Każdy w miarę inteligentny człowiek, który zwrócił w ogóle uwagę na informację o aresztowaniu kasjera lewicy i brutalnego mordercy Petera Vogla vel Piotra Filipczyńskiego, ułaskawionego niegdyś z jakichś niezrozumiałych dla przeciętnych czytelników oficjalnej prasy przyczyn przez tow. Kwaśniewskiego (wówczas prezydenta RP), musiał sobie zadać pytanie, dlaczego ten człowiek w ogóle przybył do Polski. To znaczy - po co to wiadomo, żeby łowić dusze, dusze bogatych postkomunistów. Ale dlaczego podjął tak znaczne ryzyko, to jest pytanie!
Dużej części odpowiedzi udzielił Zbigniew Ziobro, mówiąc coś w tym duchu, że Vogel, widząc osiągnięcia ministra Ćwiąkalskiego, wyraźnie uznał, że ryzyko aresztowania go teraz nie jest już wielkie.
To na pewno prawda, ale chyba nie cała. Dla mnie nigdy nie było sprawą ani prostą, ani czystą, jakim to cudem wypuszczony w bardzo dziwny sposób... To znaczy byłby on dziwny, jeśli by się nie wiedziało jakim krajem była PRL w tamtych czasach, ale ze szwajcarską bankowością i jej szczerozłotymi standardami rzetelności ma to, przyznać trzeba, niewiele wspólnego. A więc wypuszczony jakoś tak, pokątnie, z totalitarnego kraju odsiadujący wyrok za morderstwo facet, w parę lat po przybyciu do Szwajcarii - kraju jakby nie było całkiem dlań obcego, więc to i język na pewno nie perfect i znajomość realiów, no i sprawdzić się nie bardzo miał czas - staje się kimś w sferach bankowych.
Sam spędziłem za granicą parę lat i przyznam ze wstydem, że mnie tam nikt żadnej wielkiej kariery nie proponował, ani w bankowości, ani w niczym innym. Choć tak się zabawnie składało, że mordercą wyjechawszym za granicę w stanie wojennym w czasie odsiadywania wyroku akurat nie byłem. Tak nawiasem i całkiem nie na temat, to kiedyś jeden szwedzki publicysta bardzo się dziwował karierze - jednak akademickiej, a nie bankowej, to spora różnica! - jaką przed wojną zrobił na Oxfordzie filozof Ludwig Wittgenstein. (Fakt że Żyd.) "Dzisiaj to taki imigrant mógłby na naszych uniwersytetach co najwyżej obsługiwać kserokopiarkę", podsumował różnice pomiędzy tym co było kiedyś, a tym co jest obecnie.
Oczywiście nie oszukujmy się - kim był Filipczyński dało się sprawdzić, zaś jeśli jego tropy były aż tak poplątane, że się nie dało, to tym mniej powodów by go czynić szychą w szwajcarskiej bankowości. A więc mamy kilka interesujących hipotez. Pierwsza jest taka, że cały ten szwajcarski bank był w jakiś sposób związany z prlowską razwiedką. I przez nią kierowany, albo przynajmniej skutecznie manipulowany. Jeśli tak było, co z pewnością nie jest całkiem nieprawdopodobne, to wątpliwe, by aż tak wiele się do dziś w tym tej sprawie zmieniło, bo nie miało powodu. Zaś działania Vogla, z tą ostatnią wizytą w ojczyźnie włącznie, świadczą przecież dobitnie o tym, że działania tego banku są nadal związane z tymi samymi sferami dawnych właścicieli PRL (i obecnych współwłaścicieli III RP).
Nieco mniej ekstremalna hipoteza jest taka, że bank może był w miarę zwyczajny, czyli bezpośrednio prlowska razwiedka nimi nie kierowała, ale kariera w nim Vogla/Filipczyńskiego wynikała w stu procentach z tego, iż miał on znakomite dojścia do komunistycznych i (potem) postkomunistycznych prominentów, dzięki czemu mógł bankowi (i prominentom także) zrobić na rączkę, generując dla banku ogromne zyski. Mnie ta hipoteza wydaje się niemal stuprocentowo pewna, tyle że ja nie mam akurat wielkich złudzeń co do rzeczywistych mechanizmów rządzących współczesnym liberalizmem.
No bo robienie forsy przez banki to liberalizm, zaś jeśli akurat najlepiej robi się forsę z totalitarystami i ewidentnymi zbrodniarzami - to cóż, forsa wszak nie śmierdzi. Dlatego też mózgowe twory w rodzaju "konserwatywnego liberalizmu", mające rzekomo łączyć w sobie kult żądzy zysku z konserwatywną etyką, są w moich oczach tak wewnętrznie spójne i harmonijne, że potwór Frankensteina to przy tym Afrodyta z Knidos. No, ale ja to wiadomo - antyliberalny fanatyk. Krótko mówiąc świat bankowości rysuje się na podstawie historii skarbnika lewicy jako bagno... Nie, chyba raczej szambo. No a czego można się domyśleć na temat innych sfer wielkiego biznesu i jego okolic (czyli przede wszystkim polityki i mediów), skoro tkanka nerwowa ekonomii, czyli banki, jest aż tak przeżarta cynizmem i moralną obrzydliwością?
Pytanie pozostaje, czy Vogel/Filipczyński przyjechałby do Polski nawet teraz, podczas rządów tak kochanego przez przestępców, i ze wzajemnością, ministra Ćwiąkalskiego, gdyby to całkiem i tylko od niego zależało? Nawet jeśli prawdopodobieństwo aresztowania spadło powiedzmy do 20% tego, które było za Ziobry - w końcu Ćwiąkalski i Platforma aż tak długo jeszcze nam miłościwie nie panują, choć dla mnie to już naprawdę sporo - to czy warto by mu było ryzykować? Oczywiście że nie byłoby mu warto, tyle że nie sądzę, by go o to pytano w tym jego banku, w tych tam szwajcarskich sferach bankowych.
Vogel/Filipczyński, kasjer i bankier lewicy (ach, jak miło się to pisze, kiedy oficjalne pismaki kulą już ze strachu przed procesem ogony!), morderca i człowiek ściśle związany z prlowską ubecją, po prostu jest od tego, żeby swemu bankowi załatwiać klientów. Tam gdzie ma kontakty, czyli w III RP. No a kto się nadaje na klienta, jeśli nie prominenci lewicy III RP a wcześniej PLRu? Zaś Vogel/Filipczyński najprawdopodobniej nie ma wielkiego wyboru - musi tych klientów łowić, czy ma ochotę ryzykować wpadnięcie w łapy ludzi, których na stanowiskach prokuratorów ustawił jeszcze Zbigniew Ziobro, czy nie ma. Gdyby się stawiał, na pewno cała jego zawodowa kariera ległaby w gruzach. Jeśli nie coś więcej...
Teraz słów parę na temat dzisiejszej konferencji prasowej postkomuny. Bractwo wyraźnie wpadło w panikę, czemu się zresztą specjalnie nie dziwię. Co dla mnie było interesujące, to to wyraźne wołanie o pomoc do wszelkiego lewackiego planktonu, z "Krytyką Polityczną" na czele. Były tam bowiem sugestie, że sprawa może uderzyć w całą lewicę, i wspomniano wprost właśnie "Krytykę Polityczną". Zabrzmiała w tym stwierdzeniu nawet nutka groźby, i jeśli ktoś zna nieco teorię gier, to z pewnością nasunął mu się "dylemat więźnia". "Jedziemy na tym samym wózku, towarzysze! Jeśli pójdziemy na dno, to wciągniemy was ze sobą w topiel!"
Sama konferencja oficjalnie poświęcona została przede wszystkim promowaniu aborcji, co również można odczytać jako wyciągnięcie ręki do obyczajowego lewactwa, a przy tym ukazanie się jako bezkrytyczny zwolennik wszystkiego, co "Europa" ze sobą niesie w sferze obyczajowej. Mamy więc, co już zresztą od dawna było widać, dwie partie zagranicy, które będą się chyba teraz coraz ostrzej ścigać o pozycję głównego tej zagranicy agenta i piewcy na gruncie III RP. Być może ta niemal otwarta deklaracja, iż postkomuna całkowicie już stawia na "Europę" i jej bezkrytycznych rodzimych wielbicieli, można odczytać jako pewną groźbę wobec Platformy.
W każdym razie jest zabawnie. Głupi ludek i tak wprawdzie niczego nie zrozumie, a zresztą co go to obchodzi, skoro ma seriale, a wkrótce olimpiada, ale człowiek inteligentny kolejny raz znalazł potwierdzenie tezy Flauberta, iż "życie wszy może być równie fascynujące, co życie Aleksandra Wielkiego". Co tam wesz - nawet życie Petera Vogla jest fascynującą zagadką, jeśli się na nie spojrzy pod odpowiednim kątem! Bardzo chciałbym znać odpowiedzi na parę związanych z tym panem zagadek. Choć dla mnie najciekawsze zagadki wcale nie są tam, gdzie się to głupiemu ludowi wmawia, bo kilka kwestii jest tu dla mnie w miarę oczywistych. Podzieliłem się zresztą nimi tutaj z Czytelnikiem.
A poza tym, dlaczego miałbym jeszcze raz nie powiedzieć prawdy? Więc mówię: Vogel/Filipczyński, kasjer i bankier lewicy, morderca nie wiadomo czemu (komu nie wiadomo, temu nie wiadomo, choć dotychczas twardych dowodów podobno wciąż jeszcze brak) ułaskawiony przez tow. prezydenta Kwaśniewskiego. Ułaskawiony, w dodatku, w wyjątkowo przyspieszonym trybie - normalnie trwa to ponoć od półtora roku w górę, w tym przypadku trwało miesiąc. No a teraz, towarzysze, czekam na pozew!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Bratem mi każda ludzka istota, o ile nie przyłożyła ręki do Postępu i Szczęścia Ludzkości. (Triarius the Tiger)
wtorek, marca 25, 2008
piątek, marca 21, 2008
Konsensus uczonych mężów nad zwłokami suwerennego ludu
Gdyby ktoś chciał znać moją opinię, to będę się upierał, iż największym naukowym osiągnięciem roku 2007 nie było nic za co Kungliga Svenska Akademien przydzieliła Nagrodę Nobla, tylko moje własne odkrycie, iż system polityczny, w którym Zachód od dziesięcioleci żyje, to realny liberalizm - w tym samym sensie i mniej więcej w tym samym stopniu "realny", w jakim "realny" był "realny socjalizm". Wszystkie zaś, rzekomo ogromne, różnice pomiędzy "socjalizmem", "socjaldemokracją", "demokracją liberalną" i powiedzmy "chadecją", są niemal czysto kosmetyczne i propagandowe.
Ta moja obserwacja jest rewolucyjna i rewelacyjnie prosta - jak wiele genialnych odkryć. Po prostu trzeba było podejść do sprawy z odpowiedniej strony, nie tylko masować łeb uderzony jabłkiem, ale także zacząć się zastanawiać nad mechanizmami. Prosta jest ona z pewnością, jednak nie na tyle, by nie zawierała jeszcze nieco uzupełnień. Jedną z najistotniejszych jest ta, że ci wszyscy "prawdziwi liberałowie" - tak głośni, tak pewni swego, tak zajadli w rzucaniu obelg i wygłaszaniu mantr - również znajdują swój ścisły odpowiednik w realnym socjaliźmie. Są to bowiem po prostu liberalni rewizjoniści.
Ich podobieństwa z "prawdziwymi" rewizjonistami, czyli: trockistami, czcicielami "młodego Marksa" (najlepiej skrzyżowanego z Freudem i podlanego feministyczno-lesbijskim sosem), koncesjonowanymi "dysydentami" ze ścisłych obrzeży rządzących za pomocą totalitarnego terroru i totalitarnego kłamstwa monopartii, i całą pozostałą lewacką florą i fauną, która akurat nie znajduje się w najbezpośredniejszej bliskości żłobu, jest uderzające.
Długo by o tym można było mówić, i z pewnością długo by o tym mówić należało, jednak w tej chwili chciałem tylko ukazać drobny przykład na potwierdzenie mojej tezy - stanowiącej jeden z bezpośrednich wniosków z mojego odkrycia - że liberalizm zasadniczo jest jeden, wszelkie w jego ramach różnice są niemal kosmetyczne, socjalizm (w sensie MARKSIZM) jest jego zaprzeczeniem jedynie w tym sensie, że jeden stosuje propagandę mającą trafić do pracobiorcy, drugi zaś do pracodawcy.
Co w praktyce oczywiście nie ma żadnego znaczenia, ponieważ realny liberalizm opiera się na realnej wszechmocy wielkiego ponadnarodowego kapitału, który dzięki wbudowanym w ten system mechanizmom "legalnie" korumpuje, zastrasza i działa obok - za pomocą przede wszystkim nawały propagandowej - "legalnych i demokratycznych" władz poszczególnych krajów (oraz mniejszych od nich społeczności).
Za to autentyczny (czyli z zębami i hormonami) konserwatyzm stanowi dla liberalizmu - wszelkiego! - największego wroga. Z czego miedzy innymi wynika, że pokraczne twory w rodzaju "konserwatywnego liberalizmu" to jedynie intelektualne odpowiedniki potwora Frankensteina i produkty mózgów dotkniętych ostrą schizoidią.
Mam tu drobny ale dobitny, a do tego hiper-aktualny, przykład na potwierdzenie faktu, że liberalizm takiego Janusza Korwin-Mikke - uważanego powszechnie za "hiper-prawicowca" - wcale nie tak wiele różni się od liberalizmu "Gazety Wyborczej". I nie mówię tu o faktach, w rodzaju tego, że obie te instytucje opowiadają swym wielbicielom niestworzone historie, jednocześnie starając się, per fas et nefas, zarobić maksimum forsy. A tym mniej o jeszcze mniej dla nich obu pochlebnych przypuszczeniach, które muszą się człowiekowi stojącemu z boku i niedotkniętemu ani jedną ani drugą schizofrenią narzucać.
Nie, weźmy sobie problem prawa, suwerenności narodu, władzy ludu, demokracji. Otóż na swym blogu w salonie24 Rybitzki "Cierpiący PiSowiec" umieścił dzisiaj stosowny tekst przedstawiający jak by dzisiaj wyglądał sąd nad Jezusem. Z facetem przypominającym red. Lisa zamiast Piłata. Na to ozwał się niejaki Paweł Wroński...
Czyli jedna z najpotężniejszych luf w "dziennikarskiej" baterii "Gazety Wyborczej". Czy może być coś dalszego od Korwina? "Oczywiście że nie!" - wykrzyknie zaraz z zapałem, oraz oburzeniem, każdy niemal polski prawicowiec. Ja jednak twierdzę, że argumenty, o poglądach w przypadku tych panów trudno mi bowiem mówić, mówię więc do argumentach. Dla ciemnego luda. Które są bardzo podobne.
Zakładam, że poglądy Janusza Korwin-Mikke na temat prawa, suwerenności narodu i demokracji są Czytelnikowi dość dobrze znane. Jeśli nie są, to ten tekst chyba nie jest tak bardzo dla niego, może powinien go przeczytać za jakiś czas. Cóż więc mówi Paweł Wroński, "dziennikarz" bez cienia wątpliwości lewicowej (żeby nie wgłębiać się w szczegóły i niuanse) "Gazety Wyborczej". Na temat Piłata sądzącego Chrystusa, przypominam. Dajmy sobie nawet zdjątko tego pana, gdyby komuś się gębusia nie kojarzyła, oto proszę:
Jak można Pawła Wrońskiego nie lubić? "Wesołych Świąt" przecież życzył. Nie powiedział wprawdzie o jaką hanukkę mu chodzi, ale za to jego własny blog nosi tytuł "Tu jest Polska", więc ja tam się domyślam.
Link do oryginału tutaj. Sam to rozbiłem na akapity, dla czytelności, sam też niektóre rzeczy wytłuściłem. Poza tym nic jednak nie zmieniłem, pisownia też jest oryginalna. Oczywiście te niebieskie zwischenrufy są moje własne, alem nie mógł się wprost powstrzymać.
Ciekawe, swoją drogą, czy jak ten kanadyjski pedał Prezydenta, pan Wroński poda mnie teraz do sądu za wykorzystanie bez uprawnienia jego "dóbr intelektualnych".
No dobra, teraz analiza. Co my tu mamy? Mamy "prawo" stojące nad wolą ludu. Naprawdę nie wiem, kto je tam postawił, bo zawsze mówiono mi o demokracji, o tym, że lud jest suwerenem... Widać jednak jakoś ci panowie doszli do wspólnych wniosków z Korwinem-Mikke. Wprawdzie Paweł Wroński słowa "prawo" z dużej litery nie pisze, nie głosi też konieczności wprowadzenia monarchii, o "wzięciu za mordę i wprowadzeniu liberalizmu" już nie wspominając. Ale to chyba tylko dlatego, że Paweł Wroński nie musi - on już to wszystko ma!
Paweł Wroński to bowiem, wedle mojej terminologii, która naprawdę daje całkiem nowe i niesamowite perspektywy poznawcze, liberał realny, Korwin zaś Mikke - liberalny rewizjonista. Który musi krzykiem i pieniactwem kompensować sobie brak realnych możliwości oddziaływania na cokolwiek. Cóż ma bowiem do stracenia? Podczas gdy u Pawła Wrońskiego taka jest akurat teraz mądrość etapu, że "prawo" z dużej litery się nie pisze i o wzięciu za mordę się nie wspomina. Do następngo rozkazu, ma się rozumieć.
Wielu ludzi, dotkniętych już niestety korwiniczną mózgową zarazą... Jak to powiedział Triarius the Tiger? Acha: "Tyle już mówiliśmy o ukąszeniu heglowskim, że najwyższy czas zacząć rozmawiać o ukąszeniu korwinowskim." Więc dla tych dotkniętych może nie wszystko będzie jeszcze jasne. Cóż jest złego w "Prawie" przez duże "P"? Dlaczego prawo, nawet pisane przez małe "p" nie ma stać ponad wolą ludu?
Otóż "prawo" jest hipostazą - bytem abstrakcyjnym, który się bez powodu uważa, albo wmawia innym że się uważa, za byt realny. Całkiem jak, powiedzmy, świecka świętość Jacka Kuronia. Prawo jest od początku do końca stanowione przez konkretnego kogoś, i jeśli tym kimś nie jest Bóg, to jest to człowiek czy grupa ludzi. Na temat Boga się tutaj nie wypowiadam, Paweł Wroński też zresztą nie, więc w tej akurat sprawie w tej chwili nie ma dyskusji. Faktem jednak jest, że jeśli najwyższą władzą jest lud, to ten lud może sobie każde prawo zmienić w dowolnej chwili, nie ma żadnej legalnej siły, która mogłaby mu tego zabronić.
Proszę o tym tylko chwilę pomyśleć, przecież to oczywiste! Kto ma prawo zabronić suwerenowi zmienić coś, co poprzednio zapisał? Prawnik interpretujący konstytucję? A kimże on jest? Interpretatorem zapisanych na papierze formułek, które nijak się przecież nie mają do majestatu i władzy, którą rzekomo pełni suwerenny lud, czy naród (jak byśmy tej grupy ludzi nie nazwali).
Wszelkie inne twierdzenia w tej sprawie to po prostu kłamstwa i mamienie naiwnych za pomocą mętnego języka i mętnej logiki. Oraz czynienia ze służebnej wobec władzy - którą, przypominam Pawłowi Wrońskiemu i jego poputczikom, w demokracji jest lud - grupy (czy niestety kasty) prawników, jakichś "uczonych w piśmie", otrzymujących skądsiś, z góry, z nieba, niedostępne ludowi wprost, za to bez porównania wyższe od jego woli, "prawdy".
Bo ja, prosty człowiek, jakoś cały czas mam wrażenie, że prawnicy są tylko ludźmi, jak każdy inny; że prawo to po prostu zbiór reguł obowiązujących dopóki ktoś ich nie zmieni albo nie zignoruje - to po prostu kwestia aktualnego układu sił; a w dodatku "każde prawo, które nie jest po prostu sformalizowanym poczuciem sprawiedliwości, jest", by przywołać Dávilę, "po prostu bezprawiem".
Co więcej, chodzi tu o poczucie sprawiedliwości w miarę zwykłych, normalnych, sensownych ludzi - nie "elit" które biorą się nie wiadomo skąd ("przez kooptację" podobno, ale to bardzo niewiele tutaj wyjaśnia) . Naprawdę chciałbym wiedzieć - co na temat tej myśli Dávili miałby do powiedzenia Paweł Wroński? Zresztą Janusz Korwin-Mikke też mógłby się łaskawie wypowiedzieć, choć oczywiście obaj ci panowie czują ponad takie wyjaśnienia czegokolwiek prostym prolom.
Ja bym jednak, zanim zacznę wielbić zarówno jednego, jak i drugiego z tych liberałów (!), bardzo prosił o wyjaśnienie mi takich oto spraw:
1. Co to konkretnie za bóg, czy jaka inna metafizyczna władza, od którego płynie to "prawo" stojące ponad wolą ludu, do niedawna, wedle demokratycznej doktryny, będącego najwyższą władzą?
2. Jak ten boski przekaz konkretnie dociera do tych ludzi, którzy nam go głoszą i to boskie prawo dla nas interpretują? I dlaczego nas, malutkich, aż tak całkowicie on omija? Mamy tu może wolę boską przejawiającą się w konsensusie uczonych i szlachetnych mężów? A konkretnie prawników i Pawła Wrońskiego, plus paru innych? Inaczej mówiąc mamy tu konsensus "uczonych w piśmie" (bardzo bym chciał wiedzieć, w jakim to konkretnie piśmie), który decyduje o tym, co jest a co nie jest prawdą?
Jest w tym sporo z Jana Jakuba Rousseau, co pewnie Pawłowi Wrońskiemu nie przeszkadza, jest to coś, co już bardzo wyraźnie zalatuje totalitaryzmem - i to nawet w samych ideologicznych założeniach, nie musimy nawet czekać na praktykę... No i jest coś, co zalatuje całkiem inną i obcą naszej zachodniej cywilizacji cywilizacją. Jakąś taką bliskowschodnią jakby. Co też zapewne "Gazecie Wyborczej" pasuje, mnie jednak i innym gojom znacznie mniej.
3. Kto, kiedy, dlaczego i jakim prawem ustanowił, że to już nie lud jest najwyższą władzą? I że teraz jest nią to nowe coś, czyli albo "Prawo", albo - jak w innych, równie pokrętnych i równie zalatujących totalitaryzmem propagandowych kawałkach, które się ostatnio ludowi kropla po kropli sączy w wykonaniu różnych Wołków, Lityńskich i właśnie Wrońskich - nie wiadomo wprawdzie kto rządzi, ale za to mamy teraz "demokrację przez kooptację", czyli "demokrację elitarną". Kto jednak o tym zadecydował? Kiedy dotychczasowy suweren, czyli lud, oficjalnie i legalnie zrzekł się swej suwerennej władzy? Kto wybrał i kto zatwierdził te nowe elity, które zastąpiły poprzedniego suwerena?
4. To już nieco puerilistyczne pytanie, zgoda, ale widać jestem młody duchem i kocham jak się coś fajnego dzieje. Więc pytam: czy były z powodu tego oficjalnego zrzeczenia się przez lud swej suwerenności jakieś szumne uroczystości? Musiały przecież być, co za naiwne pytanie! Ale czy były co najmniej tak szumne i tak radosne jak te, które niedługo zobaczymy w Pekinie? Szampan lał się z pewnością strumieniami? Powszechny orgazm na słodko - cały lud się cieszył! No a nuty "Ody do Radości" wibrowały w powietrzu niczym bąki, prawda? Widzę to oczyma duszy i aż się odruchowo uśmiecham, a kolana mi miękną. Dziwne tylko, że nic takiego nie pamiętam bym to widział w realu...
Musi byłem wtedy w jakiejś śpiączce. Szkoda, to musiała być niezwykle wzruszająca uroczystość! A jakieś oficjalne dokumenty ten lud przecież podpisał? Pergaminy z pewnością, z pieczęciami i złotymi sznurami, ach! Mógłbym je może łaskawie zobaczyć?
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Ta moja obserwacja jest rewolucyjna i rewelacyjnie prosta - jak wiele genialnych odkryć. Po prostu trzeba było podejść do sprawy z odpowiedniej strony, nie tylko masować łeb uderzony jabłkiem, ale także zacząć się zastanawiać nad mechanizmami. Prosta jest ona z pewnością, jednak nie na tyle, by nie zawierała jeszcze nieco uzupełnień. Jedną z najistotniejszych jest ta, że ci wszyscy "prawdziwi liberałowie" - tak głośni, tak pewni swego, tak zajadli w rzucaniu obelg i wygłaszaniu mantr - również znajdują swój ścisły odpowiednik w realnym socjaliźmie. Są to bowiem po prostu liberalni rewizjoniści.
Ich podobieństwa z "prawdziwymi" rewizjonistami, czyli: trockistami, czcicielami "młodego Marksa" (najlepiej skrzyżowanego z Freudem i podlanego feministyczno-lesbijskim sosem), koncesjonowanymi "dysydentami" ze ścisłych obrzeży rządzących za pomocą totalitarnego terroru i totalitarnego kłamstwa monopartii, i całą pozostałą lewacką florą i fauną, która akurat nie znajduje się w najbezpośredniejszej bliskości żłobu, jest uderzające.
Długo by o tym można było mówić, i z pewnością długo by o tym mówić należało, jednak w tej chwili chciałem tylko ukazać drobny przykład na potwierdzenie mojej tezy - stanowiącej jeden z bezpośrednich wniosków z mojego odkrycia - że liberalizm zasadniczo jest jeden, wszelkie w jego ramach różnice są niemal kosmetyczne, socjalizm (w sensie MARKSIZM) jest jego zaprzeczeniem jedynie w tym sensie, że jeden stosuje propagandę mającą trafić do pracobiorcy, drugi zaś do pracodawcy.
Co w praktyce oczywiście nie ma żadnego znaczenia, ponieważ realny liberalizm opiera się na realnej wszechmocy wielkiego ponadnarodowego kapitału, który dzięki wbudowanym w ten system mechanizmom "legalnie" korumpuje, zastrasza i działa obok - za pomocą przede wszystkim nawały propagandowej - "legalnych i demokratycznych" władz poszczególnych krajów (oraz mniejszych od nich społeczności).
Za to autentyczny (czyli z zębami i hormonami) konserwatyzm stanowi dla liberalizmu - wszelkiego! - największego wroga. Z czego miedzy innymi wynika, że pokraczne twory w rodzaju "konserwatywnego liberalizmu" to jedynie intelektualne odpowiedniki potwora Frankensteina i produkty mózgów dotkniętych ostrą schizoidią.
Mam tu drobny ale dobitny, a do tego hiper-aktualny, przykład na potwierdzenie faktu, że liberalizm takiego Janusza Korwin-Mikke - uważanego powszechnie za "hiper-prawicowca" - wcale nie tak wiele różni się od liberalizmu "Gazety Wyborczej". I nie mówię tu o faktach, w rodzaju tego, że obie te instytucje opowiadają swym wielbicielom niestworzone historie, jednocześnie starając się, per fas et nefas, zarobić maksimum forsy. A tym mniej o jeszcze mniej dla nich obu pochlebnych przypuszczeniach, które muszą się człowiekowi stojącemu z boku i niedotkniętemu ani jedną ani drugą schizofrenią narzucać.
Nie, weźmy sobie problem prawa, suwerenności narodu, władzy ludu, demokracji. Otóż na swym blogu w salonie24 Rybitzki "Cierpiący PiSowiec" umieścił dzisiaj stosowny tekst przedstawiający jak by dzisiaj wyglądał sąd nad Jezusem. Z facetem przypominającym red. Lisa zamiast Piłata. Na to ozwał się niejaki Paweł Wroński...
Czyli jedna z najpotężniejszych luf w "dziennikarskiej" baterii "Gazety Wyborczej". Czy może być coś dalszego od Korwina? "Oczywiście że nie!" - wykrzyknie zaraz z zapałem, oraz oburzeniem, każdy niemal polski prawicowiec. Ja jednak twierdzę, że argumenty, o poglądach w przypadku tych panów trudno mi bowiem mówić, mówię więc do argumentach. Dla ciemnego luda. Które są bardzo podobne.
Zakładam, że poglądy Janusza Korwin-Mikke na temat prawa, suwerenności narodu i demokracji są Czytelnikowi dość dobrze znane. Jeśli nie są, to ten tekst chyba nie jest tak bardzo dla niego, może powinien go przeczytać za jakiś czas. Cóż więc mówi Paweł Wroński, "dziennikarz" bez cienia wątpliwości lewicowej (żeby nie wgłębiać się w szczegóły i niuanse) "Gazety Wyborczej". Na temat Piłata sądzącego Chrystusa, przypominam. Dajmy sobie nawet zdjątko tego pana, gdyby komuś się gębusia nie kojarzyła, oto proszę:
Przyznaję, że p. Rybitzky zdenerwował mnie bardzo tym wpisem, dlatego postanowiłem zabrać głos. Nie, nie chodzi o to, że p. Rybitzki napisał coś co kłóci się z pojęciem smaku, jest agresywne i nieprawdziwe. Logika wywodu ma strukturę kryształu, a wniosek wydaje się oczywisty.
Właśnie jednak z tego powodu podobny sposób rozumowania jest bardzo groźny. Przedstawia bowiem w bardzo atrakcyjnej formie sposób zwulgaryzowany sposób widzenia współczesnej demokracji.
(No, tośmy się dowiedzieli! Nie igrać ze współczesną demokracją! Może poodrąbywać ręce. Czyż nie brzmi to, swoją drogą, dokładnie tak samo, jak pogróżki i obietnice złotoustego Korwina?)
Rybitzki w istocie zadaje pytanie, które już kiedyś zadał kardynał Ratzinger, obecny papież. Pytał on, czy Piłat był liberalnym demokratą, który skazując Jezusa postąpił zgodnie z zasadamu dokryny.
Otóz nie.
Poncjusz Piłat jako procurator miał władzę nie tylko administrowania, ale i sądzenia. Stał przede wszystkim na straży prawa.
W liberalnej demokracji istnieje zasada, że prawo stoi ponad wolą ludu, choć i lud poprzez swoich przedstawicieli to prawo może zmienić, aż do konstytucji włącznie. Władza może poruszać się wyłącznie w ramach przez prawo ujętych.
Poncjusz Piłat, gdyby w istocie był liberalnym demokratą tej zasadzie się sprzeciwił. Wydał, a raczej zatwierdził wyrok niesprawiedliwy.
Oczywiście postąpił tak, jak wielu innych ludzi słabych postępowało wcześniej, czy później, ale nawet w czasach rzymskich zdarzało się wszak, że byli i prawdziwi sędziowie. Np. święty Paweł, gdy chciano go sądzić zaprotesował przypominając, że jest obywatele, Rzymu (sądzić obywateli Rzymu można było tylko w Rzymie) i tę zasade uszanowano.
Więc sprawa z liberalną demokracja jest daleko bardziej skomplikowana niźli ilustuję ja wskazany przykład.
(Z pewnością ZBYT skomplikowana dla ciemnego luda, prawda? Tym się muszą zająć mędrcy, pokroju co najmniej TW Bolka.)
Przy okazji życzę Wesołych Świąt
(Ach, jakżem wzruszony! A o jakie święta konkretnie chodzi łaskawemu panu?)
Link do oryginału tutaj. Sam to rozbiłem na akapity, dla czytelności, sam też niektóre rzeczy wytłuściłem. Poza tym nic jednak nie zmieniłem, pisownia też jest oryginalna. Oczywiście te niebieskie zwischenrufy są moje własne, alem nie mógł się wprost powstrzymać.
Ciekawe, swoją drogą, czy jak ten kanadyjski pedał Prezydenta, pan Wroński poda mnie teraz do sądu za wykorzystanie bez uprawnienia jego "dóbr intelektualnych".
No dobra, teraz analiza. Co my tu mamy? Mamy "prawo" stojące nad wolą ludu. Naprawdę nie wiem, kto je tam postawił, bo zawsze mówiono mi o demokracji, o tym, że lud jest suwerenem... Widać jednak jakoś ci panowie doszli do wspólnych wniosków z Korwinem-Mikke. Wprawdzie Paweł Wroński słowa "prawo" z dużej litery nie pisze, nie głosi też konieczności wprowadzenia monarchii, o "wzięciu za mordę i wprowadzeniu liberalizmu" już nie wspominając. Ale to chyba tylko dlatego, że Paweł Wroński nie musi - on już to wszystko ma!
Paweł Wroński to bowiem, wedle mojej terminologii, która naprawdę daje całkiem nowe i niesamowite perspektywy poznawcze, liberał realny, Korwin zaś Mikke - liberalny rewizjonista. Który musi krzykiem i pieniactwem kompensować sobie brak realnych możliwości oddziaływania na cokolwiek. Cóż ma bowiem do stracenia? Podczas gdy u Pawła Wrońskiego taka jest akurat teraz mądrość etapu, że "prawo" z dużej litery się nie pisze i o wzięciu za mordę się nie wspomina. Do następngo rozkazu, ma się rozumieć.
Wielu ludzi, dotkniętych już niestety korwiniczną mózgową zarazą... Jak to powiedział Triarius the Tiger? Acha: "Tyle już mówiliśmy o ukąszeniu heglowskim, że najwyższy czas zacząć rozmawiać o ukąszeniu korwinowskim." Więc dla tych dotkniętych może nie wszystko będzie jeszcze jasne. Cóż jest złego w "Prawie" przez duże "P"? Dlaczego prawo, nawet pisane przez małe "p" nie ma stać ponad wolą ludu?
Otóż "prawo" jest hipostazą - bytem abstrakcyjnym, który się bez powodu uważa, albo wmawia innym że się uważa, za byt realny. Całkiem jak, powiedzmy, świecka świętość Jacka Kuronia. Prawo jest od początku do końca stanowione przez konkretnego kogoś, i jeśli tym kimś nie jest Bóg, to jest to człowiek czy grupa ludzi. Na temat Boga się tutaj nie wypowiadam, Paweł Wroński też zresztą nie, więc w tej akurat sprawie w tej chwili nie ma dyskusji. Faktem jednak jest, że jeśli najwyższą władzą jest lud, to ten lud może sobie każde prawo zmienić w dowolnej chwili, nie ma żadnej legalnej siły, która mogłaby mu tego zabronić.
Proszę o tym tylko chwilę pomyśleć, przecież to oczywiste! Kto ma prawo zabronić suwerenowi zmienić coś, co poprzednio zapisał? Prawnik interpretujący konstytucję? A kimże on jest? Interpretatorem zapisanych na papierze formułek, które nijak się przecież nie mają do majestatu i władzy, którą rzekomo pełni suwerenny lud, czy naród (jak byśmy tej grupy ludzi nie nazwali).
Wszelkie inne twierdzenia w tej sprawie to po prostu kłamstwa i mamienie naiwnych za pomocą mętnego języka i mętnej logiki. Oraz czynienia ze służebnej wobec władzy - którą, przypominam Pawłowi Wrońskiemu i jego poputczikom, w demokracji jest lud - grupy (czy niestety kasty) prawników, jakichś "uczonych w piśmie", otrzymujących skądsiś, z góry, z nieba, niedostępne ludowi wprost, za to bez porównania wyższe od jego woli, "prawdy".
Bo ja, prosty człowiek, jakoś cały czas mam wrażenie, że prawnicy są tylko ludźmi, jak każdy inny; że prawo to po prostu zbiór reguł obowiązujących dopóki ktoś ich nie zmieni albo nie zignoruje - to po prostu kwestia aktualnego układu sił; a w dodatku "każde prawo, które nie jest po prostu sformalizowanym poczuciem sprawiedliwości, jest", by przywołać Dávilę, "po prostu bezprawiem".
Co więcej, chodzi tu o poczucie sprawiedliwości w miarę zwykłych, normalnych, sensownych ludzi - nie "elit" które biorą się nie wiadomo skąd ("przez kooptację" podobno, ale to bardzo niewiele tutaj wyjaśnia) . Naprawdę chciałbym wiedzieć - co na temat tej myśli Dávili miałby do powiedzenia Paweł Wroński? Zresztą Janusz Korwin-Mikke też mógłby się łaskawie wypowiedzieć, choć oczywiście obaj ci panowie czują ponad takie wyjaśnienia czegokolwiek prostym prolom.
Ja bym jednak, zanim zacznę wielbić zarówno jednego, jak i drugiego z tych liberałów (!), bardzo prosił o wyjaśnienie mi takich oto spraw:
1. Co to konkretnie za bóg, czy jaka inna metafizyczna władza, od którego płynie to "prawo" stojące ponad wolą ludu, do niedawna, wedle demokratycznej doktryny, będącego najwyższą władzą?
2. Jak ten boski przekaz konkretnie dociera do tych ludzi, którzy nam go głoszą i to boskie prawo dla nas interpretują? I dlaczego nas, malutkich, aż tak całkowicie on omija? Mamy tu może wolę boską przejawiającą się w konsensusie uczonych i szlachetnych mężów? A konkretnie prawników i Pawła Wrońskiego, plus paru innych? Inaczej mówiąc mamy tu konsensus "uczonych w piśmie" (bardzo bym chciał wiedzieć, w jakim to konkretnie piśmie), który decyduje o tym, co jest a co nie jest prawdą?
Jest w tym sporo z Jana Jakuba Rousseau, co pewnie Pawłowi Wrońskiemu nie przeszkadza, jest to coś, co już bardzo wyraźnie zalatuje totalitaryzmem - i to nawet w samych ideologicznych założeniach, nie musimy nawet czekać na praktykę... No i jest coś, co zalatuje całkiem inną i obcą naszej zachodniej cywilizacji cywilizacją. Jakąś taką bliskowschodnią jakby. Co też zapewne "Gazecie Wyborczej" pasuje, mnie jednak i innym gojom znacznie mniej.
3. Kto, kiedy, dlaczego i jakim prawem ustanowił, że to już nie lud jest najwyższą władzą? I że teraz jest nią to nowe coś, czyli albo "Prawo", albo - jak w innych, równie pokrętnych i równie zalatujących totalitaryzmem propagandowych kawałkach, które się ostatnio ludowi kropla po kropli sączy w wykonaniu różnych Wołków, Lityńskich i właśnie Wrońskich - nie wiadomo wprawdzie kto rządzi, ale za to mamy teraz "demokrację przez kooptację", czyli "demokrację elitarną". Kto jednak o tym zadecydował? Kiedy dotychczasowy suweren, czyli lud, oficjalnie i legalnie zrzekł się swej suwerennej władzy? Kto wybrał i kto zatwierdził te nowe elity, które zastąpiły poprzedniego suwerena?
4. To już nieco puerilistyczne pytanie, zgoda, ale widać jestem młody duchem i kocham jak się coś fajnego dzieje. Więc pytam: czy były z powodu tego oficjalnego zrzeczenia się przez lud swej suwerenności jakieś szumne uroczystości? Musiały przecież być, co za naiwne pytanie! Ale czy były co najmniej tak szumne i tak radosne jak te, które niedługo zobaczymy w Pekinie? Szampan lał się z pewnością strumieniami? Powszechny orgazm na słodko - cały lud się cieszył! No a nuty "Ody do Radości" wibrowały w powietrzu niczym bąki, prawda? Widzę to oczyma duszy i aż się odruchowo uśmiecham, a kolana mi miękną. Dziwne tylko, że nic takiego nie pamiętam bym to widział w realu...
Musi byłem wtedy w jakiejś śpiączce. Szkoda, to musiała być niezwykle wzruszająca uroczystość! A jakieś oficjalne dokumenty ten lud przecież podpisał? Pergaminy z pewnością, z pieczęciami i złotymi sznurami, ach! Mógłbym je może łaskawie zobaczyć?
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
Gazeta Wyborcza,
liberalizm,
liberalna demokracja,
Piłat,
prawo,
wola ludu
czwartek, marca 20, 2008
Prezydent obraził internautów? Że się zaśmieję
Internet to wielka sprawa. Interent to tak wielka sprawa, że mogę sobie na przykład bez trudu zobaczyć co ktoś, komu wyszukiwarka zaserwowała mojego bloga jako odpowiedź na jego zapytanie, wrzucił był w ową wyszukiwarkę. Jakie słowo kluczowe, jakie hasło, czy równoważnik zdania znaczy.
Internet to wielka sprawa, a tutaj znienacka Prezydent obraża jego dzielnych jeźdźców, zarzucając im, że surfując piją piwo i oglądają pornografię. To zaś nie jest, wedle Prezydenta, stan w którym należałoby głosować nad ważnymi dla państwa sprawami. Czyli że głosowanie przez internet, do czego tak zajadle dąży Platforma i postkomuna, to nie jest taki znowu wielki pomysł.
Internet to wielka sprawa, bo nie tylko mogę sobie różne rzeczy na temat odwiedzających mojego bloga zobaczyć, ale i je wszem i wobec pokazać. Co też lubię od czasu do czasu robić. A więc rzućmy sobie okiem na to, co też ludziska pragną w sieci znaleźć, kiedy to gugiel, przez pomyłkę, wrzuca ich na tego bloga. Oto wybór co smakowitszych poszukiwań, tylko z tego miesiąca, uwieńczonych wizytą na tym blogu:
Wprawdzie leaderem - najpopularniejszym słowem kluczowym, które dostarcza ludzi do mego bloga - jest 'triarius' (i chwała internetowi za to, z guglem na czele), ale na drugim miejscu, z niemal połową wyniku leadera, jest hasełko 'czternastolatki nago'. Przyznam, że nie mam w tej chwili zielonego pojęcia kiedy o czymś takim w ogóle pisałem, a już na pewno tego jakoś z soczystymi szczegółami nie opisywałem, żeby się można było ślinić, nawet jeśli kogoś to kręci. O reklamowaniu takich spraw już nawet oczywiście nie wspominając.
Na ósmym miejscu jest hasło 'gry zoologiczne'. Na dwoje babka wróżyła, bo nie mam pojęcia o co tu może chodzić. Może o xxx, ale niekoniecznie, więc tutaj trza uznać, że mamy neutralność światopoglądową i w ogóle nie wiadomo co.
Ileś pozycji dalej, już nie liczę dokładnie tych pozycji, mamy kilka różnie sformułowanych pytań o 'Pizzerię Husajn' (w mianowniku). Nic zdrożnego, ale jakby mało związane z tym co tu można znaleźć. Minus dla gugla.
Potem mamy 'pacyfistyczne myśli'. Nie mój kubek herbaty, ale może to jakiś wróg pacyfizmu chciał się czegoś konkretnego dowiedzieć, więc się nie wypowiadam. Dalej mamy sporo zapytań o "Odę do Radości" - na flet, w całości, słowa, w wersji piosenkowej (ktoś zdecydowanie zamierza wygrać Konkurs Eurowizji i znalazł na to chytrą metodę), oraz 'muskularna dziewczyna' (co kto lubi, choć jeśli nieprzesadnie muskularna, to czemu nie). A, jeszcze 'tarka na brzuchu' jest bardzo wysoko, dopiero to zauważyłem. Ale ładnie się komponuje z tą muskularną dziewczyną, choć jest od niej znacznie wyżej, no a poza tym, o ile na muskularną mogę się zgodzić, to na babę z tarką na brzuchu zdecydowanie nie!
Potem mamy 'zrobić masakrę w Gdańsku', co też na dwoje babka wróżyła, bo zależy z jakich pozycji i w jakim sensie masakrę. Jeśli ma chodzić o jakieś gwiazdy rapu, heavy-metalu czy innego techno, to na drzewo! Dalej mamy 'włosy na klacie rzepak'. Włosy rozumiem, pisałem o nich parę razy, ale dlaczego rzepak??
Kawałek dalej mamy powrót czternastolatek, tym razem w postaci 'pochwa czternastolatki'. Nie żebym miał coś przeciw broni białej i czymś odpowiednim do jej przechowywania, żeby nam nie zardzewiała i żeby się nią nie pokaleczyć... Szczególnie gdy to coś miałoby być kunsztownie zdobione i zgrabnie przytroczone do pasa. Ale dlaczego akurat czternastolatki? Dla mnie to jakoś do broni białej marnie pasuje.
Poza tym o wiele zbyt młode na jakieś tańce z szablami. (Już prędzej "Lot trzmiela".) Całkiem niezależnie od politycznej poprawności - po prostu zbyt mało jeszcze w takim stworzeniu z kobiety, z prasamicy... Ach! Czyli z tego, co mnie naprawdę kręci. Jednak dzięki niezgłębionej mądrości gugla zostałem się za jakiegoś dostawcę tekstów dla jurnych pedofilów. Co za rozczarowanie muszą te ludzie odczuwać, kiedy zobaczą, co tutaj naprawdę się pisze!
Dalej mamy hasło 'łysina plackowata', które mnie po prostu brzydzi - nawet bardziej od tych czternastolatek. Bo choć to głupi wiek, to mogą w końcu być one przedwcześnie rozwinięte, nabrzmiałe od witamin i hormonów, a przez to bujne że ach! A wtedy to już aż tak źle nie jest. Choć oczywiście nielegalne, nie że coś. W każdym razie mniej obrzydliwe od łysiny plackowatej u muskularnej dziewczyny z włosami na klacie i tarką zamiast brzucha. I wyśpiewującej "Odę do Radości" na dodatek. Brrr!
Warto może na marginesie dodać, że a taka euroznakomistość jak pan Cohn-Bendit mógłby nam na temat uroku takich, i jeszcze młodszych, partnerów do radosnego barabara sporo opowiedzieć. I z pewnością byłoby to wzruszająco liryczne opowiadanie. Zresztą on się z tymi swoimi działaniami wcale nie kryje, ciekawe co by było w przypadku kogoś mniej dla Światowej Rewolucji zasłużonego i nie należącego do Rasy Panów.
O, taraz zauważam, że mamy też krzyżówkę czternastolatek - a właściwie ich męskich rówieśników - z włosami na klatce (dobrze, że nie z łysina plackowatą!). Zgrabnie te dwie sprawy połączono w haśle 'włosy na klatce u czternastolatków'. W więc jednak pan Cohn-Bendit mnie odwiedza, hurra!
Pokrewnymi poniekąd hasłami, które także muszą się podobać panu Cohn-Benditowi i wielu innym podobnym mu ludziom, są 'jak nabrać sporo masy męskiej' i 'porno zoologiczne'. Do czego należałoby jeszcze dodać 'wąchanie benzyny', które też, jak się okazuje, ludzie wrzucają w wyszukiwarkę. Co ich, nieszczęsnych, doprowadza do tego bloga. Powinni podać gugla do sądu i dostać wielomilionowe odszkodowanie za szok spowodowany nagłym rozczarowaniem. Daję im tę radę za darmo, ale każdy coś powinien w końcu mieć z odwiedzin tutaj, nie? Z drugiej strony, jeśli ktoś myśli, że "masy męskiej" nabierze akurat od wąchania benzyny, to co ja mu mogę pomóc?
Także problemy ekonomiczne gnają ludzi na tego bloga, mamy bowiem wśród słów kluczowych zarówno 'groszaki', jak i 'jak rozliczyć bony na dzień kobiet'. Swoją drogą nie wiedziałem, że dają teraz jakieś bony. Kiedyś dawali goździka, a w bogatszych zakładach to i po dwie pary majtek. Oczywiście za pokwitowaniem. I komu to szkodziło?
Zbliżamy się powoli do końca tej listy, bo jeszcze tylko jedne czternastolatki - konkretnie 'filmy nagich czternastolatek'. Które jednak, szczęśliwie, zaraz na siebie coś narzucają, mamy bowiem i 'podomki pikowane'. Nawet tuż za. Potem pytanie całkiem w istocie interesujące, na którego temat sam się parę razy w życiu zastanawiałem... Tylko jakim cudem ktoś spodziewał się znaleźć odpowiedź akurat tutaj?!
Jakie to pytanie? Ano takie: 'jakie podpaski nosiły nasze babcie'. (Rumienię się cały, a właściwie to od kolan w górę. Bardzo uroczo. Szkoda, że Panie tego nie widzicie!) Zakładam, że te 'babcie' to nie takie dosłownie babcie, bo ten rodzaj kazirodztwa wydaje mi się wyjątkowo wprost mało atracyjny, a zatem chodzi tu raczej o młode i czarujące (ach!) dziewczyny, które młode i czarujące były wtedy, gdy nasze babcie były również młodymi i czarującymi dziewczynami. (Ale nie czternastolatkami, wtedy tak wcześnie się nie dojrzewało. I dobrze!) Co akurat dla nas było bez znaczenia, choć jednak nie, bo dzięki temu my mamy dzisiaj naszą wyjątkową urodę. No i... Ale dość tej ginekologii! Milczcie skłonne do lirycznych uniesień usta! Uśnij kwilące i tętniące krwią serdeczną serce moje... To nie to miejsce!
W każdym razie, gdyby ktoś znał odpowiedź na to pytanie, proszę o informację! To naprawdę nie jest sprawa bez znaczenia, tym bardziej dla kogoś jak ja zainteresowanego historią i obyczajami. Że o kobietach już nie wspomnę.
Mamy jeszcze parę fajnych rzeczy, np.: 'publiczne kokietowanie mężczyzn', 'filmy do ściągnięcia z kastrowania'. Drżę z przerażenia na samą myśl, że to jakoś może się łączyć! Za to na samiutkim końcu mamy kogoś zarówno pracowitego, jak i sensownego, bo wklepał hasło brzmiące dosłownie tak: 'Lewicowość jest czym w rodzaju fantazji masturbacyjnej dla której świat faktów nie ma większego znaczenia'. Takie coś wklepał, w całości! Choć może wkleił, fakt. W każdym razie ten człowiek nie odszedł z pustymi rękoma, bo odpowiedzi na takie kwestie to właśnie to, co ludziom w pocie czoła, z zapałem dostarczam. I tym hiper-optymistycznym akcentem kończę analizję konkretnych słów kluczowych za ten miesiąc.
Teraz jeszcze parę podsumowujących uwag...
Po pierwsze, ja wcale nie pyskuję na wszystkich internautów, a już zupełnie nie na tych, którzy odwiedzili moj blog i coś tu dla siebie znaleźli! Oczywiście większość ludzi wklepała b. sensowne słowa kluczowe, albo po prostu szukało wprost mego bloga. A w ogóle dobrze ponad połowa wszystkich odwiedzających trafiła tu nie z wyszukiwarek, ale z linków na innych stronkach czy blogach, albo też sami wpisują adres w wyszukiwarkę.
Po drugie, świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że pisząc tu takie tekściki jak ten, utrwalam te wszystkie, często przedziwne, choć nierzadko cholernie zabawne, skojarzenia różnych gugli z moim blogiem. Ale to nie ja w końcu zacząłem, a jakoś się w tych smętnych czasach trzeba rozerwać, prawda? Więc co mam robić? Nie poinformować swych czytalników, że gugle kojarzą mnie z włochatymi na klatce nagimi czternastolatkami w pikowanych podomkach? Lepiej już się tym gwałtem cieszyć, zgodnie z pradawną chińską senstencją, niż drżąc pośladkami czekać, aż gugiel zapomni.
Zanim zapomni, skojarzy mnie z całą masą innych równie obłędnych, albo i obłędniejszych (jeśli to w ogóle możliwe) słów kluczowych, tak to bowiem działa. Internet jest super, ale nie aż tak, jak się nam wmawia. A Triarius the Tiger dawno już stwierdził, że "gdyby blogowanie miało wiele wspólnego z wolnością słowa, to w dzisiejszej Europie byłoby już zakazane".
No i po trzecie, to zaś jest już sprawa całkiem innej wagi i powagi od tej - żartobliwej w końcu, choć opartej na absolutnie prawdziwych danych, analizie odwiedzin na tym blogu - problemem głosowań poprzez sieć jest nawet nie tak bardzo piwo i pornografia przyswajane przez ew. wyborców podczas spełniania tego donioslego aktu, choć to też... Prawdziwym problemem jest absolutna niepewność co do autentycznej tajności głosowania. Mówiąc bardzo łagodnie, bo chodzi tu raczej po prostu o to, że tego się po prostu nie da zrobić tak, by było tajne. A newet gdyby dało się to jakoś rozwiązać, bardzo wątpię, by się postarano to zrobić. Nie mówiąc już o przekonaniu o tym zwykłych ludzi.
No a dlaczego Prezydent o tym akurat aspekcie, bez porównania moim zdaniem ważniejszym od wszystkich innych, nawet nie wspomniał w swych zastrzeżeniach? Przyznam, że odczytuję to jako bardzo niepokojący sygnał, choć nic specjalnie nowego, bo takich sygnałów odbieram wiele niemal codziennie.
O tych rzeczach po prostu "nie wypada" mówić. Nie życzą sobie tego aktualnie nam panujący, a złamanie tego tabu i wywleczenie na światło dzienne sprawy z każdym dniem większej kontroli rządzących nad "obywatelami", kontroli dokonywanej w dużym stopniu właśnie za pomocą środków elektronicznych (wszechobecne dzisiaj kamery) i telekomunikacyjnych (nawet nie warto tego wszystkiego tu wymieniać, zresztą każdy chyba już wie, choć mało o tym myśli) oznacza z pewnością zadarcie z tą "elitą" i narażenie się na wściekły atak z jej strony.
I to niepokoi mnie jeszcze o wiele bardziej, niż głupota i wulgarność przeciętnego rodzimego internauty, który poczuł się tak strasznie obrażony prezydencką krytyką.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Internet to wielka sprawa, a tutaj znienacka Prezydent obraża jego dzielnych jeźdźców, zarzucając im, że surfując piją piwo i oglądają pornografię. To zaś nie jest, wedle Prezydenta, stan w którym należałoby głosować nad ważnymi dla państwa sprawami. Czyli że głosowanie przez internet, do czego tak zajadle dąży Platforma i postkomuna, to nie jest taki znowu wielki pomysł.
Internet to wielka sprawa, bo nie tylko mogę sobie różne rzeczy na temat odwiedzających mojego bloga zobaczyć, ale i je wszem i wobec pokazać. Co też lubię od czasu do czasu robić. A więc rzućmy sobie okiem na to, co też ludziska pragną w sieci znaleźć, kiedy to gugiel, przez pomyłkę, wrzuca ich na tego bloga. Oto wybór co smakowitszych poszukiwań, tylko z tego miesiąca, uwieńczonych wizytą na tym blogu:
Wprawdzie leaderem - najpopularniejszym słowem kluczowym, które dostarcza ludzi do mego bloga - jest 'triarius' (i chwała internetowi za to, z guglem na czele), ale na drugim miejscu, z niemal połową wyniku leadera, jest hasełko 'czternastolatki nago'. Przyznam, że nie mam w tej chwili zielonego pojęcia kiedy o czymś takim w ogóle pisałem, a już na pewno tego jakoś z soczystymi szczegółami nie opisywałem, żeby się można było ślinić, nawet jeśli kogoś to kręci. O reklamowaniu takich spraw już nawet oczywiście nie wspominając.
Na ósmym miejscu jest hasło 'gry zoologiczne'. Na dwoje babka wróżyła, bo nie mam pojęcia o co tu może chodzić. Może o xxx, ale niekoniecznie, więc tutaj trza uznać, że mamy neutralność światopoglądową i w ogóle nie wiadomo co.
Ileś pozycji dalej, już nie liczę dokładnie tych pozycji, mamy kilka różnie sformułowanych pytań o 'Pizzerię Husajn' (w mianowniku). Nic zdrożnego, ale jakby mało związane z tym co tu można znaleźć. Minus dla gugla.
Potem mamy 'pacyfistyczne myśli'. Nie mój kubek herbaty, ale może to jakiś wróg pacyfizmu chciał się czegoś konkretnego dowiedzieć, więc się nie wypowiadam. Dalej mamy sporo zapytań o "Odę do Radości" - na flet, w całości, słowa, w wersji piosenkowej (ktoś zdecydowanie zamierza wygrać Konkurs Eurowizji i znalazł na to chytrą metodę), oraz 'muskularna dziewczyna' (co kto lubi, choć jeśli nieprzesadnie muskularna, to czemu nie). A, jeszcze 'tarka na brzuchu' jest bardzo wysoko, dopiero to zauważyłem. Ale ładnie się komponuje z tą muskularną dziewczyną, choć jest od niej znacznie wyżej, no a poza tym, o ile na muskularną mogę się zgodzić, to na babę z tarką na brzuchu zdecydowanie nie!
Potem mamy 'zrobić masakrę w Gdańsku', co też na dwoje babka wróżyła, bo zależy z jakich pozycji i w jakim sensie masakrę. Jeśli ma chodzić o jakieś gwiazdy rapu, heavy-metalu czy innego techno, to na drzewo! Dalej mamy 'włosy na klacie rzepak'. Włosy rozumiem, pisałem o nich parę razy, ale dlaczego rzepak??
Kawałek dalej mamy powrót czternastolatek, tym razem w postaci 'pochwa czternastolatki'. Nie żebym miał coś przeciw broni białej i czymś odpowiednim do jej przechowywania, żeby nam nie zardzewiała i żeby się nią nie pokaleczyć... Szczególnie gdy to coś miałoby być kunsztownie zdobione i zgrabnie przytroczone do pasa. Ale dlaczego akurat czternastolatki? Dla mnie to jakoś do broni białej marnie pasuje.
Poza tym o wiele zbyt młode na jakieś tańce z szablami. (Już prędzej "Lot trzmiela".) Całkiem niezależnie od politycznej poprawności - po prostu zbyt mało jeszcze w takim stworzeniu z kobiety, z prasamicy... Ach! Czyli z tego, co mnie naprawdę kręci. Jednak dzięki niezgłębionej mądrości gugla zostałem się za jakiegoś dostawcę tekstów dla jurnych pedofilów. Co za rozczarowanie muszą te ludzie odczuwać, kiedy zobaczą, co tutaj naprawdę się pisze!
Dalej mamy hasło 'łysina plackowata', które mnie po prostu brzydzi - nawet bardziej od tych czternastolatek. Bo choć to głupi wiek, to mogą w końcu być one przedwcześnie rozwinięte, nabrzmiałe od witamin i hormonów, a przez to bujne że ach! A wtedy to już aż tak źle nie jest. Choć oczywiście nielegalne, nie że coś. W każdym razie mniej obrzydliwe od łysiny plackowatej u muskularnej dziewczyny z włosami na klacie i tarką zamiast brzucha. I wyśpiewującej "Odę do Radości" na dodatek. Brrr!
Warto może na marginesie dodać, że a taka euroznakomistość jak pan Cohn-Bendit mógłby nam na temat uroku takich, i jeszcze młodszych, partnerów do radosnego barabara sporo opowiedzieć. I z pewnością byłoby to wzruszająco liryczne opowiadanie. Zresztą on się z tymi swoimi działaniami wcale nie kryje, ciekawe co by było w przypadku kogoś mniej dla Światowej Rewolucji zasłużonego i nie należącego do Rasy Panów.
O, taraz zauważam, że mamy też krzyżówkę czternastolatek - a właściwie ich męskich rówieśników - z włosami na klatce (dobrze, że nie z łysina plackowatą!). Zgrabnie te dwie sprawy połączono w haśle 'włosy na klatce u czternastolatków'. W więc jednak pan Cohn-Bendit mnie odwiedza, hurra!
Pokrewnymi poniekąd hasłami, które także muszą się podobać panu Cohn-Benditowi i wielu innym podobnym mu ludziom, są 'jak nabrać sporo masy męskiej' i 'porno zoologiczne'. Do czego należałoby jeszcze dodać 'wąchanie benzyny', które też, jak się okazuje, ludzie wrzucają w wyszukiwarkę. Co ich, nieszczęsnych, doprowadza do tego bloga. Powinni podać gugla do sądu i dostać wielomilionowe odszkodowanie za szok spowodowany nagłym rozczarowaniem. Daję im tę radę za darmo, ale każdy coś powinien w końcu mieć z odwiedzin tutaj, nie? Z drugiej strony, jeśli ktoś myśli, że "masy męskiej" nabierze akurat od wąchania benzyny, to co ja mu mogę pomóc?
Także problemy ekonomiczne gnają ludzi na tego bloga, mamy bowiem wśród słów kluczowych zarówno 'groszaki', jak i 'jak rozliczyć bony na dzień kobiet'. Swoją drogą nie wiedziałem, że dają teraz jakieś bony. Kiedyś dawali goździka, a w bogatszych zakładach to i po dwie pary majtek. Oczywiście za pokwitowaniem. I komu to szkodziło?
Zbliżamy się powoli do końca tej listy, bo jeszcze tylko jedne czternastolatki - konkretnie 'filmy nagich czternastolatek'. Które jednak, szczęśliwie, zaraz na siebie coś narzucają, mamy bowiem i 'podomki pikowane'. Nawet tuż za. Potem pytanie całkiem w istocie interesujące, na którego temat sam się parę razy w życiu zastanawiałem... Tylko jakim cudem ktoś spodziewał się znaleźć odpowiedź akurat tutaj?!
Jakie to pytanie? Ano takie: 'jakie podpaski nosiły nasze babcie'. (Rumienię się cały, a właściwie to od kolan w górę. Bardzo uroczo. Szkoda, że Panie tego nie widzicie!) Zakładam, że te 'babcie' to nie takie dosłownie babcie, bo ten rodzaj kazirodztwa wydaje mi się wyjątkowo wprost mało atracyjny, a zatem chodzi tu raczej o młode i czarujące (ach!) dziewczyny, które młode i czarujące były wtedy, gdy nasze babcie były również młodymi i czarującymi dziewczynami. (Ale nie czternastolatkami, wtedy tak wcześnie się nie dojrzewało. I dobrze!) Co akurat dla nas było bez znaczenia, choć jednak nie, bo dzięki temu my mamy dzisiaj naszą wyjątkową urodę. No i... Ale dość tej ginekologii! Milczcie skłonne do lirycznych uniesień usta! Uśnij kwilące i tętniące krwią serdeczną serce moje... To nie to miejsce!
W każdym razie, gdyby ktoś znał odpowiedź na to pytanie, proszę o informację! To naprawdę nie jest sprawa bez znaczenia, tym bardziej dla kogoś jak ja zainteresowanego historią i obyczajami. Że o kobietach już nie wspomnę.
Mamy jeszcze parę fajnych rzeczy, np.: 'publiczne kokietowanie mężczyzn', 'filmy do ściągnięcia z kastrowania'. Drżę z przerażenia na samą myśl, że to jakoś może się łączyć! Za to na samiutkim końcu mamy kogoś zarówno pracowitego, jak i sensownego, bo wklepał hasło brzmiące dosłownie tak: 'Lewicowość jest czym w rodzaju fantazji masturbacyjnej dla której świat faktów nie ma większego znaczenia'. Takie coś wklepał, w całości! Choć może wkleił, fakt. W każdym razie ten człowiek nie odszedł z pustymi rękoma, bo odpowiedzi na takie kwestie to właśnie to, co ludziom w pocie czoła, z zapałem dostarczam. I tym hiper-optymistycznym akcentem kończę analizję konkretnych słów kluczowych za ten miesiąc.
Teraz jeszcze parę podsumowujących uwag...
Po pierwsze, ja wcale nie pyskuję na wszystkich internautów, a już zupełnie nie na tych, którzy odwiedzili moj blog i coś tu dla siebie znaleźli! Oczywiście większość ludzi wklepała b. sensowne słowa kluczowe, albo po prostu szukało wprost mego bloga. A w ogóle dobrze ponad połowa wszystkich odwiedzających trafiła tu nie z wyszukiwarek, ale z linków na innych stronkach czy blogach, albo też sami wpisują adres w wyszukiwarkę.
Po drugie, świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że pisząc tu takie tekściki jak ten, utrwalam te wszystkie, często przedziwne, choć nierzadko cholernie zabawne, skojarzenia różnych gugli z moim blogiem. Ale to nie ja w końcu zacząłem, a jakoś się w tych smętnych czasach trzeba rozerwać, prawda? Więc co mam robić? Nie poinformować swych czytalników, że gugle kojarzą mnie z włochatymi na klatce nagimi czternastolatkami w pikowanych podomkach? Lepiej już się tym gwałtem cieszyć, zgodnie z pradawną chińską senstencją, niż drżąc pośladkami czekać, aż gugiel zapomni.
Zanim zapomni, skojarzy mnie z całą masą innych równie obłędnych, albo i obłędniejszych (jeśli to w ogóle możliwe) słów kluczowych, tak to bowiem działa. Internet jest super, ale nie aż tak, jak się nam wmawia. A Triarius the Tiger dawno już stwierdził, że "gdyby blogowanie miało wiele wspólnego z wolnością słowa, to w dzisiejszej Europie byłoby już zakazane".
No i po trzecie, to zaś jest już sprawa całkiem innej wagi i powagi od tej - żartobliwej w końcu, choć opartej na absolutnie prawdziwych danych, analizie odwiedzin na tym blogu - problemem głosowań poprzez sieć jest nawet nie tak bardzo piwo i pornografia przyswajane przez ew. wyborców podczas spełniania tego donioslego aktu, choć to też... Prawdziwym problemem jest absolutna niepewność co do autentycznej tajności głosowania. Mówiąc bardzo łagodnie, bo chodzi tu raczej po prostu o to, że tego się po prostu nie da zrobić tak, by było tajne. A newet gdyby dało się to jakoś rozwiązać, bardzo wątpię, by się postarano to zrobić. Nie mówiąc już o przekonaniu o tym zwykłych ludzi.
No a dlaczego Prezydent o tym akurat aspekcie, bez porównania moim zdaniem ważniejszym od wszystkich innych, nawet nie wspomniał w swych zastrzeżeniach? Przyznam, że odczytuję to jako bardzo niepokojący sygnał, choć nic specjalnie nowego, bo takich sygnałów odbieram wiele niemal codziennie.
O tych rzeczach po prostu "nie wypada" mówić. Nie życzą sobie tego aktualnie nam panujący, a złamanie tego tabu i wywleczenie na światło dzienne sprawy z każdym dniem większej kontroli rządzących nad "obywatelami", kontroli dokonywanej w dużym stopniu właśnie za pomocą środków elektronicznych (wszechobecne dzisiaj kamery) i telekomunikacyjnych (nawet nie warto tego wszystkiego tu wymieniać, zresztą każdy chyba już wie, choć mało o tym myśli) oznacza z pewnością zadarcie z tą "elitą" i narażenie się na wściekły atak z jej strony.
I to niepokoi mnie jeszcze o wiele bardziej, niż głupota i wulgarność przeciętnego rodzimego internauty, który poczuł się tak strasznie obrażony prezydencką krytyką.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
internet,
inwigilacja,
Lech Kaczyński,
piwo,
pornografia,
Prezydent,
tabu,
wyszukiwarki Google
środa, marca 19, 2008
Kto ma uwalić bubla, czyli szczurołapstwo fujarkowe
Największym osiągnięciem Jarosława Kaczyńskiego będzie w mojej opinii, jeśli ten cały ojrotraktat zostanie w końcu w Polsce jakoś tam przepchnięty, ale za to pod wpływem całej tej przepychanki obudzą się w Europie siły, które go uwalą. I tym uwaleniem dadzą całemu temu paskudnemu lewacko-biurokratycznemu molochowi, który bubla stworzył, takiego kopa, że już nigdy nie odzyska sił, będzie groggy i coraz bardziej bezzębny... Aż do wyniesienia go z ringu na noszach i starannego ułożenia w chłodku na prosektoryjnym marmurze.
Oczywiście, wolałbym, żebyśmy to my go uwalili. Ale to raczej z emocjonalnych i estetycznych względów. Ach, jak bym chciał wtedy zobaczyć buziunie Tuska, Komorowskiego, zdRadka, Niesiołka-Wesołka... Fakt, to by było przeurocze! Jednak trzymajmy się trzeźwo kwestii polskich interesów, a wtedy nie jest to aż tak ważne kto tego ojrobubla uwali.
Oczywiście, jeśli nie będziemy to my, rozlegnie się wtedy piekielny klangor wszystich "nieprzejednanych" wrogów eurokouchozu, że "Kaczyński zdradził, jak zawsze socjaliści". I inne podobne brednie. W nieprzepartym wstręcie i wrogości do Ojrounii ci sekciarze zapewne mnie nie biją, mamy na ten temat podobne zdanie... Jeśli oczywiście można im wierzyć, co nie jest dla mnie do końca pewne. W każdym razie, nawet im wierząc, trzeba stwierdzić, że na tym wstręcie do Ojropy niemal się kończą moje z nimi podobieństwa i punkty styczne.
Daleki jestem od idealizowania PiS - można sobie sprawdzić, co o nim pisywałem choćby na tym blogu, nie wszystko to zresztą okazało się słuszne. Śmieszy mnie wymyślanie im od "socjalistów", na podstawie dość umiarkowanego entuzjazmu dla "wolnego rynku", ale na tej zasadzie to i ja mógłbym być "socjalistą". Mam im do zarzucenia inne rzeczy, a w każdym razie jest niemiało takich, w których się z nimi nie zgadzam. Jedną z nich, zapewne najważniejszą, jest b. umiarkowany w sumie ojrosceptycyzm.
Co jednak nie zmienia faktu, że PiS gromadzi, z założenia, ludzi nastawionych patriotycznie, którym zależy na dobru Polski. Nie powinno być to żadną wielką rewelacjią, ale niestety w naszym nieszczęsnym kraju jest. Po prostu nie ma drugiej znaczącej siły politycznej w Polsce, o której by się to samo dało powiedzieć. Nie mówię o sektach czy kanapach, tylko o siłach, w dodatku politycznych. Proszę to łaskawie zauważyć!
Po drugie - w odróżnieniu od niektórych wrzaskliwych ideologów, czyniących happeningi i świetnie rzekomo wypadających w różnych przeuciesznych spotkaniach tête-à-tête z Jerzym Urbanem (swym alter ego z lewa, choć w sumie nie bardzo wiem dlaczego akurat "z lewa", pewnie dlatego że obaj panowie tak sami twierdzą), które dla swej doborowej publiki co pewien czas urządzają superstacje w rodzaju TVN24 - przywódca PiS i były premier jest autentycznym politykiem. Który nie tylko coś mówi - z sensem zresztą, co nawiasem trochę mu szkodzi u potencjalnych wyborców, wychowanych na rozmowach panów w rodzaju przed chwilą wspomnianych, "Szkłach Kontaktowych" i "Tańcach z Gwiazdami" - ale także robi.
A przynajmniej się stara. Stara się robić to, co mówi, a także z pewnością wiele rzeczy, których, z takich czy innych względów, nie mówi. Bo np. nie może, jako że by to zaszkodziło jemu, jego partii, Polsce. Co nie jest chyba aż tak trudne do zrozumienia w świetle tego, jaką nieprawdopodobnie wielką kampanię załganej i nieprzebierającej w środkach propagandy daje się jego - i naszym - wrogom rozpętać, kiedy mają w tym interes. Po co im dawać dodatkową broń do ręki?
Aż mnie trochę żenuje, iż takie proste rzeczy mówię na swym, z założenia intelektualnym, blogu. Ale niestety - pomiędzy ludźmi chowanymi na "Szkle Kontaktowym", a ludźmi chowanymi na oglądaniu jedzenia PIT'ów i słuchaniu wypowiedzi o przekazach podkorowych nie pozwalających "realnej partii" dojść do władzy (i wprowadzić liberalizmu żelazną ręką) - nawet najprostsze i najoczywistsze rzeczy trzeba mówić, i co gorsza często powtarzać.
No więc mówię raz jeszcze: jeśli nawet nasz (?) sejm (czy inny podobnie szacowny organ III RP) zatwierdzi tego totalitarnego gniota, który brukselsko-berlińska biurokratyczna międzynarodówka psim swędem próbuje narzucić ogłupiałym z przeżarcia i kretyńskiej rozrywki "Europejczykom", ale ktoś inny potem to odrzuci - będę to uważał za ogromny sukces panów Kaczyńskich, PiS'u i oczywiście Polski. Mimo potępieńczych wrzasków ludzi zawsze skłonnych do walenia na oślep cepem "socjalizmu" i "zdrady", a nie mający cienia pojęcia o prawdziwej polityce. I niech mi nie próbują wmawiać braku idealizmu, czy patriotyzmu, ci obrońcy nienaruszalności ubeckich emerytur, głoszący iż lepsze były dla Polski rządy Hitlera niż np. działania Piłsudskiego. Chcecie mówić o patriotyźmie i niezależności? To rozliczcie swego guru z opowiadania takich żałośnie-obrzydliwych kawałków!
Co będzie jednak, jeśli PiS'owi się nie uda zablokować ojrogniota, a żaden inny naród nie znajdzie w sobie dość przyzwoitości i rozumu, by to za nas zrobić? Cóż, będzie to oczywiście ogromna porażka dla Polski, a także niewątpliwa porażka Jarosława Kaczynskiego. Jednak "trudno krzesać iskry z materii miękkiej i podatnej", więc i Jarosław Kaczyński niezbyt ma mocne karty. Na pewno nie jego winą jest to, to, że ludek wybrał ostatnio do władzy tego, kogo wybrał. Może nie tyle "do władzy", co do wykonywania rozkazów, ale jednak wybrał. Ani to, że ludek kocha Unię, "Szkło Kontaktowe" i "Gazetę Wyborczą". Zaś cała masa potencjalnie sensownych ludzi z nienawiści do tych spraw wpada w chytrze zastawione sidła różnych "hiper-prawicowych" szczurołapów... Którzy nawet nie bardzo umieją grać na fujarce.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Oczywiście, wolałbym, żebyśmy to my go uwalili. Ale to raczej z emocjonalnych i estetycznych względów. Ach, jak bym chciał wtedy zobaczyć buziunie Tuska, Komorowskiego, zdRadka, Niesiołka-Wesołka... Fakt, to by było przeurocze! Jednak trzymajmy się trzeźwo kwestii polskich interesów, a wtedy nie jest to aż tak ważne kto tego ojrobubla uwali.
Oczywiście, jeśli nie będziemy to my, rozlegnie się wtedy piekielny klangor wszystich "nieprzejednanych" wrogów eurokouchozu, że "Kaczyński zdradził, jak zawsze socjaliści". I inne podobne brednie. W nieprzepartym wstręcie i wrogości do Ojrounii ci sekciarze zapewne mnie nie biją, mamy na ten temat podobne zdanie... Jeśli oczywiście można im wierzyć, co nie jest dla mnie do końca pewne. W każdym razie, nawet im wierząc, trzeba stwierdzić, że na tym wstręcie do Ojropy niemal się kończą moje z nimi podobieństwa i punkty styczne.
Daleki jestem od idealizowania PiS - można sobie sprawdzić, co o nim pisywałem choćby na tym blogu, nie wszystko to zresztą okazało się słuszne. Śmieszy mnie wymyślanie im od "socjalistów", na podstawie dość umiarkowanego entuzjazmu dla "wolnego rynku", ale na tej zasadzie to i ja mógłbym być "socjalistą". Mam im do zarzucenia inne rzeczy, a w każdym razie jest niemiało takich, w których się z nimi nie zgadzam. Jedną z nich, zapewne najważniejszą, jest b. umiarkowany w sumie ojrosceptycyzm.
Co jednak nie zmienia faktu, że PiS gromadzi, z założenia, ludzi nastawionych patriotycznie, którym zależy na dobru Polski. Nie powinno być to żadną wielką rewelacjią, ale niestety w naszym nieszczęsnym kraju jest. Po prostu nie ma drugiej znaczącej siły politycznej w Polsce, o której by się to samo dało powiedzieć. Nie mówię o sektach czy kanapach, tylko o siłach, w dodatku politycznych. Proszę to łaskawie zauważyć!
Po drugie - w odróżnieniu od niektórych wrzaskliwych ideologów, czyniących happeningi i świetnie rzekomo wypadających w różnych przeuciesznych spotkaniach tête-à-tête z Jerzym Urbanem (swym alter ego z lewa, choć w sumie nie bardzo wiem dlaczego akurat "z lewa", pewnie dlatego że obaj panowie tak sami twierdzą), które dla swej doborowej publiki co pewien czas urządzają superstacje w rodzaju TVN24 - przywódca PiS i były premier jest autentycznym politykiem. Który nie tylko coś mówi - z sensem zresztą, co nawiasem trochę mu szkodzi u potencjalnych wyborców, wychowanych na rozmowach panów w rodzaju przed chwilą wspomnianych, "Szkłach Kontaktowych" i "Tańcach z Gwiazdami" - ale także robi.
A przynajmniej się stara. Stara się robić to, co mówi, a także z pewnością wiele rzeczy, których, z takich czy innych względów, nie mówi. Bo np. nie może, jako że by to zaszkodziło jemu, jego partii, Polsce. Co nie jest chyba aż tak trudne do zrozumienia w świetle tego, jaką nieprawdopodobnie wielką kampanię załganej i nieprzebierającej w środkach propagandy daje się jego - i naszym - wrogom rozpętać, kiedy mają w tym interes. Po co im dawać dodatkową broń do ręki?
Aż mnie trochę żenuje, iż takie proste rzeczy mówię na swym, z założenia intelektualnym, blogu. Ale niestety - pomiędzy ludźmi chowanymi na "Szkle Kontaktowym", a ludźmi chowanymi na oglądaniu jedzenia PIT'ów i słuchaniu wypowiedzi o przekazach podkorowych nie pozwalających "realnej partii" dojść do władzy (i wprowadzić liberalizmu żelazną ręką) - nawet najprostsze i najoczywistsze rzeczy trzeba mówić, i co gorsza często powtarzać.
No więc mówię raz jeszcze: jeśli nawet nasz (?) sejm (czy inny podobnie szacowny organ III RP) zatwierdzi tego totalitarnego gniota, który brukselsko-berlińska biurokratyczna międzynarodówka psim swędem próbuje narzucić ogłupiałym z przeżarcia i kretyńskiej rozrywki "Europejczykom", ale ktoś inny potem to odrzuci - będę to uważał za ogromny sukces panów Kaczyńskich, PiS'u i oczywiście Polski. Mimo potępieńczych wrzasków ludzi zawsze skłonnych do walenia na oślep cepem "socjalizmu" i "zdrady", a nie mający cienia pojęcia o prawdziwej polityce. I niech mi nie próbują wmawiać braku idealizmu, czy patriotyzmu, ci obrońcy nienaruszalności ubeckich emerytur, głoszący iż lepsze były dla Polski rządy Hitlera niż np. działania Piłsudskiego. Chcecie mówić o patriotyźmie i niezależności? To rozliczcie swego guru z opowiadania takich żałośnie-obrzydliwych kawałków!
Co będzie jednak, jeśli PiS'owi się nie uda zablokować ojrogniota, a żaden inny naród nie znajdzie w sobie dość przyzwoitości i rozumu, by to za nas zrobić? Cóż, będzie to oczywiście ogromna porażka dla Polski, a także niewątpliwa porażka Jarosława Kaczynskiego. Jednak "trudno krzesać iskry z materii miękkiej i podatnej", więc i Jarosław Kaczyński niezbyt ma mocne karty. Na pewno nie jego winą jest to, to, że ludek wybrał ostatnio do władzy tego, kogo wybrał. Może nie tyle "do władzy", co do wykonywania rozkazów, ale jednak wybrał. Ani to, że ludek kocha Unię, "Szkło Kontaktowe" i "Gazetę Wyborczą". Zaś cała masa potencjalnie sensownych ludzi z nienawiści do tych spraw wpada w chytrze zastawione sidła różnych "hiper-prawicowych" szczurołapów... Którzy nawet nie bardzo umieją grać na fujarce.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
Europa,
Jarosław Kaczyński,
Ojrounia,
ratyfikacja,
traktat reformujący,
Unia Europejska
wtorek, marca 18, 2008
Tybet, Kosowo... a co na ten temat mówi Robert Ardrey?
W Tybecie zamieszki, jeśli nie powstanie narodowe. Wszelkie robactwo, z hardkorowo-komuszą "Krytyką Polityczną" włącznie, a jakże, próbuje na tej sprawie zbijać polityczny kapitał, jednak na, nomen omen, igrzyska dla motłochu niewielu podnosi rękę. A nuż towarzysze też coś podobnego chlapną, a potem trudno będzie się z tego wycofać! Z chlebem nie jest aż tak dobrze, by można było lekceważyć postępową rolę igrzysk.
W Kosowie polska policja pełni rolę najobrzydliwszą z możliwych - nie tylko okupanta, i to okupanta kraju, z którym żadnego konfliktu nie mieliśmy, żadnej wojny nie prowadziliśmy, a w każdym razie z pewnością nie była to nasza wojna ani nasz konflikt, tylko przejaw psich instynktów rodzimych "elit"... Nie tylko okupanta więc, ale po prostu siły wspierającej rozbiór kraju, który nigdy nic nam złego nie zrobił. Przyznam, że dotychczas targowica miała i tak zbyt wiele szczęścia i ja z zadowoleniem przyjmę informację, że w Kosowie zginęli jacyś wysłani tam przez tuskoidów policjanci.
Najbardziej zaś upiorne i absurdalne było dla mnie, gdy usłyszałem przypadkiem przejżdżając po TVN24, jak wysoki przedstawiciel rodzimej policji obiecywał podnieść naszym dzielnym policjantom pełniącym szczytną misję w Kosowie dzienną płacę, która w tej chwili wynosi 35 dolarów. Czyli na oko coś koło stówy, co daje koło trzech tysięcy mięsięcznie, z pewnością brutto. I za takie marne srebrniki ci ludzie nie tylko narażają się na kamienie i kule, co akurat mnie przesadnie nie wzrusza, na obelgi, w dodatku słuszne, co mnie już jako ich niestety rodaka wzrusza, ale pełnią po prostu misję podłą i obrzydliwą, wbrew jakimkolwiek interesowi Polski, o jej honorze już nie mówiąc.
Szkoda nawiasem, że zamiast 35 dolarów nie dano tym "naszym" policjantom dziennie 30 euro - byłoby i więcej, i jakoś ładniej by się kojarzyło. Może teraz ta, zwiększona ze względu na realne zagrożenie stawka, będzie właśnie taka. Naprzód, czciciele gazowniczej Ewangielii wg. Judasza! Macie wreszcie ładną szansę wykazać religijny zapał. A przy okazji to przecież ładniej brzmi, że personel z europejskiego do szpiku kości kraju jest opłacany w euro, a nie w jakichś, bushowskich przecież w dodatku, dolarach.
Długo mógłbym jeszcze wylewać pomyje na partię tuskoidów, na rodzime "elity", na skundloną i zdradziecką dzisiejszą "Europę"... Tyle, że i tak kto wie co to za jedni, to wie, a do innych, skoro nie trafiło dotąd, to z pewnością już nie trafi. Weźmy się zatem za sprawy nieco trudniejsze i w sumie znacznie bardziej istotne. Jeśli mamy cokolwiek zrobić, a konkretnie, przynajmniej na razie, skutetecznie przeciwstawić się temu zalewowi lewactwa, kłamstwa, podłości i zdrady, musimy stworzyć ruch. "Obywatelski" może on być - mnie to słowo śmieszy, ale różnym ludziom wciąż cholernie się podoba to określenie, choć pławione jest w szambie przez swych głosicieli od niepamiętnych czasów.
Zaś ruch, by być skuteczny i mieć szansę na zwycięstwo, musi mieć i ręce i głowę. Nie każdy musi, nie każdy nawet powinien, być tam intelektualistą, filozofem - ktoś musi robić coś konkretnego. Ale jacyś intelektualiści, a daj Boże i filozofowie, powinni w przyzwoitym ruchu być i co więcej - być słuchani. No więc ja próbuję od tego właśnie końca zacząć, głosząc między innymi, że nic już się nie da wielkiego ani sensownego zrobić, jeśli nie przestaniemy się maniacko kręcić w kręgu stale tych samych oświeceniowych "prawd". Które miały swoje zalety, ale - zachęcam do uświadomienia sobie tego faktu - zostały sformułowane dobrze ponad 200 lat temu.
I od tego czasu nic się praktycznie w życiu intelektualnym - mówię humanistyce, o rozumieniu ludzkiej natury i natury życia społecznego - tam nie wydarzyło. Oraz o masie rzeczy z tymi sprawami związanych. Albo się te oświeceniowe "prawdy" przyjmuje z dobrodziejstwem inwentarza, potem zaś tworzy na ich fundamencie... E tam fundamencie, na niemal całym gotowym budynku! Tworzy się więc na nim jakieś tam ozdóbki na dachu, skutkiem czego mamy socjalizm, liberalizm - realny, obecnie u władzy, i ten rewolucyjny, sekciarski, wracający do korzeni, czyli po prostu liberalny rewizjonizm.
No i mamy też paru ludzi, którzy całkiem się od Oświecenia odcinają - tyle że ci popadają w skrajny irracjonalizm, głosząc różne Monarchie z Bożej Łaski i podobne anarchroniczne, wypichcone w ciszy wygodnych gabinetów, brednie. No to umówmy się, panowie (i panie, jeśli takie są): kiedy lud uwierzy - znowu, po stuleciach - że monarcha jest w stanie samym swym królewskim dotknięciem leczyć skrofuły, to ja, Pan Tygrys znany także jako triarius, podejmuję się propagować monarchiczne idee! Za darmo, jako rekompensatę za to, że po was jeździłem. Jeśli zaś zobaczę na własne oczy, jak monarcha te skrofuły dotknięciem leczy, to sam zostaję monarchistą! Zgoda?
Teraz już całkiem poważnie, bo czasem sobie żartujemy. Już dawno lansowałem, a raczej lansować próbowałem, bo skutki na razie niedostrzegalne, dorobek Roberta Ardreya - człowieka, którego nawet profesor Bartyzel wymienia, i to pochlebnie, w swym alfabecie prawicowych myślicieli, człowieka zamilczanego przez obecny "intelektualny" i medialny establishment, kogoś, kto więcej prawdy mówi o ludzkiej naturze i życiu społecznym, a do tego zrozumialej, niż ktokolwiek z tych, których kiedykolwiek czytałem. A było tego sporo. No i, o czym tu zresztą parokrotnie pisałem, Ardrey był dla mnie osobiście chyba najważniejszym pojedynczym wpływem w dziedzinie polityki i.... Muszę chyba powiedzieć "ideologii", choć mam opory przed użyciem tutaj tego słowa.
Link do niektórych, dostępnych w sieci, dzieł Roberta Ardreya jest tutaj w "Rzeczach nieprzemijających". No i właśnie do tego zmierzam. Wszystkie książki Ardreya, choć nie mówi on bezpośrednio wiele o polityce, a umarł w roku 1980, rzucają ostre światło na sprawy, o których mówiłem na początku tego tekstu. Może najbardziej zaś książka "The Territorial Imperative" (Imperatyw terytorialny), w której autor ukazuje niezwykłą siłę, a także skomplikowanie, instynktu terytorialnego u zwierząt, w tym także u zwierzęcia które się samo nazywa "człowiek".
Ardrey pisał o tych sprawach pod wpływem toczącej się właśnie wojny w Wietnamie, której wynik można oceniać tak czy inaczej, ale która niepodważalnie ukazała, że współczesne, powszechnie przyjęte i co więcej - powszechnie narzucane! - zachodnie pojęcie o motywach kierujących ludzkim zachowaniem, jest po prostu całkowicie nieprzystającym do rzeczywistości mitem. Chodzi mi o teorię, przez nikogo z autorytetów dziś właściwie niepodważaną, że człowiek kieruje się "zasadą przyjemności", czyli dąży do zwiększenia własnej przyjemności, zminimalizowania własnych przykrości, w sumie kieruje się własnym interesem, tak jak go w danej chwili pojmuje.
A poziomie "filozoficznym" (choć tandetna ta "filozofia", że chce się płakać) można tak oczywiście twierdzić. Tak samo jak można "naukowo" dyskutować kwestię tego, czy pierwsze było jajko, czy też kura. Albo czy istnieje wolna wola, czy też wszystko jest zdeterminowane, bo przecież kierujemy się zasadą przyjemności, ta zaś wymusza... Itd. I można sobie to dyskutować do upojenia, spokojnym będąc, że na dyskutowaniu sobie się skończy. Tyle, że to żadna dyskusja, jeśli oczywiście zejdziemy z parnasu "prawdziwych intelektualistów" i rozmawiamy jak normalni zdrowi ludzie. Wtedy to po prostu przelewanie z pustego w próżne, bo na te pytania nie ma po prostu żadnej konkretnej odpowiedzi. Gdyby zaś nawet była, to nikt na nią nie czeka, nikt o nią "filozofa" nie prosi. I taki "filozof" korzysta jedynie faktu, że można dziś żyć z cudzej pracy, i to dobrze, jeśli się człowiek umie przypodobać właściwym "elitom".
Przelewanie z pustego w próżne i podnoszenie "zasady przyjemności", razem z behawioralną filozofią, można sobie traktować jako samo epitome naukowości - ciemny lud, omamiony igrzyskami i propagandą, z nosem przy ziemi zarabiający na nowy gadget - i tak się na te tematy nie wypowiada. Jednak w ten sposób z pewnością nie da się odpowiedzieć na żadne istotne pytanie.
Jakie istotne pytanie, spyta ktoś? A takie na przykład, jakim cudem Wietnamczycy (nie żebym miał cień sympatii dla Vietcongu, ale akurat to wstrząsnęło Ardreyem) wciąż chcieli walczyć, kiedy wedle wszelkich zachodnich kryteriów ich poziom cierpienia osiągnął takie wartości, że pozostawało im jedynie poddanie się. Albo skąd biorą się zamachowcy samobójcy, z którymi liberalny (w każdym znaczeniu, poza tym głoszonym przez fanatyków liberalnego rewizjonizmu) Zachód nie potrafi sobie poradzić, i którzy prędzej czy później mogą się stać bronią o skuteczności porównywalnej z najbardziej zaawansowanymi zachodnimi technologiami militarnymi.
Albo, żeby zamknąć wszystko ładną klamrą, wracając do tego, co mówiłem na początku - skąd się to bierze, że w Tybecie, gdzie za wykrzyknięcie na ulicy hasła w rodzaju "niech żyje wolny Tybet", albo "niech żyje Dalaj Lama", dostaje się 10 lat ŁAGRU, ze wszystkim, co to słowo oznacza, ludziom chce się jeszcze narażać, a właściwie poświęcaj, życie w walce z totalitarną chińską przemocą?
To samo w Kosowie, gdzie, stawiam ojro przeciw orzechom, to dopiero bardzo łagodna przygrywka, a najeźdźcy, rozbiorcy innych krajów, którzy w dodatku u siebie działają jakby się zapatrzyli na targowicę, będą jeszcze gorzko żałować swej, zbyt tym razem gorliwej, nawet z punktu widzenia ich wyłącznie interesów, służalczości.
Na te pytania nie odpowiadają dzisiejsi intelektualiści. Nie odpowiada na nie dzisiejsza nauka. Dzisiejsza oficjalna ideologia, wraz z wspierającym ją aparatem propagandy, "edukacji" i przymusu, czynią wszystko, by na nie nie odpowiadano, a nawet by ich nie stawiano. Na tym właśnie między innymi polega polityczna poprawność, na tym właśnie polegają "wartości europejskie"... I nikt na żadne z tych pytań nie odpowie - nikt z tych, którzy w swych intelektualnych analizach wychodzą od J. J. Rousseau, ani też tacy co w panice przed nim, jak przed Scyllą, uciekają, waląc mordą w Charybdę kompletnego i anachronicznego irracjonalizmu... I myślenie zastępując recytowaniem rytualnych formułek.
Na te pytania daje jednak całkiem przekonującą odpowiedź Robert Ardrey. W swym "Imperatywie terytorialnym" mówiąc bardzo konkretnie o sytuacji dzisiejszego Kosowa, dzisiejszego Tybetu... A także, niestety, i dzisiejszej Polski. W innych swych książkach, jak w mojej ulubionej książce Ardreya - "The Social Contract" (Umowa społeczna), która również jest dostępna online i link jest na tym blogu, Ardrey mówi niezwykle istotne, interesujące i dla wielu z nas z pewnością wprost szokujące rzeczy na temat więzi społecznych, hierarchii i przywództwa.
Gdybym chciał być prawdziwym filozofem - czyli "błaznem" w rozumieniu Kołakowskiego - to bym teraz powinien chyba zakończyć stwierdzeniem w rodzaju: "Dobrze w sumie, że w naszym imieniu dokonuje się rozbioru Serbii, dobrze, że chiński totalitaryzm morduje ludzi pragnących żyć we własnym kraju, ponieważ może ktoś wreszcie zainteresuje się tym, co ja mam do powiedzenia". Nawet kiedy, o zgrozo, szczypię i kopię po kostkach potencjalnych sojuszników i przyzwoitych, w odróżnieniu od tuskoidów, ludzi. No i nie tylko ja, bo istnieją, na szczęście, znacznie więksi. Wciąż istnieją, choć niestety już nie wśród żywych, ale przeczytać co mają do powiedzenia JESZCZE można.
Tylko dla kogo będzie to dość ważna sprawa, oto pytanie! Tyle się przecież interesujących rzeczy dzieje: tutaj protest "Krytyki Politycznej" - podpisać czy nie? A ledwo się zdążymy zdecydować, to już się zaczyna... O radości! O szczęście niewypowiedziane! Nowe Igrzyska będą! O Ludzkości podająca sobie rękę drug drugu, w imię Idei Olimpijskiej! I tak trzymać towarzysze - byle tylko motłoch się nie połapał, że to nie jest jeszcze w pełni Nowy Wspaniały Świat, a tylko tekturowa atrapa w telewizorze. Chodzi o to, że zanim się połapie, zanim się obudzi, żeby już nie mógł. Koniec odprawy, rozejść się do ustalonych zadań!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
W Kosowie polska policja pełni rolę najobrzydliwszą z możliwych - nie tylko okupanta, i to okupanta kraju, z którym żadnego konfliktu nie mieliśmy, żadnej wojny nie prowadziliśmy, a w każdym razie z pewnością nie była to nasza wojna ani nasz konflikt, tylko przejaw psich instynktów rodzimych "elit"... Nie tylko okupanta więc, ale po prostu siły wspierającej rozbiór kraju, który nigdy nic nam złego nie zrobił. Przyznam, że dotychczas targowica miała i tak zbyt wiele szczęścia i ja z zadowoleniem przyjmę informację, że w Kosowie zginęli jacyś wysłani tam przez tuskoidów policjanci.
Najbardziej zaś upiorne i absurdalne było dla mnie, gdy usłyszałem przypadkiem przejżdżając po TVN24, jak wysoki przedstawiciel rodzimej policji obiecywał podnieść naszym dzielnym policjantom pełniącym szczytną misję w Kosowie dzienną płacę, która w tej chwili wynosi 35 dolarów. Czyli na oko coś koło stówy, co daje koło trzech tysięcy mięsięcznie, z pewnością brutto. I za takie marne srebrniki ci ludzie nie tylko narażają się na kamienie i kule, co akurat mnie przesadnie nie wzrusza, na obelgi, w dodatku słuszne, co mnie już jako ich niestety rodaka wzrusza, ale pełnią po prostu misję podłą i obrzydliwą, wbrew jakimkolwiek interesowi Polski, o jej honorze już nie mówiąc.
Szkoda nawiasem, że zamiast 35 dolarów nie dano tym "naszym" policjantom dziennie 30 euro - byłoby i więcej, i jakoś ładniej by się kojarzyło. Może teraz ta, zwiększona ze względu na realne zagrożenie stawka, będzie właśnie taka. Naprzód, czciciele gazowniczej Ewangielii wg. Judasza! Macie wreszcie ładną szansę wykazać religijny zapał. A przy okazji to przecież ładniej brzmi, że personel z europejskiego do szpiku kości kraju jest opłacany w euro, a nie w jakichś, bushowskich przecież w dodatku, dolarach.
Długo mógłbym jeszcze wylewać pomyje na partię tuskoidów, na rodzime "elity", na skundloną i zdradziecką dzisiejszą "Europę"... Tyle, że i tak kto wie co to za jedni, to wie, a do innych, skoro nie trafiło dotąd, to z pewnością już nie trafi. Weźmy się zatem za sprawy nieco trudniejsze i w sumie znacznie bardziej istotne. Jeśli mamy cokolwiek zrobić, a konkretnie, przynajmniej na razie, skutetecznie przeciwstawić się temu zalewowi lewactwa, kłamstwa, podłości i zdrady, musimy stworzyć ruch. "Obywatelski" może on być - mnie to słowo śmieszy, ale różnym ludziom wciąż cholernie się podoba to określenie, choć pławione jest w szambie przez swych głosicieli od niepamiętnych czasów.
Zaś ruch, by być skuteczny i mieć szansę na zwycięstwo, musi mieć i ręce i głowę. Nie każdy musi, nie każdy nawet powinien, być tam intelektualistą, filozofem - ktoś musi robić coś konkretnego. Ale jacyś intelektualiści, a daj Boże i filozofowie, powinni w przyzwoitym ruchu być i co więcej - być słuchani. No więc ja próbuję od tego właśnie końca zacząć, głosząc między innymi, że nic już się nie da wielkiego ani sensownego zrobić, jeśli nie przestaniemy się maniacko kręcić w kręgu stale tych samych oświeceniowych "prawd". Które miały swoje zalety, ale - zachęcam do uświadomienia sobie tego faktu - zostały sformułowane dobrze ponad 200 lat temu.
I od tego czasu nic się praktycznie w życiu intelektualnym - mówię humanistyce, o rozumieniu ludzkiej natury i natury życia społecznego - tam nie wydarzyło. Oraz o masie rzeczy z tymi sprawami związanych. Albo się te oświeceniowe "prawdy" przyjmuje z dobrodziejstwem inwentarza, potem zaś tworzy na ich fundamencie... E tam fundamencie, na niemal całym gotowym budynku! Tworzy się więc na nim jakieś tam ozdóbki na dachu, skutkiem czego mamy socjalizm, liberalizm - realny, obecnie u władzy, i ten rewolucyjny, sekciarski, wracający do korzeni, czyli po prostu liberalny rewizjonizm.
No i mamy też paru ludzi, którzy całkiem się od Oświecenia odcinają - tyle że ci popadają w skrajny irracjonalizm, głosząc różne Monarchie z Bożej Łaski i podobne anarchroniczne, wypichcone w ciszy wygodnych gabinetów, brednie. No to umówmy się, panowie (i panie, jeśli takie są): kiedy lud uwierzy - znowu, po stuleciach - że monarcha jest w stanie samym swym królewskim dotknięciem leczyć skrofuły, to ja, Pan Tygrys znany także jako triarius, podejmuję się propagować monarchiczne idee! Za darmo, jako rekompensatę za to, że po was jeździłem. Jeśli zaś zobaczę na własne oczy, jak monarcha te skrofuły dotknięciem leczy, to sam zostaję monarchistą! Zgoda?
Teraz już całkiem poważnie, bo czasem sobie żartujemy. Już dawno lansowałem, a raczej lansować próbowałem, bo skutki na razie niedostrzegalne, dorobek Roberta Ardreya - człowieka, którego nawet profesor Bartyzel wymienia, i to pochlebnie, w swym alfabecie prawicowych myślicieli, człowieka zamilczanego przez obecny "intelektualny" i medialny establishment, kogoś, kto więcej prawdy mówi o ludzkiej naturze i życiu społecznym, a do tego zrozumialej, niż ktokolwiek z tych, których kiedykolwiek czytałem. A było tego sporo. No i, o czym tu zresztą parokrotnie pisałem, Ardrey był dla mnie osobiście chyba najważniejszym pojedynczym wpływem w dziedzinie polityki i.... Muszę chyba powiedzieć "ideologii", choć mam opory przed użyciem tutaj tego słowa.
Link do niektórych, dostępnych w sieci, dzieł Roberta Ardreya jest tutaj w "Rzeczach nieprzemijających". No i właśnie do tego zmierzam. Wszystkie książki Ardreya, choć nie mówi on bezpośrednio wiele o polityce, a umarł w roku 1980, rzucają ostre światło na sprawy, o których mówiłem na początku tego tekstu. Może najbardziej zaś książka "The Territorial Imperative" (Imperatyw terytorialny), w której autor ukazuje niezwykłą siłę, a także skomplikowanie, instynktu terytorialnego u zwierząt, w tym także u zwierzęcia które się samo nazywa "człowiek".
Ardrey pisał o tych sprawach pod wpływem toczącej się właśnie wojny w Wietnamie, której wynik można oceniać tak czy inaczej, ale która niepodważalnie ukazała, że współczesne, powszechnie przyjęte i co więcej - powszechnie narzucane! - zachodnie pojęcie o motywach kierujących ludzkim zachowaniem, jest po prostu całkowicie nieprzystającym do rzeczywistości mitem. Chodzi mi o teorię, przez nikogo z autorytetów dziś właściwie niepodważaną, że człowiek kieruje się "zasadą przyjemności", czyli dąży do zwiększenia własnej przyjemności, zminimalizowania własnych przykrości, w sumie kieruje się własnym interesem, tak jak go w danej chwili pojmuje.
A poziomie "filozoficznym" (choć tandetna ta "filozofia", że chce się płakać) można tak oczywiście twierdzić. Tak samo jak można "naukowo" dyskutować kwestię tego, czy pierwsze było jajko, czy też kura. Albo czy istnieje wolna wola, czy też wszystko jest zdeterminowane, bo przecież kierujemy się zasadą przyjemności, ta zaś wymusza... Itd. I można sobie to dyskutować do upojenia, spokojnym będąc, że na dyskutowaniu sobie się skończy. Tyle, że to żadna dyskusja, jeśli oczywiście zejdziemy z parnasu "prawdziwych intelektualistów" i rozmawiamy jak normalni zdrowi ludzie. Wtedy to po prostu przelewanie z pustego w próżne, bo na te pytania nie ma po prostu żadnej konkretnej odpowiedzi. Gdyby zaś nawet była, to nikt na nią nie czeka, nikt o nią "filozofa" nie prosi. I taki "filozof" korzysta jedynie faktu, że można dziś żyć z cudzej pracy, i to dobrze, jeśli się człowiek umie przypodobać właściwym "elitom".
Przelewanie z pustego w próżne i podnoszenie "zasady przyjemności", razem z behawioralną filozofią, można sobie traktować jako samo epitome naukowości - ciemny lud, omamiony igrzyskami i propagandą, z nosem przy ziemi zarabiający na nowy gadget - i tak się na te tematy nie wypowiada. Jednak w ten sposób z pewnością nie da się odpowiedzieć na żadne istotne pytanie.
Jakie istotne pytanie, spyta ktoś? A takie na przykład, jakim cudem Wietnamczycy (nie żebym miał cień sympatii dla Vietcongu, ale akurat to wstrząsnęło Ardreyem) wciąż chcieli walczyć, kiedy wedle wszelkich zachodnich kryteriów ich poziom cierpienia osiągnął takie wartości, że pozostawało im jedynie poddanie się. Albo skąd biorą się zamachowcy samobójcy, z którymi liberalny (w każdym znaczeniu, poza tym głoszonym przez fanatyków liberalnego rewizjonizmu) Zachód nie potrafi sobie poradzić, i którzy prędzej czy później mogą się stać bronią o skuteczności porównywalnej z najbardziej zaawansowanymi zachodnimi technologiami militarnymi.
Albo, żeby zamknąć wszystko ładną klamrą, wracając do tego, co mówiłem na początku - skąd się to bierze, że w Tybecie, gdzie za wykrzyknięcie na ulicy hasła w rodzaju "niech żyje wolny Tybet", albo "niech żyje Dalaj Lama", dostaje się 10 lat ŁAGRU, ze wszystkim, co to słowo oznacza, ludziom chce się jeszcze narażać, a właściwie poświęcaj, życie w walce z totalitarną chińską przemocą?
To samo w Kosowie, gdzie, stawiam ojro przeciw orzechom, to dopiero bardzo łagodna przygrywka, a najeźdźcy, rozbiorcy innych krajów, którzy w dodatku u siebie działają jakby się zapatrzyli na targowicę, będą jeszcze gorzko żałować swej, zbyt tym razem gorliwej, nawet z punktu widzenia ich wyłącznie interesów, służalczości.
Na te pytania nie odpowiadają dzisiejsi intelektualiści. Nie odpowiada na nie dzisiejsza nauka. Dzisiejsza oficjalna ideologia, wraz z wspierającym ją aparatem propagandy, "edukacji" i przymusu, czynią wszystko, by na nie nie odpowiadano, a nawet by ich nie stawiano. Na tym właśnie między innymi polega polityczna poprawność, na tym właśnie polegają "wartości europejskie"... I nikt na żadne z tych pytań nie odpowie - nikt z tych, którzy w swych intelektualnych analizach wychodzą od J. J. Rousseau, ani też tacy co w panice przed nim, jak przed Scyllą, uciekają, waląc mordą w Charybdę kompletnego i anachronicznego irracjonalizmu... I myślenie zastępując recytowaniem rytualnych formułek.
Na te pytania daje jednak całkiem przekonującą odpowiedź Robert Ardrey. W swym "Imperatywie terytorialnym" mówiąc bardzo konkretnie o sytuacji dzisiejszego Kosowa, dzisiejszego Tybetu... A także, niestety, i dzisiejszej Polski. W innych swych książkach, jak w mojej ulubionej książce Ardreya - "The Social Contract" (Umowa społeczna), która również jest dostępna online i link jest na tym blogu, Ardrey mówi niezwykle istotne, interesujące i dla wielu z nas z pewnością wprost szokujące rzeczy na temat więzi społecznych, hierarchii i przywództwa.
Gdybym chciał być prawdziwym filozofem - czyli "błaznem" w rozumieniu Kołakowskiego - to bym teraz powinien chyba zakończyć stwierdzeniem w rodzaju: "Dobrze w sumie, że w naszym imieniu dokonuje się rozbioru Serbii, dobrze, że chiński totalitaryzm morduje ludzi pragnących żyć we własnym kraju, ponieważ może ktoś wreszcie zainteresuje się tym, co ja mam do powiedzenia". Nawet kiedy, o zgrozo, szczypię i kopię po kostkach potencjalnych sojuszników i przyzwoitych, w odróżnieniu od tuskoidów, ludzi. No i nie tylko ja, bo istnieją, na szczęście, znacznie więksi. Wciąż istnieją, choć niestety już nie wśród żywych, ale przeczytać co mają do powiedzenia JESZCZE można.
Tylko dla kogo będzie to dość ważna sprawa, oto pytanie! Tyle się przecież interesujących rzeczy dzieje: tutaj protest "Krytyki Politycznej" - podpisać czy nie? A ledwo się zdążymy zdecydować, to już się zaczyna... O radości! O szczęście niewypowiedziane! Nowe Igrzyska będą! O Ludzkości podająca sobie rękę drug drugu, w imię Idei Olimpijskiej! I tak trzymać towarzysze - byle tylko motłoch się nie połapał, że to nie jest jeszcze w pełni Nowy Wspaniały Świat, a tylko tekturowa atrapa w telewizorze. Chodzi o to, że zanim się połapie, zanim się obudzi, żeby już nie mógł. Koniec odprawy, rozejść się do ustalonych zadań!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
filozofia,
igrzyska,
imperatyw terytorialny,
Kosowo,
nauka,
Olimpiada,
propaganda,
psychologia,
Robert Ardrey,
Tybet,
zdrada
poniedziałek, marca 17, 2008
Chwila poezji... europejskiej!
Doszedłem do wniosku, że należy szybko wskrzesić poezję dydaktyczną, bo ona pomaga ludziom łatwo i z rozkoszą przyswajać ważne informacje. No a że żyjemy w realnym liberaliźmie, więc nieco marketingu własnej osoby i własnych osiągnięć też nie zawadzi.
Kiedyś historycy będą pytać, kim był ten, który pierwszy zadał Ojropejskej Unii cios, po którym już nigdy się nie podniosła. To będę oczywiście ja, a tym pierwszym ciosem było wymyślenie słowa "Ojropa". Bardzo jednak prawdopodobne, że ci przyszli historycy tylko dzięki temu oto poetyckiemu utworowi będą o mnie i o moim osiągnięciu wiedzieć. No więc młodzież niech się tej poezji uczy, a starsi, na ile im skleroza pozwoli, też. Potem niech ją recytują. No i stosują do jej we dnie i w nocy do jej światłych zaleceń! Wtedy zwyciężymy, a Polska będzie jeszcze kiedyś wolna.
A więc, cne damy, niewinne panny, zacni kawalerowie... Oto ten utwór, jak się rzekło, poetycko-dydaktyczny. (I żeby mi go na pojutrze umieć wte i wewte!)
Dałem wrogowi kopa, wymyśliwszy słowo "Ojropa".
Mówi wprawdzie paru chlopa, że "Ojropa" to "Jewropa",
Jednak w tej chwili akcent kładziemy na szkopa -
Stąd: Ojropa, Ojropa, Ojropa! (A na ruskich wypięta jest żopa.)
(Za wypiętą żopę gorąco dziękuję Hrabiemu Ponimirskiemu.)
Wierszyk jest oczywiście, z formalnego i artystycznego punktu widzenia, całkiem denny. (Pisywałem o lata świetlne lepsze, może je kiedyś nawet opublikuję.) I w porządku, że jest denny - wymyśliłem go w trzy minuty, przesłanie ma jak najbardziej słuszne, zaś jego brzydota odzwierciedla właśnie w zadziwiający sposób ohydę tematu. Co można, przy odrobinie dobrej woli, uznać za artystyczne osiągnięcie właśnie! W stylu nowoczesnym, ma się rozumieć.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Kiedyś historycy będą pytać, kim był ten, który pierwszy zadał Ojropejskej Unii cios, po którym już nigdy się nie podniosła. To będę oczywiście ja, a tym pierwszym ciosem było wymyślenie słowa "Ojropa". Bardzo jednak prawdopodobne, że ci przyszli historycy tylko dzięki temu oto poetyckiemu utworowi będą o mnie i o moim osiągnięciu wiedzieć. No więc młodzież niech się tej poezji uczy, a starsi, na ile im skleroza pozwoli, też. Potem niech ją recytują. No i stosują do jej we dnie i w nocy do jej światłych zaleceń! Wtedy zwyciężymy, a Polska będzie jeszcze kiedyś wolna.
A więc, cne damy, niewinne panny, zacni kawalerowie... Oto ten utwór, jak się rzekło, poetycko-dydaktyczny. (I żeby mi go na pojutrze umieć wte i wewte!)
Dałem wrogowi kopa, wymyśliwszy słowo "Ojropa".
Mówi wprawdzie paru chlopa, że "Ojropa" to "Jewropa",
Jednak w tej chwili akcent kładziemy na szkopa -
Stąd: Ojropa, Ojropa, Ojropa! (A na ruskich wypięta jest żopa.)
(Za wypiętą żopę gorąco dziękuję Hrabiemu Ponimirskiemu.)
Wierszyk jest oczywiście, z formalnego i artystycznego punktu widzenia, całkiem denny. (Pisywałem o lata świetlne lepsze, może je kiedyś nawet opublikuję.) I w porządku, że jest denny - wymyśliłem go w trzy minuty, przesłanie ma jak najbardziej słuszne, zaś jego brzydota odzwierciedla właśnie w zadziwiający sposób ohydę tematu. Co można, przy odrobinie dobrej woli, uznać za artystyczne osiągnięcie właśnie! W stylu nowoczesnym, ma się rozumieć.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Na drzewo dziadu, ślizgaczu chciwy!
Wczoraj późnym wieczorem rozstałem się z blogowiskiem salon24. Poszło o to, że niejakiemu Ujazdowskiemu, który z wielu powodów jest mi obrzydliwy, na jego nudny i dość wstrętny (jak to z pewnością zawsze u niego) wpis na jego blogu napisałem, cytuję: "Na drzewo dziadu! Powinni cię byli wywalić znacznie wcześniej, ślizgaczu chciwy na forsę i głaski tefauenów."
Kto mnie choć trochę zna i zna mój styl, z pewnościa zauważy, że było to w sumie łagodne i żartobliwe potraktowanie tej mendy. Czego nieco teraz żałuję. W każdym razie dyrekcja salonu przysła mi krótkiego maila z groźbą, że następnym razem zablokują mi konto. Więc postanowiłem się z salonem rozstać. Wcale nie uważam się za jakiegoś męczennika, to nie o to chodzi. Z salonem zaś jest dość niejednoznaczna sprawa: z jednej strony nie mogę narzekać na jakieś szykanowanie - mnie, czy prawicy w ogóle, w czasie gdy tam byłem. Przynajmniej jak na te podłe czasy i to przeklęte widać od Boga miejsce na ziemi było tam pluralistycznie.
I nawet w ostatnich dniach, dniach tej hecy z powodu Ojrokonstytucji, z której powodu nasza (?) dzielna targowica dokonuje cudów propagandowej elekwencji, a to przecież tylko na scenie - co musi się dziać za kulisami i z dala od oczu gawiedzi? Więc nawet w tych ostatnich gorących dniach, ja, z b. ostrymi i nie przebierającymi w słowach tekstami - a w dodatku, jak to u mnie, nie jakimś odkrywaniem "obiektywnych rewelacji" w paragrafach, czy dziennikarstwem śledczym, ino idiosynkrazjami i opluwaniem autoryteów - w ciągu trzech dni dwa razy załapałem się na eksponowaną pierwszą pozycję wśród wszytkich blogów.
Można by więc powiedzieć, że salon24 zachowuje się jak najbardziej fair, a mnie osobiście zdecydowanie dopieszcza. Co jest prawdą o tyle, że mogłoby być gorzej. Jednak nie wszystko jest cacy, szczególnie za kulisami. Płatni ojropejscy propagandziści w rodzaju profesora Sadurskiego potrafili tam ostatnio ze swymi kawałkami wisieć na głównej stronie po dwa dni (dosłownie), i to wysoko, podczas gdy nawet moje - zgoda, dziwnie dopieszczone - kawałki spadały w dość szybkim tempie i znikały z tej strony po paru godzinach. A Sadurski nie jest jeszcze najgorszy, bowiem w czasach takich jak te z różnych "uczciwych prawicowych publicystów" spadają maski, a ci nie potrafią nawet składnie pisać.
Więc mamy tam różne Warzechy i takich, których nawet nazwisk nie wspomnę. Jeden to chyba niejaki Wójcik, niegdyś "Nasz Dziennik", dzisiaj "Der Dziennik". No i oczyszczeni z zarzutów agenci WSI także, jakby zresztą mogło być inaczej. I to tam na tej pierwszej stronie wisi i wisi, a koledzy z naprawdę interesującymi tekstami, tyle że nie po linii, nie mogą się tam w ogóle załapać. Poza tym, co dla mnie akurat nie jest aż tak wielkim problemem, mamy tam, zgodnie z tym zresztą czego należało oczekiwać, desant przeróżnych lewaków i zapewne po prostu agentów (co najmniej agentów Agory), którzy bluzgają wrogom, z "kaczkami" na czele, i agitują za "Europą".
Czyli, podsumowując, do salonu żadnej większej pretensji nie mam, tym bardziej za całokształt, ale nie wszystko mi się ostatnio przesadnie podoba. Ogólne, tym bardziej w Polsce, a w salon24 niestety także. Czego się zresztą można było spodziewać?
No to o tej sprawie tyle, chciałem to wyjaśnić, bo będą, i już poniekąd są, różne interpretacje. Dotyczące faktów i/lub moich fochów i się obrażania. Nie, nie obraziłem się na salon, po prostu jestem, a przynajmniej staram się być, cholernie odporny na korupcję. Zaś takie stwierdzenie, że "jeśli jeszcze raz tak kogoś zaatakujesz to...", jest ewidentnie korupcjogenne. Zacznę się autocenzurować, zastanawiać się czy, komu i co można, a czego nie można powiedzieć... W końcu, proszę zwrócić uwagę, nie użyłem w tym moim komentarzu u owego Ujazdowskiego żadnego słowa z "powszechnie uznawanych za obraźliwe".
Po prostu powiedziałem mu krótko i lapidarnie, co o nim myślę. Następnym razem mam się zastanawiać co myśle i jak to wyrazić? Nie żeby lepiej zrozumiał on, i żeby lepiej zrozumieli czytelnicy jego blogu, tylko żeby spodobało się redakcji? Niedoczekanie!
Tylko tyle jest w tej sprawie i aż tyle. I np. każdy domowy pantoflarz przyzna mi rację, jeśli całkiem jeszcze mózg mu nie sparszywiał. Nie jest przecież pantofalarzem dlatego, że żona jest silniejsza i go zbije, tylko dlatego, że wkroczył kiedyś na ścieżkę unikania konfliktów za wszelką cenę, a wtedy nie ma już praktycznie odwrotu.
No to jeszcze na koniec w kwestii organizacyjnej. Paru ludzi ubolewało, że znikły z salonu moje teksty, ale najbardziej było im żal komentarzy. (W końcu ogromna większość samych tekstów była i tutaj. Mam nadzieję, że teraz ktoś to tutaj zacznie czytać.) Początkowo myślałem o wklejeniu tych komentarzy z salon24 pod odpowiednimi tekstami (mam je bowiem skopiowane na dysk), ale to by było naprawdę sporo roboty, nawet gdyby chodziło tylko o kilka ostatnich. Zrobiłem więc tak, że spakowałem wszystkie te stronki - calość tygrysiego dorobku w salon24, wraz z komentarzami (a nawet reklamami AdSense dzieł Michnika) i dałem do tego pliku link w prawym menu, w "Rzeczy nieprzemijające".
Kto chce, może sobie ściągnąć. Jest tego wprawdzie nieco ponad 8 MB, ale cóż to jest w obecnych czasach? Potem trzeba jeszcze będzie wyszukać co jest co, ale w każdym razie, jeśli komuś zależy, to jest to do zrobienia. I nie pozwólmy, by tow. Zemke był jedynym, który to z sieci ściągnie i przestudiuje! W razie czego może jeszcze zrobię tak jak wcześniej planowałem, ale mam inne pilne sprawy, a może się bez tego w sumie obejdzie.
Prosiłbym przy okazji o zawiadomienie ludzi, których ten blog mógłby interesować - linki, informacja ustna, wzmianki na swoich blogach czy stronkach, te rzeczy.
Wszystkich Przyjaciół pozdrawiam, zachęcam do czytania tutaj... Może znajdę zresztą sobie też jakieś inne, bardziej uczęszczane, miejsce, blogowisko czy coś. Może warto też by było by ten blog dostał własną domenę? Na pewno by go bardziej zauważały wyszukiwarki, a jego przypadku to by nie była wcale taka mało istotna rzecz. Jeśli ktoś ma jakieś uwagi, to proszę się nimi ze mną podzielić.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Kto mnie choć trochę zna i zna mój styl, z pewnościa zauważy, że było to w sumie łagodne i żartobliwe potraktowanie tej mendy. Czego nieco teraz żałuję. W każdym razie dyrekcja salonu przysła mi krótkiego maila z groźbą, że następnym razem zablokują mi konto. Więc postanowiłem się z salonem rozstać. Wcale nie uważam się za jakiegoś męczennika, to nie o to chodzi. Z salonem zaś jest dość niejednoznaczna sprawa: z jednej strony nie mogę narzekać na jakieś szykanowanie - mnie, czy prawicy w ogóle, w czasie gdy tam byłem. Przynajmniej jak na te podłe czasy i to przeklęte widać od Boga miejsce na ziemi było tam pluralistycznie.
I nawet w ostatnich dniach, dniach tej hecy z powodu Ojrokonstytucji, z której powodu nasza (?) dzielna targowica dokonuje cudów propagandowej elekwencji, a to przecież tylko na scenie - co musi się dziać za kulisami i z dala od oczu gawiedzi? Więc nawet w tych ostatnich gorących dniach, ja, z b. ostrymi i nie przebierającymi w słowach tekstami - a w dodatku, jak to u mnie, nie jakimś odkrywaniem "obiektywnych rewelacji" w paragrafach, czy dziennikarstwem śledczym, ino idiosynkrazjami i opluwaniem autoryteów - w ciągu trzech dni dwa razy załapałem się na eksponowaną pierwszą pozycję wśród wszytkich blogów.
Można by więc powiedzieć, że salon24 zachowuje się jak najbardziej fair, a mnie osobiście zdecydowanie dopieszcza. Co jest prawdą o tyle, że mogłoby być gorzej. Jednak nie wszystko jest cacy, szczególnie za kulisami. Płatni ojropejscy propagandziści w rodzaju profesora Sadurskiego potrafili tam ostatnio ze swymi kawałkami wisieć na głównej stronie po dwa dni (dosłownie), i to wysoko, podczas gdy nawet moje - zgoda, dziwnie dopieszczone - kawałki spadały w dość szybkim tempie i znikały z tej strony po paru godzinach. A Sadurski nie jest jeszcze najgorszy, bowiem w czasach takich jak te z różnych "uczciwych prawicowych publicystów" spadają maski, a ci nie potrafią nawet składnie pisać.
Więc mamy tam różne Warzechy i takich, których nawet nazwisk nie wspomnę. Jeden to chyba niejaki Wójcik, niegdyś "Nasz Dziennik", dzisiaj "Der Dziennik". No i oczyszczeni z zarzutów agenci WSI także, jakby zresztą mogło być inaczej. I to tam na tej pierwszej stronie wisi i wisi, a koledzy z naprawdę interesującymi tekstami, tyle że nie po linii, nie mogą się tam w ogóle załapać. Poza tym, co dla mnie akurat nie jest aż tak wielkim problemem, mamy tam, zgodnie z tym zresztą czego należało oczekiwać, desant przeróżnych lewaków i zapewne po prostu agentów (co najmniej agentów Agory), którzy bluzgają wrogom, z "kaczkami" na czele, i agitują za "Europą".
Czyli, podsumowując, do salonu żadnej większej pretensji nie mam, tym bardziej za całokształt, ale nie wszystko mi się ostatnio przesadnie podoba. Ogólne, tym bardziej w Polsce, a w salon24 niestety także. Czego się zresztą można było spodziewać?
No to o tej sprawie tyle, chciałem to wyjaśnić, bo będą, i już poniekąd są, różne interpretacje. Dotyczące faktów i/lub moich fochów i się obrażania. Nie, nie obraziłem się na salon, po prostu jestem, a przynajmniej staram się być, cholernie odporny na korupcję. Zaś takie stwierdzenie, że "jeśli jeszcze raz tak kogoś zaatakujesz to...", jest ewidentnie korupcjogenne. Zacznę się autocenzurować, zastanawiać się czy, komu i co można, a czego nie można powiedzieć... W końcu, proszę zwrócić uwagę, nie użyłem w tym moim komentarzu u owego Ujazdowskiego żadnego słowa z "powszechnie uznawanych za obraźliwe".
Po prostu powiedziałem mu krótko i lapidarnie, co o nim myślę. Następnym razem mam się zastanawiać co myśle i jak to wyrazić? Nie żeby lepiej zrozumiał on, i żeby lepiej zrozumieli czytelnicy jego blogu, tylko żeby spodobało się redakcji? Niedoczekanie!
Tylko tyle jest w tej sprawie i aż tyle. I np. każdy domowy pantoflarz przyzna mi rację, jeśli całkiem jeszcze mózg mu nie sparszywiał. Nie jest przecież pantofalarzem dlatego, że żona jest silniejsza i go zbije, tylko dlatego, że wkroczył kiedyś na ścieżkę unikania konfliktów za wszelką cenę, a wtedy nie ma już praktycznie odwrotu.
No to jeszcze na koniec w kwestii organizacyjnej. Paru ludzi ubolewało, że znikły z salonu moje teksty, ale najbardziej było im żal komentarzy. (W końcu ogromna większość samych tekstów była i tutaj. Mam nadzieję, że teraz ktoś to tutaj zacznie czytać.) Początkowo myślałem o wklejeniu tych komentarzy z salon24 pod odpowiednimi tekstami (mam je bowiem skopiowane na dysk), ale to by było naprawdę sporo roboty, nawet gdyby chodziło tylko o kilka ostatnich. Zrobiłem więc tak, że spakowałem wszystkie te stronki - calość tygrysiego dorobku w salon24, wraz z komentarzami (a nawet reklamami AdSense dzieł Michnika) i dałem do tego pliku link w prawym menu, w "Rzeczy nieprzemijające".
Kto chce, może sobie ściągnąć. Jest tego wprawdzie nieco ponad 8 MB, ale cóż to jest w obecnych czasach? Potem trzeba jeszcze będzie wyszukać co jest co, ale w każdym razie, jeśli komuś zależy, to jest to do zrobienia. I nie pozwólmy, by tow. Zemke był jedynym, który to z sieci ściągnie i przestudiuje! W razie czego może jeszcze zrobię tak jak wcześniej planowałem, ale mam inne pilne sprawy, a może się bez tego w sumie obejdzie.
Prosiłbym przy okazji o zawiadomienie ludzi, których ten blog mógłby interesować - linki, informacja ustna, wzmianki na swoich blogach czy stronkach, te rzeczy.
Wszystkich Przyjaciół pozdrawiam, zachęcam do czytania tutaj... Może znajdę zresztą sobie też jakieś inne, bardziej uczęszczane, miejsce, blogowisko czy coś. Może warto też by było by ten blog dostał własną domenę? Na pewno by go bardziej zauważały wyszukiwarki, a jego przypadku to by nie była wcale taka mało istotna rzecz. Jeśli ktoś ma jakieś uwagi, to proszę się nimi ze mną podzielić.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
blogi,
blogowanie,
blogowisko,
Ojrokonstytucja,
salon24,
wolność słowa
niedziela, marca 16, 2008
Piąta noga konia i metalogiczna ojromarchewka
Abraham Lincoln lubił ponoć ludziom zadawać taką oto zagadkę: "Ile nóg ma koń, jeśli przyjmiemy, że ogon to też noga?"
Odpowiedz Czytelniku - no ile? Aż tak wielkiego wyboru przecież nie masz! No więc... Głośniej proszę!
Jeśli odpowiedziałeś "pięć", to wyobraź teraz sobie Lincolna, jak Cię obrzuca pogardliwym spojrzeniem, sycząc przez zęby: "Nieprawda, cztery! Nazwanie ogona nogą w niczym nie zmienia faktu, że koń ma cztery nogi."
No i fakt, nie da się ukryć. Jeśli kręcimy się w sferze metalogik i takich tam abstrakcyjnych spraw, to założyliśmy i tyle. Wedle tej założonej logiki będzie nóg pięć, bo ogon stał się nagle, w naszym abstrakcyjnym świecie, nogą. Jednak Lincoln był widać człek praktyczny, trzymający się faktów, a do tego polityk. A tych kategoriach z całą pewnością miał rację - żadne słowne sztuczki, żadne czary mary nie zmienią same przez się namacalnych i obiektywnych faktów! Negowanie tego zalatuje zamawianiem duchów, voodoo i wiarą w sprawczą moc świeckich relikwii Jacka Kuronia.
Czyli świr i zabobon! Przemyśl to, drogi Czytelniku, bo warto. Dzięki temu nie tylko nie nazwę Cię w przyszłości "wykształciuchem" - co dla wielu nie jest żadną obelgą, bo oni w tym dostrzegają właśnie "wykształcenie", wmawiając sobie bez żadnych realnych podstaw, że przeciętny dzisiejszy magister jest wart przeciętnego przedwojennego maturzysty - ale też nie nazwę Cię półinteligentem, co mogłoby już nieco zaboleć. Wprawdzie przed wojną "półinteligent", to był zdaje się gość, który pobierał jakieś nauki w szkole średniej, ale matury nie zrobił, ale wobec wspomnianej dewaluacji dyplomów, i matur oczywiście też, sam rozumiesz...
A więc, żeby się przed tego typu zarzutami definitywnie zabezpieczyć, potrenujmy sobie jeszcze nieco na tym samym motywie. A więc proszę Czytelniku, odpowiadaj:
1. Czym jest marchewka, jeśli przyjmiemy, że marchewka to owoc?
(A może ktoś przy okazji wie, jak nazywamy kogoś, kto takie coś oficjalnie dekretuje? Napierniczak chętny? Proszę, mów! Co ty gadasz? "Metalogikiem", chyba chciałeś powiedzieć. Siadaj baranie, pała! I żebym cię tu już więcej nie oglądał!)
2. Czym jest dżuma, jeśli przyjmiemy, że to bardzo miły i sprzyjający zdrowiu stan?
3. Czym jest konstytucja, jeśli nazwiemy ją "traktat reformujący"?
4. Czym jest Platforma "Obywatelska", jeśli przyjmiemy, że to partia , której na sercu leży polski interes, a poza tym zdolna do rządzenia, nie zaś tylko dość żałosny przekaźnik szemranych rozkazów zza granicy?
5. Czym jest III RP, jeśli przyjmiemy, że to wolny i uczciwy kraj, spełniający uprawnione oczekiwania większości przyzwoitych Polaków?
6. Czym jest Unia Europejska, jeśli przyjmiemy, że nie jest to opanowany przez oszalałe lewactwo, finansowany z jakichś względów gorliwie przez Niemcy, biurokratyczny super-moloch o ewidentnie totalitarnych zapędach?
7. Czym jest Donald Tusk, jeśli przyjmiemy, że to autentyczny polityk, a do tego facet z mózgiem, kręgosłupem i (excusez le mot Piękne Panie, o tym się nie mówi, to się Wam serwuje bez gadania!) jajami?
No to na razie tyle. Zalecam wykonanie powyższych ćwiczonek samodzielnie, w domu. Za najdalej tydzień chcę zobaczyć odpowiedzi. Zaś najzdolniejsi i najpilniejsi, którym to zadanie domowe wydaje się zbyt małe i zbyt łatwe, mogą się do mnie na przerwie zgłosić po dodatkowe pytania. A teraz do roboty i nie ściągać mi jeden od drugiego!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Odpowiedz Czytelniku - no ile? Aż tak wielkiego wyboru przecież nie masz! No więc... Głośniej proszę!
Jeśli odpowiedziałeś "pięć", to wyobraź teraz sobie Lincolna, jak Cię obrzuca pogardliwym spojrzeniem, sycząc przez zęby: "Nieprawda, cztery! Nazwanie ogona nogą w niczym nie zmienia faktu, że koń ma cztery nogi."
No i fakt, nie da się ukryć. Jeśli kręcimy się w sferze metalogik i takich tam abstrakcyjnych spraw, to założyliśmy i tyle. Wedle tej założonej logiki będzie nóg pięć, bo ogon stał się nagle, w naszym abstrakcyjnym świecie, nogą. Jednak Lincoln był widać człek praktyczny, trzymający się faktów, a do tego polityk. A tych kategoriach z całą pewnością miał rację - żadne słowne sztuczki, żadne czary mary nie zmienią same przez się namacalnych i obiektywnych faktów! Negowanie tego zalatuje zamawianiem duchów, voodoo i wiarą w sprawczą moc świeckich relikwii Jacka Kuronia.
Czyli świr i zabobon! Przemyśl to, drogi Czytelniku, bo warto. Dzięki temu nie tylko nie nazwę Cię w przyszłości "wykształciuchem" - co dla wielu nie jest żadną obelgą, bo oni w tym dostrzegają właśnie "wykształcenie", wmawiając sobie bez żadnych realnych podstaw, że przeciętny dzisiejszy magister jest wart przeciętnego przedwojennego maturzysty - ale też nie nazwę Cię półinteligentem, co mogłoby już nieco zaboleć. Wprawdzie przed wojną "półinteligent", to był zdaje się gość, który pobierał jakieś nauki w szkole średniej, ale matury nie zrobił, ale wobec wspomnianej dewaluacji dyplomów, i matur oczywiście też, sam rozumiesz...
A więc, żeby się przed tego typu zarzutami definitywnie zabezpieczyć, potrenujmy sobie jeszcze nieco na tym samym motywie. A więc proszę Czytelniku, odpowiadaj:
1. Czym jest marchewka, jeśli przyjmiemy, że marchewka to owoc?
(A może ktoś przy okazji wie, jak nazywamy kogoś, kto takie coś oficjalnie dekretuje? Napierniczak chętny? Proszę, mów! Co ty gadasz? "Metalogikiem", chyba chciałeś powiedzieć. Siadaj baranie, pała! I żebym cię tu już więcej nie oglądał!)
2. Czym jest dżuma, jeśli przyjmiemy, że to bardzo miły i sprzyjający zdrowiu stan?
3. Czym jest konstytucja, jeśli nazwiemy ją "traktat reformujący"?
4. Czym jest Platforma "Obywatelska", jeśli przyjmiemy, że to partia , której na sercu leży polski interes, a poza tym zdolna do rządzenia, nie zaś tylko dość żałosny przekaźnik szemranych rozkazów zza granicy?
5. Czym jest III RP, jeśli przyjmiemy, że to wolny i uczciwy kraj, spełniający uprawnione oczekiwania większości przyzwoitych Polaków?
6. Czym jest Unia Europejska, jeśli przyjmiemy, że nie jest to opanowany przez oszalałe lewactwo, finansowany z jakichś względów gorliwie przez Niemcy, biurokratyczny super-moloch o ewidentnie totalitarnych zapędach?
7. Czym jest Donald Tusk, jeśli przyjmiemy, że to autentyczny polityk, a do tego facet z mózgiem, kręgosłupem i (excusez le mot Piękne Panie, o tym się nie mówi, to się Wam serwuje bez gadania!) jajami?
No to na razie tyle. Zalecam wykonanie powyższych ćwiczonek samodzielnie, w domu. Za najdalej tydzień chcę zobaczyć odpowiedzi. Zaś najzdolniejsi i najpilniejsi, którym to zadanie domowe wydaje się zbyt małe i zbyt łatwe, mogą się do mnie na przerwie zgłosić po dodatkowe pytania. A teraz do roboty i nie ściągać mi jeden od drugiego!
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
Abraham Lincoln,
koń,
marchewka jako owoc,
metalogika,
Unia Europejska,
zagadki
sobota, marca 15, 2008
Jak nie zostałem właścicielem Agory
Włączyłem godzinę temu przypadkiem radio i usłyszałem - ach, jakże subtelne i pełne niepodważalnej logiki! - ubolewania na temat tego, że PiS'owska preambuła jest po prostu sprzeczna z Konstytucją, bo daje vetu Prezydenta zbyt wielkie uprawnienia... I takie tam. Tego typu argumentów z pewnością jest co niemiara, a będzie jeszcze więcej, choć mnie one akurat mało podniecają, więc ich nie śledzę. Czemu mało, spyta ktoś? Ponieważ nie widzę prawa, przynajmniej tego ziemskiego, tego które rozstrzyga się w sądach, z Sądem Konstytucyjnym włącznie, jako czegoś absolutnego, zawsze słusznego w każdym szczególe, obiektywnego i od Boga danego.
Widzę to raczej tak, jak chyba widział to m.in. Karl Marx - choć na szczęście nie tylko on, bo bym się chyba ze wstydu pod ziemię zapadł. ;-)
Prawo zawsze komuś służy, jakiejś oligarchii, jakiejś klasie... Tak było, jest i będzie. Narzucanie ogromnej większości normalnych ludzi "tolerancji" wobec wybranych arbitralnie seksualnych zboczeń, oraz wobec, absurdalnych przeważnie, uroszczeń zboczeńców, jest dokładnie takim samy przejawem przemocy aktualnie silnych wobec aktualnie słabych, jak powiedzmy palenie heretyków. (W tym ostatnim, tak całkiem na marginesie, celowali akurat protestanci, i oni mają zarówno spopielonych ich-zdaniem-heretyków, jak i usmażonych czarownic najwięcej na swym sumieniu.)
A więc traktowanie takiego czy innego zapisu w Konstytucji III RP, nie mówiąc już o takiej czy innej jego interpretacji, jako czegoś w rodzaju Prawa Boskiego, to po prostu absurd i bezczelność. Tym bardziej, że przecież sam udział Polski w tym całym Ojro... Nie wiem nawet jak tego biurokratyczno-totalitarnego molocha należałoby oficjalnie nazwać - jedni mówią, że to "Unia", inni że "Wspólnota", jeszcze inni, że na razie ani to ani to... A ja chciałem akurat być ścisły i oficjalny. Ale widać się nie da.
Więc przypomnijmy sobie, jak to wyglądało. Czy była jakaś autentyczna dyskusja na temat naszego w tym czymś udziału? Nie było! Czy była przed tą dyskusją, co to jej nie było, jakakolwiek autentyczna, oparta na obiektywnych faktach, podana w zrozumiałej dla normalnego człowieka, pozbawiona elementów perfidnej propagandy, informacja? Nie było! Czy informacja była w miarę równo serwowana zarówno przez zwolenników, jak i przeciwników naszego przystąpienia do tego czegoś? Oczywiście że nie!
Czy "informacja", jeśli by tak już to nazwać, serwowana polskiemu społeczeństwu przez euroentuzjastów, była w sensownej mierze obiektywna, pozbawiona podszczuwania, zawstydzania wątpiących, budzenia histerycznych emocji, obietnic całkowicie bez pokrycia - kłamstw wreszcie? (Kłamstw! Wymówmy wreszcie to brzydkie słowo!) Czy więc była? Oczywiście że nie!
Nasze przystąpienie do tej... dla uproszczenia napiszę "Unii", było już przesądzone - takie przynajmniej wrażenie odnieść musiał każdy, kto choć trochę obserwował tę "debatę" - na wiele lat przed samym faktem, przed samym referendum, gdy to naród oficjalnie o chęć tego przystąpienia zapytano. A więc o czym było decydować w tym referendum, skoro już wszystko było przesądzone?
Referendum, jak niektórzy pamiętają, było dwudniowe. Zazwyczaj nie lubią nam o tym przypominać, ale ostatnio przypominają, bo nowe ew. referendum w sprawie Ojrokonstytucji też ma być, oczywiście, dwudniowe. Żadne inne dwudniowe nie bywają, a już z pewnością nie to, w którym naród głosował za lub przeciw powszechnemu uwłaszczeniu obywateli - a które postkomuna i uwole, wraz z Kwaśniewskim prezydentem, zamierzali zgodnie uwalić. No i uwalili, jak na uwoli przystało. Z powodu braku wystarczającej frekwencji referendum to okazało się być nieważne. Jednak te, które sprzyjają Ojropejskiej Unii, nie mają prawa mieć zbyt małej frekwencji.
Na razie są dwudniowe, gdyby to miało nie wystarczyć, to co za problem zrobić referenda tygodniowe... miesięczne... półroczne... roczne... dziesięcioletnie (fakt, sama Unia tak długo może nie pożyje, ale w teorii przecież jak najbardziej)... nieustające nawet! "I tak trzymać towarzysze - żadne głupie i ciemne bydło nie będzie przeszkadzało Siłom Postępu w realizowaniu Demokracji!"
A czy przed tym tam referendum oglądało się jakieś antyojropejskie plakaty? Koszulki? Znaczki na ubrankach? Albo powiedzmy naklejki samoprzylepne na samochodach? Ja nic takiego nie widziałem, widywałem za to ogromne ilości wszelkiego rodzaju "europejskiej" propagandy, w tym flag z tymi tam gwiazdkami. ("Na razie bez sierpa i młota, ale to się ew. później doda, towarzysze! Kiedy bydło się całkiem spacyfikuje. Tak towarzyszu, cyrkiel też dodamy!)
Skoro mówimy o znaczkach i naklejkach, to przypomniał mi się taki drobiazg z mojego własnego przedunijnego życia... Który być może wyjaśnia, dlaczego ich nie było. Lubicie Państwo teorie spiskowe? Ja nic nie sugeruję, mówię jak było, a interpretacje pozostawiam Państwu. Otóż ja, w swej nieskończonej antyunijnej zapiekłości i w ogóle z paskudnych pobudek - jak to facet, który mógłby czytać Gazetę Wyborczą, bo Polska Ludowa dała mu wykształcenie, w każdym razie wyciągła go z analnego betyzmu, ale on tego z własnego wyboru nie robi, moher jeden i kułak imperialistyczny! - postanowiłem na jakiś rok przed owym referendum zadziałać tak, by przechylić jego wynik na stronę oszołomstwa i Bałej Rusi.
Skontaktowałem się wiec z pewnym biznesmenem, posiadającym zakład produkujący wspomniane naklejki na samochody i inne dobra doczesne, oraz plakaty. Zaprojektowałem ci ja osobiście kilka rodzajów antyojropejskich znaków... I mieliśmy to zacząć wyprodukować. Wszystko się dość ładnie kręciło, w fazie wstępnej znaczy, ale skutek był żaden, ponieważ mój biznesmen nagle zmarł na serce. Zapewne przypadek, stres, zbyt obfite i patologicznie smaczne jedzenie... Wiem, tak musiało być. Nic nie sugeruję. Pan od śrub na pewno wtedy jeszcze zajmował się hobbystycznie, powiedzmy, majsterkowaniem karmników i domków dla ptactwa. Albo rapem. A w ogóle to z pewnością dusza człowiek, muchy by nie skrzywdził, czyta "Gazetę" od deski do deski i nie opuszcza żadnego białego marszu.
Ale jakoś tak dziwnie wyszło, a ja ani nie miałem szansy sprawdzić, czy bym się na znaczkach antyojro nie dorobił (imponując tym liberałom, co nie jest bez znaczenia, choć zajadle udaję że mi to obojętne), oraz czy z ich powodu nie zacząłby się może jakiś ferment... jakieś coś... jakiś ruch... że ktoś zacznie nieco się zastanawiać, ludzie się zaczną porozumiewać: "Masz pewne wątpliwości? To się zabawnie składa, bo ja też... Więc może jednak nie wszystko jest aż tak różowe? Albo właśnie ZBYT różowe, nie sądzisz?" Te rzeczy. Coś takiego jak się zapowiada teraz.
Więc wiecie teraz, dlaczego żadnej antyojro-propagandy nie było, bo gdyby mi i temu facetowi się udało, to jakaś w końcu śladowa jej ilośc by była. A może nawet nie śladowa, bo jak by się ludziom spodobało, to byśmy rozkręcili produkcję... Nie tylko na kraj, ale i na całą Europę! Po paru latach mielibyśmy firmę większą od Agory... Którą byśmy zresztą kupili, czy wrogo przejęli, a potem... Na drzewo z Agorą!
W każdym razie, gdybyście spotkali pana od śrub, na przykład w zakładzie leczenia falami mózgowymi, to powiedzcie mu, że tak się nie robi! Choć fakt, że gdyby nie on, nie mielibyśmy teraz całej tej zabawy z pieniącym się Chlebowskim, histerycznym Tuskiem i niezmiennie dętym bucem Komorowskim. Kto w ogóle by znał tych zabawnych i sympatycznych panów? Ale mimo wszystko łza mi się w oku kręci.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Widzę to raczej tak, jak chyba widział to m.in. Karl Marx - choć na szczęście nie tylko on, bo bym się chyba ze wstydu pod ziemię zapadł. ;-)
Prawo zawsze komuś służy, jakiejś oligarchii, jakiejś klasie... Tak było, jest i będzie. Narzucanie ogromnej większości normalnych ludzi "tolerancji" wobec wybranych arbitralnie seksualnych zboczeń, oraz wobec, absurdalnych przeważnie, uroszczeń zboczeńców, jest dokładnie takim samy przejawem przemocy aktualnie silnych wobec aktualnie słabych, jak powiedzmy palenie heretyków. (W tym ostatnim, tak całkiem na marginesie, celowali akurat protestanci, i oni mają zarówno spopielonych ich-zdaniem-heretyków, jak i usmażonych czarownic najwięcej na swym sumieniu.)
A więc traktowanie takiego czy innego zapisu w Konstytucji III RP, nie mówiąc już o takiej czy innej jego interpretacji, jako czegoś w rodzaju Prawa Boskiego, to po prostu absurd i bezczelność. Tym bardziej, że przecież sam udział Polski w tym całym Ojro... Nie wiem nawet jak tego biurokratyczno-totalitarnego molocha należałoby oficjalnie nazwać - jedni mówią, że to "Unia", inni że "Wspólnota", jeszcze inni, że na razie ani to ani to... A ja chciałem akurat być ścisły i oficjalny. Ale widać się nie da.
Więc przypomnijmy sobie, jak to wyglądało. Czy była jakaś autentyczna dyskusja na temat naszego w tym czymś udziału? Nie było! Czy była przed tą dyskusją, co to jej nie było, jakakolwiek autentyczna, oparta na obiektywnych faktach, podana w zrozumiałej dla normalnego człowieka, pozbawiona elementów perfidnej propagandy, informacja? Nie było! Czy informacja była w miarę równo serwowana zarówno przez zwolenników, jak i przeciwników naszego przystąpienia do tego czegoś? Oczywiście że nie!
Czy "informacja", jeśli by tak już to nazwać, serwowana polskiemu społeczeństwu przez euroentuzjastów, była w sensownej mierze obiektywna, pozbawiona podszczuwania, zawstydzania wątpiących, budzenia histerycznych emocji, obietnic całkowicie bez pokrycia - kłamstw wreszcie? (Kłamstw! Wymówmy wreszcie to brzydkie słowo!) Czy więc była? Oczywiście że nie!
Nasze przystąpienie do tej... dla uproszczenia napiszę "Unii", było już przesądzone - takie przynajmniej wrażenie odnieść musiał każdy, kto choć trochę obserwował tę "debatę" - na wiele lat przed samym faktem, przed samym referendum, gdy to naród oficjalnie o chęć tego przystąpienia zapytano. A więc o czym było decydować w tym referendum, skoro już wszystko było przesądzone?
Referendum, jak niektórzy pamiętają, było dwudniowe. Zazwyczaj nie lubią nam o tym przypominać, ale ostatnio przypominają, bo nowe ew. referendum w sprawie Ojrokonstytucji też ma być, oczywiście, dwudniowe. Żadne inne dwudniowe nie bywają, a już z pewnością nie to, w którym naród głosował za lub przeciw powszechnemu uwłaszczeniu obywateli - a które postkomuna i uwole, wraz z Kwaśniewskim prezydentem, zamierzali zgodnie uwalić. No i uwalili, jak na uwoli przystało. Z powodu braku wystarczającej frekwencji referendum to okazało się być nieważne. Jednak te, które sprzyjają Ojropejskiej Unii, nie mają prawa mieć zbyt małej frekwencji.
Na razie są dwudniowe, gdyby to miało nie wystarczyć, to co za problem zrobić referenda tygodniowe... miesięczne... półroczne... roczne... dziesięcioletnie (fakt, sama Unia tak długo może nie pożyje, ale w teorii przecież jak najbardziej)... nieustające nawet! "I tak trzymać towarzysze - żadne głupie i ciemne bydło nie będzie przeszkadzało Siłom Postępu w realizowaniu Demokracji!"
A czy przed tym tam referendum oglądało się jakieś antyojropejskie plakaty? Koszulki? Znaczki na ubrankach? Albo powiedzmy naklejki samoprzylepne na samochodach? Ja nic takiego nie widziałem, widywałem za to ogromne ilości wszelkiego rodzaju "europejskiej" propagandy, w tym flag z tymi tam gwiazdkami. ("Na razie bez sierpa i młota, ale to się ew. później doda, towarzysze! Kiedy bydło się całkiem spacyfikuje. Tak towarzyszu, cyrkiel też dodamy!)
Skoro mówimy o znaczkach i naklejkach, to przypomniał mi się taki drobiazg z mojego własnego przedunijnego życia... Który być może wyjaśnia, dlaczego ich nie było. Lubicie Państwo teorie spiskowe? Ja nic nie sugeruję, mówię jak było, a interpretacje pozostawiam Państwu. Otóż ja, w swej nieskończonej antyunijnej zapiekłości i w ogóle z paskudnych pobudek - jak to facet, który mógłby czytać Gazetę Wyborczą, bo Polska Ludowa dała mu wykształcenie, w każdym razie wyciągła go z analnego betyzmu, ale on tego z własnego wyboru nie robi, moher jeden i kułak imperialistyczny! - postanowiłem na jakiś rok przed owym referendum zadziałać tak, by przechylić jego wynik na stronę oszołomstwa i Bałej Rusi.
Skontaktowałem się wiec z pewnym biznesmenem, posiadającym zakład produkujący wspomniane naklejki na samochody i inne dobra doczesne, oraz plakaty. Zaprojektowałem ci ja osobiście kilka rodzajów antyojropejskich znaków... I mieliśmy to zacząć wyprodukować. Wszystko się dość ładnie kręciło, w fazie wstępnej znaczy, ale skutek był żaden, ponieważ mój biznesmen nagle zmarł na serce. Zapewne przypadek, stres, zbyt obfite i patologicznie smaczne jedzenie... Wiem, tak musiało być. Nic nie sugeruję. Pan od śrub na pewno wtedy jeszcze zajmował się hobbystycznie, powiedzmy, majsterkowaniem karmników i domków dla ptactwa. Albo rapem. A w ogóle to z pewnością dusza człowiek, muchy by nie skrzywdził, czyta "Gazetę" od deski do deski i nie opuszcza żadnego białego marszu.
Ale jakoś tak dziwnie wyszło, a ja ani nie miałem szansy sprawdzić, czy bym się na znaczkach antyojro nie dorobił (imponując tym liberałom, co nie jest bez znaczenia, choć zajadle udaję że mi to obojętne), oraz czy z ich powodu nie zacząłby się może jakiś ferment... jakieś coś... jakiś ruch... że ktoś zacznie nieco się zastanawiać, ludzie się zaczną porozumiewać: "Masz pewne wątpliwości? To się zabawnie składa, bo ja też... Więc może jednak nie wszystko jest aż tak różowe? Albo właśnie ZBYT różowe, nie sądzisz?" Te rzeczy. Coś takiego jak się zapowiada teraz.
Więc wiecie teraz, dlaczego żadnej antyojro-propagandy nie było, bo gdyby mi i temu facetowi się udało, to jakaś w końcu śladowa jej ilośc by była. A może nawet nie śladowa, bo jak by się ludziom spodobało, to byśmy rozkręcili produkcję... Nie tylko na kraj, ale i na całą Europę! Po paru latach mielibyśmy firmę większą od Agory... Którą byśmy zresztą kupili, czy wrogo przejęli, a potem... Na drzewo z Agorą!
W każdym razie, gdybyście spotkali pana od śrub, na przykład w zakładzie leczenia falami mózgowymi, to powiedzcie mu, że tak się nie robi! Choć fakt, że gdyby nie on, nie mielibyśmy teraz całej tej zabawy z pieniącym się Chlebowskim, histerycznym Tuskiem i niezmiennie dętym bucem Komorowskim. Kto w ogóle by znał tych zabawnych i sympatycznych panów? Ale mimo wszystko łza mi się w oku kręci.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
Agora,
euroentuzjaści,
eurokonstytucja,
pan od śrub,
prawo,
propaganda,
referendum,
Unia Europejska
piątek, marca 14, 2008
Jarosław Kaczyński, Eurokonstytucja i Oblicze Trzeciej Rzeszy
Autentyczny polityk tym się różni od gadatliwego ideologa, że wie, iż w polityce nie da się w ogóle rozważać celów w oderwaniu od środków służących ich osiągnięciu. (Takie jest zresztą, w mojej opinii, zasadnicze przesłanie sławnego, choć mało czytanego i jeszcze mniej rozumianego, dzieła Machiavellego.) Autentyczny polityk zdaje też sobie sprawę z tego, że nieczęsto będzie miał możliwość realizowania jakichś z góry powziętych idei, ponieważ okoliczności - zagrożenia, trudności, a nawet czasem znienacka pojawiające się nieoczekiwane szanse - zburzą mu większość tego rodzaju planów.
W związku z powyższym nie potrafię rozstrzygnąć na ile eurosceptycyzm Jarosława Kaczyńskiego jest w sumie wątły - jak na to by wskazywały dotychczasowe działania tego polityka - na ile zaś kierował się on cały czas zarysowaną tu na wstępie przeze mnie zasadą. Z której naturalny praktyczny wniosek musiał być taki, że skoro rodzimy ludek Unię Europejską uwielbia, spodziewając się po niej cudów niewidów przy zerowych kosztach, a dużej części tego ludku Polska jest całkiem po prostu do niczego nie potrzebna, z drugiej zaś strony Polska jest tak spenetrowana przez obce służby i agentów, oraz ma tak do szpiku kości służalcze "elity", to nie ma rady.
Jedna z odwiecznych chińskich ludowych mądrości głosi podobno, że "jeśli nie możesz zapobiec temu, by cię zgwałcono, to leż i ciesz się tym gwałtem". Co właśnie czynił PiS i jego szef. Zgoda, nie sądzę, by ich i jego niechęć do Unii była porównywalna z na przykład moją. Nie sądzę też, by Jarosław Kaczyński snuł podobne do moich historiozoficzne rozważania (w moim przypadku poparte dość ekstensywną lekturą złożoną z całkiem ortodoksyjnych książek na temat historii i pokrewnych dziedzin), z których by, jak z moich, wynikało, że Unia Europejska staje się w błyskawicznym tempie imperium, a w dodatku tworem z natury totalitarnym.
W dodatku, co również wynika z moich własnych analiz, ten totalitaryzm ma wszelkie dane stać się czymś, przy czym wszystkie dotychczasowe - niezależnie od ich brutalności, ale przecież i w przypadku Unii nie mamy absolutnie żadnych gwarancji, że zawsze będzie tak "słodko i łagodnie" - to była tylko "wstępna gra miłosna".
Ponieważ prawdziwy totalitaryzm, o czym już wielokrotnie wspominałem, wymaga, do sprawowania totalnej kontroli, totalnej komputeryzacji. A więc potężnych komputerów, mikroczipów, sieci informatycznych. Oraz "obywateli" (w cudzysłowie, bo w totalitaryźmie to przecież nie jest obywatel) zarówno przyzwyczajonych do posługiwania się nimi - we własnym interesie czy dla własnej rozrywki, ale przede wszystkim w odpowiedzi na życzenie, czy "łagodną zachętę", ze strony władzy.
Władzy, która dzięki temu staje się jeszcze bardziej anonimowa... A raczej chyba tak by należało powiedzieć, że może ukryć swe prawdziwe (mniej lub bardziej) ludzkie oblicze przed "obywatelami", dając im w zamian marketingową kreację stworzoną przez specjalistów od piaru i usłużnych (nie za darmo przecież) mediów.
A zatem, wracając do głównego wątku, naprawdę nie sądzę, by Jarosław Kaczyński - moim zdaniem prawdziwy mąż stanu, jakiego drugiego śladu nie ma w Polsce w ostatnich kilkudziesięciu latach i zapewne niestety nie będzie, zakładając nawet że będzie jeszcze Polska - niezależnie od tego, że wcale nie wszystkie jego poglądy podzielam i nie wszystkie jego działania wzbudzają mój zachwyt - widział sprawę Unii Europejskiej dokładnie tak jak ja. Nie jest nią jednak zachwycony, a to już sporo, szczególnie wobec bezwarunkowej, psiej czołobitności rodzimych "elit", która z pewnością jest tym, czego unijna biurokracja oczekuje i zamierza obficie generować.
Co mówi Joachim Fest, w swej książce "Oblicze Trzeciej Rzeczy"? Książce wydanej w PRL i którą studiowałem jako młode chłopię gdzieś około sławnego, przynajmniej w ostatnich tygodniach, roku 1968? Dokładnie wtedy, gdy tylu innych, z narażeniem życia i dostępu do stółowki w KW, walczyło o naprawę socjalizmu, o powrót to korzeni - do Lenina, Trockiego i Rosy Luxemburg... A studiowałem ją - słuchajcie ludkowie! - by zrozumieć naturę nie tyle Trzeciej Rzeczy (choć teraz widzę, że i to mogłoby mi się w tych zabawnych czasach rozkwitu i jednoczenia się Europy przydać), co przodującego ustroju. Taki byłem moherowy oszołom już wtedy, a fe!
Otóż Fest pisze coś w tym duchu, że "totalitaryzm przede wszystkim zajmuje się wymuszaniem spontanicznego poparcia". Radziłbym to parę razy przeczytać i dobrze się wczuć, warto! Ja tę właśne tezę zapamiętałem najlepiej z całej fascynującej książki, którą naprawdę polecam, choć wydana została w PRL'u i chyba nie po to, bym ja mógł czynić pierwsze kroki w sowietologii.
Choć Fest w swych bardziej generalnych analizach pisał, z tego co pamiętam, właśnie o "totalitaryźmie", nie zaś po prostu o "naziźmie" czy (zgodnie z kominternowską terminologią, wg. której i socjaldemokracja to "faszyzm") "faszyźmie". Co było dość wywrotowe, tyle że oni byli po prostu zbyt widać durni, by to zrozumieć. Zaraz... Taka myśl - a może to dlatego właśnie nastąpiła ta partyjna dintorja i w 1968 wywalono z Partii, a potem z Najweselszego Baraczku Obozu Postępu, tych wszystkich (no nie, nie wszytkich, niestety!) Michników i jemu podobnych?!
Za NIEUDOLNOŚĆ! Za brak rewolucyjnej czujności! A konkretnie za wydanie książki analizującej w b. inteligentny i bezkompromisowy sposób realny komunizm, zamiast w powiedzmy południowoafrykański apartheid czy amerykański imperalizm?!
W każdym razie to właśnie stwierdzenie Festa totalitaryzmu nasunęło mi się - po tylu latach! - gdym ujrzał panikę rodzimych politycznych "elit", że oto Europa może dostrzec w nadzorowanym przez nich mołochu pewien brak entuzjazmu dla idei integracji europejskiej. Nieważne, że od zawsze było wiadomo, że co najmniej kilkanaście procent ludzi musi w Polsce być po prostu wrogo nastawionych do Unii - a więc znacznie więcej, niż potencjalnych Biedroniów w najbardziej optymistycznych dla sił postępu szacunkach... Nieważne, że o integracji, traktacie lesbijskim, samej Unii i przyszłości w niej Polski nie da się nawet przecież publicznie debatować, bo wyszedłby na jaw ten zdrożny brak autentycznego entuzjazmu...
Ale żeby tego nie potrafić zamieść pod dywan?! Nie potrafić wymusić?! Nie potrafić czegoś tam, jakiegoś geszeftu, czegokolwiek... W końcu procedury i standardy europejskie dopiero się kształtują, docierają. Ważne w każdym razie, żeby inni od tych krnąbrnych Polaków "obywatele" zjednoczonej Europy o niczym się nie dowiedzieli. Ale te żałosne tuski, te nieudolne platfusy, te cienkie TW Bolki - nawet TEGO nie potrafią Unii dać? Na drzewo z takimi namiestnikami!
Takie muszą być nastroje w Brukseli. I Berlinie. I we wszystkich innych europejskich stolicach, gdzie europejska elita z zapartym tchem, i stolcem, czeka na dalszą korzystną (a jakże!) integrację. A lud? Po co niby miałby cokolwiek wiedzieć? Nie mówiąc już o pytaniu go o zdanie.
Jak się dopracuje europejskie standardy, wartości i procedury, to lud - spokojna głowa! - będzie spontanicznie wyrażał poparcie... Mniej czy bardziej chętnie, ale gorąco, głośno i spontanicznie. W końcu jeśli wszystkie dotychczasowe totalitaryzmy, prędzej czy później, nie wzdragały się przed przemocą na wielką skalę i masakrowaniem niepokornych, to dlaczego my (tak sobie myślą w Brukseli i Berlinie, ale aż im się policzki i trzecie podbródki z wściekłości trzęsą na tych durnych Polaków) mielibyśmy być gorsi?
Dlatego też, żeby tę pokrętną, choć finezyjną, gawędę w zrozumiały dla każdego (poza wykształciuchem ale nie jestem przecież Duchem Świętym, żeby czynić cuda) podsumować, powiem tak: Jarosław Kaczyński to mimo wszystko wielka klasa, a Platfusy Obywatelskie to kompletne dno i targowica, która by się od Szczęsnego Potockiego mogła uczyć patriotyzmu. Co do samej zaś Unii, to wedle Festa jest to JUŻ TERAZ totalitaryzm jak złoto. Co gorliwie stara się nam właśnie uzmysłowić "Obywatelska" Platforma, o reszcie tych mend w rodzimym parlamencie i mediach już nawet nie spominając.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
W związku z powyższym nie potrafię rozstrzygnąć na ile eurosceptycyzm Jarosława Kaczyńskiego jest w sumie wątły - jak na to by wskazywały dotychczasowe działania tego polityka - na ile zaś kierował się on cały czas zarysowaną tu na wstępie przeze mnie zasadą. Z której naturalny praktyczny wniosek musiał być taki, że skoro rodzimy ludek Unię Europejską uwielbia, spodziewając się po niej cudów niewidów przy zerowych kosztach, a dużej części tego ludku Polska jest całkiem po prostu do niczego nie potrzebna, z drugiej zaś strony Polska jest tak spenetrowana przez obce służby i agentów, oraz ma tak do szpiku kości służalcze "elity", to nie ma rady.
Jedna z odwiecznych chińskich ludowych mądrości głosi podobno, że "jeśli nie możesz zapobiec temu, by cię zgwałcono, to leż i ciesz się tym gwałtem". Co właśnie czynił PiS i jego szef. Zgoda, nie sądzę, by ich i jego niechęć do Unii była porównywalna z na przykład moją. Nie sądzę też, by Jarosław Kaczyński snuł podobne do moich historiozoficzne rozważania (w moim przypadku poparte dość ekstensywną lekturą złożoną z całkiem ortodoksyjnych książek na temat historii i pokrewnych dziedzin), z których by, jak z moich, wynikało, że Unia Europejska staje się w błyskawicznym tempie imperium, a w dodatku tworem z natury totalitarnym.
W dodatku, co również wynika z moich własnych analiz, ten totalitaryzm ma wszelkie dane stać się czymś, przy czym wszystkie dotychczasowe - niezależnie od ich brutalności, ale przecież i w przypadku Unii nie mamy absolutnie żadnych gwarancji, że zawsze będzie tak "słodko i łagodnie" - to była tylko "wstępna gra miłosna".
Ponieważ prawdziwy totalitaryzm, o czym już wielokrotnie wspominałem, wymaga, do sprawowania totalnej kontroli, totalnej komputeryzacji. A więc potężnych komputerów, mikroczipów, sieci informatycznych. Oraz "obywateli" (w cudzysłowie, bo w totalitaryźmie to przecież nie jest obywatel) zarówno przyzwyczajonych do posługiwania się nimi - we własnym interesie czy dla własnej rozrywki, ale przede wszystkim w odpowiedzi na życzenie, czy "łagodną zachętę", ze strony władzy.
Władzy, która dzięki temu staje się jeszcze bardziej anonimowa... A raczej chyba tak by należało powiedzieć, że może ukryć swe prawdziwe (mniej lub bardziej) ludzkie oblicze przed "obywatelami", dając im w zamian marketingową kreację stworzoną przez specjalistów od piaru i usłużnych (nie za darmo przecież) mediów.
A zatem, wracając do głównego wątku, naprawdę nie sądzę, by Jarosław Kaczyński - moim zdaniem prawdziwy mąż stanu, jakiego drugiego śladu nie ma w Polsce w ostatnich kilkudziesięciu latach i zapewne niestety nie będzie, zakładając nawet że będzie jeszcze Polska - niezależnie od tego, że wcale nie wszystkie jego poglądy podzielam i nie wszystkie jego działania wzbudzają mój zachwyt - widział sprawę Unii Europejskiej dokładnie tak jak ja. Nie jest nią jednak zachwycony, a to już sporo, szczególnie wobec bezwarunkowej, psiej czołobitności rodzimych "elit", która z pewnością jest tym, czego unijna biurokracja oczekuje i zamierza obficie generować.
Co mówi Joachim Fest, w swej książce "Oblicze Trzeciej Rzeczy"? Książce wydanej w PRL i którą studiowałem jako młode chłopię gdzieś około sławnego, przynajmniej w ostatnich tygodniach, roku 1968? Dokładnie wtedy, gdy tylu innych, z narażeniem życia i dostępu do stółowki w KW, walczyło o naprawę socjalizmu, o powrót to korzeni - do Lenina, Trockiego i Rosy Luxemburg... A studiowałem ją - słuchajcie ludkowie! - by zrozumieć naturę nie tyle Trzeciej Rzeczy (choć teraz widzę, że i to mogłoby mi się w tych zabawnych czasach rozkwitu i jednoczenia się Europy przydać), co przodującego ustroju. Taki byłem moherowy oszołom już wtedy, a fe!
Otóż Fest pisze coś w tym duchu, że "totalitaryzm przede wszystkim zajmuje się wymuszaniem spontanicznego poparcia". Radziłbym to parę razy przeczytać i dobrze się wczuć, warto! Ja tę właśne tezę zapamiętałem najlepiej z całej fascynującej książki, którą naprawdę polecam, choć wydana została w PRL'u i chyba nie po to, bym ja mógł czynić pierwsze kroki w sowietologii.
Choć Fest w swych bardziej generalnych analizach pisał, z tego co pamiętam, właśnie o "totalitaryźmie", nie zaś po prostu o "naziźmie" czy (zgodnie z kominternowską terminologią, wg. której i socjaldemokracja to "faszyzm") "faszyźmie". Co było dość wywrotowe, tyle że oni byli po prostu zbyt widać durni, by to zrozumieć. Zaraz... Taka myśl - a może to dlatego właśnie nastąpiła ta partyjna dintorja i w 1968 wywalono z Partii, a potem z Najweselszego Baraczku Obozu Postępu, tych wszystkich (no nie, nie wszytkich, niestety!) Michników i jemu podobnych?!
Za NIEUDOLNOŚĆ! Za brak rewolucyjnej czujności! A konkretnie za wydanie książki analizującej w b. inteligentny i bezkompromisowy sposób realny komunizm, zamiast w powiedzmy południowoafrykański apartheid czy amerykański imperalizm?!
W każdym razie to właśnie stwierdzenie Festa totalitaryzmu nasunęło mi się - po tylu latach! - gdym ujrzał panikę rodzimych politycznych "elit", że oto Europa może dostrzec w nadzorowanym przez nich mołochu pewien brak entuzjazmu dla idei integracji europejskiej. Nieważne, że od zawsze było wiadomo, że co najmniej kilkanaście procent ludzi musi w Polsce być po prostu wrogo nastawionych do Unii - a więc znacznie więcej, niż potencjalnych Biedroniów w najbardziej optymistycznych dla sił postępu szacunkach... Nieważne, że o integracji, traktacie lesbijskim, samej Unii i przyszłości w niej Polski nie da się nawet przecież publicznie debatować, bo wyszedłby na jaw ten zdrożny brak autentycznego entuzjazmu...
Ale żeby tego nie potrafić zamieść pod dywan?! Nie potrafić wymusić?! Nie potrafić czegoś tam, jakiegoś geszeftu, czegokolwiek... W końcu procedury i standardy europejskie dopiero się kształtują, docierają. Ważne w każdym razie, żeby inni od tych krnąbrnych Polaków "obywatele" zjednoczonej Europy o niczym się nie dowiedzieli. Ale te żałosne tuski, te nieudolne platfusy, te cienkie TW Bolki - nawet TEGO nie potrafią Unii dać? Na drzewo z takimi namiestnikami!
Takie muszą być nastroje w Brukseli. I Berlinie. I we wszystkich innych europejskich stolicach, gdzie europejska elita z zapartym tchem, i stolcem, czeka na dalszą korzystną (a jakże!) integrację. A lud? Po co niby miałby cokolwiek wiedzieć? Nie mówiąc już o pytaniu go o zdanie.
Jak się dopracuje europejskie standardy, wartości i procedury, to lud - spokojna głowa! - będzie spontanicznie wyrażał poparcie... Mniej czy bardziej chętnie, ale gorąco, głośno i spontanicznie. W końcu jeśli wszystkie dotychczasowe totalitaryzmy, prędzej czy później, nie wzdragały się przed przemocą na wielką skalę i masakrowaniem niepokornych, to dlaczego my (tak sobie myślą w Brukseli i Berlinie, ale aż im się policzki i trzecie podbródki z wściekłości trzęsą na tych durnych Polaków) mielibyśmy być gorsi?
Dlatego też, żeby tę pokrętną, choć finezyjną, gawędę w zrozumiały dla każdego (poza wykształciuchem ale nie jestem przecież Duchem Świętym, żeby czynić cuda) podsumować, powiem tak: Jarosław Kaczyński to mimo wszystko wielka klasa, a Platfusy Obywatelskie to kompletne dno i targowica, która by się od Szczęsnego Potockiego mogła uczyć patriotyzmu. Co do samej zaś Unii, to wedle Festa jest to JUŻ TERAZ totalitaryzm jak złoto. Co gorliwie stara się nam właśnie uzmysłowić "Obywatelska" Platforma, o reszcie tych mend w rodzimym parlamencie i mediach już nawet nie spominając.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
Berlin,
Bruksela,
eurokonstytucja,
Jaroław Kaczyński,
Machiavelli,
totalitaryzm,
Trzecia Rzesza
środa, marca 12, 2008
Proste pytanie hiperaktualne
I co ludkowie, było zdrajców wieszać, prawda?
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
konstytucja europejska,
Platforma Obywatelska,
targowica,
Unia Europejska,
wieszanie,
zdrada
sobota, marca 08, 2008
Jeśli ktoś bardzo pragnie, może to uznać za tekst na 8. Marca
Uważa się powszechnie, że pracę zawodową kobiety masowo rozpoczęły w wyniku dwóch wojen światowych, kiedy to mężczyzn brakowało, więc one musiały przejąć dużą część dotychczac typowo męskich ról i zawodów. Zgoda, coś w tym niewątpliwie jest, ale weźmy na przykład taką Szwecję. Kraj, który w obu wojnach światowych udziału nie brał i w ogóle wojen nie prowadził od stuleci, a w którym pracuje zarobkowo poza domem niemal sto procent kobiet, zaś psychologicznie, kobieta która takiej pracy nie ma, czuje się dokładnie tak samo podle - tak samo skrzywdzona przez los czy społeczeństwo - jak mężczyzna w podobnej sytuacji.
Jest to, przyznasz Czytelnku, spore osiągnięcie! Nie mówię, że coś cennego w sensie wartości, ale na pewno sukces inżynierii społecznej. W kraju, gdzie w końcu tego typu "osiągnięcia" są bardzo cenione i naprawdę hojnie "obywatelom" przez władzę serwowane, ci zaś przyjmują je z zadziwiającą pokorą, jeśli nawet nie zawsze z entuzjazmem. Jak zatem można wytłumaczyć to, dość w końcu wyłamujące się z wojennego paradygmatu, zjawisko?
Spotkałem się kiedyś z interesującym, i z pewnością w dużej mierze prawdziwym, wytłumaczeniem. Otóż zaraz po drugiej wojnie światowej den svenske mannen zapragnął własnego automobilu, w związku z czym, niewiele myśląc, wysłał współmałżonke do pracy zarobkowej. Rodzina dorobiła się wymarzonego pojazdu, który ma do dzisiaj - nie ten sam wprawdzie, ale w sumie bardzo podobne krowiaste Volvo - a żona pracować by już po prostu nie mogła.
Nie mogłaby, ponieważ, po pierwsze - rodzina by już dzisiaj z jednej pensji nie wyżyła. Po drugie - ponieważ teraz jest to już społeczną normą, więc i odgórne naciski idą w tym kierunku, jak i psychika szwedzkich kobiet jest odpowiednio ukształtowana. One po prostu "realizują się" w pracy zarobkowej, oczywiście poza domem! Drobiazgi w rodzaju tego, że półroczne dziecko oddawane jest do przedszkola, gdzie, zgodnie z wymaganiami ideologi, zajmują się nim mało męscy faceci i ledwo sobie radzące z językiem imigrantki z dalekich krajów. Plus różni ludzie, którzy muszą pracować, bo jakby inaczej - w tym oczywiście i kobiety, co tutaj akurat nie jest rzeczą najgorszą, a do żadnej ambitniejszej i lepiej płatnej pracy się nie nadają.
Szwedzkie zwalczanie bezrobocia to w ogóle temat-rzeka. Który w dodatku wiąże się w niemałym stopniu z moim głównym tutaj tematem. Otóż w Szwecji nie da się zmniejszać biurokracji także dlatego, że wtedy podnosi się wielki wrzask, że "urzędniczkami są przecież przeważnie kobiety, więc zwalnianie ich zaburzy strukturę zatrudnienia i cofnie równouprawnienie". A kto, że spytam, wysłał te swoje żony do pracy? (Kto nie wie, niech czyta od nowa!) I z jakich to motywów? Jeśli odpowiedziałeś, że "aby budować socjalizm", to niestety, tym razem, kulą w płot. Czytaj od nowa! Motywy te były bowiem czysto ekonomiczne, czysto liberalne - czysta chciwość i pragnienie błyskotek. Bez myślenia o realnych, dalekosiężnych kosztach, bez myślenia o skutkach uboczncyh.
Wracając do tamtejszych uciech życia rodzinnego, które w pewnym przynajmniej stopniu osiągnięto dzięki tamtej zbiorowej decyzji ówczesnych jedynych żywicieli rodziny. Swego czasu gdzieś przeczytałem, że szwedzcy rodzice ze swymi dziećmi - a nie mówię już o półrocznych niemowlakach, tylko o nastolatkach - rozmawiają przeciętnie 7 minut dziennie. Przeczytałem to pewnie z 20 lat temu, wątpię jednak, by to się znacząco od tamtych czasów poprawiło. Za co można w Szwecji zostać pozbawionym praw rodzicielskich, a do tego "nieoficjalnie" zostać publicznie ostemplowanym jako "pedofil", oraz tego, jak tamte dzieci to "sprytnie" i niemal na każdym kroku wykorzystują, nie będę tu opowiadał, bo to temat na inną okazję.
Powie ktoś, że fakt, teraz oboje małżonkowie (małżonkowie? w istocie raczej rzadko, choć to akurat nie jest aż tak ważne) pracują, ale przecież żyją i lepiej, niż w latach '40. Ano żyją lepiej, choć nie zawsze, bo kryzysy ekonomiczne, z bezrobociem, potrafią tam być długotrwałe i dotkliwe, wiem coś o tym z własnego doświadczenia. Teraz akurat takiego nie ma i Szwecja robi za cud gospodarczy. Zobaczymy co będzie dalej, ja tam jestem dość sceptyczny.
Fakt, Szwedzka rodzina ma teraz domek, połączony w szereg z innymi takimi, na trzydziestoletnie spłaty, Volvo, telewizję satelitarną, wakacje za granicą, często łódkę i taką chatkę gdzieś w plenerze. Majątku jednak Szwed ma przeciętnie kilkukrotnie mniej, niż np. Włoch, a kilkunastokrotnie mniej niż Niemiec. (Wykupią nas wszystkich, Hitler zwycięży!) Oraz mają gwarancję - no, niemal gwarancję, bo w końcu to nie może trwać wiecznie - że nie zostaną bezdomni, choćby stracili pracę, a jeśli udowodni się, że się jest alkoholikiem, to dostanie się zasiłek i na wódkę. Przynajmniej tak bywa, co jest potem przez nie lubiącą socjalizmu prasę dość mocno nagłaśniane.
Ma się też gwarancję, iż życie zakończy się w domu starców, gdzie człowiek będzie sobie siedział w oczekiwaniu na śmierć, która nie ma się prawa zbytnio odwlekać... Oj, daliby mu wtedy, oj dali! No bo przecież nie można zbyt długo zajmować innym tego cennego miejsca. Siedział, oraz leżał, potem to już raczej to drugie, z pampersem gdzie należy, od czasu do czasu przewijany przez jakiegoś imigranta dowolnej płci - z reguły ciemnoskórego, słabo znającego język i z dnia na dzień bardziej nienawidzącego tej swojej pracy, ludzi których musi wbrew sobie tak obsługiwać, oraz całego tego sytego i z sytości zidiocialego kraju.
Mógłbym opisywać różne takie specyficzne smaczki godzinami, ale nie tym razem. Chodziło mi o ukazanie interesującego moim zdaniem przecięcia kwestii "równouprawnienia kobiet" z kwestią ekonomiczną... Nie bójmy sie tego słowa - z liberalizmem. Tak zwani "konserwatywni liberałowie" (czy może odwrotnie, trudno to zapamiętać) twierdzą, iż "wolny rynek" jak najbardziej sprzyja konserwatywnym wartościom, zaś to, co tym wartościom szkodzi, to "socjalizm". Tutaj, mimo, że w Szwecji socjalizmu faktycznie nie brakuje, wydaje się być inaczej. Pierwszy impuls był jak najbardziej ekonomiczny, rynkowy, liberalny. Czyż nie?
Cóż jednak się dziwić, skoro liberałowie także za nasprowadzanie tych wszystkich imigrantów - którzy mieli tyrać w fabrykach i wywozić śmieci, podczas gdy tubylcy, rasa panów, mieli osiągać wyższe rzeczy - także próbuja winić "socjalizm", nie zaś chciwość, która dla nich jest przecież, mówią nam to bez przerwy i otwartym tekstem, bóstwem? To dyrektorzy wielkich firm domagali się siły roboczej! To przedsiębiorcy! To liberałowie! Teraz jednak, kiedy potomkowie tamtych emigrantów, bez zawodu, praktycznie nie znający miejscowego języka, znarkotyzowani, snują się po ulicach, czyniąc niektóre dzielnice enklawami czegoś całkowicie nie-europejskiego, niezbyt głośno i chętnie się do tego przyznają.
No więc tutaj podałem drugi tego rodzaju przykład, jak to ekonomiczna chcica i liberalne motywy prowadzą do mało konserwatywnych skutków, a w dodatku do skutków, które już nawet z czysto liberalnego punktu widzenia są jak najbardziej szkodliwe. Chodzi o skutki takie, jak przerost biurokracji i cykliczne, ale naprawdę poważne, problemy z bezrobociem.
Jeśli ktoś bardzo chce, to może ten tekścik uznać za hołd złożony wszystkim patriotycznym i sensownym polskim kobietom, w dniu tego ich rzekomego święta. Które sam uważam za dość błazeńskie i komunistycznej proweniencji, ale zdaje się są tacy, i to godni szacunku, którzy to widzą inaczej. A więc - wsiewo najłuczsziejszewo s Mieżdunarodnom Żienskom Dniom! (Na Boga, tylko niech się nikt nie próbuje uczyć z tego tutaj rosyjskiego!)
Choć oczywiście największą frajdę, darujcie to Cnotliwe Dziewice, Piękne Damy i Szacowne Matrony, sprawiło mi kolejne kopnięcie w kostkę zadufanego w sobie i głoszącego obrażające ludzki umysł brednie leberała.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Jest to, przyznasz Czytelnku, spore osiągnięcie! Nie mówię, że coś cennego w sensie wartości, ale na pewno sukces inżynierii społecznej. W kraju, gdzie w końcu tego typu "osiągnięcia" są bardzo cenione i naprawdę hojnie "obywatelom" przez władzę serwowane, ci zaś przyjmują je z zadziwiającą pokorą, jeśli nawet nie zawsze z entuzjazmem. Jak zatem można wytłumaczyć to, dość w końcu wyłamujące się z wojennego paradygmatu, zjawisko?
Spotkałem się kiedyś z interesującym, i z pewnością w dużej mierze prawdziwym, wytłumaczeniem. Otóż zaraz po drugiej wojnie światowej den svenske mannen zapragnął własnego automobilu, w związku z czym, niewiele myśląc, wysłał współmałżonke do pracy zarobkowej. Rodzina dorobiła się wymarzonego pojazdu, który ma do dzisiaj - nie ten sam wprawdzie, ale w sumie bardzo podobne krowiaste Volvo - a żona pracować by już po prostu nie mogła.
Nie mogłaby, ponieważ, po pierwsze - rodzina by już dzisiaj z jednej pensji nie wyżyła. Po drugie - ponieważ teraz jest to już społeczną normą, więc i odgórne naciski idą w tym kierunku, jak i psychika szwedzkich kobiet jest odpowiednio ukształtowana. One po prostu "realizują się" w pracy zarobkowej, oczywiście poza domem! Drobiazgi w rodzaju tego, że półroczne dziecko oddawane jest do przedszkola, gdzie, zgodnie z wymaganiami ideologi, zajmują się nim mało męscy faceci i ledwo sobie radzące z językiem imigrantki z dalekich krajów. Plus różni ludzie, którzy muszą pracować, bo jakby inaczej - w tym oczywiście i kobiety, co tutaj akurat nie jest rzeczą najgorszą, a do żadnej ambitniejszej i lepiej płatnej pracy się nie nadają.
Szwedzkie zwalczanie bezrobocia to w ogóle temat-rzeka. Który w dodatku wiąże się w niemałym stopniu z moim głównym tutaj tematem. Otóż w Szwecji nie da się zmniejszać biurokracji także dlatego, że wtedy podnosi się wielki wrzask, że "urzędniczkami są przecież przeważnie kobiety, więc zwalnianie ich zaburzy strukturę zatrudnienia i cofnie równouprawnienie". A kto, że spytam, wysłał te swoje żony do pracy? (Kto nie wie, niech czyta od nowa!) I z jakich to motywów? Jeśli odpowiedziałeś, że "aby budować socjalizm", to niestety, tym razem, kulą w płot. Czytaj od nowa! Motywy te były bowiem czysto ekonomiczne, czysto liberalne - czysta chciwość i pragnienie błyskotek. Bez myślenia o realnych, dalekosiężnych kosztach, bez myślenia o skutkach uboczncyh.
Wracając do tamtejszych uciech życia rodzinnego, które w pewnym przynajmniej stopniu osiągnięto dzięki tamtej zbiorowej decyzji ówczesnych jedynych żywicieli rodziny. Swego czasu gdzieś przeczytałem, że szwedzcy rodzice ze swymi dziećmi - a nie mówię już o półrocznych niemowlakach, tylko o nastolatkach - rozmawiają przeciętnie 7 minut dziennie. Przeczytałem to pewnie z 20 lat temu, wątpię jednak, by to się znacząco od tamtych czasów poprawiło. Za co można w Szwecji zostać pozbawionym praw rodzicielskich, a do tego "nieoficjalnie" zostać publicznie ostemplowanym jako "pedofil", oraz tego, jak tamte dzieci to "sprytnie" i niemal na każdym kroku wykorzystują, nie będę tu opowiadał, bo to temat na inną okazję.
Powie ktoś, że fakt, teraz oboje małżonkowie (małżonkowie? w istocie raczej rzadko, choć to akurat nie jest aż tak ważne) pracują, ale przecież żyją i lepiej, niż w latach '40. Ano żyją lepiej, choć nie zawsze, bo kryzysy ekonomiczne, z bezrobociem, potrafią tam być długotrwałe i dotkliwe, wiem coś o tym z własnego doświadczenia. Teraz akurat takiego nie ma i Szwecja robi za cud gospodarczy. Zobaczymy co będzie dalej, ja tam jestem dość sceptyczny.
Fakt, Szwedzka rodzina ma teraz domek, połączony w szereg z innymi takimi, na trzydziestoletnie spłaty, Volvo, telewizję satelitarną, wakacje za granicą, często łódkę i taką chatkę gdzieś w plenerze. Majątku jednak Szwed ma przeciętnie kilkukrotnie mniej, niż np. Włoch, a kilkunastokrotnie mniej niż Niemiec. (Wykupią nas wszystkich, Hitler zwycięży!) Oraz mają gwarancję - no, niemal gwarancję, bo w końcu to nie może trwać wiecznie - że nie zostaną bezdomni, choćby stracili pracę, a jeśli udowodni się, że się jest alkoholikiem, to dostanie się zasiłek i na wódkę. Przynajmniej tak bywa, co jest potem przez nie lubiącą socjalizmu prasę dość mocno nagłaśniane.
Ma się też gwarancję, iż życie zakończy się w domu starców, gdzie człowiek będzie sobie siedział w oczekiwaniu na śmierć, która nie ma się prawa zbytnio odwlekać... Oj, daliby mu wtedy, oj dali! No bo przecież nie można zbyt długo zajmować innym tego cennego miejsca. Siedział, oraz leżał, potem to już raczej to drugie, z pampersem gdzie należy, od czasu do czasu przewijany przez jakiegoś imigranta dowolnej płci - z reguły ciemnoskórego, słabo znającego język i z dnia na dzień bardziej nienawidzącego tej swojej pracy, ludzi których musi wbrew sobie tak obsługiwać, oraz całego tego sytego i z sytości zidiocialego kraju.
Mógłbym opisywać różne takie specyficzne smaczki godzinami, ale nie tym razem. Chodziło mi o ukazanie interesującego moim zdaniem przecięcia kwestii "równouprawnienia kobiet" z kwestią ekonomiczną... Nie bójmy sie tego słowa - z liberalizmem. Tak zwani "konserwatywni liberałowie" (czy może odwrotnie, trudno to zapamiętać) twierdzą, iż "wolny rynek" jak najbardziej sprzyja konserwatywnym wartościom, zaś to, co tym wartościom szkodzi, to "socjalizm". Tutaj, mimo, że w Szwecji socjalizmu faktycznie nie brakuje, wydaje się być inaczej. Pierwszy impuls był jak najbardziej ekonomiczny, rynkowy, liberalny. Czyż nie?
Cóż jednak się dziwić, skoro liberałowie także za nasprowadzanie tych wszystkich imigrantów - którzy mieli tyrać w fabrykach i wywozić śmieci, podczas gdy tubylcy, rasa panów, mieli osiągać wyższe rzeczy - także próbuja winić "socjalizm", nie zaś chciwość, która dla nich jest przecież, mówią nam to bez przerwy i otwartym tekstem, bóstwem? To dyrektorzy wielkich firm domagali się siły roboczej! To przedsiębiorcy! To liberałowie! Teraz jednak, kiedy potomkowie tamtych emigrantów, bez zawodu, praktycznie nie znający miejscowego języka, znarkotyzowani, snują się po ulicach, czyniąc niektóre dzielnice enklawami czegoś całkowicie nie-europejskiego, niezbyt głośno i chętnie się do tego przyznają.
No więc tutaj podałem drugi tego rodzaju przykład, jak to ekonomiczna chcica i liberalne motywy prowadzą do mało konserwatywnych skutków, a w dodatku do skutków, które już nawet z czysto liberalnego punktu widzenia są jak najbardziej szkodliwe. Chodzi o skutki takie, jak przerost biurokracji i cykliczne, ale naprawdę poważne, problemy z bezrobociem.
Jeśli ktoś bardzo chce, to może ten tekścik uznać za hołd złożony wszystkim patriotycznym i sensownym polskim kobietom, w dniu tego ich rzekomego święta. Które sam uważam za dość błazeńskie i komunistycznej proweniencji, ale zdaje się są tacy, i to godni szacunku, którzy to widzą inaczej. A więc - wsiewo najłuczsziejszewo s Mieżdunarodnom Żienskom Dniom! (Na Boga, tylko niech się nikt nie próbuje uczyć z tego tutaj rosyjskiego!)
Choć oczywiście największą frajdę, darujcie to Cnotliwe Dziewice, Piękne Damy i Szacowne Matrony, sprawiło mi kolejne kopnięcie w kostkę zadufanego w sobie i głoszącego obrażające ludzki umysł brednie leberała.
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
8. Marca,
bezrobocie,
biurokracja,
Dzień Kobiet,
libralizm,
równouprawnienie,
Szwecja
piątek, marca 07, 2008
Nową religią w leberała
"Leberał jaki jest, każdy widzi". Chciałoby się tak powiedzieć, zabrzmiałoby przepięknie, a w dodatku większość P.T. Czytelników nie domyśliłaby się nawet, że to parafraza słynnej definicji konia by ks. Benedykt Chmielowski. Niestety, koń to stworzenie szlachetne, a leberałów jest wiele różnych rodzajów i łączy te rodzaje niewiele - poza tym, że wszystkie błądzą i gadają (excusez le môt) od rzeczy.
Dość powszechnie występującym typem leberała jest ktoś, kto ma własny biznes, albo po prostu sporo zarabia, w związku z czym uważa, że jemu nikt nic nie daje, a już na pewno nie z podatków, natomiast jego podatki idą na jakichś nierobów i/lub nieudaczników. No i nasz człowiek sukcesu płacić podatków nie tylko nie lubi, o co zresztą wielkiej pretensji doń mieć nie sposób. Tym bardziej, kiedy się pomyśli, kto w III RP i całej Europie dzisiaj te podatki pobiera i jak z nich korzysta.
Tyle, że nasz człek sukcesu na tym niepłaceniu nie poprzestaje, tylko - zależnie od usposobienia głosem bardziej zrzędnym, lub bardziej kłótliwym, zawsze jednak głośno i dobitnie - głosi światu religię podatków niepłacenia. Co by się jeszcze dało jakoś może zaakceptować. Ale on i na tym nie poprzestaje i głosząc religię... Czego? No właśnie - leberalizmu! Religię z kompletną, wysoce rozwiniętą teologią, dogmatyką, liturgią, eschatologią... Z chórami aniołów (von Mises, von Hayek, von Friedman, von Mikke i kto tam akurat jest na tym leberalnym topie), diabłem (antyleberałowie), masami potępionych grzeszników (nieroby i nieudacznicy)...
Wszystko tu jest, zapewniam, jak w każdej przyzwoitej, dobrze rozwiniętej religii. I jak się człowiek zastanowi, to sam dojdzie co jest co. Komuś by to mogło zaimponować, no bo kiedyś do stworzenia religii trzeba było religijnego geniusza (tak tego typu ludzi określa Toynbee, o ile dobrze pamiętam), dobrze jeśli z padaczką (jak Mahomet) bo to daje fajne wizje i wnętrzne przeżycia. A najlepiej to w ogóle z jakąś boską pomocą. Jeśli bowiem jakiś bóg maczał w takiej religii palce, to jej przyszły sukces można uważać za zapewniony! ("Wow!", jak mówią leberałowie, w każdym razie kiedy chcą nam coś sprzedać.)
Niestety, ostatnio żadni bogowie do tworzenia nowych religii ręki z niewiadomych powodów nie przykładają, więc muszą wystarczać - z emfazą i rytualnym pochyleniem głowy wymawiane, zaś pisane obowiązkowo z dużej litery - sprawy takie, jak Święte Prawo Własności, czy Wolność.
I jest to chyba nienajgorszy biznes, bo jakże inaczej wytłumaczyć, że ludzie zarabiający ciężkie pieniądze na swej biznesowej działalności, mają czas i ochotę głoszeniem takich religii się zajmować? Płaci im ktoś za to? (Ciekaw jestem kto i w jakiej walucie.) A skoro jest to nienajgorszy biznes dla tych bogatych ludzi, to tym bardziej dla mnie, biednego nieudacznika. Więc też sobie stworzę własną religię, co mi tam, raz się żyje!
Otóż moja religia polegać będzie na tym, że Piekielnie Inteligentni Faceci o (Idealnym) Wzroście Sześciu Stóp i Dwóch Cali, z Włosami na Klatce Piersiowej (Na Głowie Zaś Niekoniecznie) i Udowodnionej Płodności powinni mieć prawo do 16 żon jednocześnie, które sobie mogą swobodnie wybrać spośród miliardów dostępnych na matrymonialnym rynku kobiet. Te żony mają oczywiście ustawowy obowiązek ich słuchać, kochać, pieścić, golić im łeb a potem polerować piersiami, gotować im frykasy i poić małmazją (nie posuwając się jednak do utopiena ich w beczce z tym szlachetnym i kosztownym trunkiem).
Do tego oczywiście willa z bardzo dużym ogrodem na koszt podatników - dzieci muszą w końcu mieć gdzie się bawić! Oraz, choć pecunia nieco olet, nie da się bez tego - okrągła sumka na utrzymanie i reprezentację (indeksowana ze wzgl. na inflację). A do tego oczywiście odpowiednia oprawa - ideologiczna, liturgiczna, prawna, dogmatyczna. Nic bym też nie miał przeciw wskrzeszeniu Świętego Oficjum, jeśli oczywiście miałoby bronić tej mojej nowej religii.
Wykrzyknie leberał: "Ależ to jakieś wariactwo! Dlaczego wszyscy mamy płacić na prywatne szczęście jakiegoś takiego?!" Odpowiadam: "To jest wasza, kochani ludkowie, inwestycja w przyszłość. Pomyśl tylko, leberale - jak poprawi się poziom intelektualny społeczeństwa, jak poprawi się jego płodność... I masa innych istotnych spraw. Nie wspominając już o owłosieniu tam gdzie naprawdę warto być owłosionym (mówię o mężczyznach)."
Wykrzyknie leberał (znowu, lubią krzyczeć): "Ale co to MNIE obchodzi?" Odpowiadam: "Kochany leberale. A co mnie obchodzi, czy w wyniku twojej działalności za pół wieku każdy mieszkający na terenie dzisiejszej Polski będzie posiadał trójkołowego mercedesa z napędem termojądrowym, zaś każda kobieta (czy to co kobiety wtedy zastąpi) - trzy różowe golarki? A przecież dokładnie na tym polegają twoje rzekome zasługi, czyż nie?"
I dodaję: "Dlaczego mamy budować drogi, mosty, linie telekomunikacyjne, żebyś ty, leberale, człowieku sukcesu, biznesczłowieku, mógł taniej i łatwiej produkować, sprzedawać, wmawiać spragnionym badziewia durniom swoje różowe barachło? Dlaczego najlepsze tereny mają być oddane właśnie tobie - na twoją, szemraną często, działalność, albo na twoje, prywatne wygody czy uciechy? Czemu przepisy prawa mają być tworzone pod ciebie? Dlatego, że durnie, nie mający nic innego do roboty, kochają spędzać czas w twoich hipermarketach i oglądając twoje 'Tańce z Gwiazdami'?"
"Dlaczego", kontynuuję, "porządny człowiek idąc latem przez ulicę, o plaży w Sopocie czy Jelitkowie nie wspominając (a nie jestem leberalną stonką, tylko tu mieszkam, zwróć łaskawie leberale uwagę!) musi słuchać twojego gównianego dysko, techno, rapu, popu i wszelkiego innego takiego świństwa? Dlatego że ty na tym zarabiasz? Dlatego, że zgraja durniów wtedy ci więcej i chętniej płaci?"
"A od kiedy to, słodki lebarałku, ci ludzie są dla ciebie tacy ważni? Od kiedy uważasz ich za coś innego, niż tylko demokratyczne bydło, które należy ew. wziąć za mordę, poza tym zaś całkowicie ignorować? Kiedy tobie płacą, kiedy tobie pozwalają zarobić, z demokratycznego bydła stają się nagle Solą Ziemi, Kwiatem Przecudnym Jednej Nocy, tak? Daruj, ale dla mnie to jakby zbyt subtelne, zbyt talmudyczne. Ja tego po prostu nie rozumiem."
"Jaka jest w końcu różnica pomiędzy moją skromną propozycją a twoimi żądaniami? Bo między moją nowowymyśloną religią, a twoją - mającą już 230 lat, przechodzoną, intelektualnie i moralnie zbankrutowaną, budzącą niesmak w każdym mającym odrobinę smaku człeku? No bo przecież 'po owocach ich poznacie', a twoje owoce, lebarale, to dysko, techno, Wielki Brat i Szkło Kontaktowe. Fakt, do tego jeszcze różowe golarki do... powiedzmy 'muszelki'. I język w którym królują 'odlotowy' z 'czadowym', plus medialny bełkot dla wykształciucha. Przecież te 'wolne media' nie są moje, tylko - daruj człowieku - twoje właśnie i nikogo innego. Twoje osobiście, albo też jakiegoś innego leberała, człowieka sukcesu, biznesmena."
"I zapewniam cię leberale", dodałbym jeszcze na zakończenie, "że jeśli się chwilę zastanowisz, a masz jeszcze jakieś aktywne komórki w tym, co być może było kiedyś twoim mózgiem, przyznasz, że moja propozycja, wraz z jej religijną oprawą, jest o wiele sensowniejsza, mniej kosztowna dla społeczeństwa, zaś obiecująca mu bez porównania większe korzyści w niedalekiej już całkiem przyszłości. Poza tym, że ma w sobie bez porównania więcej smaku, bo żadnego dysko czy techno by nie było. Jeśli bardzo tego pragniesz, drogi leberale, to nazwij to sobie nawet 'Prawem' (z dużej litery), nawet Boskim Prawem, jeśli to cię ucieszy. Prawem, którego ja bym bezwarunkowo przestrzegał: ŻADNEGO DYSKO, ŻADNEGO RAPU, ŻADNEGO TECHNO! Możecie mnie z tego rozliczać. Tak mi dopomóż Bóg! Wszyscy, w sumie, byliby o wiele szczęśliwsi - ja, moje żony i moje dzieci już teraz, reszta ludzkości też niedługo."
No i już całkiem na koniec, taki oto coup de grâce w samą wątrobę leberała: "Zresztą nie byłby przecież sam, bo kilku takich jak ja, który także by się należała willa i 16 żon z przyległościami, w każdym pokoleniu na każdym kontynencie by się chyba znalazło. Sporo ludzi od razu by się uszczęśliwiło, a poziom ludzkości poprawiłby się w try miga. Portowych terminali byście dla nas budować nie musieli, przepisów celnych byście nie musieli dla nas stale modyfikować i ulepszać w te i wewte, oszczędziłoby się masę ludzkich nerwów przestając nadawać reklamy..."
"Jeśli więc musimy koniecznie mieć jakąś świecką religię naprędce wymyśloną, to moja jednak jest o niebo lepsza! A jeśli nadal masz, leberałku słodki, wątpliwości, to powiedz mi łaskawie, co w mojej propozycji ci nie pasuje? Co jest lepszego w twojej religii niż w mojej? Jeśli zaś sam nie potrafisz odpowiedzieć, to wynajmij sobie takiego, co potrafi! I tak nie masz nic lepszego do zrobienia ze swoją forsą."
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Dość powszechnie występującym typem leberała jest ktoś, kto ma własny biznes, albo po prostu sporo zarabia, w związku z czym uważa, że jemu nikt nic nie daje, a już na pewno nie z podatków, natomiast jego podatki idą na jakichś nierobów i/lub nieudaczników. No i nasz człowiek sukcesu płacić podatków nie tylko nie lubi, o co zresztą wielkiej pretensji doń mieć nie sposób. Tym bardziej, kiedy się pomyśli, kto w III RP i całej Europie dzisiaj te podatki pobiera i jak z nich korzysta.
Tyle, że nasz człek sukcesu na tym niepłaceniu nie poprzestaje, tylko - zależnie od usposobienia głosem bardziej zrzędnym, lub bardziej kłótliwym, zawsze jednak głośno i dobitnie - głosi światu religię podatków niepłacenia. Co by się jeszcze dało jakoś może zaakceptować. Ale on i na tym nie poprzestaje i głosząc religię... Czego? No właśnie - leberalizmu! Religię z kompletną, wysoce rozwiniętą teologią, dogmatyką, liturgią, eschatologią... Z chórami aniołów (von Mises, von Hayek, von Friedman, von Mikke i kto tam akurat jest na tym leberalnym topie), diabłem (antyleberałowie), masami potępionych grzeszników (nieroby i nieudacznicy)...
Wszystko tu jest, zapewniam, jak w każdej przyzwoitej, dobrze rozwiniętej religii. I jak się człowiek zastanowi, to sam dojdzie co jest co. Komuś by to mogło zaimponować, no bo kiedyś do stworzenia religii trzeba było religijnego geniusza (tak tego typu ludzi określa Toynbee, o ile dobrze pamiętam), dobrze jeśli z padaczką (jak Mahomet) bo to daje fajne wizje i wnętrzne przeżycia. A najlepiej to w ogóle z jakąś boską pomocą. Jeśli bowiem jakiś bóg maczał w takiej religii palce, to jej przyszły sukces można uważać za zapewniony! ("Wow!", jak mówią leberałowie, w każdym razie kiedy chcą nam coś sprzedać.)
Niestety, ostatnio żadni bogowie do tworzenia nowych religii ręki z niewiadomych powodów nie przykładają, więc muszą wystarczać - z emfazą i rytualnym pochyleniem głowy wymawiane, zaś pisane obowiązkowo z dużej litery - sprawy takie, jak Święte Prawo Własności, czy Wolność.
I jest to chyba nienajgorszy biznes, bo jakże inaczej wytłumaczyć, że ludzie zarabiający ciężkie pieniądze na swej biznesowej działalności, mają czas i ochotę głoszeniem takich religii się zajmować? Płaci im ktoś za to? (Ciekaw jestem kto i w jakiej walucie.) A skoro jest to nienajgorszy biznes dla tych bogatych ludzi, to tym bardziej dla mnie, biednego nieudacznika. Więc też sobie stworzę własną religię, co mi tam, raz się żyje!
Otóż moja religia polegać będzie na tym, że Piekielnie Inteligentni Faceci o (Idealnym) Wzroście Sześciu Stóp i Dwóch Cali, z Włosami na Klatce Piersiowej (Na Głowie Zaś Niekoniecznie) i Udowodnionej Płodności powinni mieć prawo do 16 żon jednocześnie, które sobie mogą swobodnie wybrać spośród miliardów dostępnych na matrymonialnym rynku kobiet. Te żony mają oczywiście ustawowy obowiązek ich słuchać, kochać, pieścić, golić im łeb a potem polerować piersiami, gotować im frykasy i poić małmazją (nie posuwając się jednak do utopiena ich w beczce z tym szlachetnym i kosztownym trunkiem).
Do tego oczywiście willa z bardzo dużym ogrodem na koszt podatników - dzieci muszą w końcu mieć gdzie się bawić! Oraz, choć pecunia nieco olet, nie da się bez tego - okrągła sumka na utrzymanie i reprezentację (indeksowana ze wzgl. na inflację). A do tego oczywiście odpowiednia oprawa - ideologiczna, liturgiczna, prawna, dogmatyczna. Nic bym też nie miał przeciw wskrzeszeniu Świętego Oficjum, jeśli oczywiście miałoby bronić tej mojej nowej religii.
Wykrzyknie leberał: "Ależ to jakieś wariactwo! Dlaczego wszyscy mamy płacić na prywatne szczęście jakiegoś takiego?!" Odpowiadam: "To jest wasza, kochani ludkowie, inwestycja w przyszłość. Pomyśl tylko, leberale - jak poprawi się poziom intelektualny społeczeństwa, jak poprawi się jego płodność... I masa innych istotnych spraw. Nie wspominając już o owłosieniu tam gdzie naprawdę warto być owłosionym (mówię o mężczyznach)."
Wykrzyknie leberał (znowu, lubią krzyczeć): "Ale co to MNIE obchodzi?" Odpowiadam: "Kochany leberale. A co mnie obchodzi, czy w wyniku twojej działalności za pół wieku każdy mieszkający na terenie dzisiejszej Polski będzie posiadał trójkołowego mercedesa z napędem termojądrowym, zaś każda kobieta (czy to co kobiety wtedy zastąpi) - trzy różowe golarki? A przecież dokładnie na tym polegają twoje rzekome zasługi, czyż nie?"
I dodaję: "Dlaczego mamy budować drogi, mosty, linie telekomunikacyjne, żebyś ty, leberale, człowieku sukcesu, biznesczłowieku, mógł taniej i łatwiej produkować, sprzedawać, wmawiać spragnionym badziewia durniom swoje różowe barachło? Dlaczego najlepsze tereny mają być oddane właśnie tobie - na twoją, szemraną często, działalność, albo na twoje, prywatne wygody czy uciechy? Czemu przepisy prawa mają być tworzone pod ciebie? Dlatego, że durnie, nie mający nic innego do roboty, kochają spędzać czas w twoich hipermarketach i oglądając twoje 'Tańce z Gwiazdami'?"
"Dlaczego", kontynuuję, "porządny człowiek idąc latem przez ulicę, o plaży w Sopocie czy Jelitkowie nie wspominając (a nie jestem leberalną stonką, tylko tu mieszkam, zwróć łaskawie leberale uwagę!) musi słuchać twojego gównianego dysko, techno, rapu, popu i wszelkiego innego takiego świństwa? Dlatego że ty na tym zarabiasz? Dlatego, że zgraja durniów wtedy ci więcej i chętniej płaci?"
"A od kiedy to, słodki lebarałku, ci ludzie są dla ciebie tacy ważni? Od kiedy uważasz ich za coś innego, niż tylko demokratyczne bydło, które należy ew. wziąć za mordę, poza tym zaś całkowicie ignorować? Kiedy tobie płacą, kiedy tobie pozwalają zarobić, z demokratycznego bydła stają się nagle Solą Ziemi, Kwiatem Przecudnym Jednej Nocy, tak? Daruj, ale dla mnie to jakby zbyt subtelne, zbyt talmudyczne. Ja tego po prostu nie rozumiem."
"Jaka jest w końcu różnica pomiędzy moją skromną propozycją a twoimi żądaniami? Bo między moją nowowymyśloną religią, a twoją - mającą już 230 lat, przechodzoną, intelektualnie i moralnie zbankrutowaną, budzącą niesmak w każdym mającym odrobinę smaku człeku? No bo przecież 'po owocach ich poznacie', a twoje owoce, lebarale, to dysko, techno, Wielki Brat i Szkło Kontaktowe. Fakt, do tego jeszcze różowe golarki do... powiedzmy 'muszelki'. I język w którym królują 'odlotowy' z 'czadowym', plus medialny bełkot dla wykształciucha. Przecież te 'wolne media' nie są moje, tylko - daruj człowieku - twoje właśnie i nikogo innego. Twoje osobiście, albo też jakiegoś innego leberała, człowieka sukcesu, biznesmena."
"I zapewniam cię leberale", dodałbym jeszcze na zakończenie, "że jeśli się chwilę zastanowisz, a masz jeszcze jakieś aktywne komórki w tym, co być może było kiedyś twoim mózgiem, przyznasz, że moja propozycja, wraz z jej religijną oprawą, jest o wiele sensowniejsza, mniej kosztowna dla społeczeństwa, zaś obiecująca mu bez porównania większe korzyści w niedalekiej już całkiem przyszłości. Poza tym, że ma w sobie bez porównania więcej smaku, bo żadnego dysko czy techno by nie było. Jeśli bardzo tego pragniesz, drogi leberale, to nazwij to sobie nawet 'Prawem' (z dużej litery), nawet Boskim Prawem, jeśli to cię ucieszy. Prawem, którego ja bym bezwarunkowo przestrzegał: ŻADNEGO DYSKO, ŻADNEGO RAPU, ŻADNEGO TECHNO! Możecie mnie z tego rozliczać. Tak mi dopomóż Bóg! Wszyscy, w sumie, byliby o wiele szczęśliwsi - ja, moje żony i moje dzieci już teraz, reszta ludzkości też niedługo."
No i już całkiem na koniec, taki oto coup de grâce w samą wątrobę leberała: "Zresztą nie byłby przecież sam, bo kilku takich jak ja, który także by się należała willa i 16 żon z przyległościami, w każdym pokoleniu na każdym kontynencie by się chyba znalazło. Sporo ludzi od razu by się uszczęśliwiło, a poziom ludzkości poprawiłby się w try miga. Portowych terminali byście dla nas budować nie musieli, przepisów celnych byście nie musieli dla nas stale modyfikować i ulepszać w te i wewte, oszczędziłoby się masę ludzkich nerwów przestając nadawać reklamy..."
"Jeśli więc musimy koniecznie mieć jakąś świecką religię naprędce wymyśloną, to moja jednak jest o niebo lepsza! A jeśli nadal masz, leberałku słodki, wątpliwości, to powiedz mi łaskawie, co w mojej propozycji ci nie pasuje? Co jest lepszego w twojej religii niż w mojej? Jeśli zaś sam nie potrafisz odpowiedzieć, to wynajmij sobie takiego, co potrafi! I tak nie masz nic lepszego do zrobienia ze swoją forsą."
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
słowa kluczowe:
dysko,
leberalizm,
liberalizm,
rap,
Szkło Kontaktowe,
techno,
Wielki Brat
Subskrybuj:
Posty (Atom)