czwartek, października 25, 2012

Rzecz o trzystrzałowych automatach i długoogoniastym kuzynie leminga

Kiedy Paul Vunak w roku 1988 został zaangażowany do stworzenia systemu walki wręcz dla Navy SEALS i przybył do ich jednostki w stanie Virginia, dowiedział się, że standardowy karabin na wyposażeniu tych elitarnych oddziałów ma w trybie automatycznym blokadę, pozwalającą na oddanie jedynie trzech strzałów za jednym naciśnięciem spustu. Zdziwił się i spytał dlaczego? Na co otrzymał odpowiedź, że w innym przypadku żołnierze wystrzeliwaliby błyskawicznie całe magazynki bez większego sensu.

W którym to stwierdzeniu jest sporo prawdy, jeśli np. się wie, że w Wietnamie na jednego zabitego wroga wypadało coś koło 51 tys. sztuk wystrzelonej amerykańskiej amunicji. A Brytyjczycy, ze swoją niewielką zawodową armią, dopiero niedawno wprowadzili jako standard karabiny automatyczne. Przedtem długo oceniano tam, że dobrze wyszkolony żołnierz poradzi sobie z bronią półautomatyczną (czyli jeden strzał na jedno naciśnięcie spustu), będzie o wiele staranniej celował, a problemy z zaopatrzeniem w amunicję, b. istotne i niełatwe do rozwiązania, zostaną ograniczone.

Paul Vunak jednak nie był zachwycony otrzymaną odpowiedzią, a nawet się nieco obruszył. "Jak to jest?", wykrzyknął, "To wy kontrolujecie broń, czy też broń kontroluje was?" I stwierdził, że faktycznie potrzeba dla tych elitarnych oddziałów stworzyć nowy system walki wręcz - i to nie dlatego, by walka wręcz była na współczesnym polu bitwy aż tak realnie potrzebna, bo i nie jest - tylko właśnie dlatego, że znakomicie się ona nadaje do oddziaływania na psychikę żołnierza. Jeśli się to odpowiednio inteligentnie zaplanuje.

Czyli na przykład właśnie do rozwiązywania tego typu dziwnych problemów, jak to z owym ograniczeniem do trzech strzałów w trybie "automatycznym" - i to przecież nie dla jakichś wystraszonych i niedoszkolonych poborowych, tylko dla zawodowców, i to nie byle jakich, bo członków jednej z najbardziej elitarnych jednostek na świecie!

(Problem kto kim dzisiaj kieruje  - w sensie, czy to my sterujemy maszynami i różnymi tam niesamowitymi systemami, czy też może to one bardziej już sterują nami - to w ogóle b. ciekawa i niepokojąca kwestia, ale raczej historiozoficzna, i my sobie ją zostawimy na jakiś inny może czas. Deo volente oczywiście.)

No i z tych m.in. dylematów powstał Rapid Assault System, w skrócie R.A.T. Wszelkie skojarzenia z długoogoniastym kuzynem pospolitego mieszkańca naszych pól i lasów - leminga - jak najbardziej uprawnione. Szczur, bo o nim tu mowa, champion inteligentnego przetrwania, jest nawet godłem tego systemu.

Systemu, w którym, obok samych technik i sposobików, dość w sumie typowych dla współczesnych militarnych systemów walki wręcz (których przodkiem i wzorem jest niemal zawsze brytyjski system "Combatives" z drugiej wojny światowej, choć R.A.T. jest bardziej złożony i wyrafinowany, ponieważ tutaj szkoli się nieco dłużej, niż te parę godzin, które poświęcano na wyszkolenie agenta w tamtych czasach) - mamy specjalne metody i ćwiczenia na rozwinięcie zdolności dowolnego i świadomego przechodzenia pomiędzy trybem chłodnej kalkulacji i rozważnego działania, niezbędnym w wielu fazach walki wręcz (choć bynajmniej NIE TYLKO walki wręcz!), i dziką, niepohamowaną furią, zimną (excusez le mot) żądzą mordu, cholernie przydatną w innych fazach.

W tym celu, znaczy w celu wytworzenia tej zdolności przełączania się i w ogóle kontrolowania takich stanów własnej duszy, w systemie R.A.T. istnieje cała masa ćwiczeń, z których większość, jeśli nie wszystkie (wszystkie, z tego co pamiętam, z tych, z którymi ja się dotąd w praktyce zetknąłem) jest jakąś formą naparzany pomiędzy dwoma, albo, przeważnie, większą ilością ludzi.

Albo np. że jeden drugiego wali i dodatkowo obraża, a tamten sobie spokojnie stoi i się uśmiecha, a na sygnał rzuca się na wroga z morderczym zamiarem. Choć do morderstwa chyba zbyt często nie zachodzi, bo to nie jest aż, w ćwiczebnej wersji, do tego stopnia pójście na całość, ale daje przedsmak tego, jak się owe stany, owe tryby, w sobie czuje, i jakieś tam wstępne umiejętności tym sterowania.

Po co ja o tym wszystkim mówię? A czemu nie? Nie, serio - wydaje mi się, że to jest niezły początek do inteligentnej (wreszcie i na odmianę) rozmowy na temat emocji, histerii, zimnego wyrachowania... Walki jako takiej, nie wykluczając patriotycznej i narodowej... O innych sprawach, bardziej fizycznych i, w pewnych sytuacjach, także bardziej "praktycznych, już nie wspominając.

Albo więc będzie (Deo volente) jakiś dalszy ciąg i/lub jakaś dyskusja pod, albo będę miał chyba prawo uznać, że to com napisał trafiło na podatny grunt w sercach i korze mózgowej Szan. Publiczności, i żeśmy sobie w sumie tę, ważną, jak sądzę, kwestię wyjaśnili. Teraz więc, P. T. Publiczności, piłka jest po waszej stronie kortu!


triarius

16 komentarzy:

  1. „[…]standardowy karabin na wyposażeniu tych elitarnych oddziałów ma w trybie automatycznym blokadę[…]” – ogranicznik długości serii, się to w naszej nomenklaturze nazywa. I jest pono wietnamskim wynalazkiem amerykańskim. Młodzi, niedoświadczeni żołnierze walczący w dżungli szybko wpadali w panikę i często „wywalali” cały magazynek, zwłaszcza gdy palce kurczowo zacisnęły się na spuście, lub też prali dziko serią wokół siebie z obłędem w oku. Obecnie jest to rozwiązanie stosowane dość powszechnie i w pistoletach maszynowych i karabinkach szturmowych, ale Vunak miał rację; doświadczonemu, wyszkolonemu żołnierzowi takie ustrojstwo na nic. Co ciekawe w M16, to na wniosek bodaj USMC rzeczywiście wypuszczono, onegdaj, serię produkcyjną całkowicie pozbawioną możliwości przełączenia na ogień ciągły – tylko ogień pojedynczy, bądź seria trzystrzałowa.

    Zaś niechęć dowódców do stosowania broni maszynowej, jako podstawowego wyposażenia indywidualnego strzelca, to nie tylko Brytole. Szwaby pierwsze MP produkowali już podczas I WŚ, a do końca II-giej podstawowym wyposażeniem strzeleckim żołnierza piechoty pozostał Kar98k Mausera, nawet nie samopowtarzalny a powtarzalny, z czterotaktowym zamkiem ślizgowo-obrotowym! Co nie znaczy, że w innych formacjach takiej broni nie stosowano. Zresztą Szwabskim wynalazkiem jest tez idea , która stworzyła współczesne bronie indywidualnego strzelca, obecnie na wyposażeniu chyba wszystkich armii świata, będących polaczeniem cech pistoletu maszynowego (szybkostrzelność i mała masa) z maszynowym karabinem (szybkostrzelność i siła ognia) – karabinek szturmowy na nabój pośredni (zresztą nazwę dla tej nowej broni StG.44 –Sturmgewehr wymyślił kto? Tak, tak! Tak ulubiony Adolf Hitler!)

    Ale wracając do kontrolowania emocji – myślę że można tego próbować uczyć i trenować, ale pewnie jak to bywa ze wszystkim, są goście bardziej, mniej lub wcale w tej materii nie uzdolnieni. Przy naborze do oddziałów specjalnych fizycznych i psychicznych „malapetów” odwala się na etapie testów wstępnych, na wojnie takich eliminował nieprzyjaciel lub też oni się sami, ale przy masowych armiach z poboru materiału ludzkiego nie brakowało wiec się nikt w żmudne gry wstępne z poborowymi nie pierdolił.

    OdpowiedzUsuń
  2. @ Amalryk

    Dzięki za interesujące info! Bez Ciebie to ja bym tu w ogóle za jakiegoś (psa) Cywila robił, mimo moich nieraz krwiożerczych kawałków.

    Ale co do się pierdolenia z poborowymi, to my tu przecież nic takiego nie robimy, n'est-ce pas?

    (To francuskie było w ramach wchodzenia w buty Zachodu. Poprzednio bywało żeby utrzeć nosów przemądrzałej "kształcunej" lewiźnie.)

    My tu sobie tylko dyskutujemy o zaletach i ew. wadach histerii i buzowania się bez sensu emocjami.

    Pzdrwm czule

    OdpowiedzUsuń
  3. @ Tygrys

    Po prawdzie, to ja nie mam zielonego pojęcia w jakim stopniu można wytrenować kontrolę nad b.silnymi emocjami, nie takimi tam, że wkurwił mnie ten czy inny matoł, ale wynikające z konkretnego zagrożenia. To, to jest b.ciekawa sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  4. //b.silnymi emocjami, nie takimi tam, że wkurwił mnie ten czy inny matoł, ale wynikające z konkretnego zagrożenia.//

    No, jak to jak? Biochemicznie.

    1. Faszerować gościa antagonistami receptorów odpowiedzialnych za aktywowanie szlaków odpowiedzi stresowych (kortyzolu, adrenaliny, endorfiny, etc.) by obniżyc ich aktywność.

    2. Ćwiczyć gości bodźcami psychicznymi i fizycznymi, które oddziaływują na konkretne szlaki przekaźnictwa odpowiedzialne za odpowiedź stresową. Częsta stymulacja powoduje podniesienie progów aktywacji (i w rezultacie obniżenie częstotliwości działania instynktownego - panic response, który jest niczym innym jak potężną dawką hormonów). Normalny wojskowy boot-cam to prymitywna wersja tego systemu. Bardziej wyrafinowane jednostki pewnie stosuja bardziej wyrafinowane ćwiczenia. Ale jest to jak najbardziej możliwe, zależnie od poszczególnego człowieka, nawet do poziomu całkowitego zignorowania własnego bezpieczeństwa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie ma to jak wygarnąć z rozpylacza, ale jakby co to i koktaile mołotowa wystarczą,
    na początek. Oczywiście na zimno bez zbędnych emocji, w myśl filozofii, aby nigdy nie atakować wroga w złości, bo obróci się to przeciw nam.

    Też pozdrawiam czule.

    OdpowiedzUsuń
  6. @ Mustrum

    Że co? Faszerować naszego kandydata na wojownika prochami, aż mu pęknie wątroba - to to ma być ten tajemniczy, misterny trening?
    Ćwiczenie bodźcami, ok; o ile są to bodźce a nie ich symulacja (bo gdy się pacjent połapie, to taki trening tyle będzie wart co np. na PC-ecie w "Call of Duty" ). Z drugiej strony nie ma człowieka, pozbawionego progu odporności na stress - jest to tylko kwestia dawki, po której każdy pęknie.

    OdpowiedzUsuń
  7. @ Anonimo

    "Wygarnąć" to sobie można popiół z pieca. Strzelanie ogniem ciągłym z pm-u, nie mówiąc już w ogóle o kbk-u,(dlatego właśnie bywa stosowany ogranicznik)to i tak zasadniczo nie więcej niż trzy kule w celu, idące w górę-skos (oczywiście wszystko zależy od strzelca, dystansu no i na koniec sprzętu).
    A za "koktail tow. Skriabina", to gospodarz Cię chyba osobiście będzie strofował bo tej nazwy jakoś szczególnie nie trawi...

    "Oczywiście na zimno bez zbędnych emocji..." - oczywiście! A widział kolega jak się często ludzie zachowują na zwykłej strzelnicy, gdzie im nic nie grozi, gdzie nie ma żadnych "granicznych" sytuacji, oprócz huku i unoszącego się w powietrzu charakterystycznego zapachu prochu?

    OdpowiedzUsuń
  8. Amalryk

    //Ćwiczenie bodźcami, ok; o ile są to bodźce a nie ich symulacja//

    Zależy. Trening na poligonie jest zawsze symulacją... no, prawie zawsze. Symulowane bodźce mogą być tak dobrane, żeby z fizjologicznego punktu widzenia nie różniły się zasadniczo od prawdziwych.

    Z progiem zawsze obecnym oczywiście masz racje. Mnie chodziło o to tylko, że można poprzez trening (i tak, owszem, wspomagając farmakologicznie - bez rozwalania wątroby) ów próg przez jakiś okres czasu stopniowo podnosić, nigdy oczywiście się go nie pozbywając.

    A co do mojego przedmówcy, i jego zimnokrwistych koktajli powstańczych... cóż, widać kolega nigdy nie ćwiczył dwuboju. Krótki sprint na nartach, i efektywność strzelania od razu minus 40%, i to u ludzi ten sport ćwiczących. U lajkonika to bliżej -90%.

    OdpowiedzUsuń
  9. @ Mustrum

    Trening na poligonie jest zawsze symulacją...
    -------------------------------
    Ok,ok! Ale taki, gdy mówimy o kontroli emocji w chwili zagrożenia życia, to raczej gówno daje (w sensie, o który mi się tutaj rozchodzi). To jest trening umiejętności i odruchowego, wytrenowanego reagowania na serwowane, symulowane bodźce. A my wszak mówimy nie o treningu fizycznym, jak sądzę, ale "mentalnym" (nie wiem, zresztą czy to jest akurat dobre słowo)?

    Aby przybliżyć..Kiedyś miałem taki przypadek. Uczyliśmy się w wojsku rzucać granatem i do tego były takie ćwiczebne atrapy F1; otóż w tych atrapach wąsy zabezpieczające zawleczkę były wykonane z drutu aluminiowego, więc bez tego ćwiczonego odginania wąsów można było, wkładając palec w oczko zawleczki, zdecydowanym ruchem ją wyszarpnąć z zapalnika(jak też, oczywiście robiłem). Nikt nie raczył mi powiedzieć, że w granatach bojowych drut jest, ale stalowy... I gdy pierwszy raz udałem się ochoczo aby rzucać tymi F1, to włożywszy palec wskazujący w ucho zawleczki dziarsko szarpałem i... wyrwałem sobie ten F1 z reki prosto pod nogi! Czasu na rozmyślanie nie było za wiele ale i tak okazałem się szybszy od prowadzącego; zdążyłem przed nim podnieść granacik, zauważyć że zawleczka jest na miejscu (a więc nic nas w Kosmos, uff... nie odpierdoli!) odgiąć teraz te skurwiałe, stalowe wąsy, i wyrzucić żelastwo z okopu (przy wtórze chujów i innych temu podobnych miłych określeń, wygłaszanych przez prowadzącego, na stanowisku ogniowym, tę imprezkę). I rozchodzi mi się, z grubsza, o możliwość wytrenowania kontroli własnie nad tego rodzaju emocjami.

    OdpowiedzUsuń
  10. @ Amalryk, Mustrum (i WSIe)

    Ja tylko na temat symulacji.

    Otóż z tym Szczurem to nie była cała historia, bowiem dalej Vunak sporo opowiada, jak oni łazili do knajp i się tam na full naparzali. Traktując to oczywiście także jako dobrą zabawę, ale również jako przygotowanie bojowe.

    Więc np. z tego Szczura masz rozpoznawanie tych stanów i pewien "zapalnik", który ci pozwala tym jakoś tam zacząć sterować, no a potem jednak sprawy w miarę (dla większości z nas nawet i bardzo) realne.

    Vunak, któren na starość b. złagodniał, ponoć wcale nie wspomina z czułością tych naparzanek, kiedy to np. budził się rano w celi pokryty skrzepłą krwią. Prowadzący wywiad nie może tego chyba zrozumieć, co jest zabawne, ale Vunak teraz woli ponoć ludzi leczyć (czym się zajmuje, robiąc coś tam z koścmi i ich nastawianiem), niż im łamać kości.

    W dodatku przecież im tam ostre kule latały nad głowami na ćwiczeniach, strzelali tuż koło głów kolegów, huśtali się na linach z helikopterów itd. itd. (To zgaduję na podst. innej wiedzy, ale tak oczywiście się takich ludzi szkoli.)

    Więc to nie całkiem tak, że puchate rękawice i kumpel wykrzykujący, że np. "twoja mama się źle prowadzi a on zaraz ci wypruje flaki", załatwiają sprawę.

    A co do reakcji fight/flight to są takie różne fajne "sztuczki", że np. jak twój pierwszy ruch jest agresywnie do przodu (co jest np. wymogiem w zawodach judo, bo cię zdyskwalifikują), to raczej reakcja fight zyska przewagę.

    Na razie więcej nie mam czasu - nawet do Skriabina się nie ustosunkuję ;-) - bo dwa dni trenowałem z ojcem założycielem KAPAP. Padanie na goły parkiet z wykręconą ręką to jest dokładnie to, czym się przyzwoity sześćdziesięciolatek powinien zajmować!

    W każdym razie wydaje mi się, że z nawiązką obroniłem honor submission grapplingu, wspartego faktycznie dość mocno moim skomplikowanym CV w dziedzinie bicia ludzi i "martial arts", bo na drugi dzień wyraźnie mnie mniej lubili. Mówiąc oględnie. (Nie mówcie tego Bratkowskiemu, ani innym łowcom antysemitników!)

    W każdym razie takie seminaria mają też swój wdzięki i sporo mi dało. Tak niejako przez ekstrapolację z dodatkiem późniejszej wizualizacji (jeśli ktoś to zrozumie), która mi teraz chodzi (i dlatego m.in. nie mam głowy na wiele długich komętów).

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  11. @ Świat

    No dobra, uzupełnię...

    Loty na parkiet z wykręconą ręką są niezłe, szczególnie w większej ilości, ale najlepsze są z wykręconym karkiem. Kupa śmiechu!

    A najzabawniejszy i najbardziej niejako przełomowy moment tego seminarium, to było kiedy pod koniec w stójce zrobiłem na gościu Kimurę (UDE GARAMI w dół), on się opierał, no to ja przeszedłem do Kimury z rzutem poświęcenia SUMI GAESHI, ale wolniutko, bo nie chciałem go przerzucić na tym parkiecie na plecy, mogłoby mu to nie wyjść na zdrowie...

    No a on, zamiast się podeprzeć wolną ręką, podparł się nosem, z czego było dość sporo krwi, zaburzenia humoru i nieco dziwna atmosfera.

    Z drugiej strony, jeśli grappler na niezbyt w końcu wysokim poziomie potrafi tak łatwo rozkwasić pysk o parkiet komuś, kto parę lat trenuje Krav Magę, no to... (Tylko ani słowa Bratkowskiemu!)

    Co nie zmienia faktu, że to nie był zły trening i sporo można się z tego KAPAPU też nauczyć. Tylko trza wiedzieć, czego skąd się uczyć!

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  12. @ Tigre

    Ach! Wszystko to pięknie, ale chopaki na wsi, onegdaj, też chodzili na zabawę w celu się ponapierdalania co nieco etc...
    "W dodatku przecież im tam ostre kule latały nad głowami na ćwiczeniach..." - no to może nawet lepiej że "ostre" (tzn jak rozumiem chodzi o ukształtowane do szpica FMJ) bo czysty postrzał z czegoś takiego - to pacjent zasadniczo jest do uratowania (Konwencja Haska i te sprawy); w przeciwieństwie do "tępych" (tzn te wszystkie HP, JHP,JSP etc, etc, a jest trochę tych wynalazków) bo przy tych to chwilowy profil rany postrzałowej raczej gwarantuje delikwentowi rozstanie się z tym najlepszym ze światów.

    Ale żarty na bok. Nie chodzi mi o oswojenie się ze świstem kul koło ucha, czy też nie pękanie przed ochoczym uczestniczeniem we wiejskiej czy podmiejskiej napierdalance i takie tam...
    Chodzi mi zasadniczo o możliwość ukształtowania gotowości na śmierć, o wyszkolenie takich ludzi którzy z pełną świadomością w chwili praktycznego braku jakichkolwiek szans na przeżycie; pośród histerycznych wrzasków, bolesnych zawodzeń , jęków i szalejącego chaosu walącego się świata pozostają niewzruszeni "jak skała, która nie musi nikogo opłakiwać" konsekwentnie "robiąc swoje", aż do wiadomego końca. Ot co!

    OdpowiedzUsuń
  13. //Z drugiej strony, jeśli grappler na niezbyt w końcu wysokim poziomie potrafi tak łatwo rozkwasić pysk o parkiet komuś, kto parę lat trenuje Krav Magę, no to... (Tylko ani słowa Bratkowskiemu!)//

    Nie wiem jak to z tą Krav Magą jest, czy nasi starsi bracia mądrzejsi w wierze (no i oczywiscie członkowie BWR) czasem nie sprzedali na zachód jakiejś jej wersji light.

    No na treningach prowadzących przez zapaśników to generalnie kravmagaiści dostawali wpierdol, i to w sytuacjach pojedynkowych, a nie tylko na cwiczeniach. W sumie człowiek, który autentycznie nie ćwiczył wydłubywania ocząt palcami i wykopywania jajec przez lewe ucho oraz innych tym podobnych, w sytuacji awaryjnej nic takiego potrafił nie będzie. Zgłupieje i tyle. I tu Amalryk ma rację w 100%,

    OdpowiedzUsuń
  14. @ Amalryk, Mustrum (i Świat)

    Ostra w sensie, że np. nie gumowa czy sól. Oczywiście żart zrozumiałem.

    Co do zapaśników, to tak był jeden chyba niezły weteran, któren właśnie niedawno, jak się dowiedziałem z podsumowania, został się instruktorem. Potężny gość, z gatunku b. okrągłych, ale na pewno silny. Chyba Bączek się nazywał i z Opola. Ale ci instruktorzy głównie tam się opierdalali, nie wiem dlaczego.

    Co do bicia się z Krav Magowcami, to bez żartów - ja bym tam samym boksem łatwo chyba pokonał większość z nich, a w każdym razie bez jakiejś większej potrzeby schodzenia do parteru. W parterze oczywiście mieliby szanse jedynie w ramach drugiego prawa termodynamiki.

    Nie żeby oni byli tacy źli, tym bardziej, że spora część z nich trenowała także tae kwon, paru shotokan... Ale to jest po prostu całkiem inny rodzaj treningu - u nas przeciwnik stawia opór i robi wbrew, u nich, jeśli w ogóle, to jest to ewenement.

    To zresztą znana sprawa, i na tym polega m.in. różnica między np. judo (i jego "nieprawym" potomkiem BJJ/submission grapplingiem) i dawnym Ju-Jitsu) - te drugie, mimo konieczności większych ograniczeń ze wzgl. na bezpieczeństwo, są po prostu o wiele skute4czniejsze jako metoda mniej lub bardziej realnej walki.

    W tym jednak przypadku z Kimurą to była całkiem przyjacielska atmosfera i jedno co mnie uderzyło, to fakt, że on, mimo iż ja to wykonywał lekko (przez co pojechał pyskiem, a nie zrobił kozła i na plecy, może to był z mojej strony błąd) i powoli, całkiem nie znalazł jakiejkolwiek odpowiedzi, żeby sobie nie zrobić krzywdy.

    Obronić się nie miał raczej jak, skoro na tego typu techniki całkiem nie był przygotowany, ale też, gdyby np. trenował judo (bardziej niż BJJ, gdzie jednak większość dzieje się od razu w parterze, a ze stójki trenuje się głównie obalenia za nogi), to by się przecież jakoś wykręcił.

    Choć faktycznie taki rzut byłby cholernie zaskakujący dla wielu. Z drugiej strony - przecież ja mu tej ręki właściwie nie próbowałem złamać, a podbijałem go, jak rzekłem, b. ostrożnie.

    Tak czy tak, o ile w sobotę byli słodcy, to wczoraj już wiele słodyczy nie wyczuwałem. Chyba zbyt wiele pokazałem własnych rzeczy w tych sytuacjach, kiedy coś i tak trza było pokazać, no i zbyt wiele chyba pokazałem partnerom innych rozwiązań, o dziwo lepszych, albo po prostu jak należy coś zrobić, czego oni jeszcze nie do końca wiedzieli.

    W każdym razie kilkadziesiąt upadków i ukemi na parkiet człowiek potem czuje - krzywdy sobie nie zrobi, ale otarcia i siniaki tak.

    I tym optymistycznym akcentem...

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  15. @ c.d. (co mi tam!)

    A gdyby miała być jakaś walka z kopaniem się kolanami, to i tak chyba byłbym w niej po prostu lepszy.

    Dzięki tej niewielkiej ilości treningów MMA (w sumie dla dzieci) i paru godzinach RAT? Nie wiem. Może głównie dzięki wizualizacji.

    Łączenie dźwigni i rzutów w stójce z kopaniem kolanami jakoś mi naturalnie wychodzi. Na ogół pamiętam, kiedy można i warto przykopać.

    Może to zresztą z tego właśnie wynika, że sobie zdaję sprawę z faktu, że bez zmiękczenia pacjenta dźwignie mogą być naprawdę trudne do wykonania? Szczególnie pacjenta wciąż jeszcze przy życiu i w stójce?

    A więc znowu przewaga realnych sparringów nad konwencjonalnymi!

    Choć te drugie też mają swój wdzięk - jako uzupełnienie.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń
  16. //bez zmiękczenia pacjenta dźwignie mogą być naprawdę trudne do wykonania//

    W pigułce dlaczego nie można zaczynać od aikido :)

    OdpowiedzUsuń