Hrabia, wyjaśnijmy to sobie, człek nauki, i fakt, że zafascynowały go do tego stopnia filozoficzne par excellence problemy i rozwiązania, pisze mu się na ogromny plus. 99,8% dzisiejszych "wykształconych" ani by nie umiało się w tych kwestiach obracać, ani nawet nie odczułoby nimi jakiejkolwiek fascynacji, a więc nie miałoby i dręczących z ich powodu wątpliwości.
Jeśli kogoś to ubodło, niech podziękuje ministrom edukacji i ich szefom, zrozumie jak go ludzie obecnie u żłobu traktują (wraz z całą resztą bydła dobrego tylko by tyrało, płaciło podatki i słusznie głosowało), potem zaś niech się zainteresuje problemami filozoficznymi. Niekoniecznie wszystkimi, ale istnieją takie, bez których wszelkie mądre i istotne razgawory - ba, wszelka nawet nauka! - są funta kłaków nie warte. Kto nie wierzy, niech nie wierzy, ale ja Wam to ludzie mówię z pełnym przekonaniem.
Choć postanowiłem odpuścić podgryzanie Tuska i mini-tusków tego świata, bo niewiele z tego wynika, poza tym, że ja się sam zatruwam ich chydą i moją własną nienawiścią cum pogardą... Choć postanowiłem zmienić kurs na zostanie NSSE, wzgl., w wariancie pesymistyczno-spenglerycznym, OPSWH (co to znaczy, kto mi powie, dostanie nagrodę, nie wiem jeszcze jaką, ale jakąś wymyślę)... Mimo to zatem, postanowiłem znowu zacząć czytać magnum opus Spenglera.
Nie potrafiłem bowiem Hrabiemu odpowiedzieć na jego wątpliwości i w ogóle stwierdziłem, że chyba mój hiper-syntetyczny umysł pewne rzeczy - w sposób ach, jakżesz elegancki, ale jednak wypaczający oryginał - zsyntetyzował i uprościł. (Polecam, a propos, swój dawny tekst na temat schizofrenii, prof. Kępińskiego i późnych cywilizacji.)
No więc czytam sobie po raz czwarty od początku i metodycznie "Zmierzch Zachodu" i stwierdzam, że po prostu zachwyca mnie logika, jasność i konsekwencja tego wywodu - nawet w angielskim przekładzie. Kiedyś wydawało mi się to głębokie, i to bardzo, ale cholernie trudne, teraz widzę, że nikt chyba lepiej przez sto lat by tego nie potrafił wyrazić.
A więc, jeśli ktoś próbuje czytać i zrozumieć (co może sobie spokojnie zapisać jako wielki plus), ale ma problemy ze zrozumieniem i wywód wydaje mu się mętny, niech zrozumie, iż stał się ofiarą dzisiejszego systemu "edukacji" i przysiądzie tzw. fałdów! Ten wywód, przynajmniej do strony 21 jest taki, że w najdzikszych marzeniach, nawet po przeczytaniu go wiele razy, nie potrafiłbym sobie wyobrazić, że sam zdołałbym tak złożone i trudne kwestie w podobnie idealny sposób wyłożyć.
Żeby to jednak nie były same zachwyty, ochy i achy, oto malutki fragment z tego wstępu. Spengler krytykuje tu ten "uświęcony" w naszej cywilizacji podział historii świata na "starożytność", "średniowiecze" i "czasy nowożytne", z którego, jak udowadnia, bierze się w znacznym stopniu nasza niezdolność zrozumienia historii jaką ona naprawdę jest. Ten podział pochodzi zdaniem Spenglera (i tak zapewne naprawdę jest) od Joachima di Fiore (ok. 1145-1202) A więc...
Jednak twór przeora z Fiore był mistycznym spojrzeniem w głąb sekretów boskiego porządku świata. Musiał stracić swe znaczenie od razu, gdy został użyty do rozumowania i uczyniono go hipotezą naukowego myślenia, jak się działo - coraz to częściej i częściej - od XVII wieku.Jeśli komuś się to nie wyda całkiem genialne, to powinien przeczytać znowu, wgryźć się i... przeczytać znowu. W końcu czyta mój blog, więc idiotą czy prymitywem nie jest. (Co by nie sądzić o moich tekstach czy poglądach, blog z całą pewnością jest elitarny. Innych po prostu nie zainteresuje, to oczywiste.)
Jest całkiem nie do przyjęcia metodą prezentacji historii świata dawanie pełnych wodzy swym własnym religijnym, politycznym czy społecznym przekonaniom, i przypisywanie uświęconemu trójdzielnemu systemowi tendencji prowadzących dokładnie do własnego punktu widzenia. Jest to w istocie czynieniem z jednej formuły - powiedzmy "Wieku Rozumu", Ludzkości, największego szczęścia dla największej ilości ludzi, oświecenia, wolności narodów, podboju natury, czy światowego pokoju - kryterium, na podstawie którego sądzi się milenia historii. I tak osądzamy ich, że nie znali "prawdziwej drogi", albo że nie potrafili nią pójść, kiedy w istocie ich wola i ich cele nie były takie, jak nasze. Stwierdzenie Goethego, że: "To co w życiu ważne, to życie, a nie skutek życia", jest odpowiedzią na wszelkie bezsensowne próby rozwiązania zagadki historycznych form za pomocą programu.
Oczywiście to drobny, wyrwany z kontekstu fragment i nie może oddawać rangi całości. Proszę to uwzględnić! Jednak w naszej walce z perfidnym kłamstwem Michnika i otępiającą wulgarnością Tuska, właśnie takie lektury są są naszą bronią i żadnej niemal innej nie mamy.
Oczywiście NSSE i OPSWH nadal pozostają naszym programem, jednak dopiero ze Spenglerem - w dodatku naprawdę zrozumianym i przyswojonym - staniemy się dla tusków i michników nie do ugryzienia. I tego wszystkim swym Czytelnikom życzę (w tym nowym roku w dodatku, bo tak wypada i to się fajnie składa).
A więc, ruszajmy w nowy rok ze Spenglerem, NSSE i OPSWH! A kto naprawdę niezwykle łaskawy, niech dodatkowo nie zapomina o blogu Pana Tygrysa. (Zemke, to do ciebie!)
triarius
---------------------------------------------------
Caeterum lewactwo delendum esse censeo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz