wtorek, marca 18, 2008

Tybet, Kosowo... a co na ten temat mówi Robert Ardrey?

W Tybecie zamieszki, jeśli nie powstanie narodowe. Wszelkie robactwo, z hardkorowo-komuszą "Krytyką Polityczną" włącznie, a jakże, próbuje na tej sprawie zbijać polityczny kapitał, jednak na, nomen omen, igrzyska dla motłochu niewielu podnosi rękę. A nuż towarzysze też coś podobnego chlapną, a potem trudno będzie się z tego wycofać! Z chlebem nie jest aż tak dobrze, by można było lekceważyć postępową rolę igrzysk.

W Kosowie polska policja pełni rolę najobrzydliwszą z możliwych - nie tylko okupanta, i to okupanta kraju, z którym żadnego konfliktu nie mieliśmy, żadnej wojny nie prowadziliśmy, a w każdym razie z pewnością nie była to nasza wojna ani nasz konflikt, tylko przejaw psich instynktów rodzimych "elit"... Nie tylko okupanta więc, ale po prostu siły wspierającej rozbiór kraju, który nigdy nic nam złego nie zrobił. Przyznam, że dotychczas targowica miała i tak zbyt wiele szczęścia i ja z zadowoleniem przyjmę informację, że w Kosowie zginęli jacyś wysłani tam przez tuskoidów policjanci.

Najbardziej zaś upiorne i absurdalne było dla mnie, gdy usłyszałem przypadkiem przejżdżając po TVN24, jak wysoki przedstawiciel rodzimej policji obiecywał podnieść naszym dzielnym policjantom pełniącym szczytną misję w Kosowie dzienną płacę, która w tej chwili wynosi 35 dolarów. Czyli na oko coś koło stówy, co daje koło trzech tysięcy mięsięcznie, z pewnością brutto. I za takie marne srebrniki ci ludzie nie tylko narażają się na kamienie i kule, co akurat mnie przesadnie nie wzrusza, na obelgi, w dodatku słuszne, co mnie już jako ich niestety rodaka wzrusza, ale pełnią po prostu misję podłą i obrzydliwą, wbrew jakimkolwiek interesowi Polski, o jej honorze już nie mówiąc.

Szkoda nawiasem, że zamiast 35 dolarów nie dano tym "naszym" policjantom dziennie 30 euro - byłoby i więcej, i jakoś ładniej by się kojarzyło. Może teraz ta, zwiększona ze względu na realne zagrożenie stawka, będzie właśnie taka. Naprzód, czciciele gazowniczej Ewangielii wg. Judasza! Macie wreszcie ładną szansę wykazać religijny zapał. A przy okazji to przecież ładniej brzmi, że personel z europejskiego do szpiku kości kraju jest opłacany w euro, a nie w jakichś, bushowskich przecież w dodatku, dolarach.

Długo mógłbym jeszcze wylewać pomyje na partię tuskoidów, na rodzime "elity", na skundloną i zdradziecką dzisiejszą "Europę"... Tyle, że i tak kto wie co to za jedni, to wie, a do innych, skoro nie trafiło dotąd, to z pewnością już nie trafi. Weźmy się zatem za sprawy nieco trudniejsze i w sumie znacznie bardziej istotne. Jeśli mamy cokolwiek zrobić, a konkretnie, przynajmniej na razie, skutetecznie przeciwstawić się temu zalewowi lewactwa, kłamstwa, podłości i zdrady, musimy stworzyć ruch. "Obywatelski" może on być - mnie to słowo śmieszy, ale różnym ludziom wciąż cholernie się podoba to określenie, choć pławione jest w szambie przez swych głosicieli od niepamiętnych czasów.

Zaś ruch, by być skuteczny i mieć szansę na zwycięstwo, musi mieć i ręce i głowę. Nie każdy musi, nie każdy nawet powinien, być tam intelektualistą, filozofem - ktoś musi robić coś konkretnego. Ale jacyś intelektualiści, a daj Boże i filozofowie, powinni w przyzwoitym ruchu być i co więcej - być słuchani. No więc ja próbuję od tego właśnie końca zacząć, głosząc między innymi, że nic już się nie da wielkiego ani sensownego zrobić, jeśli nie przestaniemy się maniacko kręcić w kręgu stale tych samych oświeceniowych "prawd". Które miały swoje zalety, ale - zachęcam do uświadomienia sobie tego faktu - zostały sformułowane dobrze ponad 200 lat temu.

I od tego czasu nic się praktycznie w życiu intelektualnym - mówię humanistyce, o rozumieniu ludzkiej natury i natury życia społecznego - tam nie wydarzyło. Oraz o masie rzeczy z tymi sprawami związanych. Albo się te oświeceniowe "prawdy" przyjmuje z dobrodziejstwem inwentarza, potem zaś tworzy na ich fundamencie... E tam fundamencie, na niemal całym gotowym budynku! Tworzy się więc na nim jakieś tam ozdóbki na dachu, skutkiem czego mamy socjalizm, liberalizm - realny, obecnie u władzy, i ten rewolucyjny, sekciarski, wracający do korzeni, czyli po prostu liberalny rewizjonizm.

No i mamy też paru ludzi, którzy całkiem się od Oświecenia odcinają - tyle że ci popadają w skrajny irracjonalizm, głosząc różne Monarchie z Bożej Łaski i podobne anarchroniczne, wypichcone w ciszy wygodnych gabinetów, brednie. No to umówmy się, panowie (i panie, jeśli takie są): kiedy lud uwierzy - znowu, po stuleciach - że monarcha jest w stanie samym swym królewskim dotknięciem leczyć skrofuły, to ja, Pan Tygrys znany także jako triarius, podejmuję się propagować monarchiczne idee! Za darmo, jako rekompensatę za to, że po was jeździłem. Jeśli zaś zobaczę na własne oczy, jak monarcha te skrofuły dotknięciem leczy, to sam zostaję monarchistą! Zgoda?

Teraz już całkiem poważnie, bo czasem sobie żartujemy. Już dawno lansowałem, a raczej lansować próbowałem, bo skutki na razie niedostrzegalne, dorobek Roberta Ardreya - człowieka, którego nawet profesor Bartyzel wymienia, i to pochlebnie, w swym alfabecie prawicowych myślicieli, człowieka zamilczanego przez obecny "intelektualny" i medialny establishment, kogoś, kto więcej prawdy mówi o ludzkiej naturze i życiu społecznym, a do tego zrozumialej, niż ktokolwiek z tych, których kiedykolwiek czytałem. A było tego sporo. No i, o czym tu zresztą parokrotnie pisałem, Ardrey był dla mnie osobiście chyba najważniejszym pojedynczym wpływem w dziedzinie polityki i.... Muszę chyba powiedzieć "ideologii", choć mam opory przed użyciem tutaj tego słowa.

Link do niektórych, dostępnych w sieci, dzieł Roberta Ardreya jest tutaj w "Rzeczach nieprzemijających". No i właśnie do tego zmierzam. Wszystkie książki Ardreya, choć nie mówi on bezpośrednio wiele o polityce, a umarł w roku 1980, rzucają ostre światło na sprawy, o których mówiłem na początku tego tekstu. Może najbardziej zaś książka "The Territorial Imperative" (Imperatyw terytorialny), w której autor ukazuje niezwykłą siłę, a także skomplikowanie, instynktu terytorialnego u zwierząt, w tym także u zwierzęcia które się samo nazywa "człowiek".

Ardrey pisał o tych sprawach pod wpływem toczącej się właśnie wojny w Wietnamie, której wynik można oceniać tak czy inaczej, ale która niepodważalnie ukazała, że współczesne, powszechnie przyjęte i co więcej - powszechnie narzucane! - zachodnie pojęcie o motywach kierujących ludzkim zachowaniem, jest po prostu całkowicie nieprzystającym do rzeczywistości mitem. Chodzi mi o teorię, przez nikogo z autorytetów dziś właściwie niepodważaną, że człowiek kieruje się "zasadą przyjemności", czyli dąży do zwiększenia własnej przyjemności, zminimalizowania własnych przykrości, w sumie kieruje się własnym interesem, tak jak go w danej chwili pojmuje.

A poziomie "filozoficznym" (choć tandetna ta "filozofia", że chce się płakać) można tak oczywiście twierdzić. Tak samo jak można "naukowo" dyskutować kwestię tego, czy pierwsze było jajko, czy też kura. Albo czy istnieje wolna wola, czy też wszystko jest zdeterminowane, bo przecież kierujemy się zasadą przyjemności, ta zaś wymusza... Itd. I można sobie to dyskutować do upojenia, spokojnym będąc, że na dyskutowaniu sobie się skończy. Tyle, że to żadna dyskusja, jeśli oczywiście zejdziemy z parnasu "prawdziwych intelektualistów" i rozmawiamy jak normalni zdrowi ludzie. Wtedy to po prostu przelewanie z pustego w próżne, bo na te pytania nie ma po prostu żadnej konkretnej odpowiedzi. Gdyby zaś nawet była, to nikt na nią nie czeka, nikt o nią "filozofa" nie prosi. I taki "filozof" korzysta jedynie faktu, że można dziś żyć z cudzej pracy, i to dobrze, jeśli się człowiek umie przypodobać właściwym "elitom".

Przelewanie z pustego w próżne i podnoszenie "zasady przyjemności", razem z behawioralną filozofią, można sobie traktować jako samo epitome naukowości - ciemny lud, omamiony igrzyskami i propagandą, z nosem przy ziemi zarabiający na nowy gadget - i tak się na te tematy nie wypowiada. Jednak w ten sposób z pewnością nie da się odpowiedzieć na żadne istotne pytanie.

Jakie istotne pytanie, spyta ktoś? A takie na przykład, jakim cudem Wietnamczycy (nie żebym miał cień sympatii dla Vietcongu, ale akurat to wstrząsnęło Ardreyem) wciąż chcieli walczyć, kiedy wedle wszelkich zachodnich kryteriów ich poziom cierpienia osiągnął takie wartości, że pozostawało im jedynie poddanie się. Albo skąd biorą się zamachowcy samobójcy, z którymi liberalny (w każdym znaczeniu, poza tym głoszonym przez fanatyków liberalnego rewizjonizmu) Zachód nie potrafi sobie poradzić, i którzy prędzej czy później mogą się stać bronią o skuteczności porównywalnej z najbardziej zaawansowanymi zachodnimi technologiami militarnymi.

Albo, żeby zamknąć wszystko ładną klamrą, wracając do tego, co mówiłem na początku - skąd się to bierze, że w Tybecie, gdzie za wykrzyknięcie na ulicy hasła w rodzaju "niech żyje wolny Tybet", albo "niech żyje Dalaj Lama", dostaje się 10 lat ŁAGRU, ze wszystkim, co to słowo oznacza, ludziom chce się jeszcze narażać, a właściwie poświęcaj, życie w walce z totalitarną chińską przemocą?

To samo w Kosowie, gdzie, stawiam ojro przeciw orzechom, to dopiero bardzo łagodna przygrywka, a najeźdźcy, rozbiorcy innych krajów, którzy w dodatku u siebie działają jakby się zapatrzyli na targowicę, będą jeszcze gorzko żałować swej, zbyt tym razem gorliwej, nawet z punktu widzenia ich wyłącznie interesów, służalczości.

Na te pytania nie odpowiadają dzisiejsi intelektualiści. Nie odpowiada na nie dzisiejsza nauka. Dzisiejsza oficjalna ideologia, wraz z wspierającym ją aparatem propagandy, "edukacji" i przymusu, czynią wszystko, by na nie nie odpowiadano, a nawet by ich nie stawiano. Na tym właśnie między innymi polega polityczna poprawność, na tym właśnie polegają "wartości europejskie"... I nikt na żadne z tych pytań nie odpowie - nikt z tych, którzy w swych intelektualnych analizach wychodzą od J. J. Rousseau, ani też tacy co w panice przed nim, jak przed Scyllą, uciekają, waląc mordą w Charybdę kompletnego i anachronicznego irracjonalizmu... I myślenie zastępując recytowaniem rytualnych formułek.

Na te pytania daje jednak całkiem przekonującą odpowiedź Robert Ardrey. W swym "Imperatywie terytorialnym" mówiąc bardzo konkretnie o sytuacji dzisiejszego Kosowa, dzisiejszego Tybetu... A także, niestety, i dzisiejszej Polski. W innych swych książkach, jak w mojej ulubionej książce Ardreya - "The Social Contract" (Umowa społeczna), która również jest dostępna online i link jest na tym blogu, Ardrey mówi niezwykle istotne, interesujące i dla wielu z nas z pewnością wprost szokujące rzeczy na temat więzi społecznych, hierarchii i przywództwa.

Gdybym chciał być prawdziwym filozofem - czyli "błaznem" w rozumieniu Kołakowskiego - to bym teraz powinien chyba zakończyć stwierdzeniem w rodzaju: "Dobrze w sumie, że w naszym imieniu dokonuje się rozbioru Serbii, dobrze, że chiński totalitaryzm morduje ludzi pragnących żyć we własnym kraju, ponieważ może ktoś wreszcie zainteresuje się tym, co ja mam do powiedzenia". Nawet kiedy, o zgrozo, szczypię i kopię po kostkach potencjalnych sojuszników i przyzwoitych, w odróżnieniu od tuskoidów, ludzi. No i nie tylko ja, bo istnieją, na szczęście, znacznie więksi. Wciąż istnieją, choć niestety już nie wśród żywych, ale przeczytać co mają do powiedzenia JESZCZE można.

Tylko dla kogo będzie to dość ważna sprawa, oto pytanie! Tyle się przecież interesujących rzeczy dzieje: tutaj protest "Krytyki Politycznej" - podpisać czy nie? A ledwo się zdążymy zdecydować, to już się zaczyna... O radości! O szczęście niewypowiedziane! Nowe Igrzyska będą! O Ludzkości podająca sobie rękę drug drugu, w imię Idei Olimpijskiej! I tak trzymać towarzysze - byle tylko motłoch się nie połapał, że to nie jest jeszcze w pełni Nowy Wspaniały Świat, a tylko tekturowa atrapa w telewizorze. Chodzi o to, że zanim się połapie, zanim się obudzi, żeby już nie mógł. Koniec odprawy, rozejść się do ustalonych zadań!

triarius

---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.

25 komentarzy:

  1. Witaj Tiger,

    Zrobiles nam wszystkim wielka przykrosc dajac sie zablokowac na S24.
    czy nie moglbys oswiadczyc adminowi, ze nie bedziesz juz uragac tej tlustej swini nazwiskiem Ujazdowski i zeby Cie odblokowali?

    Przy okazji: podziwiam, ze przeczytales Sprenglera w calosci ( Der Untergang des Abendlandes ).
    Znam go jedynie z opracowan.
    Wierze, ze nasz polski polistor, Feliks Koneczny jest blizszy prawdy.
    czy czytales cos Konecznego ( np. O wielosci cywilizacji? )
    Ladne kroetkie opracowanie sporzadzil prof M. Giertych ( do sciagniecia z Opoki czy podobnie )

    pozdrawiam
    macGregor
    ( www.macgregor.salon24.pl )

    OdpowiedzUsuń
  2. @ anonimowy

    Dzięki za miły komplement. O tyle rozumiem, że sam rzut oka na górę SG salonu jeży w tej chwili włosy na klatce - samo etatowe ojropejskie lewactwo i do niedawna udający "prawicę" agenci. Zgroza!

    Nie będę im jednak nic takiego oświadczał. Powiedziałem tylko b. oględnie (głownie z powodu braku czasu) co o tej smętnej figurze myślę, i nie mam sobie nic do zarzucenia. Gdybym miał się nastepnym razem w takich sytuacjach zastanawiać, nie paranoja!

    I nikt mi nie będzie dyktował co mam myśleć. Dopóki to ode mnie zależy, nie będzie mi też dyktował co z tego co myśle głośno wyrażam.

    Co do podziwu z powodu Spenglera... Po pierwsze ja czytam autoryzowany angielski przekład, bo niemieckiego języka nie kojarzę. Po drugie zaś nie dalej jak wczoraj hrPonimirski, informatyk o b. ścisłym umyśle i dość ekonomiczno-rynkowych zainteresowaniach, a więc nie jakiś typowy humanista, który lubi przedzierać się przez filozoficzne rozważania, oświadczył mi - żartobliwie, ale na pewno meaning it, cytuję: "Dzień bez Spenglera to dzień zmarnowany". I poszedł czytać dalej, nawiasem mówiąc, oba jesteśmy mniej więcej na stronie 150 drugiego tomu, tyle że ja już któryś raz z kolei.

    Spengler jest po prostu największym geniuszem z jakim się spotkałem. W kwiestiach intelektualnych oczywiście, bo trudno go w końcu, na plus czy na minus, porownywać z Django Reinhardtem czy Monteverdim. W każdym razie czytanie go to rozkosz, mimo dość trudnego i miejscami sztucznego języka tego angielskiego przekładu.

    Konecznego nieco czytałem, chciałbym znacznie więcej, ale jakoś co mi coś sprzedadzą, to okazuje się nie być sam Koneczny, tylko coś o nim. Artur M. Nicpoń obiecywał mi coś przysłać, ale na razie na tym się skończyło. To krótkie opracowanie prof. Giertycha jest znakomite, warto by było dać do niego link albo nawet wsadzić całość do ściągnięcia.

    Jeśli masz je gdzieś pod ręką, to daj, bo u mnie cholernie trudno coś na tych wszystkich dyskach i płytkach znaleźć.

    A tak nawiasem, to ujmuje mnie Twoja ksywa. Sam mam w sobie dość sporo krwi MacLeodów, i to nie tych polskich Machlejdów, tylko prywatny import.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam Tygrysie ,

    dokładnie to samo mysle, patrząc na SG w saloon 24, te apele "poprzyj".
    A ludzie w naiwnosci swojej "poperają".
    Nie wiedza kogo, nie wiedza w czyim imieniu, jak te owce.

    No,. tak daleko, zeby zyc śmierci policjantom, to nie pójde ;)
    Przy obecnej propagandzie i tak zostanie to wykorzystane "za".

    Pozwalam sobie wklejać u siebie kawałki Twoich tekstów, coby nie zapomniano o Twoim głosie.

    pozdrawiamrjczmxnm

    OdpowiedzUsuń
  4. nie podpisałam - Maryla

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Maryla

    Wiesz, co do tych policjantów, to u mnie pierwszy raz. Życzyłem NATO jak najgorzej w tej rozporkowej napaści na Serbię, ale nie śmierci polskim żołnierzom raczej.

    Nie jestem jednoznacznie przeciw naszej obecności w Iraku, a w Afganistanie jeszcze mniej, bo to i talibowie są mi paskudni, a co więcej, jak się ma zawodową armię, to sorry, ale musi walczyć i czasem ginąć - inaczej będą to przepłacani skauci.

    Ale ci policjanci naprawdę nie mają powodu tam być, a ci co ich tam wysłali powinni za to zapłacić. I moim zdaniem zapłacą, bo takiej śmierci na pewno nie uda im się wygrać, choć zapłacą niestety nie tyle co powinnni, bo na razie lewizna ma wiatr w plecy.

    To co się dzieje od dwóch dni na salonie jest po prostu nie do uwierzenia, aż sobie skopiowałem tą SG, żeby była dla potomności. Różne ojropesjkie agenturalne propagandówki nie tylko są na samej górze po dwa dni, ale jeszcze wędrują DO GóRY! Co się naprawdę b. rzadko dotąd zdarzało, żeby coś do góry wędrowało.

    Wzięli ich za mordę, teraz nie mam co do tego wątpliwości. Albo też pokiwali paluszkiem i starczyło. Co za podłe czasy, co za podły kraj!

    Co do wklejania moich kawałków, to nie masz wprost pojęcia jak wdzięczny Ci jestem. Chciałbym chociaż żeby ta tchóżliwa dyrekcja salonu i ci, co na nich tak wpłynęli, nie zyskali zbyt wiele na tym przykręcaniu śruby. Bo jest to już widoczne wyraźnie, a jak znam życie, to na tym się nie skończy.

    Nie chciałbym się narzucać, nie chcę prosić, ale jeśli byś chciała, to ja jestem cholernie zadowolony z Twojego poparcia. I postaram się dbać o poziom, bo czasem sobie wklejam różne spontaniczne głupotki, a nie chciałbym teraz obniżać Tobie poziomu.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Tygrysie.

    Dzięki za Tygrysa na Salonie. Już sobie ściągnąłem.

    Słówko o Spanglerze i Ardreyu.

    Przyszła mi do głowy taka myśl kosmata...

    A może zabrałbyś się za tłumaczenie tych dzieł?

    Po polsku pisać umiesz, treść znasz, autora lubisz...

    Ok, ja wiem, angielski trzeba znać... Ale ja np. czytam po angielsku z 10 razy wolniej niż po polsku + szperanie po słownikach. Eeeech... Raczej nie przeczytam - i tak mam mało czasu na cokolwiek.

    Podejrzewam, że nie jestem jedynym...

    Jakieś wydawnictwo pewnie by to tłumaczenie wydało, więc może nie całkiem charytatywna to by była działalność.

    Ja mogę obiecać, że tłumaczenie kupię.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. @ Amin

    Cześć,

    Widzisz, nie jest to tak, żebym ja o tej sprawie nie myślał. Z S. jest jednak pewien drobny problem - zasadniczo powinien zostać przetłumaczony z oryginału, a ja w tym języku tylko trochę dzięki znajomości szwedzkiego, naprawdę nie ten poziom.

    Myślałem jednak o zrobieniu takiego dzieła pod roboczym tytułem "Spengler dla niekumatych", które może by nawet zrobiło wszechświatową, choć niszową, karierę. Mam takie pomysły - wykresy, diagramy, zabawne rysunki, ale do tego potrzeba zdolnego, pracowitego i dość wolnego grafika. No i byłoby to sporo roboty.

    Na pociechę powiem, że parę fragmenów z S. i parę z A. przetłumaczyłem i są na blogu. Poza tym S. jest wydany w skastrowanej okrutnie wersji, ale tych fragmentów można by ew. już na razie nie tłumaczyć, bo to się da w miarę wytrzymać.

    No i z Hrabią coś tam kręcimy przy wydaniu tych słynnych, fascynujących, i oczywiście przez obecnie nam miłościwie panujace lewactwo nie wydawanych, synchronicznych tablic różnych Kultur/Cywilizacji. Z komenarzami, to by mogła być b. ciekawa lektura samo w sobie.

    Co tam jeszcze... Acha, tłumeczenie Ardreya! Wiesz, złapcie Artura M. Nicponia za jakieś jego wypustki i zmuście go do sfinansowania. Może zorganizować ściepę, na pewno by mu się w końcu zwróciło. A zresztą niech łoży, co to jest, jak się chce być rewolucjonistą i ma się forsę... Czy Engels Marka nie utrzymywał, że spytam? Czy my gorsi?

    Ardreaya powino się wydać na sto procent i ma mógłbym to zrobić, ale cholernie trudno by mi było poświęcić temu sporo pracy, skoro i tak nie jest zbyt różowo w kwestiach wiadomych i muszę ostro pracować, żeby w wieku emerytalnym z głodu nie umrzeć, co się na razie jakby zapowiada. Musiałbym coś tam dostać, jak za tłumaczenie, a to jest dość sporo, choć tłumacze tego przesadnie nie odzczuwa.

    Stanowczo jednak to się powinno zrobić. Dla mnie Ardrey to taka prawicowa matura - nawet jeśli dla kogoś jego ewolucjonistyczne poglądy nie są do zaakceptowania, to inne rzeczy będą, a zresztą trza je poznać, skoro poznaje się codziennie tyle szamba bez żadnej naukowej czy filozoficznej wartości.

    Zaś Spengler to moim zdaniem jest obowiązkowa lektura dla prawicowej elity intelektualnej. Jeśli ktoś nie aspiruje, to niech nie czyta, ale wyobrażam sobie zrobienie studiów, gdzie przez cały tok studiowałoby się, omawiało, uzupełniało, badało itd. właśnie to jedno dzieło. Skoro robiono to z Platonem i Arystotelesem, to moim zdaniem powinniśmy to zrobić ze Spenglerem.

    To na razie chyba tyle. B. dziękuje za zainteresowanie i cenne uwagi.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. @ amin

    Ten Piotr to ja, triarus, po prostu znienacka zalogowało mnie z innego konta.

    OdpowiedzUsuń
  9. ja, żeby nie było słodko, tym razem wytknę dwie rzeczy:

    -rzecz pierwsza, wietnam jest do wytłumaczenia, z koncesją na inny tryb myślenia, w ramach liberalnego paradygmatu. mianowicie, posługując się argumentem, którego sam co jakiś czas używam w dyskusjach z nieletnimi pannicami. chodzi o kwestię kolektywnej odpowiedzialności - jeśli dziś nie stanę na reducie, jutro stanę na szafocie, albo nad moją żoną gwałconą po kolei przez pluton ukraińców czy czego tam.
    -rzecz druga, zanadto prosto do celu pan zdążasz z tym ardreyem, tak mi teraz zawiało z ekranu (wcześniej jakoś nie, co dość dziwne, bo pochlebstwa to pod adresem roberta nie pierwsze i nie najcięższe) czymś o ciężarze korwinizmu ortodoksyjnego; wygląda mi to tak, jakby nagle znalazła się u pana wizja prostego rozwiązania wszystkich mechanizmów świata, a to już wniosek - moim zdaniem - zbyt daleko idący. nic ardreyowi i jego racji (z którą nie zgadzam się zawsze, ale zgadzam się często) nie ujmując.

    polecam tego bloga indoktrynowanym przeze mnie małolatom, także trzymać ton z przymilnymi apostrofami do panien niewinnych, proszę! :>:>

    OdpowiedzUsuń
  10. @ loyolist

    Nic nie wiem o żadnym prostym rozwiązaniu wszystkich problemów świata - nigdy czegoś takiego nie poszukiwałem, nigdy w istnienie czegoś takiego nie wierzyłem, w dodatku po prostu nie jest mi to do niczego potrzebne. Starczyłoby mi - proste czy nie - skuteczne rozwiązanie problemu podmiotowości Polski. A i to nie byłoby żadne rozwiązanie na wieczne czasy, bo w takie też nie wierzę.

    Odrzucam wszelkie doktryny, które by miały posować zarówno do Polski, jak i do Tajwanu i Ekwadoru. Nawet "konserwatyzm" tak rozumiany jest tylko błazeńskim sztafarzem dla tchórzostwa, wygodnictwa i obłudy. Co widać po tych wszystkich Królach i Ujazdowskich.

    Ardrey jest super przede wszystkim dlatego, że nasza nauka pławi się w kłamstwie i wszelkiego rodzaju chciejstwach. Świadomie i cynicznie tworzy mity, które mają zapobiec "najgorszemu" i stworzyć "lepsze społeczeństwo".

    A ja po prostu nie wierzę w taką pozytywną rolę ewidentnego kłamstwa, wspartego totalną już praktycznie przemocą i indoktrynacją od praktycznie pieluszek.

    I tylko tyle widzę w Ardreyu, choć faktycznie bardziej mi czytanie go wydaje się sensowne, miłe i pożyteczne, niż czytanie 98,5% tego, co do czytania jest obecnie dotępne.

    Korwin bredzi, choć w drobnych szczegółach dość często ma rację. Robo to jednak w taki sposób, że naprawdę muszę uznać, iż podejrzenie iż jest agentem wpływu, to dla niego spory komplement. Jako agent byłby bowiem wielki, jako zaś polityk i... powiedzmy "intelektualista" błaźni się po prostu na każdym kroku. Bo jeśli ktoś się nadaje, świetnie, jako enfent terrible na ostatnią stronę tygodnika, ale zamiast tego próbuje być Napoleonem, Karolem Wielkim a do tego jeszcze Hobbsem skrzyżowanym z Herbertem Spencerem, to jest sobie sam winien.

    Na zakończenie spytam - skąd ten zachwyt mymi inwokacjami do niewinnych panien? Fakt że trudno mi się w tej kwestii powstrzymywać, ale pierwszy chyba raz ktoś tak wprost docenił.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. a co pan na tezę sformułowaną następująco: "celem naszego trwania, jako człowieka, jest odnalezienie, a w razie potrzeby stworzenie stałości w zmiennych dziejach"?

    w ogóle mój rozbrat z ardreyem opiera się głównie na moim braku zgody na demitologizację człowieka. dla mnie człowiek, owszem, jest uwiązany do biologii i nieustosunkowanie się do tego jest imbecylstwem, ale miarą jego człowieczeństwa a zatem i wartości w ogóle jest to, jak daleko od tej biologii może odejść (oczywiście nie w każdym kierunku, bo nie ma nic szczytnego w nie-jedzeniu, dajmy na to).

    jeśli pozwolimy sobie na założenie, że człowiek jest jedynie tym, co pożal się boże ar(u?)tyści dzisiejsi wystawiają jako instalacje (dla niedomyślnych: biomaszyną do produkcji gówna, która w ramach oparów produkuje myśli), to natychmiast wszelkie nasze tutaj rozważania ograniczamy do zupełnie czczych podrygów nacelowanych na spełnienie imperatywów biologicznych, a pośrednio na zachowanie się przy życiu i zdrowych zmysłach, żebyśmy robili to, o czym wcześniej w tym zdaniu :> taka postawa większości uczciwych wobec siebie ludzi przywodzi na myśl raczej samobójstwo, niż cokolwiek innego, a mnie osobiście przeraża, ilekroć uda mi się taki właśnie mechanizm odarty ze złudzeń w kimś dostrzec (niestety dzieje się tak ostatnio coraz częściej). zatem, wolę wierzyć, że człowiek nie zwierz, jak to się mimochodem przemknęło tu w tekście (czy komentarzach, nie pomnę), bo co mam do stracenia? jeśli to jest prawda, to prawda przestaje mieć znaczenie, nieprawdaż?

    a inwokacje do dziewcząt przekładane zawodzącymi starcami to jest taki drobny acz bardzo sympatyczny zabieg stylistyczny, zapewnia odpowiednią atmosferę naszej "decadence de la decadence" epoki :)

    OdpowiedzUsuń
  12. @ loyolist

    Rzecz w tym, że ja kompletnie nie dostrzega tej rzekomej demitologizacji człowieka. Rozumiem, że dla powiedzmy katolickiego fundamentalisty - i z góry mówię, że ich bardzo szanuję oraz popieram, choć sam jestem "niewierzącym trydenckim katolikiem" i o wiele bardziej zależy mi na tradycyjnym, wspaniałym KK, niż na jakimś "chrześcijaństwie", które wygląda ostatnio często tak smętnie, że na jego tle wszystko niemal da się strawić - więc dla kogoś takiego to może być demitologizacja.

    Poza tym rodzajem ludzi, u których taką reakcję rozumiem, reakcja ta wydaje mi się właśnie oznaką lewactwa. Dla mnie moja zwierzęca natura i heroiczna przyszłość naszych drapieżnych przodków jest jak najbardziej wzniosła i absolutnie nie odziera mnie z niczego. Tak samo np. jest z powiedzmy "egoistycznym genem", który dla lewaka stanowi jakiś metafizyczny, quasi-religijny argument, dla mnie zaś jest totalnie obojętny - taki jestem, no to fajnie i niczego to nie zmienia!

    Zmieniałoby gdybym nagle zaczął wątpić w naszą wolną wolę, albo w naszą, ludzką znaczy, skłonność do szlachetnych odruchów. Ale nie wątpię, ani mi to na myśl nie przychodzi. Odruchy mamy zarówno podłe (i fajnie, że chociaż to dostrzegamy, iż takie one są), ale i szlachetne.

    A jeśli wynika to nie z jakiejś czysto ludzkiej duszy, jakiejś boskiej iskry - której wcale nie neguję, nie o to chodzi! - tylko występuje to w pewnej prostej formie już u naszych braci mniejszych... A co mi to szkodzi? Dla mnie czyni to życie, zwierzęta, człowieka, to co chrześcijanin nazwie "boskim stworzeniem", a ja z aprobatą pokiwam głową - jeszcze wznioślejszym, jeszcze bardzie fascynującym.

    Co do inwokacji, to ja też lubię takie środki i akurat w tym jestem chyba niezły. Czasem nieco mnie przeraża barokowa wielowątkowość większości moich kawałków - które w końcu powstają od jednego zamachu, szybko, bez korekty czy skrótów - co może je czynić trudnostrawnymi dla ogromnej większości ludzi. Ale skoro wychodzą z tego takie spontaniczne, choć intelektualne, gawędy, to niech chociaż będą różne takie inwokacje.

    A, jeszcze sprawa z poprzedniego Twojego komentarza - jak najdalszy jestem od lekceważenia takich czynników, jak groźba rozwalenie rodziny czy tortur. To jednak nijak nie wyjaśnia np. Powstania Warszawskiego czy choćby obecnych wydrzeń w Tybebie.

    Jasne, da się to wyjaśniać w kategoriach oświeceniowo-liberalnej teorii dążenia do przyjemności... Tak samo jak można przykryć plandeką 17 mopedów i analizować to wychodząc z założenia, że to słoń. Jeśli poznamy ten obiekt całkowicie, to ten słoń okaże się równoważny 17 mopedom pod plandeką.

    Tak to jednak nie działa w praktyce, a nawet i w teorii, poza ta najbardziej oderwaną od życia i zideologizowaną. Teorii o zasadzie przyjemności nie da się zapewne obalić, ale b. łatwo wskazać sytuacje - i to b. istotne - gdzie po prostu okazuje się całkiem jałowa i nic nie wyjaśnia.

    Chyba będę musiał zrobić taki "remanent postliberalny", bo mi się ostatnio zebrało sporo fajnych wypowiedzi liberałów i moich kontrargumentów, co chyba by warto było jakoś światu ujawnić.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. ale do pytania z samego początku się pan nie odniósł :) a ono czegoś nieco innego jeszcze, niż nasza zwierzęca natura dotyka.

    odnośnie zwierzęcych przodków - niestety dla mnie proste wyjaśnienia ardreya właśnie (i nie tylko jego) dowodzą pewnej podłości życia biologicznego, zamkniętego kręgu, który - i tu wpadkowo pojawia nam się kwestia z pytania od którego zacząłem poprzedni post - jest absolutnie powtarzalny i absolutnie bezproduktywny. bezproduktywny w sensie, że z wartości tzw. wyższych musimy zrezygnować, jako wyłącznie fasady, która ma bardziej wymagające wyobraźnie utrzymać w ryzach i przy życiu, jako mechanizm antysamobójczy umysłu zdolnego do abstrakcyjnego myślenia. tym samym, zmuszałoby nas takie rozwiązanie do przystania na wyłączną właściwie wartość jedzenia, seksu i wydalania, jako czołowych popędów naszego gatunku. i to już jest dla mnie nie do przyjęcia.

    zasada przyjemności to przyjemny skrótowiec jest, podobnie jak wspomniany przyrodzony egoizm człowieka, zasada, od której niewątpliwie istnieją wyjątki (czasem powszechne podmiotowo, ale wówczas mające charakter wyjątku przedmiotowo, jak w przypadku wspomnianego powstania warszawskiego). i dopóki się z tej zasady wniosków w formie prawa nie wywodzi, to moim zdaniem jest, powiedzmy, poręczna. chociaż nie wątpię, że gdybyśmy się wyłącznie do tego mechanizmu odwoływali to [patrz wyżej] :>:>

    OdpowiedzUsuń
  14. @ loyolist

    Panu się chyba Ardrey myli z Herbetem Spencerem czy innym Korwinem. U Ardreya nie ma nic o żadnym egoiźmie, w sensie że on ma być taki cholernie ważny. Raczej przeciwnie i niektórzy, jak np. Artur M. Nicpoń, zarzucali mi niemal z tego powodu skłonności lewiocowo-socjalistyczne. (Choć potem przeszli na zarzucanie mi skłonności zamordystycznych, ale im to łatwo wszystko przychodzi.)

    Ale faktem jest, że Ardrey ani nie ukazuje wiele egoizmu u ludzi czy zwierząt, raczej przeciwnie, ani tym bardziej go nie zachwala.

    Ja, zdając sobie sprawę z tego, że dla ludzi opierających całą swą etykę na chrześcijańskim objawieniu - których, powtarzam, szanuję i popieram - te nasze "zwierzęce" cechy mogą być trudne do przyjęcia i jakoś im obniżają naszą wartość.

    Dla mnie jednak, jako dla prawicowca przede wszystkim, jest akurat odwrotnie. To właśnie nasze kły (nieistniejące), bicepsy, maczugi, (excusez le môt piękne Panie) jaja - sprawiają, że czuję się nie jak jakiś mózg w formalinie z podłączonymi rurkami, nie jak "obywatel" mrowiska, nie jak jakiś bezkrwisto-bezsilny "humanista", który choćby chciał muchy by nie zabił...

    Nie chcę się mądrzyć katolikom na temat wiary, nie mam żadnego w tych sprawach autorytetu, ale wydaje mi się, że istnieje religia księży, ministrantów, babć spędzających całe dnie w kościele, cnotliwych do bólu dziewic; oraz religia ludzi czynu, rycerzy, żołnierzy, grzeszników, ale w sumie szlachetnych, albo starających się w każdym razie takimi być.

    Wcale nie bezzębnych, wcale nie koniecznie zawsze słodkich dla wrogów, także wrogów ich wiary. I nie chodzi o wartościowanie, o odbieranie tym bardziej słodko i dewocyjnie nastawionym racji. Sam zresztą kocham zwierzątka i rozumiem Św. Franciszka, a myślicieli i mistyków też nienajgorzej. Ale to tylko jedna opcja, jedna noga.

    I takich ludzi absolutnie Ardrey nie obraża, wydaje mi się że całkiem właśnie przeciwnie. Mnie w każdym razie na pewno nie.

    Dlatego właśnie tak późno zacząłem lansować Ardreya - jeśli to można w ogóle lansowaniem nazwać, bo jakie ja mam możliwości? - iż wiedziałem, że katolicyzm specjalnie go nie kocha, a to jedna z nielicznych sił konserwatywnych w Polsce. Jednak teraz widzę to, z wielu powodów, nieco inaczej. I nie chcąc nikomu na siłe Ardreya wduszać, jeśli miałby cierpieć widząc podważane niektóre dogmaty, ale naprawdę sądzę, że jest to b. wartościowa lektura, która wcale nie jest w całości jakoś totalnie sprzeczna z nauką KK.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. Tygrysie,
    cholerniku jeden, dales taki tytuł:
    "Tybet, Kosowo... a co na ten temat mówi Robert Ardrey? "
    i nie napisales - co o tym Ardrey.
    Do dupy taka robota.

    Napisz wreszcie co ten Ardrey twierdził, jak sie na niego powołujesz, a nie tylko sie powołujesz i te linki dajesz. No bo to słabe jest.

    OdpowiedzUsuń
  16. @ nicpoń

    Dzięki za wizytę i komenta. Nie całkiem się jednak zgodzę. Po pierwsze, jest dość sporo o Ardreyu na moim blogu, starczy wrzucić go w lokalną wyszukiwarkę.

    Po drugie, są linki do dwuch jego książek online.

    Po trzecie, czy tytuł "Imperatyw terytorialny" nic nie mówi? Nawet sam w sobie? Ani to, że facet pisał te rzeczy na 50 lat przed Kosowem i obecnymi historiami w Tybecie?

    Coś jednak poza tym napisałem, trudno żebym 4 grube książki streszczał w jednym blogowym tekściku. Przypomniałem Ardreya, powiedziałem ludziom, że mi się kolejny raz sprawdza... A jak ktoś chce, to czegoś jednak się doszuka, nawet w samym tym tekście.

    No a poza tym - tytuł jest faktycznie taki sobie, poza tym że A. reklamuje, co jest zaletą. Powstał zresztą na samym końcu, bo jakiś musiałem wpisać, to wpisałem taki. Możesz to potraktować jako chwyt marketingowy. Wiesz - liberalizm i różowe golarki.

    Ale w sumie jak ktoś naprawde taki zafascynowany i chce wiedzieć o co chodzi, to sobie może parę stron Ardreya po polsku na tym blogu znaleźć. Pewnie gdybym to się starał w paru słowach dokładnie streścić, to by wielu rzekło jak jeden mój znajomy, coś w stylu, że "u nas każdy robotnik rolny to wie lepiej".

    I tym optymistycznym akcentem kończę, pozdrawiając cię czule

    OdpowiedzUsuń
  17. właśnie o tyle mi się ardrey z korwinem kojarzy, o ile uznaje bezwzględne obowiązywanie wymienianych przez siebie prawidłowości. dodatkowo nieco mnie mierzi wizja, w którejśmy są zwierzaczki z nadbudową. co wcale się nie sprowadza do ignorowania siły czy cech zwierzęcych, a tylko do krytyki, powiedzmy, inwazyjności tych teorii. to chyba wszystko by się zasadzało na funkcjonującym w mojej świadomości jako rzecz naturalna podziale na ludzi i "podludzi", tzn. ludzi którzy potrafią być czymś więcej i tych, którym na tym albo nie zależy, albo w ogóle nie są zdolni, bo nie rozumieją co to mistycyzm. jestem skłonny twierdzić, że do tych drugich, można ich nazwać "szarymi" stosują się wszelkie prawa lewactwa, nie wiem czy ze względu na ich przyrodzone defekty intelektualne :> czy może z uwagi na ideologiczną chłonność i bezkrytyczność, nie ma to zresztą aż takiego znaczenia dla wniosku. a wnioskiem jest, że, jakem niechętny stwierdzeniom ogólnym i tej całej magicznej mechanice korwinów w stosunku do ludzi, tak się na nią godzę w stosunku do "szarych". i podobnie, tak jak nieszczególnie chętny jestem sformułowaniom ardreya odnośnie całości ludzkości (oczywiście mówię o tej "deterministycznej", "imperatywnej" części jego teoryj) tak na pewno się zgodzę z odniesieniem ich do "szarych". to wyjaśnia mechanizmy polityczne i makrospołeczne doskonale, ale nigdy nie wyjaśni aktów geniuszu jednostek wybitnych, które jakimś zbiegiem okoliczności otrzymały możliwość realizacji swoich idei - zatem przypadków, w których ludzie we właściwym moim znaczeniu, mało, ludzie wybitni, atakują historię i tworzą tę stałość, która była zawarta w początkowym pytaniu, na które pan wciąż nie odpowiedział :)

    i nie czuję się jako katol deprecjonowany ardreyem in principio, bo uważam, że świadomie odniósł swoje rozważania do tej operatywnej grupy "szarych". jednakoż wiązanie mnie do mojej biologii nadto ściśle już mi się nie podoba, bo mi wonieje deprecjonowaniem właściwego mojego człowieka (Człowieka nawet, o zgrozo :>), jako koniunkcji woli, moralności, intelektu, ale też i również ciała. podkreślam jednak - koniunkcji, te elementy są równorzędne i żaden z nich występujący samotnie nie czyni człowieka czymś, co warto napisać z dużej litery i co w ogóle nas powinno, nas, jako świadków historii, obchodzić.

    OdpowiedzUsuń
  18. @ loyolist

    Pewnie coś byś tam przeciw Ardreyowi znalazł, ale to czego się u niego domyślasz, jest całkowicie przez Ciebie wymyślone. On wcale nie twierdzi, że "jesteśmy zwierzętami", tym bardziej że "tylko zwierzętami", ani wcale nie nawołuje do jakiegoś egoistycznego korwinizmu.

    On już raczej pokazuje, ile jest w zwierzętach cech, które my - śladem Rousseau i dziewietnastowiecznej nauki, uważamy za wyłącznie ludzkie, całkiem niezwiązane z jakąkolwiek biologią.

    Nie ma bardziej zdecydowanego fundamentu dla wszelkiego lewactwa, niż przekonanie że człowiek to tabula rasa, na której przy pomocy odpowiednich kar i nagród można zapisać cokolwiek. I Ardrey właśnie pokazuje, jak idiotyczny, jak oderwany od wszelkiej prawdziwej i uczciwej nauki o ewolucji i zachowaniu zwierząt, w tym ludzi, jest taki pogląd. Dla mnie to bezcenne!

    Naprawdę powinieneś co najmniej przeczytać wszystkie te fragmenty Ardreya które ja przetłumaczyłem i umieściłem na tym blogu, plus to, com o nim napisał.

    Fajnie się z Tobą rozmawia i jestem Ci wdzięczny za zainteresowanie, ale w sprawie Ardreya okładasz jakby kijem słomianego chochoła. Jako katolik możesz do niego mieć jakieś tam zastrzeżenia, to zrozumiem, ja do niego też się aż nie modlę... Ale na pewno on nie czyni z nas czegoś niższego, niż się uważamy dotychczas. W moim prywatnym odczuciu wprost przeciwnie - wynosi nasze życie i naszą naturę na wyżyny.

    Może to trochę dlatego, że nie ma we mnie wiele materiału na np. mistyka, ale powiedz uczcwie - gdzie Ty tych mistyków tak na codzień oglądasz? Jak często sam masz okazję żyć na tych wyżynach?

    Z całą pewnością Ardrey nie popiera żadnych "szarych", ani ich nie wywyższa. Gdyby tak było, to ci "szarzy", którzy dla mnie niemal zawsze są różowi, bardziej by go kochali. A nie kochają, na co są rozliczne dowody.

    No a jeśli taki fundamentalistyczny katolik i monarchista, a do tego człowiek mądry, jak prof. Bartyzel pisze o Ardreyu (w końcu w młodości lewicowym intelektualiście) i to dobrze pisze, to nie jest z nim z pewnością tak źle, z Ardreyem znaczy.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  19. to co napisałem, to raczej jest efekt moich rozważań na temat ardreya już w kontekście tych dogmatów, które na swój użytek w główce wyhodowałem, także niewykluczone, że po prostu inaczej (i z szeroko) go odczytuję. inną rzeczą jest przykry fakt, że wszyscy jesteśmy skażeni cywilizacją która nas otacza i powolni w pewnym stopniu jej mechanizmom, bo nie wszystko da się wyrzygać :) (ja bardziej, bo młody jestem i od pacholęctwa wykarmiany śmieciami intelektualnymi, z których wydostał mnie dopiero mannowski zauberberg)

    nie mówię też, że ardrey popiera szarych, raczej, że obnaża mechanizmy nimi rządzące, które wykwitły nam w nowe tabu, w to, o czym nasza, pożal się boże, kasta kapłańska szarym ("ludowi") nie mówi. dlatego zapewne hołubiony nie jest. tak naprawdę mój zarzut w stronę ardreya godzi w brak zastrzeżeń wyjątków, czy może raczej "opanywalności" tych mechanizmów. i nie znaczy to wcale, że przystajemy na koncepcję tabula rasa, bo kryterium opanowywalności nie jest wysiłek woli, wysiłek woli byłby metodą, kryterium będzie wewnętrzny potencjał jednostki (raskolnikowem sam sobie teraz śmierdzę, co zrobić, przynajmniej nie rozgrzeszam tak ochoczo :>).

    odnośnie mistyka - po części piłem do pana poprzedniego posta, w którym pojawiało się to pojęcie, po części myślałem o tym terminie ściśle, czyli jak o tym, co stanowi o wielkim człowieczeństwie. ilu spotykam? prawie żadnych, ale nigdy się nie łudziłem, że ludzie są w masie swojej czegoś warci (okej, są, ale nie w tym sensie, żeby każdy jeden mógł kształtować historię i tę stałość wspominaną), stąd moja krytyka demokracji się bierze przede wszystkim.

    a i mimo to, spotykam paru, chociaż mistyk to bardzo nieścisłe określenie, chodzi mi przede wszystkim o ludzi otwartych na transcendencję w wydaniu niebazarowym, więc o konserwatywne odpowiedniki lewicowych intelektualistów. wcale się to z wizjami religijnymi wiązać nie musi, może się wiązać z ciężką pracą intelektualną, ale nie na lewicową modłę, składanie klocków, syntezy i analizy, raczej coś bliższego muzyce. ta właśnie niemożność określenia, o co dokładnie chodzi daje mi podstawy do nazywania tego mistycyzmem.

    OdpowiedzUsuń
  20. @ loyolist

    No i dobra. Ardrey w końcu zaczął od kontaktów, rozmów i udziału w pracach naprawdę wielkich uczonych, jak Leakey, Dart i sporo innych. To jest dążenie do prawdy i b. rzetelna intelektualna robota, choć w przypadku Ardreya nie tyle ściśle naukowa, co esejistyczna i poniekąd popularyzatorska. (Co dzisiaj dość zabawnie i groteskowo brzmi, ale dzięki działaniom niemal dzisiaj wszechmocnych szarych. Do mnie w każdym razie trafił i to była bomba.)

    Nie jestem żadnym fanatykiem demokracji, bo czego tu niby być fanatykiem? Ale mania wielkości takich Korwnów jest po prostu absurdalnie śmieszna, w tym cała rzecz. Konia kują, a żaba nadstawia łapę. Choć przecież inteligencji, wiedzy i umiejętności pisania temu panu odmówić nie sposób, co z tego, skoro to schizo, albo i gorzej?

    Nie wiem, zabawne jest to, że nikt dotychczas Ardreya nie czytał - już nawet o wiele trudniejszego Spenglera udało mi się komuś zaserwować i jest zachwycony - ale raz mnie z jego powodu atakują za zamordyzm i egoizm, innym zaś razem za przesadnie miękkie na ludzką krzywdę i społeczną niesprawiedliwość socjalistyczne serduszko. Co, przyzna Pan, jest nieco zabawne.

    Może po prostu warto by było przeczytać?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  21. tym niemniej, za dużo dla mnie w ardreyu "mechaniki" jak na mistyka, mistykiem był, jeśli wolno porównać, davila. może to kwestia tego, że tylko część (no, prawie cały) "social contract" czytałem, ale na razie na więcej nie mam czasu (tzn. tej odmiany czasu, która pozwala na przeczytanie, a nie przejrzenie). za spenglera się wziąłem w oryginale, ale angielszczyzna dla zaściankowca polskiego jest przyciężka (co nie znaczy, że nie jestem dzieckiem filologów i sobie nie radzę :>), przebrnąłem też kiedyś przez jakieś opracowanie. także to nie są moje gdybania zupełnie bez poparcia, chociaż przyznaję, że moje odnoszenie się do książek zwykle polega na próbach odnalezienia myśli kluczowych i czasem w związku z powyższym gubię szczegóły, ale to chyba powszechne, a w każdym razie częste.

    odnośnie korwina to widzę w nim - i ma to swoje podstawy "statystyczne" popularyzatora prawicy, choćby to miała być prawica dla imbecyli, to może jednak przy okazji ktoś pierdolnie swojej babie w łeb, jak będzie sobie chciała zrobić bez poważnego uzasadnienia aborcję, albo zagłosuje przeciwko idiotycznym związkom partnerskim - chociaż tyle. w związku z zagrożeniami wynikającymi z jego, ekhem, ekscentryczności - prawica ma tak złą prasę, że zaszkodzić naprawdę nie zdoła, a jego pajacowanie a nuż komuś rubasznemu się spodoba, jak mnie się podoba zupełnie żenujący leszek bubel :)

    mnie jako "nazikatola" (:>:>) też oskarżają o to wte i wewte, ba, nawet większość znajomych pacanów z wydziału prawa się chwali, że są lepszymi katolikami ode mnie, a prawo grupuje naprawdę wyjątkowo podły gatunek ludzi. obawiam się, że ma to związek z truposzeniem kultury opartej na (evola powiedziałby solarnej czy heroicznej) odpowiedzialności. odpowiedzialność jest dla lewaka pojęciem tak obcym, jak słuszność i niesłuszność rozpatrywana jako wartość absolutna. jednakoż, dla zdrowia psychicznego, zdecydowałem się tym zanadto nie przejmować :)

    OdpowiedzUsuń
  22. @Triarus
    Marzec 19, 2008 3:05:00 PM

    Akurat wczoraj skończyłem czytać "Samolubny gen" Dawkinsa(w ramach odrabiania zaległości w czytaniu dawno kupionych książek) i jak się domyślam, do niego pijesz ;)
    Dawkins jeździ w początkowych rozdziałach po Ardreyu(konkurencyjne teorie), ale to mnie tylko zdopingowało, by zabrać się szybciej niż za parę lat do przeczytania jego książek.

    Czytanie po angielsku jednakże bardziej niż trochę mnie deprymuje (czytam jakieś 5x wolniej niż w ojczystym). Dlatego proszę o wiecej Ardreya na blogu (Deo Volente)

    OdpowiedzUsuń
  23. @ loyolist

    Walenie w łeb jest oczywiście jak najbardziej w porządku. Sam zaraz po przyjeździe do Polski zagłosowałem na Korwina w wyborach na prezydenta, nic o nim właściwie nie wiedząc, poza tym, że jest przeciw równouprawnieniu.

    Ale jak ten facet to robi? Ile ludziom wdusza nowych objawień każdego tygodnia? Przecież to jest zaprzeczenie polityki. Nie przywołam tutaj wielkiego autorytetu we wzbudzaniu ekstazy tłumów, bo mi ktoś zarzuci, że go uwielbiam, co akurat jest kompletną bzdurą, ale w takich czasach żyjemy. Jednak tamten pan stosował właśnie dokładnie przeciwną zasadę - parę prostych prawd, powtarzanych bez przerwy w różnych konfiguracjach.

    Co zaś robi Korwin? Gada, gada, bredzi, bredzi, a w wolnych chwilach żre pity. To jest zaprzeczenie polityka i to jest jego nawiększa wada, w tym durnym narodzie takiego kogoś ludzie mogą uznać za polityka, w wtedy...

    Jakby z Polską mogło być jeszcze dużo gorzej. Fakt, już nie będzie, bo nie ma jak, ale Korwin to nie polityk, tylko w najlepszym przypadku kabaret. W nieco gorszym facet do zamknięcia i zakutania w kaftan.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  24. @ Strus pedziwiatr

    Przyznam, że mi czytanie tego Dowkinsa nie przyszłoby nawet na myśl. Ale kokiet z niego faktycznie niewąski, skoro tak intensywnie polemizuje z autorem, który od 50 lat jest praktycznie niedostępny, a w każdym razie niewydawany.

    Nie wiem jak to jest w sferze ścisłych faktów, podejrzewam że nijak, ale dla mnie skłonność do widzenia spraw po Dowkinsowsku to jedno z najbardziej podstawowych kryteriów lewackości. Po mnie po prostu wszelkie tego typu rewelacje spływają jak woda po przysłowiowej kaczce.

    Choć fakt, że ludziom metafizycznie w tym obecnym bezsensownym świecie zagubionym mogą te Dowkinsy w istocie udzielić tego ostatniego pchnięcia, by stali się wymarzonymi przez szkołę frankfurcką ludźmi bez osobowości, złożonymi z całkiem niespójnych wrażeń, popędów i odruchów. Mnie to akurat mało odpowiada.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń