Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historiozofia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historiozofia. Pokaż wszystkie posty

czwartek, grudnia 09, 2010

Systemy takie i inne (część 1)

Ten wpis jest zasadniczo rozrośniętą odpowiedzią na komęt pod moim ostatnim postem, który to komęt oto:
Blogger piotr34 pisze...
@triarus Sorry ale Spengleryzm NIE MOZE byc systemem doskonalym i ostatecznym.Nie moze bo sam Spengler tak napisal.Przeciez sam Spengler napisal ze wedlug niego JEDYNA MISJA jaka jeszcze zostala do wypelnienia upadajacemu Zachodowi jest wlasnie stworzenie nauki historiozofii i on sam jest tylko PIERWSZYM ktory to czyni(no bo fakt ze ci przed nim to slabiaki byli)ale PO nim przyjda inni ktorzy ROZWINA jego nauke.Wiec nie badz anyspengleryczny @triarusie-sam Spengler tak napisal;) Oczywiscie ci kolejni stoja na ramionach GIGANTA jakim byl Spengler ale to rzecz zupelnie OCZYWISTA.W sumie jak tak o tym mysle to mi Szpenio imponuje-wiekszosc filozofow i naukowcow uwaza iz wszystkie rozumy pozjadala i ich nastepcy juz nic nie maja do roboty ale Spengler byl ZNACZNIE MADRZEJSZY-on WIEDZIAL ze po nim przyjda inni ktorzy korzystjac z postepu nauki(chocby historii czy archeologii)beda wiedziec i rozumiec WIECEJ-on to wiedzial i chyba mozna by nawet powiedziec iz CHCIAL tego(to byla jego misja dla Zachodu).W tym sensie(spenglerycznym?)Toynbee czy Koneczny to NIE konkurenci Spenglera to jego mniej czy bardziej udani UCZNIOWIE na ktorych on sam czekal z niecierpliwoscia. Wiec @triarusie zamiast walczyc z Toynbeem czy Konecznym moze by tak sprobowac ich jakos zgrac ze Szpeniem jak by pewnie ON SAM probowal? P.S.Ja nie mowie ze takie laczenie konieczie musi sie udac ale chyba warto poprobowac?
czwartek, grudzień 09, 2010 1:49:00 AM
(Czemu nie odpowiadam także po prostu komętem? Ponieważ: a. komęty szybciej się "moralnie starzeją"; b. blogger ma takie mętne ograniczenia na długość komętówi to bywa męczące; c. staram się nieco zwiększyć w ten sposób publiczność dla tego, co mam tu zamiar powiedzieć.)

No to odpowiadam.

Nieźle bracie kompinujesz, ale wydaje mi się, że moje grzechy tutaj sprowadzają się raczej tylko do tego, że nie dość zrozumiale wyraziłem o co mi chodzi. W istocie dzieło Spenglera wcale nie jest w mojej opinii "systemem doskonałym i ostatecznym", choćby z tego powodu, że sam termin "system" jest dość w tym kontekście wieloznaczny i może być mylący.

Otóż to, co Spengler stworzył (czy po prostu, dla mniej entuzjastycznie nastawionych, "napisał") NIE JEST właśnie "systemem doskonałym i ostatecznym" - po prostu dlatego, że w powszechnie przyjętym w (zachodniej) filozofii sensie TO CAŁKIEM PO PROSTU NIE JEST "SYSTEM"! Spengler, co więcej, niejednokrotnie (w swym Magnum Opus*) wyraża swą pogardę dla wszelkich filozoficznych systemów - co najmniej do tych tworzonych w naszych późnych czasach, które (na dobre i złe) utraciły już swą intelektualną naiwność.

Mówiąc o "systemie" miałem na myśli nie standardowy "system filozoficzny", tylko całkiem po prostu system w sensie intelektualnym, czy może cybernetycznym. Coś w sumie jak "model intelektualny". I tutaj nadal będę się upierał, że jest on na tyle spójny i zamknięty, iż nie da się go po prostu połączyć z, ani "uzupełnić", czy "ulepszyć", jakimś innym systemem, czy choćby kolekcją poglądów.

Albo (pozostając przy ściśle pojętej historiozofii, bo Spengler mówi sporo ciekawych rzeczy także na inne tematy) Kultury i Cywilizacje są czymś quasi-organicznym... Czy, jak my byśmy to raczej skłonni bylibyśmy wyrazić w cybernetycznym języku: "systemami samosterującymi z homeostazą". Spengler niestety cybernetyki nie dożył, dzięki czemu chmary różnych jałowych mędrków mogą się z niego bezpiecznie wyśmiewać, że "naiwnie postrzega cywilizacje jako organizmy żywe" (to akurat cytat z pamięci, ale Wielomski właśnie to mówi, nie on jeden zresztą).

Albo więc, jako rzekłem, Kultury i Cywilizacje są czymś quasi-organicznym, czy cybernetycznymi układami z homeostazą, albo też są czymś tak amorficznym jak przedstawiają się one u (excusez le mot!) Toynbee'ego. Naprawdę nie chciałbym się tutaj nad tym panem, ani też nad Konecznym, znęcać, ale może odwalmy tę nieprzyjemną, choć konieczną, robotę i miejmy to z głowy.

No więc ja u Toynbee'ego - którego nieźle znam i do którego parokrotnie zabierałem się BEZ ŻADNYCH UPRZEDZEŃ (czyli inaczej, niż niektórzy moi oponenci do Spenglera czy Ardreya!) dostrzegam dość naiwną i mało udaną próbę budowania historiozofii "od dołu" - czyli uogólnianie tego, co się w historii działo (co sądzimy, że się działo, żeby być ścisłym) i wydobywanie z tego "ogólnych zasad".

Te "ogólne zasady" są, w mojej opinii, albo b. trywialne i oczywiste, albo też z kolei wątpliwe i arbitralne. O metodologii Toynbee'ego trudno (i przykro) w ogóle mówić. Gość kompromituje się już na pierwszych stronach skróconej (przez samego autora zresztą, z tego co pamiętam) wersji swej "Historii". "Unikając metafizyki Spenglera" - jakże by inaczej, skoro to był przysięgły liberał i wyższy urzędnik ONZ! - Toynbee, napędzany tylko własną zdroworozumowością, wykonuje skok i... (Mnie to akurat nie zaskakuje) oczywiście pada na mordę.

"Metafizyka" Spenglera, czego ludzie pokroju T. nie rozumieją, nie jest żadną "metafizyką" - wręcz przeciwnie, to jest dojrzały sceptycyzm naszej cywilizacji, co zresztą sam Spengler wyraźnie stwierdza i ma rację. Spengler opiera całą swoją historiozofię na własnej - SCEPTYCZNEJ, choć nie tak jałowej, jak sceptycyzm starożytnych, czy "błazeństwo" różnych Kołakowskich - filozofii, na własnej psychologii... Tworzy pewien model świata, w którym m.in. "wyższe Kultury i Cywilizacje" stanowią te swego rodzaju "organizmy".

Można to przyjąć, można to odrzucić, ale w całości! Nie da się tym "zainspirować, jednocześnie, odrzucając idealizm i metafizykę"! Marks wprawdzie "postawił Hegla na nogi (któren dotychczas stał na głowie)", ale skutek tego i tak jest dość wątpliwy, a Toynbee'emu do Marksa (któren jednak miał łeb jak piec, choć sporo błądził i/lub kłamał) bardzo daleko. Krótko mówiąc - kompletnie nic z tego nie wyszło, ani metodologicznie, ani w sensie zrozumienia historii. (O jakiejkolwiek "filozofii" nie da się w ogóle w związku z Toynbeem mówić, bo to jest cały czas ta sama liberalna pożal-się-Boże "filozofia", ciągnąca się od Locke'a i Voltera.)

Żeby było nieco bardziej konkretnie, niech sobie ci wielbiciele Toybeego chwilę pomyślą nad jego genialną definicją "cywilizacji". W skrócie (ale niewielkim) polega to na tym, że "cywilizacja" to jest takie coś, co przejawia tę samą reakcję na dane konkretne wyzwanie ze strony "środowiska". I tu Toynbee (jak pamętam) przytacza przykład Greków, oczywiście starożytnych, którzy z problemem przeludnienia radzili sobie za pomocą wysyłania ludzi, by zakładali kolonie. Podczas gdy wielu innych stosowało dzieciobójstwo, lub inne brzydkie metody.

Oczywiście to jest wielkie uproszczenie, bo w takiej rolniczej Beocji tego tak nie robiono, dzieciobójstwo było w starożytności powszechne i tylko w Egipcie nie występowało masowo (o czym wprost pisze Herodot), a co najważniejsze - wedle tej genialnej definicji cywilizacje są dynamiczne jak cholera, ich zasięg i sama treść zmieniają się nie tylko niemal z roku na rok, ale także, I PRZEDE WSZYSTKIM, zależnie od wybranego przez nas kryterium!

Jeśli to jest "odrzucenie naiwnej metafizyki", jeśli to jest "ściśle naukowa metodologia", to ja serdecznie dziękuję, ale przyjmijcie mnie z powrotem do podstawówki, bo muszę się jeszcze sporo uczyć! Na serio, to jest, moim oczywiście skromnym jedynie zdaniem, wyjątkowo tandetna "metodologia", która oczywiście, jako fundament całego gmachu owej "historiozofii", sprawia, że ten gmach nie tylko od razu by upadł, ale po prostu... On tak naprawdę wcale nawet nie powstał. To FATAMORGANA, rostomili ludkowie!

Dlaczego jednak Toynbee tak się potrafił spodobać wielu całkiem niegłupim ludziom, w rodzaju moich w tej tutaj dyskusji oponentów? Moja teoria w tej kwestii jest prosta, elegancka i osobiście ja ją całkowicie podzielam. Otóż widzę to tak, że - oczywiście, dla człeka o raczej ścisłym umyśle i takim wykształceniu... A kto ma dzisiaj naprawdę humanistyczne wykształcenie, że spytam?

Tusk to "historyk", Komóra z Ruskiej Budy to "historyk"... Paranoja! Zresztą humanistyczne wykształcenie, przykro mi ludzie, zaczyna się od łaciny. Grekę wam już daruję, ale humanista bez łaciny to tylko farbowany wumlik - lepiej już w takim razie humanisty po prostu nie udawać!

No więc, jako się rzekło, dla człeka raczej konkretnego - ścisłego czy biznesmańskiego - któren z historią nie ma wiele do czynienia, czytanie takiej "racjonalnie opisanej" i "zanalizowanej" historii może być naprawdę fascynujące. Bo to i historia w sobie - jedna z najbardziej fascynujących spraw, jakie istnieją... A do tego "racjonalna" analiza, nie żaden tam bałagan i chaos. Ci ludzie kochają przecież ekonomiczne teorie, nieważne, jak odległe od rzeczywistości - dokładnie z tego samego powodu!

Z tego, że tam jest jednocześnie bogactwo faktów, i PORZĄDEK, LOGIKA... Że złudne i przeważnie fałszywe? A komu to robi wielką różnicę pod podwórzowym trzepakiem? Albo przed zaśnięciem? Czyż może wtedy być coś słodszego, niż najnowsze wydanie "NCz!"... i Toynbee?

W końcu ile taki człek, z tych, o których tu mówię, przeczytał w życiu autentycznych, dużej klasy książek o historii? Góra kilka w ogóle, dużej klasy zapewne żadnej. No to co się dziwić, że taką popularność w tych kręgach zdobywa Toynbee? (O Konecznym, Deo volente, później sobie pogadamy, ale tutaj i on pasuje, choć mój doń stosunek jest jednak o wiele pozytywniejszy, niż do Toynbee'ego.)

Nie chodzi tu o jakieś puszenie, bo to nie świadczy o mądrości czy wspaniałości człowieka, ale dla porównania powiedzmy sobie, że taki ja, na przykład, przeczytałem przez to pół wieku parę setek niezłych książek o historii, w paru językach, nieco oficjalnie ją postudiowałem... (Filozofię zresztą i historię idei toże.)

No to kto może lepiej, że spytam, ocenić genialność, czy jej brak, czyichś historiozoficznych analiz? Tu naprawdę nie chodzi o to, kto jest genialniejszy - ja czy wy - tylko o to, że wy, z tego co rozumiem, nie bardzo w ogóle macie faktograficzną (i nie tylko, bo i metodologiczną) podbudowę, by o historii z sensem mówić. Toynbee akurat, żeby nie było, to był autentyczny historyk, ale kiedy porywa się "na coś więcej", pada, jako rzekłem, na mordę, i u uświadomionych ludzi może jedynie wzbudzić śmiech, ewentualnie z domieszką szczerego współczucia.

Samo napisanie "Historii świata" w 50 (czy ilu tam, ale jest to dzieło niespotykanej objętości) tomach zasługuje na pewien szacunek, ale też sugeruje coś nie tak ze zdrowiem psychicznym. Tym bardziej, kiedy się potem to dzieło wyciska i pozostaje jeden, niezbyt wielki tomik... Który i tak nie daje się czytać i nie zawiera żadnych głębszych myśli. Tak właśnie, w mojej skromnej opinii, mają się rzeczy z Toynbeem. Nie mówiąc już o tym, że to po prostu jest całkiem inna koncepcja od koncepcji Spenglera, więc jak tu, do q...y nędzy, coś można "połączyć"?!

c., Deo volente, d.n.

------------------------------------------------------
* Określenie to stosuję nie dlatego, żeby coś na siłę sugerować, tylko po prostu dlatego, że oryginalny tytuł tego dzieła jest długi i niemiecki, pełne polskie wydanie nie istnieje, a określenie Magnum Opus (w skrócie MO) wydaje mi się w sumie zgrabniejsze, niż używanie tu albo jakiegoś naprędce wymyślonego tytułu, albo też tytułu angielskiego (bo ja to czytałem po angielsku, w autoryzowanym przekładzie, oczywiście pełnym).


triarius
---------------------------------------------------
Czy odstawiłeś już leminga od piersi?

poniedziałek, grudnia 14, 2009

Święty mąż i naga dziewica (w sumie jednak głównie o Spenglerze)

Ach, jakże nie znają mnie ludzie przypisujący mi kult świętych ksiąg i inne podobne rzeczy! W związku ze Spenglerem znaczy się. Ja w ogóle nie jestem ten typ człowieka, który mógłby kogoś tak po prostu czcić, a święte księgi to już w ogóle... No, ale fakt - skąd ci ludzie mogą to wiedzieć? Nie tylko beczki, ale nawet szczypty soli ze mną w większości nie zjedli, a co najwyżej poczytali sobie na blogasku, czy w jakichś forumowych dyskusjach.

Jednak zaprawdę, powiadam wam: to nie tak! Miałbym na to nawet całkiem sporo argumentów (poniekąd to by było udowadnianie, że nie jestem wielbłądem, ale niech tam!), jednak tym razem skoncentrujmy się na czym innym i napiszmy w miarę spójny i zgrabny kawałek.

Wszystkim tym ludziom mogę w każdym razie rzec, że sporo ostatnio czytam o historii... I przy tych lekturach faktycznie sporą przyjemność sprawia mi znalezienie czegoś, co Spenglera potwierdza - tym większą w dodatku, im mniej "spengleryczny" jest dany autor. O co zresztą naprawdę nietrudno, bo spenglerystycznych historyków trudno znaleźć. (Z którego to faktu można sobie zresztą wyciągać przeróżne dalekosiężne konkluzje, choć ja akurat powodu do ich wyciągania tu nie dostrzegam.) I takich potwierdzeń wciąż dostrzegam niemało. Co, jako się rzekło, sprawia mi radość.

Jednak (ach!) jakąż by wzbudziło... No, może nie całkiem aż "radość", ale na pewno emocję, wzbudziłoby we mnie znalezienie w tych historycznych książkach czegoś, co by tezy Spenglera wyraźnie podważyło. Nie mówię o hipotezach czy interpretacjach, które by szły pod włos Spenglerowi (bo tych naprawdę nie brakuje), tylko o konkretach i to w miarę dobrze ustalonych. Jednak, w odróżnieniu od tych pierwszych, tego nie udaje mi się właściwie nigdzie znaleźć.

O czym ja konkretnie mówię? Co chciałbym podważać? No bo przecież Spengler gra, jak to się mówi, na wielu fortepianach, choć wszystko mu się w tym Magnum Opus cudownie (moim zdaniem) zazębia. Jest tam przecież i "dualistyczna" psychologia... I ta wydaje mi się słuszna, nic tam do podważania nie dostrzegam. Jest tam historia sztuki, przede wszystkim Zachodu... Która wydaje mi się głęboko słuszna, ale żeby ją ewentualnie podważyć, trzeba by studiować te sprawy całe życie, a i tak jest to nie dość konkretne, by dało się jednoznacznie.

Są tam, w Magnum Opus Spenglera znaczy, różne konkretne historyczne interpretacje... I TO by się faktycznie dało podważać. Są tam nawet hipotezy dotyczące istotnych spraw, które, kiedy Spengler to pisał nie były wyjaśnione, albo też były interpretowane całkiem inaczej niż on to interpretował. No i tutaj właśnie byłoby pole do podważania. Tylko, że jakoś dotąd nie udało mi się znaleźć nic na tyle konkretnego, na tyle pewnego, a jednocześnie na tyle jednoznacznie idącego Spenglerowi pod włos, bym musiał te jego interpretacje odrzucać.

Albo też... składać na nowo, z rozsypanych w wyniku ich podważenia kawałków. Co, przysięgam, sprawiłoby mi niemałą radość. Dlaczego? A dlatego, że wtedy mógłbym, zachowując i tak wiele ze spenglerycznych zasad i założeń, niektóre rzeczy zrobić lepiej, pociągnąć je dalej... I zamiast być, w oczach wielu, jedynie "znawcą und propagatorem" - zostać historiozofem "w sobie i dla siebie", z Bożej łaski, i w ogóle. Myślicielem miarę samego Spenglera, jeśli wolno pomarzyć.

Ach, jakież by to było rozkoszne gdyby - zachowując to, czego mi uważna lektura poważnych przeważnie historycznych dzieł NIE podważyła - znalazło się w historiozofii Spenglera coś, co by wymagało gruntownej przeróbki. W końcu ja NAPRAWDĘ się potężnie dziwię, że jakoś żadne konkretne historyczne sprawy, które on opisuje - często stawiając ogromnie śmiałe i pod włos wszystkim wokół idące hipotezy - nie zostają, językiem Poppera mówiąc, w wyniku tych wszystkich lektur "sfalsyfikowane".

W końcu cóż by w tym było dziwnego? Cóż by w tym było takiego, co by kazało odrzucić całość spengleryzmu? W końcu człowiek ma prawo się mylić, i niewielu jest (eufemizm!) uczonych, którzy by się nigdy w żadnej, choćby niewielkiej sprawie, nie mylili. A jednak jakoś trudno mi znaleźć coś, co Spengler by w swym Magnum Opus spieprzył...

Bo inne jego pisma są już dla mnie na ludzkim poziomie, choć wysokim - ale ta jedna książka jednak jest wyraźnie inspirowana Duchem Świętym... Nie, żartuję, nie aż tak, zresztą na serio to by było bluźnierstwo... Jeśli i tak nie jest. Sorry! No, ale ja naprawdę tak to sobie prywatnie widzę. Nie że jest, ale jakby była!

No dobra, tośmy sobie posmęcili, wyjaśniając w sumie niewiele (trzeba by co najmniej książki!), za to nudząc tak, że Blogowy Teatrzyk Moralnego Niepokoju pewnego znanego blogera przy tym to... (Tu sobie wpisać co kto zna najbardziej emocjonującego.) No dobra, dociskamy pedał i wkładamy tu coś w co można zęby wbić. I nie tylko.

Tak więc, w ramach głównie moich podważających wysiłków, przeczytałem sobie właśnie drugi raz książkę pani Averil Cameron "Późne cesarstwo rzymskie". Kto zna Magnum Opus, ten wie, iż ten właśnie późny Rzym to jest coś wyjątkowo fascynującego w spenglerowskiej historiografii. Szczególnie dla nas, dzisiaj. (Dlaczego? A bo tak!) I że jeśli coś się ma podważać, to raczej tam należałoby najpierw grzebać. Z tej książki - tak mało zresztą (co jest poniekąd nużąco oczywiste) spenglerystycznej, jak to możliwe - cytowałem już tutaj swego czasu jeden, spenglerystyczny w swej wymowie, fragmencik.

Obecnie znowu pilnie szukałem co by tu cosisk, na odmianę, podważyło, i nie znalazłem. To znaczy, - w interpretacjach i hipotezach są takie rzeczy. Na przykład autorka pisze - bardzo obcesowo i nie wyjaśniając z czego ten wniosek (choć książeczka jest w sumie niewielka, a temat późnego Rzymu ogromny, więc można jej darować) - że "Niebiescy" i "Zieloni", czyli słynne stronnictwa cyrkowe późnego Rzymu, a potem Bizancjum, "nie mieli celów politycznych", "wbrew uparcie podtrzymywanym współczesnym hipotezom".

Otóż Spengler pisze, że te stronnictwa, które miały spory udział w wielu buntach, a nawet powstaniach, a z pewnością też i w wielu mniej opisywanych przez kronikarzy wydarzeniach, były swego rodzaju partiami politycznymi, i że to ich kibicowanie, to była niejako przykrywka dla działalności w sumie politycznej, która nie mogła w tamtych czasach znaleźć innego ujścia. (Fajnie, że istnieją "uparcie podtrzymywane współczesne hipotezy", mówiące to samo. Choćby nawet Averil Cameron ich nie lubiła.)

Potem autorka (i nie rozumiem w jaki sposób to by miało być wsparciem dla powyższej tezy) podaje fakt, że w Afrodyzjas w Karii, gdzie nie było hippodromu ani wyścigów rydwanów, a  także te dwa stronnictwa istniały (co wynika z inskrypcji), grupując bywalców teatru. W tych teatrach, gdyby ktoś nie wiedział, odbywały się w tym czasie istne bitwy klak, aktorów, publiki... Co dla mnie zdecydowanie właśnie wspiera owe, rzekomo błędne, "uparcie podtrzymywane współczesne hipotezy".

No i tezę Spenglera. Wydaje się, że to jednak naprawdę było ujście dla temperamentów, dla odruchów buntu, dla społecznego działania... Czyli w sumie dla tego, co ludowi z polityki zostaje w państwie niemal totalitarnym - gdzie normalniej i bardziej oficjalnie ogromna większość żadnego udziału w niej brać nie może.

Książeczkę Averil Cameron mogę polecić, choć niewielka jest i w sumie stara się stonować wszystkie co bardziej zdecydowane sądy na temat późnego Rzymu. Zawiera jednak stosunkowo sporo konkretów o ekonomii, co szczególnie niektórych powinno ucieszyć. Ja jednak nie o tym.

Otóż na zakończenie, tytułem puenty, powiem, że najbardziej mnie w tej książce ucieszył fragmencik (nie ma tam wielu aż tak smakowitych, to nie taki rodzaj książki, ale to tym smakowitsze) z jej samego końca, opowiadający o pewnym świętym mężu, opisanym w jednym z wielu ówczesnych żywotów pustelników. Gość nazywał się Serapion, był znany jako Sindonita, pochodził z Egiptu. Chodził bez ubrania, a przepasywał się jedynie prześcieradłem. Ale nie to jest w nim najciekawsze.

Otóż facet miał się sprzedać w niewolę pewnym greckim aktorom, których wkrótce nawrócił (skutkiem czego, jak rozumiem, oni go wypuścili), potem ruszył do Grecji, gdzie nawracał na wiarę chrześcijańską tamtejszych filozofów, potem w Sparcie nawrócił manichejczyka, a na końcu "udał się do Rzymu, gdzie bezskutecznie usiłował namówić pewną pobożną dziewicę, by nago przeszła przez miasto na dowód, że naprawdę, jak twierdziła, 'umarła dla świata'".

Ach, jak ja kocham takie historyjki! (Tym bardziej, jeśli pochodzą one ze świątobliwego źródła, a nie z jakiejś plotkarskiej książczyny, jak "Historia sekretna" Prokopiusza, czy "Historia Augusta".)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, czerwca 28, 2008

To nie jest żaden mecz bokserski! (Gong, pierwsza runda.)

Artur M. Nicpoń z talentem i przekonaniem odgrywa rolę advocatusa diaboli spengleryzmu. I chwała mu za to! Każda doktryna kogoś takiego potrzebuje. Ach, gdybyż jeszcze nasz przyjaciel Spenglera naprawdę był przeczytał! Nie zaś tylko jakieś na jego temat rewelacje na wikipedii, które sobie pracowicie był wyszperał. Plus może jeszcze rzucił łaskawie okiem na tytuł niewielkiego, doraźnie publicystycznego tekstu Spenglera, gdzie jak byk widoczne słowo "socjalizm" wzbudziło weń odruch warunkowy godny psa-prymusa ze stajni dr. Pawłowa. Czy, by się przenieść w nieco nowsze czasy - kogoś, kto we wczesnej młodości został zarażony, nieuleczalnym jak wszystko niestety wskazuje, wirusem korwinizmu.

Wkleił był Artur ostatnio na swojego bloga cały mój tekst o Maleszcze - i to w wersji przed poprawkami, czyli z ogromną zaiste ilością literówek, plus paroma błędami orto. (Mógłby go tam teraz, swoją drogą, wkleić w wersji poprawionej, to tylko minuta.) Co oczywiście dla mnie jest zaszczytem i cholernie wielką pomocą w propagowaniu moich mądrości. Powiedziałem to absolutnie serio - czuję się dumny i pałam wdzięcznością wobec Artura. Zrobię teraz coś podobnego, tyle że odwrotnie. Na zasadzie ty we mnie chlebem, ja w ciebie kamieniem. Otóż wkleję tu to, co Artur rzekł do mnie w komentarzu do przedostatniego mojego tu kawałka, a potem z nim bez litości zapopolemizuję. ("Popolemizuj proszę z tym panem" - jak wśród elity mawia się czasem wytwornie do swego dobrze opłaconego i nafaszerowanego anabolami goryla.)

Sądzę, że owa Arturowa wypowiedź ma historyczne znaczenie, o które by ją mało kto podejrzewał, i naprawdę zasługuje by się tu znaleźć na SG, a potem dostać odpór. Tego, na co Artur konkretnie wtedy odpowiada już nie wkleję, ale dam linka do wszystkich komentarzy, gdzie i to jest - oto on.

Zaś oto owa Arturowa wypowiedź:
Mylisz się Tygrysie i to srogo.
W kilku kwestiach.
po pierwsze- spenglerycznie widzisz ten cykl śmierci i umierania bez dostrzeżenia tego, że na śmierci jednych rodzi się nowe życie. Tu się ten Koneczny ci kłania, który to samo dostrzega co Spengler, tylko widzisz szerzej, więcej i dalej.
Najwyższa pora pogodzić się z tym, że żyjemy na trupie.
Najwyższa pora pogodzić się z tym- mże my nie wiemy jak POWINIEN wyglądać świat. Nie wiemy tego, bo świat jest w nieustannym rozwoju. I nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Z jednym ale- w rzece wciąż płynie woda. Więc możemy się w jakiś psosób posiłkować tym, co się sprawdziło, czyli dało dobre efekty. Ale nie próbować zostać kierownikami kuli ziemskiej. Bo to bzdura i zbrodnia. Niczym się wtedy nie róznimy od lewactwa. Tyle, że to my będziemy trzymac w ręku bat. To takie fajne?
Nie wydaje mi się.
Ja nie mówię o tym, by przeczekiwac i dawać się tu dymać w dupę. W czym także się mylisz. Ja własnie zagajam do działania. Zagajam do działania poprzez całkowite odwrócenie się od tego syfu, ktróry nas otacza. Niedostrzeganie go. Rośnięcie wspólnie w siłe i negowanie tej pararzeczywistości lewackiej, która jest idiotyczna zwyczajnie i wystarczy robić swoje a jej dać zdechnąć.
My wróćmy do tego, co jest ważne. I twórzmy swoją własną alternatywę. I tyle.

I teraz- ja jestem przekonany, że tego się nie da zatrzymać. Nie ma bata. Tu już autentycznie wszystkie palce są na cynglach i nic się z tym nie zrobi.
I to musi jebnąć.
Ja nie wiem, w co i jakie będziemy ewoluowac dalej, po tym upadku. W islam śmiem wątpić, bo islam będzie w tej rozpierduszce robił te samą rolę, która spełnili Żydzi wcześniej.
Oczywiście Żydzi zostaną wcześniej starci na proch przez islam i my tę rozpierduchę zrobimy w odwecie.
Więc ja się nie łudzę.
Odwrócić biegu się nie da.
Natomiast da się tworzyć cos nowego OBOK tego sypiącego się w ruiny świata. Budowac Arkę.
Coś, co będzie skupiac tych życiowych rozbitków i dawac im nową nadzieję.
I z tym, że ofiary będa trzeba się pogodzić i zrobić wszystko, by nie tracąc honoru ofiar tych było jak najmniej po naszej stronie.
To jasne.

Natomiast to, w co wyewoluujemy, będzie juz zupełnie inne niż dowolny konserwatyzm, który znamy dziś. Bedzie to na bank tak samo zoologiczne jak to dzisiejsze, ale zupełnie inne.
Bo tak jak christianitas wzięło z tego Rzymu i tej Grecji co najlepsze i dołożyło swoje, tak ci następni dołoża tez coś, co jest pozytywne w tym co właśnie zdycha.

I to jest moim zdaniem rola prawicy- uratować ile się da i stworzyć warunki do nowego skoku cywilizacyjnego, który nastąpi po rozpadzie.
Co oczywiście, po jakimś czasie skończy się kolejnym upadkiem, ale z tego upadku zrodzi się coś, co kopnie jeszcze dalej.
Nie mam pojęcia gdzie. Ale dalej.

Nastomiast konserwatywny zamordyzm- przecież to już trenowano, Tygrys. ty jestes fenomenolog czy ideolog spenglerysta?
Wszystko to, co nosiło cechy prawicowego dyktatu zniknęło i przyniosło odwrotny skutek. Patrz na Hiszpanię Zapatero.

I gadanie, że nie da się inaczej to bzdura. Bo co to znaczy, że się inaczej nie da? To wtredy wszystko wolno?
Wszystko jest usprawiedliwione?
I ja tu nie mówię o jakichś idealizacjach, tylko o przegionaniu pały.
Ty chciałbyś sie bronić przed entropią systemu przejmując nad nim kontrolę.
To tak, jakbyś chciał na środku oceanu uszczelnić gumą balonową przerdzewiałą na wylot szalupę.
Nie ma bata.

My patrzmy w p[rzeszłość i uczmy się z niej jak najwięcej, ale nasze życie jest w przyszłości, nie teraz i tutaj. Bo tu możemy sobie ewentualnie groźnie palcem w bucie pokiwać.
sobota, czerwiec 28, 2008 1:59:00 AM
No to teraz daję odpór...

Widzisz Arturze, to jest tak, że Tygrys absolutnie nijakich skłonności do czczenia kogokolwiek z śmiertelników nie ma, a Spenglera czci tylko dlatego, że facet był najmędrszy ze wszystkich żyjących kiedykolwiek ludzi, mówi rzeczy niezwykle głębokie i absolutnie prawdziwe. Co częściowo wynika też z momentu w historii, kiedy pisał - niejako szczytowego w naszej cywilizacji dla tego typu intelektualnych osiągnięć. Bo już wiedzieliśmy wtedy masę ciekawych rzeczy i mieliśmy niezłe metody intelektualnej analizy, a jeszcze nie zidiocieliśmy i nie zatraciliśmy jaj. Momentu rozumianego spenglerycznie zresztą, bo tak jak porządny kompilator musi być zdolny skompilować samego siebie, tak i spengleryzm jest oczywiście zdolny siebie samego zanalizować. (Lub może rzec by należało "przespengleryzować".)

Dodatkowym niuansem jest to, że Tygrys b. nie lubi naszych zachodnich sąsiadów, więc naprawdę wybrałby sobie inny ideał, gdyby w ogóle Spengler miał jakąkolwiek konkurencję. Był to bowiem facet cudowny (nawet małe kotki doceniał, jak wynika z jego magnum opus!), ale jednak Niemiec (Prusak nawet, w każdym razie z przekonania). Wcale zresztą nie jakiś antypolski, ale jednak niemiecki patriota.

Spengler jest taki mądry, że nawet Ciebie drogi Arturze przewidział i ustawił we właściwej historycznej perspektywie! Chodzi mi konkretnie o te Twoje, wielokrotnie już powtarzane zresztą, postulaty, by się wypiąć na lewactwo - ale także na ten, przyznaję że z każdym dniem paskudniejszy, realny świat... Świat polityki, mediów i dyskusji o sprawach społecznych, jak rozumiem... "I robić swoje". Jest to propozycja kusząca, wcale nie przeczę, ale też nie całkiem pozbawiona kontrargumentów. Najciekawsze jest jednak to, że, jak mówiłem, Spengler taki Twój pogląd już dawno przewidział - to jest po prostu nasza zachodnia ("faustyczna" stosując Spenglera terminologię) forma STOICYZMU! Która zaczyna dominować właśnie w takiej epoce jak nasza.

Zaczyna dominować nie u bydła, choćby było skrzyżowane z lemingami, czy u odpowiedniej dla danej cywilizacji formy lewaków, tylko właśnie u ludzi najlepszych. Mimo to jest to jeszcze jeden więcej dowód schyłku, a w dodatku rzecz, która się pośrednio do tego schyłku przyczynia.

To taki niby drobiażdżek, możesz zresztą się nie zgodzić i uznać, że bredzę - nikt bowiem nie jest w stanie nikogo przemocą na spengleryzm, czy cokolwiek innego, nawrócić. Jednak dla mnie jest to kolejny uderzający przykład tego, jak cudownie płodna jest "kopernikańska rewolucja" Spenglera w myśleniu o historii. Może jeszcze do kogoś to trafi, mam taką nadzieję i dlatego o tym wspominam.

Pozwól mi zatem Arturze - oraz wszyscy inni ew. Czytelnicy też mi pozwólcie - wykrzyknąć "Spengler jest wielki, a Tygrys prorok jego!" Nie ma nad to głębszej prawdy na tym łez padole, i jeśli ktoś zaprzeczy, będę... Polemizował. Ostrzegam!

Co do uroków i niedostatków zamordyzmu... Ja nie mam żadnego sposobu, by jakikolwiek zamordyzm wprowadzić, więc naprawdę nie ma sensu zarzucać mi, iż do tego dążę. To musi, w mniej lub bardziej bezpośredni sposób, zrobić wojsko. Tak jak w Rzymie i nie tylko. Kto naprawdę rządził w Rzymskim Cesarstwie, że spytam? Jakie siły? Armia przecież i nikt inny. Bo na pewno nie kapitaliści, prawda? Zgoda, ze związki naszej sytuacji z Cesarstwem Rzymskim nie są jakoś jednoznacznie wykazane czy udowodnione - co zresztą jest w tak skomplikowanych sprawach jak historia? - i można je negować, jednak jak się człek wczuje, to daje się wyczuć ogromne istotne, strukturalne podobieństwo. I to już jest spengleryzm czystej wody, bo on sam o tym b. obszernie mówi.

Mówiąc o armii, właśnie dzisiaj trąbią w TV, że żołnierzom co tam ostrzelali jakąś afgańską wioskę, grozi po 25 lat i dożywocie. Tak właśnie traktuje się armię w leberalnej Europie, i nie bez powodu. Z drugiej strony armii się jednak potrzebuje. Również dzisiaj uderzyła mnie ogromna ilość militarnych, popularnonaukowych programów na różnych komercyjnych kanałach TV. Co tłumaczę sobie tym, iż zbliża się wojna, wiadomo jaka, i nadludzie będą potrzebować mięsa armatniego ludzi mniej wartościowych. Normalnie są oni wychowywani do pacyfizmu, ale jednak czasem potrzeba ich na wojenkę, czy do jakiejś misji... Nie można więc całkiem ich zdemilitaryzować.

I to jest niezły akt akrobatyczny, prawda? Z jednej strony szykanować, poniżać, wyśmiewać, z drugiej zaś jednak dozbrajać i budzić od czasu do czasu krwiożercze, a w każdym razie pramęskie, instynkty. Kiedyś to się skończy, mimo wszelkich zapór i zabezpieczeń, tym, ze wojsko ruszy do władzy. A wtedy nie będzie już zapory - ani cywilna władza, Ojropejska, ani też masy, nie postawią się, a w każdym razie nie powalczą dłużej, niż tydzień. M.in. dlatego, że odchodzi się od poboru. Co służy na krótką, a nawet dość długą, metę obecnym "elitom", ale na dłuższą będzie ich zgubą.

Bo musi, nie ma sposobu, by ta zgraja pozbawionych rozumu, jaj i jakiegokolwiek zakorzenienia urzędasów mogła naprawdę cokolwiek wielkiego dokonać. Po prostu masy są już tak skurwione, że im pozwalają. Jednak jak nie masy, to będzie kto inny.

Za demagogiczny muszę uznać Twój argument, że zamordyzm jest zawsze taki sam - lewacki czy konserwatywny. Mówisz to zapewne z głębi swych religijnych przekonań... Nie będę już Cię napastował argumentami Spenglera na ten właśnie temat, szczególnie, iż na razie jeszcze go za wielki autorytet nie uważasz... Zresztą tutaj naprawdę nie chodzi o powoływanie się na autorytet kogokolwiek! Już scholastycy sklasyfikowali ten typ argumentacji jako najmarniejszy ze wszystkich. To co ja mówię jest moje własne, a na Spenglera powołuję się, dlatego, że u niego można sobie wyczytać dużo więcej i celniej na te tematy, na które ja się wypowiadam. No i w podobnym duchu, nie da się ukryć, ale to są moje poglądy, niezależnie od tego, skąd je wziąłem. Zresztą b. często są one moje do szpiku kości i z własnej hodowli.

To była dygresja, wracamy do głównego wątku... Otóż ja twierdzę, że konserwatywny zamordyzm NIE jest tym samym, co lewacki, a nawet jest jego zaprzeczeniem. Cóż może być dalszego od siebie, niż z jednej strony tworzenie nowego człowieka, z drugiej zaś rządzenie i administrowanie masami, kiedy te już całkiem utraciły zdolność do rządzenia się same? Czyli utraciły cnoty republikańskie, żeby doprecyzować i ładnie to określić. No więc, nadal udajesz, że tych dwóch rzeczy nie potrafisz rozróżnić? Zdziwiłbym się bardzo, serio!

Jeszcze mi się coś przypomniało... Jeśli mam dalej gadać Spenglerem - a nie widzę najmniejszego powodu, by przestać, raczej z dnia na dzień widzę coraz lepsze, by to robić dalej - to niestety, ale nie da się stworzyć nowej Kultury (czyli tego żywego, twórczego i witalnego) na pniu nieco dopiero przekwitłej Cywilizacji (czyli tego bombastycznego, pozbawionego formy i ducha, mechanicznego, jak mamy teraz, czegoś). Nie mówiąc już o stworzeniu tego świadomie. Kultury, wedle poglądów Spenglera, potrzebują nowej religii (w tym sensie, jak nową religią jest zachodni katolicyzm, w stosunku do późnoantycznego), autentycznego chłopstwa, szlachty, warstwy kapłańskiej, dopiero powstających miast (na pewno zaś nie milionowych metropolii). I tak dalej. To tak na marginesie.

Fakt, że Toynbee przewiduje możliwość powstania nowej cywilizacji na starej... W dodatku obawiam się, że elita tam w Brukseli go czyta i też ma na to ochotę... Ale ta nowa cywilizacja to właśnie ów nowy człowiek i wykwitający nam tak ładnie mrówczy lewacki totalitaryzm z prawami człowieka dla małp. Więc ja bym się na Twoim miejscu nie cieszył. Poza tym, że Toybee to wyjątkowy cienias. (Twój zaś ukochany Koneczny jest b. fajny, ale on wcale nie wypowiada się specjalnie obficie na nas w tej chwili interesujące tematy. O czym parę wpisów temu mówiłem - jeśli nie miałem racji, to zapopolemizuj.)

No i to by było na razie na tyle. Pozdrawiam Cię czule, wszystkich ew. Czytelników też zresztą przy tej okazji pozdrawiam. No i oczekuję od Ciebie (jak i od wszystkich Ludzi Dobrej Woli) dalszych owocnych wkładów w roztrząsanie tych wszystkich niełatwych kwestii. Tylko pamiętaj, że tu nie chodzi o to, żeby "wygrać" (pomijając już ew. miłość do Platona), tylko naszą magis amicą jest veritas, zgoda?


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, czerwca 22, 2008

Koneczny, Spengler i ten tam na T. (odc. 1)

Wraz z początkiem lata Letni Uniwersytet Trzeciego Wieku otwiera swoje podwoje. (Młodych to i tak nie obchodzi.)

Porozmawiajmy sobie o historii, w takim nieco bardziej syntetycznym ujęciu...

Otóż niektórzy znajomi moją fascynację Spenglerem zbywają stwierdzeniem, że oni mają Konecznego, któren jest wielki, i żadnego Spenglera nie potrzebują. W dodatku Koneczny gdzieś się tam podśmiewa ze Spenglera ambicji, by w Kulturach/Cywilizacjach (bez wchodzenia w tej chwili w konkretną terminologię obu tych panów) dostrzec coś w rodzaju żywych organizmów.

Nie powiem, by mnie te argumenty przekonywały. W bronieniu się tych ludzi przed Spenglera magnum opus - a mówimy tu o wersji kompletnej, nieskastrowanej, która liczy niemal 1000 stron i po polsku nie jest dostępna - dostrzegam parę motywów, które nie są może wstydliwe dla tych osób, ale tym bardziej nie świadczą przeciw Spenglerowi. Konkretnie widzę w tym przede wszystkim zdrowy i patriotyczny stosunek do własnego języka. Który ma u tych osób dominującą i niemal monopolistyczną pozycję w stosunku do innych narzeczy... Zgodnie z zasadą głoszoną przez kabaret Elita, w zamierzchłych czasach, kiedy naprawdę byli elitą, nie zaś radnymi z ramienia Platformy (Po latach: NIGDY PLATFORMIANYMI RADNYMI NIE BYLI, TO ZBIEŻNOŚĆ NAZWISK, MÓJ BŁĄD, SORRY!) . Ta zasada to, cytuję:
Uczcie się dziewczyny - UND CHLOPCY!
Języków cudzych - UND OBCYCH!
Gutten Morgen kolego!
Grunt to about lingwistyka.
Przede wszystkim zaś polskiego
Uczcie się - JĘZYKA!
(Z ogromnym, może nawet nieco przesadnym, akcentem na dwie ostatnie linijki.) Całkiem rozumiem, że jeden, własny, język, to jak jeden do perfekcji opanowany instrument. W końcu najwięksi instrumentaliści są z reguły wierni jednemu, wybranemu instrumentowi. Jednak kiedy to nie pozwala zapoznać się z najważniejszymi rzeczami, jakie kiedykolwiek napisano, zaczynam tu dostrzegać pewien problem.

No dobra, tyle w tej językowej kwestii. Teraz ustalmy sobie co mówi Koneczny, i co z tego wynika... Oraz jak ma się to do tego co mówi Spengler. (Ale to tylko w największym zarysie, bo tego się nie da streścić na blogowy tekst, nawet o mojej długości.) No i kto to jest ten trzeci na T, co mówi, i dlaczego nie wymieniamy go dotąd z nazwiska.

Koneczny (którego wielkim znawcą nie jestem, ale coś tam kojarzę) mówi, że istnieją różne cywilizacje, różniące się przede wszystkim swymi systemami prawa, te zaś systemy prawa rzutują na praktycznie wszelkie aspekty ich życia. No i Koneczny opisuje te cywilizacje (choć nie wszystkie zdążył opisać bardzo dokładnie), a jego obserwacje i analizy wydają mi się celne. W ramach tych założonych przez owego uczonego założeń i zamiarów.

Koneczny wyjaśnia powstanie cech dominujących w różnych cywilizacjach dość precyzyjnie i historycznie, jednak trzeba sobie od razu powiedzieć, że same wnioski są absolutnie ahistoryczne - dana cywilizacja ma takie czy inne cechy, w taki czy inny sposób wpływa na życie ludzi do niej należących, oni mają taką czy inną mentalność... I to się nie zmienia. W każdym razie Koneczny nam nic o zmianach nie mówi, o wyjaśnianiu ich genezy i przebiegu nawet nie wspominając.

Może tak jest z powodu jego głębokiego przekonania, iż to się nie zmienia i każda cywilizacja, kiedy już nabierze swego charakteru, trwa do końca, chyba że ją coś zniszczy... Może jednak wynikać raczej tylko ograniczeń samej metody. Nie potrafię tego rozstrzygnąć. Choćby dlatego, że choć Koneczny wydaje mi się zarówno interesujący jak i istotny, o wiele bardziej przekonuje mnie opis proponowany przez Spenglera.

Nie żeby one były aż tak niekompatybilne, jak się ludziom wydaje! Szczególnie ludziom, którzy Spenglera właściwie nie znają, bo przecież tak się zabawnie składa, że ci, którzy znają Spenglera, nie znają Konecznego, i odwrotnie. (No bo Polakom dużo łatwiej poznać Konecznego, ze Spenglerem są zaś, jak już mówiłem, problemy, zaś z ludźmi spoza Polski jest mniej więcej odwrotnie.)

Argument, iż słowa "cywilizacja" i "kultura" mają całkiem inne znaczenie u obu tych myślicieli, z czego miałoby wynikać, iż same te rzeczy ("byty", ale to brzmi zbyt uczenie na wykład LUTW) są u obu tych panów całkiem inne, a więc niekompatybilne... Argument ten jest po prostu bez sensu i najgorzej świadczy o edukacji w naszym nieszczęsnym kraju. Możemy sobie przecież "cywilizację" i "kulturę" u Konecznego zastąpić symbolami np. J23 i J24, zaś "cywilizację" i "kulturę" u Spenglera przez XX6 i XX9. Potem zaś możemy sobie o tych sprawach rozmawiać, nareszcie sensownie. Nic się przecież nie zmieni poza znakami i wibracjami powietrza.

To że ktoś używa tego samego słowa do nazwania różnych rzeczy - a tutaj są to jednak rzeczy różne, choć mają oczywiście pewien ze sobą związek, tyle że nie ma sensu od tego związku wychodzić, trzeba co najwyżej do niego dojść - o niczym nie świadczy. Wątpiących zachęcam do poszukania sobie w słowniku francuskim i angielskim słowa "pet", albo w angielskim i szwedzkim słowa "fart". ("Kiss" zresztą też mogą sobie poszukać.)

Koneczny z pewnością jest interesujący i wart czytania. Wynikają też z niego ważne wnioski natury ogólnej i praktycznej. Jakie? Najważniejszy jest ten - mówię oczywiście całkowicie subiektywnie, bo cały ten wykład jest zbiorem moich subiektywnych przemyśleń i nawet nie próbuję się podpierać autorytetami czy didaskaliami - że cywilizacje nie dają się mieszać. Cywilizacja zmieszana z paru innych jest niezdolną do życia hybrydą, wpływy jednej cywilizacji na drugą, jeśli dotyczą samej istoty rzeczy, są po prostu szkodliwe i na dłuższą metę zgubne. Niezwykle niepoprawna politycznie to teza, ale właśnie to, że za taką jest uznawana, potwierdza, paradoksalnie, jej prawdziwość. Sapienti sat.

Ten wniosek jest najważniejszy. Bez porównania moim zdaniem najważniejszy, w każdym razie dla politycznej praktyki i wyborów na przyszłość. Inny ważny wniosek z dzieła Konecznego - o ile oczywiście ma on w swych analizach rację - to ogromne znaczenie prawa, które przecież determinuje cała cywilizację. Koneczny, o ile wiem, nie wyjaśnia i nawet nie próbuje wyjaśniać, dlaczego dany lud "wybiera" taki a nie inny system prawa. Prawdopodobnie zależy to głównie od rządzących i przypadku.

W takim razie jest w tym cień sugestii, że zmiana prawa mogłaby zmienić całą cywilizację, czy też stworzyć nową. Nie robię z tego oczywiście Konecznemu żadnego zarzutu, bo byłoby to durne - tym bardziej, że te wniosek, w odróżnieniu od poprzedniego, wyraźnie wyrażonego przez samego Konecznego, jest jedynie moim prywatnym - jednak trzeba sobie powiedzieć, że ta z kolei myśl niesie z sobą dość niemiłe i mało prawicowe sugestie. Lub raczej zaproszenia do pewnych działań. Implicite. ale jednak.

Stanowi ona swego pewną zachętę dla wszelkich wielbicieli społecznej inżynierii i stwarzania nowego człowieka. Nie sądzę, by nasi nowi totalitaryści z Brukseli i podobnych miejsc czytywali akurat Konecznego, lepiej jednak dla nas, by tego nadal nie robili. To, że kultury mieszane są z definicji chore i skazane na upadek, wcale by ich prawdopodobnie nie pohamowało, raczej przeciwnie. Zresztą obawiam się, że wiele z tego co oni robią, robią właśnie w tym celu. I całkiem możliwe, że podpierają się przy tym dwoma pozostałymi z naszych tytułowych myślicieli. Ale o tym już następnym razem.

c.d.n (Deo volente)

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

czwartek, lutego 28, 2008

Cywilizacja jako schizofrenia (2)

Teraz muszę coś galopem wyjaśnić. Widząc tytuł tego cyklu, ten czy ów z pewnością pomyśli, że zamierzam lansować "powrót do natury", że będę wychwalał Jana Jakuba czy innego (Biało)Rusa. Otóż nie! Wajraki (czy jak mu tam, temu nadrzewnemu świrowi na usługach Gazownika) i wszelkie inne ekolofile tego świata są mi wstrętne. A nawet Andrzej Gwiazda, którego charakter, dokonania, a przede wszystkim analizy naszej (?) bananowej III RP, bardzo sobie cenię - nawet on podpadł mi okrutnie, kiedy wlazł nad Raspudą w celach ekolofilnych na drzewo.

To naprawdę nie o to tu chodzi! I nie chodzi nawet o rzucanie takich sobie obelg bez wielkiego pokrycia na cywilizację, naszą obecną, czy jakąkolwiek. Zresztą schizofrenia, jak wykazuje doktor Kępiński, to na swój sposób wzniosła i poniekąd piękna choroba. Która ma zresztą różne fazy, nie wszystkie aż tak koszmarne, jak można by sądzić. (A co, nasze "normalne" życie nie jest często koszmarem?) Fakt, że przeważnie kończy się demencją, czyli całkowitym wyniszczeniem psychiki chorego... Ale też jej początkowa faza całkiem często przejawia się autentyczną kreatywnością, nierzadko na naprawdę wartościowym poziomie.

Nie tylko malarską kreatywnością zresztą, o czym już było, ale przypomnijmy choćby Nietschego, który doznał "olśnienia" wiedząc zarzynanie dwóch koziołków przez ojca i syna w górskim szałasie, po czym miał długi okres naprawdę nie byle jakiej płodności intelektualnej i literackiej, który zakończył się smutno - nagłym załamaniem i całkowitą, dożywotnią demencją. I tak to przeważnie ponoć wygląda, choć oczywiście poziom kreatywności nieczęsto jest aż taki.

Bezpośrednią przyczyną tego końcowego załamania Nietschego też zresztą było brutalne traktowanie zwierzęcia, w tym wypadku dorożkarskiego konia, co właściwie słabo się wiąże z mym zasadniczym tematem, ale jest interesującą sprawą, której jednak nikt, o ile wiem, dotąd nie zauważył. Choć z drugiej strony pokazuje to ten charakterystyczny idealizm schizofrenika, ten jego poważny stosunek do życia, bezinteresowność - tę "wzniosłość" właśnie, która tak go różni od np. histeryka czy innego neurotyka, a co wyraźnie podkreśla Kępiński.

A więc, moje porównanie cywilizacji ze schizofrenią to nie jest jakaś obelga czy druzgocąca w założeniu krytyka. Mam nadzieję, że to w wystarczającym stopniu wyjaśniłem.

Przywołam teraz drugiego niezwykle mądrego człowieka i zajmę się, wreszcie, problemem cywilizacji. Człowiekiem tym jest Oswald Spengler, największy moim zdaniem intelekt z jakim się kiedykolwiek zetknąłem i autor najwspanialszej książki jaką moim zdaniem kiedykolwiek napisano. Oczywiście nie mówię o tym skastrowanym ogryzku, zawierającym może 20% co mniej interesujących fragmentów jego mangum opus (co i tak daje b. interesującą książkę, ale to jednak nie jest to), który jest nam w dzisiejszej Europie dozwalany i czasem można go dostać, nawet po polsku.

Wielkiego, tysiącstronicowego dzieła Spenglera - mówię oczywiście o jego najbardziej znanej (?) książce o "schyłku Zachodu" - nie da się nijak w paru zdaniach streścić, ale spróbuję w przedstawić maksymalnie syntetyczną koncepcję cywilizacji, która się z niej wyłania. A właściwie koncepcję "Kultury" i "Cywilizacji", bo Spengler, jak chyba i wielu innych niemieckich historiozofów, nazywa "Kulturą" wcześniejszą, żywotną, organiczną niejako fazę rozwoju tego, co normalnie nazywa się "cywilizacją", "Cywilizacją" zaś nazywa jej fazę późniejszą, pozbawioną już zasadniczo kreatywności, sił żywotnych... I w coraz większym i większym stopniu je tracącą, aż do nieuniknionego końca, który jednak nie ma, wbrew temu co poczciwe ludziska sądzą, żadnej ścisłej daty czy przepisanego terminu.

W Kulturze "to coś" to jest żywy organizm, w Cywilizacji zaś to już zasadniczo jedynie maszyna. (Warto zapamiętać te terminologiczne rozróżnienia, jeśli ktoś zamierza np. ze mną, albo z kimkolwiek, na tematy historii filozofii rozmawiać.)

I teraz, w największym skrócie i w najbardziej syntetycznym ujęciu - proszę mi wierzyć, u Spenglera to naprawdę nie jest takie proste ani trywialne! - Kultura (w znaczeniu stosowanym przez Spenglera) jest pewnego rodzaju organizmem. Który, jak każdy organizm, rządzi się własnymi prawami, przede wszystkim zaś, przy braku przesadnie wielkich nacisków z otoczenia, rozwija się wedle swego "przepisanego", choć w bardzo ogólnym tylko zarysie oczywiście, scenariusza. Czy raczej programu.

A propos programu... Antoniego Kępińskiego, lekarza, zajętego przede wszystkim przecież medycyną i swymi pacjentami, możemy i powinniśmy podziwiać za jego "cybernetyczną" par excellence teorię schizofrenii. I nie tylko przecież schizofrenii - bo metabolizm informacyjny nie tylko jej dotyczy, lecz także psychiki w ogóle. Nawet nie tylko ludzkiej.

Co jednak powiedzieć o Spenglerze, który pisał swoje wielkie dzieło w latach '20 ubiegłego wieku, a zmarł w roku 1936? On przecież nigdy nie słyszał o cybernetyce! Kiedy więc opisywał swe "Kultury" jako żywe organizmy, miał za wzór jedynie autentyczne, czyli z białka, z węgla i azotu złożone, żywe stworzenia. Dzisiaj mógłby przecież, w glorii naukowości, mówić np. o "samouczących się systemach z homeostazą". O ileż łatwiej by mu było robić za naukowego autoryteta! A tak naprawdę nie było mu łatwo ludzi przekonać, iż cywilizacje cokolwiek z organizmami mają wspólnego. Większość dzisiejszych "mędrców" zresztą do dziś pozostała nieprzekonana.

Czy to zresztą dziwne, skoro cóż może być odleglejsze od panującego nam miłościwie Oświeceniowego - mechanicznego, opartego przecież całkiem świadomie przez Voltaire'a i jego wyznawców na newtonowskim modelu wszechświata - modelu ludzkich społeczeństw? Który stał się już co najmniej takim samym fundamentem miłościwie nam obecnie panującej religii praw człowieka i światłego liberalizmu, jakim system Ptolemeusza był dla Kościoła okresu "awiniońskiej niewoli papieży".

Co najmniej tak samo trzeszczącym w szwach, co najmniej tak samo pełnym tłumaczonych ad hoc i przy użyciu magii wyjątków... I tak samo, co najmniej, narzucanym ogółowi. Jedna istotna różnica, że średniowieczny kościół nigdy, z tego co wiem, nie głosił ani "demokracji", ani "wolności wypowiadania opinii", ani "swobody badań naukowych", ani nawet jakiegoś kultu empirycznych nauk.

c.d.n

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, grudnia 16, 2007

Nie trzeba się nawet germanizować!

Okazało się, że jak człek z nadzieją w oku ostro w sieci poszuka, to można teraz znaleźć Spenglera w pełnej wersji także po angielsku.

Oto linki (niektóre z tych wersji są pełne, inne nie, więc uważać):

http://www.duke.edu/~aparks/Spengler.html http://evans-experientialism.freewebspace.com/spengler02.htm http://www.archive.org/search.php?query=oswald%20spengler http://evans-experientialism.freewebspace.com/searchpage.htm http://home.alphalink.com.au/~radnat/spengler/

A tutaj jest stronka z ogromną masą tekstów, nagrań i obrazków z domeny publicznej, może się tam znaleźć masa innych fajnych rzeczy.

http://www.archive.org/index.php

No i dla wygody znowu link to dzieł wszystkich Spenglera po niemiecku:

http://www.zeno.org/Philosophie/M/Spengler,+Oswald

Ludzie, nie macie pojęcia jak się cieszę! Nawet spora część skumulowanego kaca po 21 października i 13 grudnia mi minęła.

Na pohybel europejsom! triarius --------------------------------------------------- Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

Nie chcę nikogo germanizować, ale...

... jeśli ktoś już zna narzecze naszych okupan... chciałem powiedzieć "przyjaciół", i ma do tego jakieś intelektualne ambicje, to niech słucha!

Otóż znalazłem ci ja właśnie w sieci KOMPLET DZIEŁ OSWALDA SPENGLERA - za darmo, pełne teksty bez europejskiej cenzury... Po prostu skarb!

Jeśli kogoś to może zainteresować - a powinno, bo to największy umysł, z jakim ja się w swym długim życiu spotkałem (nie rozczulałbym się nad Niemcem bez powodu) - oto link:

http://www.zeno.org/Philosophie/M/Spengler,+Oswald

Korzystać, bo niedługo może to być zakazane, albo w ogóle internet będzie tylko dla słusznych i postępowych!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, sierpnia 27, 2007

Dawka historiozofii dla liberałów, męskich świń, i nie tylko

Jeśli ktoś nie wie, a chciałby wiedzieć, kim był sir John Bagot Glubb, to może sobie sprawdzić choćby w wikipedii, np. klikając na ten link. Wszystkim leniuszkom, jak również tym, którzy tego nie sprawdzą po prostu dlatego, że musieliby się na chwilę oderwać od mojego tekstu, co by im złamało serduszko, powiem, że był to brytyjski wyższy wojskowy, z którego życiorysu wynika, że znał się na wojennym rzemiośle, a także na Arabach, łącznie z ich historią, na temat której opublikował sporo książek.

Wiele lat temu w niezawodnej miejskiej bibliotece w Uppsali wpadła mi w ręce niewielka książka generała lejtnanta sir Johna Glubba zatytułowana "A Short History of Arab Peoples", czyli "Krótka historia ludów arabskich". Przeczytałem, a potem jeszcze skopiowałem sobie ostatni rozdział z tej książki, poświęcony naukom płynącym z historii, a szczególnie tym, dotyczącym schyłku poszczególnych cywilizacji. Parę dni temu, podczas porządkowania papierów, te kilka kartek wpadło mi w ręce i ponownie wzbudziło moje zainteresowanie. Nie da się ukryć, że problem schyłku i upadku wielkich cywilizacji zawsze mnie pasjonował. (Ciekawe dlaczego?)

W zasadzie warto by było przetłumaczyć i wklepać cały ten końcowy rozdział z książki generała Glubba, jednak chwilowo zadowolimy się jego drobnym fragmentem. Ludzie i tak się skarżą, że zbyt trudne problemy poruszam, a w dodatku byłaby to spora praca.

Na początek coś dla liberałów. W końcu czasem mogę ich nie tarmosić, a nawet zrobić im drobną przyjemność. Niech mają! Chodzi o schyłek arabskiego imperium, przypadający wg. naszego generała gdzieś na dziewiąty, dziesiąty wiek po Chrystusie.
Kiedy imperium zaczęło się załamywać i rozpoczął się ekonomiczny upadek, ludzie nie pracowali ciężej, by zrekompensować straty w handlu - przeciwnie, w Bagdadzie wprowadzono pięciodniowy dzień pracy. Stworzono państwo opiekuńcze podobne do naszego, z darmową opieką medyczną, darmowymi szpitalami, darmową edukacją na uniwersytecie, i rządowymi zapomogami dla studentów. Wygląda na to, że w początkach swej potęgi, imperialna rasa rozprzestrzenia się po całym świecie, pełna inicjatywy i pragnienia przygód. W późniejszym swym życiu jednak pojawia się reakcja i wahadło wychyla się w przeciwną stronę. [...]

Z początku czyni się wysiłki, by utrzymać wydatki na cele socjalne przez zwiększanie podatków i dewaluację monety. Te sztuczki pogarszają jednak tylko sytuację, państwo opiekuńcze musi zostać zarzucone, i trzeba zaakceptować coraz niższy standard życiowy. Wcale nie będąc cudownym nowoczesnym pomysłem, państwo opiekuńcze może być w istocie stałym i powracającym zjawiskiem u wielkich narodów w fazie upadku.
To było dla liberałów. Prawda że fajne? Przyznam, że mnie osobiście bardziej tutaj fascynuje możliwość, iż państwo opiekuńcze jest jednym z naturalnych symptomów schyłku wielkich cywilizacji, niż jego ew. wpływ na ten schyłek. Ale to tylko dygresja. Teraz zaś będzie coś jeszcze fajniejszego.
Innym interesującym zjawiskiem w Muzułmańskim Imperium było pojawienie się w życiu publicznym kobiet. Bagdadzcy pisarze dziesiątego wieku informują nas, że kobiety w ich epoce zostawały prawnikami, doktorami, wyższymi urzędnikami i profesorami uniwersytetu. Także i to zdaje się być jedynie przejściową fazą, ponieważ następnym etapem narodowego upadku było załamanie się ładu i porządku, czemu towarzyszył wzrost bandytyzmu, rozruchów i politycznych zamachów stanu. Być może to wzrost przemocy sprawił, że kobiety nie mogły już bez eskorty iść do pracy, co zmusiło je do pozostawania w domu.
Coś mi to jakby przypomina... W w każdym razie warto sobie może uświadomić ten drobiazg - skoro w dziesiątym wieku było tak cudownie, to dlaczego w tysiąc lat później jest całkiem inaczej? Czyżby coś z postępem ludzkości było nie tak? Nie, przecież niemożliwe!

Ludzie nie przepadający za czytaniem hiper-subtylnych i głębokich jak morze Azowskie tekstów, mogą z czystym sumieniem pogratulować sobie, że przeczytali dotychczasowe, pogratulować w myślach mnie, że dotychczasowe napisałem, po czym mogą z czystym sumieniem odmaszerować do swoich zajęć. Bo teraz będzie jeszcze trochę, ale to naprawdę będą rzeczy dla koneserów, a i to nie wszystkich. A więc jadę...

Powie ktoś: "Jaki schyłek - w końcu i dzisiaj Arabowie istnieją, mają nawet ropę naftową i al-kaidę?!" No dobra, ale bez ropy byliby niemal niczym, a gdyby nie Izrael (miłość do którego jest podstawowym obowiązkiem każdego ziemianina), to ani o Arabach, ani nawet o al-kaidzie, choćby nawet istniała, wiele byśmy tu nie słyszeli.

W końcu co naprawdę wielkiego i wartościowego, lub choćby tylko oryginalnego, stworzyły ludy arabskie w ciągu ostatnich tysiąca lat? Al-kaidę, tak? Ale nawet to nie zostało wcale stworzone w ostatnim tysiącleciu, po prostu bomba daje większe skutki, niż sztylet, a bomba to jednak nie jest arabski wynalazek.

Przywołam tu teraz tego, kogo najwyżej ze wszystkich autorów piszących na tematy cywilizacji cenię. Oczywiście chodzi o Oswalda Spenglera. Sir John Glubb, z tego co wiem, nigdzie się na poglądy Spenglera nie powołuje, jednak te poglądy bardzo fajnie jego wywody uzupełniają i czynią je w pewnym sensie znacznie bardziej aktualnymi. Otóż Spengler uważa, że islam nie stworzył żadnej własnej cywilizacji (czy kultury, wolę nie wchodzić tutaj w te rozróżnienia), a tylko stanowi coś odpowiadającego naszej reformacji.

Początek kultury (na nasze potrzeby w tej chwili można ją uznać za to samo, co cywilizacja), do której należy islam, przypada na okres koło narodzin Chrystusa. Kultura ta obejmuje jednak znacznie więcej bliskowschodnich ludów, krajów, religii i zjawisk, niż tylko te związane z Żydami i chrześcijaństwem. (Tę kulturę nazywa Spengler "magiańską", nie od magików, tylko od irańskich magów.)

Nasza natomiast kultura, którą nazywa celnie i pięknie "faustyczną", rozpoczęła się według Spenglera około roku tysięcznego po Chrystusie. A więc widzimy np., że "względne daty" obu reformacji zadziwiająco dobrze sobie odpowiadają. I nie tylko te daty, ponieważ w swej obszernej dwutomowej książce Spengler ukazuje ogromną ilość takich "równoczesnych" zdarzeń, i to nie tylko w omawianych tu dwóch kulturach/cywilizacjach, ale we wszystkich innych, które dotąd istniały, a doliczył się ich ośmiu.

No i widzimy też, że dziesiąty wiek w cywilizacji arabskiej, czyli "magiańskiej" (tu już nie "kultura", tylko właśnie "cywilizacja" - coś późniejszego, mniej żywotnego, pozbawionego twórczej, organicznej siły charakterystycznej dla wcześniejszej fazy, czyli właśnie kultury) odpowiada mniej więcej naszemu wiekowi XX. Co sprawia, że cała rzecz zaczyna wyglądać jeszcze bardziej interesująco, nabierając, o czym już wspomniałem, czegoś w rodzaju aktualności.

Nie zamierzam nikomu na siłę wmawiać, że cokolwiek z tego, co tutaj napisałem da się w jakiś ścisły i niepodważalny sposób udowodnić. Może dowody na prawdziwość tych tez się w końcu pojawią, ale obawiam się, że wtedy nie będzie już komu ich analizować. Nie mówię też, że każdy musi przyjąć te poglądy za swoje, odrzucając wszelkie wątpliwości czy zastrzeżenia. Dla mnie jednak są to rzeczy niezwykle interesujące i przyznam, że mnie naprawdę dają sporo do myślenia.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.