niedziela, czerwca 08, 2008

Benhakker przekupiony, czy też udzieliła mu się nasza...

... narodowa cecha - głupota?

(Napisałem to już parę minut temu na BMPL, ale wkleję i tutaj, bo to wiekopomne, a piszę to w przerwie, więc na bieżąco, nie znając teoretycznie wyniku. Choć obawiam się, że go w sumie znam. Dobre chociaż, że to nie pomoże Tuskowi i jego wesołej gromadce.)

Skoro ostatnio zmieniono przepis o spalonym i teraz dopuszczalne jest, by na spalonym stało sobie masę zawodników, więc można podać czy wprowadzić piłę w pole karne, a tam już cała zgraja kolegów czeka...

Co potworne utrudnia najpopularniejszy dotychczas sposób obrony - przez łapanie na pułapki ofsajdowe... Jeśli tylko ma się w ataku paru ludzi, którzy starają się ten nowy przepis wykorzystać, czyli pchają się poza przeciwników, "na spalony" (ten poprzedni)... No to jakim pieprzonym durniem trzeba być, by grać JEDNYM NAPASTNIKIEM??!
Szkopy wykorzystują ten nowy przepis, którego zapewne nikt do końca jeszcze sobie nie przyswoił, i mają bramkę, a powinni mieć dwie.

Nasze chłopce chwilami grają zupełnie przyzwoicie, ale jedynie w ofensywie, gdzie z kolei jest ich tam zbyt mało, by naprawdę mieć dużą szansę na zdobycie bramki.

Pośladki mi drżą na myśl, co będzie pod koniec, gdy nasze chłopce będą już zdechnięte, a Niemce jak zawsze wykażą kondycję i dyscyplinę.

W sumie mogło by być gorzej, ale gdyby pieprzony sztab trenerski trochę myślał, to mogliśmy mieć nadal bezbramkowy remis.

Benhakker zdrajca! Albo też już całkiem nasz rodak. Czyli bezmyślny kretyn. Co lepsze? ;-)

Nie, tak na serio, to o nic zdrożnego Benhakkera nie podejrzewam i za idiotę go nie uważam. Ale dziwi mnie, że takiego czegoś jak b. istotna zmiana przepisów nie próbuje się racjonalnie wykorzystać. Niemce wykorzystały, prawda?

A myślenie jednak JEST potrzebne. Zwracam na to uwagę wszystkim, którzy go organicznie nie znoszą.

I żeby chociaż to nie folksdojcze nam strzelały... :-(

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Dobra śmierć - część 1

Wróciłem ci ja wczoraj z pragułki, zrobiłem sobie coś w rodzaju skromnej kolacyjki i od niechcenia włączyłem zyzol. A tam mecz Portugalia - Turcja. Oglądając, bez większego wprawdzie podniecenia, koronkowe zaiste akcje Portugalczyków... (Co kto lubi zresztą, dla mnie taka piłka jest nieco damska.) Więc patrząc sobie na te koronki od niechcenia, pozwoliłem myślom błądzić.

Przypomniałem sobie, że jeszcze niedawno reprezentacja Portugalii miała w składzie takiego czarnego, tlenionego obrońcę o nazwisku Boa Morte. Boa Morte to po portugalsku "Dobra Śmierć". Ciekaw byłem, czy on jeszcze jest w składzie tej drużyny. W końcu obrońca o tym nazwisku musi być wyjątkowo cenny dla każdej ekipy - groźny, a jednak z nutką optymizmu. Taka kadź dziegciu z kropelką miodu, mniam! Ale facet albo bardzo nie w formie, albo też znajomość języka Camoësa wśród uczestników Mistrzostw Europy zbyt niewielka, by było warto się z tą kadzią wysilać.

Portugalczycy tkali te swoje koronki, a nawet strzelali bramki, ja zaś pogrążyłem się w jeszcze głębszych filozoficznych rozważaniach. Najpierw jeszcze prawie nic, bom się oddał refleksjom nad tym, że w naszych infantylnych czasach - gdy to śmierć zajęła, jako tabu, miejsce seksu - nikt już oraz w bardziej od Portugalii protestanckim-liberalnym-zinfantylniałym-zamerykanizowanym kraju, takie nazwisko chyba by nikomu do głowy nie przyszło, zaś jego właściciel zrobiłby wszystko, by się nazywać inaczej. (Powiedzmy "Michnik", "Geremek" albo inny "Kwaśniewski".)

W końcu zaś, plwając na skorupę postoświeceniowo-leberalnego infantylizmu, zstąpiłem do głębi... Samo pojęcie "dobrej śmierci" - tak niedzisiejsze, tak niezwykłe, tak intrygujące. W kościele katolickim, przynajmniej tym... Jak to określić? Przedsoborowym i przed-infantylnym, powiem po prostu, żeby mnie nie kusiło powiedzenie czegoś więcej. Więc tam, z tego co kojarzę, były modlitwy o dobrą śmierć, byli święci którzy ją człowiekowi zsyłali. Bardzo niedzisiejsze, bardzo przedsoborowe, bardzo katolickie... Ale jednak można zrozumieć. W końcu dla katolika dobra śmierć, to śmierć bez grzechu. Czyli swego rodzaju katapulta do wieczystej szczęśliwości.

Jednak dobrą śmiercią intensywnie zajmowali się także i starożytni Grecy. "Intensywnie" to naprawdę b. oględnie powiedziane. Bardziej precyzyjne byłoby stwierdzenie, że mieli jej obsesję. "Żadnego człowieka nie można nazwać szczęśliwym zanim umrze", to jedna ze znanych greckich sentencji. (Przypisywana chyba Solonowi.) A ile jest historii o ludziach przez całe życie szczęśliwych, których śmierć była jednak całkiem inna, co przekreślało - w opinii Greków - wartość całego życia!

Na przykład król Krezus. I wszystkie te historie o ludziach, którzy życie mieli całkiem w porządku, ale za szczęśliwych możemy ich uznać - wedle greckich mędrców i autorytetów (bez obrazy, to słowo samo w sobie NIE jest obraźliwe!) - dopiero dzięki pięknej, wzniosłej i względnie bezbolesnej śmierci.

Jak się tak na spokojnie zastanowić, to jednak nie jest to chyba postawa całkiem racjonalna. W końcu ile się umiera? To znaczy ile się czuje, że się umiera? - o to w końcu tutaj chodzi. Jak długo człek umiera i jest przytomny, bo potem możemy to już, z punktu widzenia psychiki, uznać za stan śmierci. Więc w tym sensie umiera się, nie żebym był jakimś fachowcem, ale chyba te informacje są dostępne i w miarę prawdziwe, od ułamka sekundy (czy po prostu zera sekund), kiedy człowiekowi na pokładzie flagowej fregaty spadnie na głowę bombramreja, po parę lat w przypadku raka.

Jednak w tym drugim przypadku to nie jest, ściśle biorąc, cały czas umieranie, tylko raczej po prostu długa i przykra choroba prowadząca do śmierci. Samo umieranie, w ścisłym sensie, to może być góra kilka dni. Kilka dni, najwyżej, w stosunku do kilkudziesięciu lat. Czemu więc ludzie przywiązują zwykle do tego stosunkowo krótkiego czasu aż tak ogromną wagę? Czemu tak wielu - nie mówię tu teraz o starożytnych - uważa, że to co czujemy w ostatnich sekundach życia, jak widzimy siebie i swoje życie, decyduje o absolutnie WSZYSTKIM w tym życiu? O całej jego wartości? I wcale przy tym nie powołują się ci ludzie na jakieś religijne dogmaty. Problem odpuszczenia grzechów, spowiedzi, komunii czy ostatniego namaszczenia, całkiem na ogół tutaj nie występuje.

Wygląda, że śmierć i pośrednio chwile do niej prowadzące są w jakiś sposób istotne SAME Z SIEBIE. Że śmierć - własna przede wszystkim, choć oczywiście nie tylko - to ogromny problem każdego w miarę normalnie myślącego i czującego człowieka. Jest to jednak także problem, na który nie ma żadnej ściśle naukowej odpowiedzi. Nie ma i nie będzie, choć faktycznie istnieją ludzie, którzy próbują nas przekonywać, iż "nauka" takie odpowiedzi daje. Z reguły są to odpowiedzi w typie: "nie ma się co przejmować - przecież kiedy my jesteśmy, śmierci nie ma, kiedy zaś jest śmierć, to nas nie ma, więc o co chodzi?" Czyli znany od tysiącleci epikurejski sofizmat.

Nic nowego pod słońcem. W starożytności i epikurejczycy, i stoicy i cynicy mieli dokładnie to samo nastawienie i ten sam argument. Tacy ludzie, wracam teraz do naszych dzisiejszych epikurejczyków często zapisują swoje zwłoki nauce. Jakby chcieli komuś udowodnić już nie tylko swą niewiarę w życie pozagrobowe (co akurat nieźle rozumiem), ale także iż naprawdę jesteśmy tylko ożywionym ścierwem. Ożywionym czymś całkiem niereligijnym i niemetafizycznym, co nie ma już cienia wartości, kiedy tylko przestaje tym naszym ścierwem poruszać. Człowiek chciałby wiedzieć, co to takiego, ale ogrom zadania go przerasta... Przecież to nie może być nic takiego, jak Świecka Świętość (np. Jacka Kuronia) czy Święta Świeckość - te SĄ wieczne i niezniszczalne, prawda?

c.d.n. (Deo, publico et triario volente)


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, czerwca 07, 2008

Blogowa prawda nas wyzwoli?

Dobrze jest znać swego przeciwnika! Powiedzmy, że jest nas dziesięciu, dysponujemy czterema końmi, rusznicą p.panc, oraz paroma halabardami... I mamy zamiar podbić imperium X. Wiemy, że ludność trzymająca imperium X. za mordę wierzy religijnie, że pewnego dnia z północnego wschodu nadejdą zezowaci bogowie, którzy obejmą władzę, by nastał złoty wiek.

Czyż nie opłacałoby się nam zaatakować imperium X. akurat z północnego wschodu? Nawet gdyby to oznaczało przedzieranie się przez niedostępne chaszcze, komary, mrówki, anakondy, ludożerców i kibiców piłkarskich? Czyż, gdy dane nam już będzie spotkać się z kimś należącym do elity rządzącej imperium X. - na przykład poselstwem od ich króla, albo strażą graniczną - nie powinniśmy wszyscy zadać sobie ten drobny, ale jakże potrzebny tu, wysiłek i robić zeza?

Powiedzmy, że bitny i dumny lud Y., zdominowany przez imperium X. i nienawidzący swych ciemiężców, wierzy równie głęboko jak tamci w swoje, na przykład w to, że kiedyś pojawi się jedenastu bogów, którzy poprowadzą go do zwycięstwa nad imperium X. Nas jest zaś dziesięciu, czyli prawie, ale jednak nie całkiem... Czyż nie warto nam zadać sobie trud i ubrać w najlepsze szaty wyprodukowanego specjalnie słomianego chochoła? Albo powiedzmy konia? Mimo wszelkich analogii z Neronem?

Te przykłady, co może kogoś zdziwić, są wyimaginowane. Jednak jest cała masa podobnych przykładów uczących, iż warto znać mowę i obyczaje wroga. Weźmy chociaż bitwę pod Legnicą. Gdyby nie ta zgraja renegatów, sprytnie podpuszczona przez Tatarów, by pałętając się wśród naszych rycerzy wołać "bieżajcie, bieżajcie!"... Jak by się potoczyła nasza historia? Nikt nie wie, ale w każdym razie Tatarom byłoby na pewno mniej łatwo.

Wracamy teraz do naszych własnych czasów. (Nie żeby one mi się aż tak podobały, ale jednak w nich, cholera, żyjemy.) I zajmiemy się znajomością wroga przez polską prawicę. Lub, ściśle mówiąc, całkowitym brakiem elementarnego zrozumienia motywów i psychiki tego wroga. Gorzej - wmawianiem sobie na te tematy najbardziej niestworzonych i nieprawdziwych rzeczy!

Polski współczesny prawicowiec gorąco wierzy, iż lewakowi, ojropejskiemu internacjonaliście, pętakowi mającemu w dupie Polskę i pragnącemu jedynie zarobić i poszaleć po klubach, wystarczy wytłumaczyć, że patriotyzm, tradycyjne wartości, idealizm, bezinteresowność - to są wszystko piękne rzeczy. Po prostu trzeba o tym gadać dość długo i dość głośno, niektórzy sądzą jeszcze że z fajnymi stylistycznymi fioriturami. I wtedy ten lewak (ten ojropejs, ten pętak itd.) to zrozumie. A jak zrozumie, to się od razu zmieni. I zostanie patriotą o rozsądnie konserwatywnych przekonaniach, które będzie uczciwie kultywował. I nawet jeszcze zacznie działać w Kółku Różańcowym.

Otóż nie, moi państwo! Jeśli ja cokolwiek wiem o życiu i ludzkich motywach, a sądzę że wiem niemało, to to po prostu tak nie działa. Fakt, rozumienie cnoty (nie mówię o słodkiej błonce między nóżkami, tylko o rzymskiej virtus - tej od Virtuti Militari) jako wiedzy, jest typowe dla takich okresów w historii, jak nasz. Czyli okresów, mówiąc wzgl. optymistycznie - późnych, gdy zdolność racjonalnego myślenia została ogromnie udoskonalona i stała się powszechna, ale także przytłacza już wszystko poza sobą. Zaś mówiąc mniej optymistycznie - w czasach schyłku, bo nie mam cienia wątpliwości, że w takich czasach żyjemy.

Nieistotne, że niektóre rzeczy są jeszcze na poziomie (jak telewizyjny kanał Mezzo), albo nawet się rozwijają (np. różowe golarki do części intymnych) - cała nasza zachodnia cywilizacja (której Polska jest peryferią) jedzie już na wstecznym biegu. Co nie znaczy że od razu musi się zawalić, choć wielu się o to stara. Np. w Brukseli. I nie da się chyba zrozumieć tego co głoszę i do czego nawołuję, jeśli się całkiem odrzuci ten pogląd o schyłkowości naszych czasów. Jeśli się W TYM mylę, mylę się też w całej masie innych rzeczy!

Co do tego widzenia cnoty - a w istocie to wszystkiego co tylko da się w ogóle w ten sposób pojąć, choćby to wymagało niesamowitych myślowych akrobacji - jako pewnej wiedzy... U nas to trwa od Oświecenia, tak jak w antyku trwało od sofistów i Sokratesa. (Spengler o tym oczywiście b. interesująco i przekonująco mówi, ale kogo to może zainteresować, prawda?)

Było tu trochę filozofowania i abstrakcji, było nawet nieco fantazji - mówię o imperium X. Ale ta sprawa ma całkiem konkretne zastosowanie. Otóż polska prawica naprawdę uważa, iż wszystkim tym schyłkowym, antymetafizycznym, mającym wszystko poza konsumpcją i zabawą w... excusez le mot - dupie, wystarczy WYTŁUMACZYĆ. Potęga mediów i te rzeczy. Skoro lewackie i postkomunistyczne media robią nam tyle krzywdy (Polsce, wartościom, prawicy, katolicyzmowi itd.), to NASZE media (na początek choćby blogi) zrobią tyle samo krzywdy im. Ergo zrobią dobrze nam i naszym wartościom! Hurra i alleluja!

Tylko że to tak nie działa. Tamci ludzie kierują się wprawdzie dość różnymi motywami - bo fakt, że nie każdy kto się z nami nie zgadza to bezmyślny hunwejbin, choć te subtelniejsze przypadki lewactwa i ojropejskiego totalitaryzmu wcale na ogół nie są lepsze. Weźmy z jednej strony Michnika, a z drugiej np. ojroprofesora Sadurskiego. Kierują się różnymi motywami, ale to całkiem nie są nasze motywy! W tym rzecz. Dla nich jesteśmy zgrają głupich, niezaradnych gadających pierdoły fanatyków. Z naszą Polską, z naszym katolicyzmem, z naszymi wartościami.

Oni wiedzą, gdzie jest chleb posmarowany, i dla nich TO jest argument. Ja się z tym oczywiście nie zgadzam, nie zgadzam się, że to o wszystkim przesądza, nie mogę jednak twierdzić, że kwestia tego, czy się odnosi w realnie istniejącym świecie sukces czy też porażkę... Albo chociaż gada i szlocha bez żadnych dla siebie czy swojej sprawy korzyści - potrafię uznać za kwestię bez znaczenia.

Jasne, należy czcić swoich poległych bohaterów, ale oni nie dlatego zasługują na cześć, że są polegli, tylko dlatego że byli bohaterami. Mógłbym to precyzyjniej, ale chyba każdy rozumie. Motto mojego bloga, to cytat z (podobno) gen. Pattona: "Nie chodzi o to, by zginąć za ojczyznę. Chodzi o to, by to tamten skurwysyn zginął za swoją ojczyznę". I o to właśnie naprawdę chodzi! O sukces - nie o pozowanie od razu do nagrobkowego zdjęcia na porcelanie.

Zrozumcie wreszcie ludzie, że dla większości będziemy zawsze głupcami - niezaradnymi (bo nie potrafią sobie załatwić grantu z Brukseli), fanatycznymi, wierzącymi w różne "nienaukowe" sprawy. Ja potrafię z tym żyć, wy też powinniście spróbować. Zamiast, jak dotychczas, wierzyć w "przekonywanie", w "potęgę wolnych mediów" i podobne dyrdymały. Zgoda, warto niektórych poprzekonywać, bo do tej zgrai dołączyło się z niewiedzy nieco sensownych potencjalnie ludzi. Zgoda, warto mieć wolne media, choćby po to, by nie zatruwać samych siebie mediami niewolnymi, a jeszcze, w miarę możności, innych od tego uchronić.

Ale na przekonywaniu nie da się naprawdę nic wielkiego dzisiaj zbudować! Nie mówiąc już o budowaniu czegokolwiek na programowym samooszukiwaniu. Bo czymże innym jest wmawianie sobie, że zwycięstwo będzie łatwe i wymaga tylko nieco głośniejszego i obfitszego gadania? Gadania, w dodatku, całkiem tych samych, po raz stutysięczny, rzeczy? Które już od dawna spływają po ogromnej części swych adresatów jak przysłowiowa woda po gęsi (nie powiem "kaczce", wiadomo dlaczego).

Myśleniem się wszystkiego nie załatwi, konieczne jest jeszcze działanie. Ale myślenie naprawdę jest niezbędne do skutecznego działania. I nie mówię mędrkowanie w oświeceniowo-mózgowym stylu, którego tak wiele niestety również na prawicy, tylko o sensownym planowaniu swych działań. "Prawda cię wyzwoli", zgoda, ale prawda to nie jest chyba tylko wybrana część prawdziwej prawdy? Bo prawdziwa prawda polega, o ile ja cokolwiek z tego rozumiem, na tym, by zrozumieć, nie bać się dać świadectwa, oraz zrobić to, co jest do zrobienia.

Więc proszę mnie raczej Janem Pawłem II tutaj nie walić po głowie, bo On na pewno nie mówił o jakiejś gnostyckiej wiedzy załatwiającej samą swą siłą wszystko. W PRL, zgoda, nie było łatwo działać, więc dla wielu ludzi samo poznanie prawdy i odrzucenie kłamstwa stanowiło wielką rzecz. Jednak tylko działanie może cokolwiek zmienić. Prawda, jak i myśl zresztą, która nie prowadzi - bezpośrednio czy pośrednio - do konkretnych działań, nie jest całą prawdą. No niech będzie - jest może prawdą, ale w jakiś sposób ewidentnie chorą i kaleką.

Nie wmawiajmy sobie zatem, że - skoro akurat pisanie na blogach nam najłatwiej przychodzi - to wszystkim, czego potrzeba do zwycięstwa będzie więcej tego pisania i docieranie z tym do większej ilości ludzi. Tak łatwo to nigdy nie jest!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Prawicowe zęby w przedpokoju

Prawicę mamy w tym naszym nieszczęsnym kraju dziwną. Albo wywrzaskuje ona "rynkowe" hasła, ciągnące się od Johna Locke i Voltaire'a, którzy byli raczej lewakami niż prawicą... I żadnych innych kryteriów ta "prawica" nie uznaje. Ubek ma mieć emeryturę 10 x wyższą od uczciwego opozycjonisty, bo liczy się tylko rynek i "Prawo". Polskę można praktycznie rozbroić i wydać na pastwę praktycznie każdego ew. napastnika - liczą się bowiem tylko liberalne dogmaty. Jak "armia w pełni zawodowa". Cóż, skoro nie można jeszcze ogłosić zniesienia armii w całości, to trzeba tak. Mądrość etapu. Ale w istocie leberały armii nie znoszą, m.in. dlatego, iż wierzą we wszechświatową, globalną, leberalną utopię. Jak komuniści czy inna lewacka zgraja mózgowców. Tylko kto to dzisiaj rozumie?

Dla mnie chociaż sprawa jest prosta - to nie jest żadna prawica. Powtarzam - leberały i anarchiści nazywający się (jedyną prawdziwą) prawicą to żadna prawica, to utopijne lewactwo! I różne prześmieszne anachroniczne rojenia w rodzaju monarchizmu nic tu nie zmienią. Też mogę mieć negatywne zdanie na temat np. tzw. "równouprawnienia", ale to są sprawy w sumie w stosunku do ideologii wtórne. Choć ważne, zgoda.

No to tych mamy odfajkowanych. Żeby jeszcze w realu z sekciarzami było tak łatwo! Druga część naszej - pożal się Boże! - prawicy (i "pożal się Boże" jest tu wyjątkowo wprost na miejscu!) stanowi cięższy orzech do zgryzienia. Nie dla lewactwa, ojropejsów, cieniasów i totalitarystów oczywiście - krótko mówiąc wrogów - tylko dla kogoś, kto chce to jakoś zrozumieć. A nawet współdziałać, ale właśnie z naciskiem na "działać". Czyli skutecznie. Bo nieskuteczne działanie to z definicji żadne działania - to bicie piany. Czy jak to sobie chcemy w aktualnym młodzieżowym żargonie określić.

Tej drugiej kategorii nie potrafiłbym odmówić miana prawicy. Nie potrafiłbym także odmówić im uczciwych zamiarów, szczerości, głębi przekonań. Problem w tym, że to prawica bezzębna. Z definicji bezzębna, co gorsze, ponieważ dla tych ludzi esencję samą prawicowości stanowi bezzębność. Czyli nieagresywność. Czyli nadstawianie drugiego półdupka, kiedy dostało się kopa w dupę. Czyli bycie "pokoleniem JP2", które to pokolenie zdefiniował jednak, przypominam, nie Św. Paweł w Liście do Koryntian, tylko rodzime media. Takie, jakie one są. Czyli niespecjalnie uczciwe, niespecjalnie bezinteresowne, rzadko do głębi polskie...

Ta "prawdziwa" prawica jest, krótko mówiąc, bezzębna. I to nie dlatego, że zęby jej jeszcze nie wyrosły. Nawet nie dlatego, że te zęby ma w szklance na stoliku w przedpokoju, a ktoś zamknął drzwi na klucz i wyszedł z tym kluczem. Nie! - ona taka jest z samej zasady. Inaczej, jak sądzić się zdaje większość jej najbardziej wpływowych przedstawicieli - prawicą od razu by być przestała.

Przyznam, że dla mnie jest to idiotyzm. I to zarówno z czysto teoretycznego punktu widzenia, bo prawicowości na przestrzeni wieków można słusznie zarzucić masę rzeczy, jednak raczej nie bezzębność. W dodatku nasi wrogowie świetnie to wiedzą, bez przerwy nakręcając się wzajemnie przypominaniem "naszych" dawnych win. Całkiem anachronicznie i najczęściej bardzo fałszywie. Jednak fakt, że "prawica" to nigdy w historii nie znaczyło "zgraja aniołków, które nigdy by muszki nie skrzywdziły".

Ani nawet "słodkich, z lekka (?) eunuchoidalnych, ministrancików o ślicznie przylizanych przez mamusię włoskach, którzy by muszki nie skrzywdzili". (Nie żebym odczuwał aż taką wrogość akurat do muszek. Faktycznie dostrzegam wielu pilniejszych kandydatów do zrobienia im kęsim.)

To było o historii i teorii. Na temat praktyki, realu i teraźniejszości, powiem tylko na zakończenie, iż "prawica" z założenia nieskuteczna nie jest w mojej opinii żadną prawicą. Z założenia nią nie jest! Nieskuteczne z założenia może być lewactwo. Niestety, o dziwo, w rozkładaniu prawicy i normalnej, zdrowej tkanki społecznej, oraz normalnych, zdrowych wartości, lewactwo okazuje się zadziwiająco skuteczne. Nieskuteczne z założenia mogą też być "realne" partie (?) polityczne (?). Ale na temat folkloru politycznego powiedziałem już chyba dość na początku. Mnie interesuje polska prawica, nie skanseny i tabuny niedouków wmawiających sobie, że stają się intelektualną elitą powtarzając wygłupy swego guru.

Czas chyba by - jeśli powrócić do tamtej mojej metafory - ktoś wreszcie wyważył te drzwi i przyniósł sklerotykowi te jego zęby. Sklerotyk to oczywiście polska prawica. Że zęby sztuczne? A co zrobić, skoro prawdziwe jakoś nie wyrastają? Może jakimś cudem ten tknięty już wyraźnie Alzheimerem geront odmłodnieje? I przynajmniej przestanie bez sensu bełkotać. Wmawiając sobie i innym, że jest ślicznym nieletnim ministrantem. Który, w nagrodę za swój niezrównany wdzięk i takąż niewinność, ma przed sobą ogromną przyszłość, zagwarantowaną przez Niebiosa.

Szatan nie śpi, przypominam to wszystkim bardziej ode mnie religijnym rodzimym prawicowcom. I albo trzeba poświęcić życie, by go zwalczyć modlitwą i postem, albo jednak przeciw Złu działać ziemskimi metodami. Ale skutecznie. Z zębami.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, czerwca 06, 2008

Bonmot Hrabiego i spocony tow. Zemke

Spengleryzowaliśmy sobie dzisiaj od niechcenia z Hrabią, jak to człek ma skłonność, kiedy zręby do wykuwania, a jemu, człowiekowi znaczy, się nie chce. Hrabia co pewien czas wyskakiwał z jakąś "oligarchią" albo "koncesją", ale bez większego przekonania - podejrzewam, że ostatnio robi to głównie po to, by mi udowodnić, żeśmy go jeszcze całkiem ze Spenglerem nie przekabacili. 

Że intelektualne wpływy koleżków z blokowiska nadal są potężne, on zaś, Hrabia, niczym tytan dzierżący sklepienie niebieskie... A nawet dwa sklepienia niebieskie... Żonglujący nimi lekko i z dnia na dzień większą swadą... Te rzeczy. Kto chce, może na chwilę przymknąć oczy i sobie to wyobrazić. Zapewniam, że to b. atrakcyjny widok i się nie rozczaruje. 

Jeśli mu się uda, może potem spróbować wyobrazić sobie spoconego tow. Zemke, spocone ABW i WSI... Wpatrujące się w literki, nadsłuchujące... Łapiące aluzje niczym bocian żaby (piękny motyw ze znanego trzynastozgłoskowca mojego autorstwa, który był kiedyś opublikowany w Tekstowisku, ale potem mi go usunęli, razem ze wszelkimi śladami po mojej niegodnej osobie).

 Tow. Zemke, jęcząc głucho i wyrywając sobie włosy z głowy, nerwowo grzebie w starym wydaniu Spenglera cyrylicą, starając się zrozumieć aluzje... ABW co chwila spogląda na siebie bezradnie, w milczeniu, bez słowa... WSI drapie się po karku, i w ogóle gdzie popadnie, co chwilę wykrzykując w komórkę "da tawariszcz kamandir! eto budiet sdiełano!".

 A potem, już cicho, do siebie, płaczliwym głosem: "tylko q...wa jak? powiedzcie wy mnie tawariszczi!"). Dzień jak co dzień, innymi słowy. Dzień jak co dzień III RP, Hrabiego i mnie. A jednak nie był to taki całkiem zwyczajny dzień... Hrabia bowiem w pewnym momencie rzucił bonmota. Zdarza mu się to całkiem nierzadko, choć nieczęsto, mimo wszystko, są to bonmoty aż tej klasy, głębi i błyskotliwości.

Tym razem Hrabia rzekł: "mam nowego bonmota". Tak mówi niemal zawsze w takich przypadkach i to mnie jeszcze nie zaskoczyło. Potem zaś rzekł, cytuję: "W Kulturze się robi, w Cywilizacji się gada". Jakby mi coś w mózgu wybuchło, rozbłysło i rozświeciło całą rzeczywistość, całą historię... Jednocześnie usłyszałem, uszyma duszy, ale to nie były żadne zwidy, to była rzeczywistość... Usłyszałem jęk WSI, skowyt ABW, oraz westchnienie tow. Zemke... Jakby ktoś z ogromnego miecha na raz całe powietrze wypuścił...

To co Hrabia powiedział, stanowiło akurat zadziwiający pendent do moich własnych przemyśleń kilku ostatnich dni. O których może napiszę, a może nie napiszę, ponieważ, zgodnie z genialnym bonmotem Hrabiego - ujmującym w krótkim, prostackim niemal, zdaniu dużą część spengleryzmu - gadania ci u nas nie brakuje. A przecież pisanie na blogu to też gadanie. Jedynie. Na pewno w każdym razie nie działanie.

Jakie były te moje głębokie przemyślenia ostatnich kilku dni? Te, za których poznanie tow. Zemke, ABW i WSI oddaliby... Nie wnikajmy dokładnie co by oddali, ale nie ulega wątpliwości, że niemało. Jakież więc one były? Może to wyjawię moim słodkim czytelnikom, ale już nie tym razem, bowiem dość już głębokich rzeczy'm dzisiaj powiedział, dość już żem tajemnic alkowy zdradził, dość już żem słów wygenerował.

A zatem, do następnego razu. Ciąg dalszy MOŻE jeszcze nastąpić, to niewykluczone. Deo volente, ale także triario volente, bo może mi się po prostu nie chcieć. Nie chcieć napisać akurat o tym, albo nie chcieć już pisać na blogu w ogóle. Nie mówię oczywiście o spenglerowaniu sobie od niechcenia z Hrabią, drogim druhem.

Nie byłbym tak okrutny, by odbierać chleb tow. Zemke i innym towarzyszom, których tu przelotnie wspomniałem. I których, korzystając z okazji, serdecznie pozdrawiam! 

triarius 

---------------------------------------------------  

Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, czerwca 03, 2008

Jak się w III RP robi politykę (czyli biężączka à la Tygrys)

Ja tu oferuję biężączkę rzadko, a nawet kiedy, to jest to dość specjalny rodzaj biężączki. Nie żeby lepszy, czy coś - w istocie bez tamtej prawdziwej biężączki, którą poznaję przede wszystkim na blogach (z dodatkiem TVN24, państwowej telewizji i TV Trwam) byłbym głupi w bieżących krajowych tematach jak nowonarodzone dziecię kangura (to wyjątkowo głupie bydlęta te kangury!), albo nawet jakiś - o zgrozo! - marszałek Komorowski.

Czasem się jednak na biężączkowe tematy wypowiem, kierując się zasadą, że "biężączka to zbyt poważna sprawa, by zostawić ją wyłącznie biężączkowiczom". (Tak jak i prawa nie można, moim zdaniem, zostawić prawnikom, bo z tego wynika spora część obecnego upadku naszej cywilizacji, z nieszczęsną Polską na czele.) A więc oto mała porcja biężączki w stylu Pana Tygrysa...

Julia Pitera, pełniąca, z tego co kojarzę, w obecnym rządzie jakieś hiper-odpowiedzialne stanowisko w ramach walki z korupcją, oburzała się przed chwilą w TVN24 na polityków, którzy sobie na służbowe karty kupują pizze. Nie ma bowiem, zdaniem pani Pi, żadnego znaczenia ile pieniędzy podatnika zostaje w podobnie karygodny sposób przehulanych. Rozumem, że nieważne, czy mamy do czynienia z przejęciem kilku szpitali, leżących na wartych miliardy terenach, które potem można z korzyścią spieniężyć a uzyskaną sumę schować do prywatnej kieszeni, pacjentów wysyłając szybkim lotem na łono Abrahama, czy też że zapracowany polityk, głodny jak diabli, kupił se z karty, która akurat wpadła mu w rękę pizzę Carbonara z podwójną porcją oliwek.

Madame Pitera jest tak oburzona tymi ostatnimi praktykami, że aż "odechciało jej się" (to jej własne słowa!) zaprezentować raport, który je ujawnia... W trosce, jak mówi, o naszą psychikę, ponieważ opisane w tym raporcie fakty były aż tak wstrząsające. I jeszcze mówiła coś o tym, że zaufanie do całej klasy politycznej zbytnio by na tym ucierpiało. "Całej"? Dlaczego całej? Że spytam.

Przecież największą i najpopularniejszą partią w tym, przyznaję - nieszczęsnym - kraju jest Platforma Obywatelska. Której politycy żadnej prywatnej pizzy sobie na państwowe karty nie kupują. Ba! - oni nawet na pizzę nie spojrzą. Co innego homary i kawiory. Ale zawsze za swoje. Co nie ma oczywiście nijakiego związku z prywatyzacjami szpitali i podobnymi sprawami.

Towarzyszka (partyjna oczywiście - Tuska Donalda i Schetyny Grzegorza m.in.) Pitera, kiedy ją dziennikarz TVN24 łagodnie pocisnął na temat tego nieopublikowanego, nieznanego nikomu w żadnej oficjalnej wersji, a tak wedle słów jego autorki wstrząsającego, raportu, odrzekła była, że przecież te informacje były już dość obficie podawane przez media. No to ja zapytam - w ramach przecieku były mediom znane i podawane? Bo jeśli nie, to co to ma wspólnego z raportem tow. Pitery i w ogóle jej działalnością?

Działalnością, przypominam, za podatnika, czyli nasze, pieniądze. Która polega na tym, że się za coś polityk bierze, potem zaś "mu się odechciewa". Za co więc otrzymuje pieniądze? Że spytam. Co więcej, jak każdy z pewnością wie, nie jest to u tow. Pitery aż tak wyjątkowe zachowanie. Mieliśmy już dokładnie to samo ze słynnym raportem na temat zbrodni Mariusza Kamińskiego i CBA. Przyznam, że ja bym już wolał tow. Piterze zafundować jedną czy drugą pizzę, niż tolerować jej opieprzanie się połączone z biciem piany w różnych tefauenach. (Wczoraj była zresztą w programie Pospieszalskiego, i także oczywiście bełkotała pokrętnie oraz bez sensu.)

Oczywiście - działalność tow. Pitery MA swój cel, sens i jest warte, by był opłacane. Tow. Pitera pojawia się przecież zawsze na wizji, fonii i ze swymi rewelacjami wtedy, gdy coś w Platformie tak zaczyna śmierdzieć, że nawet tępy rozum niedokształciucha uważającego że Tusk jest cool, ma z tym drobne problemy. Zaś dziennikarz TVN24 zaczyna się lekko obawiać, że jutro Waaaadza może uznać, iż Platforma zbyt już się skompromitowała. I trzeba zdjąć z niej parasol medialnej ochrony. A wtedy on, gorliwy i służbisty dziennikarz, zostanie nagle z dłonią w nocniku. Tylko dlatego, że wykazał przesadnie wiele gorliwości w realizacji dotychczasowej linii.

A więc, nie zarzucajmy tow. Piterze, że nic nie robi! Robi masę, i to na samym froncie brutalnej walki z faszyzmem i widmami IV RP. Pozostaje tylko pytanie - czy na pewno właśnie ZA TO są w Polsce opłacani demokratycznie wybrani politycy?

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, czerwca 02, 2008

Zdrajcy wcąż jeszcze za swe zbrodnie nie zapłacili, za to ja mam problem...

W tytule jest, że mam problem. O jaki chodzi? O taki mianowicie, że jak wsadzę adekwatny plakacik czy bannerek na temat przypadającej jutro rocznicy, to będzie to - wraz z całym stadem często tych samych plakacików i bannerków - występować w różnych agregatorach. Wot problema! Ale w sumie nie moja problema.

Cóż, tak czy tak, wypada umieścić, a poza tym one są naprawdę śliczne! Gdyby wszystko tak wychodziło naszej prawicy jak Yarrokowi te obrazki, bylibyśmy wielcy, a zdrajcy przemykaliby się w najlepszym przypadku po kątach, jeśli nie dyndali na gałęziach. Oto w każdym razie jeden z tych słusznych, pięknych i aktualnych obrazków:



Plakat Walesa2


Na pohybel zdrajcom! Zaś więcej podobnie udanych obrazków na ten sam temat tutaj i tutaj.


triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, czerwca 01, 2008

Pomysł na naprawdę wspaniałe wakacje (i nie tylko to)

Dość dawno nie pisałem. Tylko czy muszę? Napisałem już tyle przez te dwa lata - i nie była to przecież w większości przypadków jakaś doraźna biężączka - że gdyby ktoś to czytał NAPRAWDĘ WNIKLIWIE, to mielibyśmy już dawno zoologiczno-paleokonserwatywną rewolucję. Ja jednak niestety nic takiego nie zauważyłem - ergo to tutaj nie jest przesadnie wnikliwie czytane.

A więc, drogie ludzie, nie oczekujcie nowych tekstów, dopóki nie przeczytacie tego wszystkiego com dotychczas napisał - ze zrozumieniem! - i nie okażecie tego faktu rozpętując rewolucję. Jaką? Napierniczak proszę? ... Co ty gadasz? Siadaj kretynie i won mi z mojej klasy! Klasa wie? Bardzo dobrze Tusiak. Prymus z ciebie. I Siuśk też prymus, tak. Już nie płacz! Rewolucję paleokonserwatywno-zoologiczną - mówiłem to przed chwilą, było słuchać durny komuchu! To do Napierniczaka. Kazałbym mu przyjść ze starymi, ale nie chcę oglądać kogoś takiego. Nikt normalny by nie chciał.

A więc, wracając do naszego głównego wątku, prosiłbym o przeczytanie wszystkiego tutaj, przemyślenie... Potem zaś można zabrać głos w dyskusji. Pisać komentarze znaczy. A najlepiej to sobie po prostu wszystko wydrukować i zabrać z sobą na wakacje. I czytać, czytać, czytać! Plus trochę w głowie analizować. Żeby nie skończyć jak Napierniczak!

Można nawet przyjechać nad polskie morze, choćby i do 3Miasta. Stonki wprawdzie okrutnie nie lubię, ale jak ktoś sobie napisze na fikuśnej czapeczce: "Mądrość życiową spijam z blogu Pana Tygrysa"... Trochę długie. Więc może po prostu "Kocham Pana Tygrysa i jego blog". Albo na koszulce: "Zoologiczny paleokonserwatysta dogodzi każdej niewieście". Względnie, na kształtnym biuście: "Ach, cóż bym dała za jeden uśmiech Pana Tygrysa!" Plus http://bez-owijania.blogspot.com oczywiście. Wtedy nie tylko nie będę się na was krzywił, jako na przebrzydłą stonkę, ale może nawet zbliżę się i nawiążę romans... Znaczy, chciałem powiedzieć - kontakt.

A więc - drukować i czytać! Nie czekać na nic więcej zanim się tej niezbędnej roboty nie wykona!

* * * * *

No dobra... Żeby nie było że tylko autoreklama, marketing i uwodzenie stonki... Teraz będzie coś dla Młodych Spenglerystów. Spytano mnie bowiem na jednym z ostatnich naszych spotkań o taką rzecz... My, Młodzi Spengleryści, chcemy być ludźmi Faktów, nie zaś ludźmi Prawd Absolutnych i Wiecznych... Los, nie zaś Przyczynowość. Czas bardziej niż Przestrzeń. Takie sprawy. (I żadne tam korwiniczne Prawo, hipostaza bez sensu i w ogóle.) Szczególnie w historii tak właśnie sprawy widzimy. No i w życiu. (Nauki ścisłe to inna sprawa, choć tam w istocie także nie chodzi wcale o Prawdy, a ino i mniej czy bardziej pewne Hipotezy.)

Czyż jednak sam spengleryzm, jak każda naukowa teoria, jak każdy system filozoficzny, nie jest Prawdą właśnie? Czy nie ma więc sprzeczności w samym jądrze naszej gęstwiny?

Otóż wydaje mi się, że jej nie ma i że nasza gęstwina jest całkiem bezpieczna. Każda Prawda jest CZYJĄŚ prawdą, prawdą konkretnego człowieka. Tyle, że nie każdy sobie z tego faktu zdaje sprawę. Jeśli sobie zdaje, to jest, albo przynajmniej może być, Młodym Spenglerystą. W Spengleryźmie zaś my nie poszukujemy żadnej Absolutnej Prawdy, a jedynie skutecznie działąjącej Hipotezy, pozwalającej nam wyjaśnić wiele ważnych rzeczy. To nie jest z załóżenia Prawda, to jest zbiór zaobserwowanych i uogólnionych Faktów.

Prawdą może ewentualnie być dla kogoś, kto tak się tym przejmie, że stanie się to dla niego czymś w rodzaju świeckiej, prywatnej religii. Do tego stanu jednak żaden z nas, Młodych Spenglerystów, jeszcze chyba nie doszedł. Ja też nie, co by się na ten temat mogło nieuświadomionym wydawać.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, maja 25, 2008

Triarius the Tiger o wojnach i ideologiach

Puk puk! Kto tam? To nasz niezawodny dostawca bonmotów Triarius the Tiger z dwoma najświeższymi produktami. (Komu z oliwkami, komu z kiełbasą krakowską?)

Wojny domowe są najbrutalniejsze i najkrwawsze? Trudno się dziwić - w końcu żaden zagraniczny wróg nie puszcza nam codziennie przez ścianę rapu czy techno!


* * * * *

Jeszcze nie tak dawno można było ideologię zdefiniować jako "filozofię (fakt, że niemal bez wyjątku niewysokiego lotu) odpowiednio sprymitywizowaną i ufryzowaną na użytek politycznej propagandy". Dzisiaj ta definicja nadaje się już do lamusa i ideologia to tylko linia propagandowa pomiędzy poszczególnymi kampaniami medialnymi - kiedy sztaby propagandzistów odpoczywają po trudach, albo obmyślają nowe posunięcia.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.