie mówiąc już o tym, ze własne chęci niemal zawsze biorą za rzeczywistość - nigdy nie tylko czegokolwiek z historii, ale nawet po prostu z realnego życia, nie zrozumieją.



Triarius the Tiger

poniedziałek, listopada 19, 2007

Nie zapominajmy o Biłgoraju!

Będzie o tym całym Biłgoraju, nie bujta się ludzie, ale będzie i o innych sprawach. Nawet przed Biłgorajem. Jeśli komuś na Biłgoraju akurat najbardziej zależy (ma tam babcię? a gdzie to w ogóle jest?), to całą resztę może sobie potraktować jako bonus.

A więc - pajechali riebiata! Wpieriod!


* * *

Kiedy tylko pomyślę o polskiej polityce zagranicznej pod władzą Platformy "Obywatelskiej", zawsze mi się przypomina pewien rysunek Andrzeja Mleczki, którym widział kilkanaście lat temu, zaraz po powrocie z wychodźctwa, kiedym jeszcze z tej transformacji i w ogóle III RP niewiele rozumiał. Na rysunku była "Szkoła Wdzięku". Nie wiem, czy dużo takich istniało w III RP w tamtych czasach, jeśli tak, to chyba większość poznikała. (Ale np. w Rosji tego rodzaju przedsiębiorczość, z tego com słyszał, cały czas kwitnie.) No więc stoi sobie na tym rysunku stadko młodych i atrakcyjnych kobietek, a prowadzący zajęcia mówi do nich z katedry: "Na raz, uśmiechamy się. Na dwa, zdejmujemy majtki."

Ten dowcip Mleczki jest dla mnie wciąż nieprawdopodobnie śmieszny, ale jego ścisły związek z obecną sytuacją mojego kraju już znacznie mniej. No, ale przecież Polska jest brzydką panną, więc... Więc co właściwie? Chyba to, że samo zdjęcie majtek sprawy może nie załatwić. Trzeba będzie jeszcze dopłacić.


* * *


Niedawno opinię publiczną poruszyła sprawa miasta Pułtuska, które, zdaniem wielu, powinno zostać awansowane na Całytusk, albo może po prostu na Tusk (fanfary, werble, chóry starców zawodzą). No nie wiem! Czy Pułtusk sobie na taki awans zasłużył? Kto tam w ogóle rządzi? Jak tam głosują? Ile procent dostało wszelkie oszołomstwo i eurosceptycy? Pułtusk, takie jest moje zdanie, musi sobie najpierw na taki awans zasłużyć. W końcu być połową Premiera to też nie w kij dmuchał, prawda? Więc nie oczekujcie cudów, mieszkańcy i kibice Pułtuska - weźcie się zamiast tego lepiej sami do roboty i zróbcie tam u siebie porządek! Wtedy się zobaczy.

No dobra, Pułtusk mamy na razie z głowy, ale ja nie o tym właściwie. Ja bowiem odkryłem inną sytuację, poniekąd podobną, a jednak całkiem inną. Odkryłem miasto, i to nie jakieś całkiem nieznane miasto, mające płodną w rozliczne wspaniałe możliwości nazwę, ale także, z drugiej patrząc strony, nazwę, która po prostu taka jak jest zostać nie może! Każdy dzień z tą nazwą oddala nas, zamiast przybliżać, od europejskich standardów, drugiej Irlandii, i wszystkiego, co nam bliskie!

No bo proszę się wsłuchać w brzmienie takiego oto słowa... Biłgoraj. Jeszcze raz? Biłgoraj. Powtarzam: BiłGoRaj. Bił - go - Raj, przecież! Jeszcze nic? Nie wierzę! Ktoś kogoś tutaj bił. Wprawdzie "go", a nie "ją", bo by było jeszcze znacznie poważniejszą sprawą ("bo zupa była zbyt słona"), ale i tak bicie - "jej" czy "go" - mamy już dawno za sobą... A przynajmniej od 21 października. I nie ma doń powrotu!

Poza biciem, co my tu jeszcze mamy? Ano mamy coś, co się może kojarzyć i z cudem, i z drugą Irlandią, i z wejściem Polski do Unii Europejskiej. Prawda? Jakie to proste, jak ktoś już pokaże. Ale samemu aż tak łatwo zauważyć to nie jest. Od tego właśnie są autorytety i dziennikarze. Zapamiętać!

No więc należy szybko sprawdzić, kto rządzi w tym całym - ostatni raz wymówię to słowo, i, jak za każdym razem, z należytym wstrętem - Biłgoraju. Czy aby koalicja PO-LiD. I jak tam traktują oszołomstwo. Jeśli wszystko jest w porządku, to ten cały... Raj, powinien już od jutra, najdalej zaś od nowego tygodnia, stać się Tuskorajem. (Czy tak trudno było na to wpaść? Teraz już nie, prawda? No to teraz do roboty i szukać nowych miejscowości do słusznego przerabiania!)

* * *

Załapali się nasi chłopcy do tych tam Mistrzostw Europy w Kopaniu Piłki. I dobrze. Ale w samych tych mistrzostwach będzie zapewne tak, jak przeważnie bywało. Czyli że nasi chłopcy dostaną "z honorem" w dupę od Niemców, z czego ludzie odpowiednio światli będą się cieszyć podwójnie - bo to i "z honorem" (a tutaj to ryzykowne słowo daje się jeszcze czasem zastosować bez zmarszczenia postępowych brwi) i jednak znamy swoje miejsce, bo Naszemu Wielkiemu Przyjacielowi jednak nie podskoczyliśmy.

Istnieje jednak ryzyko, że nasi chłopcy dostaną w dupę od jakiejś innej drużyny, nie takiej ze "starej Europy", tylko jakichś tam Czechów (jeśli ci się załapali, ale chodzi tylko o przykład), czy innych takich nie-całkiem-cywilizowanych. To by nie było idealną sprawą, w końcu mamy teraz rządy jak trzeba i lepiej, by z takim byle kim nasi chłopcy wygrywali. Prawda?

No więc, rozwiązaniem które mogłoby być może zmaksymalizować naszą szansę na to, że z kim trzeba wygrać wygramy, a z kim trzeba "z honorem", ale jednak przegrać - przegramy - byłoby przyjęcie przez naszą drużynę nowej wersji godła państwowego. Takiego mianowicie, jakie zaprojektował mój gdański rodak Lach+ kulturowy rębajło urzędujący w salonie24. Oto jakiego:



(Tam też sporo innych fajnych obrazków na czasie.) Prawda że cudo? I optymistyczne. I wesołe. I nieprzesadnie nabrzmiałe jakimś takim całkiem serio patriotyzmem, nie mówiąc już jakąś - tfu! - ksenofobią. Oczywiście dwanaście gwiazdek też by się przydało na tych koszulkach naszych chłopców gdzieś umieścić. TO by ich dopiero zmobilizowało! Ale z drugiej strony, nie zapomnieli by, że są brzydką panną. I Europejczykami - prawie-Irlandczykami. A to też przecież jeszcze ważniejsze od jakichś tam zwycięstw!

I to by było na razie na tyle.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, listopada 09, 2007

Jak stać się ofiarą linczu (dedykowane Arturowi M. Nicponiowi)

(Czyli nieco socjobiologii na użytek obecnych przegranych. Ale nie tylko ich, oj nie tylko...)

Względnie pilni czytelnicy moich tekstów i pyskowań mogą wiedzieć, że za najbardziej przełomową, w sensie polityczno-ideowym, książkę w mym życiu uważam pierwszą przeczytaną przeze mnie książkę Roberta Ardreya (był to akurat "The Territorial Imperative"). Zachęcam przy okazji do poszukania o Ardreyu na tym blogu: w linkach ze słowami kluczowymi i w linkach do "Rzeczy wiekopomnych" (wszystko w prawej rynience).

Sam Ardrey, zanim zaczął się intensywnie interesować najnowszymi wówczas odkryciami związanymi z pochodzeniem człowieka (ewolucyjnym, jak najbardziej - przykro mi przyjaciele fundamentaliści, szanuję Was, ale amicus Plato...), był ostro lewicującym amerykańskim dramaturgiem i scenarzystą (o b. znaczących sukcesach), choć z wykształcenia był antropologiem. Te kilka książek, które Ardrey na te biologiczne tematy napisał, w latach '60 i nieco później bardzo głośnych i przekładanych na wiele języków, potem zaś starannie przemilczanych, nie jest ściśle mówiąc o polityce, na pewno nie są to jakieś ideologiczne manifesty...

A jednak sam autor nie jawi się w nich już jako lewicowiec (choć rasowy liberał mógłby się tutaj kłócić, ale po pierwsze dla mnie właśnie rasowy liberał to lewica, a po drugie, liberałowie nie potrafią czytać książek o czymś, a tylko mętne manifesty właśnie, i dlatego zresztą są liberałami.) No i fakt, że ja, zoologiczny reakcjonista przecież (choć liberał też miałby z pewnością wiele mi do zarzucenia, w punktu widzenia "prawdziwej prawicowości") pod wpływem Ardreya właśnie, choć przedtem czytałem rzeczy wielkie i mądre (Tocqueville'a w oryginale, na przykład), stałem się tym, kim jestem w sensie politycznych przekonań, a tych moich przekonań z całą pewnością nikomu by się już nie dało podważyć. No a poza tym Ardrey to ponoć jedno ze źródeł amerykańskiej "Nowej Prawicy".

Dobra, to był wstęp, przydługi z pewnością, sorry! Ale to w końcu nie jest "Szkło Kontaktowe" - tu nie zawsze musi być szybko, głośno, głupio i łatwo. To, do czego zmierzałem to taka oto sprawa...

Ardrey, za pomocą masy potężnych dowodów i opierając się na znacznie większych od niego samego naukowych autorytetach (choć oczywiście ogółowi mało znanych, bo na "autorytety" się w oczach miłościwie nam panujących nie nadają, nie mając odpowiedniego stażu płatnego agenta komunizmu czy innego użytecznego idioty), dowodzi paru rzeczy, z których wynikają niesamowicie wprost istotne, a do tego w wielu przypadkach całkiem konkretne, polityczne wnioski i wskazówki.

I choćby sam Ardrey o danej sprawie wprost nie pisał, gdy obserwuję, co się dzieje w świecie, to on właśnie bardzo często nasuwa mi się na myśl. Kiedy na przykład oglądałem kroniki z węgierskiego powstania w '56, mimo naprawdę ogromnej mojej sympatii dla powstańców, i mimo oczywistej nienawiści do agentów tamtejszej stalinowskiej bezpieki, wrażenie za każdym razem było szokujące, gdy oglądałem, jak tych rannych agentów wyciągnięto ze szpitala, grożąc jego dyrektorowi spaleniem całego przybytku Eskulapa wraz z pacjentami i załogą, potem zaś powieszono ich za nogi na latarniach, napchano do ust drobnych monet, jako sprzedawczykom, potem zaś zmasakrowano na śmierć kopniakami. I to ostatnie właśnie widać dokładnie na tych, drżących wprawdzie i źle naświetlonych, ale wystarczająco wyraźnych starych filmach. (To było, nawiasem mówiąc, od razu na drugi dzień po tej demonstracji i strzelaninie, od której wszystko tam się zaczęło.)

Tak właśnie wygląda prawdziwe życie, moi państwo. Tak wygląda prawdziwa polityka - wielbiciele i fagasy Platformy Obywatelskiej i jej różnorakich mocodawców! Nawet w największej ekstazie zwycięstwa, radził bym tego do końca nie zapominać. Nie mogę przysiąc, że kiedyś będzie dobrze, ale z pewnością kiedyś jeszcze będzie gorąco, a wtedy będą się być może działy rzeczy bardzo podobne do tych, które, przy odrobinie wysiłku, można sobie pooglądać. W końcu takie rzeczy działy się nie tylko na Węgrzech, prawda? Lewactwo i inni tacy mają tych swoich męczenników co niemiara, a więc, może nie warto zbyt łatwo ulegać tej całej propagandzie, że teraz to już tylko tolerancja i prostą drogą do ziemskiego raju. Chyba, że koniecznie chce się zwiększyć własną szansę na lewicowe męczeństwo, oczywiście.

W końcu nawet sam Fukuyama wycofał się ponoć ze swych dogmatycznych twierdzeń, że "historia się już skończyła, teraz już tylko liberalizm". Radziłbym więc nieco się zastanowić, gdzie się możesz znaleźć, kiedy nagle coś pęknie i te okropne zgraje oszołomów, kiboli, faszystów, homofobów, szowinistycznych męskich świń, eurosceptyków, ksenofobów itd. itd., w jakimś, choćby całkiem rozpaczliwym zrywie wezmą się za mszczenie na swoich długoletnich oprawcach. Do których teraz i Platforma "Obywatelska" się z zapałem dołącza.

To było do lewactwa, rycerzy postępu i platfusów, a oni i tak tego raczej nie przeczytają. Ważniejsze jest więc to, co miałbym do powiedzenia do naszych. (I co ja sam wiem w dużym stopniu właśnie dzięki lekturze Roberta Ardreya.)

Otóż lincz - jak ten na owych nieszczęsnych węgierskich ubekach - jest wciąż niepokojąco obecny w całej historii naszego gatunku i naszej zbiorowej psychologii. Nie zawsze musi to być śmierć Barabasza w "Trylogii", nie zawsze powieszenie i zmasakrowanie kopniakami... może to być udawany gwałt na gimnazjalistce w wykonaniu kolegów, który tylko wyjątkowo staje się dużą sprawą ze skutkiem śmiertelnym. Może to być dręczenie klasowej ofermy, albo kompanijnej ofermy... Każdy się z tym spotkał i każdy, kto nie jest całkiem tępy albo całkiem zakłamany, wie, że takie sytuacje budzą w sercu każdego - nawet przyzwoitego - człowieka istne demony.

Nie będę się wdawał w dokładne egzegezy tej sprawy z dzieła Ardreya, ale wiąże się to bez cienia wątpliwości przede wszystkim z faktem, iż przez miliony lat polowaliśmy zbiorowo, i to nie ze sztucerem czy w jakiś inny humanitarny sposób, tylko właśnie zbiorowo dręcząc i masakrując zwierzęta. W końcu najbardziej uznawana teoria tłumacząca np. zniknięcie mamutów i wielu innych zwierząt, jak koni, w Ameryce to ta, że zostały one wytępione przez człowieka. Przez człowieka uzbrojonego w we włócznię z grotem z opalanego nad ogniskiem drewna i inne podobnie zaawansowane narzędzia.

A więc to nie mogło wyglądać inaczej, niż tak jak wyglądało: zwierzęta zaganiało się nad jakąś przepaść, a potem wrzaskiem, ogniem, każdą możliwą metodą, zrzucało się je masowo w dół. Brał w tym udział każdy - kobiety i dzieci także. Nie ma co się na to wybrzydzać, nie dało się inaczej, choć kiedy się czyta o obecnie jeszcze odbywających się w Afryce masowych polowaniach tubylców, którzy najpierw podpalają sawannę, potem zaś... (Opisywała to np. kiedyś, bardzo już dawno, Ewa Szumańska w "Tygodniku Powszechnym".) Nieważne, chodzi tu o istotę sprawy, a ta jest taka, że mamy to w genach, wraz z całą tą pierwotną naszą naturą, stworzoną przez miliony lat historii naszego gatunku (i nawet jeśli odrzuca się ewolucję jako przyczynę powstania człowieka, to trudno ją odrzucić w aspekcie przetrwania tych czy innych grup ludzkich, warto o tym pomyśleć!).

Z tej naszej natury - czego np. liberałowie nie chcą dostrzec, wmawiając nam i sobie, że człowiek to biała karta, na której można zapisać, co się zechce, byle tylko umieć - wynikają wszystkie właściwie najwznioślejsze i najpodlejsze nasze ludzkie cechy, a przede wszystkim możliwości. Nie ma co się wstydzić, że człowiek jest łowcą i drapieżnikiem, ale też warto pamiętać, że w większości sytuacji powinien być także czymś innym, w pewnym sensie przynajmniej - znacznie wyższym.

No dobra, tom sobie wykonał pracę popularnonaukową u podstaw, potem zaś oddałem się rozważaniom z dziedziny filozofii moralnej. Jaka jednak jest ta moja hiper-konkretna rada dla nas - obecnych przegranych? I co wreszcie trzeba konkretnie zrobić, aby stać się tytułową ofiarą linczu? Albo co należałoby zrobić, aby się nią nie stać?

Psychologiczną pożywką dla linczu, każdego linczu, jest kiedy jakaś grupa najpierw się kogoś piekielnie boi, potem zaś ma go całkowicie w swej mocy. Działają tu pewne dość logiczne motywy - na przykład to, że WCIĄŻ nienawidzimy (bo się baliśmy), JESZCZE bez trudu sobie potrafimy wmówić, że nasza ofiara jest groźna i zniszczenie jej wymaga heroicznej odwagi, z drugiej zaś strony ofiara jest już całkiem BEZSILNA i nic nam z jej strony nie grozi. Staje się jednak przez to automatycznie takim okrążonym przez dużą grupę jaskiniowców cielęciem mamuta, które każdy ma chęć, na oczach współplemieńców, dodatkowo zmasakrować, ukarać, że jeszcze nie jest na rożnie. Dochodzi do tego radość ze wspólnoty, z konkretnego działania, z poczucia mocy...

Proszę, zastanówcie się nad tym chwilę (albo, lepiej, znacznie dłużej). Czy tak nie jest? Czy w duszy każdy w miarę prawdziwy mężczyzna nie czuje, co jest głównym motorem zbiorowego gwałtu? Przecież nie seks jako taki! A tak nawiasem mówiąc, Ardrey z ironią zauważa, że w całym dziele Freuda nie ma słowa "broń". To się nazywa znajomość ludzkiej natury!)

Tak to wygląda, przykro mi liberałowie, przykro mi monarchiści wskrzeszający nam monarchę z Bożej łaski... I nie gwałci to wcale zasad katolickiej wiary, raczej przeciwnie! Bo, po pierwsze - jest to prawda, co każdy uczciwy człowiek potwierdzi, nawet choćby był święty. Po drugie zaś, katolicyzm nigdy nie twierdził, że człowiek to jakaś anielska istota, prawda?

A więc, wszyscy drodzy przegrani - nie wzbudzajcie w naszych wrogach (i przeciwnikach) poczucia wszechmocy, z której bierze się żądza linczu! Nie stawajcie się za wszelką cenę niewinnymi, bezbronnymi istotkami, które muchy nawet nie skrzywdzą. (Chyba, że ktoś chce być ofiarą linczu, ale mógłby to chociaż robić prywatnie.) Nigdy nie byliśmy takimi zbrodniarzami, jak nas przedstawiano, i nadal nie jesteśmy. Ale też nie jesteśmy tak bezbronni, tak obcy wszelakiej myśli o rewanżu, o zemście, o zwycięstwie odniesionym - jeśli potrzeba - nawet dość brutalnymi i cynicznymi metodami. I nigdzie nie jest powiedziane, że nie będziemy jeszcze mieli do tego okazji. Być może należy sobie życzyć, byśmy nie mieli, ale to już niestety zależy przede wszystkim od naszych wrogów.

A tak przy okazji, czy nie warto by się było zastanowić, czy ubecja i wszyscy ci prlowscy donosiciele, którzy tak nas nienawidzą, żeśmy na chwilę przeszkodzili im swobodnie konsumować tego, co w te wzniosłe sposoby zdobyli, żeśmy zasiali w ich szmatławych serduszkach cień zwątpienia w zwycięstwo zła i podłości - czy byliby równie hardzi, równie pełni nienawiści, gdybyśmy, po powieszeniu kilku czy kilkuset prominentnych komunistycznych zdrajców i zbrodniarzy, reszcie z nich łaskawie pozwolili dalej żyć, części po wyjściu z więzienia, wykonując uczciwe, nisko płatne, nisko kwalifikowane fizyczne zawody?

Czy i wtedy bylibyśmy dla nich taką zgrają opętanych amokiem zbrodniarzy i zbuntowanych głupców? Serdecznie wątpię!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, listopada 08, 2007

Babcia kombatantka i sposób na natrętów

Dzisiaj będą dwa w cenie jednego. Promocja taka. Nie dziękujcie, przecież zadowolenie klienta jest naszą największą nagrodą!

Oto pierwszy...

Wszystkie te przezabawne suspensy i qui-pro-quy wokół kombatanckiej przeszłości Lecha Wałęsy nasuwają mi na myśl pewien dowcip z mrocznej epoki PRLu. Ten o... Ale nie, może co młodsi go nie znają, niech się dowiedzą, jak zabawiał się w tamtych czasach prosty lud. (No bo jak zabawiała się elita to już chyba wszyscy wiedzą - donoszeniem na krewnych i przyjaciół w ramach robienia kariery i zapracowywania sobie na status moralnego autoryteta.)

Przychodzi starsza kobiecina do ZBoWiD i domaga się renty kombatanckiej.

- "A coście babciu takiego bohaterskiego robili?", pada dość naturalne pytanie.

- "Nosiłam w dwojaczkach jedzenie do lasu, dla partyzantów", odpowiada babcia.

- "No a co ci partyzanci?"

- "Zawsze bardzo grzecznie mówili 'Danke schön!'"

- "Ależ babciu - to byli Niemcy!"

Na to babcia niezrażona: "Byli, ale z NRD!"

Koniec dowcipu.

Oczywiście babcię usprawiedliwia poniekąd fakt, że była analfabetką i to, jak można się domyślić, po prostu umysłowo cofniętą. Ale zaraz! Co ja właściwie chciałem powiedzieć? Gdzie tutaj ma być jakaś różnica?!

Przysięgam, kiedy sobie to pomyślałem, brzmiało to sensownie. Kiedy jednak napisałem... Sami państwo widzicie. Ki diabeł?


* * * * *

Oto zaś drugi...

Wymyśliłem wczoraj niezły sposób na różnych natrętów - ankieterów, sprzedawców obnośnych, dziennikarzy... Całą tę, sami państwo wiecie... Wesołą gromadkę, która nam tak gorliwie umila życie w realnym liberaliźmie. Wielu ludzi boi się spuścić takiego ze schodów, że mogą być jakieś konsekwencje, niektórzy nie mają serca, by im powiedzieć "spadaj dziadu na drzewo", czy coś w tym stylu. Teraz istnieje już rozwiązanie! Podaję szczegółowy i starannie skomentowany algorytm.

Podchodzi do nas powiedzmy ankieterka, pytając co sądzimy o... Nieważne zresztą. A my do niej od razu: "Głosowała pani w ostatnich wyborach na Platformę Obywatelską?" (Łagodniejszy, mniej gambitowy niejako, wariant to spytać: "A na kogo pani głosowała w ostatnich wyborach?")

Ankieterka niemal na pewno powie, że tak. Merdając przy tym przymilnie acz obłudnie ogonkiem. No a my wtedy, z czystym sumieniem, że nie gwałcimy wpojonych nam przez mamę zasad bon tonu, i z diabelską satysfakcją w naszym małym wrednym serduszku: "No to spadaj durny platfusie na drzewo!". Alternatywnie, wariant salonowy może brzmieć nieco inaczej, w stylu: "No to dziękuję szanownej pani, ale nie mamy o czym rozmawiać". Do tego oczywiście stosowna, pełna pogardy i obrzydzenia mina. W każdym wariancie zresztą. Ale z tym nie będziemy przecież mieli trudności.

Jeśli natręt, w tym przypadku ankieterka, odmówi odpowiedzi, wtedy my także odmówimy jej naszej odpowiedzi. Nic chyba nie może być bardziej logiczne i bardziej sprawiedliwe, prawda?

No a gdyby, wbrew elementarnym zasadom rachunku prawdopodobieństwa, natręt oświadczył, że głosował na PiS? Co wtedy?

Wtedy moim zdaniem należałoby tego do niedawna natręta potraktować przyjaźnie. W każdym razie jak na ten typ ludzi. Bo przecież istnieje tylko kilka możliwości:

a) natręt (choć teraz już przecież nie natręt) mówił prawdę, a więc powinniśmy go kochać jak brata;

b) natręt łgał, ale wykazał się wyczuciem sytuacji i refleksem, a przy tym ocenił nas tak, jak byśmy ocenieni być chcieli, skoro akurat taką wersją nas poczęstował... nie jest więc idiotą czy innym wykształciuchem oglądającym "Szkło Kontaktowe" i "Big Brother", z czego z kolei wynika, że głosował raczej nie na Platfuserię, tylko na przykład na Samoobronę, czyli lepiej.

W porządku, co jednak będzie, spyta ktoś, jeśli natręt powie, że na wybory nie poszedł? Wtedy mamy większą, niż w innych przypadkach, swobodę wyboru. Ja bym jednak ocenił tę odpowiedź całkiem pozytywnie, ponieważ natręt mógł:

a1) powiedzieć prawdę, co oznacza, że nie uległ propagandzie merdiów, by "iść zmieniać Polskę" i tak dalej, a w każdym razie nie głosował na Platfusów;

a2) łgał, ale... patrz b) - wszystko bowiem jest dokładnie tak samo.

I to by było na dzisiaj tyle praktycznych porad. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdybyście opowiadali o Waszych własnych sukcesach w stosowaniu polecanych tu przeze mnie metod.


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.