wtorek, lipca 19, 2011

Polska - kraj WiPoW

Polska jest podzielona. Polska jest podzielona na tych, dla których sensem życia jest wyszukanie jeszcze kogoś, kogo by można za swe zbrodnie przeprosić - przy okazji tarzając się  w pyle i głośno ogłaszając światu własną podłość - i tych drugich. Dla tych drugich sensem życia jest "Wybaczamy i Prosimy o Wybaczenie" (dalej w skrócie WiPoW).

Tymi pierwszymi nie będziemy się teraz zajmować (prawicowa blogosfera robi to za nas z nawiązką) - porozmawiajmy krótką chwilę o tych drugich. Choć WiPoW jest dla nich sensem życia, przesadą byłoby zarzucanie im, że nic innego nie robią!

Otóż robią, a jedną z tych rzeczy, które robią, jest wzdychanie. Wzdychanie to bywa na różne tematy i w różnych tonacjach (przeważnie minorowych, ale są wyjątki, jak jeden mój mój kumpel, b. ceniony bloger), ale chodzi takimi sezonowymi modami, mającymi jakiś tam związek z wydarzeniami na świecie.

No i ostatnio modne jest wzdychanie w duchu: "Ach, kiedyż to u nas będzie tak, jak na Węgrzech! Ach!" "Wystarczy jedynie", mówią owi Polacy jeden drugiemu na ucho, a oczy im błyszczą, "że Tusk chlapnie coś tak jak ten tam Ogurczany, ktoś to nagra i ujawni... I wtedy się zacznie! Wkurwiony lud... Itd., itd."

Na co ja, jeśli by mnie oczywiście ktoś spytał o zdanie (co jest oczywiście absurdalnym założeniem, ale w końcu my tu sobie tak tylko piszemy, więc czemu nie?), że może jednak - smutne to - ale nie całkiem. Lud się AŻ TAK raczej chyba by nie wkurwił, pomijając już drobny fakt, że Tusk tak jak tamten zrobić nie musi i raczej nie zrobi. I nikt nie ujawni, a nawet pewnie nie nagra.

No, ale powiedzmy że chlapnął, nagrali, opublikowali... Lud się wkurwił? Jasne, wkurwił się - ilość przypadków wrzodów żołądka i dwunastnicy zwiększyła się dwunastokrotnie, ataki serca też coś koło tego, alkoholizm się potroił... (Mimo, że mało kogo z tych, którzy Tuska nie lubią, było już na jakiś alkohol stać. Trza by poczekać na kartki na cukier!)

Sprawa polega bowiem, w dużym stopniu, na narodowym charakterze i narodowych narowach. Jedni mają WiPoW - inni mają jakieś inne interesujące cechy. Narody znaczy. Te cechy nie są oczywiście łatwe do precyzyjnego określenia z dokładnymi liczbami itd. - zgodzę się nawet z postępowymi socjologami, że "charakter narodowy" to sprawa dość zawikłana i chwilami nawet potencjalnie ryzykowna.

Jednak my tu sobie tylko tak piszemy na blogasku, no więc niech nam wolno będzie zastosować taką oto metodę, że bierzemy jakieś wydarzenie - raczej z tych ważnych i dramatycznych - a potem patrzymy, jak się, albo jak BY się, w nim zachował jeden naród, a jak jakiś inny.

No i weźmy sobie na przykład dość (wciąż) znane węgierskie powstanie roku 1956. W końcu wzdychamy sobie teraz tęsknie akurat do Węgier, więc to chyba odpowiedni przykład. No i jak tam z tym było? No to było tak, że oni tam mieli tę wielką demonstrację poparcia dla Polaków, podczas której ichnie ubectwo (tzw. "awosze", jeśli dobrze pamiętam, ale do bezużytecznych szczegółów nie mam głowy ani serca) zaczęło do tych demonstrantów strzelać z dachów.

Padli zabici i oczywiście ranni, ludzie się wkur... Się znaczy zdenerwowali, zaatakowali posterunki policji i różne takie, skutkiem czego zdobyli broń. (O WiPoW jakoś nikt z nich nie pomyślał.) I zaczęła się walka. Aż nastała noc. A potem wstał nowy dzień.

No i ci, co nie lubili tych awoszów - i w ogóle raczej całej idei "socjalistycznych Węgier" - a nie byli ciężko ranni, ani zabici, dowiedzieli się skądsiś, że ranni po wczorajszym awosze, ci ubecy znaczy, leżą sobie w jednym konkretnym szpitalu i się kurują. Nie wiem, czy wszyscy w jednym, ale w każdym razie jakaś część, a to dla nas tu wystarczy.

No i poszedł tłum pod ten szpital. Oczywiście, żeby im powiedzieć: "WiPoW, kochani awosze, przykro nam, że tak wyszło... Pocałujmy się w mordki jak Polak z Polakiem, czy może Węgier z Węgrem... A potem każdy wróci do swoich obowiązków - my będziemy dalej zapieprzać za głodową pensję, wy będziecie nadal nas szpiclować i w razie potrzeby torturować... WiPoW, niech żyje WiPoW, WiPoW ponad podziałami i razem, w nogę, do świetlanej przyszłości!"

Nie, przykro mi, ale nie tak było. Wiem, że to by pięknie brzmiało w uszach moich rodaków, ale niestety, to nie byli moi rodacy. Otóż ten tłum zebrany pod szpitalem zażądał wydania rannych awoszów. "Żeby im osobiście przekazać najlepsze życzenia powrotu do zdrowia i WiPoW?", wykrzyknie z nadzieją ten i ów rodak. Otóż, nie całkiem.

Dyrektor szpitala w każdym razie odmówił. Gdyby to była Polska, tłum grzecznie by się rozszedł do domów, a potem grzecznie zniósł wszystko, co mu reżim miał do zaoferowania... Ale to jednak nie była Polska. Tłum... Przykro mówić, ale postawił dyrektorowi ultimatum: "Wyda awoszów, albo też cały szpital, z jego ludzką zawartością, zostanie spalony".

(Naprawdę nie wiem, czy to był jakiś specjalny szpital z zawartością, która tym ludziom jakoś ogólnie nie pasowała. Szpital ichniego MSW, czy inne takie coś. Pewnie tak, bo nikt by ubeków, elity, jakby nie było, ze zwykłą hołotą do łóżek nie kładł, a lud by aż tak łatwo swoich palić nie chciał, ale nie mam tu żadnych bliższych informacji.)

Dyrektor, postawiony przed tym wyborem Zofii, wydał rannych awoszów. "A wtedy ludzie powiedzieli im 'Wybaczamy i Prosimy o Wybaczenie!' (Czyli nasz WiPoW w pełnej wersji.) I dodali: 'Szybkiego powrotu do zdrowia!'" - wykrzyknął w tej chwili niejeden rodak, a jakieś wewnętrzne światło rozjaśniło jego szlachetną twarz. Wiem to, choć doszedł do mnie tylko lekki szum z oddali. W końcu nie każdy czyta mojego bloga, a do niektórych dojdzie to, jeśli Bozia zechce, dopiero za jakiś czas. Wszyscy na raz wykrzyknąć nie mogli - pogódźmy się z tym!

Niestety, to nie było w Polsce. Lud wziął, powiesił awoszów za nogi na ulicznych latarniach, napełnił im usta bilonem, a potem ich zakatował kopniakami na śmierć. Są tego fotografie, jest też chyba kronika filmowa z tymi scenami, i ja, na ile pamiętam, widziałem właśnie tę kronikę. Zdjęcia zresztą też widziałem. Było to, tak się interesująco składa, za granicą. W telewizji widziałem te sceny, wtedy sfilmowane, a po wielu latach wyemitowane.

Dawno to było, ale takie rzeczy się pamięta. I na pewno można to sobie znaleźć, choć specjalnie się nie dziwię, że o tym nie wiedzieliście, no bo po co niby ktoś, kto w tym naszym kraju trzyma władzę, media, oświatę, miałby wam o tym mówić? I jeszcze do tego wam takie obrazki pokazywać? Żebyście mieli głupie myśli? Żeby wam do reszty waszą przecudną narodową specyfikę zaburzyć, żebyście już tak - włos się jeży na samą myśl! - z zapałem nie powtarzali "WiPoW, WiPoW!"?

Żebyście na ew. demonstracjach (w końcu nie da się od razu wszystkiego zakazać), zamiast wołać "Gestapo! Gestapo!", "Chodźcie z nami, dziś nie biją!", i inne temu podobne... Nie chcę nawet myśleć, co wam by mogło przyjść do głów! A więc, zakrzyknijmy jeszcze raz wszyscy chórem "WiPoW, WiPoW" (oczywiście w pełnej wersji), a potem rozejść się. Do roboty! Na zmywaki do Niemca! (I gdzie tam jeszcze.) I kochać władzę! I kochać siły porządku, bo one w sumie chcą przecież tylko waszego dobra!

WiPoW, WiPoW, WiPoW - niech żyje to co najbardziej polskie i najsłodsze w tym najsłodszym ze słodkich narodów, niech żyje WiPoW! (A teraz rozejść się chamy i budować wspólną Europę! Władza wam powie, kiedy możecie przestać. Za pomocą eutanazji.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

niedziela, lipca 17, 2011

To by mogło być w NCz! (ale jest u mnie, i co?)

Z książki, co ją sobie tu (w przerwach między sprowadzaniem Konecznego do sensownych rozmiarów) wykorzystujemy - tej o "Kraju narkomanów bezpieczeństwa" - dzisiaj sobie tu wklepiemy krótki, ale za to jakże słodki, kawałek o ruchu drogowym. A więc gaz do dechy i jazda!

* * *

W artykule w Dagens Nyheter (17/9 2005) opowiada się o mieście Drachten w północnej Holandii. Mieście, gdzie postanowiono pozbyć się praktycznie wszystkich świateł i znaków drogowych. Inżynier ruchu drogowego Hans Mondemann jest sprawcą tej rewolucji w Drachten. Podstawą dla jego idei było to, że zaobserwowano, iż od wielu lat ilość znaków drogowych z roku na rok się zwiększa, a mimo to ilość wypadków się nie zmniejsza, a przeciwnie. Znaki zdawały się sprawiać, że luzie przestawali myśleć i nie byli uważni. Przy dużej ilości przekazów i pouczeń, niemożliwe było śledzenie wszytkiego na raz.

Po przepracowaniu sprawy w zarządzie miasta, Hans Mondemann zdołał zrealizować swój projekt. Skutek był taki, że ruch drogowy, w Drachten w 60 procentach złożony z rowerzystów, zaczął się odbywać całkiem bez jakichkolwiek regulacji. Rowerzyści sami muszą sobie radzić na niestrzeżonej przestrzeni z ciężarówkami, autobusami, samochodami i pieszymi. Nikt nie nosi kasku rowerowego, a nawet chodniki nie są specjalnie wyraźnie oznaczone. Brzmi to jak scenariusz na prawdziwą katastrofę, ale od wprowadzenia nowego systemu ilość wypadków ogromnie się zmniejszyła, a w roku 2005 osiągnęła liczbę zero! Oto przykład silnie przemawiający za tym, że nie trzeba zakazywać, aby coś uczynić mniej niebezpiecznym.

* * *

"Nie trzeba zakazywać"? Raczej, jak z tego wynika, "NIE WOLNO zakazywać"!

Nudne było, zgoda - znaki drogowe i rada miasta - ale też krótkie i chyba całkiem pouczające. (I całkiem w stylu "NCz!") Tak więc nie płakać, tylko iść i obalać znaki drogowe! (A urzędasom robić kęsim.)


* * *

No to może jeszcze na deser bonmot, który mi przyszedł przed chwilą do głowy. Na nabrzmiałe tematy. Zadedykowany, z głębokim ukłonem, pani Maryli z blogmedia24.pl:

"Czysto polskie wartości" to nie"wartości", tylko co najwyżej FOLKLOR.

("Patriotyzm", pani Marylo, też nie jest żadną "polską wartością" - choć oczywiście jego obiektem w naszym przypadku jest Polska. Myśmy go jednak nie wynaleźli i nie my jedyni go praktykujemy. Zakładając nawet, że go praktykujemy.)

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

Dobre bo polskie?

"Dobre bo polskie"? Piękne hasło i aby to czynem potwierdzić, zaraz udam się do Biedronki kupić sobie pęto kiełbasy! (Wędliny, które pamiętam ze Szwecji, były rzeczywiście koszmarne. Vivat Polonia!) Jednak rozciąganie tej zasady, niczym zużytej gumy od majtek, na sprawy takie, jak np. porównania wartości różnych myślicieli, to już nadużycie i, przykro mi, ale także chyba oznaka (narodowej?) głupoty.

I tak na przykład: Spengler - choć Prusak - jest i pozostanie geniuszem, a Koneczny - choć Polak i patriota (co mu się oczywiście chwali) - nigdy nie będzie wart nawet butów mu czyścić. Mówimy o sprawach intelektu, o historiozofii, nie o moralności, czy kibicowaniu "naszym chłopcom". Mądrość nie znalazła sobie bowiem (jak by to nie było trudne do pojęcia i horrendalne) umiłowanej siedziby w naszej nacji. A nawet, powiem brutalnie, jakby przeciwnie.

Korzystanie z cudzej mądrości jest całkiem niezłym dowodem mądrości własnej, a trzymanie się jak pijany płotu tradycyjnej rodzimej głupoty - dowodem czegoś wprost przeciwnego. I niestety jakoś tego drugiego widzę u naszej prawicy nadmiar, a tego pierwszego malutko.

Intelektualna tandeta jest i pozostanie intelektualną tandetą, choćby się ubrała w łowicki pasiak, włożyła na głowę czapkę krakuskę i przypasała karabelę. (Czysto dekoracyjną broń, nawiasem. Prawdziwa broń naszych dzielnych przodków to były całkiem inne rodzaje żelastwa.)

Czujmy się Polakami, walczmy o Polskę, ale nie wmawiajmy sobie, że wszystko co dobre pochodzi z naszych ziemi i zostało stworzone przez naszych. Dlaczego? Bo to brednie, a żywienie się bredniami nigdy nie wychodzi na zdrowie.

Gdyby naprawdę Polska była takim generatorem genialności - a nie raczej odwrotnie - to chyba nasza historia nie wyglądałaby tak ponuro, jak wyglądała, prawda? Nie mówię, że wszystko było denne i ponure, ale nie da się chyba ukryć, że nie byliśmy pieszczochami historii, los dał nam nieźle w dupę, a my  jakoś, mimo tej rzekomej genialności, którą mamy w genach, niewiele byliśmy w stanie w tej sprawie zrobić.

Gdybyśmy naprawdę byli tacy genialni i wszyscy mądrzy mieliby powód uczyć się od nas, to i ta nasza historia nie byłaby taka smętna, no a przede wszystkim nasza TERAŹNIEJSZOŚĆ nie byłaby tak obrzydliwa, upadlająca i beznadziejna... Przyszłość zaś nie rysowałaby się aż tak czarno.

Jeśli kogoś podniecają sukcesy i osiągnięcia dawnych Polaków - a niewątpliwie istniały - nic w tym złego! Jednak dobrze by było pamiętać, że tu nie o PRZESZŁOŚĆ nam najbardziej powinno chodzi, tylko o PRZYSZŁOŚĆ.

Można chodzić w krakuskach i z karabelą (nie mówiąc już w pasiakach) i być jedynie "grupą folklorystyczną" - jak sobie, w stosunku do Polaków, ale nie tylko, bo do wszystkich właściwie nacji, poza ew. wielkoruską - wymarzył Stalin.

Brenzlowanie się tym, że "ach, jacy Polacy wspaniali, bo wydali Konecznego i JP2", kiedy jednocześnie Polska zamienia się w totalne (!) szambo, a za niewiele lat roztopi się zapewne w szambie "europejskim", czy "globalnym", sterowanym przez naszych odwiecznych wrogów, to skrajny kretynizm, a nie żaden patriotyzm!

Kult JP2 wcale nie przeszkadza nawet obrzydliwie antypolskiemu Gazownikowi - wprost przeciwnie! Czemu? Bo to się pięknie daje w ich robocie wykorzystać, po prostu! Czy na to nie było już wielu przykładów, że spytam?

Tak że ja bym zalecił - zamiast budowania całkiem niepotrzebnych kapliczek całkiem malutkim lokalnym mędrkom, zamiast wmawiania sobie, że "mimo wszystko Polska jeszcze nie zginęła, skoro Europa nie zakazała jeszcze chodzenia w krakusce, a jeśli nawet, to i tak tego na razie prawie nie egzekwuje", zamiast chlubienia się własnym masochizmem i zapyziałą zaściankowością - może jednak lepiej "uczyć się, choćby od diabła", a w sprawach zasadniczych, czyli jednak PRZYSZŁOŚCI raczej, niż przeszłości, nie iść na żadne pedalskie kompromisy i nie dać temu całemu kurestwu cienia szansy tam, gdzie w ogóle coś od nas zależy.

Agentura jest oczywiście najgorszym zagrożeniem - ta chodząca w krakuskach pewnie nawet największym - ale rodzime mędrki z przeszłości, jeśli akurat nie sięgają do pięt myślicielom zagranicznym, także są cholernie szkodliwe.

To znaczy - one same nie, ale na pewno nam nie pomoże, jeśli, zamiast myśleć, naprawdę i bez pedalskich kompromisów MYŚLEĆ, będziemy się kręcić jak gówno w przerębli w kręgu ich zapyziałych i nieaktualnych myśli, uważając, że jedynym obowiązkiem Polaka jest przede wszystkim wierzyć, że cała mądrość pochodzi stąd, a każdy obcy to z definicji dureń i szuja. A w tym czasie targowica niech sprzedaje Polskę, a na karki naszych dzieci i wnuków szykowane są chomąta.

A już najprościej i najkrócej, jak potrafię (bo wiem, że ADHD i dysleksja grasują): przestańcie bronić Konecznego przed Spenglerem - zacznijcie (kur..a!) bronić Polski (i zachodniej cywilizacji, niechby i "łacińskiej", skoro wam tak na tym zależy)... Przed tym, co chyba wszyscy wiemy. A imię ich jest Legion!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

sobota, lipca 16, 2011

Kaski nieśmiertelności

Wczoraj sobie tu zacytowaliśmy niewielki, i dość w sumie ogólny, fragmencik z książki na temat "Kraju narkomanów bezpieczeństwa - O Szwecji i narodowym syndromie paniki" (wczoraj tego podtytułu nie wspomnieliśmy) pana Davida Eberharda, z zawodu psychiatry. Dzisiaj pójdźmy za ciosem i weźmy sobie fragment konkretniejszy, i taki, który by daną dziedzinę w jakimś stopniu wyczerpywał.

Co wybierzemy? Mamy nieco do wyboru z tych dziewięćdziesięciu przeczytanych dotąd stron (całość liczy 314)... Samobójstwa? Anoreksję z bulimią? Paranoję związaną z opieką nad niemowlętami? (Zaiste - realny liberalizm to po prostu Raj, a ludzie, wreszcie wyzbyci z przesądów i zahamowań, nigdy nie mieli tak dobrze!) Weźmy sobie może jednak kaski rowerowe! Lubię się mianowicie zająć (czy może raczej czuję przymus zajmowania się) sprawami, które dzisiejszym ludziom wydają się już naturalne i oczywiste. Także nierzadko naszym kochanym "prawicowcom". Rzeczy takie, jak obowiązkowe kwoty płciowe w wyborach. (Dla mnie absolutnie największe lewacko-totalitarne horrendum w tym nieszczęsnym kraju od zamordowania prezydenta z całą delegacją!)

Dodam może jeszcze, że sam Eberhard (o ile się inteligentnie nie czai) zdaje się wierzyć, że wszystkie te zakazy mają głównie na celu nasze bezpieczeństwo - jak by nie były durne i kontr-produktywne - podczas gdy ja, uznając oczywiście udział użytecznych idiotów na niższych szczeblach, chęć zarobienia, chęć podlizania się przełożonym, "poczucie obowiązku", widzę jednak znacznie większą w sumie rolę, z jednej strony: celowego wychowywania mas na niewolników, a ich pomniejszych treserów na skutecznych i posłusznych oprawców; z drugiej zaś: postępującego spedalenia mas, które koniecznie chcą żyć wiecznie itd. 

(To ostatnie wiąże się oczywiście z religijnością, a raczej jej brakiem, co zresztą b. wyraźnie mówi sam Eberhard, ale to nie tylko to, jak sądzę.)

Co rzekłszy, wklepię tu teraz obszerny fragment ze wspomnianej książki. (We własnym przekładzie. Akapity nieco porozbijałem, bo to ekran, chyba że ktoś ze wydrukuje. Przypisy źródłowe, niezbyt liczne zresztą, opuściłem.)

* * *

Pierwszego stycznia 2005 wprowadzono w Szwecji obowiązkowy kask rowerowy dla wszystkich poniżej 15 lat. [. . .] Wedle NTF ("Narodowe Stowarzyszenie dla Popierania Bezpieczeństwa na Drogach"), dzięki wprowadzeniu całkowitego przymusu stosowania kasku rowerowego można by uratować w Szwecji życie 17 osób w ciągu roku.

Odpowiednie liczby dla osób ciężko uszkodzonych podaje się jako 96 rocznie. Stowarzyszenie podaje, że ich wyliczenia opierają się na statystykach z Australii, gdzie wedle NTF ilość uszkodzeń czaszki z powodu wypadków rowerowych zmniejszyła się o 70 procent dwa lata po wprowadzeniu kasków w początkach lat 1990'.

Przeglądając literaturę przedmiotu znajduje się pewną ilość badań, które faktycznie mówią o zmniejszonym ryzyku uszkodzeń czaszki, kiedy stosuje się kask. Ale istnieje też pewna liczba badań, które wcale nie przemawiają za tym, że prawo o obowiązkowym noszeniu kasku rowerowego zmniejsza częstotliwość uszkodzeń czaszki, a przynajmniej nie o tyle, ile podaje NTF. 70 procent to faktycznie bez porównania najwyższa liczba podana w jakimkolwiek badaniu. Większość australijskich badań wykazuje znacznie niższe liczby.

Aby dokonać prawidłowej analizy, trzeba podzielić uszkodzenia czaszki na różne grupy. Najpoważniejsze uszkodzenia to tzw. uszkodzenia intrakranialne, czyli uszkodzenia wewnątrz kości czaszki, w mózgu. W Zachodniej Australii ilość intrakranialnych uszkodzeń zmniejszyła się ze 148 przypadków w roku 1989, do 141 w roku 1997. Siedem przypadków w ciągu ośmiu lat. W międzyczasie ilość kasków rowerowych się podwoiła, a ilość rowerzystów zmniejszyła.

Poza tym istnieje badanie wykazujące, iż ilość uszkodzeń szyi prawdopodobnie zwiększa się w wyniku stosowania kasku rowerowego. McDermott i współpracownicy opublikowali w roku 1993 w periodyku "Trauma" badania 1710 pacjentów wziętych do szpitala po wypadku rowerowym. Ilość uszkodzeń szyi była znacząco większa w grupie, która używała kasków.

Wzrost z 3,3% wśród tych, którzy kasku nie używali, do 5,7%, wśród tych, którzy go mieli na sobie. Kilka możliwych przyczyn tego stanu rzeczy, to że łatwiej wykręca się głowę przy upadku, jeśli ma się na sobie kask, albo że trudniej jest z kaskiem na głowie zasłonić głowę ręką.

Istnieją też pewne dane, wskazujące na to, że używanie rowerów zmniejsza się po wprowadzeniu obowiązku używania kasku. W Zachodniej Australii używanie rowerów zmniejszyło się w ciągu dziesięciu lat od wprowadzenia tego prawa o 28 procent. Oficjalne liczby z Nowej Zelandii, gdzie także jest obowiązkowy kask podczas jazdy na rowerze, wskazują spadek o 26 procent. Zgodnie z nimi jeździ się mniej godzin i w sumie krótsze odcinki.

Nowa Zelandia może zaś jako społeczeństwo pochwalić się najszybszym przyrostem otyłości w całym świecie, podczas tych ostatnich dziesięciu lat. W roku 2003 na otyłość cierpiało około 20 procent społeczeństwa, a 62 procent mężczyzn i połowa kobiet miała nadwagę. Mimo zmniejszonego stosowania rowerów ilość pobytów w szpitalu w wyniku wypadków rowerowych zwiększyła się zresztą w ciągu ostatnich dziesięciu lat w Zachodniej Australii.

Obserwacja ta zdaje się sugerować, że ludzie naprawdę zmieniają swoje zachowania związane z jazdą na rowerze skutkiem stosowania kasków, i są gotowi podejmować większe ryzyko. Może czują się jeszcze bardziej nieśmiertelni i dlatego jadą bez zastanowienia.

Nie jest także zbyt trudno dojść do wniosku, że zdolność raczenia sobie z samodzielnymi zadaniami, jak na przykład nauczenie się oceniania, gdzie i kiedy może być niebezpiecznie jeździć na rowerze bez kasku, jest ważną umiejętnością, którą dzieci powinny ćwiczyć. Nie chcę na drodze dzieci, uważających że są Supermenami, tylko dlatego, że mają na sobie kask.

To, że prawo o obowiązkowych kaskach nie niesie z sobą koniecznie jakichś wielkich korzyści dla zdrowia, potwierdza także badanie opublikowane w uznanym periodyku "British Medical Journal". Statystyczka Dorothy Robinson z uniwersytetu w New England, Australia, przestudiowała dane z tych stanów, które wprowadziły obowiązkowe kaski, i odkryła, że ilość uszkodzeń czaszki rzeczywiście się zmniejszyła, ale stało się to już zanim wprowadzono przymus kasków. W jej badaniu widać także, iż ilość rowerzystów w Sidney zmniejszyła się o 48 procent od wprowadzenia tego obowiązku.

Powiedzmy jednak, że ja się mylę, a NTF ma rację. Istnieje faktycznie szwedzka praca doktorska, której autorem jest Sixten Nolén, silnie argumentująca za obowiązkiem stosowania kasków dla wszystkich (ale on mówi o 10-15 uratowanych życiach rocznie). W takim razie rzeczywiście za pomocą powszechnego przymusu stosowania kasku można by uratować co roku życie dwóch osób na milion Szwedów! Samo w sobie to brzmi fajnie.

Z drugiej strony ryzykuje się zmniejszenie stosowania rowerów, a biorąc pod uwagę rozwój wydarzeń z coraz większą ilością osób otyłych w naszym społeczeństwie, to będzie coś, co zabije jeszcze większą ilość ludzi. Spadek ilości rowerzystów choćby w połowie tak znaczny, jak ten zaobserwowany w Nowej Zelandii, miałby katastrofalne następstwa dla rozszerzania się otyłości i ogólnego stanu społeczeństwa.

* * *

I to by było tego na tyle, moi Ludkowie. Do zastanowienia się i ew. walenia tym lemingów jak cepem po ich durnych łepetynkach urodzonych niewolników!

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?