Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Janusz Korwin-Mikke. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Janusz Korwin-Mikke. Pokaż wszystkie posty

środa, czerwca 13, 2012

Na marginesie Ojro 2012 w piłce kopanej

UEFA musi być chyba o wiele silniejsza od wielu dzisiejszych "państw narodowych", a już z całą pewnością od takiego "państwa narodowego", jak III RP (zwana także, i słusznie, "PRL bis", a przez durniów i naiwniaków "Polską"). Sporo już się w ostatnich latach działo takich rzeczy, które by o tym świadczyły, ale fakt, że UEFA potrafi dać prztyczka nawet Putinowi - w sprawie tych tam stewardów pobitych przez ruskich kibiców - któremu wszyscy inni, z nadzorcami polskiej hołoty, potrafią tylko włazić w dupę - świadczy o tym całkiem już niedwuznacznie.

* * * * *

Zwrócił ktoś uwagę na stroje piłkarzy na Ojro 2012? Jak mało przypominają one to, co reprezentanci tych samych krajów nosili jeszcze kilka lat temu ("wstecz", jak mawiano za średniego Gierka)? Wczoraj (a właściwie to, pedantycznie do sprawy podchodząc, już przedwczoraj) grali sobie np. Szwedzi z Ukraińcami.

Ukraińcy jakoś tam jeszcze byli na żółto i niebiesko, ale Szwedzi mieli czarne, a przynajmniej tak to wyglądało w moim telewizorze, który kolory pokazuje całkiem wiernie, z żółtym pasem na ukos, niczym jakaś szarfa. To była już naprawdę awangardowa wariacja na temat barw narodowych Szwecji, nowe odczytanie i co tam kto chce, ale większość innych reprezentacji także nie sroce spod ogona. Czy raczej nie żeby z nich jakieś nacjonalizmy wychodziły.

Oczywiście reprezentacja III RP się w żaden sposób nie wyłamała. Ruscy nie byli na "narodowo", za to na czerwono, z malutką trójbarwną ruską flażką na cycku. Ta czerwień, w ich przypadku, nie wydaje się być wielkim ustępstwem na rzecz postępowych pragnień UEFA, czy nowej światłej rzeczywistości, w której państwa narodowe, jak wiemy, są przeżytkiem. No, ale to ruscy. U nich nawet demonstracje pedałów się bija i nikt wielkiej sprawy z tego w Obozie Postępu nie robi.

Holandia także była dość chyba pomarańczowa. No, ale za to szaliki kibiców III RP (dla naiwnych i agentury "Polski") mają na sobie CZERWONEGO orła na białym tle. Takiemu to nawet korona nie pomoże! Choć, z tego co pamiętam, i z tą koroną były spore problemy.

W każdym razie UEFA wyraźnie dąży do zatarcia związku reprezentacji "narodowych państw", skoro jeszcze istnieją i wywołują jakieś tam emocje, z ich narodami. Zatarcia, a z czasem z pewnością zerwania. I całkiem nieźle jej się to udaje. Sojuszników ma zresztą licznych i potężnych, a kto niby miałby się sprzeciwić?

* * * * *

Sporo się mówi - jak zawsze zresztą, od lat, ale w związku z Ojro 2012 jakby jeszcze więcej - o rasiźmie kibiców. Że wydają dźwięki i obrażają kolorowych graczy przeciwnika. Ja sobie czasem jednak, oderwawszy się od kąpa, chodzę po świecie, widzę nawet czasem jakichś kolorowych, albo nawet wprost czarnych... I co? I nic! Żaden z nich nie wydawał mi się zastraszony, zalękniony, zahukany...

Nigdy nie widziałem, żeby ktoś na takiego krzywo spojrzał, a co dopiero powiedział mu coś nieprzyjemnego, broń Boże potrącił, czy cokolwiek fizycznie. Choćby sobie szedł objęty z atrakcyjną miejscową babą. Choćby sobie przy tym głośno rozmawiał i się śmiał, a dookoła zabidzone, zatyrane, spsiałe, zmarnowane ofiary III RP i liberalizmu w ogólności.

Ale nic mu nikt nie powie, nikt na niego krzywo nie spojrzy! A piłkarzy kibice jednak tak. Z pewnością reżimowe media przesadzają, koloryzują, robią propagandę, ale jednak coś tam się dzieje. Dlaczego? Pisałem kiedyś o tym w tekście "Dlaczego buczą kibice".

Czy jakoś tak się to zwało. Było tam o ardreyiźmie, ewolucji grupowej, Maleszce (co u niego swoją drogą?), i dlaczego w ogóle przyzwoitość mogła przetrwać, skoro, jak to widzimy na każdym kroku, podłość i skurwielstwo popłaca. Ten mój tekścik można sobie odszukać.

Dodałbym do tego, com wtedy napisał, że tak mi się widzi, że to nie tyle chodzi o wrogość wobec kolorowych zawodników, co o wrogość do kolorowych zawodników grających w drużynach, gdzie ci kolorowi zawodnicy nie są "naturalni". Czyli, że gdyby miała być "prawdziwa" - w oczach tych kibiców - reprezentacja jakiejś tam Norwegii czy Czech, to by wszyscy, z konieczności, naturalnie, byli biali.

I ci kolorowi zawodnicy jakoś to, w oczach tych kibiców, choć przyznam, że do mnie to też trafia, bo bardziej mi się sport podobał, kiedy grali naprawdę "nasi chłopcy", a nie przepłacone, ściągnięte nie wiadomo skąd, przynęcone jedynie lubym groszem, gwiazdy. A że kolorowe gwiazdy się rzucają w oczy... A że to jest takie politycznie niepoprawne (stróże politycznej poprawności wiedzą zresztą co robią, kierując te zdrowe odruchy w takie właśnie, moralnie dwuznaczne, kanały!)...

A że jest to albo skutek imigracji, która obrodziła różnymi paskudnymi rzeczami, z "antyterrorystyczną" inwigilacją na każdym kroku włącznie... Albo jest to skutek kolonialnej przeszłości, co, teoretycznie, powinno być be, ale "wybierzmy przyszłość", więc ofiary Hitlera i Sowietów tak samo startują rzekomo od zera, jak resztki imperiów, wysysających przez stulecia kolonie (o Niemcach i Rosji oczywiście nie wspominając, bo nielzia, a Merkel taka przecież słodka!)...

Albo też są to wspomniane przepłacone gwiazdy, przynęcone jedynie przez umiłowanie forsy... I odbierające, nie da się ukryć, szansę młodym tubylcom... Którzy może by i gorzej grali, ale jednak byliby nasi. A któryś mógłby grać i lepiej, ale pewnie wybierze inny fach, skoro taniej jest nasprowadzać kolorowych graczy.

Podejrzewam, że kibicom nie podoba się wiele rzeczy, których w większości nawet pewnie by nie potrafili wyrazić, ale najbardziej nie podoba im się sport, w którym kibicowanie stało się dokładnie czymś takim, jak byśmy kibicowali firmom na giełdzie - niechby to był i NASDAQ, jako odpowiednik Primera División - nie posiadając w nich ani jednej akcji, ani nawet cienia szansy na jej nabycie.

W porównaniu z prawdziwą lokalną drużyną, gdzie grają lokalni chłopcy, czy lokalne gwiazdy, prawdziwą narodową reprezentacją, czy choćby z prawdziwym Realem Madryd lub Celtikiem Glasgow sprzed paru dziesięcioleci - to przecież paranoja!

Chętnie bym przeprowadził naukowy eksperyment. Taki mianowicie, że sprawdziłbym, jak się zmienia, jeśli w ogóle, zachowanie kibiców w stosunku do czarnych (nie bójmy się tego słowa!) piłkarzy jeśli grają oni w:

a. drużynie, która "zgodnie z logiką, geografią i historią powinna być wyłącznie biała";

b. drużynie, która  "zgodnie z logiką, geografią i historią może, albo i powinna, zawierać graczy kolorowych".

Coś mi się wydaje, że zaobserwowalibyśmy spore różnice, a to by świadczyło o tym, że tu nie chodzi wcale o zwykły ordynarny "rasizm", tylko że ci kibice dostrzegają ważne sprawy, których jakoś nie raczą czy nie potrafią dostrzec uczeni w piśmie i przeróżne mędrki.

* * * * *

Z blogów dowiedziałem się, że znany rusofil, nieprzejednany wróg ulicznych burd i wszystkiego, co na wiorstę nie śmierdzi Prawem-Przez-Duże-P, czyli Korwin, był obecny, wśród jakiejś setki ludzi, którzy obrzucali rosyjskich kibiców, w czasie ich przemarszu na stadion, wulgarnymi obelgami. A w każdym razie takimi, które, choć może nawet i słuszne, na pewno się tym ruskim nie mogły spodobać.

Czyżby już agentura skrobała łyżką samo dno miski, skoro tak do niedawna luksusowego agenta wpływu rzuca się na tak mało elegancki i prozaiczny odcinek, wraz z garstką zapewne po prostu nic nie rozumiejącej młodzieży? Naprawdę nie było już nikogo, kto by mógł swoim flecikiem te biedne szczurki tam zaprowadzić?

No, w każdym razie teraz - jeśli te wieści się potwierdzą oczywiście - już z pewnością powinny się otworzyć oczy każdemu, kto jeszcze miał wątpliwości co do agenturalności Korwina. Że świr, że psychopata z megalomianią jakiej świat nie widział - wszystko zgoda, ale wierzyć, że ruskie służby kogoś takiego nie wezmą pod swoje skrzydła, nie zużytkują, to naprawdę trzeba mieć coś nie tak z korą mózgową!

W każdym razie to, że go do takiego celu użyto, a jeszcze, jak się zdaje (da Bóg!) nie za wiele przez to osiągnięto, daje do myślenia i stanowi może nawet iskierkę nadziei. Agentura im się wyraźnie kończy, wszystkie śpiochy musi już wybudzili, a tu jeszcze wciąż rąk na pokładzie zbyt mało! Ale nie, nie przesadzajmy - zaczynam brzmieć niemal jak Nicek. (A jednak... Miska, łyżka, Korwin, dno. Co za żałosny upadek dla prowokatora z górnej, jakby nie było, półki!)

triarius

P.S. Kapitalizm to Socjalizm burżujów.

wtorek, marca 20, 2012

Polecanki (z trochą komentarza)

Moja mała, robaczywa szpęgleryczna duszyczka cieszy się tym oto tekstem: http://ubootenland.blogspot.com/2012/01/trzy-powszechne-prawa-spenglera.html. Ew. komentarze Naczelnego Spenglerysty RP w ew. komętach, ale tutaj, całkiem na marginesie, nie daruję sobie uwagi, że autor omawianej książki ma prawdziwie leberalne podejście do społeczeństw, i do tych cywilizacji, które, przeczuwając swą nieuchronną śmierć, popełniają rozszerzone samobójstwo i ostatkiem sił dają w kość swoim prześladowcom.

Taka jedna drobna, i  sumie subiektywna, rzecz w b. sensownie wyglądającej książce, ale mnie to jednak razi. W dodatku moja mała robaczywa duszyczka dziwuje się, że jednak niektórym wolno, bo kiedy kilkuset... Nie bójmy się tego słowa, tutaj chyba można... Żydów... nie pogodziło się z własną likwidacją i zrobiło tzw. Powstanie w Getcie, to wszyscy się zachwycają, a jeśli to jakaś (inna oczywiście od... wiadomo) grupa, to jest fuj, aj waj! I w ogóle się chórem słusznie oburzamy.

* * *

To było jedno, teraz jeszcze chciałbym polecić najnowszy (w tej chwili) tekst Coryllusa, któren oto: http://nicek.info/2012/03/20/czym-sufrazystka-rozni-sie-od-pisowca/. Po pierwsze, jest to dobry tekst, jak wiele tekstów tego autora, którego cenię i popieram (choć z jego kumplem Toyahem śmy się kiedyś poprztykali, tylko co to ma do rzeczy?), i np. także sądzę, że takie wysiłki, jak te jego, by stać się "prawdziwym", czyli sprzedawanym i czytanym, pisarzem są dokładnie tym, czego nam "na prawicy" potrzeba.

Jednak nie dlatego go tu polecam, że jest dobry, bo dobrych tekstów trochę jednak daje się znaleźć, tylko dlatego, że w cudowny sposób ukazuje on (jeśli oczywiście podane tam informacje są prawdziwe, w co przecież nie wątpię), jak paskudne rzeczy mogą wyniknąć z najszlachetniejszych zamiarów. Cóż bowiem, dla tygrysisty, może być paskudniejszego od ruchu SUFRAŻYSTEK? I cóż może być szlachetniejszego od chęci ratowania niewinnych i bezbronnych sierot - wykorzystywanych, a potem mordowanych, przez cynicznych, żądnych grosza cwaniaków?

A jednak... To pierwsze, jeśli wierzyć Coryllusowi, wzięło się bezpośrednio z tego drugiego! I w dodatku, wcale nie przez jakieś  (jak by się to dzisiaj z pewnością stało) ubeckie przejęcie całego ruchu na wczesnym etapie - tylko, jak by się należało chyba domyślić, bo Coryllus tego dokładnie nie wyjaśnia, w wyniku tego, że opór tych wszystkich żerujących na sierotach skurwieli, wspartych przez możnych protektorów, wpływowych pociotków i całą zgraję "konserwatystów", początkowo szlachetny i sensowny ruch zradykalizował i wprowadził w wiodące do obecnego koszmaru, do obecnych Śród i Szczuk (o Biedroniach, P*kotach i Sutowskich nie zapominając), koleiny.

Tak że to wcale nie to jest najbardziej przerażające - dla tygrysisty przynajmniej - iż "rewolucja pożera swoich ojców, matki..." Czy jak to tam było... Tylko że ze szlachetnych i, wydawałoby się sensownych, zamiarów mogą, jeśli się nie dość uważa, wyjść takie rzeczy, jak "równouprawnienie", feminizm, Środa, i to "Górskie" co się produkuje teraz w tym tam cyrku, zwanym Sejmem RP.

Tak że, ludkowie rostomili, trza uważać, bo z KONTRrewolucją może być podobnie! Nikt tego nie sprawdził, ale gdzie ktoś widział na tyle zaawansowaną kontrrewolucję, żeby tego typu zjawiska mogły się tam pojawić? Albo żeby się pojawić MUSIAŁY, gdyby się pojawić miały. Mam nadzieję, że się rozumiemy.

* * *

No to jeszcze to wam polecę: http://lowcawyksztalciuchow.blog.onet.pl/.

Facet tym się trudni, że śledzi wszystkie wypowiedzi Wielkiego Guru (tego Z Muszką - od Chłopiąt Spod Trzepaka i Bezmózgich a Zadufanych w Sobie "Biznesmenów"). I jego karierę toże. Wyłapując w nich brednie, sprzeczności, gwałty na logice i sprawy ewidentnie agenturalne. A jest tego, jak się okazuje, co niemiara. Cenna i potrzebna robota!

(Daruję mu nawet użycie słowa "wykształciuch" w samym tytule bloga. Skoro Nicek nadal żyje, choć użył w swoim ostatnim tekście określenia "koktail Mołotowa", to cóż... Wypada poczekać na młyny Boże, które, jak mówią, mielą wolno, ale gruntownie, i żaden grzesznik kary nie ujdzie. Tak mnie kiedyś uczono.)

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

czwartek, marca 01, 2012

Kontratak?

Zobaczcie ten cytacik:
Niszczcie korwinowców, gwałćcie ich żony i córki, polewajcie kwasem solnym ich kochanki, palcie ich domostwa i samochody, bo jeśli tego nie uczynicie, to samo oni jutro zrobią z wami. Wyślą wasze córki na ulice, aby zarabiały jako prostytutki. Wyślą całe wasze potomstwo na ulicę: nie tylko córki, ale i synów, nie darują także waszym wnukom obojga płci.
Więcej na ten temat, gdzie można znaleźć parę innych, niemal równie słodkich cytacików, tutaj:

http://moraine.salon24.pl/395709,doradca-ke-nawoluje-do-gwalcenia-i-oblewania-kobiet-kwasem.

A tu sam corpus delicti, całą już masą przepięknych cytatów na każdą okazję:

http://www.jacek.kardaszewski.pl/

http://www.facebook.com/people/Jacek-Kardaszewski/100002906045296

Nikt chyba tutaj nie wierzy, że to by mogło być całkiem spontaniczne i bez świadomości gwarantowanego parasola ochronnego? Nie mówiąc już o tym, że gość jest szacownym ojropolitykiem.

Jeśli to nie jest ubecko-wsiowa prowokacja, to ja jestem primabalerina teatru "Balszoj" (wsławiona swą interpretacją roli Umierającego Liebiedzia)! Nawet samo hasło polewania czyichś kobiet kwasem jest o parę numerów większe od tego, co lewizna zwykła głosić.

Weźmy chociaż samą metodę walki. Polewania kwasem zdarzały się, sporadycznie i raczej w zamierzchłych czasach, wśród prostytutek - w walce o serce ślicznego jak marzenie sutenera, czy o kieszeń bogatego klienta. W polityce się jednak raczej chyba dotąd nie zdarzało, a tym bardziej polewanie czyichś kobiet.

Nawet w Rosji, z tego co wiem - zapewne z prostego powodu, że tam i to było zbyt skomplikowane i właściwie po co, skoro są dobre standardowe środki? (A jak było potrzebne coś spektakularnego, to zawsze jest przecież Polon albo sfingowane katastrofy samolotów.)

Skąd więc w ogóle ten pomysł, skąd ta zadziwiająca inwencja? I skąd ta pewność, że nie zostanie to podciągnięte pod paragraf i nie spotka się z przykrą reakcją władzy? Nie, oczywiście gość ma ochronny parasol i wie co robi. Sam tego nie wymyślił.

A więc? Czyżby chodziło o obronę Korwina i korwinizmu? (Czy raczej już nawet kontratak, albo w każdym razie jego początek?) A o cóż innego mogłoby tu chodzić? Nie po to chłopcy włożyli w Korwina i jego dzieło tyle serca i innych dóbr, by teraz mogły im to dzieło zniszczyć i ośmieszyć - z jednej strony byle globalny ekonomiczny kryzys (czy raczej spektakularna klęska liberalnej gospodarki), z drugiej zaś byle paru internetowych prześmiewców!

Korwin publikuje na przykład na "Nowym Ekranie" i, z tego co widziałem w komentarzach, furory tam zdecydowanie nie robi - raczej przeciwnie. A w końcu ten "Nowy Ekran" dla niego, częściowo co najmniej, powstał.

Analizować by tę całą sprawę można długo i z niekłamaną przyjemnością, ale na razie wyrafinowane analizy sobie darujemy, bo każdy chyba sam sobie jakieś wnioski wyciągnie. W razie czego pogadamy pod tym wpisem.

Jednak pragnę zwrócić waszą uwagę, że korwinizm zwalcza nam tutaj nie kto inny, niż "lewica narodowa". To określenie zaś ma różne ciekawe konotacje, co stwarza, dla niektórych całkiem niezłe możliwości. No bo to, z jednej strony - dla każdego rasowego liberała, a już z pewnością kogoś zarażonego wirusem korwinizmu - Lewica Narodowa" to przecież nic innego niż PiS, z samej niejako definicji. Z drugiej zaś: Lewica Narodowa = Narodowy Socjalizm = NAZIZM!

Zgoda? Nazizm, który jest zakazany i ścigany. "Z mocy prawa" itd. Formalnie tak samo jest ścigany, jak i komunizm (trockizm, Che Guevara, dzieła wszystkie Lenina, brat Michnik, itd. itd.), ale tylko formalnie tak samo, bo o parę lat świetlnych bardziej. Tak więc możliwości są tutaj niezmierzone. W każdym razie miło, że chłopcy zauważyli, że ewangelia korwinizmu coś ostatnio słabo na ludzi działa.

No a czystym bonusem jest możliwość spojrzenia na mordę tego Kardaszewskiego - uczcie się ludzie rozpoznawać ubeckie mordy!

triarius

P.S. Ludzie, wy naprawdę wierzycie w "równouprawnienie kobiet" i inne tego typu pedalskie pierdoły?

piątek, listopada 25, 2011

Prawa nabyte

Tak się ostatnio zastanawiam - może ktoś wie, może ktoś sprawdzał? - jak głośno krzyczy teraz Korwin z oburzenia na łamanie praw nabytych, kiedy to przedłużają ludziom lata pracy, zanim sobie będą mogli przejść na emeryturę? Nie! Jak znam życie, to nie! W końcu ta nasza egzystencja to dlań to jedna ohyda - życie na kredyt, bez przesadnej wiary w wolny rynek, za fiducjonarne (tak to się nazywa?) pieniądze, bez parytetu złota, bez codziennego palenia kadzidełka na ołtarzu "von" Misesa... To całą pewnością z nawiązką sprawia, że nam się takie coś należy.

Co innego oczywiście w przypadku byłych ubeków, bo ci przecież nie żyli na kredyt, a swoją pracą pomnażali i rozwijali wolny rynek (i co tam jeszcze rozwijać należało), prowadząc nas wszystkich, choć tego w głupocie swojej nie chcemy, neurotyki jedne (jak nas, niepodniecających się wolnym rynkiem i prawami nabytymi ubeków, pieszczotliwie w co drugim zdaniu nazywa "von" Mises), do Świetlanej Przyszłości. W sumie logiczne, kto tego pana zna, ten się raczej nie powinien dziwić. A jak jego wierna trzódka drepcących za fujarką długoogoniastych gryzoni?

Swoją drogą, gdyby taki przeciętny leming - a przez leminga rozumiem tutaj nie tyle młodego wykształconego, tylko w miarę zwykłego człowieka, ale takiego co Pana Tygrysa i innych takich panów nie czyta, do tej zgrai degeneratów u wszystkich praktycznie światowych żłobów większej antypatii nie czuje, i w ogóle w sumie nie jest mu źle, choć oczywiście ponarzekać, rzecz ludzka, lubi - więc gdyby taki leming sobie nagle uświadomił... Albo ktoś to jemu - pracowicie, przebijając się przez jego grubą czachę, żeby się dostać do cieniutkiej warstewki kory - uświadomił...

Że w tym opóźnianiu emerytur nie chodzi przecież wcale o to, że człowień sobie dotychczas za mało na tę swoją emeryturę zarobił, więc mu nie starczy na balangi i ogólnie fajne życie, więc musi sobie jeszcze trochę porabotać, żeby na to mieć... Tylko że tu chodzi o to, żeby on, jak już na tę emeryturę przejdzie, to od razu przeniósł się na łono Abrahama (któren miał, jak każdy chyba wie, masę interesujących cech i parę kontrowersyjnych zagrań, ale sza, bo rebe Bratkowski czuwa!) I Z TEJ SWOJEJ WYPRACOWANEJ EMERYTURY PO PROSTU NIGDY W PRAKTYCE NIE MIAŁ OKAZJI SKORZYSTAĆ!

Prawda? Bo tu chodzi o to, żeby korzystali Tuski, Borrele, Katznenbrennery, o Lehman Brothers nie zapominając, a nie jakiś durny robol, albo inny prol uważający się za wielkiego inteligenta - no bo to przecież była paranoja, o pomstę do nieba wołająca, żeby taki prol NIE PRACOWAŁ, A W OGÓLE JESZCZE ŻYŁ! Jasne, niby można im od razu robić eutanazję, ale są problemy techniczne i organizacyjne, i jak taki prol miałby emeryturę i sobie luźno żył - BEZ PRACY! - to by się bronił, wykręcał, pisał protesty, smarował po murach, śpiewał protest songi, chował się po kątach.

A tak tego wszystkiego nie będzie. Prol wykituje w robocie i przy okazji łowcy skór będą mieli swoją robotę ułatwioną, bo personalna od razu zadzwoni, swoją prowizję pauczit, z kim trzeba się podzieli, i wszyscy będą zadowoleni. Prol zresztą też, bo w końcu raz w życiu odpocznie. Władza mu, w dobroci swojej, zapewni, że naprawdę będzie w tych ostatnich minutach szczęśliwy! (Co innego oczywiście przez całe swe ziemskie życie, tu też władza nie odpuści. Ktoś ma wątpliwości?)

Może by im - lemingom znaczy, czyli prolom z mentalnymi powikłaniami, którym się wydaje, że mają jakąś szansę załapania się do elity, albo nawet, że prolami nią są! - to spróbować wytłumaczyć? Ciekawe co by było, gdyby po długim żmudnym, ale dla leminga przystępnym, tłumaczeniu coś z tego do nich doszło... Degeneratów u żłobu by raczej nie próbowali obalać, ale może by się mniej przejmowali pracą na Tuska i van Rumpuja?

A na koniec bonmot, co go właśnie w tej chwili wymyśliłem: Korwinistę od zwykłego leminga różni jedynie długość ogona i instynkt podążania akurat za fujarką.

triarius

P.S. A teraz idź i przytul lewicowca!

sobota, kwietnia 23, 2011

To i owo wiosną 2011

Zastanawiam się, czy Reagan nie zrobił w sumie dla Polski więcej złego, niż dobrego - a konkretnie przez to, że uczynił liberalizm "prawicą", którym on nigdy, jako żywo, nie był. (A że jego rzekomy wielki sukces, czyli to nasze osławione "wyzwolenie spod komunizmu" jest do kitu, to już chyba nikomu rozsądnemu nawet nie trzeba tu tłumaczyć.)

Można by rzec, co i ja zresztą także wielokrotnie mówiłem, że na tle ruskiego komunizmu, to amerykański liberalizm był hiper-prawicą. Coś w tym jest, ale to chyba jednak nie tak. Przynajmniej, kiedy odejdziemy od praktycznych uproszczeń i zanurzymy na chwilę w głębszych analizach, czy nawet spengleryzmach.

Ja to widzę tak, że Sowiety to nie jest takie coś, gdzie by można jednoznacznie mówić o prawicowości-lewicowości. Jasne - bolszewicy do władzy doszli jako lewizna, no i sowiecka propaganda i agenturalna działalność też oczywiście przede wszystkim na lewiznę była nakierowana. (Dzisiaj też oczywiście jest. Neo-sowiecka, jeśli ktoś chce się bawić w rozszczepianie włosa.)

Ale co jest takiego lewicowego w sowieckim zamordyźmie - czy Stalina, czy Breżniewa, czy Putina, że spytam? Jeśli już bym musiał wybierać, to raczej prawica. Czy każda prawica musi być słodka, słuszna i sympatyczna? Co to za naiwne przekonanie! Niemiecka, na przykład, prawica będzie z reguły dla Polski o wiele niebezpieczniejsza od jakiejkolwiek ich lewizny.

Przynajmniej do czasu - fakt, że już chyba bliskiego - gdy poziom zlewaczenia mieszkańców tych naszych (do czasu i nie do końca nawet teraz) ziem osiągnie "odpowiedni" poziom. Do tego czasu nas ichnie lewaczenie się stosunkowo słabo ima - co innego zachodu Europy, więc pośrednio to oczywiście, ich lewizna TAKŻE jest dla nas b. niebezpieczna.

Z kolei czy USA to taki prawicowy kraj? Na tle dzisiejszej Europy może tak, ale dzisiejsza Europa jest zaledwie wypoliturowanym trupem, więc co to za porównanie? USA to jednak ukochane dziecię Oświecenia, kraj przeżarty tym Oświeceniem do szpiku kości... A Oświecenie to absolutnie nie żadna prawica. Tylko co? Tylko liberalizm!

Ergo - USA to też żadna wielka prawica, albo nawet wcale. Zresztą wystarczy się chwilę zastanowić, skąd do nas dotarła Polityczna Poprawność i gdzie to pokraczne coś wynaleziono. Wraz z "Równouprawnieniem Płci" (co za PEDALSKA idea!) i masą innych lewackich pierdołów.

Reagan był fajny i o tyle miał rację, że walka z Sowietami na terenie Stanów, i ogólnie Zachodu, polegała głównie na walce z lewizną, która Sowiety wspierała, a Zachód, w tym USA, rozkładała jak tylko mogła. Tyle, że jednak senator McCarthy do dziś jest opluwany przez praktycznie wszystkich - na "prawicy" wcale nie mniej, a do władzy do chodzi taki ktoś, jak Obama. (I nie chodzi mi o jego, dość w sumie nieokreślony, kolor!)

W Polsce jednak sytuacja jest inna - a przynajmniej inną była do stosunkowo niedawna - i zwalczanie Putinów tego świata, których mamy nie tylko całkiem niedaleko na wchodzie, ale nawet w samym środku naszego nieszczęsnego państwa ("państwa"?) nie polega, czy w każdym razie do niedawna nie polegała, na zwalczaniu lewizny jak takiej, tylko obcych agentur, komuchów ("post", ha ha!), ubeków (j.w.) i LIBERALIZMU właśnie! I tutaj to, co być może zrobił nam Reagan służy nam jak, powiedzmy, ratlerkowi krokodyli ogon. Albo i gorzej.

* * *

Przyszła mi (też) do głowy taka myśl, że ta nowa inicjatywa niezniszczalnego Korwina tym razem może mieć jako zasadniczy cel SPALENIE NAZWY "NOWA PRAWICA" w języku polskim i w naszym kraju. Wiadomo, że sensie wyborczym i, nazwijmy to tak, "realno-politycznym", ci ludzie, jak zawsze, nic nie osiągną. I normalnie to zdaje się być celem - zamieszać, ośmieszyć samą ideę prawicowości, odebrać parę procent...

Ale tutaj jednak z tą nazwą - powtórzę, chodzi o nazwę NOWA PRAWICA - sprawa wydaje mi się poważniejsza. W końcu ta nazwa jest "słuszna" i - potencjalnie - cenna. (Aż trochę pluję sobie teraz w brodę, że już dawno nie kupiłem domeny nowaprawica.pl, no ale w sumie po co ona komu w jakimś realu?) Zakładając oczywiście, że coś się w tym nieszczęsnym kraju zacznie w końcu dziać. Na co nie ma, oczywiście, najmniejszej gwarancji, ale też jeśli nie zacznie, to...

Człek chciałby jednak wierzyć, że nie wszystko stracone i że portrety Putina nie zawisną niedługo w zarządzanych przez tow. Hall tzw. szkołach. Wraz całą resztą podobnie fajnych atrakcji.

Widzę to tak, że "normalna" prawica była w tym naszym nieszczęsnym kraju od pół wieku obsadzona przez zaufanych agentów, którzy lewiźnie, Sowietom, III RP, światowemu leberalizmowi, i całej słodkiej reszcie nigdy by nie podskoczyli i w niczym im nie zagrażali. (Inaczej, to byłby "faszyzm" - z definicji!)

Teraz jednak sytuacja zaczyna się niektórym wydawać nieco napięta und nabrzmiała nieprzewidywalnością, więc, kiedy tamta "prawdziwa" prawica, nieco już się zgrała, trzeba by się zabezpieczyć zajmując miejsce, gdzie by ew. powstać mogła jakaś inna i mniej, jak to mówią (choć tego słowa nie znoszę) "spolegliwa".

Z kimś w końcu to jednak robić trzeba, bo z ulicy się ideologów nie weźmie, ani z konkursu, a Pan Tygrys na to nie pójdzie, więc bierze się takich mniej skoordynowanych, którzy za żadne swe wcześniejsze słowa odpowiedzialności nie ponoszą, bo w sumie sami sobie przeczą co trzy zdania, no i robi się co... Nową Prawicę of course! Są już twarze, jest super nazwa, na "program" wprost dziatwa pod trzepakami się skłonna nabierać, nawet ta, która zęby w szklance przy łóżku w nocy trzyma...

Jakieś dwa procent naszej "prawicy" znowu się nabierze, można już się było przyzwyczaić. Trochę jednak szkoda tej nazwy...

* * *

Powiedzieć, że o prawie mogą (i "mają prawo") dyskutować jedynie prawnicy, to dokładnie tak, jak by twierdzić, że o żarciu mogą mówić tylko kucharze, o złodziejstwie tylko złodzieje, a o karaluchach karaluchy.

No a jeśli ktoś mi wmawia, że o Unii Europejskiej nie mam prawa mówić, bo nie znam na pamięć jej struktury (tej oficjalnej, ma się rozumieć) i jej niezliczonych przepisów, to dla mnie całkiem tak tak, jakby mi ktoś wmawiał, że mafię ma prawo krytykować tylko ten, kto co najmniej raz w tygodniu pije wódkę z jej ogólnokrajowym bossem

triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

wtorek, stycznia 12, 2010

Prawdziwa Rynkowa Prawica

Kto to jest "Prawdziwa Rynkowa Prawica"?

To jest ktoś, kto nigdy nie daruje Piłsudskiemu rabowania zaborczych konwojów w celach patriotycznych, ale nie zgłasza większych zastrzeżeń do wstępnej kumulacji kapitału opartej na zasadzie "pierwszy milion trzeba ukraść" (w końcu kapitalizm ma swoje prawa!), fortuny zbudowane na zdradzie nazywa Świętym Prawem Własności, a dostrzeganie w nich czegoś nie całkiem cudownego - bolszewizmem.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, czerwca 07, 2009

Ze skarbnicy najcelniejszych złotych myśli

Znajomemu, który namawiającemu go do głosowania na UPR argumentem, że "Korwin już do tej partii nie należy" - odparł Pan Tygrys: "Czy z tego, że Szczurołap z Hameln przeszedł na emeryturę, wynika, że mam głosować na szczury?"

I zagłosował, jak Pan Bóg przykazał, na PiS.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, sierpnia 18, 2008

Pytania których nie zadałem Korwinowi (grzech by był gdyby się zmarnowało)

Zanim się BMPL rozpadło (ale właśnie wróciło, więc się nie ciesz lewizno!), działo się tam sporo interesujących rzeczy, z których niektóre zatrącały nawet realem. To naprawdę nie jest byle co w III RP, kiedy się mówi o oszołomach i zoologicznych antykomunistach! Do tych rzeczy należały wywiady - także nagrywane na video - z różnymi ważnymi politykami. Ja też miałem w czymś takim wziąć udział, więc zbierałem i sam wymyślałem dobre pytania dla dwóch ludzi, z którymi miałem zamiar najpierw te wywiady przeprowadzić.

Chodziło o Krzysztofa Wyszkowskiego i Janusza Korwin-Mikke. Z tym pierwszym sprawy były na niezłej drodze, już częściowo dogadane, ale potem BMPL się rozpadło, więc poczułem że nie mam pełnomocnictwa i nikogo znaczącego (poza swoim niszowym blogiem) nie reprezentuję, nie będę więc zawracał tak zapracowanemu i cennemu dla Polski człowiekowi głowy. Tym bardziej, że nie czuję się dziennikarzem, gazet raczej nie czytam, mam dysleksję i b. syntetyczny umysł, więc wielu ludzi zrobiłoby taki wywiad lepiej.

Nieco inna była sytuacja z Januszem Korwin-Mikke. Pisywałem nawet kiedyś w jego "Najwyższym Czasie!", jakoś specjalnie ideologicznie blisko nigdy nie byłem, ale w sumie popierałem. Potem jednak nabrałem wątpliwości, i to coraz większych. Jednocześnie, częściowo pod wpływem tych wątpliwości postudiowałem historię myśli politycznej, przez co sam liberalizm przestał mi się podobać. Nie będę tutaj tego dokładnie wyjaśniał, nie o to w końcu chodzi, a poza tym dalszy ciąg wiele powinien i tak wyjaśnić.

W sumie zebrałem od ludzi działających na BMPL, plus sam sformułowałem, sporo pytań, po czym zaproponowałem p. Korwinowi-Mikke by mi udzielił wywiadu. Fakt, że nie bezpośrednio jemu, bo nie wiedziałem jak do niego dotrzeć, tylko przez redakcję "NCz!", gdzie, niezależnie od sytuacji, powinni mieć na niego namiar. Nie ukrywałem mojego mało entuzjastycznego w ostatnich latach stosunku do korwinologii i korwinizmu, uważając, że byłoby to nielojalne.

Nie otrzymałem odpowiedzi, miałem zamiar jeszcze raz tę propozycję ponowić, a potem ew. opublikować moje pytania jako "list otwarty". Po co się mają zmarnować? Jeśli p. Korwin-Mikke raczy kiedykolwiek na nie odpowiedzieć, to przecież ma wiele miejsc, gdzie to może zrobić, a ja także chętnie te jego odpowiedzi opublikuję.

Jednak, jak już mówiłem, BMPL przez parę miesięcy spadło z sieci, więc zdecydowałem się po prostu odzyskać te pytania - zarówno moje, jak i zaproponowane przez innych ludzi - i je tutaj, na tym hiper-niszowym blogu, opublikować. Jeśli ktoś uważa, że Janusz Korwin-Mikke chciałby i potrafiłby na nie zgrabnie odpowiedzieć, to proszę go zawiadomić i zachęcić. Ja naprawdę nie uchylam się od polemiki.

Wszystkie te pytania zostały sformułowane do 6 czerwca 2008 włącznie, nic absolutnie w nich nie zmieniłem poza zmianą numeracji, dodaniem paru ogonków i naprawdę drobniutkim przeformatowaniem w jednym czy dwóch miejscach. A więc nie są one np. wynikiem ostatnich wydarzeń w Gruzji czy podpisania z Amerykanami tarczy.

Faktycznie chętnie bym też zamieścił tu tekst tej mojej prośby o wywiad, który, jak mówiłem, przesłałem do redakcji "NCz!", ale nie mogę go na razie znaleźć. Zresztą było to b. grzecznie sformułowane, przy b. wyraźnym podkreśleniu, że np. jestem autorem bonmotów w rodzaju "Jeden Korwin to skarb, tysiące małych korwinków to narodowa tragedia", oraz "Tyle już mówiliśmy o ukąszeniu heglowskim - pora porozmawiać o ukąszeniu korwinowskim". Był to jednak naprawdę grzeczny email, zaawierąjący nieco akcentów przyjaznych, w końcu to "NCz!" jako pierwsze (i niemal dotąd jedyne) drukowało mnie nad ziemią, i jeszcze za to (nieco) płaciło.

Ten wstęp był b. długi, ale chciałem żeby wszystko było maksymalnie jasne. No dobra, a teraz te pytania, czyli "list otwarty do Korwina". Na początek przedstawię pytania sformułowane przeze mnie osobiście, potem zaś przez innych, podając ich internetowe ksywy. A więc jedziemy:



triarius

Pierwsze trzy pytania są właściwie częścią jednego meta-pytania.

1. Jak by Pan wytłumaczył istotną różnicę pomiędzy ideologią taką, jak Pańska - a więc głoszącą iż nadejdzie Złoty Wiek w wyniku wprowadzenia w życie na dostatecznie dużą skalę czegoś, czego nigdy dotychczas nie zrealizowano - a dość znanym w różnego rodzaju analizach pojęciem Utopii?

Jeśli Pańska ideologia nie jest Utopią, to prosiłbym o przekonanie mnie o tym w ciągu kilku minut.


2. Czy zgodziłby się Pan, że prawicowość jest z samej swej istoty, praktycznie z definicji, antyutopijna? Oraz, z drugiej strony, że konserwatyzm daje się ująć jako antyutopijność i to zasadniczo wyczerpuje jego istotę?


3. Czy zgodziłby się Pan z tezą, że utopia i lewica (lub może lewactwo) to zasadniczo jedna i ta sama rzecz? Jeśli nie, prosiłbym o ukazanie mi istotnych różnic.


4. Czy nie istnieje sprzeczność nie do pokonania pomiędzy samą istotą konserwatyzmu, który jest b. sceptycznie nastawiony do pojęcia postępu, a samą istotą liberalizmu, który bez pojęcia postępu momentalnie przestaje istnieć jako spójna idea? Czyż nawet w ideologii Herberta Spencera, które wydają się być Panu szczególnie bliskie, nie ma "doskonalenia się ludzkości dzięki bezwzględniej walce o byt i naturalnej selekcji", a więc postępu właśnie?


5. Czy zechciały mi Pan pokrótce wyjaśnić, w jaki sposób postulat, że jeden rodzi się w slumsie, drugi zaś bez podatku dziedziczy miliardową fortunę (pochodzącą być może nawet ze zbrodni i zdrady dokonanej przez jego przodków) daje się pogodzić - ze wszystkich wartości - właśnie ze pojęciem Sprawiedliwości?


6. Czy mówienie, iż podatek progresywny to sprawa dopiero ostatnich dziesięcioleci w historii ludzkości, oraz dzieło socjalistów, nie jest intelektualnym nadużyciem w związku z tym, że, czysto ekonomicznie biorąc, podatek nie różni się niczym istotnym od kopytkowego, strat na rzecz zbójców na gościńcu, niszczenia dobytku przez wroga, obowiązkowej służby wojskowej konno i zbrojno, starożytnych liturgii itd. itd.

7. Czy mógłby Pan mnie przekonać, iż w pełni zawodowa armia naprawdę jest najlepsza do obrony kraju, w dodatku nie leżącego na wyspach?


8. Czy bardziej liberalnym i bliższym Pana ideałom są dzisiejsze Stany Zjednoczone, czy też Chiny? (Pytam częściowo dlatego, że nie tak dawno kilku Pańskich zwolenników argumentowało na moim blogu w salon24, że USA nie ma nic wspólnego z liberalizmem, natomiast Chiny to kraj par excellence liberalny.)


9. Jak by Pan skomentował moją - nieco w istocie przewrotną, ale jak sądzę dość celną - tezę, iż w dzisiejszych państwach wszelkie "oszczędności" na biurokracji odbijają się natychmiast wzrostem władzy prawniczych korporacji, czego jaskrawym przykładem są Stany Zjednoczone?


10. Czy USA było kiedyś krajem liberalny, a jeśli tak, to czy fakt, że dzisiaj nim (w Pańskim rozumieniu) nie jest, nie sugeruje jakiejś nieuniknionej i naturalnej tendencji rozwojowej liberalizmu? Której powstrzymanie zakłada zamordyzm lub nawet totalitaryzm?


11. Jaki jest Pański pogląd na temat procesu globalizacji i w ogóle tego globalnego świata, który nam już w dużej mierze powstał? Jak Pan widzi dalsze trendy w tej dziedzinie?


12. Jak ocenia Pan prawdopodobieństwo tego, iż w roku 1992 ujawnienie ogromnej liczby agentów na najwyższych stanowiskach, w tym urzędującego prezydenta, mogło NIE DOPROWADZIĆ do natychmiastowej, potężnej kontrofensywy zagrożonych lustracją, prowadzącej do obalenia rządu Jana Olszewskiego i odwrócenia trendu dekomunizacji na lata, może nawet na zawsze?


13. Jeśli prawdopodobieństwo, o które pytaliśmy w poprzednim punkcie ocenił Pan na niezbyt wielkie - powiedzmy na nie więcej, niż 50% - to czy oficjalny wniosek o ujawnienie tych agentów należy uznać za:

a. działalność skierowaną w istocie PRZECIW lustracji i dekomunizacji (a więc agenturalną prowokację)?

b. wynik skrajnego doktrynerstwa, nie dającego się w opinii niektórych pogodzić z realną i skuteczną polityką?

c. działanie jak najbardziej słuszne PONIEWAŻ nie tylko etycznie uzasadnione, ale także skuteczne i korzystne dla Polski?

d. coś jeszcze innego (co?)

Proszę mnie źle nie zrozumieć - ja Panu nic tutaj nie zarzucam, jednak możliwych interpretacji jest kilka i chciałbym poznać Pańską opinię.


* * * * *

Pytania blogera o ksywie hrPonimirski, które tu były, musiałem wywalić - na jego wyraźne żądanie. Przyznam, że nie rozumiem gościa w tej sprawie. Coś mu się uwidziało, że na niepoprawni.pl pyskuje się na BMPL, kiedy to właściwie tylko ja opowiadałem o co tam poszło w tym konflikcie, a i to bez agresji i w nikogo nie potępiając. (Mój blog jest na niepoprawni.pl agregowany, stąd związek.) Ale cóż, skoro człek, w dodatku poniekąd kumpel, żąda, to muszę jego pragnienie spełnić. Z pewnością chce się on zachować super-szlachetnie, ale w tym przypadku zdecydowanie przesadza. Jeśli ktoś chce znać moje zdanie oczywiście.

Trochę szkoda, szczególnie dla Korwina, bo hrPonimirski, ma ostro rynkowe przekonania, do tego niezwykle anarchistyczne, czyta von Misesa... W sumie dość zbliżone ma poglądy do mego niedoszłego rozmówcy. Byłoby nieco słodyczy, a nie tylko ostre przyciskanie do muru.

* * * * *

hrabia Pim de Pim

A1. Czy jako człowiek wszechstronnie utalentowany odczuwa Pana dylemat człowieka renesansu: czym się zajmować?
(polityka, życie towarzyskie, felietonistyka, brydż, blog)
Skoro z niczego nie chce Pan zrezygnować jak mógł Pan być skuteczny jako polityk?


A2. Czy wyborcy nie oczekują od polityka raczej stateczności i umiarkowania, zamiast egocentryzmu, nonkonformizmu i maksymalizmu?


A3. Czy zgodziłby się Pan z opinią, że jest niedościgłym pierwowzorem ekstrawagancji dla posła Palikota?


A4. Czy zwalczanie przez Pana współczesnych zabobonów - jak je nazwał o. Bocheński - nie przypomina walki z wiatrakami (donkiszoterii) ?

(Walka z "Hominformem". Antydemokratyzm. Antylewicowość w każdej postaci. Antykomunizm, antysocjalizm, antyzwiązkowość, antyfeminizm, antybiurokratyzm.)


A5. Czy UPR jest bardziej partią polityczną czy formacją opiniotwórczą?

(W dużym stopniu otwarte, ale jednocześnie elitarne środowisko intelektualne, wnoszące ferment do publicznych dyskusji na temat modelu państwa, formułujące wyraziste i bezkompromisowe diagnozy, wskazujące kierunek pożądanych zmian. Praca z młodzieżą - KoLiber. W niewielkim stopniu partia walcząca o zdobycie władzy.)


A6. Jakie są główne przyczyny klęski UPR w kolejnych wyborach?

(Polityka "przemilczania na śmierć" przez wrogie media. Konsekwentna krytyka okrągłego stołu. Antysalon - obalanie fałszywych autorytetów. Demaskowanie afer gospodarczych i korupcyjnych. Świadomość praprzyczyn i korzeni wielu zdarzeń. Konserwatyzm w sferze obyczajowości. Przenikliwa publicystyka Michalkiewicza i Miszalskiego. Realistyczny pogląd na politykę żydowską. Amatorszczyzna przywódców partii.)


A7. Czy przyczyną braku skuteczności politycznej jest intelektualizm - odwoływanie się do rozumu i logiki zamiast do emocji?


A8. Czy stawiając na wolny rynek i liberalizm gospodarczy nie otwiera się drogi dla niszczącego lokalne gospodarki i wzorce kulturowe globalizmu? Czy cena dogmatyzmu w tej sprawie nie jest zbyt wysoka?


A9. Jak godzi Pan przywiązanie do tradycji religijnej i Kościoła Katolickiego z otwartą krytyką stanowiska jego hierarchów w sprawach wewnątrzkościelnych (liturgia posoborowa) i społecznych (lustracja) ?


* * * * *

To wszystkie pytania, które mi się wtedy udało zgromadzić (a ich autorzy nie zgłosili zastrzeżeń). Czekam na odpowiedź! Żartuję, nie spodziewam się odpowiedzi, choć byłoby słodko i pewnie interesująco.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, lipca 12, 2008

Chwila poezji

Wierszyk taki przyszedł mi w nocy do głowy:

Dziewczęta i chłopcy,
Panowie i panie -
Skurwić się czy skorwinić?
Oto jest pytanie!

Mówicie, że tytuł potrzebny? Takie krótkie wierszyki też potrzebują tytułów? No to może niech będzie... "I to złe i to niedobre, czyli koszmar życia w III RP".

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

piątek, stycznia 11, 2008

Dorzynajmy watahy... czyli zakładanie dynastii

Czy ja zawsze muszę pisać o sprawach poważnych? Spokojnie, nie wszyscy na raz! To jak? Nie muszę? No to w porządku, porozmawiajmy sobie zatem o zakładaniu dynastii...

Zakładanie dynastii to oczywiście czynność ambitna, szczególnie w tych naszych czasach. Czasach gdy nikt już ojca matki nie szanuje, na co w pocie czoła pracują liberalne media... Co? Że nie liberalne? Te wszystkie "Wielkie Braty", "Tańce z gwiazdami", "Szkła Kontaktowe" - to nie ma z liberalizmem nic, ale to nic, wspólnego, tak? Nie ma w tym niewidzialnej ręki rynku, chęci zarobienia? Są, ale to nie jest liberalizm, tak? Bo liberalizm to waszym zdaniem oznacza... co? Acha - wduszanie ludziom liberalnej ideologii i jeszcze na tym zarabianie. Brawo, bardzo sprytny pomysł! Nie wiem jednak czy popyt na taką masową rozrywkę byłby dostatecznie masowy, wiecie...

Pozostanę więc, jeśli pozwolicie, przy swojej opinii. Że jeśli coś się kieruje żądzą zysku i może sobie robić niemal wszystko, co zechce - to to jest właśnie liberalizm najczystszej wody. A w rozrywce działa chyba siostra-bliźniaczka Niewidzialnej Ręki Rynku - nazywa się Niewidzialna Ręka Szmiry.

No dobra, co jednak z zakładaniem dynastii? Trudne to jest, jak już żeśmy się zgodzili. Być tym tam cysorzem to też nie byle jaka sztuka... Trzeba umieć z niebywałą godnością dawać obcym ambasadorom rękę do pocałowania, siedząc z niebywałą godnością na kiblu... Jak powiedzmy Ludwik XIV. Trzeba też umieć, w razie niepowodzenia, odejść z gestem, jak powiedzmy Sardanapal. "Nobles, obliż!", to się podobno w eleganckim języku nazywa.

Nikt nie prostestuje, a ja mogę się założyć o co kto chce, że wy w ogóle nie macie pojęcia, kto to taki ten Sardanapal... Prawda? Kto coś o tym panu słyszał? Nie widzę...

Pomyśleć, że sto lat temu połowa europejskich malarzy żyła właśnie z Sardanapala, o librecistach nie wspominając. I nie licząc niezliczonych panieńskich pąsów, dąsów, palpitacji, ekscytacji, waporów... Nie, bachorów do tego nie mieszajmy, takie rzeczy się w dobrych domach NIE zdarzały!

Dzisiaj zaś kto to był ten Sardanapal na żadnych studiach nie uczą, no bo i po co? Gdyby ktoś, gnany wstydem, że z braku klasycznego wykształcenia nie żadnym jest inteligentem, tylko zwykłym niedoukiem (z przechyłem w stronę wykształciucha), to niech sobie tego Sardanapala poszuka w jakichś księgach czy Wikipediach (gdzie jednak pierdoły potrafią pisać niebywałe, na przykład o Oswaldzie Spenglerze, więc uwaga!).

Dla ułatwienia mogę tu wklepać rymelik, którym kiedyś na tego Sardanapala temat napisał. Oto on:

Ambitny ktoś niebywale
Chciał zostać Sardanapalem.
Udało to mu się częściowo,
Gdy ukłuł widelcem teściową,
Żonę swą ugryzł zaś w palec.

Od wielkiej poezji wracając do immanentnych (fajne słowo, daje się włożyć niemal wszędzie, polecam!) trudności bycia monarchą. Fakt, autorytet monarsze potrzebny można, wytrwałą pracą, zbudować. Jeśli się wie jak. Siłą woli można zapewne osiągnąć umiejętność leczenia dotykiem skrofułów, co umieli podobno królowie Francji. W każdym razie, skoro nikt już dzisiaj nie wie (bo i jak by miał wiedzieć przy tym liberalnym szkolnictwie?) co to są "skrofuły", to w razie czego można "skrofułami" ogłosić coś co się rzeczywiście daje leczyć... Ale co ja będę tutaj podawał dokładne recepty, płaci mi ktoś za to? (W razie czego proszę o kontakt. Otwarty jestem np. na tutuł para. Ze stosownymi parafernaliami.)

Dobry też byłby na autorytet monarchy złoty kolczyk, który by można dla większego monarszego majestatu nazwać powiedzmy "kolcem"... Powiedzmy w nosie. Może się to kojarzyć z jakimś ludem pierwotnym, ale w istocie to patent Króla Salomona! A był to przecież monarcha nie byle jaki, wszyscy się chyba zgodzą... Jedni dlatego że tak go przedstawiają w Biblii, drudzy dlatego, że miał słuszne handlowe pochodzenie.

Nie wierzy ktoś, że Król Salomon lansował złote kolce w nosie? Cytuję: "Niewiasta piękna a głupia jest jako złoty kolec w pysku świni". (Koniec cytatu.)

A więc sposobów na majestat jest co niemiara, kiedy już się tym monarchą jest. Co jednak robić, żeby nabrać tego majestatu zanim się jeszcze zostało monarchą? Tak, żeby lud monarchii zapragnął jak wody, jak powietrza, jak "Tańca z gwiazdami"? I żeby wybrał do tej fuchy nas, a nie kogoś innego? W końcu mamy liberalizm i ktoś może mieć więcej forsy, tak? Albo większe poparcie u grupy Bildercośtam.

Trzeba więc sobie zorganizować grupkę wyznawców, a potem nad nią pracować. Dawać im różne zadania do rozwiązania, żeby im się całkiem kontakt z rzeczywistością urwał i żeby tylko nas, w tym purpurowym płaszczu z gronostajami i stosownej koronie, widzieli. Chodzi o rzeczy z gatunku pytanek o klaskanie jedną ręką, uwielbianych przez buddystów od Zen.

Robimy na przykład tak, że z jednej strony wpajamy tym swoim wyznawcom, iż każdy polityk to dureń i skurwiel, z drugiej jednak strony o każdym dosłownie polityku piszemy - i tego się od naszych wyznawców domagamy - per "Jego Hipereminencja Jaśnie Wielmożny Pan Premier". I podobne teksty, które w Bizancjum wzbudziłyby wesołość, nam jednak nawet powieka przy tym nie drgnie. Ma się w sobie to monarchiczne... Coś! Nie wiem dokładnie co, ale chyba to jest je ne sais quoi.

Albo weźmy imiona. Mówimy naszym obecnym wielbicielom, a przyszłym poddanym, że wszelkie zagraniczne imiona koniecznie trzeba tłumaczyć na polski. Co ma i tę dodatkową zaletę, iż pozwala nam pokazać swój patriotyzm. W końcu łatwiej jest zostać monarchą w jednym kraju, niż od razu ruszyć z posad bryłę świata i zostać Wszechmonarchą Uniwersum, prawda?

No więc tłumaczymy te imiona... Jak dotychczas największym naszym osiągnięciem było w tej dziedzinie zwanie dość niegdyś znanej sowieckiej marionetki pełniącej rolę władcy Chile per... Słuchajcie słuchajcie! Per ZBAWICIEL Allende! Bo facet miał na imię Salvador, co faktycznie przekłada się na nasze jako Zbawiciel. Ale to przezabawne zderzenie lewaka ze Zbawicielem, szczególnie gdy się głosi hiper-tradycyjny katolicyzm (co akurat jest dobrą rzeczą)!

Czyste klaskanie jedną ręką! Każda mózgowa półkula zaczyna sobie wędrować swymi własnymi drogami, dobrze, jeśli raz na parę lat jedna drugiej wyśle kartkę na Nowy Rok.

Na temat tłumaczenia imion miałbym jeszcze masę przezabawnych konceptów własnego chowu, zakończę jednak anegdotką...

Do czarownka przychodzi młody Indianin i mówi: "Słuchaj Milcząca Skało, to ty wymyślasz w naszym plemieniu imiona dla wszystkich dzieci?"

- Tak, ja. A co?

- A mógłbyś mi powiedzieć jak to robisz?

- Siedzę sobie przed wigwamem i palę fajkę, a tu przychodzą i mówią mi, że urodziła się dziewczynka. Albo chłopiec. To ja się rozglądam dookoła. I powiedzmy widzę jak chmura zasłania słońce. No to mówię: "ta dziewczynka będzie się nazywała Chmura Zasłaniająca Słońce". Albo powiedzmy widzę, że wysoko leci orzeł. No to mówię: "ten chłopiec będzie się nazywał Orzeł" Lecący Wysoko. A dlaczego cię to zainteresowało, Dwa Pieprzące Się Psy?

Gdyby ktoś miał wątpliwości co do znaczenia tej anegdotki w realnym życiu, to zwracam uwagę, iż, w dobie globalizacji itd., wcale nie jest tak bardzo wykluczone, że kiedyś Monarcha będzie... Wedle odpowiedniego protokołu, być może wzorowanego na tym z dworu Ludwika XIV... Przyjmował ambasadora powiedzmy Siuksów... Albo innych Huronów... I Pan Ambasador - Jego Hipereminencja cum Ekscelencja czy jakoś tak - będzie nosił tego typu imię. Do którego już jego plemię zdążyło się przyzwyczaić... Jak i do innych malowniczych imion nadawanych przez Milczącą Skałę...

Co jednak z NASZYM ludem? Z poddanymi naszego Monarchy Ukochanego? Nie ma ten lud wprawdzie skrofułow, ale fakt, że w rękę całuje monarchę, gdy ten siedzi z monarszą godnością na sedesie, ktoś o imieniu... Wiadomo jakim. Albo - apage Satanas! - jakimś JESZCZE straszniejszym? (Bo Milcząca Skała był na kacu.)

I tym optymistycznym akcentem kończę. Jeszcze może tylko wykrzyknę: Niech żyje Monarchia! (Fanfary, werble, chóry starców zawodzą.)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, stycznia 07, 2008

Psychopatologiczna teoria lewicowości

"Prawd jest wiele, kłamstwo jest tylko jedno", mówi Dávila (a może odwrotnie? chyba jednak nie). Zgadza się to z pewnością gdy chodzi o kwestię prawicy i lewicy. Od czasów niepamiętnych międli się tezę, że podział na prawicę i lewicę zanikł lub szybko zanika (i to jest to kłamstwo), natomiast ja (żeby daleko nie szukać) jestem w stanie zdefiniować tę różnicę na wiele całkiem różnych sposobów i wykazać, że nadal jest ona wyraźna i istotna.

Jedną z najlepszych kul w tym moim podręcznym arsenale byłaby definicja psychopatologiczna. Otóż prawicowiec to człowiek, który zdaje sobie sprawę, że żyje na tym (materialnym w ogromnym stopniu, a jakże!) świecie i nie ma rady - trza się pogodzić z jego najbardziej podstawowymi i niezmiennymi zasadami. Które zasady są niezmienne, spyta ktoś? Robocza odpowiedź może być taka, że to te, których przetestowanie na ew. zmienność zajęłoby zbyt wiele czasu w stosunku do naszego ziemskiego życia i/lub wiązało by się ze zbytnimi trudnościami.

Czyli w sumie nie warto się z tym szarpać, skoro życie zarówno częstuje nas smakołykami, jak i daje znienacka kuksańce, przed którymi warto by się było raczej bronić, niż siedzieć i kombinować, czy przypadkiem ludziom za lat powiedzmy 200 nie wyrośnie z tyłka piętnastostopowy ogon z okiem na końcu (patent Charles Fourier). Co nam w końcu z tego ogona za 200 lat? Skoro zalotne dziewczę tak miło się do nas uśmiecha, żona sąsiada znowu spaliła zupę, a Robert Ardrey wciąż nieprzeczytany?

To samo dotyczy, mniej lub bardziej entuzjastycznej, "zgody" na to, że na tym padole łez przysłowiowe pieczone gołąbki same nie mają zwyczaju wlatywać do przysłowiowej gąbki, zaś samo strzelanie palcami zwabia dziewczyny z całej okolicy jedynie jeśli jesteśmy Fonzie. (Podobnie z uruchamianiem szafy grającej za pomocą mocnego jej klepnięcia.)

Oczywiście można żyć przestać także sponte sua, ta opcja niemal zawsze pozostaje obiektywnie otwarta, ale to także jest dostosowanie się do jego reguł i niczego w tym rozumowaniu nie zmienia.

I taki ktoś, kto się z życiem i światem "jako takim" - z mniejszym lub większym entuzjazmem, z mniejszym lub większym bólem - godzi, jest człowiekiem (pod tym przynajmniej względem) zdrowym i normalny, czyli na pewno nie lewakiem. Jeśli zaś jego pogodzenie nie wynika z wrodzonej lub chirurgicznie wyindukowanej eunuchowatości, to nie jest także centrystą.

Kim zatem jest lewicowiec? Są tego liczne wersje ("kłamstw jest wiele", chciałoby się powiedzieć), ale ich wspólnym mianownikiem jest skrajnie negatywny i oddziałujący na zachowanie stosunek do rzeczywistego świata i rzeczywistego życia.

Lewak może tych rzeczy w ogóle nie dostrzegać - żyjąc we własnym wyimaginowanym świecie, na przykład jakiejś przyszłej utopii... Jest to lewak-idealista.

Lewak może tego świata i tego życia nie dostrzegać ponieważ słucha rapu, wącha klej, wali głową w ścianę i ogląda "Szkło Kontaktowe". Jest to lewak hunwejbin.

Lewak może świat i ludzkie życie dostrzegać, i to w wyjątkowo czarnych kolorach, i się z nimi aktywnie i agresywnie nie zgadzać. "Niech diabli wezmą ten cały świat i tych wszystkich ludzi, z klechami na czele... Niech się z nimi dzieje co tylko chce - ALE TAK PRZECIEŻ BYĆ NIE MOŻE!" I, podkreślam, nie chodzi tu o taki czy inny reżim, system, obcą okupację, obcą biurokrację, mafię, układ, platformę... Chodzi po prostu o świat i życie, takie jakiego nikt w miarę sensowny nie mógłby nawet śnić żeby uniknąć w ciągu życia własnego czy paru przyszłych pokoleń. To lewak terrorysta. (Albo, jeśli mu brakuje do terroryzmu hormonów, lewak od "Krytyki Politycznej".)

Epiktet by się z takim życiem i światem pogodził, normalny człowiek też się, z bólem przeważnie godzi - cóż w końcu innego można zrobić? - ale lewak nie! On założy terrorystyczną jaczejkę, albo "Krytykę Polityczną", zaprosi (przy wydatnej pomocy lebarałów najczęściej, o których nieco później) do swego kraju zgraje terrorystów... Byle nie było normalnie, byle ci cholerni zdrowi psychicznie ludzie - co nie słuchają rapu, nie czytają Lenina, nie pedalą się z Biedroniem, nie rajfurzą swoim sąsiadom Wszechświatowego Rządu Mędrców - mieli za swoje.

Jak śmią być tacy względnie z życia zadowoleni, skoro on, lewak, nie może go wprost wytrzymać? Jak śmią nie mieć na twarzach tylu pryszczy co on? Jak śmią... Tu można sobie przypomnieć pysk, sylwetkę, może też głos, pierwszego z brzegu lewaka i dopisać dowolną ilość rzeczy, których ten ktoś normalnym ludziom zazdrości i za które ich nienawidzi.

Proszę się zastanowić nad moją psychopatologiczną definicją... To naprawdę ma sens! Choć tutaj żadnej definicji w ścisłym sensie właściwie nie ma, ktoś by musiał ją dopiero na tej podstawie zgrabnie sformułować... Ale rozróżnienie jest chyba jasne i przejrzyste.

Życie jednak - wbrew oczywiście lewactwu i leberałom, ale niestety trochę także wbrew twórcom błyskotliwych i nośnych definicji - aż tak proste nie jest. Wspomnieliśmy już ten smętny i jałowy pas ziemi niczyjej pomiędzy lewicą a prawicą, czyli tzw. centrum, inaczej, językiem Wielkiej Francuskiej, bagno. Istnieje jednak inny jeszcze pas ziemi niczyjej, równie co najmniej jałowy i stwarzający znacznie większe konceptualne problemy.

Są to tak zwani liberałowie - w dużym przybliżeniu anarchiści z jakichś prywatnych względów pokłóceni z aktualnymi lewackimi guru, więc z konieczności próbujący się przynącić do prawicy. Różne ich sekty noszą przezabawne miana, jak to: libertarianie, minarchiści, itd. itp. etc. ktl.

"Skąd oni się wzięli?", spyta ktoś. Na krajowym podwórku odpowiedź jest prosta: wzięli się stąd, że ich mózgi zostały przeżute przez termity z gatunku Termitus korviniensis, skutkiem czego (po dokładnym wymieszaniu ze śliną tych interesujących owadów) powstał z nich rodzaj masy papierowej, z której z kolei te przemyślne owady budują swoje podziemno-nadziemne pałace i (medialne) imperia.

Często sam ubolewam nad ich zagubieniem, ale chyba obiektywnie nie ma ku temu powodu, bowiem ofiarą Termitus korviniensis stają się wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie rzeczywiści, czy choćby potencjalni, prawicowcy, ale właśnie ludzie o czysto lewackiej mentalnej konstrukcji. Niektóre bowiem mózgi wydają się być dość odporne na szczęki i ślinę tych zmyślnych stworzeń, inne zaś całkiem odwrotnie.

Nie jest wykluczone, iż podatność ta może mieć jakiś związek z hipnogogiką, czyli nauczaniem przez sen. Otóż jedna z hipotez głosi, że wyjątkową smakowitością dla Termitus korviniensis, jak również wyjątkową zdolnością przepoczwarzania się szarej substancji w masę papierową, tak użyteczną dla tych naszych sześcionogich i wyjątkowo wprost drużynowo grających braci mniejszych, mają mózgi ludzi, którzy w dzieciństwie, przez sen słuchali jak ich rodzice, i/lub starsze rodzeństwo, kuli po nocach propedeutykę marksizmu leninizmu i/lub ekonomię polityczną socjalizmu (którą wtedy udzielano na wszelkich uczelniach i przy każdej możliwej okazji, choć najobszerniej na tzw. WUML'ach).

Zetknięcie się młodego, rozwijającego się umysłu, z tą wiedzą, a przede wszystkim z tym pan-ekonomizmem, wedle którego ekonomia, bardzo specyficznie oczywiście pojęta, leży u samych podstaw absolutnie wszystkiego, i w niej wyłącznie należy szukać odpowiedzi na wszelkie pytania... Nie mogło to oczywiście pozostać bez wpływu na szarą substancję młodej istoty. I nie pozostało, czyniąc ją wyjątkowo wprost smakowitą, i jednocześnie użyteczną, dla Termitus korviniensis.

A więc, poza satysfakcją z dobrze wykonanego intelektualnego zadania, poza daniem odporu tym wszystkim smętnym centrowo-bezjajowo-bezmuzgim pismakom, które ludziom (durnym, bo po bo to czytają) wmawiają, że lewactwa już nie ma, a jeśli nawet jest, to nie ma dla niego żadnej alternatywy... Wmawiają to bo sami w te brednie wierzą... A są też i inni, całkiem liczni, którzy nie wierzą, ale wmawiają, bo im za to płacą i pasuje im rola agentów wpływu... No bo to zawszeć nieco mniej bezjajowe od tamtych durnych poputczików... Szczególnie jeśli się ktoś naoglądał Klossa i miał tatusia ubeka...

Poza tym wszystkim zatem, co daje mi słuszną satysfakcję, radość moją wzbudza fakt, że udowodniłem sobie i tym, którzy chcieli tę argumentację prześledzić, że nie ma co płakać nad faktem, że spora część rodzimej "prawicy" to zagubieni w lesie anarchiści, którzy się z dziwnych, przyczyn "prawicą" ogłaszają. Tak jednak być nie może, bo autentyczny prawicowy (czyli wzgl. normalny) mózg żarłocznym Termitus korviniensis wcale nie smakuje, a zresztą szczęki tego owada się go praktycznie nie imają, zaś ślina nie wchodzi z nim w reakcję, spływając po nim jak woda po przysłowiowej kaczce.

Czego i Państwu życzę.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

wtorek, grudnia 04, 2007

Plemię umiera z pragnienia, czyli z Marksem i Korwinem na sawannie

Nasze plemię wędruje przez spaloną słońcem sawannę, która coraz bardziej zaczyna przypominać pustynię. Żadnego źródła wody wciąż nie widać, cała zwierzyna gdzieś się ukryła. Większość starców i ponad połowa małych dzieci zmarła już z wyczerpania.

Wody, którą mamy ze sobą w tykwach i bukłakach, starczyłoby może na trzy dni dla jednej osoby. Plemię liczy w tej chwili trzydzieści osób. Przy tym potwornym pragnieniu, jakie wszyscy czują, wspominanie o głodzie wydaje się niemal nieprzyzwoite. Jednak w innej sytuacji, sam fakt, że ostatnią rzeczą, kiedy członkowie plemienia mieli coś w ustach, poza unoszącym się wszędzie pyłem, była jedna niewielka gazela, niemal już martwa, którą znalazła w trawie jedna z kobiet i udusiła. Jej mięsem podzieliło się całe plemię. Było to ponad dwa dni temu...

Moje liczne wielbicielki! I tych paru wiernych czytelników płci obojga! Powiadam wam: otrzyjcie łzy! Na razie nie wędruję jeszcze we własnej osobie po sawannie i nie umieram z głodu. Historyjkę tę stworzyłem... Ale zaraz! - co tu właściwie było do "tworzenia"? Przecież takie historie rozgrywały się tysiącami w przeciągu istnienia naszego gatunku, z pewnością rozgrywają się i dzisiaj, choć telewizja tego nie pokazuje. Nam to nie grozi? Poniekąd racja, przynajmniej w tej chwili nam to nie grozi. Czy jednak te same w swej istocie sytuacje, choć oczywiście w innych kostiumach i innej scenografii, nie rozgrywają się cały czas? O co tu w końcu chodzi, że zapytam?

O ludzką społeczność i niewystarczające do zaspokojenia wszystkich jej potrzeb środki, czyż nie? A więc ta sytuacja nie tylko rozgrywa się co dzień, także w naszym społeczeństwie i w naszym prywatnym życiu, ale z całą pewnością (choć tutaj ludzie światli i postępowi mogą się nie zgodzić) będzie się rozgrywała jak długo istnieje ludzkość.

Po co jednak ja tę historyjkę opisałem? Przeciw komu? - jak zapytać powinien każdy, kto mnie choć trochę zna? A ten kto mnie zna jeszcze trochę lepiej, sam sobie powinien odpowiedzieć - przeciw liberałom, oczywiście!

No bo powiedzcie mi łaskawie, moi najdrożsi czytelnicy, a liberałowie w szczególności, jaki mógłby być dalszy ciąg tej prościutkiej formalnie, ale dramatycznej przecież historii? (Prosiłbym o podawanie tych dalszych ciągów w komentarzach.) Co my tu w ogóle widzimy, jakie siły i jakie mechanizmy? I jakie siły oraz jakie mechanizmy będą grać decydującą rolę w dalszym ciągu tej opowieści?

Wolny rynek? Osobiście nie dostrzegam, jaką tutaj rolę pełni, lub pełnić by mógł. Dostrzegam raczej rolę wspólnoty, oraz władzy. Jeśli ktoś narzuci innym sposób wykorzystania tego wielce ograniczonego zasobu wody - i na przykład sam ją wypije - to będzie władza w tak czystej postaci, że o czystszą chyba trudno. Jeśli narzuci swą wolę, ale postąpi mniej egoistycznie, będziemy mieli władzę, ale i jakieś związki między członkami naszej wspólnoty. Zgoda?

Żadnego wolnego rynku jednak nadal nie dostrzegam. Jeśli, powiedzmy, plemię demokratycznie, czy w jakiś inny "socjalistyczny" sposób, rozstrzygnie tę palącą kwestię, to będzie to niemal całkowity triumf tradycji tej społeczności, więzi międzyludzkich wewnątrz niej... A więc także coś, co nie tylko nie jest wolnym rynkiem, ale nawet po prostu nie mieści się w liberalny, oświeceniowym paradygmacie.

Czasem, by dostrzec, co tak naprawdę jest najważniejsze, najbardziej pierwotne, trzeba sytuację odrzeć z ozdobników, fioritur i gadgetów, aby przedstawić ją w nagiej, surowej, pierwotnej formie. Wtedy możemy dostrzec, co naprawdę jest pierwotne, co zaś jedynie ozdobnikiem. Tutaj, w naszej hipotetycznej sytuacji, na ozdobniki miejsca nie starczyło. I co? Nie ma tu nawet śladu wolnego rynku. Trudno, moi drodzy liberałowie! Ekonomia, w znaczeniu "wolny rynek", na pewno nie jest pierwotną sprawą! Wbrew temu, czego naucza Marks - widać wasza skryta miłość.

Oczywiście, można powiedzieć, że jest tu ekonomia - w końcu znalezienie wody, zdobycie mięsa, dystrybucja dóbr... Nie zaglądając nawet do słownika, zdefiniuję sobie tutaj na roboczo ekonomię, jako "wszelkie sprawy związane z produkcją, zdobywaniem, rozdziałem, własnością i wykorzystaniem dóbr". Jasne, to jest wszędzie, bo człek musi jeść, a poza tym jest istotą społeczną i żyje wśród innych, co też muszą.

Jednak problem w tym, że liberały z upodobaniem mieszają "ekonomię" z "wolnym rynkiem". (Nie mówiąc już o tym, że ten "wolny rynek" nigdy i nigdzie wedle nich nie istnieje, poza sytuacjami, kiedy oni go potrzebują w swej, zwykle kulawej, argumentacji. To naprawdę zabawne zjawisko!) A więc, proszę kochanych liberałów - prosiłbym o nie przekonywanie już ludzi, że ekonomia, w sensie takim, jaki tu podałem, istnieje zawsze, bo to po prostu oczywiste. Ale tym bardziej prosiłbym, by nie używać tej oczywistości do udowadniania, iż "wolny rynek" jest wszechobecny i pierwotny, jako praprzyczyna absolutnie wszystkiego!

Bo nie jest. Zauważył to zresztą nawet pod koniec życia wasz guru Milton Friedman, niegłupi widać facet, mówiąc coś tam w stylu, że "wolny rynek potrzebuje państwa prawa". Tak? A więc państwo, a więc prawo... A więc władza i wspólnota. Sorry!

No a na zakończenie skieruję do mojego czołowego oponenta w kwestii prymatu czy nieprymatu ekonomii, Artura M. Nicponia, taki oto argument. Twoim, słodka istotko, zdaniem, ekonomia (choć nie wolny rynek przecież) występuje dosłownie wszędzie, ergo - jest pierwotna. Bardziej pierwotna, niż poczucie wspólnoty i władza. (I nie dlatego, że tak uczą Marks z Korwinem, bo ty wiesz to sam z siebie.)

No dobra, per analogiam: chodzenie do kibla też jest powszechne i dotyczy praktycznie wszystkich. Nawet nie tylko ludzi. I jest to, czy nam się to mniej, czy bardziej podoba, cholernie ważna sprawa. Zgoda? No to teraz, czy z tej niewątpliwie prawdziwej tezy można wysnuć wniosek, że wszelkie społeczne, etyczne i polityczne problemy dadzą się wyprowadzić z powyższego faktu? Bardzo bym prosił o najkrótszy choćby i najbardziej szkicowy zarys takiej teorii!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, listopada 15, 2007

Łapiąc z trudem powietrze między pośladkami stada potworów

Józef Piłsudski (socjalista, wiem! ;-) powiedział kiedyś coś w tym duchu, że "kto mówi, że chce wolnej Polski, ale musi to być Polska bez więzień, bez policji i tajniaków, po prostu nie chce wolnej Polski".

Na dzień dzisiejszy, ta niezwykle sensowna wypowiedź mogłaby moim zdaniem brzmieć tak: "Kto mówi, że chce wolnej Polski, ale musi to być koniecznie polska z marzeń Korwina, czyli bez demokracji, biurokracji i 'rozdawnictwa', po prostu nie chce wolnej Polski."

Oczywiście, demokracja to nie jest coś, na temat czego rozsądny człowiek o nielewicowych poglądach łatwo by dostawał orgazmu. A już tym bardziej to, co z dawniejszej (oczywiście także dalekiej od doskonałości) demokracji pozostało, a co wciąż wciska się naiwnym masom jako "demokrację", zaś wykształciuchom, mrugając przy tym porozumiewawczo okiem, jako "demokrację liberalną" lub ostatnio "demokrację elitarną". Czyli "liberałowie" i lubiani przez władzę, czyli "elita", mają coś tam do powiedzenia, a cała reszta morda w kubeł!

A naprawdę, każdy kto się chwilę zastanowił nad tym, gdzie dzisiaj znajduje się środek ciężkości prawdziwej władzy - i to już praktycznie niezależnie od miejsca na ziemi i tego czy innego państwa - musi stwierdzić, że z pewnością jest on gdzieś pomiędzy wielkim międzynarodowym kapitałem (zasadniczo spekulacyjnym); prawniczymi korporacjami (przede wszystkim wciąż na poziomie poszczególnych państw, ale coraz przecież bardziej się umiędzynarodawiającymi); niekontrolowanymi przez nikogo międzynarodowymi organizacjami w rodzaju Unii Europejskiej; oraz nieformalnymi grupkami, niezależnie czy w fartuszkach i tajnymi, czy też szumnie się wszelkimi dostępnymi środkami reklamującymi i w garniturach.

Dlatego też wygadywanie obelg pod adresem demokracji nie wydaje mi się obecnie specjalnie prawicowe. Takoż sprowadzanie wszystkiego do ekonomii, niczym jakiś Karol Marks i jego zwolennicy. Nie przesadzał bym także z kultem indywidualnej zaradności, oczywiście przede wszystkim ekonomicznej (bo co nam w końcu innego pozostało, niż ciułanie grosza, w tych paskudnych czasach?).

Jeśli komuś, tak jak mnie, ta obecna realna władza - wszechświatowa ale dominująca, nieco może pośrednio, choć coraz mniej pośrednio (a po 13 grudnia znacznie już mniej pośrednio) i w Polsce - się nie podoba, to powinien raczej postawić na to, czego ona tak bardzo nie lubi. A więc na więzi międzyludzkie (rodzinę, naród), na domaganie się realnej demokracji i odrzucanie wszelkich jej "ulepszeń" (przypominam "demokrację ludową", też podobno lepszą),wyzwolenie siebie samego i w miarę możności swego otoczenia z kieratu nienasyconych ekonomicznych potrzeb (które w dużej części wcale nie są potrzebami, tylko zachciankami).

Dobrze by też było dobitnie sobie uświadomić, że NIKT, a na pewno już żadne referendum czy inne głosowanie, nie ma w istocie prawa zrezygnować, w zamierzeniu na całą już wieczność, z polskiej suwerenności. Tym bardziej, że wszyscy wiedzą, jak traktowane są referenda przez obecnie miłościwie nam panujących. I dobrze by było sobie uświadomić, że nikt nas nigdy nawet nie spytał, czy zgadzamy się na "elitarną demokrację" i obowiązywanie "europejskich standardów", oraz na to, by "demokracja" nie miała już nic wspólnego z jakąkolwiek wolą większości. (No bo gdyby miała, to np. mielibyśmy w Polsce cały czas karę śmierci.)

Kto chce kiedyś znowu wolnej Polski, powinien odrzucić utopijne, rzekomo genialne, pomysły i po prostu starać się powrócić do względnej normalności. Rozejrzeć się w wokół i, przezwyciężając naturalne obrzydzenie, zacząć oskrobywać podstawowe sprawy z gnidziej substancji, którą pokryli je lewacy, agenci i wykształciuchy. Ketman czasem z pewnością będzie niezbędny, ale kiedy niezbędny nie jest, nie przyjmujmy po prostu tego, co nam się serwuje za dobrą monetę! Domagajmy się prawdy i takich reguł, jakie powiedzmy obowiązywały na Zachodzie jeszcze kilkadziesiąt lat tamu. Kiedy o politycznej poprawności i wszechogarniającej tolerancji nikomu się nie śniło.

Pisana historia ludzkości ma tysiące lat, nie dajmy sobie wmówić, że to wszystko szajc, bo dopiero w ostatnich dwudziestu latach na różnych "studiach feministycznych", czy "mędzykulturowych", w "europejskich instytutach", oraz w postępowych gazetach w rodzaju "Gazownika Wyborczego", wypracowano jedyny i niepodważalny kodeks moralny obowiązujący każdego przyzwoitego człowieka! Nasza przyzwoitość ma pełne prawo opierać się raczej na tamtych, przez tysiąclecia obowiązujących, zasadach, a ich mamy pełne prawo uważać za amoralnych skurwysynów.

Nie dajmy sobie wmawiać takich lewackich, "europejskich" (od "europejsy") kłamstw! Ale też, nie dajmy sobie wmówić, że walczyć warto tylko o to, na co nas namawia ten czy ów hiper-prawicowy geniusz, a o zwykłe godne i w miarę sensowne życia dla nas i naszych dzieci, oraz o Polskę - po prostu niepodległą - jaką walczyli, dla jakiej ginęli i tracili majątki, nasi przodkowie, to już nie, bo co to niby za atrakcja? Jeśli tak naprawdę to widzimy, to ulegliśmy już chyba propagandzie nie tylko hiper-prawicowych guru, ale przede wszystkim propagandzie naszych po prostu wrogów.

W "Małej Apokalipsie" jest wyrażona nadzieja, iż Polska mimo wszystko przetrwa "w bąblu powietrza między pośladkami potwora". Tamte pośladki w pewnym sensie przetrwała, bo sowieckiej interwencji jednak nie było i nie jesteśmy wszyscy ani w ziemi, ani na Syberii. Jednak obawiam się, że dopiero teraz dostaliśmy się między prawdziwe pośladki, prawdziwego potwora. Albo jeszcze gorzej, bo pomiędzy pośladki całej zgrai potworów. Geopolitycznie, mamy wciąż przecież naszych niezawodnych sąsiadów, którzy sobie, i nam, fundują kolejne Rapalla. Plus nasi odwieczni współlokatorzy, w zasadzie goście, którzy jednak z jakichś powodów uważają nasz kraj za swój, a nas za swoich naturalnych niewolników.

Są też pośladki ideologiczne... Gdyby to tylko jeden, nie byłoby to aż tak straszne imadło, jednak mamy i Unię z "eurostandardami" i innym lewactwem, i owe dziwne, bezkompromisowe standardy, które albo będziemy z pełną siłą realizować, albo robić nic nie warto. Zdaniem niektórych guru oczywiście, bo przecież nie moim. W dodatku, z tego co rozumiem, to Wielki Guru już po zrzeczeniu się suwerenności, to znaczy zrzeczeniu się jej do końca, bo niewiele przecież pozostało, będzie teraz głosił lojalność wobec nowej władzy, czyli właśnie Unii. Bowiem u niego najważniejsze jest "Prawo" (przez duże "P") i to jest jego zdaniem ten prawdziwy konserwatyzm! Pozwolę sobie się nie zgodzić.

A więc - potworów nam teraz nie brakuje, a pośladki mają potężne, że hej! Gorzej z tym nieszczęsnym bąblem powietrza...

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, listopada 11, 2007

Poprzedefiniowywujmy! (2)

No to definiujmyż od nowa ten nieszczęsny socjalizm... (A może nie warto? Może nie ma sensu?) No dobra, ale jak? Gdybym był dziennikarzem "Gazety Wyborczej" to bym oczywiście po prostu zaczął tego słowa używać w jakimś całkiem nowym, rewolucyjnym znaczeniu. I tyle. Wykształciuchy by się przestawiły, by nie zostać w tyle. Na tym właśnie, w pigułce, polega ten słynny "monopol lewicy na definiowanie". Ale na szczęście nie jestem takim czymś i dla wykształciuchów nie piszę.

Na nieco wyższym poziomie, mógłbym oczywiście całkiem legalnie powiedzieć, że "u mnie socjalizm to będzie znaczyło to a to", i wszystko by było w porządku. Jak długo bym, oczywiście, używał tego terminu konsekwentnie. Jednak nie byłoby to aż tak piękne, po po co używać słowa znanego z innych znaczeń, skoro można sobie znaleźć inne? A więc, jeśli ogłoszę na przykład, że "kot z jednym okiem fiołkowym a drugim seledynowym będzie się odtąd u mnie nazywał Rdhlku856", to jest to moje absolutne prawo. Jeśli powiem, że "kobieta" to u mnie od dzisiaj będzie powiedzmy "głos kukułki o zmierzchu", to trochę nie tak.

Ale nie o taką definicję "socjalizmu" mi chodzi, to by było zbyt łatwe i już całkowicie niepłodne. Tak samo, wbrew temu, co mi niektórzy zarzucają, nie traktuję w ten sposób pojęcia "liberalizm". Po prostu wiem na jego temat znacznie więcej, niż większość "liberałów" (prawdziwych i takich, którzy bez sensu się za coś takiego uważają), dlatego też lepiej wiem, na czym polega sprawy tej istota. Bo też, moje drogie ludzie, patrząc z pewnego oddalenia, jak ja, widzi się, że w sprawach istotnych - czyli pomijając większe lub mniejsze zadęcie na temat "sprawiedliwości społecznej" i "wolnego rynku" - liberalizm i socjaldemokracja to siostry bliźniaczki. Może nie aż jednojajowe, ale i tak bardzo podobne.

A skąd patrzeć, żeby tak to wyglądało? Na przykład z autentycznego zwierzęcego, tygrysiego konserwatyzmu (nie jakiegoś tam krawat na szyi i zaciśnięte pośladki, z lękiem przed każdą zmianą), czy powiedzmy reakcjonizmu w stylu Dávili. Oczywiście trzeba uważać, by nie przedobrzyć i nie wpaść w monarchizm z Bożej łaski, bo to już by była przesada!

Ja tutaj podejmuję się zdefiniować ten cholerny "socjalizm" tak, by w istocie ta definicja zawierała samo jądro tego, co się przeważnie pod tym terminem rozumie. Ambitne intelektualnie zadanie, ale sądzę że warto. A więc jedźmy!

Socjalizm, tak ja go rozumie dzisiaj przeciętny ktoś, kto się za prawicę w Polsce uważa, to "rozdawnictwo", to "Janosik", to "opieka społeczna" - te rzeczy, czyli że jakiś biznesmen sobie zarobił grubszą forsę na powiedzmy produkcji plakatów propagujących Unię Europejską, albo powiedzmy akcję przeciw homofobii... A teraz mu odbierają, żeby dać tym nieudacznikom! Zgroza! Nie będę tutaj polemizował z intelektualnymi (?) przesłankami do tego oburzenia, bo to piękny temat na całą masę innych tekstów. W każdym razie zgadzamy się chyba, że to właśnie, dziś w Polsce i będąc nieco choćby na prawo od... powiedzmy Polskiej Partii Pracy i Sierakowskiego, ma się na myśli mówiąc "socjalizm".

Czy jest w tym coś dziwnego? Czyżbym twierdził, że socjalizm nie zawsze oznaczał akurat "rozdawnictwo", "wysokie podatki" i "Janosika pod ramię z Robin Hoodem"? Jeśli by tak było, to być może tę definicję dałoby się naprawdę nieco "przesunąć", "skorygować" niejako jej punkt ciężkości. Ale to przecież niemożliwe! A jeśli socjalizm zawsze to było to "rozdawnictwo" to automatycznie jego przedefiniowywanie nie ma cienia sensu!

Zgoda, że by nie miało. Ale "socjalizm", moje drogie państwo, to nie zawsze było akurat "rozdawnictwo"! Nie wierzycie? No to analizujmy po kolei! W PRL był socjalizm, tak? No był, realny nawet. I w tym socjaliźmie było rozdawnictwo? Poniekąd było, choć była też cała masa innych równie istotnych, jeśli nie istotniejszych, rzeczy. Był po prostu raj na ziemi, taka była ta oficjalna wersja. Niestety realny, to fakt, ale raj. Rozdawnictwo... w sumie akurat ono nie rzucało się specjalnie w oczy. Ale dobra - w PRL nawet podatków się nie płaciło, obowiązywała zasada "czy się stoi, czy się leży", prywatna przedsiębiorczość była na marginesie i polegała na piciu wódki z dzielnicowym, ubekiem i szefem POP. Fakt, gospodarczy liberalizm czystej wody to to nie był. Więc uznajemy, że, choć PRL tego "Janosika" specjalnie mocno nie potwierdza, to go z pewnością nie obala.

Dobra, teraz socjaldemokracja. I tutaj zgadzam się absolutnie, że chodzi o rozdawnictwo. A Janosik to w ogóle zbyt piękny patron dla tego czegoś, bo to w końcu był facet z jajami, a ci państwo wręcz przeciwnie. Znam nieźle Szwecję, to wiem, proszę mi uwierzyć! Więc socjaldemokrację uznajemy za wzmocnienie tej teorii, że "naturalną definicją" pojęcia "socjalizm" jest rozdawnictwo i ten nieszczęsny Janosik.

Co teraz mamy? Z pewnością tego dobrego i mądrego jak cholera brodacza Karola Marksa. Czy u niego był socjalizm? Z tego, co mi się kojarzy, to był. Czy było rozdawnictwo? Z tym jakby gorzej... Powiedziałbym, że po prostu, wstyd powiedzieć, nie było. Jasne, nie było też, a może nawet w większym stopniu, wielu rzeczy, które nie tylko wydestylowany liberał, ale i całkiem rozsądny i zdrowy na umyśle człowiek uznałby za pożyteczne, zdrowe i normalne. Ale "rozdawnictwa" jako takiego, u diadi Marksa nie uwidisz. Przykro mi, ale Marksa uznaję za drobny, choć istotny impuls w stronę sensu i potrzeby zredefiniowania (to inne określenie na to prześliczne "przedefiniowywanie") pojęcia "socjalizm".

No a przed Marksem, czy był jakiś socjalizm? Ano był. Tak zwany "socjalizm utopijny". Różne tam falangstery, ludzie jeżdżący na "antytygrysach" i pływający statkami ciągniętymi przez "antywieloryby". Naprawdę uwielbiam tego starego Fouriera (nie tego jednak od przekształcenia, bo ten skurwiel zalazł mi kiedyś za skórę, choć świrem chyba aż takim jak ten drugi nie był). Muszę też kiedyś koniecznie sprawdzić, czy to, co o Fourierze (Charles chyba mu było) pisał Teofil Gautier - że prorokował, iż ludzie będą wkrótce mieli piętnastostopowe ogony Z OKIEM NA KOŃCU!!! - to prawda, czy tylko piekielna złośliwość. Bo tego to nawet Trocki nie wymyślił, choć się facio starał!

Jednak "antytygrys" to nie "rozdawnictwo", prawda? Falangster... Też nie za bardzo. Jakieś tam toalety i stołówki dla pracowników, zakładane - nawet w rzeczywistości, a nie tylko na papierze, jak większość tych pomysłów, z antytygrysami na czele - przez przemysłowca-filantropa Owena (nie pamiętam w tej chwili imienia, ale to znana postać)... To było "rozdawnictwo"? I kto miałby być tym "Janosikiem"? Fabrykant Owen? Żarty sobie państwo robicie!

A więc, wedle mojej oceny, socjalizm zwany utopijnym przeważył szalę w tę stronę, którą tak celnie przewidziałem. Czyli, że ten nierozerwalny związek socjalizmu z Janosikiem i "rozdawnictwem" nie jest wcale aż taki naturalny, a przez to nierozerwalny. Wydaje się zatem, że ten związek, tak mocno nam już wpojony, może być całkiem świeżej daty. Że tym, który tego (nierozerwalnego) ślubu udzielił, może być sam Janusz Korwin-Mikke. Albo powiedzmy Leszek Balcerowicz, czy inny tego typu... Jak to określić? Niech już będzie "geniusz". Geniusz nazewnictwa, inaczej "nomenklatury". Czy teraz z powyższego wynika, że ta definicja jest super i wara od niej, bo się niebo zawali? Czy też właśnie odwrotnie i definicja aż się prosi o przedefiniowanie? Ja przychylam się do tej drugiej opcji.

I to by był koniec odcinka 2. Deo volente będą i następne, na razie i tak się żem wykazał, choć oczywiście do sedna sprawy żem jeszcze nie doszedł.

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Poprzedefiniowywujmy! (1)

Nicolás Gómez Dávila twierdzi, że "Inteligencja w pewnych okresach musi się wyłącznie poświęcić przywracaniu definicji". I miał z pewnością o co najmniej o tyle rację, że w pewnych przykrych, mało wzniosłych, ale za to wielce durnych epokach, pozostawienie definicji samym sobie, to w istocie zostawienie ich na żer wykształciuchów, macherów, kopniętych naprawiaczy świata i ogólnie lewactwa... Nie jest to miła sprawa, a skutki tego, co dokoła wszyscy widzimy - i co, wbrew złudzeniom przed chwilą wymienionych, całej masie ludzi cholernie się nie podoba - dają się w dużej mierze wywieść właśnie z tego, co się obecnie dzieje z definicjami.

Co się dzieje z definicjami, spyta ktoś - głupi, naiwny, udający idiotę, albo po prostu, co też całkiem nie wykluczone, sensowny i porządny człowiek, który się jednak dotychczas takim filozoficznym mędrkowaniem nie zajmował. Ci ostatni też z pewnością wciąż istnieją i warto by im nieco pomóc. Czyli wyjaśnić ważne a trudne kwestie, plus dać nieco broni na spotkania z wykształciuchami, macherami... Całą tą zgrają, którą już wymieniłem, choć lista pewnie nie jest kompletna. (Choćby dlatego, że nie ma tam "michników i tusków tego świata".)

Poniekąd jest to smutne, że naszym zadaniem miałoby być coś tak w końcu jałowego, jak grzebanie się w w bezpłodnych w końcu z definicji (!) definicjach. Ale cóż, jak mówi Eklezjasta: "Jest czas rodzenia i czas zabijania", jest więc z pewnością i czas tworzenia wielkich idei i wielkiej sztuki - a raczej był i minął już dla nas setki lat temu - i czas oskrobywania pojęć z cuchnącej, lepkiej gnidziej substancji (dzięki p. Wierzbicki!), którą niemal wszystko mamy już dokładnie oblepione.

No to definiujmyż te pojęcia! Na pierwszy ogień proponuję wziąć na warsztat pojęcie "socjalizm", które musi być naprawdę niezwykle smakowite, skoro tylu ludzi wyciera nim sobie bez przerwy przysłowiowe gęby. (Przepraszam - "buziuchny"!) "Socjalizm" to dziś anatema praktycznie dla każdego! Nawet rasowy komuch nieprzesadnie za nim przepada, bo gdzież "socjalizmowi" do rzeczy naprawdę wzniosłych i naprawdę rewolucyjnych! "Komunizm", "trockizm", "alterglobalizm"... O ileż to wznioślejsze, o ile potężniej i dźwięczniej brzmi, o ileż więcej emocji budzi!

Dla prawicy zaś, oraz liberałów, którzy są taką akurat prawicą, jak przysłowiowa kozia krtań trąbą (dzięki p. Przybora, za tych parę pańskich dowcipów niemal darowuję panu gnidowatość i ponoć paskudny charakter!). Nie będę się tu wdawał w wyjaśnianie ludziom, w tym liberałom, dlaczego nie są, i nigdy nie byli, żadną prawicą, po prostu to sprawa na inną okazję. Albo raczej na tysiące, Deo volente, okazji. W każdym razie dla dzisiejszej prawicy (a wedle Dávili "jest to jedynie wczorajsza lewica pragnąca w spokoju trawić") "socjalizm" to absolutnie wszelkie odejście od wydestylowanych do najczystszej postaci i przestrzeganych co do kropki zasad tzw. "wolnego rynku".

A także, podchodząc od innej strony, wszelkie zainteresowanie losem ludzi, którzy w systemie tego wydestylowanego, albo jakiegokolwiek zresztą, wolnego rynku, radzą sobie niespecjalnie. Jak i losem ich potomstwa - tym także przyzwoity "antysocjalista" nigdy się nie zainteresuje. Choćby powiedzmy było to 90% polskich dzieci, choćby głodowały, choćby od tego zależała spójność narodu, jego siła - w tym i ekonomiczna, ale także powiedzmy militarna, mogąca stanowić jedyną zaporę przed zaborem i wynarodowieniem... Nic to! Ważne jest, żeby być "prawdziwą prawicą" i z jakimkolwiek "socjalizmem" nie mieć nic wspólnego! Apage Satanas!

Dla zwolenników Korwina oczywiste jest, że lepiej będzie np. wprowadzić system zamordystyczny, niż ustąpić ubogiej i mało urynkowionej "hołocie" w czymkolwiek. Supermanem jest za to ktoś, kto dorobi się miliardów - nieważne czy na "Tańcu z Gwiazdami", czy na "Wielkim Bracie", czy na wydawaniu "Gazownika", czy na wmawianiu ludziom, że nie mogą żyć bez żelu do pięt i operacji powiększania ust! Taki ktoś jest z definicji gwiazdą - wolny rynek to przecież nie tylko najlepszy (jedyny!) regulator ekonomii, ale także najlepszy (jedyny, poza oczywiście opinią Wielkiego Guru) miernik wartości człowieka.

A więc, automatycznie, ex definitione, człek który ma miliardy - nieważne, czy to jego dziadek mu je zostawił, a sam zdobył je np. sprzedając wrogom swój kraj - rynek na takie drobiazgi przecież uwagi nie zwraca i ma rację! - człowiek więc, który ma miliardy jest pół bogiem. Ale co ja mówię!? Pół? Co najmniej trzy czwarte! (Bo całym bogiem, a nawet nieco więcej, jest oczywiście sam Guru.) Idea ludowładztwa nam się nie podoba... Powszechna plebeizacja obyczajów nam się nie podoba... Tęsknimy do zamierzchłych czasów... (Nie, żebym ja sam tych odczuć nie potrafił zrozumieć.) No to zróbmy system hiper-arystokratyczny!

No a jak mielibyśmy wybrać tę arystokrację, spyta ktoś? Co za durne pytanie! Od razu widać, że zadający je to SOCJALISTA! Oczywiście, że Wolny i Niezależny, Samorządny Rynek, jak w każdym innym przypadku zresztą, jest jedyną i bezbłędną odpowiedzią! Udało ci się zdobyć miliardową łapówkę za sprzedaż narodowych interesów? No to uważaj, kiedy korwiniści dojdą do władzy (pęknę ze śmiechu!), to ci za to dadzą popalić - po prostu będziesz człowieku wisiał! Ale już twój synek, równie co ty patriotyczny, tylko powiedzmy poza tym, że szuja, to jeszcze tępy idiota... Aaaaa, ten jak najbardziej może się twymi miliardami cieszyć, jeśli je odziedziczy. No i zapraszamy, zapraszamy w kręgi wpływowej arystokracji... Chlebem i solą zapraszamy!

Tak właśnie zbudujemy silne polskie państwo, tak właśnie mamy zamiar wskrzesić tradycyjne wartości, w tym katolicka religię... Piękne, nie ma co! Piękne i mądre!

No ale mieliśmy definiować, a nawet poprzedefiniowywać (co za słowo!). No to przedefffifi... Definiujmy! Otóż ja jestem w stanie łatwo udowodnić, że cała da definicja socjalizmu, i całe to jej wykorzystanie, to kompletna bzdura i/lub manipulacja. I że niewielkie przesunięcie akcentów, sprawiające, że słowo socjalizm, które obecnie moim zdaniem straciło jakikolwiek w miarę konkretny i w miarę realny sens, wywołałoby nieprawdopodobne wprost przewartościowanie wielu b. istotnych i głęboko zakorzenionych pojęci i przekonań. I na przykład wtedy Janusz Korwin-Mikke (fanfary, werble, chóry starców zawodzą) okazałby się par excellence SOCJALISTĄ! Właśnie on. Właśnie dlatego, że jest tym, kim jest, nie z powodu jakichś tam dodatkowych, mało istotnych spraw.

Ten tekst mógłby w istocie nazywać się "Korwin-Mikke, socjalista". Ale i tak wielu bez sensu zarzuca mi, że mam do Wielkiego Guru jakieś prywatne anse (jest zaś raczej przeciwnie, prywatnie to ja jestem mu za pewne sprawy wdzięczny i go całkiem lubię, to jego polityczna działalność budzi moją furię), więc dałem sobie z tak efektownym tytułem spokój, wybierając zamiast niego to przepiękne dłuuuuugie słowo, które widać.

No a teraz, módlcie się, żebym, Deo volente, dożył następnego odcinka i wyjaśnił Wam, o co w istocie chodzi z tą odnowioną definicją socjalizmu, wedle której patronem rodzinnych socjalistów byłby właśnie Janusz Korwin-Mikke. (A że u mnie realizacja obiecanych dalszych ciągów to raczej wyjątek, niż reguła, modlcie się zatem dla mnie o baaaaardzo długie życie! Chyba, że nie chcecie wiedzieć, ale o to nikogo kto dotąd doczytał przecież nie podejrzewam.)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.