Wczoraj sobie tu zacytowaliśmy niewielki, i dość w sumie ogólny, fragmencik z książki na temat "Kraju narkomanów bezpieczeństwa - O Szwecji i narodowym syndromie paniki" (wczoraj tego podtytułu nie wspomnieliśmy) pana Davida Eberharda, z zawodu psychiatry. Dzisiaj pójdźmy za ciosem i weźmy sobie fragment konkretniejszy, i taki, który by daną dziedzinę w jakimś stopniu wyczerpywał.
Co wybierzemy? Mamy nieco do wyboru z tych dziewięćdziesięciu przeczytanych dotąd stron (całość liczy 314)... Samobójstwa? Anoreksję z bulimią? Paranoję związaną z opieką nad niemowlętami? (Zaiste - realny liberalizm to po prostu Raj, a ludzie, wreszcie wyzbyci z przesądów i zahamowań, nigdy nie mieli tak dobrze!) Weźmy sobie może jednak kaski rowerowe! Lubię się mianowicie zająć (czy może raczej czuję przymus zajmowania się) sprawami, które dzisiejszym ludziom wydają się już naturalne i oczywiste. Także nierzadko naszym kochanym "prawicowcom". Rzeczy takie, jak obowiązkowe kwoty płciowe w wyborach. (Dla mnie absolutnie największe lewacko-totalitarne horrendum w tym nieszczęsnym kraju od zamordowania prezydenta z całą delegacją!)
Dodam może jeszcze, że sam Eberhard (o ile się inteligentnie nie czai) zdaje się wierzyć, że wszystkie te zakazy mają głównie na celu nasze bezpieczeństwo - jak by nie były durne i kontr-produktywne - podczas gdy ja, uznając oczywiście udział użytecznych idiotów na niższych szczeblach, chęć zarobienia, chęć podlizania się przełożonym, "poczucie obowiązku", widzę jednak znacznie większą w sumie rolę, z jednej strony: celowego wychowywania mas na niewolników, a ich pomniejszych treserów na skutecznych i posłusznych oprawców; z drugiej zaś: postępującego spedalenia mas, które koniecznie chcą żyć wiecznie itd.
(To ostatnie wiąże się oczywiście z religijnością, a raczej jej brakiem, co zresztą b. wyraźnie mówi sam Eberhard, ale to nie tylko to, jak sądzę.)
Co rzekłszy, wklepię tu teraz obszerny fragment ze wspomnianej książki. (We własnym przekładzie. Akapity nieco porozbijałem, bo to ekran, chyba że ktoś ze wydrukuje. Przypisy źródłowe, niezbyt liczne zresztą, opuściłem.)
* * *
Pierwszego stycznia 2005 wprowadzono w Szwecji obowiązkowy kask rowerowy dla wszystkich poniżej 15 lat. [. . .] Wedle NTF ("Narodowe Stowarzyszenie dla Popierania Bezpieczeństwa na Drogach"), dzięki wprowadzeniu całkowitego przymusu stosowania kasku rowerowego można by uratować w Szwecji życie 17 osób w ciągu roku.
Odpowiednie liczby dla osób ciężko uszkodzonych podaje się jako 96 rocznie. Stowarzyszenie podaje, że ich wyliczenia opierają się na statystykach z Australii, gdzie wedle NTF ilość uszkodzeń czaszki z powodu wypadków rowerowych zmniejszyła się o 70 procent dwa lata po wprowadzeniu kasków w początkach lat 1990'.
Przeglądając literaturę przedmiotu znajduje się pewną ilość badań, które faktycznie mówią o zmniejszonym ryzyku uszkodzeń czaszki, kiedy stosuje się kask. Ale istnieje też pewna liczba badań, które wcale nie przemawiają za tym, że prawo o obowiązkowym noszeniu kasku rowerowego zmniejsza częstotliwość uszkodzeń czaszki, a przynajmniej nie o tyle, ile podaje NTF. 70 procent to faktycznie bez porównania najwyższa liczba podana w jakimkolwiek badaniu. Większość australijskich badań wykazuje znacznie niższe liczby.
Aby dokonać prawidłowej analizy, trzeba podzielić uszkodzenia czaszki na różne grupy. Najpoważniejsze uszkodzenia to tzw. uszkodzenia intrakranialne, czyli uszkodzenia wewnątrz kości czaszki, w mózgu. W Zachodniej Australii ilość intrakranialnych uszkodzeń zmniejszyła się ze 148 przypadków w roku 1989, do 141 w roku 1997. Siedem przypadków w ciągu ośmiu lat. W międzyczasie ilość kasków rowerowych się podwoiła, a ilość rowerzystów zmniejszyła.
Poza tym istnieje badanie wykazujące, iż ilość uszkodzeń szyi prawdopodobnie zwiększa się w wyniku stosowania kasku rowerowego. McDermott i współpracownicy opublikowali w roku 1993 w periodyku "Trauma" badania 1710 pacjentów wziętych do szpitala po wypadku rowerowym. Ilość uszkodzeń szyi była znacząco większa w grupie, która używała kasków.
Wzrost z 3,3% wśród tych, którzy kasku nie używali, do 5,7%, wśród tych, którzy go mieli na sobie. Kilka możliwych przyczyn tego stanu rzeczy, to że łatwiej wykręca się głowę przy upadku, jeśli ma się na sobie kask, albo że trudniej jest z kaskiem na głowie zasłonić głowę ręką.
Istnieją też pewne dane, wskazujące na to, że używanie rowerów zmniejsza się po wprowadzeniu obowiązku używania kasku. W Zachodniej Australii używanie rowerów zmniejszyło się w ciągu dziesięciu lat od wprowadzenia tego prawa o 28 procent. Oficjalne liczby z Nowej Zelandii, gdzie także jest obowiązkowy kask podczas jazdy na rowerze, wskazują spadek o 26 procent. Zgodnie z nimi jeździ się mniej godzin i w sumie krótsze odcinki.
Nowa Zelandia może zaś jako społeczeństwo pochwalić się najszybszym przyrostem otyłości w całym świecie, podczas tych ostatnich dziesięciu lat. W roku 2003 na otyłość cierpiało około 20 procent społeczeństwa, a 62 procent mężczyzn i połowa kobiet miała nadwagę. Mimo zmniejszonego stosowania rowerów ilość pobytów w szpitalu w wyniku wypadków rowerowych zwiększyła się zresztą w ciągu ostatnich dziesięciu lat w Zachodniej Australii.
Obserwacja ta zdaje się sugerować, że ludzie naprawdę zmieniają swoje zachowania związane z jazdą na rowerze skutkiem stosowania kasków, i są gotowi podejmować większe ryzyko. Może czują się jeszcze bardziej nieśmiertelni i dlatego jadą bez zastanowienia.
Nie jest także zbyt trudno dojść do wniosku, że zdolność raczenia sobie z samodzielnymi zadaniami, jak na przykład nauczenie się oceniania, gdzie i kiedy może być niebezpiecznie jeździć na rowerze bez kasku, jest ważną umiejętnością, którą dzieci powinny ćwiczyć. Nie chcę na drodze dzieci, uważających że są Supermenami, tylko dlatego, że mają na sobie kask.
To, że prawo o obowiązkowych kaskach nie niesie z sobą koniecznie jakichś wielkich korzyści dla zdrowia, potwierdza także badanie opublikowane w uznanym periodyku "British Medical Journal". Statystyczka Dorothy Robinson z uniwersytetu w New England, Australia, przestudiowała dane z tych stanów, które wprowadziły obowiązkowe kaski, i odkryła, że ilość uszkodzeń czaszki rzeczywiście się zmniejszyła, ale stało się to już zanim wprowadzono przymus kasków. W jej badaniu widać także, iż ilość rowerzystów w Sidney zmniejszyła się o 48 procent od wprowadzenia tego obowiązku.
Powiedzmy jednak, że ja się mylę, a NTF ma rację. Istnieje faktycznie szwedzka praca doktorska, której autorem jest Sixten Nolén, silnie argumentująca za obowiązkiem stosowania kasków dla wszystkich (ale on mówi o 10-15 uratowanych życiach rocznie). W takim razie rzeczywiście za pomocą powszechnego przymusu stosowania kasku można by uratować co roku życie dwóch osób na milion Szwedów! Samo w sobie to brzmi fajnie.
Z drugiej strony ryzykuje się zmniejszenie stosowania rowerów, a biorąc pod uwagę rozwój wydarzeń z coraz większą ilością osób otyłych w naszym społeczeństwie, to będzie coś, co zabije jeszcze większą ilość ludzi. Spadek ilości rowerzystów choćby w połowie tak znaczny, jak ten zaobserwowany w Nowej Zelandii, miałby katastrofalne następstwa dla rozszerzania się otyłości i ogólnego stanu społeczeństwa.
* * *
I to by było tego na tyle, moi Ludkowie. Do zastanowienia się i ew. walenia tym lemingów jak cepem po ich durnych łepetynkach urodzonych niewolników!
triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?
trzeba by poszukać, ale ostatnio, chytba Szwedzi, oczywiście naukowo, podali do wiadomości, że place zabaw dla dzieci są zbyt bezpieczne i dzieci się kształcą na funkcjonalne kaleki, które nie potrafią ocenić ryzyka.
OdpowiedzUsuńBTW, masz świadomość tego, że piszesz o rzeczach, o których Korwin pisał 10 lat temu?
Pozdro
@ Artur M. Nicpoń
OdpowiedzUsuńA widzisz w tym jakikolwiek problem? Bo ja nie.
Dałem fragmencik z książki, która nie jest powszechnie dostępna, traktującej o sprawach niepozbawionych znaczenia i współgrających jakoś z tym, o czym staram się mówić. No i co nie tak?
Tym bardziej, że ta książka ma góra 5 lat, więc Korwin raczej o dokładnie tym 10 lat temu pisać nie mógł.
Powiem ci więcej, bo to chyba zabawne. Od razu sobie pomyślałem, że to jest całkiem w stylu NCz! (wiem coś o tym, bo to swego czasu czytałem, a nawet zdarzało mi się pisać) i zastanawiałem się, czy o tym żartem nie wspomnieć.
Ale nie wspomniałem, bo, jak wiesz, w sumie wielbicielem Korwina nie jestem, a do NCz! nic specjalnie nie mam, ale też od już dawna nie jest mi on specjalnie bliski. (Mimo że kilka miesięcy temu np. sami wzięli sobie fragment z mojego blogasa i wydrukowali, tak że widać jakieś wspólne wibracje mamy.)
Tak, że wiem, iż NCz! - nie wiem teraz na ile osobiście Korwin, pisywał kawałki dokładnie w tym stylu... A może raczej tutaj nie chodzi o "pisanie", bo to jest w większości przekład... Ale co z tego miałoby wynikać?
Tym bardziej, że ja tu przecież nie mówię o wolnym rynku, tylko o lemingozie. A to, jak mi się zdaje, dość jednak istotna różnica.
Co do tych placów zabaw i ceny ryzyka, to podejrzewam, że w tej książce jeszcze i o tym będzie, bo to mogło być właśnie o niej - to o czym mówisz - a w każdym razie to jest część pewnego trendu, bo gość cytuje parę artykułów z ichniej prasy.
Swoją drogą się nie dziwię, bo tam to już naprawdę doszło do obłędu.
Dzięki za głos i polecam się na przyszłość. No i jeszcze zapytam - bardzo się nie podobało? Czy też porównanie z Korwinem mam traktować jako jakiś, mimo wszystko, komplement? ;-)
Swoją drogą, właśnie zacząłem czytać genialną francuską książeczkę o nieuchronnym kryzysie strefy ojro. Wydaną w roku... 2003! B. dowcipny gość i wydaje się mieć b. zdrowe poglądy. A jego analizy też wydają się trafiać w samo bycze jajo.
Pzdrwm
@ Artur M. Nicpoń c.d.
OdpowiedzUsuńWięcej powiem! Od razu sobie przypomniałem Hrabiego - może dlatego, że ty go mi przypomniałeś - i nasze niegdysiejsze gadki o "oligarchach".
I tak sobie rozmyślałem, że całkiem to samo teraz głoszę... Ale jednak bez żadnego "libertariańskiego" czy anarchistycznego utopizmu.
A to jednak dość spora różnica. Co nie zmienia faktu, że może niektórym z tych chłopiąt dałoby się w głowie przejaśnić, choć obawiam się, że większość utopizmy ma po prostu w genach, albo przynajmniej w zwojach tej ich przerośniętej kory.
Nie?
Pzdrwm
@ wsie w mieście
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Wami, że rządy krajów wysokorozwiniętych wychowują swoich poddanych na fellahów, a jak im się fellahy słabo rozmnażają, to sobie ściągają jakiś ciemniejszych fellahów zza siódmej rzeki. Problem w tym (dla rządów), że czasem obok fellahów trafiają się im wśród imigrantów barbarzyńcy B, którzy tylko udają niedołężnych i pokornych, a w rzeczywistości potrafią stawić skuteczny opór Molochowi. Exemplum rodzice małej Nikoli, którzy zamiast grać z Barnevernetem w jego grę ściągnęli z Polski zomowca Rutkowskiego i zbrojnie odbili córeczkę opiekunom, po czym dali drapaka do Polski, a norweskie biurwy mogą im nadmuchać, bo nie mają odpowiednich kasków do chodzenia po Polsce.
z tymi placami zabaw to jest niesamowita sprawa, bo niby to wszystko człowiek wie, niby to sobie wszystko mówimy, ale to cały czas jest gdzieś tak z boku, poza krawędzią namysłu. A tu, z tej publikacji (nie mogę znaleźć, cholera) wynika, że straty są już na dziś potworne. Statystyki mnie powaliły.
OdpowiedzUsuńTeraz jakby to skorelować z nową europejską modą, że 30kilkuletnie dzieciary wracają na garnuszek do rodziców, to zaczyna się to składać w ładną całość.
P.S. mój przytyk na koniec, że Korwin itd. był tylko po to, żeby ci uświadomić, jak niedaleko ci do Korwina właśnie.