Nasze plemię wędruje przez spaloną słońcem sawannę, która coraz bardziej zaczyna przypominać pustynię. Żadnego źródła wody wciąż nie widać, cała zwierzyna gdzieś się ukryła. Większość starców i ponad połowa małych dzieci zmarła już z wyczerpania.
Wody, którą mamy ze sobą w tykwach i bukłakach, starczyłoby może na trzy dni dla jednej osoby. Plemię liczy w tej chwili trzydzieści osób. Przy tym potwornym pragnieniu, jakie wszyscy czują, wspominanie o głodzie wydaje się niemal nieprzyzwoite. Jednak w innej sytuacji, sam fakt, że ostatnią rzeczą, kiedy członkowie plemienia mieli coś w ustach, poza unoszącym się wszędzie pyłem, była jedna niewielka gazela, niemal już martwa, którą znalazła w trawie jedna z kobiet i udusiła. Jej mięsem podzieliło się całe plemię. Było to ponad dwa dni temu...
Moje liczne wielbicielki! I tych paru wiernych czytelników płci obojga! Powiadam wam: otrzyjcie łzy! Na razie nie wędruję jeszcze we własnej osobie po sawannie i nie umieram z głodu. Historyjkę tę stworzyłem... Ale zaraz! - co tu właściwie było do "tworzenia"? Przecież takie historie rozgrywały się tysiącami w przeciągu istnienia naszego gatunku, z pewnością rozgrywają się i dzisiaj, choć telewizja tego nie pokazuje. Nam to nie grozi? Poniekąd racja, przynajmniej w tej chwili nam to nie grozi. Czy jednak te same w swej istocie sytuacje, choć oczywiście w innych kostiumach i innej scenografii, nie rozgrywają się cały czas? O co tu w końcu chodzi, że zapytam?
O ludzką społeczność i niewystarczające do zaspokojenia wszystkich jej potrzeb środki, czyż nie? A więc ta sytuacja nie tylko rozgrywa się co dzień, także w naszym społeczeństwie i w naszym prywatnym życiu, ale z całą pewnością (choć tutaj ludzie światli i postępowi mogą się nie zgodzić) będzie się rozgrywała jak długo istnieje ludzkość.
Po co jednak ja tę historyjkę opisałem? Przeciw komu? - jak zapytać powinien każdy, kto mnie choć trochę zna? A ten kto mnie zna jeszcze trochę lepiej, sam sobie powinien odpowiedzieć - przeciw liberałom, oczywiście!
No bo powiedzcie mi łaskawie, moi najdrożsi czytelnicy, a liberałowie w szczególności, jaki mógłby być dalszy ciąg tej prościutkiej formalnie, ale dramatycznej przecież historii? (Prosiłbym o podawanie tych dalszych ciągów w komentarzach.) Co my tu w ogóle widzimy, jakie siły i jakie mechanizmy? I jakie siły oraz jakie mechanizmy będą grać decydującą rolę w dalszym ciągu tej opowieści?
Wolny rynek? Osobiście nie dostrzegam, jaką tutaj rolę pełni, lub pełnić by mógł. Dostrzegam raczej rolę wspólnoty, oraz władzy. Jeśli ktoś narzuci innym sposób wykorzystania tego wielce ograniczonego zasobu wody - i na przykład sam ją wypije - to będzie władza w tak czystej postaci, że o czystszą chyba trudno. Jeśli narzuci swą wolę, ale postąpi mniej egoistycznie, będziemy mieli władzę, ale i jakieś związki między członkami naszej wspólnoty. Zgoda?
Żadnego wolnego rynku jednak nadal nie dostrzegam. Jeśli, powiedzmy, plemię demokratycznie, czy w jakiś inny "socjalistyczny" sposób, rozstrzygnie tę palącą kwestię, to będzie to niemal całkowity triumf tradycji tej społeczności, więzi międzyludzkich wewnątrz niej... A więc także coś, co nie tylko nie jest wolnym rynkiem, ale nawet po prostu nie mieści się w liberalny, oświeceniowym paradygmacie.
Czasem, by dostrzec, co tak naprawdę jest najważniejsze, najbardziej pierwotne, trzeba sytuację odrzeć z ozdobników, fioritur i gadgetów, aby przedstawić ją w nagiej, surowej, pierwotnej formie. Wtedy możemy dostrzec, co naprawdę jest pierwotne, co zaś jedynie ozdobnikiem. Tutaj, w naszej hipotetycznej sytuacji, na ozdobniki miejsca nie starczyło. I co? Nie ma tu nawet śladu wolnego rynku. Trudno, moi drodzy liberałowie! Ekonomia, w znaczeniu "wolny rynek", na pewno nie jest pierwotną sprawą! Wbrew temu, czego naucza Marks - widać wasza skryta miłość.
Oczywiście, można powiedzieć, że jest tu ekonomia - w końcu znalezienie wody, zdobycie mięsa, dystrybucja dóbr... Nie zaglądając nawet do słownika, zdefiniuję sobie tutaj na roboczo ekonomię, jako "wszelkie sprawy związane z produkcją, zdobywaniem, rozdziałem, własnością i wykorzystaniem dóbr". Jasne, to jest wszędzie, bo człek musi jeść, a poza tym jest istotą społeczną i żyje wśród innych, co też muszą.
Jednak problem w tym, że liberały z upodobaniem mieszają "ekonomię" z "wolnym rynkiem". (Nie mówiąc już o tym, że ten "wolny rynek" nigdy i nigdzie wedle nich nie istnieje, poza sytuacjami, kiedy oni go potrzebują w swej, zwykle kulawej, argumentacji. To naprawdę zabawne zjawisko!) A więc, proszę kochanych liberałów - prosiłbym o nie przekonywanie już ludzi, że ekonomia, w sensie takim, jaki tu podałem, istnieje zawsze, bo to po prostu oczywiste. Ale tym bardziej prosiłbym, by nie używać tej oczywistości do udowadniania, iż "wolny rynek" jest wszechobecny i pierwotny, jako praprzyczyna absolutnie wszystkiego!
Bo nie jest. Zauważył to zresztą nawet pod koniec życia wasz guru Milton Friedman, niegłupi widać facet, mówiąc coś tam w stylu, że "wolny rynek potrzebuje państwa prawa". Tak? A więc państwo, a więc prawo... A więc władza i wspólnota. Sorry!
No a na zakończenie skieruję do mojego czołowego oponenta w kwestii prymatu czy nieprymatu ekonomii, Artura M. Nicponia, taki oto argument. Twoim, słodka istotko, zdaniem, ekonomia (choć nie wolny rynek przecież) występuje dosłownie wszędzie, ergo - jest pierwotna. Bardziej pierwotna, niż poczucie wspólnoty i władza. (I nie dlatego, że tak uczą Marks z Korwinem, bo ty wiesz to sam z siebie.)
No dobra, per analogiam: chodzenie do kibla też jest powszechne i dotyczy praktycznie wszystkich. Nawet nie tylko ludzi. I jest to, czy nam się to mniej, czy bardziej podoba, cholernie ważna sprawa. Zgoda? No to teraz, czy z tej niewątpliwie prawdziwej tezy można wysnuć wniosek, że wszelkie społeczne, etyczne i polityczne problemy dadzą się wyprowadzić z powyższego faktu? Bardzo bym prosił o najkrótszy choćby i najbardziej szkicowy zarys takiej teorii!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Z powyższego faktu można wysunąć taką tezę, na tyle na ile Ardrey ma rację i nasza inter feces et urinam nascit ludzka natura rzutuje na nasze indywidualne i zbiorowe zachowania.
OdpowiedzUsuńRóżnica z ekonomią i "wolnym rynkiem" jest taka, że chęć wy...ania się, spłodzenia potomstwa i chęć posiadania są pierwotne, natomiast chęć handlowania nie jest. Jest ona całkowicie podporządkowana tym powyższym. Oto moja "gówniana" teoria;)
Ardrey nic takiego nie mówi o urinie (jak Pan osiągnął te italiki? ja nie mogę). To po prostu tak mi przyszło do głowy, ostatnio jakoś odreagowuję te obrzydliwości.
OdpowiedzUsuńCo do różnicy między wolnym rynkiem a ekonomię mogę się jednak chyba zgodzić. Ale oni jadą raczej jakimś Majakowskim: "Mówię ekonomia, myślę wolny rynek". Kiedy im wygodnie, bo w innych sytuacjach płaczą, że żaden wolny rynek nie istnieje i nie istniał.
Panie Triariusie:
OdpowiedzUsuńinter feces et urinam nascit to tylko moje wykorzystanie bodajże Św. Augstyna by sparafrazować Ardreya. Może nie trafnie. Chodzi o naszą z natury grzeszną i zwierzęcą naturę. A co do kursywy to trzeba tekst zacząć <> z literą i pomiędzy ptaszkami a zakończyć <> z zestawem /i pomiędzy ptaszkami.