środa, kwietnia 25, 2007

Ostatnia reduta tow. Blidy - zaiste dziwna sprawa

Na temat dzisiejszego samobójstwa tow. Blidy Barbary...

Otóż faktu, że pistolet wspomniana towarzyszka trzymała akurat w kiblu - w dodatku nabity (co wcale nie jest typowe), może nawet odbezpieczony - nie potrafię sobie wytłumaczyć inaczej, niż tak, że był on przeznaczony właśnie takiego użytku, a nie na przykład od obrony przed ew. bandytami. No bo przecież, gdyby napadł ją bandzior, to szansa, że na tyle przejmie się jej zadeklarowanymi fizjologicznymi potrzebami, by dać się zastrzelić, byłaby dość niewielka, prawda? Najpierw by ją zabił, albo ogłuszył, albo związał, puszczaniem jej do kible specjalnie by się nie przejmował.


Jeśli zaś naprawdę ten pistolet był przewidziany dokładnie na taką okazję - czyli na wizytę ABW (czy podobnej instytucji), a nie bandyty - to w głowie się kręci od wniosków hipotez. Z których pierwszym i najoczywistszym jest taki, że sprawa, w której ABW naszło tow. Blidę była bardzo, ale to bardzo poważna.

(20 kwietnia 2010: Wtedy widocznie nie wiedziałem, że to był rewolwer, a nie (półautomatyczny) pistolet. Nie żeby to coś istotnie zmieniało, ale parę sformułowań tutaj byłoby nieco inne.)


triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo. (I takoż realny liberalizm.)

sobota, kwietnia 21, 2007

Nie wszystko jest takie proste jak się nam wmawia

Ratusz w KennesawRzadko, przynajmniej ostatnio, wypowiadam się na aktualne tematy, ale dzisiaj to jednak zrobię. Otóż parę dni temu miała miesce znana masakra na kampusie w stanie Wirginia, i teraz zewsząd słyszymy racjonalne z pozoru jak nie wiem co argumenty, że "gdyby w Ameryce nie mieli dostępu do broni palnej, to by... itd." Cóż, przykro powiedzieć, ale argumenty te wydają się niezbite nawet i całkiem sensownym ludziom - w końcu, gdyby nie mieli z czego strzelać, to by nie strzelali, zgoda? To, że Korwin-Mikke twierdzi akurat coś wręcz przeciwnego, o niczym nie stanowi, bo on zawsze twierdzi coś przeciwnego a zazwyczaj są to rzeczy, łagodnie mówiąc, wyjątkowo kontrowersyjne (choć oczywiście są i takie, w których właśnie on ma rację). Czyni więc sensowny człowiek różne mało sensowne wygibasy, byle tylko nie ulec argumentacji lewactwa... A przecież - same fakty są po jego stronie, wystarczy je po prostu poznać!

Chciałbym przedstawić Państwu, w moim własnym, dość luźnym, ale faktograficznie ścisłym, tłumaczeniu, najistotniejsze fragmenty z artykułu z 19 b.m., który znalazłem na witrynie WorldNetDaily ("A Free Press For A Free People"). Dodałem parę moich wyjaśnień, łatwych do rozpoznania.


25 lat bez morderstw w "Najbardziej Uzbrojonym Mieście USA"

Kiedy kraj dyskutuje o tym, czy mniej broni palnej mogło zapobiec tragediom takim, jak ta w Virginia Tech, interesująca rocznica minęła w zeszłym miesiącu w pewnym miasteczku w Georgii, które przeżyło radykalny spadek przestępczości i przemocy po tym, jak jego mieszkańcoy zostali zobowiązani do posiadania broni palnej. (Wytłuszczenie moje własne.)

W marcu roku 1982, 25 lat temu, niewielkie miasteczko Kennesaw - w odpowiedzi na zakaz posiadania broni palnej w Morton Grove, Illinois - jednogłośnie wydało zarządzenie zobowiązujące każdą głowę rodziny do posiadania i utrzymywania broni palnej. Od tego czasu, pomimo ponurych przepowiedni, że będą się tam odbywał strzelaniny godne Dzikiego Zachodu oraz wzrośnie przemoc i liczba nieszczęśliwych wypadków, nawet jeden mieszkaniec nie był zamieszany w tragiczną w skutkach strzelaninę - ani jako ofiara, ani jako napastnik, ani też w obronie.

Natychmiast po wydaniu tego zarządzenia liczba przestępstw na mieszkańca zaczęła spadać i spadała przez kilka lat, w roku 2005 będąc znacznie niższa, niż w 1981, czyli na rok przed wydaniem tego zarządzenia.

Przed jego wydaniem
Kennesaw miało 5242 mieszkańców, ale liczbę przestępstw przypadającą na jednego mieszkańca wyraźnie wyższą (4332 przestępstwa na 100 tys. mieszkańców) od średniej krajowej (3899 na 100 tys.). Ostatnie dostępne statystyki - za rok 2005 - wykazują stopę przestępczości wynoszącą 2027 przestępstw na 100 tys. mieszkańców. W międzyczasie ilość mieszkańców ogromnie wzrosła i liczy 28189.

Dla porównania, ilość mieszkańców Morton Grove, pierwszego miasteczka w stanie Illinois, które wydało zakaz posiadania broni palnej dla każdego z wyjątkiem policjantów, wedle danych z roku 2005 nieznacznie spadła, osiągając liczbę 22202. Istotniejsze jest jednak chyba to, że stopa przstępczości podniosła się natychmiast po wydaniu zakazu o 15,7%, mimo iż w hrabstwie Cook, gdzie Morton Grove leży, podniosła się jedynie o 3%. Dzisiaj stopa przestępczości wynosi w Morton Grove 2268 przestępstw na 100 tys. mieszkańców.

To nie było to, czego się spodziewano.

Zaraz po wydaniu nakazu posiadania broni, lewicowy publicysta Art Buchwald
(wielki faworyt prlowskiego tygodnika "Forum", gość wiadomego pochodzenia zresztą i naprawdę wściekle lewicowy), nazwał Kennesaw "Gun Town USA" (co w luźnym przekładzie oznacza mniej więcej "Najbardziej Uzbrojone Miasto w USA" i lepiej chyba się nie da przetłumaczyć), przepowiadając, iż wkrótce codzienne sprzeczki sąsiadów będą się tam kończyć strzelaniną. Washington Post (też akurat... nie, już nic nie powiem) nazywało Kennesaw "zacnym miasteczkiem... wkrótce światową strolicą rewolwerowców". Phil Donahue zaprosił burmistrza do swego szołu. (Nie wiem, kto to jest, ale najprawdopodobniej jakiś lewak, choć nazwisko ma nie handlowe, tylko irlandzkie, miła odmiana.)

Reuters, europejska agencja informacyjna, poruszyła dzisiaj kontrowersję związaną z miasteczkiem Kennesaw w związku z masakrą w Virginia Tech.


Reszta nie jest już specjalnie interesująca, więc ją sobie darujemy. W sumie ciekawa sprawa, prawda? Bynajmniej nie twierdzę, że należy każdemu dać na przykład AK-47 z cebrzykiem amunicji, a wszystkie problemy się rozwiążą. (Choć parę by się chyba rozwiązało.) Rzymianie na przykład odrzucali noszenie broni przez obywateli, byli dumni, że jej nie noszą - zresztą w tych ich togach nie tylko walczyć czy gonić lub uciekać, ale nawet po prostu chodzić, musiało być całkiem trudno. A istnieją autentyczne świadectwa z tamtej epoki, mówiące o tym, iż właśnie ta uniemożliwiająca ew. walkę niewygoda było jedną z głównych przyczyn szacunku, jakim cieszyła się toga.

Jednak najważniejszą sprawą jest to, że nic nie jest aż tak proste, jak się nam to pracowicie wmawia, zgodnie z post-oświeceniową doktryną realnego liberalizmu. Którego nie znoszę WłAśNIE DLATEGO, że zakłamuje naturę człowieka i naturę stosunków miedzyludzkich, robiąc to z zacietrzewieniem i nie oglądając się na skutki. To właśnie jest jego najgorszą i niewybaczalną winą - nie "wynalazek" prywatnej sfery, czy wolny rynek, do których to rzeczy jestem całkiem (a w przypadku tej pierwszej nawet bardzo) przywiązany.

Życie jest znacznie bardziej skomplikowane, znacznie tragiczniejsze, ale i bez porównania bardziej fascynujące, niż nam to różni Locke'owie, Tuskowie, Balcerowicze, von Misesy i Komorowscy wmawiają!

Jaki z tego wniosek? CZYTAć ROBERTA ARDREYA! Nie ma lepszego bicza na realno-liberalne kłamstwa! (Choć fakt, że dla katolickiego fundamentalisty - z całym dlań szacunkiem - Ardrey musi stanowić potężne wyzwanie. Czy to jednak powód, by od wyzwań uciekać? W końcu to realny liberalizm jest wrogiem katolicyzmu - nie ewolucja!)

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, kwietnia 07, 2007

Lektury

Z jakichś technicznych powodów ie jestem w stanie umieścić odpowiedzi na komentarz czytelnika do dawnego postu o "Ścianie wychodka", w którym - niczym jakiś David Beckham, który co raz się wycofuje, a potem znowu wraca - zdradziłem swe zniechęcenie do tego bloga i całej mej "politycznej" działalności. Więc skorzystam z okazji, lekko przeformatuję, trochę skrócę, wytnę parę komplementów, po czym wrzucę całą praktycznie rozmowę na temat lektur na sam blog. Nie będzie w tym wiele porządku i klasycznej struktury, ale przynajmniej całkiem, moim zdaniem, interesujące sprawy będą miały szanse dotrzeć do paru par oczu więcej, i się nie zmarnują. Sprawa dotyczy lektur ważnych i, oczywiście, w jakimś przynajmniej sensie - prawicowych.

Właśnie dzisiaj doszło do mnie polskie wydanie "Zmierzchu zachodu" Oswalda Spenglera, które sobie zamówiłem za 54 zł z dostawą na merlin.pl. Jest to niestety tylko skrót, zawierający góra 20% oryginału, który kiedyś czytałem w autoryzowanej angielskiej wersji i posiadam po niemiecku, tyle, że tego języka nie znam i jakoś mam opory, które w końcu będę musiał jednak przełamać, właśnie z powodu Spenglera, plus Diltheya... i może nawet Hegla (!).

Przeczytałem dotychczas kilkadziesiąt stron, ale stwierdzam, że nie jest to ani trochę mniej genialne, niż wydało to mi się ponad 15 lat temu, kiedy czytałem po raz pierwszy. Naprawdę nie znam znakomitszego dzieła intelektu.

Robert Ardrey, o którym zresztą jest tam nieco w ostatnich moich wpisach (choć w istocie o nim był pierwszy tekst przeznaczony na ten blog, który potem z głupich powodów usunąłem). Fundamentalistyczny chrześcijanin może mieć z tym autorem, jak i z całą ewolucją człowieka, spore intelektualne problemy, ale nie jest to chyba nie do pokonania, a warto. Natomiast obecnie obowiązująca koncepcja ludzkiej natury, z tymi wszystkimi przyjmowanymi bez cienia dowodu liberalnymi założeniami, to wszytko NAPRAWDĘ dostaje od Ardreya potężnego kopa! W końcu to właśnie od przeczytania "Territorial Imperative" byłem już całkowicie pewien, iż jestem radykalnie i bez kompromisów prawicowcem.

Autorem, którego mi brakuje w polskiej prawicowej debacie - bo także oczywiście nie jest tłumaczony - to powieściopisarz Allen Drury. Pisał on "polityczną fikcję", czasem osadzoną w dawnych czasach, jak w Egipcie Ekhnatona ("Come Sydon, come Tyre" to się chyba nazywało, nie jestem pewien Sydonu, pewnie to jednak była Niniveh), czasem w nowoczesnej Ameryce (np. przerażająca historia opanowania USA przez komunistów, która do niedawna wydawała mi się już nieaktualna, ale znowu nieco nabrała przeraźliwego prawdopodobieństwa).

Z historyków poleciłbym też Amerykanina o nazwisku Stanley Loomis, speca od Rewolucji Francuskiej o pięknym talencie narracyjnym, zdolności głębokiej analizy, i b. zdrowych poglądach. Jest także rewelacyjny francuski historyk rewolucji - spec od "małej historii" - G. Lenotre. Nawet swojego czasu przetłumaczyłem dwa jego kawałki na moim blogu. Większość jego książek jest dostępna tylko po francusku, ale jest nieco i po angielsku. (Po polsku są te streszczenia, które sam kiedyś publikowałem w "Nowym Państwie", kiedy było jeszcze tygodnikiem. No i jest fajny wybór po polsku, z roku 1967, zrobiony przez Pawła Hertza.)

W Polsce... Konecznego poznałem dotąd tylko z tekstu Macieja Giertycha, ale to wcale nie jest głupie! Muszę bliżej się z dorobkiem tego myśliciela zapoznać. Aż tak rewelacyjnie głębokie, jak Spengler, to chyba jednak nie jest, ale w końcu nic chyba nie jest. Za to z pewnością bardziej ścisłe i "naukowe", ponieważ ma wyraźnie mniejsze ambicje i praktycznie pomija cały aspekt historii i rozwoju. Ale z pewnością są to b. interesujące i prawdziwe myśli. (Natomiast tak często zestawianego ze Spenglerem i Konecznym Toynbee'ego uważam za nudnego i płytkiego cieniasa. Był to zresztą wyższy urzędnik ONZ, więc nic dziwnego.)

Z "klasyków" kimś, kogo powinniśmy wszyscy dobrze znać (co wcale nie znaczy leżeć plackiem i powtarzać po nim wszystko jak mantry) jest Edmund Burke. Tego, co dało by się uznać za polityczną publicystykę (o filozofii już nawet nie mówiąc, bo filozofem chyba nie był) jest tak niewiele, że naprawdę nie potrafię zrozumieć, jakim dziwnym trafem ten "ojciec nowoczesnego konserwatyzmu" jest w Polsce absolutnie nieznany. Nie wiem nawet, czy go w ogóle po polsku wydano, choć zdziwiłbym się jeszcze bardziej, gdyby nie. Musi być, po prostu jakoś nie pasuje do obowiązującego "liberalno-konserwatywnego" światopoglądu.

Niezwykle mi Pan ciekawe zadał pytanie. Sam od lat nosiłem się z zamiarem napisania mini-esejów na temat najważniejszych moim zdaniem lektur. Zresztą taka była jedna z najważniejszych przyczyn powstania mojego dziwnego blogu. W końcu rozpocząłem od tekstu o Ardreyu.

Co do konkretnych tytułów i wydań, to proszę albo dalej pytać, albo wrzucić autora na Google. Mam też taki, program, który wyszukuje archiwalne książki w całej światowej sieci, z cenami i stanem, piękna sprawa. W razie czego mogę go przesłać (jeśli gdzieś znajdę wersję instalacyjną, chyba że nie potrzebuje, co jest możliwe).

W ogóle piękną rzeczą byłoby zrobienie ściepy i ufundowanie przetłumaczenia niektórych uzgodnionych ważnych tekstów, w tym książek, na język ojców. Byłoby tego trochę i na pewno by się przydało, ożywiając dyskusję. Podniosłoby też znaczenie naszego języka. A co najważniejsze, byłoby to coś wreszcie konkretnego, bo tak sobie tylko gadamy i nic. (Choć niektórzy już zaczynają blokować drogi tirom w sprawie obwodnicy, więc można coś poza gadaniem.)

Poniższy zielony (a czemu nie?) tekst, to komentarz (z minimalnymi skrótami) wypowiedź czytelnika o pseudonimie az.
poszukałem Spenglera... i rzeczywiscie, znalazłem wszystko to, co Pan mówił - elektorniczną wersję "Zmierzchu..." po niemiecku, skrót z wersji angielskiej, Człowiek i Technika w DE i EN; Burke natomiast jest w projekcie Gutenberg. Spenglerowi 70 lat od śmierci minęło, więc też mógłby być w Gutenbergu.

Nasza Biblioteka Publiczna im. Korzeniowskiego ma tylko "Historia, kultura, polityka."; Burke: tylko "Rozważania o rewolucji we Francji". No to będę musiał się skusić kiedyś przy okazji Amazon. Bo co do wersji Polskiej...

> Właśnie dzisiaj doszło do mnie
> polskie wydanie "Zmierzchu
> zachodu" Oswalda Spenglera, które
> sobie zamówiłem za 54 zł z
> dostawą na merlin.pl. Jest to
> niestety tylko skrót oryginału,
> zawierający góra 20% oryginału,

Merlin: Oswald "Zmierzch...", stron 466, Poczytaj: Oswald, "Zmierzch...", stron 1252.

ISBN to samo. Różnią się ilością stron. Jak gruby jest Pana nabytek?

Te 1,2k stron to by się zgadzało z objętością oryginału. A jeśli to jest skrót, to będę sceptyczny - są plusy (mniejsza objętość, a jak skończę, dam rodzinie poczytać[1]), i minusy (że niepełne, że powycinane).

[1] Już naprostowałem jedną osobę, dając do garść informacji poczytania o Konecznym. W efekcie, zdanie nt. tej strasznej, okropnej publikacji Giertycha Seniora uległo modyfikacji. Diametralnej.

> Przeczytałem dotychczas
> kilkadziesiąt stron, ale
> stwierdzam, że nie jest to
> ani trochę mniej genialne, niż
> wydało to mi się ponad 15 lat
> temu, kiedy czytałem po raz
> pierwszy. Naprawdę nie znam
> znakomitszego dzieła intelektu.

Dla kontrastu - WikiBiogram Spenglera na mówi, że współcześni go nie bardzo lubili/doceniali. Dlaczego?

Niezwykle mi Pan ciekawe zadał
> pytanie. Sam od lat nosiłem się
> z zamiarem napisania mini-esejów
> na temat najważniejszych moim
> zdaniem lektur.

Coś na kształt "przewodnika do zgłębiania literatury", takiego dla zupełnie zielonych, by też się mogli wdrozyć.

Przykładowo - tekstu prof. Legutki "Trzy Konserwatyzmy" nie zdzierżyłem, poza początkową krótką wykładnią myśli (coś na kształt "executive summary", po którym następowało długie rozwinięcie tematu).

Przewodnik do studiowania, coś na kształt rozwiniętej polecanki - nie tylko co, ale i dlaczego należy przeczytać. I na takim gruncie może powstanie klimat odpowiedni na przełożenie paru dzieł.

Powie mi Pan - jaki jest budżet przedsięwzięcia tłumaczenia istotnych dzieł na język polski?

Polski instytut Misesa wystartował z projektem tłumaczenia "Human Action" finansowanym przez darczyńców. Ale nie chwalą się ile zebrali.

A jak już zostanie przetłumaczone, to jest pytanie - po co? Myśli Pan, że to by wzbudziło dyskusje? Akademicy i tak znają, ludziom żywym niepotrzebne.

A to moja odpowiedź, która (jak wspomniałem) miała się znaleźć w komentarzach, ale trafiła tutaj. (Z koniecznymi skrótami w sprawach bardziej prywatnych.)

Mój oryginalny niemiecki Spengler ma dwa sporego formatu tomy po około 550 stron, plus rozkładane tabele porównawcze, przedstawiające różne aspekty "równolegle" w różnych kulturach.

Właśnie przede wszystkim z powodu braku w obecnym wydaniu tych tabel (a to jest skrót zrobiony "u źródła", czyli w Niemczech) należy stwierdzić, że jest to całkiem po prostu WYKASTROWANY Spengler. Ci ludzie - nie będę ich nazywał, żeby nie rzucać "masonami" itp., co wielu ludziom wydaje się bez sensu, jak i mnie do stosunkowo niedawna - po prostu boją się panicznie Spenglera historii, historiozofii, no i tego, co jest najbardziej fascynujące - czyli wzgl. obiektywnego spojrzenia na naszą obecną epokę i nasze przyszłe możliwości.

Z Konecznym piękna sprawa - gratuluję! Ja mam mojego pierwszego Konecznego otrzymać zaraz po świętach, razem z jedną książką na temat idiotyzmów postmodernistycznego intelektualizmu, na którą też się cieszę. Wszystko z Merlin.pl.
=====================

Dla kontrastu - WikiBiogram Spenglera na mówi, że współcześni go nie bardzo lubili/doceniali. Dlaczego?

=====================
Jeszcze zabawniej w istocie to podobno było! Otóż mimo ogromnego sukcesu jego książki, facet nie zdołał się załapać na komentatora politycznego do jakiejś poważnej gazety, co ponoć było jego ambicją. Taka informacja umieszczona jest w notce na okładce polskiego wydania. Dla mnie to paranoja!

Co do tłumaczeń... Chętnie bym pogadał z paru ludźmi, którzy czytali Ardreya, ale szczerze - gdyby ktoś w Polsce miał wydawać Adreya, to obawiam się, że byliby to jacyś wrogowie kościoła. Fakt, że nie pasuje on do katolickiego fundamentalizmu (cóż, amicus Plato itd.), ale dla mnie nie zostawia niemal nic z obecnych oświeceniowo-liberalnych przesądów na temat ludzkiej natury i zycia społecznego. Co prywatnie uważam za
bez porównania ważniejsze.

Jednak inne wspomniane przeze mnie książki naprawdę by się dały przetłumaczyć i nie byłoby tylu kontrowersji. Np. Allen Drury, który przepięknie np. przedstawia realne mechanizmy amerykańskiej demokracji (realnie - nie chodzi o żadne ich demonizowanie!).

Nawiasem mówiąc, po tym, jak właśnie (na nowo) doszedłem, że jesteśmy "równolegle" w okresie wczesnego Augusta, zacząłem czytać "Cycero i jego współcześni" Kazimierza Kumanieckiego i stwierdzam, że to b. interesująca i sensowna lektura. (Choć dopiero dochodzę do spisku Katyliny). Nie wiem, czy dla każdego da się w miarę łatwo czytać, bo ja niegdyś dość poważnie studiowałem starożytną historię, ale jeśli ktoś nie, to może tym bardziej warto.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

niedziela, marca 25, 2007

Pięcioletnie dożywocie i Kodeks Hammurabiego

Oto aktualna informacja, którą pozwalam sobie skopiować z Forum Frondy:

Skazana na dożywocie, znana niemiecka terrorystka z Frakcji Czerwonej Armii (RAF) Brigitte Mohnhaupt, po 24 latach spędzonych w celi wyszła na wolność.

O warunkowym zwolnieniu 57-letniej kobiety zadecydował w poniedziałek wyższy Sąd Krajowy w Stuttgarcie, uznając że nic nie wskazuje na to, by należąca w latach 70. do kierownictwa RAF terrorystka stanowiła nadal zagrożenie dla porządku publicznego.

Zatrzymana w listopadzie 1982 roku terrorystka skazana została na karę pięciokrotnego dożywotniego pozbawienia wolności oraz dodatkowo piętnaście lat więzienia.

Mohnhaupt związała się z terrorystami ze skrajnie lewicowego RAF jeszcze jako studentka filozofii, na początku lat 70. Wkrótce potem trafiła na pięć lat do więzienia. Po wyjściu na wolność w 1977 roku uczestniczyła w serii głośnych zamachów na zachodnioniemieckich polityków i przedsiębiorców. 30 lipca 1977 zastrzeliła szefa banku Dresdner Bank Juergena Ponto. Brała udział w zamachu na prokuratura generalnego RFN Siegfrieda Bubacka oraz w uprowadzeniu i zamordowaniu prezesa Związku Przedsiębiorców Hannsa- Martina Schleyera.

W zamachach dokonanych przez RAF zginęły w sumie 34 osoby. Śmierć poniosło równocześnie 27 terrorystów.

Oryginał tutaj: http://forum.fronda.pl/forum.php?akcja=pokaz&id=970694#p971045

Sporo ludzi tak to komentuje, i poniekąd słusznie, że jest to ogromna deprecjacja wartości ludzkiego życia. Z czym trudno się oczywiście nie zgodzić, ponieważ jeśli pięć dożywoci wynosi 24 lata, to jedno na dożywocie wypada poniżej 5 lat. Dożywocie zaś, to przecież w końcu ludzkie życie, choć w kategoriach kodeksu karnego.

Chciałbym jednak uzupełnić, ponieważ widzę tu coś jeszcze poważniejszego i groźniejszego. Nie przeczę bowiem, że obecne tendencje do obłędnej wprost pobłażliwości dla zbrodniarzy w jakiś tam sposób łączą się z barbarzyńskim okrucieństwem tych samych w końcu kręgów dla nienarodzonych dzieci czy bezsilnych starców, ale związek te nie jest jednoznaczny czy oczywisty. Całkiem możliwe, że deprecjacja życia wykazywana przez skracanie dożywocia do 5 lat kiedyś zaowocuje jakąś nową formą skracania życia po prostu, ale i tak zapewne nie będziemy wiedzieli, iż z tego akurat wynikło, ponieważ cała gleba naszej cywilizacji jest już od dawna zatruta.

Otóż osobiście nie sądzę, by tutaj chodziło przede wszystkim o deprecjonowanie wartości życia - żeby to właście było głównym zamierzonym celem, a w każdym razie celem najważniejszym. Praktycznie pewien jestem natomiast, że tutaj chodzi o to, by to, co napisane, przestało ściśle obowiązywać. Czyli o to, by władza mogła swobodnie dowolne każdą sprawę interpretować. Na razie są do drobne dodatki i "ulepszenia", ale z czasem będą one coraz większe, w końcu zaś wszelkie ustalone reguły prawa czy demokracji mają zniknąć. Mówię to ja, człowiek bardzo daleki od jakiejś liberalnej wiary w cudowne i trwające po wieki wieków skutki stworzenia idealnego "balansu władz", idealnych "mechanizmów demokratycznych" itd. Naprawdę jestem odległy od tego rodzaju złudzeń, ludzie zawsze i tak będą ważniejsi, a za wykoncypowanymi przez kogoś idelnymi schematami zawsze pozostanie prawdziwe, często groźne, życie.

Tym niemniej wprowadzanie małymi kroczkami poczucia całkowitej arbitralności prawa i społecznego poczucia, że "wprawdzie władza nie musi się żadnymi regułami krępować, ale to wciąż jest demokracja", uważam za zamach na zachodnie wartości. i to te najbardziej podstawowe. Jest to przecież jaskrawe, a jednak jakoś cwanie zakamuflowane, odejście od oficjalnie wciąż obowiązujących zasad demokracji i konstytualizmu. Zakłada też ewidentnie obojętność i/lub skrajną głupotę mas. Odwrotnie niż w zdrowym republikaniźmie. Jest to więc coś, co szybką drogą doprowadzi nas do masońskiej wizji "oświeconej elity" rządzącej bezsilnym tłumem zadowolonych z życia idiotów, którzy dostaną żreć i jakąś szmirowatą rozrywkę (panis et circenses), ale nie będą mieli prawa wtrącać się do jakichkolwiek spraw istotnych.

Procesy tego rodzaju widać dzisiaj dosłownie wszędzie. Czym bowiem są np. te dodatkowe kary w rodzaju wychwalanego przez niektórych (np. tutaj: http://forum.fronda.pl/forum.php?akcja=pokaz&id=970917) obowiązku powieszenia na ścianie w (prywatnym!) mieszkaniu przez sprawcę wypadku zdjęcia jego ofiary? To przecież dokładnie to samo łamanie pisanego prawa! I dokładnie... powrót do obyczajów sprzed Kodeksu Hammurabiego!

Dlatego kompletnie nie zgadzam się z wrogami demokracji, w rodzaju p. Wielomskiego, czy K*wina-M*kke, ponieważ tylko kurczowe trzymanie się takich zasad może nas w tej chwili obronić przed masońskimi i lewackimi dążeniami opisanego tu przed chwilą przeze mnie rodzaju, np. w postaci wszechwładzy molocha Unii Europejskiej przy zaniku państw narodowych i w jakiś sposób kontrolowanych przez swych obywateli.

Wymienieni tutaj panowie prawdopodobnie dali się ponieść swemu obrzydzeniu dla samej idei "suwerenności ludu" - bo przecież samo spisanie prawa uważa się za znaczny historyczny krok w stronę emencypacji ludu spod samowoli wąskiej elity możnych patrycjuszy - do tego stopnia, że całkiem im nie przeszkadza, iż korzystać z tego będą siły wcale im nie bliższe ani sympatyczniejsze. Chyba, że sprawa jest jeszcze bardziej pokrętna i ponura, a ci panowie nie zdradzają swych prawdziwych politycznych sympatii, mamiąc ciemny ludek swym wstrętem dla "lewaków", "masonów", "eurokouchozu" itd. itd.

Podkreślam myśl przed chwilą tu wypowiedzianą - czyni się w tej chwili bardzo zdecydowane wysiłki, by cofnąć nas w sensie polityczno-prawnym do stanu sprzed Kodeksu Hammurabiego i sprzed rzymskiego Prawa Kamiennych Tablic! Napradę nie trzeba być jakimś fanatycznym czcicielem demokracji (nie mówiąc już o "demokracji" w wydaniu Gazety Wyborczej czy Brukseli), by w dzisiejszej sytuacji uznać wszelkie tego typu próby za NIEZWYKLE POWAżNE ZAGROżENIE DLA WSZELKICH ISTOTNYCH WARTOśCI NASZEJ ZACHODNIEJ CYWILIZACJI.

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

sobota, marca 24, 2007

Pierwsza rocznica śmierci wielkiego artysty

Właśnie się zorientowałem, że dzisiaj przypada pierwsza rocznica śmierci jednego z moich najbardziej ukochanych artystów - wielkiego Bucka Owensa (12 sierpnia 1929 - 25 marca 2006).

Może to wielu ludzi zaskoczyć, szczególnie tych znających moje poglądy na dzisiejsze czasy, dzisiejszą sztukę (nie mówiąc już o tej popularnej), wady Ameryki itd. Jednak naprawdę nie jestem żadnym kulturalnym snobem (mówię to nie żeby bronić siebie jako siebie, tylko żeby bronić paleo-konserwatywnych poglądów), uwielbiam m.in. dobrą autentyczną muzykę Country, zaś artysta tej klasy, co Buck Owens to po prostu... Nie da się tego powiedzieć, przynajmniej nie będąc poetą.

Jeśli ktoś chce zrozumieć o co mi chodzi, zachęcam do wypicia paru piw i zrobienia sobie koncertu Bucka. Jest go całkiem sporo np. na YouTube. Poniżej kilka clipów właśnie stamtąd z Buckiem (i jego Buckaroos, w tym fantastycznym Don Richem na gitarze i Tomem Broomleyem na steel-guitar).

"Together Again"


"Act Naturally" (wykonywany później także przez The Beatles, którzy, ze wzajemnością, b. cenili Bucka i The Buckaroos)


"Rosie Jones". Tutaj wyjątkowo moim zdaniem cudowne są przede wszystkim te heterofoniczne chórki z Don Richem:


"Above and Beyond"


No i może coś naprawdę skocznego na koniec... "Tiger by the Tail"


Ale na YouTube naprawdę jest więcej Bucka, jak zresztą i innej dobrej muzyki (marnej jest na pewno jeszcze więcej, ale cóż).

Buck, I will never forget you...

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

poniedziałek, marca 19, 2007

Przez żołądek do profesorskiego serca

Na Forum Frondy znalazłem właśnie taki wątek:

Słuchałem wystąpienia Angeli M. w Uniwerku Warszawskim i padłem!
Otóż jedną z jej tez było to, że Europa swoja pozycję w świecie zawdzięcza postępowi technologicznemu i ten postęp powinna kontynuować.

No i podała kilka przykładów europejskich wynalazków: maszyna parowa i ....

DRUK!

Nie powiedziała "RUCHOMA CZCIONKA" ani nie powiedziała "WYNALAZEK GUTENBERGA", ale właśnie "DRUK". No i w jakim kierunku pójdzie EU, skoro tacy koryfeusze historii Europy i historii nauki sprawują tu naczelne urzędy?

W jakim kierunku pójdzie Polska, skoro nikt na UW nawet nie chrząknął (nie mówiąc o gromkim i ciut szyderczym śmiechu) tylko cała aula grzecznie i w milczeniu śledziła kontynuację tak TFU-rczego i merytorycznego wykładu!


:-(

Oryginał tutaj: http://forum.fronda.pl/forum.php?akcja=pokaz&id=959933#p963004

W komentarzu powiem, że czytałem niedawno coś, co mi się w związku z tym przypomina. To prawdziwa historia opisana przez młodego wtedy krakowskiego medyka w jego pamiętniku.

Otóż przed samym głownym portalem kościoła Najświętszej Marii Panny w Krakowie odbywała się swego czasu egzekucja przez ćwiartowanie. Była to widocznie rzadka atrakcja, także naukowa, więc wśród publiczności, w pierwszych rzędach, stała calutka elita fakultetu medycznego Uniwersytetu. Kat, rozpruwając brzuch skazańcowi caly czas głośno i ironicznie komentuje co widzi, wyrażając z emfazą i poczuciem wyższości swe b. nieortodoksyjne poglądy w kwestiach anatomii. M.in. wydziwiając, że "człowiek wedle niektórych posiada żołądek, komuś się widać pomyliło ze świnią, no gdzie tutaj jest żołądek?" (Zacytowałem to z pamięci, ale dokładnie o to chodziło.) A bialutki żołądek właśnie był doskonale widoczny.

Panowie profesorowie słuchali jednak tych katowskich wymądrzań potulnie i bez najmniejszego protestu, niczym skromne i znające swoje miejsce uczniaki. Naszego pamiętnikarza naprawdę bardzo to dziwiło, czemu się raczej trudno dziwić.

Taka właśnie mi się nasunęła autentyczna hitoryjka w związku z wykładem Frau Merkel. Nie ma żadnego związku? Nieprawda! Ileż tu uderzających, a zarazem pięknych, analogii!

Weźmy na przykład ten odwieczny inteligencki kult dla chodzących twardo po ziemi praktyków! Widzi taki profesor rosłego draba, trzymającego w jednej ręce groźne narzędzie, drugą zaś potrafiąceg subtelnie muskać ludzkie żołądki... I już wie, gdzie chleb posmarowany. Co do istnienia u człowieka żołądka może mieć wątpliwości, co do zasług chińskich wynalazców, toże... Ale jeśli odpowiedni autorytet się wypowiada, profesor co najwyżej milczy i mniej lub bardziej gorliwie kiwa głową.

Potwierdza się po raz kolejny odwieczna mądrość, że najkrótsza droga do (profesorskiego) serca biegnie przez żołądek. A czy jest cokolwiek bardziej konserwatywnego, niż odwieczne mądrości sprawdzające się w każdych okolicznościach, nawet tak dziwacznych i mało konserwatywnych, jak obecnie panujące w Europie? Nie ma nic takiego i być nie może. A więc cieszmy się!

triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.