środa, kwietnia 22, 2009

Nagłe nocne oślnienie

Przyszła mi nagle do głowy taka oto myśl: Czy nie uczynilibyśmy przypadkiem sporego kroku w stronę poznania prawdy o świacie, gdybyśmy przyjęli, że dosłownie każdy okres względnej swobody gospodarczej w historii to był swego rodzaju NEP? ;-)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

12 komentarzy:

  1. Tygrysie,

    jeśli przyjmiemy, że poprzedni totalitaryzm skończył się wraz z upadkiem imperium rzymskiego (roboczo) a nowy zaczął sie naprawdę wraz z soviecką revolucją, to ostatni NEP trwał ciągiem 1441lat. Sporo jak na NEP. I krótko jak na zamordyzmy.

    Zresztą, zobacz se u ulubionego Szpenia- praktycznie we wszystkich cyklach gnicie i zamordyzm to mniej więcej 1/4 cyklu.

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Nicpoń

    No, wreszcie ktoś mi wyjaśnił!

    Więc te wszystkie przepisy cechowe, ograniczenia na wystawną konsumpcję, pańszczyzny, feudalizmy, obowiązek udzielanie podwodów i noclegu, myta, rogatkowe, monopole, przymusowe i dziedziczne korporacje, doraźne podatki i wymuszane prezenty dla władzy, zakaz wykonywania jakiegokolwiek dochodowego biznesu dla elity, itp. itd. - to był właśnie ten osławiony WOLNY RYNEK! Łał!

    Wreszciem zrozumia, bo dotychczas myliły mnie te wszystkie razgawory o tym, jak to w USA wolnego rynku niet', natomiast jaki on piękny w dzisiejszych Chinach.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  3. Tygrysie:

    a czy my tutaj piszemy, że Chiny są par excellence krajem wolnorynkowym? Tak to sobie czasem bajdurzy Korwin pod nosem. Ty za to, Tygrysie, na podstawie bajdurzenia robisz sobie kukłę, którą następnie obijasz. Czynisz przy okazji założenie, że wszyscy wolnorynkowcy to będą pod chińskim modelem się podpisywać.

    W rzeczywistości Chiny to kraj z 95% udziałem sektora państwowego. Wszystkie firmy zachodnie, jakie się tam budują, i prywatne chińskie to jest 5%. No i jak można nazywać coś takiego państwem wolnorynkowym?

    Piszesz również tak:

    (...)te wszystkie przepisy cechowe, ograniczenia na wystawną konsumpcję, pańszczyzny, feudalizmy, obowiązek udzielanie podwodów i noclegu, myta, rogatkowe, monopole, przymusowe i dziedziczne korporacje, doraźne podatki i wymuszane prezenty dla władzy (...) to był właśnie ten osławiony WOLNY RYNEK! Łał!Dodam, a czym się różni myto czy rogatkowe od opłaty za korzystanie z płatnej drogi/płatnej autostrady?

    Stanowienie monopoli to wynalazek monarchii absolutnej, jak również merkantylizmu. Ale nawet ten merkantylizm epoki nowożytnej to i tak pikuś przy socjalizmie. Jakoś nie było wtedy państwowej służby zdrowia, państwowej edukacji, państwowej opieki społecznej, tyle biurokracji, co obecnie.

    Tak samo podatki 10% nie przekraczały. Większe opodatkowanie to jest wynalazek dwudziestowieczny.

    Piszesz jeszcze o dawnym podziale społeczeństwa. No dobra, a co to za problem reprywatyzacja i przywrócenie stanu szlacheckiego, a mieszkańcom wsi za użytkowanie pastwisk i lasów serwituty nakazać płacić. Ja w tym nic złego nie widzę. Przecież totalna równość to bzdet; ludzie równi nigdy nie byli tak naprawdę.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Tygrysie,

    wolny rynek jak najbardziej- na tle tego, co mamy od 100 lat

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Nicpoń

    No widzisz chłopię jak wy bredzicie?

    Taki (dotąd przeze mnie niewspomniany, dobrze żem se przypomniał) zakaz sprzedaży, albo też rozdrabniania, posiadłości ziemskich, KOMPLETNIE ZAŁATWIA cały "wolny rynek" w danej dziedzinie. A z czysto finansowego punktu widzenia, nie da się powiedzieć, czy to 10%, czy może po prostu zero. Jednak "wolny rynek" to już z całą pewnością nie jest!

    I tak się ma sprawa dosłownie wszędzie - przeliczanie tego na wysokość procentową jest po prostu niepoważne i/lub nieuczciwe.

    Bo to NIE O TO CHODZI - cechy, ten najsławniejszy przecież i stale przywoływany przykład braku "wolnego rynku" w społeczeństwie przedliberalnym, też przecież nie oznacza jakiejś wymiernej w procentach daniny.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  6. Nicpoń.

    No i racja. Przedrewolucyjne społeczeństwa wykazywały merkantylizm, ale jak już wyżej napisałem. Przy obecnym socjalizmie to jest nic.

    W tamtych społeczeństwach ministrów było kilku, a nie praktycznie kilkudziesięciu.

    Nie było przymusowej centralnie sterowanej państwowej szkółki, do której zaganiano wszystkie dzieci z danego przedziału wiekowego. Jakoś rodzice odpowiadali za edukację swoich dzieci i jakoś państwa z tego tytułu nie upadły.

    Nie było służby zdrowia państwowej i jakoś ludzie żyli.

    Ubezpieczeń też przymusowych nie było, ba, w ogóle nie było ubezpieczeń od osób. W dawnych czasach jedynie statki przed piratami ubezpieczano.

    A opieka społeczna? Tym się Kościół zajmował.

    A czy było wtedy tyle biurokracji, co obecnie? A gdzie tam.

    A Tygrys nam o cechach czy korporacjach zawodowych pisze, choć to argument jak kulą w płot. Ciekawe, jakby przyszło mu coś wytwarzać w średniowieczu i obecnie, gdzie szybciej rozpocząłby produkcję?

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. @ Kirker

    Ależ ja się wcale nie kłócę, że centralizm jest obecnie większy niż kiedykolwiek, a nadciąga świńskim truchtem totalitaryzm jakiego świat nie widział! I to totalitaryzm PRAWDZIWY, bo co to była za marna imitacja totalitaryzmu to wszystko dotychczas, skoro oni nie mieli kompów, gigabajtów baz danych i sieci komputerowych? Pomijając już (spengleryczną) bierność, zatomizowanie i tchórzliwość mas.

    Ja się tylko kłócę, że takie pojęcie jak WOLNY RYNEK jest niemal bez sensu, ponieważ nie da się o nim w jakikolwiek w miarę ścisły i naukowy sposób rozmawiać.

    Można powiedzieć, że jakaś wymiana między Jasiem i Krzysiem była wolna, oparta na pełnej informacji i równości, a więc to była wymiana "wolnorynkowa", jednak przechodząc do nieco choćby większej skali niż dwuosobowa, wszystko to staje się po prostu chaosem, a cały mit "wolnego rynku" rozpada się w pył.

    Wcale nie twierdzę, że masa biurokracji, niechby i państwowej, to jest cudowna sprawa, ale wydaje mi się, że jej ilość i znaczenie jest raczej funkcją kwestii demograficznych, konsumpcyjnego stosunku do życia mas, możliwości technicznych, plus paru może innych jeszcze rzeczy - nie zaś takiej czy innej chęci hodowania, czy też zmniejszania biurokracji.

    Tym bardziej, że naprawdę z punktu widzenia normalnego człowieka (tzw. "obywatela", jakkolwiek to ironicznie dzisiaj brzmi) prawnicy to jest dokładnie taki sam uprzykrzający życie syf, jak urzędnicy.

    A z punktu widzenia konserwatyzmu? Skąd rozeszła się na świat Polityczna Poprawność? Z USA, prawda? Urodziła się na uniwersytetach, ale przecież jej motorem napędowym nie była żadna państwowa biurokracja, tylko adwokaci i inne tego typu skurwiele!

    I tak to działa. Dziwnie też jestem spokojny, że, wbrew temu co mówi Nicek, w takich (liberalnych) Stanach nie jest tak, że tylko 10% ludzi musi się w ogóle zastanawiać nad kwestiami związanymi z prawnikami i ustawiać w nich rufą do wiatru. O nie - tam wystarczy, że w książce czy rozprawie naukowej napiszesz "he", nie zaś "he or she", i nie masz szansy na publikację. Tak samo w miejscu pracy, praktycznie każdym - ciągły lęk przed "sexual harassment" itd. Tak to działa w kraju mającym nieco jednak mniej państwowej biurokracji niż w Europie, co jednak od razu jest okupione panoszeniem się prawników.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  8. chcą nas odciąć, Panowie - musimy tę informację rozprzestrzeniać póki się da

    http://www.blackouteurope.eu/

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak przygotować się na nadciągający świńskim truchtem nowy totalitaryzm Tygrysie (oprócz tego, że czytać Spenglera w oryginale a nie skastrowane, polskojęzyczne wersje, bo to już wiemy)????
    Emigrować do Urugwaju? Kupić gnata i wykopać bunkier w ogródku przydomowym?
    A może już teraz zabawić się w Wallenroda albo w inszego Mitię ze "Spalonych Słońcem" i przygotowywać wielką czystkę dla postępaków?

    OdpowiedzUsuń
  10. @ Anonimowy

    A żebym to ja widział... Zapewne ito, ito, ito. Mitii nie znam, ale chyba miał chłopię łeb.

    Co do tej emigracji, to dowcip jest taki, że ja sam już b. dawno myślał o emigracji do Latynosów. Nawet języka się swego czasu dość pilnie uczyłem. (A teraz, gnany Amálią i BJJ, chętnie bym się poduczył i portugalskiego.)

    Najpierw był Paragwaj - jako Plan B, gdyby nas nie przyjęli tam gdzie przyjęli; parę lat temu zaś obdzwoniłem różne ichnie ambasady, ale powiedzieli, że u nich taki kryzys, że nie ma mowy. Niektórzy nawet jakby mnie nieco obśmiali, ale to pacany, bo skoro mają taki kryzys, to kto z kogo powinien się śmiać, że spytam?

    Nicpoń coś ostatnio marudził o kupieniu wyspy, one wcale nie są aż takie drogie i głupie pół melona zielonych mogłoby już jakąś tropikalną wysepkę kupić. Można by też faktycznie - co wydaje mi się o wiele bardziej realne - naprawdę pomyśleć o jakiejś drobnej, ale nie całkiem indywidualnej, emigracji do jakiegoś Urugwaju.

    Wcale nie żartuję! To by wcale nie musiał być zły poziom, bo z Europą dzieją się już takie rzeczy, że zgroza. (Zresztą ja od dawna mówił, że ęternet wcale nie jest od nich bezpieczny. No i się sprawdza.)

    Skontaktujcie się ze mną, może naprawdę warto by było o tej emigracji pomyśleć. W dodatku jestem Elbląski rodak Cejrowskiego, więc można by i z nim pogadać.

    Podoba mi się ten pomysł z tą emigracją - i to z sekundy na sekundę bardziej.

    A co do reszty... To może potem kiedyś, obczytani Spenglera i w ogóle, na białych koniach...

    Jedziemy do Ameryki Łacińskiej! Kto ze mną?

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie "zły poziom" tylko "zły pomysł". Jakoś mi nerw przekłamało. (Zemke interior.)

    OdpowiedzUsuń
  12. ja wolę opcję z ogródkiem, ale możecie mi z urugwaju zrzucać PIATy :>:>

    OdpowiedzUsuń