"Prawd jest wiele, kłamstwo jest tylko jedno", mówi Dávila (a może odwrotnie? chyba jednak nie). Zgadza się to z pewnością gdy chodzi o kwestię prawicy i lewicy. Od czasów niepamiętnych międli się tezę, że podział na prawicę i lewicę zanikł lub szybko zanika (i to jest to kłamstwo), natomiast ja (żeby daleko nie szukać) jestem w stanie zdefiniować tę różnicę na wiele całkiem różnych sposobów i wykazać, że nadal jest ona wyraźna i istotna.
Jedną z najlepszych kul w tym moim podręcznym arsenale byłaby definicja psychopatologiczna. Otóż prawicowiec to człowiek, który zdaje sobie sprawę, że żyje na tym (materialnym w ogromnym stopniu, a jakże!) świecie i nie ma rady - trza się pogodzić z jego najbardziej podstawowymi i niezmiennymi zasadami. Które zasady są niezmienne, spyta ktoś? Robocza odpowiedź może być taka, że to te, których przetestowanie na ew. zmienność zajęłoby zbyt wiele czasu w stosunku do naszego ziemskiego życia i/lub wiązało by się ze zbytnimi trudnościami.
Czyli w sumie nie warto się z tym szarpać, skoro życie zarówno częstuje nas smakołykami, jak i daje znienacka kuksańce, przed którymi warto by się było raczej bronić, niż siedzieć i kombinować, czy przypadkiem ludziom za lat powiedzmy 200 nie wyrośnie z tyłka piętnastostopowy ogon z okiem na końcu (patent Charles Fourier). Co nam w końcu z tego ogona za 200 lat? Skoro zalotne dziewczę tak miło się do nas uśmiecha, żona sąsiada znowu spaliła zupę, a Robert Ardrey wciąż nieprzeczytany?
To samo dotyczy, mniej lub bardziej entuzjastycznej, "zgody" na to, że na tym padole łez przysłowiowe pieczone gołąbki same nie mają zwyczaju wlatywać do przysłowiowej gąbki, zaś samo strzelanie palcami zwabia dziewczyny z całej okolicy jedynie jeśli jesteśmy Fonzie. (Podobnie z uruchamianiem szafy grającej za pomocą mocnego jej klepnięcia.)
Oczywiście można żyć przestać także sponte sua, ta opcja niemal zawsze pozostaje obiektywnie otwarta, ale to także jest dostosowanie się do jego reguł i niczego w tym rozumowaniu nie zmienia.
I taki ktoś, kto się z życiem i światem "jako takim" - z mniejszym lub większym entuzjazmem, z mniejszym lub większym bólem - godzi, jest człowiekiem (pod tym przynajmniej względem) zdrowym i normalny, czyli na pewno nie lewakiem. Jeśli zaś jego pogodzenie nie wynika z wrodzonej lub chirurgicznie wyindukowanej eunuchowatości, to nie jest także centrystą.
Kim zatem jest lewicowiec? Są tego liczne wersje ("kłamstw jest wiele", chciałoby się powiedzieć), ale ich wspólnym mianownikiem jest skrajnie negatywny i oddziałujący na zachowanie stosunek do rzeczywistego świata i rzeczywistego życia.
Lewak może tych rzeczy w ogóle nie dostrzegać - żyjąc we własnym wyimaginowanym świecie, na przykład jakiejś przyszłej utopii... Jest to lewak-idealista.
Lewak może tego świata i tego życia nie dostrzegać ponieważ słucha rapu, wącha klej, wali głową w ścianę i ogląda "Szkło Kontaktowe". Jest to lewak hunwejbin.
Lewak może świat i ludzkie życie dostrzegać, i to w wyjątkowo czarnych kolorach, i się z nimi aktywnie i agresywnie nie zgadzać. "Niech diabli wezmą ten cały świat i tych wszystkich ludzi, z klechami na czele... Niech się z nimi dzieje co tylko chce - ALE TAK PRZECIEŻ BYĆ NIE MOŻE!" I, podkreślam, nie chodzi tu o taki czy inny reżim, system, obcą okupację, obcą biurokrację, mafię, układ, platformę... Chodzi po prostu o świat i życie, takie jakiego nikt w miarę sensowny nie mógłby nawet śnić żeby uniknąć w ciągu życia własnego czy paru przyszłych pokoleń. To lewak terrorysta. (Albo, jeśli mu brakuje do terroryzmu hormonów, lewak od "Krytyki Politycznej".)
Epiktet by się z takim życiem i światem pogodził, normalny człowiek też się, z bólem przeważnie godzi - cóż w końcu innego można zrobić? - ale lewak nie! On założy terrorystyczną jaczejkę, albo "Krytykę Polityczną", zaprosi (przy wydatnej pomocy lebarałów najczęściej, o których nieco później) do swego kraju zgraje terrorystów... Byle nie było normalnie, byle ci cholerni zdrowi psychicznie ludzie - co nie słuchają rapu, nie czytają Lenina, nie pedalą się z Biedroniem, nie rajfurzą swoim sąsiadom Wszechświatowego Rządu Mędrców - mieli za swoje.
Jak śmią być tacy względnie z życia zadowoleni, skoro on, lewak, nie może go wprost wytrzymać? Jak śmią nie mieć na twarzach tylu pryszczy co on? Jak śmią... Tu można sobie przypomnieć pysk, sylwetkę, może też głos, pierwszego z brzegu lewaka i dopisać dowolną ilość rzeczy, których ten ktoś normalnym ludziom zazdrości i za które ich nienawidzi.
Proszę się zastanowić nad moją psychopatologiczną definicją... To naprawdę ma sens! Choć tutaj żadnej definicji w ścisłym sensie właściwie nie ma, ktoś by musiał ją dopiero na tej podstawie zgrabnie sformułować... Ale rozróżnienie jest chyba jasne i przejrzyste.
Życie jednak - wbrew oczywiście lewactwu i leberałom, ale niestety trochę także wbrew twórcom błyskotliwych i nośnych definicji - aż tak proste nie jest. Wspomnieliśmy już ten smętny i jałowy pas ziemi niczyjej pomiędzy lewicą a prawicą, czyli tzw. centrum, inaczej, językiem Wielkiej Francuskiej, bagno. Istnieje jednak inny jeszcze pas ziemi niczyjej, równie co najmniej jałowy i stwarzający znacznie większe konceptualne problemy.
Są to tak zwani liberałowie - w dużym przybliżeniu anarchiści z jakichś prywatnych względów pokłóceni z aktualnymi lewackimi guru, więc z konieczności próbujący się przynącić do prawicy. Różne ich sekty noszą przezabawne miana, jak to: libertarianie, minarchiści, itd. itp. etc. ktl.
"Skąd oni się wzięli?", spyta ktoś. Na krajowym podwórku odpowiedź jest prosta: wzięli się stąd, że ich mózgi zostały przeżute przez termity z gatunku Termitus korviniensis, skutkiem czego (po dokładnym wymieszaniu ze śliną tych interesujących owadów) powstał z nich rodzaj masy papierowej, z której z kolei te przemyślne owady budują swoje podziemno-nadziemne pałace i (medialne) imperia.
Często sam ubolewam nad ich zagubieniem, ale chyba obiektywnie nie ma ku temu powodu, bowiem ofiarą Termitus korviniensis stają się wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie rzeczywiści, czy choćby potencjalni, prawicowcy, ale właśnie ludzie o czysto lewackiej mentalnej konstrukcji. Niektóre bowiem mózgi wydają się być dość odporne na szczęki i ślinę tych zmyślnych stworzeń, inne zaś całkiem odwrotnie.
Nie jest wykluczone, iż podatność ta może mieć jakiś związek z hipnogogiką, czyli nauczaniem przez sen. Otóż jedna z hipotez głosi, że wyjątkową smakowitością dla Termitus korviniensis, jak również wyjątkową zdolnością przepoczwarzania się szarej substancji w masę papierową, tak użyteczną dla tych naszych sześcionogich i wyjątkowo wprost drużynowo grających braci mniejszych, mają mózgi ludzi, którzy w dzieciństwie, przez sen słuchali jak ich rodzice, i/lub starsze rodzeństwo, kuli po nocach propedeutykę marksizmu leninizmu i/lub ekonomię polityczną socjalizmu (którą wtedy udzielano na wszelkich uczelniach i przy każdej możliwej okazji, choć najobszerniej na tzw. WUML'ach).
Zetknięcie się młodego, rozwijającego się umysłu, z tą wiedzą, a przede wszystkim z tym pan-ekonomizmem, wedle którego ekonomia, bardzo specyficznie oczywiście pojęta, leży u samych podstaw absolutnie wszystkiego, i w niej wyłącznie należy szukać odpowiedzi na wszelkie pytania... Nie mogło to oczywiście pozostać bez wpływu na szarą substancję młodej istoty. I nie pozostało, czyniąc ją wyjątkowo wprost smakowitą, i jednocześnie użyteczną, dla Termitus korviniensis.
A więc, poza satysfakcją z dobrze wykonanego intelektualnego zadania, poza daniem odporu tym wszystkim smętnym centrowo-bezjajowo-bezmuzgim pismakom, które ludziom (durnym, bo po bo to czytają) wmawiają, że lewactwa już nie ma, a jeśli nawet jest, to nie ma dla niego żadnej alternatywy... Wmawiają to bo sami w te brednie wierzą... A są też i inni, całkiem liczni, którzy nie wierzą, ale wmawiają, bo im za to płacą i pasuje im rola agentów wpływu... No bo to zawszeć nieco mniej bezjajowe od tamtych durnych poputczików... Szczególnie jeśli się ktoś naoglądał Klossa i miał tatusia ubeka...
Poza tym wszystkim zatem, co daje mi słuszną satysfakcję, radość moją wzbudza fakt, że udowodniłem sobie i tym, którzy chcieli tę argumentację prześledzić, że nie ma co płakać nad faktem, że spora część rodzimej "prawicy" to zagubieni w lesie anarchiści, którzy się z dziwnych, przyczyn "prawicą" ogłaszają. Tak jednak być nie może, bo autentyczny prawicowy (czyli wzgl. normalny) mózg żarłocznym Termitus korviniensis wcale nie smakuje, a zresztą szczęki tego owada się go praktycznie nie imają, zaś ślina nie wchodzi z nim w reakcję, spływając po nim jak woda po przysłowiowej kaczce.
Czego i Państwu życzę.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz